Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej zasobnych w korony klientów. Dostojnicy i bogaci bankierzy, dyplomaci, herbowi panowie, spekulanci, egzotyczni przybysze oraz stała klientela Zachodniego Bazaru — nie urzędy, nie place targowe, nie banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się najważniejsze w mieści osobistości, lecz luksusowy dom publiczny „Jedwabny Szlak”. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąknięte są kosztowne meble, sztukateria na ścianach oraz posadzki z zamorskich gatunków drewna. Pierwsze wrażenia z wizyty w „Jedwabnym...” nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do tego, czemu przybytek ten w ciągu zaledwie kilku lat zdominował nawet najlepiej prosperującą konkurencję, po zakończeniu wojny rozwijając w Novigradzie skrzydła z zagadkową wręcz skutecznością. Dziś oferuje szeroki wachlarz ekskluzywnych usług swym licznym patronom, których dobiera spośród novigradzkiej — i nie tylko — elity. Nie będąc ani absurdalnie majętnym, ani wyjątkowo dostojnym, ani ekstraordynaryjnie ważnym, nie ma co liczyć ciepłe powitanie w progach „Jedwabnego...”. Czuwająca nad reputacją oraz bezpieczeństwem tego miejsca sotnia o nieskalanej empatią aparycji regularnie rozwiewa mrzonki tych, którzy się za majętnych, dostojnych lub ważnych niesłusznie uważają.
Ilość słów: 0
- Heliotrop
- Posty: 50
- Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
- Miano: Rita Fahari Lukokian
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Rita, w przeciwieństwie do zblazowanej kurtyzany, rada byłaby się dowiedzieć, gdzie poukrywano owe legendarne ysyckie skarby, ale nie był to czas ani miejsce na snucie opowieści. Chciała, nie — musiała, się stąd wydostać jak najprędzej i przekazać relikwiarz Gilbertowi. Bajdurzenie mogli kontynuować wieczorem, przy ognisku i butelce pośledniego wina, na jakie wciąż jeszcze było ją stać, a jakim Rendal, jako gołodupiec i ochlej, i tak by nie pogardził.
— Nie wygłupiaj się — powiedziała napiętym, ściszonym głosem. — To tylko na chwilę, za kwadrans dostaniesz go z powrotem.
Mimo że harfista najprawdopodobniej szył — wedle wiedzy Rity od driady w związku z plecami mógł bowiem otrzymać co najwyżej strzałę między łopatki — aktorka uważniej przyjrzała się opończy. Nie mogła nic na to poradzić, wszelka potencjalność rzeczy i zdarzeń niesamowitych wprawiała ją w niekontrolowane podniecenie. Jednak tym razem nie trwało ono długo.
Podążywszy za tęsknie rozżalonym spojrzeniem Rendala, Rita westchnęła i przewróciła oczami. Nie mogła pojąć, cóż takiego fascynującego jest w gołej dupie.
— Co? Nie! — Lukokianówna zasłoniła skrzynkę obronnym gestem. Ale zaraz zawahała się, popatrując to na harfistę, to na relikwiarz. Ciekawskość mężczyzny pobudziła jej własną. Niedobrze.
— Nie tutaj — dodała szeptem, wyciągając rękę. — Dawaj to palto, bardzo proszę, i spadamy.
Była napięta i niecierpliwa, bo chciała uniknąć ponownego kontaktu z Ivanem, tym bardziej, że zgodnie ze słowami Rendala harfista zadbał o podniesienie mu ciśnienia. Poza tym blichtr przybytku Arnolda Florenta działał na Ritę przygnębiająco. Nie było tu miejsca dla wyobraźni, o czym dobitnie świadczyła reakcja kurtyzany na opowieść o podwodnym mieście. Nagle aktorka zatęskniła za prowincją, gdzie mimo niewygód, a może właśnie przez nie, fantazja wciąż wzbudzała szczere i żywe emocje.
Jeśli Rendal skapitulował, owinęła relikwiarz materiałem, zawiniątko wcisnęła pod pachę i żwawo ruszyła ku drzwiom. Jeśli natomiast nie udało jej się go przekonać, posłużyła się serwetą czy innym, znajdującym się w zasięgu jej wzroku, kawałkiem tkaniny w zastępstwie tej płaszczowej. Kolejne kroki były jednak takie same i prowadziły w kierunku powrotnym do Grających Rogów.
— Nie wygłupiaj się — powiedziała napiętym, ściszonym głosem. — To tylko na chwilę, za kwadrans dostaniesz go z powrotem.
Mimo że harfista najprawdopodobniej szył — wedle wiedzy Rity od driady w związku z plecami mógł bowiem otrzymać co najwyżej strzałę między łopatki — aktorka uważniej przyjrzała się opończy. Nie mogła nic na to poradzić, wszelka potencjalność rzeczy i zdarzeń niesamowitych wprawiała ją w niekontrolowane podniecenie. Jednak tym razem nie trwało ono długo.
Podążywszy za tęsknie rozżalonym spojrzeniem Rendala, Rita westchnęła i przewróciła oczami. Nie mogła pojąć, cóż takiego fascynującego jest w gołej dupie.
— Co? Nie! — Lukokianówna zasłoniła skrzynkę obronnym gestem. Ale zaraz zawahała się, popatrując to na harfistę, to na relikwiarz. Ciekawskość mężczyzny pobudziła jej własną. Niedobrze.
— Nie tutaj — dodała szeptem, wyciągając rękę. — Dawaj to palto, bardzo proszę, i spadamy.
Była napięta i niecierpliwa, bo chciała uniknąć ponownego kontaktu z Ivanem, tym bardziej, że zgodnie ze słowami Rendala harfista zadbał o podniesienie mu ciśnienia. Poza tym blichtr przybytku Arnolda Florenta działał na Ritę przygnębiająco. Nie było tu miejsca dla wyobraźni, o czym dobitnie świadczyła reakcja kurtyzany na opowieść o podwodnym mieście. Nagle aktorka zatęskniła za prowincją, gdzie mimo niewygód, a może właśnie przez nie, fantazja wciąż wzbudzała szczere i żywe emocje.
Jeśli Rendal skapitulował, owinęła relikwiarz materiałem, zawiniątko wcisnęła pod pachę i żwawo ruszyła ku drzwiom. Jeśli natomiast nie udało jej się go przekonać, posłużyła się serwetą czy innym, znajdującym się w zasięgu jej wzroku, kawałkiem tkaniny w zastępstwie tej płaszczowej. Kolejne kroki były jednak takie same i prowadziły w kierunku powrotnym do Grających Rogów.
