Post
autor: Lasota » 07 maja 2023, 3:26
Erika i Croll
Odrodziliście się w ranach pokonanych, jak larwy wypełźliście z ciał, przecisnęliście się przez szpary pancerza. Natury nie dało się pokonać, nikt nie mógł jej zatrzymać, nawet baszta uległa wobec nieuniknionej mocy. Kiedy podjąłeś decyzję pokierowania trzodą niczym pasterz, gdy odmówiłeś sobie introwersji, a skupiłeś się na obronie pastwiska, zaznałeś niebywałej trzeźwości. Przez moment widziałeś i całą ziemię, i każdy jej kamyczek. Zasmakowałeś całej potrawy stworzenia, jednocześnie każdy ze smaków oddzielnie. W krótkiej chwili, w oku cyklonu, dosięgnąłeś początku.
Stwórz idola.
A potem wydałeś rozkazy, gobliny stawiały obronę.
Erika, pomogłaś z garstką zdolnych do pracy ludzi i natchnionymi zielonoskórymi pokurczami w zorganizowaniu defensywy. Wasze zasoby były żałosne, bowiem niemal cały złom poszedł na odbudowę mostu, jego ostatki na ogniste koktajle. Zatem wynieśliście meble zdrajców, bowiem odebraliście im prawo do własnych łóżek, stolików czy zbutwiałych skrzyneczek. Przytargaliście głazy, w pośpiechu zmajstrowaliście barykadę, która oddzieliła wejścia sztolni na teren Ścianek. Ustawiliście pułapki.
Waszej pracy towarzyszyło drżenie skał, jego źródło biegło z otchłań, w które zanurzył się uciekający Keren.
Nadchodzili.
Gnark i Dante
Wlewałeś w spróchniałe usta miksturę, której cudowne właściwości sprawiły, że na twoich oczach patyki, pnącza i listki wyrastały z błota i gówna kreujące wspólnie obraz twojego towarzysza. Słyszałeś opowieści swojej matki, wiedziałeś czym była ta istota. Przed wygnaniem twoi przodkowie pomagali zbierać panom tworzywa na lalki, które później zastępowały porwane przez nich dzieci. Magia użyta do tego celu pochodziła z krain panów, a jej szczególna cecha sprawiała, że łączyła was wszystkich: władców i sługi.
Retrospekcja nie okazała się tak ciekawa, jak pokusa zbadania osobnika, więc mimochodem dokonałeś oględzin. W przeciwieństwie do zdecydowanej większości sąsiadów zdobyłeś wykształcenie, a nawet jeśli w tym momencie wytworzyłeś z nimi więź, zawiązała to wspólna sprawa. Nie myślałeś jak oni, twoje horyzonty myślowe wykraczały poza zadupie w rozpadlinie, na którą zostałeś skazany. Jednak coś wisiało w powietrzu, napięcie.
Ziemia drżała, ale jeszcze tego nie wykryłeś.
— Daniel zmarł. — Powitał cię głos Lochy wchodzącej do środka wraz ze smrodem. Oderwałeś wzrok od kompana, ujrzałeś starą i jasnowidza. Jego broda była zafajdana rzygowinami, a sokół siedzący na jego ramieniu akurat wydziobał pluskwę osadzoną pomiędzy włosami pijaka.
Nastąpiła niezręczna cisza. O ile ochlaptus zupełnie nie przejął się widokiem animowanej lalki wielkości dorosłego mężczyzny, to kobieta straciła impet, z jakim chciała tutaj wejść. Przez moment biła się z myślami, lecz po chwili pokonała lęk. Musiała.
— To był tępy młot, pijak, ale był użyteczny — pomimo wystosowanych złośliwości, były one wyjątkowo sztuczne, natomiast niesiony w głosie przekaz zdradzał żal. — Na tyle, żeby nie skończył jak kompost — dokończyła zrezygnowana, zupełnie tak, kiedy zaklinało się rzeczywistość, bo szkoda było gadać o ponurej oczywistości.
— Legion jest blisko. Wkrótce tutaj przybędą — zajadle zmienił temat Jackowsky, ledwie trzymając się poczytalności. — Przyjdą, oj przyjdą, bo myśmy w swym idiotyzmie odpuściliśmy szansę, kiedy dało się ich jeszcze dogonić — kontynuował z coraz większą wściekłością. Głos stawał się gwałtowniejszy. — I mają rację, bo zasługujemy na surowy sąd – srogą karę. Przespaliśmy szanse, niechaj nas ukrzyżują. — Niemal połykał sylaby, niemal się krztusił, mówiąc. Ominął Lochę, stanął u twojego boku, Gnark — Niechaj spalą! — Szaleńczy wzrok utkwił na tobie, Dante.
— Ach, jak ty pierdolisz!
Locha podskoczyła, żeby pierdolnąć jasnowidza w łeb. Grzmotnęła go swoją torbą lekarską, coś pękło, nie wiadomo czy w torbie, czy w czaszce. Wróż upadł na jedno kolano, a sokół wykorzystawszy sytuację, zwinnie zeskoczył. Przycupnął sobie na twojej gałęzi, Dante. Ptak obdarował cię bystrym wejrzeniem ślepi.
— Do rzeczy, kurwa, bo nie mamy czasu — pogoniła człowieka, zdenerwowana nie na żarty. — Gadaj, albo zaraz wywróżę ci z prostaty! — Uniosła swoją zmarszczoną piąstkę.
— Idźcie do nich. — ochlaptus zogniskował swoją uwagę na goblinie. Czułeś nie tylko odór gorzały wymieszanej z fluidami, lecz także przeszywający na wskroś wzrok. — Idźcie... Przemierzcie pustynię... Zdechnijcie na krzyżu.
Jasnowidz opadł z sił. Zgarbił się, oparł oburącz o ziemię, jakoby pogrążył się we śnie, mamrocząc pod nosem słowa, których nikt z was nie rozumiał.
— Odleciał zupełnie, ech. Może i to lepiej! — stwierdziła Locha, a potem spojrzała na was. — Czujecie? Glebia się trzęsie, brodate chujki zaraz tu będą — zaczęła przemowę od stwierdzenia faktu, który wam umknął. — Synku, pokaż mamusie, że coś tam masz pomiędzy uszami. Kiedy tutaj bawimy się w chędożonych bohaterów, prawdziwy żołnierze tutaj idą, a ty, pomimo tej parszywej mordy, najlepiej gadasz. Więc, proszę cię, przegadaj trepów jebanych, żebyśmy po tym całym gównie mieli, jak żyć. Synku, jak żyć! — W swoim pierwszym odruchu wyprostowała ręce, jakby chciała cię przytulić, bo w następnym lekko uderzyła cię w łeb. Tak z miłości.
— DO ROBOTY, LENIUCHU! — Wrzasnęła wściekle, zupełnie tak, jak dawniej, kiedy poganiała cię do pracy w namiocie.
Grzmot
Przemieszczając się w mroku czarnym i nieprzeniknionym, udało ci się przywyknąć do nowej formy. Przyzwyczaiłeś się do nieoddychania, łażenia po każdej płaszczyźnie, braku zapotrzebowania na sen, wodę i strawę, ale dalej napędzały cię ognie rasowego wkurwienia. Jednym z nasycającym ognie paliwem było zagubienie w tunelach. Straciłeś mnóstwo czasu. A na dodatek wlazłeś tam, gdzie nie trzeba.
Charakterystyczne kliknięcia, jakoby żuwaczek, a później energiczna praca odnóży sprawiła, że pojąłeś, co się stało. Jakieś ogromne bydle wdało się w pościg za tobą. Brzmiało jak żywa istota, sprawna, żyjąca tutaj od dawna. Gnałeś, ile fabryka dała, ale nie uniknąłeś ciosu. Odnóże, przypominające pikę, przeszyło twoją strukturę. Przewróciłeś się. Powstałbyś w mgnieniu oka, jednak wszystkie odnóża potwora cię unieruchomiły. Masywne żuwaczki zmniejszyły dystans do rdzenia twej formy.
Sekunda trwała jak wieczność. Coś cię wywąchało oraz polizało, przynajmniej tak brzmiały ohydne mlaski.
Ciężar cię opuścił. Stwór najwidoczniej nie gustował w zębatkach.
Wznowiłeś wędrówkę. Po jakimś czasie odnalazłeś drogę powrotną. Stworzony do kopania, w mig przekopałeś się do warsztatu Izajasza. Znalazłeś się w Ściankach. Usłyszałeś krzyki od strony kopalni.
Aza i Izajasz
Śpieszyło się wam, lecz nawet twoja uczennica nie była zdolna przyspieszyć platformy leniwie napędzanej przez starożytny mechanizm. Czas wraz z przyrodą przeżarły basztę, lecz wy wykorzystaliście dany wam czas, kiedy sunęliście się w górę na oswojenie się z nową sytuacją. Za wami były skały, obok was – wy sami. Przed – obserwowaliście Ścianki z wysokości, powolutku dom stawał się mniejszy i mniejszy.
Wiedziałeś, że byłeś od zawsze Izajaszem i nie wyobrażałeś sobie momentu, kiedy mógłbyś nim nie być. Przeszłość poprzedniego wcielenia była niepewna. Wspomnienia oddały miejsce nowej pamięci, a wszelkie próby wyłowienia Hirva sprowadzało się do wymyślania go niczym historyjkę. Bardzo trudno było ci zdystansować się od tego, co zostało w ciebie wcielone. Przejawem tego była zdecydowanie nieobojętna postawa wobec uczennicy, której obecność wywoływała w tobie emocje. Mniej oczywistymi sygnałami były nowe manieryzmy, nowe tiki czy odruchy. Sprawny umysł w starym i niesprawnym ciele.
Powrót na powierzchnię był słodkogorzki.
Aza, czułaś się dziwacznie, albowiem razem z sobowtórem mistrza wracaliście na wyższe piętra. Pomimo świadomości obcowania z kopią mimowolnie dochodziło do ciebie, że faktycznie obaj mężczyźni różnią się tylko tym, że jeden z nich nie cierpiał na demencję. Izajasz, z którym przyszło ci teraz dzielić przestrzeń widny, przejawiał te same ruchy, co twój właściwy mentor. Znałaś prawdę, bo widziałaś, co opuściło pracownię, niemniej kopia okazała się zupełnie prawdziwa. W obliczu świata i ludzi, nie było tak naprawdę różnicy, ponieważ obie tożsamości były prawdziwe. W obliczy pragmatyzmu – tylko jeden z nich się nadawał do użytku.
Zanim dotarliście do punktu docelowego, dostrzegliście czerwono–pomarańczowy punkcik, a potem malutkie płomyczki. Byliście za wysoko, ale nie musieliście być. Krasnoludy kontratakowały.
— Izajasz?! To ty kontaktujesz?! — Zdziwił się Pryszczaty, kiedy ujrzał przybycie technomanty. — Co się tam dzieje, na dole? — zapytał, a potem wyszczerzył gały w kierunku mrocznej przepaści. — Cholera... Chyba będzie lepiej dalej strzec posterunku, co nie, chłopaki? — Zwrócił się, zesrany ze strachu, do swych ziomków. Ci, jak jeden mąż, pokiwali łbami z aprobatą na sugestię dowódcy.
Po interakcji z Pryszczatym, czym prędzej udaliście się do aktywnej runy, której energia magiczna otwarła portal do komnaty Nieśmiertelnego. Aza, z łatwością połączyłaś się z basztą. Tym razem nie potrzebowałaś skupienia, przychodziło ci to niczym oddychanie. Zlokalizowałaś miejsce, tak jak wcześniej ustaliliście, było ono strzeżone przez ogromnego węża oraz rozpylone zarodniki. Toksyczne grzyby wam nie zagrażały z racji rasowych cech, natomiast wąż znów nabrał się na sztuczkę. Pobudzona do pracy fabryka przegnała go. Wkrótce, przedzierając się przez rdzawe porosty i ruiny wiekowych zautomatyzowanych warsztatów, stanęliście przed unoszącym się bąblem. W jego wnętrzu znajdował się widok na komnatę. Była to jedyna znana wam droga, więc wskoczyliście w portal. Zetknięcie z nim przypominało wynurzenie się z lodowatej wody, nawet nie zdążyliście poczuć szoku termicznego, bo przechodzenie trwało ułamek sekundy.
Pokój nie zareagował. W przeciwieństwie do gigantycznych przestrzeni każdych z pięter nie wydawał się imponujący. Na planie kwadratu wykonanego z marmurowych bloków stał na środku piedestał, na którym spoczywał dwunastościan. Pokryty glifami, trwał, jakoby czekając, aby spełnić swoją funkcję raz jeszcze. Rozpędzić nowy cykl. Postawiliście ostrożnie krok do przodu, a w reakcji na wasz ruch rozbłysnęły glify na filakterium. Zareagowały na was obojga lub jednego z was, witając przyjemną, błękitną niczym spokojne niebo barwą.
Aza, patrząc na światło, poczułaś potrzebę dotknięcia artefaktu. Jeden dotyk wystarczył, żeby wypełnić pustkę gnębiącą cię od początku istnienia. Wystarczyło pokonać parę kroków, żeby znów stać się całością. Blask przywoływał cię niczym latarnia rodzimego portu, a czas błądzenia właśnie się kończył. Jedno dotknięcie, by powrócić.
Powrócić do baszty.
Pęknięta Tarcza
Najpierw zorganizowani pomocnicy poczuli ciepło, gdy kończyliście barykadę. Potem, zupełnie naturalnie, jakby to zjawisko występowało od zawsze, pojawił się w powietrzu glif obejmujący w sobie pracowników. Erika, odskoczyłaś o ostatniej chwili, bo później ludzie i gobliny zapłonęły żywym ogniem, gdy linie glifu przywołały pożogę. Drewno momentalnie stanęło w płomieniach. Gardła znów wydarły z siebie wrzaski, szaleńcza melodia kaźni znów zawitała w Ściankach.
Krzyki podpalonych zagłuszyło bicie w róg. Dudnienie poniosło się podziemiami, zagłuszając wszelkie inne dźwięki. Ziemia drgała w rytmie kroku ciężkozbrojnej armii, której potęga za moment miała uderzyć w wioskę. Gardłowe okrzyki bojowe, rytmiczny pochód, bębny było preludium do nieuniknionego.
Byliście przez moment w oku cyklonu. Po spokoju przyszła pora na sztorm.
Barykada z śmieci padła szybko. Ze środka sztolni wyłaniali się uzbrojeni po zęby krasnoludy w pełnych płytach. Niektórzy z nich wydawali się zniekształceni, podobni do zabitego wodza. Było ich wiele dziesiątek, zorganizowani, gotowi do wyrżnięcia każdego z was. Gdzieś na tyłach czaił się mag.
Nie mieliście szans w walce z całą armią. Tym razem musieliście znaleźć sposób na to, aby przetrwać falę.
Ilość słów: 0