“Ognisty Żniwiarz”, jak od niedawna przyjęło się na mieście, zjawił się na placu poszukując innego zbója. Szybko okazało się jednak, że Stańko zdążył nadepnąć już komuś na odcisk, bo oto młodzieniec uzbrojony w półtoraka ruszył nań z werwą. Bandyta jednakże to tylko bandyta, a w opanowanym przez gangi mieście o takich można było się potykać.
Wywiązała się walka, w wyniku której niemy trep zdołał drasnąć Cadora w korpus. Było to zaledwie preludium do tego, co miało stać się za chwilę. Rozzłoszczony Borzygniew ruszył do kontrataku, w jego oczach widać było żądzę krwi. Nie było pewnym, czy to złość, czy może brak doświadczenia kierowały ostrzem najemnego zbira, lecz w efekcie wyprowadzone ciosy stały się dosyć przewidywalne. Stańko odbijał je, unikał i starał się szybko kontrować, na co Borzygniew przez dłuższy czas odpowiadał sprawnymi paradami.
Przy kolejnym, wyraźnie silnym cięciu, które miało spaść Stańkowi na głowę lub ramię, knecht odchylił się zręcznie, skrócił przy tym dystans, mocno, aż za bardzo. Był tak blisko, że nie zdołał nadać półtorakowi pędu, udało mu się jednak ciąć od dołu, na odlew. Przeciwnik połapał się w sytuacji, ale na unik było już za późno. Klinga rozcięła prawe przedramię chłopaka, przez co ten musiał skupić się na tym, by poprawić chwyt i nie upuścić broni. Stańko wykorzystał sytuację jak tylko mógł, a skoro był zbyt blisko i w niekomfortowej pozycji by ciąć, wykorzystał jelec. Zatopił żelastwo w uprzednio zranione ramię, bez wątpienia powodując kolejny spazm przeszywającego bólu. Jednocześnie postawił nogę za plecami Cadora i pchnął go z całej siły, nie bez rozmysłu.
Za plecami Borzygniewa, na bruku rozłożone leżały towary: noże, grabie, siekiery i widły. Pchnięty, wyprowadzony z równowagi przeciwnik polecił wprost na nie, w efekcie dziurawiąc sobie prawą łydkę o ostrza narzędzi.
Stańko odstąpił, zrobił krok do tyłu. Być może zdecydował, że to co leży na stercie żelastwa jest już trupem, być może nie chciał dobijać leżącego, niby psa. Przez chwilę wydawało się nawet, że odejdzie. Zatrzymał go Cador. Ten pozbierał się z gleby, ujął miecz, uznawszy najwyraźniej, że tylko jeden z nich może wyjść z tego placu żywy. Zakrwawiony Borzygniew zdradzał już oznaki wyczerpania, juchę tracił z każdą kolejną sekundą. Stańko, widząc to wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu, wyciągnął przed siebie lewą dłoń i pokazał przeciwnikowi, by ten spróbował swych uszczuplonych sił w natarciu.
► Pokaż Spoiler
Stańko dwukrotnie trafia Borzygniewa w prawe ramię i zadaje mu łącznie
12 obrażeń.
W wyniku upadku Borzygniew rani się w prawą nogę i otrzymuje
7 obrażeń.