Ilość słów: 0
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
— Masz, tylko nie uświń. — Rendal wywiesił białą flagę, oddając aktorce wyblakłą opończę z farbowanej na zielono wełny. Nie była ekspertką, ale nawet przy jej aktywnej wyobraźni trudno było uznać łachman za magiczny. Jedynym, co w nim wyczuła, była nikła woń dymu i zaschniętego piwa.
Jako pakunek dla relikwiarza, okrycie spełniło swoją funkcję znakomicie. Dwukrotnie owinięta kapotą skrzynka prezentowała się znacznie dyskretniej niż przed chwilą. Jak postanowiła, ruszyli w kierunku wyjścia: ona i nieprzestający gadać Rendal.
— Wiedziałem, że Florent to fetyszysta, ale nie spodziewałem się po nim tego rodzaju zboczenia. Wygląda jak jeden z eksponatów w sakrarium Szpicy — zauważył harfista, trafnie odgadując przeznaczenie skrzynki. — Może dostali w zastaw od klienta. Słyszałem, że czcigodni bywają tu często i chętnie, choć wolą „Passiflorę”. Jego Świątobliwość Hierarcha Cyrus, niechaj światłość wiekuista mu przyświeca, potrafił…
Kolejny raz Rendalowi nie było dane dokończyć opowieści. Nim udało im się dotrzeć do wyjścia, wyrósł przed nimi odźwierny Ivan, bezceremonialnie posyłając harfiście niskiego haka na brzuch. Trafiony blagier jęknął, wypuszczając z płuc powietrze i końcówkę anegdoty.
— Bardzo śmieszne — oznajmił z kamienną twarzą, masując sobie kułak, podczas kiedy przytkany kuksańcem lyryjiczyk łapał dech, zgięty w wymuszonym ukłonie. — Boki zrywać.
— Pani pozwoli — zwrócił się do Rity jakby nigdy nic, zapraszającym gestem wskazując jej stronę, z której właśnie przyszła. — Mam polecenie wypuścić was tyłem. Ciebie też, sowizdrzale. Chyba że wolisz oknem.
Rendal nie preferował. Stopniowo odzyskując pozycję wyprostowaną, przez dłuższy czas raczył ich nienaturalną jak na siebie ciszą. Błąkający się mu po twarzy półuśmieszek wskazywał, że nie ma złe Rivowi jego reakcji, a błyskające w oczach kurwiki — samozadowolenie dowcipnisia.
— Blefuje, wyrzucali mnie zawsze drzwiami — oznajmił szeptem idącej obok Ricie. — Za to oknem parę razy wchodziłem.
Na zapowiedziane przez salowego „tyły” prowadził znany już Ricie ciemny korytarzyk. Minęli rzeźbę najady, drzwi z rzeźbioną, mosiężną gałką do gabinetu pana Flatau oraz egzotyczny kwiat. Stąpając po długim wyszywanym dywanie z frędzlami, mijali kolejne drzwi, rzeźby, ludzi oraz obrazy. Sami też zostali wyminięci przez grubego jegomościa ubranego w fez i przykrótką, kolorową kamizelę taszczącego pod pachą wypchanego krokodyla. Kilka metrów dalej przedefilowała przed nimi prostytutka ubrana w sam pióropusz. Rendal wpadł na malowaną wazę, w ostatniej chwili, udanym chwytem, ratując sytuację od blamażu. Miał szczęście, bo uwaga Ivana była chwilowo zaprzątnięta młodszym ochroniarzem, który dogonił go przed sekundą i tłumaczył mu coś zziajany. Rita słyszała większość konwersacji, choć zrozumienie jej wymagało od niej pewnej dozy domyślności. Obydwaj mężczyźni porozumiewali się czymś w rodzaju szyfru.
— „Kod wu” w „atłasowej” — wysapał młodzik.
— Pięknie, kurwa — skwitował flegmatycznie Riv. — Ktoś z wewnątrz czy zewnątrz?
— Sezonowiec.
— Wywietrzyć, iść po praczkę. Ładunek za furtę i cynk do łapiducha. Zaraz przyjdę.
— Pojął.
Kiedy towarzysze Rity mieli swoje problemy, pobliskie drzwi otworzyły się, ukazując w nich mężczyznę w rozchełstanej koszuli i butelką wina w ręce. Wyglądał na niewiele starszego od niej, choć smagła cera i ściągnięte, lekko krzaczaste brwi dodawały jego obliczu powagi i surowości. Półdługie, ciemne włosy opadały mu na ramiona w swobodnym nieładzie, kontrastując ze starannie przystrzyżonym zarostem pokrywającym mu fizys. Bosy, w luźno dopasowanych sznurowanych spodniach wysunął się na korytarz, pociągając z dzierżonej butli. Cidaryjskie.
Mimo panującego w korytarzu półmroku mrużył oczy. Ruchy człowieka były powolne i niedbałe, ale bynajmniej nie chwiejne, na przekór pozorom wykluczając stan głębokiego upojenia. Zapadnięte policzki i podkrążone oczy wskazywały, że dręczył go zespół nastrojów i stanów fizjologicznych, których zaobserwowała u niespełnionego piewcy milijonów spotkanego u Gilberta. Jednak w oczach tamtego błyszczała melancholia, której próżno było szukać w wejrzeniu bywalca „Szlaku”. Nabrało ostrości, kiedy zatrzymawszy się pośrodku korytarza, nieruchomy na tle całego otaczającego go chaosu, zauważył Ritę.
— Jakim ptakiem jesteś? — zapytał ochryple przez pęknięte wargi.
Jako pakunek dla relikwiarza, okrycie spełniło swoją funkcję znakomicie. Dwukrotnie owinięta kapotą skrzynka prezentowała się znacznie dyskretniej niż przed chwilą. Jak postanowiła, ruszyli w kierunku wyjścia: ona i nieprzestający gadać Rendal.
— Wiedziałem, że Florent to fetyszysta, ale nie spodziewałem się po nim tego rodzaju zboczenia. Wygląda jak jeden z eksponatów w sakrarium Szpicy — zauważył harfista, trafnie odgadując przeznaczenie skrzynki. — Może dostali w zastaw od klienta. Słyszałem, że czcigodni bywają tu często i chętnie, choć wolą „Passiflorę”. Jego Świątobliwość Hierarcha Cyrus, niechaj światłość wiekuista mu przyświeca, potrafił…
Kolejny raz Rendalowi nie było dane dokończyć opowieści. Nim udało im się dotrzeć do wyjścia, wyrósł przed nimi odźwierny Ivan, bezceremonialnie posyłając harfiście niskiego haka na brzuch. Trafiony blagier jęknął, wypuszczając z płuc powietrze i końcówkę anegdoty.
— Bardzo śmieszne — oznajmił z kamienną twarzą, masując sobie kułak, podczas kiedy przytkany kuksańcem lyryjiczyk łapał dech, zgięty w wymuszonym ukłonie. — Boki zrywać.
— Pani pozwoli — zwrócił się do Rity jakby nigdy nic, zapraszającym gestem wskazując jej stronę, z której właśnie przyszła. — Mam polecenie wypuścić was tyłem. Ciebie też, sowizdrzale. Chyba że wolisz oknem.
Rendal nie preferował. Stopniowo odzyskując pozycję wyprostowaną, przez dłuższy czas raczył ich nienaturalną jak na siebie ciszą. Błąkający się mu po twarzy półuśmieszek wskazywał, że nie ma złe Rivowi jego reakcji, a błyskające w oczach kurwiki — samozadowolenie dowcipnisia.
— Blefuje, wyrzucali mnie zawsze drzwiami — oznajmił szeptem idącej obok Ricie. — Za to oknem parę razy wchodziłem.
Na zapowiedziane przez salowego „tyły” prowadził znany już Ricie ciemny korytarzyk. Minęli rzeźbę najady, drzwi z rzeźbioną, mosiężną gałką do gabinetu pana Flatau oraz egzotyczny kwiat. Stąpając po długim wyszywanym dywanie z frędzlami, mijali kolejne drzwi, rzeźby, ludzi oraz obrazy. Sami też zostali wyminięci przez grubego jegomościa ubranego w fez i przykrótką, kolorową kamizelę taszczącego pod pachą wypchanego krokodyla. Kilka metrów dalej przedefilowała przed nimi prostytutka ubrana w sam pióropusz. Rendal wpadł na malowaną wazę, w ostatniej chwili, udanym chwytem, ratując sytuację od blamażu. Miał szczęście, bo uwaga Ivana była chwilowo zaprzątnięta młodszym ochroniarzem, który dogonił go przed sekundą i tłumaczył mu coś zziajany. Rita słyszała większość konwersacji, choć zrozumienie jej wymagało od niej pewnej dozy domyślności. Obydwaj mężczyźni porozumiewali się czymś w rodzaju szyfru.
— „Kod wu” w „atłasowej” — wysapał młodzik.
— Pięknie, kurwa — skwitował flegmatycznie Riv. — Ktoś z wewnątrz czy zewnątrz?
— Sezonowiec.
— Wywietrzyć, iść po praczkę. Ładunek za furtę i cynk do łapiducha. Zaraz przyjdę.
— Pojął.
Kiedy towarzysze Rity mieli swoje problemy, pobliskie drzwi otworzyły się, ukazując w nich mężczyznę w rozchełstanej koszuli i butelką wina w ręce. Wyglądał na niewiele starszego od niej, choć smagła cera i ściągnięte, lekko krzaczaste brwi dodawały jego obliczu powagi i surowości. Półdługie, ciemne włosy opadały mu na ramiona w swobodnym nieładzie, kontrastując ze starannie przystrzyżonym zarostem pokrywającym mu fizys. Bosy, w luźno dopasowanych sznurowanych spodniach wysunął się na korytarz, pociągając z dzierżonej butli. Cidaryjskie.
Mimo panującego w korytarzu półmroku mrużył oczy. Ruchy człowieka były powolne i niedbałe, ale bynajmniej nie chwiejne, na przekór pozorom wykluczając stan głębokiego upojenia. Zapadnięte policzki i podkrążone oczy wskazywały, że dręczył go zespół nastrojów i stanów fizjologicznych, których zaobserwowała u niespełnionego piewcy milijonów spotkanego u Gilberta. Jednak w oczach tamtego błyszczała melancholia, której próżno było szukać w wejrzeniu bywalca „Szlaku”. Nabrało ostrości, kiedy zatrzymawszy się pośrodku korytarza, nieruchomy na tle całego otaczającego go chaosu, zauważył Ritę.
— Jakim ptakiem jesteś? — zapytał ochryple przez pęknięte wargi.
Ilość słów: 0
- Heliotrop
- Posty: 50
- Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
- Miano: Rita Fahari Lukokian
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Zadowolona z udanej namiastki perswazji Rita nie skomentowała słów Rendala. Mało obchodził ją stan płaszcza grajka, obecny czy przyszły, ale jeszcze mniejszą była potrzeba dalszego przekomarzania się z człowiekiem, który z nawijania makaronu na uszy uczynił sztukę, a siebie samego jej mistrzem. Była zresztą zanadto skupiona na prostokącie wyjścia, w kierunku którego ciągnęło ją, jakby była paprochem wciąganym przez wir wodny, by móc sformułować coś więcej niż prosty komunikat: Chodźmy.
Tym większe było zaskoczenie Lukokianówny, pomieszane z odruchowym zniecierpliwieniem, ale i ukłuciem strachu, kiedy wyrósł przed nimi cień. Nader materialny, pochłaniający nie tylko widok majaczących tak blisko i jednocześnie tak daleko drzwi wyjściowych, ale również nadzieję na rychłe z nich skorzystanie. Na złożonego z nagła wpół Lyrijczyka Rita spojrzała nie mniej zaskoczona, lecz dopiero beznamiętne zaproszenie Ivana sprawiło, że się ocknęła. Spojrzawszy to na grajka, to na wykidajłę, uniosła lekko brew, jakby maskując niesmak wywołany przemocą, po czym ruszyła z powrotem ku lodowej grocie Flataua.
Kiedy Ivan wysforował się nieco na przód, pokazując im swoje plecy, idąca obok Rendala Rita spojrzała na niego współczująco i już chciała dodać mu jakoś otuchy, zapytać, czy wszystko w porządku lub poklepać po ramieniu, kiedy harfista odzyskał głos i uświadomił jej, że podobne odruchy w jego przypadku nie mają sensu. Wróciła zatem do roli, zerkając przelotnie w sufit, jakby tam było niebo i bogowie, którzy mieli jej dać cierpliwość.
Ta jednak okazała się być wystawiona na kolejne próby, kiedy pochód znów się zatrzymał. Wówczas Rendal pochłaniał wzrokiem nagą kurtyzanę, Rita zaś wypchanego krokodyla i jego nosiciela. Jednak zasłyszana wymiana zdań pracowników Szlaku spowodowała, że Lukokianównie zrobiło się gorąco i jeszcze bardziej spieszno.
