Post
autor: Dziki Gon » 11 lut 2024, 0:48
Wewnętrzna walka Agimara trwała bardzo krótko. Po niespełna chwili, od przekroczenia progu własnej izby, wyjął zdobyte woreczki i cisnął je na posłanie. Wyglądał przy tym, jakby czegoś szukał, ale nie do końca wiedział co, ani jak to znaleźć. Rozedrganymi palcami przeczysywał mokre od potu włosy, przemierzając długimi krokami szerokość pomieszczenia.
W kącie pokoju, na bujanym fotelu siedział jego ojciec, kopcąc wieczorną fajkę. Przyglądał się Agimarowi z nieporuszonym wyrazem twarzy. Brudny od węgla, w roboczych ubraniach, kontemplował, z uwagą obserwując syna.
Milczał, kiwając się w przód i w tył.
Wiedźminowi, obecność ojca, nie wydawała się dziwna. Wszakże ojciec miał w zwyczaju zasiadać wieczorami na swoim ulubionym fotelu i, nabiwszy fajkę tytoniem, popalać, kontemplując, dokładnie jak teraz. I tak jak teraz, nie odzywał się. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był skwierczący cichutko tytoń towarzyszący każdemu zaciągnięciu, oraz, już dużo głośniejsze, skrzypienie podłogi, które wywoływał fotel. Agimar pamiętał, że bardzo nie lubił tego dźwięku. Przede wszystkim dlatego, że był dokuczliwy, drażnił uszy i burzył ciąg myśli. Ale także przez to, że Kovirczyk nie miał nad nim kontroli. Skrzypienie trwało, dopóki ojciec nie zdecydował inaczej, w przeciwnym razie, tortury zdawały się trwać bez końca. I gdy teraz słyszał ten sam dźwięk, po tylu latach i zaledwie przez chwilę, natychmiast czuł jak ogarnia go duszący niepokój. Przycisnął dłonie do uszu, lecz nie odczuwał żadnej różnicy, wręcz przeciwnie, skrzypienie wydawało się głośniejsze. Zacisnął powieki i klęknął, budując zmysłową barierę.
Melodia ocierającego się o siebie drewna, otwieranych powoli starych drzwi, ściskanej, grubej liny.
Skrzyp, skrzyp, skrzyp, skrzyp.
— Zwariowałeś — stwierdził Alaryk i zastygł w bezruchu.
Mózg wiedźmina gotował się. Zerwał się na nogi i złapał za jedną z sakiewek. W pośpiechu, omal nie wysypał zawartości. Zanurzył środkowy palec i wciągnął białą grudkę. Potem zanurzył jeszcze mały i ponownie wciągnął, tym razem drugim nozdrzem. Czas, jak na komendę, zwolnił. Nastała cisza. A potem krew zaczęła pulsować w znajomym rytmie.
Wolne Miasto Novigrad krzyczało do Agimara przez małe okiennice pokoju. Pragnęło przywitać go, tak jak należało. Otworzyć takie okno, to za mało. Kniaź wyważył je miast tego kopnięciem, a stanąwszy na parapecie, zawył do księżyca, niczym wilk.
— Auuuuu!
W oknach kilku pobliskich budynków, zapaliło się światło.
Ilość słów: 0