
Kostnica i biuro koronera
Kostnica i biuro koronera

Ilość słów: 0
Re: Kostnica i biuro koronera
Tilo podziękował jej spojrzeniem, przystając na propozycję skontrolowania Ottona kontrolującego rejestr. Nie zaczepił ją przed zejściem, by zyskać na czasie, ale teraz, kiedy oddalał się od klapy i drabiny, robił to z ulgą. Zdradziło go mimowolne wzdrygnięcie się, jedyna skaza na utrzymywanym od przekroczenia mortuarium fasonie.
Sama wzdrygnęła się już chwilę później, zstępując po drabinie. W dole, zgodnie z oczekiwaniami, było zimno. Sucha, murowana piwnica, która w innym życiu mogłaby z powodzeniem służyć za składzik towarów, a nawet wina, rozświetlały nieliczne pochodnie zamontowane w ściennych łuczywach. Ich światło przyciągały sprane płachty, z rysującymi się humanoidalnymi sylwetkami spoczywającymi na ażurowych, żelaznych stołach. Elspeth widywała bardzo podobne w zamkowej wieży. Tamte były wyposażone dodatkowo w krępujące członki lub szyję obręcze.
— Pobłądziłaś? — Sieglitz zaskoczył ją, wyłaniając się z ciemności, czym jeszcze bardziej upodobnił się do upiora. Chichocząc przez zaciśnięte zęby o zniszczonym szkliwie, podszedł z wymacanym po ciemku kagankiem do ściany, by odpalić go od pochodni. Stwierdzenie, czy jest nagrzany na podstawie samej tylko psychiki metysa, nastręczało jej pewnych trudności. Mieszaniec był specyficzny, zarówno pod względem zachowania i humoru i nie pamiętała, by kiedykolwiek zachowywał się inaczej. Zadania nie ułatwiała jej powszechność opinii twierdzących, że naćpany Sieglitz nie różni się niczym od nienaćpanego lub że zjawisko „nienaćpany Sieglitz” to czysty oksymoron.
Obserwacja bardziej obiektywnych objawów również nie należała do najłatwiejszych. Roboczy strój, który miał na sobie musiał albo dobrze grzać, albo równie dobrze kryć sylwetkę, w innym wypadku półelf pod wpływem fisstechu i tutejszej temperatury trząsłby się z zimna. Blada cerę i przekrwione oczy miał permanentnie. Jego kumpel z góry też miał, choć prochów nie tykał.
— Kojarzę cię skądś — zwrócił się do niej, przechadzając się pomiędzy nieboszczykami ułożonymi na stołach pod ścianą w równych odstępach. Odliczał w myślach, znacząc każdy odliczony stół dotknięciem urękawiczonej dłoni. Zatrzymał się przy czwartym z kolei, zajrzał pod płachtę, by się upewnić. Upewniwszy, zatrzymał, chwytając za róg. — Nazywasz się Erzebeth, nie? Weź wdech na zapas.
Nie dając jej więcej czasu, by przyswoić pojawiające się po pytaniu ostrzeżenie, zdjął szarawe okrycie z trupa jednym zręcznym ruchem godnym sztukmistrza prezentującego publiczności popisowy numer. Materiał prowizorycznego całunu wylądował miękko na podłodze, odsłaniając znajdujące się pod nim ciało. Chude poza lekko nabrzmiałą twarzą, zielonkawe na brzuchu, szyi i barkach, z posiniałymi dziurami w żółtej i zapadniętej klatce piersiowej. I sinofioletową, postrzępioną obręcz wokół szyi.
— Szankier masz tutaj. — Mykyta wskazał jej gdzie, przyświecając sobie kagankiem. Bez tego miałaby problem z rozpoznaniem czegokolwiek w zniekształconej śmiercią masce denata. I ze skupieniem uwagi na czymś innym niż mętne, wytrzeszczone oczy i pociemniały język tkwiący obnażonymi zębami. Z nozdrzy oraz kącików ust sączyła się krew, zostawiając na sinej, napiętej skórze odznaczające się ciemne, zacieki. — Zanim go znaleźli, zostały na nim same łachy. Resztę wzięła sobie ulica. Ot, lokalna tradycja. Jesteś z Novigradu, Erzebeth? Która dzielnia?
