
Plac Ludów
Plac Ludów

Ilość słów: 0
Re: Plac Ludów
Elspeth, zawtórowała partnerowi w czujności, szukając potwierdzającego tożsamość znamienia na twarzy tajemniczego przybysza. Przybysz odwzajemnił zresztą ciekawość Favresówny, uważnie taksując również ją i Tila.
Pomimo przewag, liczebnej i zaskoczenia, obydwojga śledczych, śliski nie wydawał się skrępowany. Nie rozglądał się również po wnętrzu, widać znając je z poprzednich wizyt.
— Wiesz — odpowiedział twierdząco na pytanie Elspeth o ajuści, Hulaja.
— Powiesz? — spytał Tilo, przerywając ciszę, która zapadła po potwierdzeniu przybysza.
Chuderlawy podrapał się po pozbawionej zarostu trójkątnej brodzie.
— Mogę was zaprowadzić — odrzekł bez ceregieli. — Za koronę od łebka.
Tilo, w pierwszym odruchu sięgający do kieszeni, powstrzymał zamiar, płynnie przerabiając ów gest na poprawienie pasa u spodni. Zerknął dyskretnie na Elspeth. Cena za informację nie była wygórowana.
— Ciebie to w ogóle skądś kojarzę, nie? — zagadnął był do Tila, w międzyczasie oczekiwania na ewentualną akceptację stawki.
— Może. Jestem stąd — odpowiedział mu Tilo, nie wchodząc w detale, a zgodnie ze stanem faktycznym.
Pomimo przewag, liczebnej i zaskoczenia, obydwojga śledczych, śliski nie wydawał się skrępowany. Nie rozglądał się również po wnętrzu, widać znając je z poprzednich wizyt.
— Wiesz — odpowiedział twierdząco na pytanie Elspeth o ajuści, Hulaja.
— Powiesz? — spytał Tilo, przerywając ciszę, która zapadła po potwierdzeniu przybysza.
Chuderlawy podrapał się po pozbawionej zarostu trójkątnej brodzie.
— Mogę was zaprowadzić — odrzekł bez ceregieli. — Za koronę od łebka.
Tilo, w pierwszym odruchu sięgający do kieszeni, powstrzymał zamiar, płynnie przerabiając ów gest na poprawienie pasa u spodni. Zerknął dyskretnie na Elspeth. Cena za informację nie była wygórowana.
— Ciebie to w ogóle skądś kojarzę, nie? — zagadnął był do Tila, w międzyczasie oczekiwania na ewentualną akceptację stawki.
— Może. Jestem stąd — odpowiedział mu Tilo, nie wchodząc w detale, a zgodnie ze stanem faktycznym.
Ilość słów: 0
- Vespera
- Posty: 173
- Rejestracja: 07 cze 2021, 15:44
- Miano: Elspeth Favres
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Plac Ludów
Stosunek Elspeth do pauperów Czerwonej w najlepszym razie można było nazwać dyfidencją, toteż do szczwanej oferty przybysza podeszła z właściwą sobie rezerwą. Skalany paranoją aparatu bezpieczeństwa umysł podpowiadał różne nieładne scenariusze związane z propozycją „zaprowadzenia gdzieś”, zdecydowała się jednak skorzystać z tej opcji ze względu na dwa czynniki. Wprzódy dlatego, że sekundował jej Tilo, autochton tej parszywej dzielnicy znający tę kloakę od podszewki, który mógł w czas rozeznać się, jeśli frant próbowałby wyprowadzić ich w jakąś zasadzkę. A po wtóre dlatego, że nie mieli żadnego innego tropu w sprawie gońca Festaków, a kto nie ryzykuje – ten nie zbiera awansów i odznaczeń. Ostatecznie być może pijawka po prostu chciała łacno nabić kabzę na sypnięciu i nie kryło się w tym żadne drugie dno poza doprowadzeniem ich do Hulaja.
— W porządku — odezwała się Elspeth, wyciągając z kiesy dwie monety. Jedną wręczyła ulicznikowi, drugą zabłyszczała w palcach i schowała z powrotem do kieszeni. — Pierwsza korona teraz, druga po dotarciu na miejsce. Prowadź.
Uzbroiwszy się we własną czujność, wyruszyła z Tilem w drogę za pazernym obdrapańcem.
— W porządku — odezwała się Elspeth, wyciągając z kiesy dwie monety. Jedną wręczyła ulicznikowi, drugą zabłyszczała w palcach i schowała z powrotem do kieszeni. — Pierwsza korona teraz, druga po dotarciu na miejsce. Prowadź.
Uzbroiwszy się we własną czujność, wyruszyła z Tilem w drogę za pazernym obdrapańcem.
Ilość słów: 0
Nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.
Re: Plac Ludów
— Sztama. — Ulicznik eskamotował z palców Elspeth podaną mu koronówkę, chuchnął na pieniądz i wcisnął w kieszeń. — Zaprowadzę was.
Obróciwszy się na pięcie, chuderlawy cicerone poprowadził ich na zachód, z dala od Placu Ludów. Szedł szparkim krokiem zdradzającym pewność włóczęgi, znającego każdy oszczany węgieł jak rodzinne pielesze. Nie rozglądał się ani nie zatrzymywał, nawet, by upewnić się, czy dalej za nim idą. Siłą rzeczy nie był też skłonny do rozmowy. Idący obok Elspeth Tilo nie uznawał tego za mankament.
Podczas marszu za podejrzanym indywiduum zachowywali czujność, ale nie musieli jej natężać. Pomimo początkowego wrażenia, chudy nie próbował ich zgubić ani wywieść w pole. Przez cały czas poruszali się głównymi alejkami czerwonej, z dala od zaułków, bram oraz mniej uczęszczanych uliczek. Pozostawali na widoku — znad stosów prania piętrzących się na mijanych parapetach, co rusz wychylała się jakaś ciekawska, na ogół posiwiała głowa. Towarzyszył im również miejski mur — idąc, mieli go w polu widzenia po prawej.
Mniej więcej na wysokości Teatrum musieli nawet przedrzeć się przez powstałą na skrzyżowaniu ciżbę, spowodowaną szpasami domorosłej grupy grajków i tancerek. Ich przewodnik prześlizgiwał się w tłumie bez trudności, ale nie dał się zgubić. Na niezatłoczone przestrzenie wychodzili żegnani wersami przyśpiewki jakiegoś kleiciela rymów z łaski bogów.
To miasto jest jak stara kurwa,
jak narkotyk i pełne gówna
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie zagasi
Mnie to, zresztą, nawet pasi!
Novigrad!
Trzy, dwa, raz!
Novigrad!
Tamój patrz!
To pątników pochód mknie
Hierarchowi niosą śpiew!
Odbili w lewo, mijając znany im burdel o nazwie, która okazała się profetyczną. Tilo nie skomentował, uśmiechnął się tylko lekko na déjà vu. Elspeth nie potrafiła sobie przypomnieć, czy robił to już wcześniej. Minęli jeszcze gospodę ochrzczoną „Szczurołapem”, powoli wypełniającą się wieczornym gwarem bywalców i hałłakowaniem co zadziorniejszych pijaczków.
Chudy, po raz pierwszy od początku podróży, zatrzymał się i odwrócił, zatrzymując naprzeciw sąsiadującego z knajpą parterowego budynku o nieprześwitujących okienkach. Prowadzące do niego drzwi, okute i z solidnego drewna były opatrzone kołatką w kształcie trupiej główki.
Ich przewodnik wskazał im wierzeje mortuarium z uśmieszkiem cwaniackiego samozadowolenia, jakby właśnie sprzedał im niebanalną facecję.
— To jesteśmy. Korona i kwita.
Obróciwszy się na pięcie, chuderlawy cicerone poprowadził ich na zachód, z dala od Placu Ludów. Szedł szparkim krokiem zdradzającym pewność włóczęgi, znającego każdy oszczany węgieł jak rodzinne pielesze. Nie rozglądał się ani nie zatrzymywał, nawet, by upewnić się, czy dalej za nim idą. Siłą rzeczy nie był też skłonny do rozmowy. Idący obok Elspeth Tilo nie uznawał tego za mankament.
Podczas marszu za podejrzanym indywiduum zachowywali czujność, ale nie musieli jej natężać. Pomimo początkowego wrażenia, chudy nie próbował ich zgubić ani wywieść w pole. Przez cały czas poruszali się głównymi alejkami czerwonej, z dala od zaułków, bram oraz mniej uczęszczanych uliczek. Pozostawali na widoku — znad stosów prania piętrzących się na mijanych parapetach, co rusz wychylała się jakaś ciekawska, na ogół posiwiała głowa. Towarzyszył im również miejski mur — idąc, mieli go w polu widzenia po prawej.
Mniej więcej na wysokości Teatrum musieli nawet przedrzeć się przez powstałą na skrzyżowaniu ciżbę, spowodowaną szpasami domorosłej grupy grajków i tancerek. Ich przewodnik prześlizgiwał się w tłumie bez trudności, ale nie dał się zgubić. Na niezatłoczone przestrzenie wychodzili żegnani wersami przyśpiewki jakiegoś kleiciela rymów z łaski bogów.
To miasto jest jak stara kurwa,
jak narkotyk i pełne gówna
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie zagasi
Mnie to, zresztą, nawet pasi!
Novigrad!
Trzy, dwa, raz!
Novigrad!
Tamój patrz!
To pątników pochód mknie
Hierarchowi niosą śpiew!
Odbili w lewo, mijając znany im burdel o nazwie, która okazała się profetyczną. Tilo nie skomentował, uśmiechnął się tylko lekko na déjà vu. Elspeth nie potrafiła sobie przypomnieć, czy robił to już wcześniej. Minęli jeszcze gospodę ochrzczoną „Szczurołapem”, powoli wypełniającą się wieczornym gwarem bywalców i hałłakowaniem co zadziorniejszych pijaczków.
Chudy, po raz pierwszy od początku podróży, zatrzymał się i odwrócił, zatrzymując naprzeciw sąsiadującego z knajpą parterowego budynku o nieprześwitujących okienkach. Prowadzące do niego drzwi, okute i z solidnego drewna były opatrzone kołatką w kształcie trupiej główki.
Ich przewodnik wskazał im wierzeje mortuarium z uśmieszkiem cwaniackiego samozadowolenia, jakby właśnie sprzedał im niebanalną facecję.
— To jesteśmy. Korona i kwita.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław