Homunkulus rzeczywiście miał jakieś „usta”, nawet jeśli lepiej pasowałoby do nich określenie „otwór gębowy”. Żłopał podawaną mu przez gobliniego medyka miksturę, a ta zdawała się działać, bo strzęp pozostały po bełcie momentalnie zaczął się zasklepiać na oczach wszystkich obecnych w kamiennej izbie gapiów. Niestety, tylko częściowo, choć na tyle by mógł względnie funkcjonować.
— Jestem fae, tak jak wy. Tylko... innego rodzaju. A przynajmniej tak mi powiedzieli — wytrzaskał paszczą pomiędzy łykami stwór, jednocześnie pozwalając sobie wstać na nogi. Uczynił to powoli.
— Ale pomagam wam i osadzie, to się nie zmienia. Potem wszystko wyjaśnię, jak będzie...
Urwał w połowie zdania, bo jak na potwierdzenie niewypowiedzianych jeszcze przez niego słów, do środka weszła wyglądająca jak pająk maszyna. Wyglądem musiała przypominać te, z którymi część z nich walczyła jeszcze wczoraj, broniąc dzieciaków, ale zanim tłumek w warsztacie Izajasza rzucił się na kupę żelaza, ta przemówiła. A gdy mówiła, tłumaczyła swoją sytuację, Dante nie mógł przez chwilę robić nic poza słuchaniem. Jeśli w tamtym momencie nie stracił statusu największej abominacji w pomieszczeniu, to przynajmniej nie był już jedyną. Nie on był tu w pozycji, by decydować czy zaufać maszynie. Z drugiej strony — nie był też w pozycji, by przed czymkolwiek ją powstrzymywać. Daniel już nie żył, nie zdoławszy zobaczyć się z córką, a wszystko i tak sypało się w diabły, więc jeśli istniała szansa na ocalenie choć dwójki dzieciaków, to czemu nie spróbować...?
— Nie ma nic do stracenia, niech je weźmie. Zróbcie mi miejsce. Szykujcie się do walki! Damy odpór ile możem, a potem do windy! — wypowiedział, ignorując kolejną serię zdziwionych i nieprzychylnych zarazem spojrzeń. Pozwalając drapieżnemu ptaszydłu pozostać na swoim ramieniu, wyszedł z warsztatu i złapał pierwszego-lepszego trupa leżącego przed wejściem, zaciągając go z powrotem do środka. Okoliczni mogli to widzieć, albo i nie — liczył, że Ścianki znajdują się już teraz w stanie wystarczającego chaosu, by nie miało to żadnego znaczenia.
Ciało należało do zastrzelonego chwilę wcześniej goblina, wyjątkowo paskudnego, garbatego, o niezdrowo różowawym zabarwieniu skóry. Był jeszcze bardziej odrażający niż obecna forma Dantego, ale na ten moment musiał się zadowolić tym co miał pod ręką. Wszystko było lepsze niż nieznany ludziom ulep z badyli i gliny, który równie dobrze mogli wziąć za demona. Miał szczęście, że nie wzięli już teraz.
Schował się więc razem z ciałem w jednej z wnęk warsztatu, przemienił swoją formę po raz kolejny. Pozostawało mieć nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będzie mógł transformować w coś bardziej... przystępnego. Dziewczynę, albo kobietę, podobną do tej, którą kiedyś był. Jeśli nie zginie w tej bitwie, jak pies.
Z powrotem pokierował swe kroki na zewnątrz, próbując rozeznać się w sytuacji. Widząc krasnoludy przepychające się przez barykadę, uznał, że jego najlepszą szansą będzie grupa goblinów Crolla, do której sam nieboszczyk zresztą przed odejściem należał.
— Hrrrr... W łeb chhhhryba dostahhhem. Gdzie... hrrrr... gdzie przywhhhódca? Gdzie... Hhhrol? — chrypiał przemieniec, który w spadku po brzydalu przejął nie tylko garb, ale chyba też i jakąś paskudną mutację krtani.
— Jhhhrakie rozkazhy? Omharrrr? — imię zastępcy kultu pamiętał tylko dlatego, że wcześniej dzień w dzień wędrował w okolice zwodzonego mostu, gdzie próbował przekonać sokoła do współpracy.
W międzyczasie pochwycił jedną z trzech przejętych kusz, razem z bełtami, od tego ze zgrai, który wydawał się najsłabszy. Nie znał ich zwyczajów, ale spróbował mu jakoś wytłumaczyć, że zrobi z samostrzału lepszy użytek, choć tak naprawdę miał zielonoskórego głęboko w rzyci. Chciał mieć jeno coś lepszego do walki na dystans niż zafajdaną procę. Poczęstował też sokoła odrobiną pokarmu ze swoich zapasów, jeśli ten w ogóle raczył przyjąć taki podarek. Nadchodząca walka miała być ciężka i jeśli mógł go jakoś przekonać do pomocy, to był to dobry moment...
A potem stanął gdzieś na tyłach formacji goblinów, czekając na rozwój wypadków i licząc, że reszta jego towarzyszy sprowadzi na platformę jak najwięcej mieszkańców osady. Potem planował do nich dołączyć.