XIII Śmierć
XVI Wieża
Nowy Orlean nigdy nie podniósł się po huraganie Katrina. Miasto zostało zalane, setki osób zginęło, a tysiące utraciło swoje domy. Czy największa katastrofa naturalna w historii USA zachęciła polityków do zmian? Nic z tych rzeczy. Siedemnaście lat później po tragedii, największe miasto Luizjany notowało najwyższe wskaźniki przestępczości w kraju. Regularnie porywano turystów, a pomimo tego faktu, dalej przybywali niczym ćmy do rozgrzanej lampy. French Quarter był siedliskiem hedonizmu, lecz także zniewolenia i wyzysku. Jako facet korzystający z usług prostytutek liczyłeś się z faktem, że stracisz portfel, a w najgorszym przypadku trafisz na cwaniaków, którzy cię skopią i obrabują w mdłym świetle czerwonych latarni. Na każdym rogu ulicy znajdowałeś przewodnika, który za parę dolców obiecywał zaliczenie popularnych miejscówek, a w rzeczywistości wycieczka zatrzymywała się w haitańskiej spelunie, gdzie kończyło się jako półżywy materiał na laleczką voodoo. Francuskie galerie przyciągały wzrok wielobarwną elewacją, młodzież ubrana w kolorowe stroje nieustannie się uśmiechała, wieczorami na ulicach trwała impreza, a z rąk do rąk wędrowała forsa, a za nią krak. Chwila odlotu za cenę uzależnienia, było warto? Nawet jeśli próbowałeś uciec z tych atrakcji, trafiałeś na gorszy syf. Wschodni Nowy Orlean dalej nie podniósł się po huraganie, tam bezdomni rywalizowali z szczurami o skrawek podłogi, a jeśli trafiłeś na złą przecznicę, zarabiałeś kulkę od miejscowych gangsterów. Najgorszy z nich byli Southern Crusaders, którzy bardzo nie lubili się z kolorowymi, jeśli słyszałeś ryk ich motocykli, wiedziałeś, że byłeś w ciemnej dupie. Być może śródmieście? CBD (Central Business District) oferował wysoki standard. Panie w drogich sukniach, panowie w eleganckich garniturach przychodzili do wykwintnych restauracji, gdzie serwowano kreolskie specjały warte trzycyfrowe liczby. Przystawka z krewetki? Jedna czwarta wypłaty szarego obywatela, ale kogo to obchodziło? Na pewno nie tych buców, którzy zamykali się w stalowych wieżowcach rzucających długi cień na miasto. Za kulisami radni knuli z przedstawicielami korporacji, brudna forsa zamykała usta ostatnich sprawiedliwych, a układziki powodowały, że prostych ludzi skazywano na neoniewolnictwo pod postacią wyzyskujących umów. Garstka dziennikarzy próbowała ujawnić prawdę społeczeństwu, lecz naczelni redaktorzy gazet wyrzucali ich na bruk. Niektórzy, wyjątkowo uparci, kończyli z dziurą postrzałową w czaszce. A tych, których policzysz na palcach jednej ręki, borykali się z własnym szaleństwem. Może chociaż postawisz świeczkę na grobach bliskich? Na cmentarzu Świętego Ludwika policja odnajdywała zmasakrowane zwłoki, seria comiesięcznych morderstw o zmroku gnębiła Nowy Orlean od dwóch lat, ale sprawcy nie odnaleziono. Miejskie witryny internetowe huczały, niemniej nikt nie przejmował się nickami w komentarzach, w zero-jedynkowej przestrzeni nie istnieli ludzie a znaczki, których opinie nie znaczyły wiele, ponieważ często każda z nich stała w opozycji do siebie. W piekle cyberprzestrzeni Limbo odnaleźli hakerzy, którzy walczyli z systemem. Ich progres był mizerny, powolny, niezauważalny, mimo tego walka trwała dalej. Być może następne uderzenie w klawisz przyniesie Nowemu Orleanowi wybawienie? Mało prawdopodobne.
To było wasze miasto.
Tej nocy pracowałaś jak nigdy. Trwał Mardi Gras, w karnawałową noc ludzie bawili się tak, jakby nie miało być jutra. Zamaskowani tancerze wykonywali performance w rytmie rapcorowego remixu kawałka
Godsmacka – Voodoo na podwyższonej scenie, pod nią znajdował się parkiet. Dziesiątki postaci tańczyło w półmroku rozświetlanym laserami, uwalniana mgła mieszała się z oparami palonej marihuany i zapachu potu. Stałaś za barem, gdyż twoi pracownicy ledwo nadążali z wydawaniem kolejnych szkieł alkoholu, razem z nimi komponowałaś Sazeraca: drink na bazie koniaku, absyntu, syropu cukrowego; wzbogaconego aromatyczną zaprawą oraz cytrynką. Zapierdol był taki, że po pewnym momencie mieszałaś absynt z burbonem, bo koniak się skończył. Nie było czasu na syropek, więc cytrynka musiała wystarczyć. Nikt nie narzekał. Klientela, która do ciebie podchodziła, zawsze była pod wpływem twojego uroku. Pierw, co dostrzegali, to odbicia świateł w szkłach clubmasterów w złotej oprawie, jakby spoglądali w ślepia diabła. Piercing tworzył zabójczy duet z tatuażami, które wielokrotnie wprawiały w zakłopotanie nieśmiałych facetów, natomiast dziewczyny wpędzały w zazdrość, bo brakowało im odwagi do takiego poziomu ekspresji. Nawet teraz, w istnym chaosie, kreowałeś aurę przyciągania, a dzięki temu wpadło wiele napiwków. Pomimo harmideru, czujnie obserwowałaś klub.

Byłeś pod wpływem alkoholu, kiedy przemierzałeś Bourbon Street w poszukiwaniu sposobu na załagodzenie bólu po stracie kilku kumpli po ostatniej akcji. Myers posłał was na przechwycenie meliny wrogiego gangu, wpadliście tam niczym grom z jasnego niebo, rozpętała się strzelanina. Twoje przeszkolenie pozwoliło ci skutecznie poprowadzić chłopaków, niemniej kilku z nich zapłaciło życiem za powodzenie. Trudno było ci się z tym pogodzić, dlatego po stypie, poszedłeś chlać na całego, w samotności. Przemierzałeś kolorową ulicę francuskiej dzielnicy, nawet twoje pijane oko wyłapało kieszonkowca, który zamierzał ukraść twój portfel. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby odpuścił. Nie miało znaczenia, gdzie tej nocy trafisz, za co będziesz pił i czyje mordy obijesz. Chciałeś zapomnieć. W końcu zwabił cię szyld klubu NOLA-X. Na trzeźwo byś tam stopy nie postawił, ponieważ była to kolebka artystycznej bohemy, dj-ów napędzanych speedem i zbuntowanej młodzieży, czyli, na twoje oko, zgraja pierdolonych hipsterów. Przekroczyłeś próg, w pewnej chwili znalazłeś się w drodze do baru, gdzie twoje oko natychmiast spostrzegło wydziaraną laskę stojącą za kontuarem i lejącą wódę do kieliszków. Zaczęło grać twarde techno, czerwień poczęła migać w ciemności, jasnobiałe migoczące lasery cięły przestrzeń. Rosło twoje wzburzenie. Dobrze, dostrzegłeś paru pastuchów do sklepania. Na razie postanowiłeś zamówić najmocniejsze gówno u barmanki, jaką miała na składzie, a potem się zobaczy. Paru gości, widząc twój wyraz twarzy, ustąpiło ci w kolejce. Ujrzałeś swój gniew w odbiciu szkłach okularów dziewczyny za barem, niechcący potrąciłeś kolesia siedzącego na hokerze.

Rzuciła cię. Przedwczoraj dostałeś smsa od niej, wasz wieloletni związek prysł za pośrednictwem wiadomości tekstowej. Wczoraj próbowałeś dobijać się do jej drzwi, nastraszyła cię gliniarzami, nie odpuściłeś, w końcu usłyszawszy syreny radiowozów, dałeś nogę. Dzisiaj pierwszy raz od wielu lat zawahałeś się przed spożyciem kolejnej dawki lekarstwa. W pracy też nie było najlepiej. Coraz mniej zleceń, coraz mniej pieniędzy i coraz mniej perspektyw zmusiło cię do zamieszkania w klitce, która z całą pewnością nie zaznała lepszych czasów przed Katriną. Liczył się wyłącznie dostęp do internetu, ale wkrótce cicha kontemplacja przed bielą niewypełnionego tekstem dokumentu stała się twoim koszmarem. Do drzwi twojej świadomości dobijały się znajome głosy. Wyszedłeś z mieszkania, ale wszędzie wyczuwałeś ich obecność. Nadchodzili, ale dalej nie chciałeś przyjąć kolejnej dawki. Być może wyciszenie nie było odpowiednim sposobem? Po długich wędrówkach twoje stopy doprowadziły cię do legowiska grzeszników: Bourbon Street. Na chybił trafił wybrałeś klub, nie miało to większego znaczenia, wystarczył fakt, że to jeszcze
ty dokonywałeś wyborów, nie
oni. Powitała cię mroczna, elektroniczna muzyka z gatunku Rave, szybko wychwyciłeś styl miejscówki: kreolska religia Vodoun mieszała się z ulicznym wydźwiękiem, jakby wpleciono klątwy w hiphopową otoczkę. Bit wwiercał się w czaszkę, z ledwością dostrzegłeś wolne miejsce przy barze. Przybyłeś tutaj wcześniej, dopiero po otwarciu, zdążyłeś przed ludźmi, którzy wkroczyliby tutaj po twardej imprezie karnawałowej. Jakiś chłopak serwował ci drinki, mijał czas, a ty rozmyślałeś, a także macałeś w kieszeni marynarki pojemnik na leki. Po pewnym czasie nie mogłeś się powstać z miejsca, gdyż przybytek wypełnili niemal w całości ludzie. Byłeś świadkiem procesu, kiedy doświadczony personel zaczął nie dawać rady i musiała pomóc menadżerka. Po godzinie to ona zaczęła ci lać alkohol. W pewnym momencie dałeś za wygraną. Postanowiłeś zapić psychotrop burbonem. Bawiłeś się pigułką między palcami, lecz niespodziewanie i nagle potrącił cię groźnie wyglądający facet. Pigułka wylądowała na blacie, w zasięgu wzroku nieznajomego i barmanki. Nieumyślnie zerknąłeś na szkła jej okularów, dostrzegłeś odbicia kilku
znajomych postaci. Patrzyli ci prosto w oczy.