Sama wzdrygnęła się już chwilę później, zstępując po drabinie. W dole, zgodnie z oczekiwaniami, było zimno. Sucha, murowana piwnica, która w innym życiu mogłaby z powodzeniem służyć za składzik towarów, a nawet wina, rozświetlały nieliczne pochodnie zamontowane w ściennych łuczywach. Ich światło przyciągały sprane płachty, z rysującymi się humanoidalnymi sylwetkami spoczywającymi na ażurowych, żelaznych stołach. Elspeth widywała bardzo podobne w zamkowej wieży. Tamte były wyposażone dodatkowo w krępujące członki lub szyję obręcze.
— Pobłądziłaś? — Sieglitz zaskoczył ją, wyłaniając się z ciemności, czym jeszcze bardziej upodobnił się do upiora. Chichocząc przez zaciśnięte zęby o zniszczonym szkliwie, podszedł z wymacanym po ciemku kagankiem do ściany, by odpalić go od pochodni. Stwierdzenie, czy jest nagrzany na podstawie samej tylko psychiki metysa, nastręczało jej pewnych trudności. Mieszaniec był specyficzny, zarówno pod względem zachowania i humoru i nie pamiętała, by kiedykolwiek zachowywał się inaczej. Zadania nie ułatwiała jej powszechność opinii twierdzących, że naćpany Sieglitz nie różni się niczym od nienaćpanego lub że zjawisko „nienaćpany Sieglitz” to czysty oksymoron.
Obserwacja bardziej obiektywnych objawów również nie należała do najłatwiejszych. Roboczy strój, który miał na sobie musiał albo dobrze grzać, albo równie dobrze kryć sylwetkę, w innym wypadku półelf pod wpływem fisstechu i tutejszej temperatury trząsłby się z zimna. Blada cerę i przekrwione oczy miał permanentnie. Jego kumpel z góry też miał, choć prochów nie tykał.
— Kojarzę cię skądś — zwrócił się do niej, przechadzając się pomiędzy nieboszczykami ułożonymi na stołach pod ścianą w równych odstępach. Odliczał w myślach, znacząc każdy odliczony stół dotknięciem urękawiczonej dłoni. Zatrzymał się przy czwartym z kolei, zajrzał pod płachtę, by się upewnić. Upewniwszy, zatrzymał, chwytając za róg. — Nazywasz się Erzebeth, nie? Weź wdech na zapas.
Nie dając jej więcej czasu, by przyswoić pojawiające się po pytaniu ostrzeżenie, zdjął szarawe okrycie z trupa jednym zręcznym ruchem godnym sztukmistrza prezentującego publiczności popisowy numer. Materiał prowizorycznego całunu wylądował miękko na podłodze, odsłaniając znajdujące się pod nim ciało. Chude poza lekko nabrzmiałą twarzą, zielonkawe na brzuchu, szyi i barkach, z posiniałymi dziurami w żółtej i zapadniętej klatce piersiowej. I sinofioletową, postrzępioną obręcz wokół szyi.
— Szankier masz tutaj. — Mykyta wskazał jej gdzie, przyświecając sobie kagankiem. Bez tego miałaby problem z rozpoznaniem czegokolwiek w zniekształconej śmiercią masce denata. I ze skupieniem uwagi na czymś innym niż mętne, wytrzeszczone oczy i pociemniały język tkwiący obnażonymi zębami. Z nozdrzy oraz kącików ust sączyła się krew, zostawiając na sinej, napiętej skórze odznaczające się ciemne, zacieki. — Zanim go znaleźli, zostały na nim same łachy. Resztę wzięła sobie ulica. Ot, lokalna tradycja. Jesteś z Novigradu, Erzebeth? Która dzielnia?
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław