Sromota
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Sromota
Kontynuując atmosferę Eventu Saovine, otwieram ptasią opowieść pełną grozy, sekretów i niedopowiedzeń. Rozgrywka jest skierowana dla każdego chętnego gracza, który odważy się zetknąć z nieodgadnionym niebezpieczeństwem – może będzie to nadnaturalna siła, a może po prostu ludzka ohydna natura. Fabuła rozgrywa się w naszym świecie wiedźmińskim, może mieć pośredni wpływ na wydarzenia, plotki lub wasze postacie. Rozgrywka ma miejsce 1271 roku wczesną jesienią. Przewidziałem dwa warianty rozgrywki, każdy z graczy może wybrać jeden z nich:
a) uczestniczysz w rozgrywce prowadząc swoją główną postać z Vatt’ghern – wydarzenia z opowieści będą miały bezpośredni wpływ na twoja postać, będzie doświadczała realnego zagrożenia swoich dóbr materialnych i naturalnych, ale przewidziane są lepsze nagrody.
b) uczestniczysz w rozgrywce tworząc nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem — ale historia twojej nowej postaci musi być ściśle powiązana i w pewnych aspektach bliska emocjonalnie z główną postacią z Vatt’ghern, ale nie wroga. Może być to ktoś bliski z rodziny, dawny kochanek, porzucone dziecko, zaginiony przyjaciel… pozostawiam to twojej wyobraźni. W takim wypadku możesz liczyć na drobniejsze fanty materialne po odbyciu przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 8 stycznia 2023.
a) uczestniczysz w rozgrywce prowadząc swoją główną postać z Vatt’ghern – wydarzenia z opowieści będą miały bezpośredni wpływ na twoja postać, będzie doświadczała realnego zagrożenia swoich dóbr materialnych i naturalnych, ale przewidziane są lepsze nagrody.
b) uczestniczysz w rozgrywce tworząc nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem — ale historia twojej nowej postaci musi być ściśle powiązana i w pewnych aspektach bliska emocjonalnie z główną postacią z Vatt’ghern, ale nie wroga. Może być to ktoś bliski z rodziny, dawny kochanek, porzucone dziecko, zaginiony przyjaciel… pozostawiam to twojej wyobraźni. W takim wypadku możesz liczyć na drobniejsze fanty materialne po odbyciu przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 8 stycznia 2023.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— Zjawię się, jak jeno co ważniejszego mnie czasu nie zabierze — odparł sucho do niejakiego Pełki, kontemplując w tym czasie, czy i jemu nie przypierdolić za nagły chwyt, niby miał do czynienia co najmniej ze znanym mu konfratrem, tudzież szukającą nocnych igraszek babą, nie z kompletnie obcym jegomościem. Wyspiarz uchodził jednak poza walką za człowieka spokojnego, toteż poprzestał na nieco zapalczywym wydostaniu się z uścisku, zaraz po przyjęciu zaproszenia. Zaraz potem poszedł wesprzeć Kaedweńczyka w jego ścieżce zdrowia do najbliższego zakładu balwierskiego.
— Pozdrówcie ojca, panienko. I ten... dziękuję za pomoc — rzucił jeszcze na odchodne do Miry, nim nie poszedł z towarzystwem w siną dal.
— Nie kręć się tak, ino patrz jak ojca szyją, jak się chcesz czegoś nauczyć — zalecił młodemu Daromirowi Skelligijczyk, samemu pozostając wiernym swojej radzie. Przyznać bowiem musiał, że od czasów swojego romansu z felczerką nie miał okazji podziwiać innego „rzeźnika” przy pracy. Przynajmniej jeśli chodzi o profesjonałów, bo pomimo własnej niechęci do jego klanu, ciężko mu było Sjertaga takim nie określić.
— Walczył dzielnie, to mu przyznam. Nawet trafił parę razy. Raz po wątrobie. Jak to wszystko się skończy, to i my musimy dać sobie po pyskach, Drummond. W końcu będziesz mógł się pochwalić, że masz gębę w barwach klanu, he-he... — Feigr, nietypowo dla siebie, wyszczerzył się, prezentując niepełne uzębienie.
Na polecenie medykusa przetarł starszemu towarzyszowi gębę z juchy, nie siląc się przy tym na przesadne wyczucie, czy delikatność. Reszta wizyty upłynęła mu z kolei bez szczególnych rewelacji. Pozostała tylko jedna kwestia, którą pięściarz chciał z balwierzem omówić, a na którą poczekał, aż skończy on swoje obowiązki.
— Twoja brzytwa — zagaił zaraz przed wyjściem. — Nie znalazłem jej. Ale zdążyłem odwiedzić Ulbu, a u niego znalazłem bazgroł twojego ostrza. I niewiele więcej. Albo chciał ją zajumać, ale nie nie zdążył, albo istotnie zajumał i zdążył się jej pozbyć. Trzeba będzie poszperać, może odwiedzę tą pozostałą dwójkę, o której mówiłeś — Jaksę kowala i tego... Naczmira, o którym mówiłeś. Tego co się dekarstwem zajmuje. A tymczasem idę. Robota wzywa.
I poszedł, jako, że kolejną w planach lokalizacją miała okazać się chatynka pomarłej tajemniczo rodziny.
„Niech twoje ręce robią coś i unikają niczego” — zastanawiał się nad tymi słowy w trakcie marszu do domostwa. Niebrzydkie to było powiedzenie, ale czy miało jakieś zastosowanie praktyczne? On sam, na ten przykład, nigdy szczególnie od roboty się nie migał, nieważne czy to chodziło o obrobienie pola, ugotowanie strawy dla bywalców domu gościnnego, czy ubicie kogoś na pulpety. Od maluczkiego jego ręce były czymś zajęte. I gdzie go to zaprowadziło? Domu ni ma, pinindzy ni ma, kobity też ni ma... A teraz jeszcze lata za duchami po podkasztelowej wiosce, próbując rozwiązać zagadkę tajemniczych mordów. A to wszystko po to, by mieć na chleb i parę miesięcy w dalszej trasie. Chyba nie tak wyobrażał sobie szczęśliwy żywot...
Może nawet odważyłby się uzewnętrznić owe zastrzeżenia, gdyby nie to, że zdążyli wtenczas dotrzeć na miejsce. Doskonale zrozumiał zamiar Lasoty, niechętnie puszczając go do środka jako pierwszego. Wszedł zatem jako drugi, torując drogę towarzyszącym im Jankowi i Héadi.
— Kurważ, dom na sprzedaż wystawion, a nikt nawet uprzątnąć nie raczył. Jeszcze trochę, a smród w fundamenta wsiąknie — skrzywił się Wyspiarz, nawet pomimo tego, że zapach zgniłej żywności — w szczególności ryb — nie był dlań niczym obcym.
Podobnie jak jego towarzysza, najbardziej zaintrygował jednoookiego jadalniany stół, przy którym cała rodzina ducha wyzionęła. I znajdujące się tam rzygowiny — chyba jedyna rzecz, która łączyła to miejsce z opisem śmierci braci Innel, które badał wcześniej.
— Zarzygali się na śmierć... Tylko od czego? — myślał na głos, zerkając do półmiska. Przeżarty larwami bigos przemieszany był ze słoniną, cebulą... i grzybami. Feigr wziął w dwa palce kawałek tego ostatniego, oglądając go z każdej strony. Być może mógł go nawet zidentyfikować, posiłkując się swoją wiedzą kulinarną.
— W miejscu śmierci braci Innel też rosły grzyby. I niedaleko, na polance, gdzie ducha widziałem — też chyba były, takie świecące... Z daleka obaczyłem — przypomniał sobie gromadkę fosforyzujących eukariontów, które świeciły z oddali, niby latarnie.
— Sprawdzę czy nie znajdę czegoś na górze. A wy nie forsujcie się, za to rozejrzyjcie tu dokładniej. Ja i tak nie mam oka do szczegółów — stwierdził, samemu kierując się do drabiny, prowadzącej na poddasze.
— Pozdrówcie ojca, panienko. I ten... dziękuję za pomoc — rzucił jeszcze na odchodne do Miry, nim nie poszedł z towarzystwem w siną dal.
— Nie kręć się tak, ino patrz jak ojca szyją, jak się chcesz czegoś nauczyć — zalecił młodemu Daromirowi Skelligijczyk, samemu pozostając wiernym swojej radzie. Przyznać bowiem musiał, że od czasów swojego romansu z felczerką nie miał okazji podziwiać innego „rzeźnika” przy pracy. Przynajmniej jeśli chodzi o profesjonałów, bo pomimo własnej niechęci do jego klanu, ciężko mu było Sjertaga takim nie określić.
— Walczył dzielnie, to mu przyznam. Nawet trafił parę razy. Raz po wątrobie. Jak to wszystko się skończy, to i my musimy dać sobie po pyskach, Drummond. W końcu będziesz mógł się pochwalić, że masz gębę w barwach klanu, he-he... — Feigr, nietypowo dla siebie, wyszczerzył się, prezentując niepełne uzębienie.
Na polecenie medykusa przetarł starszemu towarzyszowi gębę z juchy, nie siląc się przy tym na przesadne wyczucie, czy delikatność. Reszta wizyty upłynęła mu z kolei bez szczególnych rewelacji. Pozostała tylko jedna kwestia, którą pięściarz chciał z balwierzem omówić, a na którą poczekał, aż skończy on swoje obowiązki.
— Twoja brzytwa — zagaił zaraz przed wyjściem. — Nie znalazłem jej. Ale zdążyłem odwiedzić Ulbu, a u niego znalazłem bazgroł twojego ostrza. I niewiele więcej. Albo chciał ją zajumać, ale nie nie zdążył, albo istotnie zajumał i zdążył się jej pozbyć. Trzeba będzie poszperać, może odwiedzę tą pozostałą dwójkę, o której mówiłeś — Jaksę kowala i tego... Naczmira, o którym mówiłeś. Tego co się dekarstwem zajmuje. A tymczasem idę. Robota wzywa.
I poszedł, jako, że kolejną w planach lokalizacją miała okazać się chatynka pomarłej tajemniczo rodziny.
„Niech twoje ręce robią coś i unikają niczego” — zastanawiał się nad tymi słowy w trakcie marszu do domostwa. Niebrzydkie to było powiedzenie, ale czy miało jakieś zastosowanie praktyczne? On sam, na ten przykład, nigdy szczególnie od roboty się nie migał, nieważne czy to chodziło o obrobienie pola, ugotowanie strawy dla bywalców domu gościnnego, czy ubicie kogoś na pulpety. Od maluczkiego jego ręce były czymś zajęte. I gdzie go to zaprowadziło? Domu ni ma, pinindzy ni ma, kobity też ni ma... A teraz jeszcze lata za duchami po podkasztelowej wiosce, próbując rozwiązać zagadkę tajemniczych mordów. A to wszystko po to, by mieć na chleb i parę miesięcy w dalszej trasie. Chyba nie tak wyobrażał sobie szczęśliwy żywot...
Może nawet odważyłby się uzewnętrznić owe zastrzeżenia, gdyby nie to, że zdążyli wtenczas dotrzeć na miejsce. Doskonale zrozumiał zamiar Lasoty, niechętnie puszczając go do środka jako pierwszego. Wszedł zatem jako drugi, torując drogę towarzyszącym im Jankowi i Héadi.
— Kurważ, dom na sprzedaż wystawion, a nikt nawet uprzątnąć nie raczył. Jeszcze trochę, a smród w fundamenta wsiąknie — skrzywił się Wyspiarz, nawet pomimo tego, że zapach zgniłej żywności — w szczególności ryb — nie był dlań niczym obcym.
Podobnie jak jego towarzysza, najbardziej zaintrygował jednoookiego jadalniany stół, przy którym cała rodzina ducha wyzionęła. I znajdujące się tam rzygowiny — chyba jedyna rzecz, która łączyła to miejsce z opisem śmierci braci Innel, które badał wcześniej.
— Zarzygali się na śmierć... Tylko od czego? — myślał na głos, zerkając do półmiska. Przeżarty larwami bigos przemieszany był ze słoniną, cebulą... i grzybami. Feigr wziął w dwa palce kawałek tego ostatniego, oglądając go z każdej strony. Być może mógł go nawet zidentyfikować, posiłkując się swoją wiedzą kulinarną.
— W miejscu śmierci braci Innel też rosły grzyby. I niedaleko, na polance, gdzie ducha widziałem — też chyba były, takie świecące... Z daleka obaczyłem — przypomniał sobie gromadkę fosforyzujących eukariontów, które świeciły z oddali, niby latarnie.
— Sprawdzę czy nie znajdę czegoś na górze. A wy nie forsujcie się, za to rozejrzyjcie tu dokładniej. Ja i tak nie mam oka do szczegółów — stwierdził, samemu kierując się do drabiny, prowadzącej na poddasze.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Nim Sjertag zamienił kilka słów na stronie z rodakiem, pobrał jeszcze od kuracjusza trzy symboliczne denary za oczyszczenie i zszycie rany, za przygotowanie opatrunku i dekoktu. Nie była to wygórowana cena. Ćwiekowi polecił, aby nadal szukał jego brzytwy, a na pewno się odwdzięczy wartą tego wysiłku zapłatą i nie raz, ni dwa będzie potrzebował, by jego ręce go poskładały. Na pożegnanie rozczochrał włosy albinosa, po wtóre zalecając ostrożność o ojca i życząc im, aby nie było potrzeby zawitać znów w progach jego praktyki. I tak opuścili gród Raduń, udając się do opuszczonej chaty w przyległej mu wioseczce.
– Tak jest ojcze! – Krzyknął chłopiec, znikając w gęstwinie przydomowego ogródka, a zaraz potem podniósł dłoń znad zdziczałego zielonego groszku, w której trzymał jakąś drewnianą figurkę. – Mam pierwszą!
– Gdyby był upsątnięty, gówno byśmy tutaj snalesli, – Skomentował Janek, zakrywając nos dłonią. – a tak to musimy je wdychać. Rosejsyjmy się tutaj sybko, sebyśmy sami nie psesiąkli sgnilisną.
– Miejsce jest nasiąknięte nagłą, tragiczną i bolesną śmiercią. – Szepcząc, wdowa grzebała w palenisku, ale spalone tam pismo zdążyły się już rozpaść w dłoniach żeńskiej mutantki poprzedniego dnia.
Przyglądający się wymiocinom Lasota, nie wiele mógł wywnioskować o niezwykłości ich posiłku, czy przyczyn zatrucia. Nie do końca strawiony bigos z niewielkim, niepogryzionym kawałkiem grzyba, wymieszany z papką chlebową, nie stanowił obrazu do zachwytu, ani większej uwagi. Co innego tyczyło się części domostwa, wyodrębnionej dla dzieci. Przewrażliwiony na punkcie własnego potomka, łysy weteran przyjrzawszy się ich posłaniom, wytargał niewielki pergamin spod poduszki, na którym znajdowały się dziecięce bazgroły. Wykonany kawałkiem zwęglonego drewienka obrazek, nie wzbudził na jego twarzy radości, lecz udzieliła mu się pacholęca trwoga — powróciły wszystkie silne i barwne lęki tego wczesnego okresu życia. Potwory wyłaniające się z cieni, rzucanych przez meble w migoczącym blasku świec. Monstra zamieszkałe w najciemniejszych kątach domostwa, czekające, aż przymkniesz powieki od zmęczenia. Bestie nawołujące z pogrążonego nocnym snem boru, czekające by rozedrzeć na strzępy ofiary.
Na wygarbowanym skrawku skóry widniała czteroosobowa niekształtna rodzina – matka, ojciec, syn i córka, trzymająca się za kółkowe ręce, odwrócona plecami. Starannie wykonany warkocz kobiety sięgał do pasa, ale to nie jemu najwięcej uwagi poświęciło dziecko. Jakby w oddali znajdowały się niby-konie ciągnące wóz, na którym znajdowała się zdeformowana postać o wielkich ślepiach nerwowo zakreślonych, w jednym miejscu przebitych na wylot. Wydawać się mogło, że Lasota ledwie chwilę wpatrywał się w ten obrazek, ale dla niego trwało to wieczność. Lasota
Czerń jej oczu wirowała, malowana przez dziecięcą dłoń. Kręć się, kręć. Wszystko obracało się w prawo, coraz szybciej i szybciej. Nie potrafił oderwać wzroku od antracytowej głębi, aż w końcu materiał pękł pod naporem ostro zakończonej końcówki przypalonego drewienka, a mrok go połknął. Żebrząc o drogę w ciemności, nie wiesz kiedy znów zabłądzisz. – brzmiał głos w oddali.
Trzymał ciepłą dłoń matki z jednej strony i drżącą malusieńką rączkę młodszej siostry z drugiej, gdy stojąc w ciemnym pożerającym ich lesie, wpatrywali się na czerwony szlak handlowy. Minął ich wóz ciągnięty przez dwa kare konie, choć równie dobrze mogły mieć każdy inny odcień umaszczenia, bo w tym mroku wszystko wydawało się odcieniem czerni i szarości. Drewniana buda miała niewielkie zakratowane okienko z tyłu, przez które wpatrywały się w nich dwa wielkie ślepia. Najbardziej przerażające dwa jaśniejące nocą punkty. Metalowe pręty objęły kostropate dłonie, zbyt długie na ludzkie, jakby czteropalczaste, obrośnięte gdzieniegdzie dziwną grubą tkanką. Jechali do grodu niosąc śmierć. Tylko on to wiedział.
Zanim widok zakrył mu strażnik, wymawiając niezrozumiałe dla niego słowa, widział w tych oczach strach, przykryty gniewem. I zdążył zatracić się w tym spojrzeniu. Następnej nocy przebudzi go koszmar o tych ślepiach, a kolejnej nocy nie doczeka. W tym czasie Feigir zdążył się przyjrzeć, wyciągniętemu z trawionej przez czerwie smażonej kapusty z mięsem, grzybowi. Nie był zielarzem, nie znał się szczególnie na mycologii, ale był nienajgorszym kucharzem. Wiedział, jakich grzybów nie wrzucać do gara, aby nie potruć innych i siebie. I tego konkretnego lepiej było nie spożywać – płaski i gładki kapelusz lśnił w świetle kaganka w odcieniach zieleni i żółci, a znajdujący pod spodem pierścień był przyrośnięty do trzonu.
Jeżeli sprawcą ich śmierci były grzyby, dziwnym było, że Sjertag nie zdiagnozował u nich zwykłego zatrucia, a zgodnie z jego zapisami, każdy z denatów miał nietypowy objaw – rozszerzone nienaturalnie źrenice. Intuicja Skelligijczyka jednak podpowiadała, aby podążał drogą usłaną przez grzyby i porosty. Czuł jednak irracjonalną obawę, gdzie może go doprowadzić.
Odganiając od siebie to nieprzyjemne uczucie, zajrzał na antresolę, pełniąca rolę dodatkowej spiżarki na produkty suche, które trzeba było kryć przed szkodnikami. Kilka worków ziarna, kaszy, grochu i soczewicy. Znalazł też trochę suszonych owoców. Między zapasami, mógł odnaleźć też garstkę ziół. Nie potrafił jednak określić na co się nadają. Było też tu kilka narzędzi rzemieślniczych, które przydatne były przy pracy kołodzieja.
Dopiero skrzypienie drabiny przy schodzeniu łysego draba, otrząsnęło Lasotę z letargu, przywróciło do rzeczywistości. Pergamin trzymał w zaciśniętej dłoni, a wpatrywał się w wypolerowany kawałek brązu, leżący przy posłaniu dzieci. Wynurzył się z odbicia ciemności swoich szeroko otwartych oczu. Wizja wydawała się zwykłą ulotną dziecięcą fantazją. Marą przychodzącą przed brzaskiem. Nieuchwytnym wspomnieniem wybujałej wyobraźni.
Rozbrzmiało kolejne skrzypnięcie, gdy wyspiarz stanął na jedną z desek. Rodzina Ignacego, jak wiele tutejszych, mogła sobie pozwolić na drewnianą podłogę zamiast klasycznego klepiska, a wszystko dzięki tętniącej na dużą skalę wycince drzew. Ta jedna skrzypiąca deska zwróciła szczególną uwagę Feigira, który ukucnął i poluzował ją. Pod spodem znajdowała się niewielka dziura, w której wepchnięty był bordowy, satynowy mieszek z kilkoma złotymi koronami. Dość duża sumą pieniędzy, jak na oszczędności miejscowego pomocnika stelmacha.
– Nic tutaj więcej nie snajciemy, sbieramy się? – Janek niezbyt dobrze znosił przebywanie w tej dusznej i cuchnącej chacie.
– Tak jest ojcze! – Krzyknął chłopiec, znikając w gęstwinie przydomowego ogródka, a zaraz potem podniósł dłoń znad zdziczałego zielonego groszku, w której trzymał jakąś drewnianą figurkę. – Mam pierwszą!
– Gdyby był upsątnięty, gówno byśmy tutaj snalesli, – Skomentował Janek, zakrywając nos dłonią. – a tak to musimy je wdychać. Rosejsyjmy się tutaj sybko, sebyśmy sami nie psesiąkli sgnilisną.
– Miejsce jest nasiąknięte nagłą, tragiczną i bolesną śmiercią. – Szepcząc, wdowa grzebała w palenisku, ale spalone tam pismo zdążyły się już rozpaść w dłoniach żeńskiej mutantki poprzedniego dnia.
Przyglądający się wymiocinom Lasota, nie wiele mógł wywnioskować o niezwykłości ich posiłku, czy przyczyn zatrucia. Nie do końca strawiony bigos z niewielkim, niepogryzionym kawałkiem grzyba, wymieszany z papką chlebową, nie stanowił obrazu do zachwytu, ani większej uwagi. Co innego tyczyło się części domostwa, wyodrębnionej dla dzieci. Przewrażliwiony na punkcie własnego potomka, łysy weteran przyjrzawszy się ich posłaniom, wytargał niewielki pergamin spod poduszki, na którym znajdowały się dziecięce bazgroły. Wykonany kawałkiem zwęglonego drewienka obrazek, nie wzbudził na jego twarzy radości, lecz udzieliła mu się pacholęca trwoga — powróciły wszystkie silne i barwne lęki tego wczesnego okresu życia. Potwory wyłaniające się z cieni, rzucanych przez meble w migoczącym blasku świec. Monstra zamieszkałe w najciemniejszych kątach domostwa, czekające, aż przymkniesz powieki od zmęczenia. Bestie nawołujące z pogrążonego nocnym snem boru, czekające by rozedrzeć na strzępy ofiary.
Na wygarbowanym skrawku skóry widniała czteroosobowa niekształtna rodzina – matka, ojciec, syn i córka, trzymająca się za kółkowe ręce, odwrócona plecami. Starannie wykonany warkocz kobiety sięgał do pasa, ale to nie jemu najwięcej uwagi poświęciło dziecko. Jakby w oddali znajdowały się niby-konie ciągnące wóz, na którym znajdowała się zdeformowana postać o wielkich ślepiach nerwowo zakreślonych, w jednym miejscu przebitych na wylot. Wydawać się mogło, że Lasota ledwie chwilę wpatrywał się w ten obrazek, ale dla niego trwało to wieczność. Lasota
Czerń jej oczu wirowała, malowana przez dziecięcą dłoń. Kręć się, kręć. Wszystko obracało się w prawo, coraz szybciej i szybciej. Nie potrafił oderwać wzroku od antracytowej głębi, aż w końcu materiał pękł pod naporem ostro zakończonej końcówki przypalonego drewienka, a mrok go połknął. Żebrząc o drogę w ciemności, nie wiesz kiedy znów zabłądzisz. – brzmiał głos w oddali.
Trzymał ciepłą dłoń matki z jednej strony i drżącą malusieńką rączkę młodszej siostry z drugiej, gdy stojąc w ciemnym pożerającym ich lesie, wpatrywali się na czerwony szlak handlowy. Minął ich wóz ciągnięty przez dwa kare konie, choć równie dobrze mogły mieć każdy inny odcień umaszczenia, bo w tym mroku wszystko wydawało się odcieniem czerni i szarości. Drewniana buda miała niewielkie zakratowane okienko z tyłu, przez które wpatrywały się w nich dwa wielkie ślepia. Najbardziej przerażające dwa jaśniejące nocą punkty. Metalowe pręty objęły kostropate dłonie, zbyt długie na ludzkie, jakby czteropalczaste, obrośnięte gdzieniegdzie dziwną grubą tkanką. Jechali do grodu niosąc śmierć. Tylko on to wiedział.
Zanim widok zakrył mu strażnik, wymawiając niezrozumiałe dla niego słowa, widział w tych oczach strach, przykryty gniewem. I zdążył zatracić się w tym spojrzeniu. Następnej nocy przebudzi go koszmar o tych ślepiach, a kolejnej nocy nie doczeka. W tym czasie Feigir zdążył się przyjrzeć, wyciągniętemu z trawionej przez czerwie smażonej kapusty z mięsem, grzybowi. Nie był zielarzem, nie znał się szczególnie na mycologii, ale był nienajgorszym kucharzem. Wiedział, jakich grzybów nie wrzucać do gara, aby nie potruć innych i siebie. I tego konkretnego lepiej było nie spożywać – płaski i gładki kapelusz lśnił w świetle kaganka w odcieniach zieleni i żółci, a znajdujący pod spodem pierścień był przyrośnięty do trzonu.
Jeżeli sprawcą ich śmierci były grzyby, dziwnym było, że Sjertag nie zdiagnozował u nich zwykłego zatrucia, a zgodnie z jego zapisami, każdy z denatów miał nietypowy objaw – rozszerzone nienaturalnie źrenice. Intuicja Skelligijczyka jednak podpowiadała, aby podążał drogą usłaną przez grzyby i porosty. Czuł jednak irracjonalną obawę, gdzie może go doprowadzić.
Odganiając od siebie to nieprzyjemne uczucie, zajrzał na antresolę, pełniąca rolę dodatkowej spiżarki na produkty suche, które trzeba było kryć przed szkodnikami. Kilka worków ziarna, kaszy, grochu i soczewicy. Znalazł też trochę suszonych owoców. Między zapasami, mógł odnaleźć też garstkę ziół. Nie potrafił jednak określić na co się nadają. Było też tu kilka narzędzi rzemieślniczych, które przydatne były przy pracy kołodzieja.
Dopiero skrzypienie drabiny przy schodzeniu łysego draba, otrząsnęło Lasotę z letargu, przywróciło do rzeczywistości. Pergamin trzymał w zaciśniętej dłoni, a wpatrywał się w wypolerowany kawałek brązu, leżący przy posłaniu dzieci. Wynurzył się z odbicia ciemności swoich szeroko otwartych oczu. Wizja wydawała się zwykłą ulotną dziecięcą fantazją. Marą przychodzącą przed brzaskiem. Nieuchwytnym wspomnieniem wybujałej wyobraźni.
Rozbrzmiało kolejne skrzypnięcie, gdy wyspiarz stanął na jedną z desek. Rodzina Ignacego, jak wiele tutejszych, mogła sobie pozwolić na drewnianą podłogę zamiast klasycznego klepiska, a wszystko dzięki tętniącej na dużą skalę wycince drzew. Ta jedna skrzypiąca deska zwróciła szczególną uwagę Feigira, który ukucnął i poluzował ją. Pod spodem znajdowała się niewielka dziura, w której wepchnięty był bordowy, satynowy mieszek z kilkoma złotymi koronami. Dość duża sumą pieniędzy, jak na oszczędności miejscowego pomocnika stelmacha.
– Nic tutaj więcej nie snajciemy, sbieramy się? – Janek niezbyt dobrze znosił przebywanie w tej dusznej i cuchnącej chacie.
Ilość słów: 0
- Lasota
- Posty: 296
- Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
- Miano: Lasota z rodu Wielomirów
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— Jedli bigos z grzybami — stwierdził fachowo, gdy intensywnie wpatrywał się w papkę na podłodze. — Hm, z chlebkiem. Nie dodali kiełbaski, ciekawe czy podsmażyli kapustkę na smalcu? — myślał na głos, mrucząc pod nosem.
Lasota odczuwszy, że odkrył wszystko w rzygowinach, co było do odkrycia, postanowił sprawdzić posłania. Po chwili poszukiwań wyłowił dziecięcy rysunek, który wzbudził w nim niepokój, lecz także przebudził wyobraźnię. Ojciec, na moment całkowicie wyłączony z rzeczywistości, przeżywał minione wydarzenia niczym wyrocznia czy zbyt pobudzone dziecko. Bestia zza krat wywołała w nim gęsią skórkę, a fantomowe ciepło po dłoni siostry przywołało tęsknotę.
Otrząsnął się gwałtownie, potrząsając głową.
— Jasna cholera — zdziwił się przeżytą sensacją — Znaleźliście coś?! — zawołał do reszty, głośniej, niżeli było to potrzebne. — Mam tutaj jakiś dziecięcy rysunek — ujawnił nieco ciszej, dalej poruszony popisem swojej wyobraźni.
Po pewnym czasie grupa postanowiła podsumować swoje znaleziska. Lasota zalecił zrobienie tego na zewnątrz, żeby mógł przywołać do siebie syna.
— Daro, cho na tu! Pokaż, co znalazłeś.
Zwrócił się do reszty.
— Całe to zajście wygląda tak, jakby się potruli — mówił oczywistość, ale niczego innego nie odkrył wartego uwagi. — Jest jeszcze ten rysunek. Szkoda rodziny — podzielił się opinią smutniejszym głosem. — Moim zdaniem powinniśmy teraz zajść do tego gaju. A potem zagadać do naszego zleceniodawcy, w sensie, Hubrechta. Jakiś czas temu złapali jakiegoś łachmytę, być może ktoś się za niego mści i zabija mieszkańców?
Lasota odczuwszy, że odkrył wszystko w rzygowinach, co było do odkrycia, postanowił sprawdzić posłania. Po chwili poszukiwań wyłowił dziecięcy rysunek, który wzbudził w nim niepokój, lecz także przebudził wyobraźnię. Ojciec, na moment całkowicie wyłączony z rzeczywistości, przeżywał minione wydarzenia niczym wyrocznia czy zbyt pobudzone dziecko. Bestia zza krat wywołała w nim gęsią skórkę, a fantomowe ciepło po dłoni siostry przywołało tęsknotę.
Otrząsnął się gwałtownie, potrząsając głową.
— Jasna cholera — zdziwił się przeżytą sensacją — Znaleźliście coś?! — zawołał do reszty, głośniej, niżeli było to potrzebne. — Mam tutaj jakiś dziecięcy rysunek — ujawnił nieco ciszej, dalej poruszony popisem swojej wyobraźni.
Po pewnym czasie grupa postanowiła podsumować swoje znaleziska. Lasota zalecił zrobienie tego na zewnątrz, żeby mógł przywołać do siebie syna.
— Daro, cho na tu! Pokaż, co znalazłeś.
Zwrócił się do reszty.
— Całe to zajście wygląda tak, jakby się potruli — mówił oczywistość, ale niczego innego nie odkrył wartego uwagi. — Jest jeszcze ten rysunek. Szkoda rodziny — podzielił się opinią smutniejszym głosem. — Moim zdaniem powinniśmy teraz zajść do tego gaju. A potem zagadać do naszego zleceniodawcy, w sensie, Hubrechta. Jakiś czas temu złapali jakiegoś łachmytę, być może ktoś się za niego mści i zabija mieszkańców?
Ilość słów: 0
Kill count:
- zaskroniec
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Nie trzeba było się długo zastanawiać, by dojść do wniosku, że młody handlarzyna trefnym towarem ma tu pełnię racji — gdyby ktoś zadał sobie trud wychędożenia tej jakże urokliwej chatynki, nie mieliby tu już po co przychodzić. Mogli mówić w tym kontekście o sporym szczęściu. Tymczasem, to właśnie w bigosie należało szukać prawdy, tudzież faktów do owej prawdy ich drużynę śmiałków zbliżających.
— Na zdrowie im to nie wyszło — podsumował Feigr nadzwyczaj celnie, bo przecież zgodnie z prawdą, słowa Wielomira. — Kapelutek płaski, pierścień na trzonie... Od dziecka mi powtarzano, że takich nie lza do strawy dać, bo mór pewny. Sromotnik mnie się widzi. Nic dziwnego, że trupem padli — przypomniał sobie słowa rodzicieli, karczmarzy przecie, tyczących się tego, czego z lasu nie przynosić. Bo jeszcze ktoś nieopatrznie dorzuci do zupy, czy inszej potrawy. I skończy się tak jak tutaj...
— Jeno jak...? Nie rozpoznali? Przecie jak na grzyby łazili często, tu wszędzie las, to mus im było wiedzieć jakie. Źle mówię? — zastanawiał się na głos Skelligijczyk, ale na to akurat pytanie odpowiedzi nie dane było mu znaleźć. Nie tu i nie teraz. Nie można było mu przy tym odmówić prób poszukiwań. Zaraz potem wszedł na poddasze, tylko po to, by połączona z przerzucaniem worków rewizja nie dała żadnych efektów.
— Co jest? — spytał krótko, będąc już z powrotem na parterze, spostrzegając Lasotę wracającego z czegoś co przez moment zdawało się być zakamarkami jego własnego umysłu. A może właśnie nie był to jego umysł...?
— Co to za szkaradztwo? — nie krył krytyki pięściarz, nie doprecyzowując jednak, czy ma na myśli sam rysunek, czy to co się na nim znajdowało. I jego dopadła wraz zaduma, której nie przeszkodził nawet obrzydliwy, słodkawy zapach zepsutej żywności, roznoszący się po całej chałupie. I gdy tak łaził, rozmyślając, wyczuł jak zbutwiała deska luzuje się pod jego stopą i zarywa, a on sam prawie kończy z jedną nogą w potrzasku.
— D'yaebl! Bloede arse... — zaklął z twardym akcentem, przy czym tyranię bluzgów w skelligijskim narzeczu zakończył całkiem szybko, spostrzegając w co właściwie wdepnął.
— Mieszek... I to nielekki, widzi mnie się. Zapłata za coś. Albo oszczędności, nie da się wykluczyć — stwierdził, unosząc znalezisko w dłoń. Musiał przyznać, że złowrogi plan przywłaszczenia sobie monet, albo i podzielenia ich między ich grupę nawiedził jego myśli, tylko po to by zaraz je opuścić. Mieszek jednak i tak wziął, „na przechowanie”, jak sobie tłumaczył. Choćby po to, by zaprezentować go potem jako dowód, że nie siedzieli na rzyciach, pierdząc w stołki.
— Mści się czy nie — cokolwiek jest na tym rysunku, z własnej woli się w mieście nie zjawiło. Może w baszcie dowiemy się więcej. Ale wpierwiej do gaju, dobrze prawisz, Kaedweńczyku. Im więcej będziem mogli przedstawić Heneltowi, tym lepiej dla nas. A teraz chodźta, bo nawet ja tracę węch od tej kapusty chędożonej.
— Na zdrowie im to nie wyszło — podsumował Feigr nadzwyczaj celnie, bo przecież zgodnie z prawdą, słowa Wielomira. — Kapelutek płaski, pierścień na trzonie... Od dziecka mi powtarzano, że takich nie lza do strawy dać, bo mór pewny. Sromotnik mnie się widzi. Nic dziwnego, że trupem padli — przypomniał sobie słowa rodzicieli, karczmarzy przecie, tyczących się tego, czego z lasu nie przynosić. Bo jeszcze ktoś nieopatrznie dorzuci do zupy, czy inszej potrawy. I skończy się tak jak tutaj...
— Jeno jak...? Nie rozpoznali? Przecie jak na grzyby łazili często, tu wszędzie las, to mus im było wiedzieć jakie. Źle mówię? — zastanawiał się na głos Skelligijczyk, ale na to akurat pytanie odpowiedzi nie dane było mu znaleźć. Nie tu i nie teraz. Nie można było mu przy tym odmówić prób poszukiwań. Zaraz potem wszedł na poddasze, tylko po to, by połączona z przerzucaniem worków rewizja nie dała żadnych efektów.
— Co jest? — spytał krótko, będąc już z powrotem na parterze, spostrzegając Lasotę wracającego z czegoś co przez moment zdawało się być zakamarkami jego własnego umysłu. A może właśnie nie był to jego umysł...?
— Co to za szkaradztwo? — nie krył krytyki pięściarz, nie doprecyzowując jednak, czy ma na myśli sam rysunek, czy to co się na nim znajdowało. I jego dopadła wraz zaduma, której nie przeszkodził nawet obrzydliwy, słodkawy zapach zepsutej żywności, roznoszący się po całej chałupie. I gdy tak łaził, rozmyślając, wyczuł jak zbutwiała deska luzuje się pod jego stopą i zarywa, a on sam prawie kończy z jedną nogą w potrzasku.
— D'yaebl! Bloede arse... — zaklął z twardym akcentem, przy czym tyranię bluzgów w skelligijskim narzeczu zakończył całkiem szybko, spostrzegając w co właściwie wdepnął.
— Mieszek... I to nielekki, widzi mnie się. Zapłata za coś. Albo oszczędności, nie da się wykluczyć — stwierdził, unosząc znalezisko w dłoń. Musiał przyznać, że złowrogi plan przywłaszczenia sobie monet, albo i podzielenia ich między ich grupę nawiedził jego myśli, tylko po to by zaraz je opuścić. Mieszek jednak i tak wziął, „na przechowanie”, jak sobie tłumaczył. Choćby po to, by zaprezentować go potem jako dowód, że nie siedzieli na rzyciach, pierdząc w stołki.
— Mści się czy nie — cokolwiek jest na tym rysunku, z własnej woli się w mieście nie zjawiło. Może w baszcie dowiemy się więcej. Ale wpierwiej do gaju, dobrze prawisz, Kaedweńczyku. Im więcej będziem mogli przedstawić Heneltowi, tym lepiej dla nas. A teraz chodźta, bo nawet ja tracę węch od tej kapusty chędożonej.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
– Kasdy z tutejsych sna się na gsybach, te bory są w nie strojne. Niektósy mylą jednak sromotnika od cubajki. Łatwo snaleść gsyby w lesie, cięsej je ponasywać.
– To musiała być okropna śmierć. – Héadi na twarzy miała wyraz rzeczywistej trwogi, ale daleko było jej do tego widma tuż po tym, jak dowiedziała się o śmierci męża. – I te niczego winne dziatki.
Dla postronnych osób, wydawać się mogło, że Lasota pogrążył się zaledwie w swoich wspomnieniach z dzieciństwa, przerażających fantazjach, czy rozważaniach na temat przyczyn niewyjaśnionych do tej pory zgonów. Nikt więc nie zaczepił go, nie wyrywając z tego snu na jawie, pozwalając zapadać się w nich coraz głębiej. Dopiero skrzypienie drabiny okazało się wybawieniem.
– Im się już nie przyda. – Janek wypowiedział słowa, które niektórym kołatały się w głowach. – Ale niezłą sumę uzbierał Ignacy.
– Któż by trzymał złoto w atłasowym mieszku? Widzi mi się, że to wszystko jest ze sobą powiązane. Powiadają, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. – Zastanawiając się nad odkrytymi poszlakami, opuściła chatę za sugestią Lasoty. – Co żeś tam ciekawego znalazł?
Nie trzeba było dwukrotnie powtarzać Daromirowi, aby pochwalił się swoimi znaleziskami. Z ekscytacją i pełną powagą prezentował kolejne „coś, co zostawili tam ludzie” z przekonaniem, że pomoże to w rozwiązaniu sprawy. Wystrugany z drewna rycerz dzierżący w dłoni w miecz i tarczę, zakrywającą całe jego tułowie, z którego zeszła już zupełnie farba. Miedziany grosz brudny od ziemi. Fragment potłuczonego glinianego naczynia, prawdopodobnie wazy. Prosty kijek, do którego niegdyś przywiązany był groszek, zanim się przewrócił. Porzucona motyka z połamanym trzonem i przerdzewiałym ostrzem. Zasupłany lniany sznurek. Drewniany koralik. Niewielki nożyk.
–Więcej rzeczy nie zdążyłem znaleźć… - Poskarżył się, ale na jego twarzy nie zniknął nawet na moment uśmiech. – … ale czy mógłbym zachować tego rycerza?
– Czy… czy… czy to szkaradztwo mogło dopaść mojego Relemisa? – Załkała wpatrując się w kartkę przyniesioną przez weterana. – Kto mógł je tutaj ściągnąć? Jaki szalony umysł…
– A te dciecięce basgroły – chyba sa wiele uwagi im psykuwacie. Dsieci mają nie małą fantasję. Nie mniejsą co niektósy tutaj obecni. Przez pewien czas szli w ciszy. Janek zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że powiedziała o kilka słów za dużo. Jadwiga dalej przeżywająca swoje wyobrażenie, w którym karykaturalna, ale jednak przerażająca, nabazgrana dziecięcą dłonią, postać, pożerała jej ukochanego. Tylko Daro, zupełnie nie wyczuwający zagęszczonej atmosfery, gdy minęli pierwszą linię drzew, zaczął gadać za dużo. Najpierw dopytując się o zdrowie ojca, chcąc obejrzeć jego ranę. „Czy na pewno nie sczerniała i nie będzie trzeba ojcu odciąć głowy”. Później opowiadając o znalezionych w ogródku przedmiotach i wymyślając do nich historię, w jaki sposób mogły się tam znaleźć i jaką niezwykłe przygody przeżyły wcześniej. O szczęśliwej monecie, którą jakiś chłopczyk dostał kiedyś od matki, zanim ta wyruszyła w zamieci do oddalonego o wiele kilometrów lazaretu. O patyku, który niegdyś podtrzymywał zwykły groszek, zanim ten zmienił się w wielką latorośl sięgającą chmur, gdzie mieszkały olbrzymy.
– Ojcze, ja chyba się pomyliłem. Ten jeden koralik, który znalazłem w tym ogródku, to był mój. Ta wiedźma kazała mi ich pilnować, ale już kilka zgubiłem. Przepraszam. – Zaczął się martwić. – A jeśli zgubiłem ich dużo więcej? A jeśli ja już żadnego nie mam? – Zaczął nerwowo przeszukiwać sakiewkę, która nosił na szyi, a w której były rzeczone koraliki. – Nie mam ich wszystkich. Czy to znaczy, że krótko będę żył? Wrócimy się ich poszukać? Na pewno zgubiłem ich więcej w tym ogródku, albo sprawdźmy u tego uzdrawiacza. Może zostawiłem je w pokoju, jak się nimi bawiłem?
Wkroczyli na stary szlak, który został zastąpiony przez czerwony trakt handlowy. Skrzyżowanie dróg, wydawało się jakby znajome Lasocie. Jakby już kiedyś tutaj był. Z opowieści Janka, który nieco się ożywił, wynikało, że z powodu napadów bandytów i warunków przyrodniczych, została porzucona. Płynąca niedaleko Rna, w czasie ulewnych dreszczów, wylewała, tworząc tutaj mokradła. Żaden wóz nie był w stanie tędy przejechać. Mieszkańcy jednak plotkują, że to z powodu znajdującej się w głębi świątyni starych bóstw, kasztelan Czabor postanowił wyznaczyć nową drogę.
Las wydawał się robić coraz ciemniejszy i mroczniejszy, choć minęło ledwie południe. Zawiał nawet nieprzyjemny wiatr, który poruszył suknią wdowy. Zrobiło się jakby chłodniej. Drzewa przeraźliwie zaskrzypiały. To ich wyobraźnia płatała im figle. Na drodze widoczne były dość świeże ślady wozu, gdzie zbierała się woda. Zaczynali wkraczać do tej bardziej podmokłej części boru.
– Nie wiem, czy nie powinniśmy poczekać w Zajeździe razem z Daromirem? — Zasugerowała ich towarzyszka widocznie zaniepokojona. – Nie jest to bezpieczne miejsce dla dziecka. Moglibyśmy poszukać twoich koralików?
– To musiała być okropna śmierć. – Héadi na twarzy miała wyraz rzeczywistej trwogi, ale daleko było jej do tego widma tuż po tym, jak dowiedziała się o śmierci męża. – I te niczego winne dziatki.
Dla postronnych osób, wydawać się mogło, że Lasota pogrążył się zaledwie w swoich wspomnieniach z dzieciństwa, przerażających fantazjach, czy rozważaniach na temat przyczyn niewyjaśnionych do tej pory zgonów. Nikt więc nie zaczepił go, nie wyrywając z tego snu na jawie, pozwalając zapadać się w nich coraz głębiej. Dopiero skrzypienie drabiny okazało się wybawieniem.
– Im się już nie przyda. – Janek wypowiedział słowa, które niektórym kołatały się w głowach. – Ale niezłą sumę uzbierał Ignacy.
– Któż by trzymał złoto w atłasowym mieszku? Widzi mi się, że to wszystko jest ze sobą powiązane. Powiadają, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. – Zastanawiając się nad odkrytymi poszlakami, opuściła chatę za sugestią Lasoty. – Co żeś tam ciekawego znalazł?
Nie trzeba było dwukrotnie powtarzać Daromirowi, aby pochwalił się swoimi znaleziskami. Z ekscytacją i pełną powagą prezentował kolejne „coś, co zostawili tam ludzie” z przekonaniem, że pomoże to w rozwiązaniu sprawy. Wystrugany z drewna rycerz dzierżący w dłoni w miecz i tarczę, zakrywającą całe jego tułowie, z którego zeszła już zupełnie farba. Miedziany grosz brudny od ziemi. Fragment potłuczonego glinianego naczynia, prawdopodobnie wazy. Prosty kijek, do którego niegdyś przywiązany był groszek, zanim się przewrócił. Porzucona motyka z połamanym trzonem i przerdzewiałym ostrzem. Zasupłany lniany sznurek. Drewniany koralik. Niewielki nożyk.
–Więcej rzeczy nie zdążyłem znaleźć… - Poskarżył się, ale na jego twarzy nie zniknął nawet na moment uśmiech. – … ale czy mógłbym zachować tego rycerza?
– Czy… czy… czy to szkaradztwo mogło dopaść mojego Relemisa? – Załkała wpatrując się w kartkę przyniesioną przez weterana. – Kto mógł je tutaj ściągnąć? Jaki szalony umysł…
– A te dciecięce basgroły – chyba sa wiele uwagi im psykuwacie. Dsieci mają nie małą fantasję. Nie mniejsą co niektósy tutaj obecni. Przez pewien czas szli w ciszy. Janek zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że powiedziała o kilka słów za dużo. Jadwiga dalej przeżywająca swoje wyobrażenie, w którym karykaturalna, ale jednak przerażająca, nabazgrana dziecięcą dłonią, postać, pożerała jej ukochanego. Tylko Daro, zupełnie nie wyczuwający zagęszczonej atmosfery, gdy minęli pierwszą linię drzew, zaczął gadać za dużo. Najpierw dopytując się o zdrowie ojca, chcąc obejrzeć jego ranę. „Czy na pewno nie sczerniała i nie będzie trzeba ojcu odciąć głowy”. Później opowiadając o znalezionych w ogródku przedmiotach i wymyślając do nich historię, w jaki sposób mogły się tam znaleźć i jaką niezwykłe przygody przeżyły wcześniej. O szczęśliwej monecie, którą jakiś chłopczyk dostał kiedyś od matki, zanim ta wyruszyła w zamieci do oddalonego o wiele kilometrów lazaretu. O patyku, który niegdyś podtrzymywał zwykły groszek, zanim ten zmienił się w wielką latorośl sięgającą chmur, gdzie mieszkały olbrzymy.
– Ojcze, ja chyba się pomyliłem. Ten jeden koralik, który znalazłem w tym ogródku, to był mój. Ta wiedźma kazała mi ich pilnować, ale już kilka zgubiłem. Przepraszam. – Zaczął się martwić. – A jeśli zgubiłem ich dużo więcej? A jeśli ja już żadnego nie mam? – Zaczął nerwowo przeszukiwać sakiewkę, która nosił na szyi, a w której były rzeczone koraliki. – Nie mam ich wszystkich. Czy to znaczy, że krótko będę żył? Wrócimy się ich poszukać? Na pewno zgubiłem ich więcej w tym ogródku, albo sprawdźmy u tego uzdrawiacza. Może zostawiłem je w pokoju, jak się nimi bawiłem?
Wkroczyli na stary szlak, który został zastąpiony przez czerwony trakt handlowy. Skrzyżowanie dróg, wydawało się jakby znajome Lasocie. Jakby już kiedyś tutaj był. Z opowieści Janka, który nieco się ożywił, wynikało, że z powodu napadów bandytów i warunków przyrodniczych, została porzucona. Płynąca niedaleko Rna, w czasie ulewnych dreszczów, wylewała, tworząc tutaj mokradła. Żaden wóz nie był w stanie tędy przejechać. Mieszkańcy jednak plotkują, że to z powodu znajdującej się w głębi świątyni starych bóstw, kasztelan Czabor postanowił wyznaczyć nową drogę.
Las wydawał się robić coraz ciemniejszy i mroczniejszy, choć minęło ledwie południe. Zawiał nawet nieprzyjemny wiatr, który poruszył suknią wdowy. Zrobiło się jakby chłodniej. Drzewa przeraźliwie zaskrzypiały. To ich wyobraźnia płatała im figle. Na drodze widoczne były dość świeże ślady wozu, gdzie zbierała się woda. Zaczynali wkraczać do tej bardziej podmokłej części boru.
– Nie wiem, czy nie powinniśmy poczekać w Zajeździe razem z Daromirem? — Zasugerowała ich towarzyszka widocznie zaniepokojona. – Nie jest to bezpieczne miejsce dla dziecka. Moglibyśmy poszukać twoich koralików?
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— Okropna. U nas na wyspach o śmierć niełatwo, ale ma ona przynajmniej sens jakiś, czasem nawet samemu się jej szuka. Ludzie umierają z honorem, za coś w co wierzą, z godnością, nawet jak giną paskudnie. Większość przynajmniej. A ci tutaj...? Poginęli jak psy, bez szczególnego powodu. Zatruć się grzybami... Parszywy koniec. Zasrany Kontynent... — nie omieszkał potwierdzić dywagacji Héadi, niepomny, że tylko pogorszy to jej samopoczucie, aniżeli w jakikolwiek sposób pomoże.
Gdy tylko to do niego dotarło, spróbował jakoś załagodzić niedawne słowy, uspokoić kobietę, odpokutować za nieopatrznie uczynioną krzywdę.
— Jeszcze nie wiemy, ale znajdziemy go. Ten atłasowy mieszek — musiał go dostać od kogo z pieniędzmi, a w tych stronach takich niewielu. Stawiam na tego magika, co się obok kasztelanowej kręci. Ale to już żem mówił... Chodźmy stąd. Złe to miejsce, to i złe wspomnienia przywodzi — zaproponował, samemu wybywając z chaty.
Niewiele go obchodziło co znalazł malec Lasoty, bo i wątpił, że cokolwiek z tego miało jakie znaczenie dla sprawy. Nie był jednak na tyle gruboskórny, by niszczyć mu zabawę. Zostawił więc nie swoją sprawę w spokoju.
— Dzieci miewają wyobraźnię — przekonywał sceptycznego Janka. — Ale też widzą czasem więcej jak my. I lubią przenosić to na papier, nieświadome czasem. Niektóre, przynajmniej. Nie zrzędź już, szukamy igły w stogu siana, to i każdą poszlakę trza sprawdzić. Chyba, że masz ty lepszy pomysł...
Przez pięć, może dziesięć minut nie mówił nic, próbując zebrać myśli. W końcu, po kolejnej chwili dłużącego się marszu, przemógł się, by być jedyną osobą poza młodym albinosem, która rozdziawi usta do kogoś innego z ich małej watahy. Tym kimś okazała się wdowa.
— Twój Relemis... Na pewno był dobrą osobą. Opowiesz o nim? Jaki on był? Jak się poznaliście? — zagaił z lekka nieśmiało, licząc, że to ona się rozgada, a jemu wystarczy rzucić zdanie czy dwa i przytakiwać od czasu do czasu. Czuł więź z kobietą, ale jej charakter był daleki od sercowej. Dziwnym trafem przypominała mu siostrę... czy raczej obie siostry, o których pamięć, przez upływ lat, zlała się w jeden monolit o połączonych charakterach obydwojga. Oprócz tego, Feigra i Héadi łączył inny szczegół — obydwoje kochali przedstawiciela ludu Aen Seidhe. Pięściarzowi łatwiej było ją pod tym względzie zrozumieć, niż gruboskórnemu Lasocie. Ciekawe czy ją też zdarzyło mu się nazwać w pogardzie „miłośniczką elfów”.
— Też miałem kobietę. Elfkę, jakkolwiek ciężko w to uwierzyć, patrząc na moją gębę. Też ją straciłem — odeszła zostawiając list. Choć może to nie to samo... Mam nadzieję, że jeszcze ją spotkam któregoś dnia, o ile jaki człowiek jej nie zaszlachtował. Ja... mam nadzieję, że jeszcze znajdziesz szczęście, Héadi — słowa potencjalnej nici zrozumienia przychodziły z trudem, aż w końcu przestały przychodzić w ogóle i wyspiarz zamknął się, nie wiedząc jak kontynuować rozmowę. Dlatego propozycję wdowy o zabraniu Daromira z powrotem przyjął z pewną ulgą. Pora była, by stawić czoła niebezpieczeństwu. W tym był o wiele lepszy, niż w pocieszaniu kogoś, kto właśnie stracił bliską osobę.
— Nie jestem ja ci pewny, czy teraz nawet wieś będzie bezpieczniejszym miejscem. Ale zatrzymać cię nie zamierzam. Tylko tam będziecie zdani na siebie, a ja prędzej zginę, niż dam was tu skrzywdzić. A ty? Co sądzisz, Kaedweńczyku?
W słowach tych było niewiele romantyzmu — Feigr mówił całkiem poważnie. Czego by nie mówić — wyglądał na takiego, co był gotów zasłaniać własnym ciałem.
Gdy tylko to do niego dotarło, spróbował jakoś załagodzić niedawne słowy, uspokoić kobietę, odpokutować za nieopatrznie uczynioną krzywdę.
— Jeszcze nie wiemy, ale znajdziemy go. Ten atłasowy mieszek — musiał go dostać od kogo z pieniędzmi, a w tych stronach takich niewielu. Stawiam na tego magika, co się obok kasztelanowej kręci. Ale to już żem mówił... Chodźmy stąd. Złe to miejsce, to i złe wspomnienia przywodzi — zaproponował, samemu wybywając z chaty.
Niewiele go obchodziło co znalazł malec Lasoty, bo i wątpił, że cokolwiek z tego miało jakie znaczenie dla sprawy. Nie był jednak na tyle gruboskórny, by niszczyć mu zabawę. Zostawił więc nie swoją sprawę w spokoju.
— Dzieci miewają wyobraźnię — przekonywał sceptycznego Janka. — Ale też widzą czasem więcej jak my. I lubią przenosić to na papier, nieświadome czasem. Niektóre, przynajmniej. Nie zrzędź już, szukamy igły w stogu siana, to i każdą poszlakę trza sprawdzić. Chyba, że masz ty lepszy pomysł...
Przez pięć, może dziesięć minut nie mówił nic, próbując zebrać myśli. W końcu, po kolejnej chwili dłużącego się marszu, przemógł się, by być jedyną osobą poza młodym albinosem, która rozdziawi usta do kogoś innego z ich małej watahy. Tym kimś okazała się wdowa.
— Twój Relemis... Na pewno był dobrą osobą. Opowiesz o nim? Jaki on był? Jak się poznaliście? — zagaił z lekka nieśmiało, licząc, że to ona się rozgada, a jemu wystarczy rzucić zdanie czy dwa i przytakiwać od czasu do czasu. Czuł więź z kobietą, ale jej charakter był daleki od sercowej. Dziwnym trafem przypominała mu siostrę... czy raczej obie siostry, o których pamięć, przez upływ lat, zlała się w jeden monolit o połączonych charakterach obydwojga. Oprócz tego, Feigra i Héadi łączył inny szczegół — obydwoje kochali przedstawiciela ludu Aen Seidhe. Pięściarzowi łatwiej było ją pod tym względzie zrozumieć, niż gruboskórnemu Lasocie. Ciekawe czy ją też zdarzyło mu się nazwać w pogardzie „miłośniczką elfów”.
— Też miałem kobietę. Elfkę, jakkolwiek ciężko w to uwierzyć, patrząc na moją gębę. Też ją straciłem — odeszła zostawiając list. Choć może to nie to samo... Mam nadzieję, że jeszcze ją spotkam któregoś dnia, o ile jaki człowiek jej nie zaszlachtował. Ja... mam nadzieję, że jeszcze znajdziesz szczęście, Héadi — słowa potencjalnej nici zrozumienia przychodziły z trudem, aż w końcu przestały przychodzić w ogóle i wyspiarz zamknął się, nie wiedząc jak kontynuować rozmowę. Dlatego propozycję wdowy o zabraniu Daromira z powrotem przyjął z pewną ulgą. Pora była, by stawić czoła niebezpieczeństwu. W tym był o wiele lepszy, niż w pocieszaniu kogoś, kto właśnie stracił bliską osobę.
— Nie jestem ja ci pewny, czy teraz nawet wieś będzie bezpieczniejszym miejscem. Ale zatrzymać cię nie zamierzam. Tylko tam będziecie zdani na siebie, a ja prędzej zginę, niż dam was tu skrzywdzić. A ty? Co sądzisz, Kaedweńczyku?
W słowach tych było niewiele romantyzmu — Feigr mówił całkiem poważnie. Czego by nie mówić — wyglądał na takiego, co był gotów zasłaniać własnym ciałem.
Ilość słów: 0
- Lasota
- Posty: 296
- Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
- Miano: Lasota z rodu Wielomirów
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Wojownik z lekkim uśmiechem na ustach słuchał fantazji syna, który potrafił ukazać rewelacje nawet w najzwyklejszych przedmiotach. Lubił, kiedy Daromir był po prostu dzieciakiem, a dzieci mogły pozwalać sobie na głupoty zrodzone z wyobraźni. Na tym polegało dzieciństwo, a nie zawsze Daro miał okazję, aby z niego korzystać. Dopiero wieści o zgubionych koralikach zmartwiły ojca, ponieważ był on człowiekiem przesądnym. Uniósł brwi, westchnął głęboko.
— Przeżyjemy. — Stwierdził krótko, ale odwrócił się nagle na pięcie, żeby zwrócić się ku dzieciakowi.
Wielomir pstryknął potomka w czoło.
— Bądź uważniejszy! Dwa razy pomyśl, gdzie coś chowasz, bo z każdą zgubą przyjdzie ci trud, złość albo zmartwienie — tłumaczył podirytowanym głosem. — Pilnuj swojego rycerzyka, bo jaki z ciebie będzie giermek, jak go zgubisz, hm? — dokończywszy, wznowił marsz.
Podmokły szlak wzmógł czujność w Lasocie, który rozejrzał się po złowrogim lesie, próbując dostrzec zagrożenie pierwszym, zanim te uczyni to szybciej. Zmrużył oczy, stał się posępny, ewidentnie bił się z myślami na wieść o rozstaniu się z synem.
— Daromir zostaje z nami — palnął nagle, sam zdziwiony własną decyzją. — Zostaje, bo... — zdawało się, że zamierzał wytłumaczyć swój wybór, jednak pojął, że nie musiał tego zrobić. Nie stał przed nikim, komu byłby cokolwiek winny. — Zostaje, nie rozłączamy się.
Wielomir zerknął na Feigra.
— Idziemy dalej! — odpowiadał nie tylko wyspiarzowi, lecz całej grupie. — Trudy bitewne zostawicie nam! Oczy dookoła głowy. Naprzód!
Ruszył.
— Przeżyjemy. — Stwierdził krótko, ale odwrócił się nagle na pięcie, żeby zwrócić się ku dzieciakowi.
Wielomir pstryknął potomka w czoło.
— Bądź uważniejszy! Dwa razy pomyśl, gdzie coś chowasz, bo z każdą zgubą przyjdzie ci trud, złość albo zmartwienie — tłumaczył podirytowanym głosem. — Pilnuj swojego rycerzyka, bo jaki z ciebie będzie giermek, jak go zgubisz, hm? — dokończywszy, wznowił marsz.
Podmokły szlak wzmógł czujność w Lasocie, który rozejrzał się po złowrogim lesie, próbując dostrzec zagrożenie pierwszym, zanim te uczyni to szybciej. Zmrużył oczy, stał się posępny, ewidentnie bił się z myślami na wieść o rozstaniu się z synem.
— Daromir zostaje z nami — palnął nagle, sam zdziwiony własną decyzją. — Zostaje, bo... — zdawało się, że zamierzał wytłumaczyć swój wybór, jednak pojął, że nie musiał tego zrobić. Nie stał przed nikim, komu byłby cokolwiek winny. — Zostaje, nie rozłączamy się.
Wielomir zerknął na Feigra.
— Idziemy dalej! — odpowiadał nie tylko wyspiarzowi, lecz całej grupie. — Trudy bitewne zostawicie nam! Oczy dookoła głowy. Naprzód!
Ruszył.
Ilość słów: 0
Kill count:
- zaskroniec
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
– Tak jest ojcze, będę trzymał go jak zająca w kapciach. – Ściskając drewnianą figurkę albinos podążył z resztą w głąb boru, pozostawiając zagubione koraliki ich własnemu losowi. Jeden wdeptany w błotnistą drogę sczeźnie zapomniany, drugi skryty w ogródku rodziny Ignacego, odnaleziony przez inne dziecko i wplątane w warkocze, towarzyszyć będzie mu do ślubnego kobierca, inny potoczony między trawy, stanie się częścią łąki, a każdy przepowie przyszłość przeklętego chłopca.
– Dobrze, będę miała na baczaniu Daromira. Idźcie pierwsi. Mam poczucie jednak, że czeka nas coś niebezpiecznego w tym borze. W takich miejscach tętni mrokiem.
– Podąsajmy ścieską usłaną pses gsyby. – Janek wskazał palcem na rządek śliskich bladobrązowych kapeluszy, przedzierając się przez gęstwinę.
Zboczyli z dawna opuszczonego traktu, ale zdawać się mogło, że wędrowali utartym szlakiem. I rzeczywiście słowa chłopaka się sprawdziły – nie sposób było zgubić się, gdyż wszędzie znajdowały się różne huby, muchomory, psiaki, maślaki i borowiki. Nikt jednak nie odważył się po nie sięgnąć, ani wdepnąć w nie. Nim dotarli do starego zagajnika, który tętnił magią, docierały do nich dziwne szelesty, szepty i skrzypienie starych ramion drzew. Oddalona błękitna łuna fluorescencyjnych grzybów nadawała mistyczny klimat miejscu, który mieli zaraz ujrzeć.
– Nie potrzebnie tutaj przybyliście. – Wielomirowi wydawało się, że ktoś wyszeptał mu do prawego ucha te słowa, choć gdy tylko się odwrócił nikogo tam nie było – Pleśń trawić będzie wasze ciała zawczasu.
– Obserwuję was oczami wielu.– Tylko wyspiarz usłyszał chrapliwy głos starej kobiety. – Śmierć nierychliwa, ale sprawiedliwa. Wszystkie my służymy jej gorliwie.
Wdowa pisnęła cicho, przedzierając się za nimi przez krzewy, a chłopca trzymając za lewą rękę. Ten nadal przytulał z całych sił rycerza, bardziej traktując go jak magiczny fetysz, chroniący przed złem. Po twarzy pasera można było stwierdzić, że też coś usłyszał, ale nie chciał niepokoić pozostałych.
Odchyliwszy igliwie, tworzące jakby ścianę odgradzającą święte miejsce od reszty lasu, ujrzeli niewielki opustoszały zagajnik, na którym znajdowała się wielka martwa jedlica jamurlska, cudem nieprzewrócona przez wichury. Wiekowy ogołocony z igieł trup, korę miał oblepiona tysiącem zdrewniałych i korkowatych owocniki grzybów oraz porostów. Częściowo widniały w nim białe rany zgnilizny, a miejscami z porastających go czarek szkarłatnych sączył się lepki sok, który do złudzenia przypominał posokę.
Pod drzewem znajdowały się sakryfikacje w postaci drewnianych posążków, z pewnością dzieła lokalnych rzemieślników, a które zaczęły być już trawione przez grzyby; misy pełne jedzenia obrosłe pleśnią i kawałki zwierzęcych kości, dawno wyczyszczone z mięsa przez naturę. W drzewie wyżłobiony był lejek ze śladami zaschłej krwi.
– Źle, bardzo źle. Tutaj zaległ się żal, gorycz i gniew. Zbierajmy się stąd.
– Nie ma jus odwrotu.
– Ojcze, ojcze… gospodarza nie ma w domu. – Powiedział Daro obcym głosem, a jego oczy na momenty wydawały się zupełnie puste.
– Dobrze, będę miała na baczaniu Daromira. Idźcie pierwsi. Mam poczucie jednak, że czeka nas coś niebezpiecznego w tym borze. W takich miejscach tętni mrokiem.
– Podąsajmy ścieską usłaną pses gsyby. – Janek wskazał palcem na rządek śliskich bladobrązowych kapeluszy, przedzierając się przez gęstwinę.
Zboczyli z dawna opuszczonego traktu, ale zdawać się mogło, że wędrowali utartym szlakiem. I rzeczywiście słowa chłopaka się sprawdziły – nie sposób było zgubić się, gdyż wszędzie znajdowały się różne huby, muchomory, psiaki, maślaki i borowiki. Nikt jednak nie odważył się po nie sięgnąć, ani wdepnąć w nie. Nim dotarli do starego zagajnika, który tętnił magią, docierały do nich dziwne szelesty, szepty i skrzypienie starych ramion drzew. Oddalona błękitna łuna fluorescencyjnych grzybów nadawała mistyczny klimat miejscu, który mieli zaraz ujrzeć.
– Nie potrzebnie tutaj przybyliście. – Wielomirowi wydawało się, że ktoś wyszeptał mu do prawego ucha te słowa, choć gdy tylko się odwrócił nikogo tam nie było – Pleśń trawić będzie wasze ciała zawczasu.
– Obserwuję was oczami wielu.– Tylko wyspiarz usłyszał chrapliwy głos starej kobiety. – Śmierć nierychliwa, ale sprawiedliwa. Wszystkie my służymy jej gorliwie.
Wdowa pisnęła cicho, przedzierając się za nimi przez krzewy, a chłopca trzymając za lewą rękę. Ten nadal przytulał z całych sił rycerza, bardziej traktując go jak magiczny fetysz, chroniący przed złem. Po twarzy pasera można było stwierdzić, że też coś usłyszał, ale nie chciał niepokoić pozostałych.
Odchyliwszy igliwie, tworzące jakby ścianę odgradzającą święte miejsce od reszty lasu, ujrzeli niewielki opustoszały zagajnik, na którym znajdowała się wielka martwa jedlica jamurlska, cudem nieprzewrócona przez wichury. Wiekowy ogołocony z igieł trup, korę miał oblepiona tysiącem zdrewniałych i korkowatych owocniki grzybów oraz porostów. Częściowo widniały w nim białe rany zgnilizny, a miejscami z porastających go czarek szkarłatnych sączył się lepki sok, który do złudzenia przypominał posokę.
Pod drzewem znajdowały się sakryfikacje w postaci drewnianych posążków, z pewnością dzieła lokalnych rzemieślników, a które zaczęły być już trawione przez grzyby; misy pełne jedzenia obrosłe pleśnią i kawałki zwierzęcych kości, dawno wyczyszczone z mięsa przez naturę. W drzewie wyżłobiony był lejek ze śladami zaschłej krwi.
– Źle, bardzo źle. Tutaj zaległ się żal, gorycz i gniew. Zbierajmy się stąd.
– Nie ma jus odwrotu.
– Ojcze, ojcze… gospodarza nie ma w domu. – Powiedział Daro obcym głosem, a jego oczy na momenty wydawały się zupełnie puste.
► Pokaż Spoiler
Ostatnio zmieniony 26 gru 2023, 15:20 przez Asteral von Carlina, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Nawet nie próbował ukryć, że to nie on miał tu ostateczny głos. Gdy tylko na ich wspólnej drodze trzeba było podjąć twardą decyzję, pozwalał przejąć inicjatywę Wielomirowi i niespecjalnie mu to przeszkadzało. Machnął więc tylko ręką, by wdowa z dzieciakiem i paser podążali za nimi. Ostatecznie zgadzał się z opinią rycerza, i to nawet pomimo braku jej uzasadnienia.
— Jakby co się miało stać — bierz dzieciaka i uciekajta w kierunku Radunia. Będziem was osłaniać — potwierdził raz jeszcze wyspiarz, gdy dotarli do zagajnika.
Niesione wiatrem szepty i nienaturalne oświetlenie powodowały, że nawet skory do ryzyka Skelligijczyk odczuwał coś na kształt niepokoju. Zwłaszcza na dźwięk tych pierwszych rozejrzał się nagle dookoła, ostatecznie skupiając wzrok na towarzyszącej im kobiecie, która piskiem potwierdziła, że miejsce to bynajmniej nie należy do normalnych.
— Nie bójcie się, nic nam nie będzie — próbował przekonywać swoich mniej walecznych towarzyszy. Nie można jednak było stwierdzić, by brzmiał w tamtej chwili specjalnie przekonująco.
Dotarli w końcu i do miejsca kultu, gdzie leżał martwy pień drzewa. Otoczony zaschłą breją i drewnianymi rękodziełami, bardziej odstraszał niż zachęcał do oddania czci... czemukolwiek czemu oddawano tu cześć.
— Niczego nie tykajcie... Zaraza, ile tych fetyszy? Pół osady do lasu lezie, ofiary składać, czy jak? — mruknął, dokładnie jeden z owych posążków z każdej strony oglądając, licząc, że przedstawiają kogoś — lub coś — konkretnego. Zaraz to jego wzrok padł na tajemniczy lejek, wystający z pnia. — Krew też leją... tylko zwierzęcą? Czy swoją...? Dziwne to wierzenia — podsumował Feigr, spoglądając to na Lasotę, to na wdowę i chłopaczka, których tu zatargali, ostatecznie — na majaczącego albinosa.
— Niedługo wrócim, obiecuję. Ejże, co z tobą, chłopcze? Kaedweńczyku! On... wieszczy?
— Jakby co się miało stać — bierz dzieciaka i uciekajta w kierunku Radunia. Będziem was osłaniać — potwierdził raz jeszcze wyspiarz, gdy dotarli do zagajnika.
Niesione wiatrem szepty i nienaturalne oświetlenie powodowały, że nawet skory do ryzyka Skelligijczyk odczuwał coś na kształt niepokoju. Zwłaszcza na dźwięk tych pierwszych rozejrzał się nagle dookoła, ostatecznie skupiając wzrok na towarzyszącej im kobiecie, która piskiem potwierdziła, że miejsce to bynajmniej nie należy do normalnych.
— Nie bójcie się, nic nam nie będzie — próbował przekonywać swoich mniej walecznych towarzyszy. Nie można jednak było stwierdzić, by brzmiał w tamtej chwili specjalnie przekonująco.
Dotarli w końcu i do miejsca kultu, gdzie leżał martwy pień drzewa. Otoczony zaschłą breją i drewnianymi rękodziełami, bardziej odstraszał niż zachęcał do oddania czci... czemukolwiek czemu oddawano tu cześć.
— Niczego nie tykajcie... Zaraza, ile tych fetyszy? Pół osady do lasu lezie, ofiary składać, czy jak? — mruknął, dokładnie jeden z owych posążków z każdej strony oglądając, licząc, że przedstawiają kogoś — lub coś — konkretnego. Zaraz to jego wzrok padł na tajemniczy lejek, wystający z pnia. — Krew też leją... tylko zwierzęcą? Czy swoją...? Dziwne to wierzenia — podsumował Feigr, spoglądając to na Lasotę, to na wdowę i chłopaczka, których tu zatargali, ostatecznie — na majaczącego albinosa.
— Niedługo wrócim, obiecuję. Ejże, co z tobą, chłopcze? Kaedweńczyku! On... wieszczy?
Arbalest rzucił 2d6:
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Ciężko było skupić na czymś dłużej wzrok, miejsce tętniące dawną magią, robiło wrażenie odrealnionego, cienie rzucane przez stare drzewa, jakby poruszały się, przemykały. Coś jakby pulsowało im w głowie. Rzeczywistość jakby odkształcała się. Wydawać się mogło, że są pod wpływem jakiś toksyn. Przyglądając się drewnianym posążkom, nie można było dostrzec oblicza żadnego bóstwa – były to tylko figurki krów, kończyn, czy ludzkich twarzy. Bez żadnej reguły. Ot zwykłe dary tutejszych rzemieślników. Każdy z nich jednak trawiony był przez porosty, pleśń i zgniliznę. Wizerunek bóstwa objawiał się właśnie w tej przemijalności – każdy nawet najdroższy skarb, każde nawet najwspanialsze życie, kiedyś się skończy, aby dać miejsce nowemu. Każdego los w grzybni zapisany.
Kaedweńczyk nie zdążył już odpowiedzieć, a albinos nie wypowiedział już żadnego przepowiedni. Mała blada dłoń ścisnęła z całej siły ostatni koralik, którego nie zgubił. Pozostałe rozsypał po drodze do miejsca kultu. Znaczyły ścieżkę, jakby miały pomóc w powrocie do domu. Nigdy jednak już ich nie znajdzie. Dar staruchy z chaty na skraju lasu, uchronił Lasotę i jego syna przed czymś, co miało wydarzyć się tego dnia. Przed czymś czego i tak nie unikną, ale tylko odwleką w czasie. Magia ochronna otoczyła ich jak jasna osnowa, wypleciona z dobrych życzeń. Zapulsowała. Zaiskrzyła. I zniknęli. Jedynie drewniany koralik leżał w błocie, jako świadectwo ich pobytu w gaju.
Feigr, ani Héadi nie mieli teraz czasu, aby przejąć się nagłym rozpłynięciem się w powietrzu łysego najemnika i jego podopiecznego. Zza martwego drzewa wyłoniła się szkaradna postać. Ta sama, która ledwie ostatniego wieczoru pojawiła się przed wyspiarzem w lesie, przemykając między drzewami, podglądając jego niecne czyny. Wtedy nie widział z bliska tego monstrum, tej zjawy czy tam innego magicznego bytu, który władał tym skrawkiem lasu. Teraz ujrzeli obliczę Pani Bory w pełnej okazałości. Starą babę z pomarszczoną skórą, o wychudłych łapskach i kulasach, z rozczapierzonymi stopami, nienaturalnie powyginanymi kończynami w stawach, obwisłymi piersiami, anormalnie długimi szponiastymi dłońmi. Twarz jej wyrażała przerażającą uciechę, w uśmiechu prezentując rząd malutkich ząbków niczym ości. Choć postać była zgarbiona, wydawała się co najmniej o głowę wyższa od nich. Odcień jej skóry był nienaturalnie siny, jak u zaduszonego wisielca, czy zamarzniętego martwiaka. Na biodrach nosiła przepaskę z kawałka starej szmaty, przyozdobioną zwierzęcymi i ludzkimi zębami, które z każdym powiewem wiatru, z każdym jej ruchem stukotały przeraźliwie. Jej garb porastały przeróżne grzyby, skupisko opieńków, dwa muchomory czerwone, jeden dorodny sromotnik, kilka krwistoborowików szatańskich. Obraz wiedźmy wieńczył jednak ogromny czepiec z grzybowego kapelusza o stożkowym kształcie .
– Nieznajomi przybysze z daleka, co jeden ze swoim synem zasłonięty czarami ucieka, co druga zamiast dołączyć do męża, w żałobie sprawiedliwości szuka i ostatni w sprawy Radunia zamieszany, za tutejszymi pannicami zaganiany, węszy, szuka, wypytuje, nieświadom że mogiłę sobie szykuje. – Potężna dłoń objęła jedno z drzew, raniąc je szponami, rozrywając korę paluchami.
– Śmierci nie ustaną, odbieram co moje, szukając tego co boru. Jam jest Sromota – najstarsza tych lasów, strażniczka losów, przynosząca ukojenie cierpiącym – martwym pomagającą odejść, żywym pomagająca powstać. Jam jest Sromota – najstarsza z czterech sióstr królestwa grzybów, opoka sierot i porzuconych.
Przerażona wdowa nic nie mówiła, wpatrując się ino w potwora, cofając się do tyłu. Chwyciła dłoń Ćwieka, ściskając ją z całej siły. Jej dłoń była zimna i śliska, drżała. Żałowała, że udała się z nimi do gaju. Żałowała, że porzucił ich Lasota.
– Odbiorę to co moje, życie po życiu jeśli będę musiała. Odnajdę mą siostrę, podstępem w okowy wziętą. Ukarzę winowajców, odbierając im co najcenniejsze. Nie powstrzymacie mnie, póki grzybnia okala Przylesie i Raduń. Sromotna czeka ich śmierć. Kęs po kęsie. I wasze życie zakończy się tutaj. – Powiedziawszy ostatnie słowo, nie czekając na kontynuowanie rozmowy między nimi, nie żegnając się, zniknęła się między drzewami.
Ustąpiła miejsce istocie przypominającej trochę człowieka, ale jakby obnażony ze skóry – widać było u niego każdy mięsień ciała, który napinał się podczas ruchu. Choć ręce i nogi miał w miarę ludzkie, to poruszał się na czworaka, jak pies czy borsuk. Skórę miał podobną do swojej Pani, która go wezwała – siną i porośniętą różnymi rodzajami trujaków. Palce stóp i dłoni zakończone miał nielichymi pazurami, a jego gęba pełna była spiczastych zębów.
– Umrzemy tutaj. Pożrą nas te trupojady! – Krzyknęła kobieta, cofając się do tyłu jak najbardziej potrafiła, ale wtedy prawie się przewróciła. Na jej drodze stanęła kolejna bestia, której długi czerwono-krwisty jęzor oblizał cały pysk, na widok świeżego mięsa.
Magicznych wydarzeń nie było końca. Z między gęstwiny wyłoniła się kolejna istota, o której słyszeli jedynie legendy. Harmonijnie wkomponowany w zieloną scenerię lasu, jakby sam był częścią roślinnego krajobrazu. Jego ciało, osnute zielenią, zdawało się być splecione z gałązek, liści i mchu. Korony drzew układały się łagodnie wokół jego postaci, a liście i kwiaty zdawały się płynąć wraz z ruchem jego ciała. Poruszał się na czterech potężnych kończynach, które przypominały korzenie. Pysk miał podłużny i zwierzęcy, ale jego szmaragdowe oczy wydawały się patrzeć na nich mądrze, zdradzały ludzkie oblicze. Dobrochoczy, bo tak zwał się strażnik lasu, uznawany był za sprawiedliwego sędziego.
– O Potomkowie Ludzi, przybywacie z szlachetnym zamiarem, chcąc przynieść sprawiedliwość tym, którzy padli ofiarą mrocznych cieni. Wasze serca biją z odwagą i pragnieniem dobra, co zasługuje na moją wdzięczność. – Przemówił łagodnym echem leśnego wiatru do wyspiarza i wdowy, ale później zwrócił się do ciszy zamieszkałej w borze — Sromoto, widzę w twoich oczach płomień pragnienia sprawiedliwości. Twoje starania są jak korzenie rosnące w ziemi, próbujące przewiązać się z historią, która tkwi w tej krwawej glebie. Pragnę, abyście wszyscy byli świadomi siły, jaką niesiecie ze sobą, ale pamiętajcie, że nawet w pogoni za sprawiedliwością należy zachować równowagę.
Bez ostrzeżenia rzucił się na jednego z potworów wiedźmy, przygwożdżając go do ziemi i wbijając w niego gałęzie swego cielska. Feigr i Héadi nie mogli jednak uciec, bo na ich drodze nadal stał drugi ghuli. Potwór był gotowy, aby rozszarpać ich ciała, zatopić zębiska w ich miękkiej skórze, posmakować ich ciepłej posoki. Lasota
Przebudził się przerażony w łóżku, opłaconego pokoju karczmy, gdzieś w Keadwen. Słońce nie zdążyło wzejść, ale on nie mógł już zasnąć. Krople potu zdobiły jego czoło. Miał potworny koszmar o jakimś Raduniu i Przylesiu, o śmierci przybyłej po siedmiu mieszkańców tych ziem, o wiedźmach z kurnych chat, o wiedźminkach i wdowach, o zgubionych koralikach, o przepowiedniach i niewyjaśnionych tajemnicach. Poszedł zerknąć na sen swojego bezbronnego potomka. Daro jednak spał spokojnie, ściskając w dłoni wysłużonego, wystruganego w jedlicy jamurskiej, rycerzyka. Tego samego, którego znalazł w ogródku Ignacego… wtedy zamarł na moment. Więc nie był to tylko sen?
Kaedweńczyk nie zdążył już odpowiedzieć, a albinos nie wypowiedział już żadnego przepowiedni. Mała blada dłoń ścisnęła z całej siły ostatni koralik, którego nie zgubił. Pozostałe rozsypał po drodze do miejsca kultu. Znaczyły ścieżkę, jakby miały pomóc w powrocie do domu. Nigdy jednak już ich nie znajdzie. Dar staruchy z chaty na skraju lasu, uchronił Lasotę i jego syna przed czymś, co miało wydarzyć się tego dnia. Przed czymś czego i tak nie unikną, ale tylko odwleką w czasie. Magia ochronna otoczyła ich jak jasna osnowa, wypleciona z dobrych życzeń. Zapulsowała. Zaiskrzyła. I zniknęli. Jedynie drewniany koralik leżał w błocie, jako świadectwo ich pobytu w gaju.
Feigr, ani Héadi nie mieli teraz czasu, aby przejąć się nagłym rozpłynięciem się w powietrzu łysego najemnika i jego podopiecznego. Zza martwego drzewa wyłoniła się szkaradna postać. Ta sama, która ledwie ostatniego wieczoru pojawiła się przed wyspiarzem w lesie, przemykając między drzewami, podglądając jego niecne czyny. Wtedy nie widział z bliska tego monstrum, tej zjawy czy tam innego magicznego bytu, który władał tym skrawkiem lasu. Teraz ujrzeli obliczę Pani Bory w pełnej okazałości. Starą babę z pomarszczoną skórą, o wychudłych łapskach i kulasach, z rozczapierzonymi stopami, nienaturalnie powyginanymi kończynami w stawach, obwisłymi piersiami, anormalnie długimi szponiastymi dłońmi. Twarz jej wyrażała przerażającą uciechę, w uśmiechu prezentując rząd malutkich ząbków niczym ości. Choć postać była zgarbiona, wydawała się co najmniej o głowę wyższa od nich. Odcień jej skóry był nienaturalnie siny, jak u zaduszonego wisielca, czy zamarzniętego martwiaka. Na biodrach nosiła przepaskę z kawałka starej szmaty, przyozdobioną zwierzęcymi i ludzkimi zębami, które z każdym powiewem wiatru, z każdym jej ruchem stukotały przeraźliwie. Jej garb porastały przeróżne grzyby, skupisko opieńków, dwa muchomory czerwone, jeden dorodny sromotnik, kilka krwistoborowików szatańskich. Obraz wiedźmy wieńczył jednak ogromny czepiec z grzybowego kapelusza o stożkowym kształcie .
– Nieznajomi przybysze z daleka, co jeden ze swoim synem zasłonięty czarami ucieka, co druga zamiast dołączyć do męża, w żałobie sprawiedliwości szuka i ostatni w sprawy Radunia zamieszany, za tutejszymi pannicami zaganiany, węszy, szuka, wypytuje, nieświadom że mogiłę sobie szykuje. – Potężna dłoń objęła jedno z drzew, raniąc je szponami, rozrywając korę paluchami.
– Śmierci nie ustaną, odbieram co moje, szukając tego co boru. Jam jest Sromota – najstarsza tych lasów, strażniczka losów, przynosząca ukojenie cierpiącym – martwym pomagającą odejść, żywym pomagająca powstać. Jam jest Sromota – najstarsza z czterech sióstr królestwa grzybów, opoka sierot i porzuconych.
Przerażona wdowa nic nie mówiła, wpatrując się ino w potwora, cofając się do tyłu. Chwyciła dłoń Ćwieka, ściskając ją z całej siły. Jej dłoń była zimna i śliska, drżała. Żałowała, że udała się z nimi do gaju. Żałowała, że porzucił ich Lasota.
– Odbiorę to co moje, życie po życiu jeśli będę musiała. Odnajdę mą siostrę, podstępem w okowy wziętą. Ukarzę winowajców, odbierając im co najcenniejsze. Nie powstrzymacie mnie, póki grzybnia okala Przylesie i Raduń. Sromotna czeka ich śmierć. Kęs po kęsie. I wasze życie zakończy się tutaj. – Powiedziawszy ostatnie słowo, nie czekając na kontynuowanie rozmowy między nimi, nie żegnając się, zniknęła się między drzewami.
Ustąpiła miejsce istocie przypominającej trochę człowieka, ale jakby obnażony ze skóry – widać było u niego każdy mięsień ciała, który napinał się podczas ruchu. Choć ręce i nogi miał w miarę ludzkie, to poruszał się na czworaka, jak pies czy borsuk. Skórę miał podobną do swojej Pani, która go wezwała – siną i porośniętą różnymi rodzajami trujaków. Palce stóp i dłoni zakończone miał nielichymi pazurami, a jego gęba pełna była spiczastych zębów.
– Umrzemy tutaj. Pożrą nas te trupojady! – Krzyknęła kobieta, cofając się do tyłu jak najbardziej potrafiła, ale wtedy prawie się przewróciła. Na jej drodze stanęła kolejna bestia, której długi czerwono-krwisty jęzor oblizał cały pysk, na widok świeżego mięsa.
Magicznych wydarzeń nie było końca. Z między gęstwiny wyłoniła się kolejna istota, o której słyszeli jedynie legendy. Harmonijnie wkomponowany w zieloną scenerię lasu, jakby sam był częścią roślinnego krajobrazu. Jego ciało, osnute zielenią, zdawało się być splecione z gałązek, liści i mchu. Korony drzew układały się łagodnie wokół jego postaci, a liście i kwiaty zdawały się płynąć wraz z ruchem jego ciała. Poruszał się na czterech potężnych kończynach, które przypominały korzenie. Pysk miał podłużny i zwierzęcy, ale jego szmaragdowe oczy wydawały się patrzeć na nich mądrze, zdradzały ludzkie oblicze. Dobrochoczy, bo tak zwał się strażnik lasu, uznawany był za sprawiedliwego sędziego.
– O Potomkowie Ludzi, przybywacie z szlachetnym zamiarem, chcąc przynieść sprawiedliwość tym, którzy padli ofiarą mrocznych cieni. Wasze serca biją z odwagą i pragnieniem dobra, co zasługuje na moją wdzięczność. – Przemówił łagodnym echem leśnego wiatru do wyspiarza i wdowy, ale później zwrócił się do ciszy zamieszkałej w borze — Sromoto, widzę w twoich oczach płomień pragnienia sprawiedliwości. Twoje starania są jak korzenie rosnące w ziemi, próbujące przewiązać się z historią, która tkwi w tej krwawej glebie. Pragnę, abyście wszyscy byli świadomi siły, jaką niesiecie ze sobą, ale pamiętajcie, że nawet w pogoni za sprawiedliwością należy zachować równowagę.
Bez ostrzeżenia rzucił się na jednego z potworów wiedźmy, przygwożdżając go do ziemi i wbijając w niego gałęzie swego cielska. Feigr i Héadi nie mogli jednak uciec, bo na ich drodze nadal stał drugi ghuli. Potwór był gotowy, aby rozszarpać ich ciała, zatopić zębiska w ich miękkiej skórze, posmakować ich ciepłej posoki. Lasota
Przebudził się przerażony w łóżku, opłaconego pokoju karczmy, gdzieś w Keadwen. Słońce nie zdążyło wzejść, ale on nie mógł już zasnąć. Krople potu zdobiły jego czoło. Miał potworny koszmar o jakimś Raduniu i Przylesiu, o śmierci przybyłej po siedmiu mieszkańców tych ziem, o wiedźmach z kurnych chat, o wiedźminkach i wdowach, o zgubionych koralikach, o przepowiedniach i niewyjaśnionych tajemnicach. Poszedł zerknąć na sen swojego bezbronnego potomka. Daro jednak spał spokojnie, ściskając w dłoni wysłużonego, wystruganego w jedlicy jamurskiej, rycerzyka. Tego samego, którego znalazł w ogródku Ignacego… wtedy zamarł na moment. Więc nie był to tylko sen?
Ostatnio zmieniony 25 sty 2024, 6:39 przez Asteral von Carlina, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Skelligijczyk z miejsca czuł, że za niedługą chwilę wydarzy się coś wyjątkowo niedobrego. I, ku swojemu rozczarowaniu, tym razem miał cholerną rację. W momencie, w którym Lasota z synem dosłownie wyparowali przed jego oczyma, Feigr sięgnął z pleców swoją tarczę, wsuwając ją na przedramię. Nie zaatakował jednak, gdy tajemnicza istota z lasu okazała mu się w całej swej krasie. Mógł tylko stać z półotwartymi ustami, kontrować odruch uginających się z nerwów kolan i zasłaniać sylwetką Héadi, której przecież przyobiecał ochronę. Starucha, z którą przyszło im się mierzyć, wyglądała potwornie, ale mimo wszystko zjawili się tu w dzień, co chociaż częściowo umniejszało efekt przerażenia. Wciąż, mógł tylko stać i słuchać z uniesioną osłoną.
— Więc... to co trzymają... twoja siostra! — wydyszał nagle Ćwiek, który zdołał wydobyć z jej przemówienia resztki sensu. Przypomniał sobie tajemniczy rysunek, znaleziony w badanej raptem godzinę temu chacie.
— Wiem gdzie ona jest! Jeśli to ją chcesz, możem się dogadać! Słyszysz, wiedźmo?! — zakrzyczał głośno do oddalającej się w głąb lasu sylwetki, która już go nie usłuchała. Być może nie chciała już słuchać...
Na widok potworów odzyskał prędko władzę w kończynach. Pewnym już był — nie czeka go los podobny, jak ten Lasoty i jego wychowanka, jakikolwiek by nie był. Jeśli nic nie zrobi — zginie tu od pazurów i kłów. Zginie też Héadi, która ostatecznie miała rację — nie powinni jej tu zabierać. Być może w ogóle nie powinni byli tu przychodzić, spróbować rozwiązać zagadkę w inny sposób. Ale na to było już za późno.
— Ty nie umrzesz! Chodź tutaj! — wrzasnął Skelligijczyk, który widząc drugiego ghula, dopadł jak najszybciej do kobiety i zagarnął ją ramieniem za siebie, samemu się z nią wycofując, tak by mieć oba stwory przed sobą. Zachowanie może i rycerskie, lecz w tym momencie Feigr działał podług instynktu pierwotnego wojownika, a może nawet zwierzęcia, który to instynkt nakazywał samcowi bronić samicy. Ni mniej, ni więcej.
Wsparcie nadciągnęło nieoczekiwanie. Pięściarz nie był jednak w pozycji, by odrzucać propozycję sojuszu od kolejnego ducha lasu, a działo się i tak zbyt wiele, by zdołał dziwić się po raz kolejny. Stworzenie unieruchomiło jednego potwora. Został drugi. Godny przeciwnik.
— Jak ino będzie okazja — biegnij do miasta, ja go zajmę! Powiedz zarządcy, że muszą uwolnić to coś co trzymają w baszcie! Tylko wtedy ludzie przestaną ginąć! Mam nadzieję... — wydarł się do wdowy, nie zaprzestając w stawaniu drugiemu stworowi na drodze do swojej towarzyszki. — Wyczekaj na moment, jeszcze nie teraz!
Po tych słowach sam jeden rzucił się na ghula z uniesioną tarczą, próbując najpierw go nią uderzyć, a potem poprawić kilkoma oddolnymi ciosami ćwiekowanej rękawicy.
— Więc... to co trzymają... twoja siostra! — wydyszał nagle Ćwiek, który zdołał wydobyć z jej przemówienia resztki sensu. Przypomniał sobie tajemniczy rysunek, znaleziony w badanej raptem godzinę temu chacie.
— Wiem gdzie ona jest! Jeśli to ją chcesz, możem się dogadać! Słyszysz, wiedźmo?! — zakrzyczał głośno do oddalającej się w głąb lasu sylwetki, która już go nie usłuchała. Być może nie chciała już słuchać...
Na widok potworów odzyskał prędko władzę w kończynach. Pewnym już był — nie czeka go los podobny, jak ten Lasoty i jego wychowanka, jakikolwiek by nie był. Jeśli nic nie zrobi — zginie tu od pazurów i kłów. Zginie też Héadi, która ostatecznie miała rację — nie powinni jej tu zabierać. Być może w ogóle nie powinni byli tu przychodzić, spróbować rozwiązać zagadkę w inny sposób. Ale na to było już za późno.
— Ty nie umrzesz! Chodź tutaj! — wrzasnął Skelligijczyk, który widząc drugiego ghula, dopadł jak najszybciej do kobiety i zagarnął ją ramieniem za siebie, samemu się z nią wycofując, tak by mieć oba stwory przed sobą. Zachowanie może i rycerskie, lecz w tym momencie Feigr działał podług instynktu pierwotnego wojownika, a może nawet zwierzęcia, który to instynkt nakazywał samcowi bronić samicy. Ni mniej, ni więcej.
Wsparcie nadciągnęło nieoczekiwanie. Pięściarz nie był jednak w pozycji, by odrzucać propozycję sojuszu od kolejnego ducha lasu, a działo się i tak zbyt wiele, by zdołał dziwić się po raz kolejny. Stworzenie unieruchomiło jednego potwora. Został drugi. Godny przeciwnik.
— Jak ino będzie okazja — biegnij do miasta, ja go zajmę! Powiedz zarządcy, że muszą uwolnić to coś co trzymają w baszcie! Tylko wtedy ludzie przestaną ginąć! Mam nadzieję... — wydarł się do wdowy, nie zaprzestając w stawaniu drugiemu stworowi na drodze do swojej towarzyszki. — Wyczekaj na moment, jeszcze nie teraz!
Po tych słowach sam jeden rzucił się na ghula z uniesioną tarczą, próbując najpierw go nią uderzyć, a potem poprawić kilkoma oddolnymi ciosami ćwiekowanej rękawicy.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Kobieta zasłonięta ciałem najemniczego wykidajły, nie wydawała się ani trochę spokojniejsza. Otoczona przez potwory, była zdana jedynie osłonięte przez ćwiekowane rękawice, pięści mężczyzny. Człowieka, który jeszcze niedawno był jej zupełnie obcym typem, do którego za pewne sama nie zwróciłaby się po pomoc. Sięgnęła drżącą dłonią po ukryte pod suknem niewielkie ostrze wykonane z niezwykłą starannością, jedynie podobną najznamienitszym elfickim kowalom. Dzierżąc z niepewnością rękojeść sztyletu, nie była w stanie wydusić z siebie, ani słowa. Stała zupełnie jak słup soli, nieruchoma i przerażona. Nawet z ostrzem w dłoni, wydawała się bezbronna.
Strażnik lasu w tym czasie leżał na śmierdzącym śmiercią ghulu, który próbował się wyrwać z jego szponów. Nic jednak nie było w stanie odrzucić kupy gałęzi, kory i pnączy. Dobrochoczy zawył przeraźliwie jak burza, przetaczająca się przez puszczę. Nikt jednak nie miał teraz czasu zwrócić uwagę co dzieje się za ich plecami, bo mieli przed sobą kolejnego trupojada. Ten rzucił się na jednookiego, który korzystając z sytuacji uderzył go raz w tors, aby kopnąć go z całej siły w tylnią lewą kończynę. Coś chrupnęło, jakby pękł staw. Koślawo poruszający się zapleśniały stwór, przeprowadził kolejną szarżę. Nie był w stanie trafić pięściarza, a tym samym odwrócił się się do niego plecami. Oddzielił niestety mężczyznę od wdowy, która tylko z przerażeniem obserwowała scenę walki. To był dobry moment, aby wykorzystać słabość ghula.
Strażnik lasu w tym czasie leżał na śmierdzącym śmiercią ghulu, który próbował się wyrwać z jego szponów. Nic jednak nie było w stanie odrzucić kupy gałęzi, kory i pnączy. Dobrochoczy zawył przeraźliwie jak burza, przetaczająca się przez puszczę. Nikt jednak nie miał teraz czasu zwrócić uwagę co dzieje się za ich plecami, bo mieli przed sobą kolejnego trupojada. Ten rzucił się na jednookiego, który korzystając z sytuacji uderzył go raz w tors, aby kopnąć go z całej siły w tylnią lewą kończynę. Coś chrupnęło, jakby pękł staw. Koślawo poruszający się zapleśniały stwór, przeprowadził kolejną szarżę. Nie był w stanie trafić pięściarza, a tym samym odwrócił się się do niego plecami. Oddzielił niestety mężczyznę od wdowy, która tylko z przerażeniem obserwowała scenę walki. To był dobry moment, aby wykorzystać słabość ghula.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Wszystkie te lata pojedynków, ciosów przyjętych na szczękę, porażek, zwycięstw, pozornej i ulotnej chwały zdobytej w turniejach — wszystko to prowadziło do tej jednej chwili. Do ostatecznego sprawdzianu, w której stawką będzie coś więcej, a on da z siebie wszystko żeby to coś ochronić. Nawet jeśli miałoby być to życie kobiety, której nawet nie znał dwa dni wcześniej, a której było mu po prostu żal, bo niedawno utraciła męża.
Ale czy jak już ginąć, to nie chociaż za coś takiego? Niejeden padły w kolejnej nic nie wartej potyczce, walcząc za cesarza albo króla którego nienawidził, marzyłby o takiej śmierci. Śmierci godnej męża i Skelligijczyka. Już to było darem samym w sobie.
Los bywa jednak przewrotny. Fortuna jest jak czarodziej — przychodzi i odchodzi wtedy kiedy ma na to ochotę. A w tym pojedynku tytanów, w jego wielkim otwarciu, to nie syn Kergunda, a potwór miał w tym momencie większy problem.
Uderzył bez litości, atak abominacji wykorzystując przeciwko niej samej. Odwinął się, kopnął z całej siły w odnóże. Chrupnęło przyjemnie. Na ślepą szarżę był gotowy, wystarczyło zrobić dwa sprawne kroki w bok — nic czego nie potrafiłby choćby początkujący bokser. Stwór znalazł się pomiędzy nim a Héadi — tą którą starał się chronić przede wszystkim. Obiecał wszak...
Warknął w dzikiej, wyspiarskiej furii, rzucając się potworowi na grzbiet. Po to by unieruchomić, opleść kończynami, udusić. Jak zdziczałego, chorego psa, którego trzeba było ubić i zakopać dla większego dobra. W tej jednej, krótkiej chwili był nie lepszy, nie bardziej cywilizowany niż zwierzę. Nie bardziej niż ten przeklęty, kontrolowany przez Sromotę i jej grzyby ghul. Jeśli miał mieć szansę, nie miał innego wyjścia niż zniżyć się do jego poziomu. Zabić.
— TERRRHAAZ! UCIEKHHHAJ! — zdążył jeszcze wycharczeć do wystraszonej kobiety z nożem, opluwając przy tym monstrum, na które właśnie się rzucał.
Ale czy jak już ginąć, to nie chociaż za coś takiego? Niejeden padły w kolejnej nic nie wartej potyczce, walcząc za cesarza albo króla którego nienawidził, marzyłby o takiej śmierci. Śmierci godnej męża i Skelligijczyka. Już to było darem samym w sobie.
Los bywa jednak przewrotny. Fortuna jest jak czarodziej — przychodzi i odchodzi wtedy kiedy ma na to ochotę. A w tym pojedynku tytanów, w jego wielkim otwarciu, to nie syn Kergunda, a potwór miał w tym momencie większy problem.
Uderzył bez litości, atak abominacji wykorzystując przeciwko niej samej. Odwinął się, kopnął z całej siły w odnóże. Chrupnęło przyjemnie. Na ślepą szarżę był gotowy, wystarczyło zrobić dwa sprawne kroki w bok — nic czego nie potrafiłby choćby początkujący bokser. Stwór znalazł się pomiędzy nim a Héadi — tą którą starał się chronić przede wszystkim. Obiecał wszak...
Warknął w dzikiej, wyspiarskiej furii, rzucając się potworowi na grzbiet. Po to by unieruchomić, opleść kończynami, udusić. Jak zdziczałego, chorego psa, którego trzeba było ubić i zakopać dla większego dobra. W tej jednej, krótkiej chwili był nie lepszy, nie bardziej cywilizowany niż zwierzę. Nie bardziej niż ten przeklęty, kontrolowany przez Sromotę i jej grzyby ghul. Jeśli miał mieć szansę, nie miał innego wyjścia niż zniżyć się do jego poziomu. Zabić.
— TERRRHAAZ! UCIEKHHHAJ! — zdążył jeszcze wycharczeć do wystraszonej kobiety z nożem, opluwając przy tym monstrum, na które właśnie się rzucał.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Jednym susem rzucił się na plecy bestii i unieruchomił ją, czując jej smród pleśni i leśnej ściółki, rozpoznając pod palcami nienaturalną budowę ciała, zniekształcone napięte mięśnie, nieobleczone skórą. Drgnął, wrzasnął, próbował się wyswobodzić. Ścisnął go mocniej, aż coś chrupnęło – prawdopodobnie żebro. Wił się, ale Feigr trzymał go w potrzasku. Nie był w stanie łupnąć go pazurzastą łapą, ani kąsnąć obrzydliwym pyskiem, uzbrojonym w szereg małych zębisk. Jedynie długi śliski język smagał wyspiarza po ręce, smakując przyszłą ofiarę lub swego oprawcę.
Za ich plecami na tle głębi lasu toczyło się drugie starcie, w którym podobnie wierzgający ghul, był rozszarpywany przez potężnego strażnika lasu. Jego zwierzęcy psyk rozrywał płaty ciała, z których płynęła czarna, niewsiąkająca w glebę, posoka. Szponami wyrwał mu prawą rękę, pozostawiając wystający ułamany, fragment kości ramiennej. Trupojad nie był w stanie wyswobodzić się, jedynie drgał niczym w konwulsjach przedśmiertnych.
Zamrożona przerażeniem Héadi, jedynie wpatrywała się na scenę, w stanie zupełnego odrealnienia. Ledwo oddychała, ściskając w zimnych i mokrych dłoniach rękojeść sztyletu. Nie była w stanie zrobić kroku w przód, ani się cofnąć, a co dopiero rzucić się biegiem przez las, na hasło awanturnika. Zupełnie jak nierosłe zwierzęta, które udają martwe, przed żerującym w powietrzu drapieżnikiem.
Za ich plecami na tle głębi lasu toczyło się drugie starcie, w którym podobnie wierzgający ghul, był rozszarpywany przez potężnego strażnika lasu. Jego zwierzęcy psyk rozrywał płaty ciała, z których płynęła czarna, niewsiąkająca w glebę, posoka. Szponami wyrwał mu prawą rękę, pozostawiając wystający ułamany, fragment kości ramiennej. Trupojad nie był w stanie wyswobodzić się, jedynie drgał niczym w konwulsjach przedśmiertnych.
Zamrożona przerażeniem Héadi, jedynie wpatrywała się na scenę, w stanie zupełnego odrealnienia. Ledwo oddychała, ściskając w zimnych i mokrych dłoniach rękojeść sztyletu. Nie była w stanie zrobić kroku w przód, ani się cofnąć, a co dopiero rzucić się biegiem przez las, na hasło awanturnika. Zupełnie jak nierosłe zwierzęta, które udają martwe, przed żerującym w powietrzu drapieżnikiem.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— SŁYSZYSZ?! UCIEKHHHAJ, GŁHUUUPIA! ALBO OBOJHE... NA DARMHHO! — spróbował jeszcze raz wymusić na wdowie działanie samymi tylko słowami. Gdyby tylko mógł, sam chwycił by ją teraz i porwał na barki jak worek kartofli, ale to nie wchodziło w grę — każda z jego kończyn zajęta była utrzymywaniem trupojada w brutalnym, duszącym uścisku. Ciągle wsunięta na lewe przedramię tarcza okazała się mieczem obosiecznym — nie ułatwiała Feigrowi ruchów, blokując jednak przy tym dostęp do tej ręki potworowi. Przynajmniej jak do tej pory.
Czerwienił się, dyszał jak tur, ale za za nic w świecie nie puszczał, doskonale wiedząc jak to może się skończyć. W końcu ułożył się na stworzeniu w taki sposób, by chociaż mógł spróbować złapać za którąś ze zdeformowanych kończyn, wygiąć ją pod nienaturalnym kątem, może nawet złamać. I — niech wszystko to szlag trafi — spróbował, bo opcja ta z pewnością biła na głowę obijanie potwora rękawicą po uzewnętrznionych mięśniach.
— Zdychhhaj, bloedhe hhhhoersoon... — wysyczał, ku własnemu pokrzepieniu do miejsca, w którym szamoczący się z nim stwór powinien mieć ucho.
Czerwienił się, dyszał jak tur, ale za za nic w świecie nie puszczał, doskonale wiedząc jak to może się skończyć. W końcu ułożył się na stworzeniu w taki sposób, by chociaż mógł spróbować złapać za którąś ze zdeformowanych kończyn, wygiąć ją pod nienaturalnym kątem, może nawet złamać. I — niech wszystko to szlag trafi — spróbował, bo opcja ta z pewnością biła na głowę obijanie potwora rękawicą po uzewnętrznionych mięśniach.
— Zdychhhaj, bloedhe hhhhoersoon... — wysyczał, ku własnemu pokrzepieniu do miejsca, w którym szamoczący się z nim stwór powinien mieć ucho.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław