Dziękczynne wotum kapłanki z Ellander ulatywało ku niebu, kiedy ta pogrążona w cichej modlitwie, wycofując się na skraj bitewnej zawieruchy, dziękowała Wszechmatce za łaskę uczynionego z jej udziałem cudu.
Wycofywać się z pola bitwy, lecz w kierunku przeciwnym, to jest wozu z dobytkiem, począł również poczciwiec Kuszwa, choć należało się spodziewać, że w bardziej przyziemnej intencji. Czy to z powodu instynktu samozachowawczego, czy dla ochrony zgromadzonych na wehikule dóbr doczesnych, albo mając na uwadze jakiś fortel, handlarz zwalczył ołów w nogach i począł się w skradać w tamtą stronę, niezauważony przez resztę zgrai pochłoniętej własnymi problemami i skórą.
Krasulak zwaliwszy się na wskazanego mu przez pana draba niezgrabnie niby tatuś na mamusię po powrocie do domu z całonocnego pijaństwa, okładał go gdzie popadnie, nieuzbrojonymi rękami, a klątwy i szamotania tamtego dowodziły, że nie jest tym szczególnie zachwycony.
Drab trafiony feralną pięścią Arbutha w krocze u zarania walki — nadal leżał na swoim miejscu, niezdolny do czegokolwiek poza cichym pojękiwaniem. I choć od początku awantury upłynęła niewiele ponad minuta, odkąd trwał pośród traw, to w wypełnionym pędem ferworze starcia była ona synonimem wieczności, subiektywnie zrównującym go jako nieporuszony element krajobrazu na równi z widniejącym na horyzoncie zamczyskiem Houtborg.
Choć sytuacja na podwórzu zrazu przechyliła się na stronę drużyny, która zadała napastnikom bobu, nadal była daleka od rozstrzygnięcia, nie wspominając o uporządkowaniu.
► Pokaż Spoiler