Rozejrzała się niespokojnie, przestępując z nogi na nogę. Ściskane pod pachą zawiniątko z relikwiarzem zaczynało ciążyć coraz bardziej, a nieruchoma, przyciśnięta do boku ręka drętwieć. Nigdzie jednak nie dostrzegła bliskości wyjścia, a jedynie uchylające się drzwi jednej z izb i jakiegoś birbanta w ich ramie. Dziwaczne pytanie zawisło między nimi w nie mniej dziwacznej atmosferze burdelu dotkniętego może nie pożarem, ale opanowywanym na biegu zaprószeniem ognia. Patrzyła chwilę na dychotomicznego młodzieńca, po czym uśmiechnęła się i rzekła:
— Aew estel, i'sui umir (Ptakiem, który pragnie snów).
Obliczona na skonfundowanie zaczepiającego ją jegomościa odpowiedź nie była oryginalną myślą Rity, lecz cytatem, który przyszedł do niej z zakamarków pamięci wypełnionej historiami, w których zaczytywała się w bibliotece papy czy po antykwariatach, schowana wśród regałów, gdy skończyły jej się fundusze na tak zwane życie za czasów szkolnych. Nie oznaczało to jednak, że nie było w owej myśli szczerości, tym większej, iż wyrażonej w Starszej Mowie, prawdopodobnie nieznanej młodzieńcowi.
Zawarta w filozoficznej frazie prawda rezonowała z jakąś cząstką istoty córki zangwebarskiego faktora i być może to właśnie ona odpowiedzialna była za życiowe wybory Rity. Nie zawsze szczęśliwe, nie zawsze korzystne, ale zawsze uparcie dążące do zawładnięcia ludzkimi snami poprzez sztukę.
Tym większe było zaskoczenie Lukokianówny, pomieszane z odruchowym zniecierpliwieniem, ale i ukłuciem strachu, kiedy wyrósł przed nimi cień. Nader materialny, pochłaniający nie tylko widok majaczących tak blisko i jednocześnie tak daleko drzwi wyjściowych, ale również nadzieję na rychłe z nich skorzystanie. Na złożonego z nagła wpół Lyrijczyka Rita spojrzała nie mniej zaskoczona, lecz dopiero beznamiętne zaproszenie Ivana sprawiło, że się ocknęła. Spojrzawszy to na grajka, to na wykidajłę, uniosła lekko brew, jakby maskując niesmak wywołany przemocą, po czym ruszyła z powrotem ku lodowej grocie Flataua.
Kiedy Ivan wysforował się nieco na przód, pokazując im swoje plecy, idąca obok Rendala Rita spojrzała na niego współczująco i już chciała dodać mu jakoś otuchy, zapytać, czy wszystko w porządku lub poklepać po ramieniu, kiedy harfista odzyskał głos i uświadomił jej, że podobne odruchy w jego przypadku nie mają sensu. Wróciła zatem do roli, zerkając przelotnie w sufit, jakby tam było niebo i bogowie, którzy mieli jej dać cierpliwość.
Ta jednak okazała się być wystawiona na kolejne próby, kiedy pochód znów się zatrzymał. Wówczas Rendal pochłaniał wzrokiem nagą kurtyzanę, Rita zaś wypchanego krokodyla i jego nosiciela. Jednak zasłyszana wymiana zdań pracowników Szlaku spowodowała, że Lukokianównie zrobiło się gorąco i jeszcze bardziej spieszno.
Rozejrzała się niespokojnie, przestępując z nogi na nogę. Ściskane pod pachą zawiniątko z relikwiarzem zaczynało ciążyć coraz bardziej, a nieruchoma, przyciśnięta do boku ręka drętwieć. Nigdzie jednak nie dostrzegła bliskości wyjścia, a jedynie uchylające się drzwi jednej z izb i jakiegoś birbanta w ich ramie. Dziwaczne pytanie zawisło między nimi w nie mniej dziwacznej atmosferze burdelu dotkniętego może nie pożarem, ale opanowywanym na biegu zaprószeniem ognia. Patrzyła chwilę na dychotomicznego młodzieńca, po czym uśmiechnęła się i rzekła:
— Aew estel, i'sui umir (Ptakiem, który pragnie snów).
Obliczona na skonfundowanie zaczepiającego ją jegomościa odpowiedź nie była oryginalną myślą Rity, lecz cytatem, który przyszedł do niej z zakamarków pamięci wypełnionej historiami, w których zaczytywała się w bibliotece papy czy po antykwariatach, schowana wśród regałów, gdy skończyły jej się fundusze na tak zwane życie za czasów szkolnych. Nie oznaczało to jednak, że nie było w owej myśli szczerości, tym większej, iż wyrażonej w Starszej Mowie, prawdopodobnie nieznanej młodzieńcowi.
Zawarta w filozoficznej frazie prawda rezonowała z jakąś cząstką istoty córki zangwebarskiego faktora i być może to właśnie ona odpowiedzialna była za życiowe wybory Rity. Nie zawsze szczęśliwe, nie zawsze korzystne, ale zawsze uparcie dążące do zawładnięcia ludzkimi snami poprzez sztukę.
Ilość słów: 0
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Birbant trwał w nieruchomym milczeniu, mrużąc przekrwione oczy kaleczone najmniejszym przejawem światła, któremu udało przecisnąć się do zacienionego korytarza przybytku dekadencji i rozpusty.
— Haeleth s'enn dearme, ver'caerme aep holl. (Każdy sen śniony zbyt długo staje się koszmarem) — odparł wreszcie. — Fael, melienn va'esse (Fruń, leć stąd).
Owe słowa, być może również będące cytatem, trąciły znajomą strunę jej wypełnionej historiami pamięci. Nutę odległej pieśni, w której brakowało kilku zwrotek. Letnia noc, scena pod lasem. Majaczące na horyzoncie zamczysko. Rycerz na smukłym koniu, w misternie plecionej kolczudze, pozbawiony herbowej tarczy, ze spływającym mu z ramion płaszczem, zielonym jak Rendalowy, ale niewytartym i nieśmierdzącym piwem.
Pozdrowiwszy ją porozumiewawczym skinieniem, ruszył przed siebie, w stronę przestronnej sali z barem, którą pozostawili za sobą. Szedł powoli, niby spóźniony upiór, rozsiewając wokół zapach damskich perfum, wina i minionego wieczora. Minąwszy wazę ocaloną wcześniej przez Rendala, strącił ją nonszalancko na ziemię. Dywan stłumił uderzenie, od którego naczynie rozbiło się na dziesiątki wielobarwnych odłamków. W jego zastępstwie, na opustoszałym marmurowym piedestale spoczęła odpita do połowy butelka cidaryjskiego.
Poza Ritą nikt z obecnych, wliczając w to starszego cerbera Ivana, nie zwrócił uwagi na ich wymianę zdań ani wybryk birbanta. Riv i wyszczekany Lyrijczyk szybko wrócili do towarzyszenia Ricie. Ten drugi robił to również wówczas, kiedy wypuszczeni tylnymi drzwiami przez pierwszego znaleźli się na zewnątrz. Krocząc w cieniu budynków wybrakowanymi wybrukowanymi ścieżkami, zmierzali w stronę „Rogów” zlokalizowanych przy miejskich murach i baszcie majaczącej im zza budynków i rozwieszonego między nimi prania.
— No to wyszliśmy — zauważył, dowodząc swojej nadzwyczajnej bystrości, mimochodem odpędzając łaszącego mu się do nóg bezpańskiego kundla, który merdając ogonem, także zapragnął dołączyć do ich pochodu. — Pokażże to w końcu, bo zesram się z ciekawości. Albo czekaj.
Harfista zmitygował się w ostatnim momencie, przyskakując do Rity i łapiąc za owiniętą płaszczem skrzynkę, próbując ocenić jej wagę i zawartość. Bezskutecznie, jako że potrząśnięty relikwiarz nie wydawał z siebie żadnych dystynktywnych dźwięków.
— Najpierw zgadujemy co to. Ja mówię, że zmumifikowana ręka Perpeta z Kaczan, świętego męczennika, patrona kołodziejów i hodowców nutrii. Z zachowanym sygnetem z wielgachnym rubinem-karbunkułem z cudownie skrzepłej krwi samego Lebiody. Śmierdząca jak nieszczęście i przeklinająca do siódmego pokolenia każdego grzesznika, który pokazi ją swoim grzesznymi gałami. Teraz ty, Rita. Zgadujesz i otwierasz.
— Haeleth s'enn dearme, ver'caerme aep holl. (Każdy sen śniony zbyt długo staje się koszmarem) — odparł wreszcie. — Fael, melienn va'esse (Fruń, leć stąd).
Owe słowa, być może również będące cytatem, trąciły znajomą strunę jej wypełnionej historiami pamięci. Nutę odległej pieśni, w której brakowało kilku zwrotek. Letnia noc, scena pod lasem. Majaczące na horyzoncie zamczysko. Rycerz na smukłym koniu, w misternie plecionej kolczudze, pozbawiony herbowej tarczy, ze spływającym mu z ramion płaszczem, zielonym jak Rendalowy, ale niewytartym i nieśmierdzącym piwem.
Pozdrowiwszy ją porozumiewawczym skinieniem, ruszył przed siebie, w stronę przestronnej sali z barem, którą pozostawili za sobą. Szedł powoli, niby spóźniony upiór, rozsiewając wokół zapach damskich perfum, wina i minionego wieczora. Minąwszy wazę ocaloną wcześniej przez Rendala, strącił ją nonszalancko na ziemię. Dywan stłumił uderzenie, od którego naczynie rozbiło się na dziesiątki wielobarwnych odłamków. W jego zastępstwie, na opustoszałym marmurowym piedestale spoczęła odpita do połowy butelka cidaryjskiego.
Poza Ritą nikt z obecnych, wliczając w to starszego cerbera Ivana, nie zwrócił uwagi na ich wymianę zdań ani wybryk birbanta. Riv i wyszczekany Lyrijczyk szybko wrócili do towarzyszenia Ricie. Ten drugi robił to również wówczas, kiedy wypuszczeni tylnymi drzwiami przez pierwszego znaleźli się na zewnątrz. Krocząc w cieniu budynków wybrakowanymi wybrukowanymi ścieżkami, zmierzali w stronę „Rogów” zlokalizowanych przy miejskich murach i baszcie majaczącej im zza budynków i rozwieszonego między nimi prania.
— No to wyszliśmy — zauważył, dowodząc swojej nadzwyczajnej bystrości, mimochodem odpędzając łaszącego mu się do nóg bezpańskiego kundla, który merdając ogonem, także zapragnął dołączyć do ich pochodu. — Pokażże to w końcu, bo zesram się z ciekawości. Albo czekaj.
Harfista zmitygował się w ostatnim momencie, przyskakując do Rity i łapiąc za owiniętą płaszczem skrzynkę, próbując ocenić jej wagę i zawartość. Bezskutecznie, jako że potrząśnięty relikwiarz nie wydawał z siebie żadnych dystynktywnych dźwięków.
— Najpierw zgadujemy co to. Ja mówię, że zmumifikowana ręka Perpeta z Kaczan, świętego męczennika, patrona kołodziejów i hodowców nutrii. Z zachowanym sygnetem z wielgachnym rubinem-karbunkułem z cudownie skrzepłej krwi samego Lebiody. Śmierdząca jak nieszczęście i przeklinająca do siódmego pokolenia każdego grzesznika, który pokazi ją swoim grzesznymi gałami. Teraz ty, Rita. Zgadujesz i otwierasz.
Ilość słów: 0
- Heliotrop
- Posty: 50
- Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
- Miano: Rita Fahari Lukokian
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Przez twarz Rity przemknęło nagłe zdumienie, uprowadzając uśmiech, a pozostawiając zmarszczone w skupieniu brwi. Miała wrażenie, że powinna pamiętać o czymś jeszcze, o czymś ważnym, ale to coś, jak słowo niechcące opuścić końcówki języka, pozostało ukryte w zawiłościach wspomnień. Czy spotkali się już kiedyś?
— Av'edan (Zaczekaj) — rzekła, wyrwawszy się z zamyślenia, ale birbant nie słyszał. Albo nie słuchał. — Man le? (Kim jesteś?) — szepnęła do siebie, obserwując, jak tajemniczy jegomość niszczy mienie Szlaku i spokojnie odchodzi w głąb przybytku, nie niepokojony przez nikogo.
Kiedy wyszli na zewnątrz, a wiatr potargał lekko ich odzieniem, pod powiekami Rity wyrósł las na skraju polany. Polany wypełnionej osobliwym tłumem, ale na czym polegała ta osobliwość? Na pewno nie miała nic wspólnego z Rendalem, który melodyjnym głosem wdarł się w zadumanie aktorki i jej efemeryczną wizję. Nagle wszystkie postaci na widowni miały naznaczone wypiekami oblicze grajka. Rita westchnęła, poddając się. Wiedziała, że nie rozwiąże teraz dręczącej ją zagadki, może nie rozwiąże jej wcale. Poniekąd wróciła więc do rzeczywistości. Poniekąd, bo Rendal dbał o to, by jego otoczenie nie zaznawało udręki normalności zbyt długo.
Nie broniła mu dostępu do szkatuły, nie zbeształa za chęć zajrzenia do środka ani nie wykpiła jego paplania. Nagle zapomniała, jak pilno jej było, by pozbyć się relikwiarza i umyć ręce od całej sprawy, by móc zająć się własnymi. Ważniejszymi. Ale czy na pewno? Sprawy te zbladły, jakby gadanina Rendala utrzymywała ich w sennej bańce mrzonek i fantazji, którym Rita nie była w stanie się oprzeć. Tu i teraz, w zacienionym i woniejącym wilgocią zaułku, była tylko ona, grajek i relikwiarz skrywający w swym wnętrzu tajemnicę, która wołała do nich zza ścianek puzdra, by wydobyć ją na światło dzienne.
— A ja — zaczęła z namysłem, wpatrując się w świętego Grzegorza, jakby chciała przejrzeć na wylot jego podstęp — mówię, że to Palec Bekkera, legendarna czarodziejska różdżka z rogu jednorożca i palca, od którego wzięła swą nazwę, pozwalająca władać Czterema Żywiołami każdemu, kto wejdzie w jej posiadanie.
Przeniosła rozpalone, skrzące się podnieceniem spojrzenie na Rendala, po czym wstrzymała oddech i otworzyła szkatułę.
— Av'edan (Zaczekaj) — rzekła, wyrwawszy się z zamyślenia, ale birbant nie słyszał. Albo nie słuchał. — Man le? (Kim jesteś?) — szepnęła do siebie, obserwując, jak tajemniczy jegomość niszczy mienie Szlaku i spokojnie odchodzi w głąb przybytku, nie niepokojony przez nikogo.
Kiedy wyszli na zewnątrz, a wiatr potargał lekko ich odzieniem, pod powiekami Rity wyrósł las na skraju polany. Polany wypełnionej osobliwym tłumem, ale na czym polegała ta osobliwość? Na pewno nie miała nic wspólnego z Rendalem, który melodyjnym głosem wdarł się w zadumanie aktorki i jej efemeryczną wizję. Nagle wszystkie postaci na widowni miały naznaczone wypiekami oblicze grajka. Rita westchnęła, poddając się. Wiedziała, że nie rozwiąże teraz dręczącej ją zagadki, może nie rozwiąże jej wcale. Poniekąd wróciła więc do rzeczywistości. Poniekąd, bo Rendal dbał o to, by jego otoczenie nie zaznawało udręki normalności zbyt długo.
Nie broniła mu dostępu do szkatuły, nie zbeształa za chęć zajrzenia do środka ani nie wykpiła jego paplania. Nagle zapomniała, jak pilno jej było, by pozbyć się relikwiarza i umyć ręce od całej sprawy, by móc zająć się własnymi. Ważniejszymi. Ale czy na pewno? Sprawy te zbladły, jakby gadanina Rendala utrzymywała ich w sennej bańce mrzonek i fantazji, którym Rita nie była w stanie się oprzeć. Tu i teraz, w zacienionym i woniejącym wilgocią zaułku, była tylko ona, grajek i relikwiarz skrywający w swym wnętrzu tajemnicę, która wołała do nich zza ścianek puzdra, by wydobyć ją na światło dzienne.
— A ja — zaczęła z namysłem, wpatrując się w świętego Grzegorza, jakby chciała przejrzeć na wylot jego podstęp — mówię, że to Palec Bekkera, legendarna czarodziejska różdżka z rogu jednorożca i palca, od którego wzięła swą nazwę, pozwalająca władać Czterema Żywiołami każdemu, kto wejdzie w jej posiadanie.
Przeniosła rozpalone, skrzące się podnieceniem spojrzenie na Rendala, po czym wstrzymała oddech i otworzyła szkatułę.
Ilość słów: 0
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Wieko szkatuły ustąpiło pod jej palcami powoli, z cichym szczękiem zawiasów. Stojący obok harfista zapuścił żurawia nad ramieniem aktorki w oczekiwaniu kryjących się wewnątrz relikwiarza rewelacji.
— Zero polotu — westchnął, nie kryjąc rozczarowania. — Założę się, że to pomysł tego albinistycznego kutasa z kantora.
Zawartość okazała się nie przeklętą ręką ani czarodziejską różdżką, ale trzema flakonami spoczywającymi w dopasowanym do ich kształtu wnętrza obitego bordowym atłasem. Wszystkie trzy zostały wyrżnięte z przezroczystego kryształu i zaszpuntowane zalakowanym korkiem. Wszystkie trzy wypełnione były oleistą cieczą o żółtawym zabarwieniu poniżej połowy objętości. Nie różniły się niczym prócz wyciętą na środku każdej z nich runą. Błyszczące pomiędzy szklanymi fasetkami znaki głosiły kolejno „I”, „II” i „III”.
Z właściwą dla profanów bezceremonialnością, Rendal złapał pierwszą z brzegu i podniósł ją do oczu, kręcąc jej zawartością niby kiper. Sączące się spomiędzy dziurawych poddasz i płacht bielizny światło rozszczepiło się na flakonie, wypełniając zaułek kalejdoskopem refleksów.
— Potrzymaj — polecił, wciskając jej flakon pod pachę, szyjką do przodu i sięgając po dwa pozostałe, aby wyjąć je ze skrzynki i postawić na ziemi, by sięgnąć po opróżniony relikwiarz. — I badaj, czy nikt nie idzie. Jak idzie, zawołaj głosem głuszca.
— Zero polotu — westchnął, nie kryjąc rozczarowania. — Założę się, że to pomysł tego albinistycznego kutasa z kantora.
Zawartość okazała się nie przeklętą ręką ani czarodziejską różdżką, ale trzema flakonami spoczywającymi w dopasowanym do ich kształtu wnętrza obitego bordowym atłasem. Wszystkie trzy zostały wyrżnięte z przezroczystego kryształu i zaszpuntowane zalakowanym korkiem. Wszystkie trzy wypełnione były oleistą cieczą o żółtawym zabarwieniu poniżej połowy objętości. Nie różniły się niczym prócz wyciętą na środku każdej z nich runą. Błyszczące pomiędzy szklanymi fasetkami znaki głosiły kolejno „I”, „II” i „III”.
Z właściwą dla profanów bezceremonialnością, Rendal złapał pierwszą z brzegu i podniósł ją do oczu, kręcąc jej zawartością niby kiper. Sączące się spomiędzy dziurawych poddasz i płacht bielizny światło rozszczepiło się na flakonie, wypełniając zaułek kalejdoskopem refleksów.
— Potrzymaj — polecił, wciskając jej flakon pod pachę, szyjką do przodu i sięgając po dwa pozostałe, aby wyjąć je ze skrzynki i postawić na ziemi, by sięgnąć po opróżniony relikwiarz. — I badaj, czy nikt nie idzie. Jak idzie, zawołaj głosem głuszca.
Ilość słów: 0
- Heliotrop
- Posty: 50
- Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
- Miano: Rita Fahari Lukokian
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
A więc tylko jakieś konkokty. Może na zgagę po przeżarciu, a może na francę. Obydwie przypadłości wśród kapłanów były powszechnymi. O alchemii Rita nie miała zielonego pojęcia, na winach, po prawdzie, też się nie znała, ale raczej nie występowały w tak gęstej postaci. Czymkolwiek była ciecz zamknięta we flakonach, jej widok wywołał u aktorki rozczarowanie nie mniejsze niż u harfisty.
— Hej! — zawołała, wystraszona, łapiąc wysuwającą jej się spod pachy butelkę. — Ostrożnie!
Rita przytuliła kryształową flaszkę do piersi niczym niemowlę, obserwując cudowanie Rendala. Podniecenie już minęło, ciekawość została zaspokojona, a oczekiwania zawiedzione. Dziwne mikstury nie pomogą jej uratować papy ani spłacić wierzycieli, przynajmniej nie w sposób, w jaki mógłby to zrobić czarodziejski palec władający żywiołami albo i od biedy owa przeklęta dłoń męczennika z Kaczan.
Pozostawał więc plan B: wywiązać się z umowy, zapewniając sobie tym samym bazę wypadową na terenie miasta, a potem wziąć się do żmudnej roboty. Choć aktorka wciąż wierzyła w skuteczność rytuału bardziej niż w szukanie haków na kapitana Falkena, obydwie czynności wymagały czasu i wydeptania niejednej novigradzkiej uliczki.
Ale pierwsza część planu nie będzie możliwa, jeśli uszkodzą relikwiarz lub jego zawartość, a to sprawiło, że z każdą chwilą Rita robiła się coraz bardziej poddenerwowana. Zabrała wszystkie trzy flakony poza zasięg kończyn harfisty i ostrożnie nakryła płaszczem.
— Można wiedzieć, co do jasnej cholery wyprawiasz? — zapytała, podchodząc do Rendala, gotowa walczyć z nim o szkatułę, gdyby zechciał przy niej majstrować. — Przypominam, że to ma trafić do Gila w stanie nienaruszonym.
Patrzyła na mężczyznę z ostrzeżeniem w oczach, wyraźnie spięta. Obiektywnie rzecz biorąc, nie mogła mu wiele zrobić, ale zdawała się nie być tego świadomą lub zupełnie ignorowała ten fakt.
— Hej! — zawołała, wystraszona, łapiąc wysuwającą jej się spod pachy butelkę. — Ostrożnie!
Rita przytuliła kryształową flaszkę do piersi niczym niemowlę, obserwując cudowanie Rendala. Podniecenie już minęło, ciekawość została zaspokojona, a oczekiwania zawiedzione. Dziwne mikstury nie pomogą jej uratować papy ani spłacić wierzycieli, przynajmniej nie w sposób, w jaki mógłby to zrobić czarodziejski palec władający żywiołami albo i od biedy owa przeklęta dłoń męczennika z Kaczan.
Pozostawał więc plan B: wywiązać się z umowy, zapewniając sobie tym samym bazę wypadową na terenie miasta, a potem wziąć się do żmudnej roboty. Choć aktorka wciąż wierzyła w skuteczność rytuału bardziej niż w szukanie haków na kapitana Falkena, obydwie czynności wymagały czasu i wydeptania niejednej novigradzkiej uliczki.
Ale pierwsza część planu nie będzie możliwa, jeśli uszkodzą relikwiarz lub jego zawartość, a to sprawiło, że z każdą chwilą Rita robiła się coraz bardziej poddenerwowana. Zabrała wszystkie trzy flakony poza zasięg kończyn harfisty i ostrożnie nakryła płaszczem.
— Można wiedzieć, co do jasnej cholery wyprawiasz? — zapytała, podchodząc do Rendala, gotowa walczyć z nim o szkatułę, gdyby zechciał przy niej majstrować. — Przypominam, że to ma trafić do Gila w stanie nienaruszonym.
Patrzyła na mężczyznę z ostrzeżeniem w oczach, wyraźnie spięta. Obiektywnie rzecz biorąc, nie mogła mu wiele zrobić, ale zdawała się nie być tego świadomą lub zupełnie ignorowała ten fakt.
Ilość słów: 0
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
Rendal obrócił szkatułę do góry dnem, potrząsając nią kilka razy. Obracając z powrotem, sięgnął dłonią za plecy, wyciągając na światło dzienne brązową rękojeść składanego kozika. Harfista strzelił z nadgarstka, przy wtórze metalicznego kliknięcia obnażając wąskie, lekko zakrzywione ostrze.
Nim Rita zdążyła zawalczyć o szkatułę, zaczął przy niej majstrować, wciskając nożyk między ściankę relikwiarza a atłasowe obicie. Podważone scyzorykiem ustąpiło lekko, ujawniając drugą, ukrytą zawartość. Kilkanaście ciasno upakowanych woreczków z miękkiego płótna przewiązanych sznurkiem. Nie zastanawiając się ani chwili, Rendal sięgnął po jeden z nich i podrzucił w dłoni, oceniając jego wagę. Ocenie towarzyszyło lekkie skrzywienie warg. Drugie odkrycie nie wzbudziło w nim więcej entuzjazmu od pierwszego.
— Oczywiście, prochy — odgadł, zanim jeszcze odsznurował miniaturową sakiewkę, potwierdzając swoje domysły. — Obracasz się w nie albo sam nimi obracasz. Knajacka dola.
Mężczyzna poślinił czubek palca, zanurzając go w woreczku. Kiedy go wyciągnął, opuszek miał oblepiony drobnym, białym proszkiem, który momentalnie, dwoma szybkimi ruchami wtarł w dziąsło.
— Novigrad to jednak Novigrad — skwitował z uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy, gdy zniknął z niej grymas spowodowany cierpkością. — Odstaw te butle i częstuj się.
Zapraszając ją do degustacji, Rendal poluzował wiązania spodni, wrzucając napoczęty woreczek do saczka, prezentując aktorce wybebeszony relikwiarz z pozostałymi. Szybkie spojrzenie na zawartość wystarczyło, żeby uspokoić jej obawy — potraktowane kozikiem wnętrze sakralnego pojemnika nie uległo trwałym uszkodzeniom — dociśnięte do fałszywego dnia obicie powinno wrócić na swoje miejsce bez wzbudzania niczyich podejrzeń co do nienaruszonego stanu pojemnika.
Jej ulga nie trwała jednak długo. Na samym brzegu otwartego wieka, po wewnętrznej stronie, dostrzegła przeoczony wcześniej ślad. Wytłoczoną z czerwonego laku pieczęć — połowę pieczęci, złamaną podczas sprawdzania zawartości skrzynki.
Nim Rita zdążyła zawalczyć o szkatułę, zaczął przy niej majstrować, wciskając nożyk między ściankę relikwiarza a atłasowe obicie. Podważone scyzorykiem ustąpiło lekko, ujawniając drugą, ukrytą zawartość. Kilkanaście ciasno upakowanych woreczków z miękkiego płótna przewiązanych sznurkiem. Nie zastanawiając się ani chwili, Rendal sięgnął po jeden z nich i podrzucił w dłoni, oceniając jego wagę. Ocenie towarzyszyło lekkie skrzywienie warg. Drugie odkrycie nie wzbudziło w nim więcej entuzjazmu od pierwszego.
— Oczywiście, prochy — odgadł, zanim jeszcze odsznurował miniaturową sakiewkę, potwierdzając swoje domysły. — Obracasz się w nie albo sam nimi obracasz. Knajacka dola.
Mężczyzna poślinił czubek palca, zanurzając go w woreczku. Kiedy go wyciągnął, opuszek miał oblepiony drobnym, białym proszkiem, który momentalnie, dwoma szybkimi ruchami wtarł w dziąsło.
— Novigrad to jednak Novigrad — skwitował z uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy, gdy zniknął z niej grymas spowodowany cierpkością. — Odstaw te butle i częstuj się.
Zapraszając ją do degustacji, Rendal poluzował wiązania spodni, wrzucając napoczęty woreczek do saczka, prezentując aktorce wybebeszony relikwiarz z pozostałymi. Szybkie spojrzenie na zawartość wystarczyło, żeby uspokoić jej obawy — potraktowane kozikiem wnętrze sakralnego pojemnika nie uległo trwałym uszkodzeniom — dociśnięte do fałszywego dnia obicie powinno wrócić na swoje miejsce bez wzbudzania niczyich podejrzeń co do nienaruszonego stanu pojemnika.
Jej ulga nie trwała jednak długo. Na samym brzegu otwartego wieka, po wewnętrznej stronie, dostrzegła przeoczony wcześniej ślad. Wytłoczoną z czerwonego laku pieczęć — połowę pieczęci, złamaną podczas sprawdzania zawartości skrzynki.
Ilość słów: 0
- Heliotrop
- Posty: 50
- Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
- Miano: Rita Fahari Lukokian
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”
— Bloede... — szepnęła, zasłaniając usta dłonią. Rozszerzone paniką oczy wlepiały się w złamaną pieczęć. Nogi ugięły się pod aktorką, podcięte gonitwą myśli. Myśli, które chwilę potem popłynęły bezładnym strumieniem z jej ust.
— Za jakie grzechy? — jęknęła, załamując ręce i opadając na kolana. — Za jakie grzechy bogowie postawili cię na mojej drodze, ty szelmo zatracona... Dlaczego, na Wieczny Ogień, Gil posłał ze mną akurat lirijskiego wylegańca i szalbierza?! Teraz... teraz wszystko stracone, wszystko trafi cholerny szlag! — Rita wpiła palce we włosy i spojrzała w przesmyk poprzecinanego kalesonami nieba. — Gil wpadnie w tarapaty, nie zdołam pomóc papie, Szczury pójdą na dno, Sabina będzie miała używanie do końca życia, a mnie widział ten bladawiec z kantora i odźwierny zakapior cholernego Florenta! Albo mnie zabiją, albo...
Nagle pogrążonej w pełnej dramatyzmu rozpaczy Lukokianównie coś wpadło do oka. Opuściła głowę, zamrugała. Zdezorientowane na moment trybiki w jej głowie naprędce zmieniły bieg myśli. A gdyby tak... udawać, że nic jej o uszkodzeniu pieczęci nie wiadomo? Tak, to mogło się udać, a sam lak pęknąć przez przypadek. Może skrzynka stuknęła gdzieś ciut za mocno, może żywica była zwietrzała? Tylko że do takiej wersji wydarzeń nie mogło być braków w towarze.
Rita wpiła w Rendalowe krocze spojrzenie ostre niczym nóż, który ulegle wpasował się w jej dłoń i rzuciła się do saczka harfisty.
— Oddawaj — wydyszała, celując ostrym końcem żelaza w klejnoty rodowe Rendala. — Nie skończę przez ciebie w burdelu.
— Za jakie grzechy? — jęknęła, załamując ręce i opadając na kolana. — Za jakie grzechy bogowie postawili cię na mojej drodze, ty szelmo zatracona... Dlaczego, na Wieczny Ogień, Gil posłał ze mną akurat lirijskiego wylegańca i szalbierza?! Teraz... teraz wszystko stracone, wszystko trafi cholerny szlag! — Rita wpiła palce we włosy i spojrzała w przesmyk poprzecinanego kalesonami nieba. — Gil wpadnie w tarapaty, nie zdołam pomóc papie, Szczury pójdą na dno, Sabina będzie miała używanie do końca życia, a mnie widział ten bladawiec z kantora i odźwierny zakapior cholernego Florenta! Albo mnie zabiją, albo...
Nagle pogrążonej w pełnej dramatyzmu rozpaczy Lukokianównie coś wpadło do oka. Opuściła głowę, zamrugała. Zdezorientowane na moment trybiki w jej głowie naprędce zmieniły bieg myśli. A gdyby tak... udawać, że nic jej o uszkodzeniu pieczęci nie wiadomo? Tak, to mogło się udać, a sam lak pęknąć przez przypadek. Może skrzynka stuknęła gdzieś ciut za mocno, może żywica była zwietrzała? Tylko że do takiej wersji wydarzeń nie mogło być braków w towarze.
Rita wpiła w Rendalowe krocze spojrzenie ostre niczym nóż, który ulegle wpasował się w jej dłoń i rzuciła się do saczka harfisty.
— Oddawaj — wydyszała, celując ostrym końcem żelaza w klejnoty rodowe Rendala. — Nie skończę przez ciebie w burdelu.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław