Sromota
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Sromota
Kontynuując atmosferę Eventu Saovine, otwieram ptasią opowieść pełną grozy, sekretów i niedopowiedzeń. Rozgrywka jest skierowana dla każdego chętnego gracza, który odważy się zetknąć z nieodgadnionym niebezpieczeństwem – może będzie to nadnaturalna siła, a może po prostu ludzka ohydna natura. Fabuła rozgrywa się w naszym świecie wiedźmińskim, może mieć pośredni wpływ na wydarzenia, plotki lub wasze postacie. Rozgrywka ma miejsce 1271 roku wczesną jesienią. Przewidziałem dwa warianty rozgrywki, każdy z graczy może wybrać jeden z nich:
a) uczestniczysz w rozgrywce prowadząc swoją główną postać z Vatt’ghern – wydarzenia z opowieści będą miały bezpośredni wpływ na twoja postać, będzie doświadczała realnego zagrożenia swoich dóbr materialnych i naturalnych, ale przewidziane są lepsze nagrody.
b) uczestniczysz w rozgrywce tworząc nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem — ale historia twojej nowej postaci musi być ściśle powiązana i w pewnych aspektach bliska emocjonalnie z główną postacią z Vatt’ghern, ale nie wroga. Może być to ktoś bliski z rodziny, dawny kochanek, porzucone dziecko, zaginiony przyjaciel… pozostawiam to twojej wyobraźni. W takim wypadku możesz liczyć na drobniejsze fanty materialne po odbyciu przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 8 stycznia 2023.
a) uczestniczysz w rozgrywce prowadząc swoją główną postać z Vatt’ghern – wydarzenia z opowieści będą miały bezpośredni wpływ na twoja postać, będzie doświadczała realnego zagrożenia swoich dóbr materialnych i naturalnych, ale przewidziane są lepsze nagrody.
b) uczestniczysz w rozgrywce tworząc nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem — ale historia twojej nowej postaci musi być ściśle powiązana i w pewnych aspektach bliska emocjonalnie z główną postacią z Vatt’ghern, ale nie wroga. Może być to ktoś bliski z rodziny, dawny kochanek, porzucone dziecko, zaginiony przyjaciel… pozostawiam to twojej wyobraźni. W takim wypadku możesz liczyć na drobniejsze fanty materialne po odbyciu przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 8 stycznia 2023.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Silny jak olbrzym, Feigr trzymał ghula w mocnym uścisk, uniemożliwiając mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Widać było pracujące mięśnie wyspiarza, karmazyn barwiący jego twarz i zdobiące perliście czoło krople potu. Był jednak nieugięty. Wytrwały. Trzymając bestię w dźwigni, skoncentrował się na jednym celu: wykręceniu zdeformowanej ręki ghula.
W jego oczach błyszczało coś więcej niż tylko determinacja. Była tam bohaterska troska. Obawiał się o życie wdowy. Z każdym kolejnym nabranym oddechem ściskał bestię jeszcze bardziej. Gdy ręka trupojada została wyprowadzona z naturalnej pozycji, stworzenie wydało przeraźliwy skowyt, wypełniając mroczną przestrzeń dźwiękiem cierpienia. Freigr pozostał nieporuszony, tkwiąc w niezniszczalnym uścisku.
Stworzenie nie miało szans, ale nadal próbowało się poruszyć, wyrwać. Kłapało paszczą, syczało i piszczało. Nie było w stanie jednak przeciwstawić się sile, szlachetnie kształtowanej przez wiele lat. Walka stoczona przed zajazdem z Lasotą, była jedynie igraszkom. Zabawą dwóch pobudzonych testosteronem chłopów. Tutaj walczył o swoje życie i wdowy, kierowany adrenaliną.
Kobieta przypatrywała się, jak potężne mięśnie pięściarza pracują, jak dyszy i sapie, jak wykorzystuje resztki energii, aby uchronić ją przed śmiercią. Ona nie potrafiła się ruszyć. Tylko wpatrywała się, zastygnięta w niemym bezruchu.
W jego oczach błyszczało coś więcej niż tylko determinacja. Była tam bohaterska troska. Obawiał się o życie wdowy. Z każdym kolejnym nabranym oddechem ściskał bestię jeszcze bardziej. Gdy ręka trupojada została wyprowadzona z naturalnej pozycji, stworzenie wydało przeraźliwy skowyt, wypełniając mroczną przestrzeń dźwiękiem cierpienia. Freigr pozostał nieporuszony, tkwiąc w niezniszczalnym uścisku.
Stworzenie nie miało szans, ale nadal próbowało się poruszyć, wyrwać. Kłapało paszczą, syczało i piszczało. Nie było w stanie jednak przeciwstawić się sile, szlachetnie kształtowanej przez wiele lat. Walka stoczona przed zajazdem z Lasotą, była jedynie igraszkom. Zabawą dwóch pobudzonych testosteronem chłopów. Tutaj walczył o swoje życie i wdowy, kierowany adrenaliną.
Kobieta przypatrywała się, jak potężne mięśnie pięściarza pracują, jak dyszy i sapie, jak wykorzystuje resztki energii, aby uchronić ją przed śmiercią. Ona nie potrafiła się ruszyć. Tylko wpatrywała się, zastygnięta w niemym bezruchu.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Nie było już wdowy, nie było dobrochoczego, nie było nawet lasu. Dla zapaśnika istniał w tym momencie tylko on sam i ten ghul. Jego cel. Jego ofiara. Przestał już nawet seplenić w kierunku kobiety, całą uwagę poświęcając temu, żeby udusić trzymane w łapach przerośnięte bydle.
Opleciony wokół niego jak wąż boa, wyczuwał, że stworzenie słabnie z każdą sekundą, wyje z bólu, szamocze się coraz mniej. Trzeba było zakończyć sprawę jak najszybciej, a wtedy nawet jeśli jeszcze zdoła się uwolnić, to to co zostanie z monstrum nie będzie już w stanie skutecznie walczyć. Potwór mógł być potworem, ale na koniec dnia to wciąż była tylko istota z krwi, mięsa i kości. I tak też krew się lała, mięso darło się jak stare gacie, a kości łamały pod kopniakami i dźwigniami.
Przekonany o szczególnej skuteczności zwłaszcza tej ostatniej, Feigr ponowił próbę. Sięgnął po raz kolejny w kierunku którejś z potwornie powyginanych kończyn — tej samej bądź innej — w zasadzie nie było różnicy. W końcu bestia nie wytrzyma. Padnie, toczona szokiem utraty krwi, złamań i kryzysem własnego instynktu, w rozumieniu którego to ona miała być łowcą, a Feigr i jego towarzyszka bezbronną ofiarą.
Nie dziś. Dziś Sromota wkurwiła złego Skelligijczyka.
Opleciony wokół niego jak wąż boa, wyczuwał, że stworzenie słabnie z każdą sekundą, wyje z bólu, szamocze się coraz mniej. Trzeba było zakończyć sprawę jak najszybciej, a wtedy nawet jeśli jeszcze zdoła się uwolnić, to to co zostanie z monstrum nie będzie już w stanie skutecznie walczyć. Potwór mógł być potworem, ale na koniec dnia to wciąż była tylko istota z krwi, mięsa i kości. I tak też krew się lała, mięso darło się jak stare gacie, a kości łamały pod kopniakami i dźwigniami.
Przekonany o szczególnej skuteczności zwłaszcza tej ostatniej, Feigr ponowił próbę. Sięgnął po raz kolejny w kierunku którejś z potwornie powyginanych kończyn — tej samej bądź innej — w zasadzie nie było różnicy. W końcu bestia nie wytrzyma. Padnie, toczona szokiem utraty krwi, złamań i kryzysem własnego instynktu, w rozumieniu którego to ona miała być łowcą, a Feigr i jego towarzyszka bezbronną ofiarą.
Nie dziś. Dziś Sromota wkurwiła złego Skelligijczyka.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Siłowali się – bestia cuchnąca śmiercią i waleczny skelligijczyk. Stworzenie wydawało się coraz słabsze, ale również człowiek musiał coraz bardziej odpuszczać. Sprawnie pochwycił kolejną jego kończynę, wyginając lewą nogę w nienaturalny sposób. Ghul zabulgotał. Zaledwie chwilę udało mu się utrzymać bestię, bo ta wyślizgnęła się. Spocone ręce i czarna posoka sącząca się ze strupów na zdeformowanym cielsku, nie ułatwiały zadania. Nadal jednak nie odpuszczał. Trzymał jego lewą rękę, zakleszczył go, choć sam ledwie łapał oddech. Szybciej i sprawniej niż oddychała wdowa. Wydawała się zupełnie zatrzymana w czasie – jakby odpłynęło z niej wszystkie życie. Bez ruch może rzeczywiście ochroni ją przed niebezpieczeństwem, które mogło zalegnąć gdzieś w głuszy. Tutaj nic nie było nią zainteresowane. Tutaj miała szansę przeżyć.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
W końcu musiało się stać. Nie puścił, nie zluzował chwytu, ale w starciu ze śliskimi potem i juchą nawet jego siła i zręczność musiały w końcu ustąpić. Nie znaczyło to, że ustępował sam Ćwiek. Ciągle trzymając w resztkach uścisku łapę ghula, uznał, że wyłamywanie mu kończyn to zbyt dużo zachodu. Za dużo z tym pieprzenia się, za dużo wysiłku, a nadchodził ten moment, w którym trzeba było zacząć się, choćby i minimalnie, oszczędzać. I u niego zmęczenie dawało po sobie poznać, pomimo że był — jakimś cudem — niedraśnięty.
Teraz miał wolną jedną dłoń. I ta właśnie ręka zamłóciła serią chaotycznych ciosów, które nie były wycelowane w żadną konkretną część ciała. Miała być po prostu kombinacją — szybką i mocną, by któreś uderzenie dosięgło celu, pewnie ledwie już żywego po ostatnich zapasach. A przynajmniej na to Pięściarz liczył.
Teraz miał wolną jedną dłoń. I ta właśnie ręka zamłóciła serią chaotycznych ciosów, które nie były wycelowane w żadną konkretną część ciała. Miała być po prostu kombinacją — szybką i mocną, by któreś uderzenie dosięgło celu, pewnie ledwie już żywego po ostatnich zapasach. A przynajmniej na to Pięściarz liczył.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
W amoku, walcząc o przetrwanie, uderzał na oślep pięścią w cielsko obślizgłej bestii. Znów coś pękło z głuchym trzaskiem, rozchodząc się po gęstwinie. W rekach jednookiego wyspiarza ghul był jak szmaciana lalka z kruchymi patykami, zamiast kończyn. Pokoniunkcyjna abominacja, choć żywiąca się trupami i będąca obcym gatunkiem, była jedynie żywą istotą. Tak samo jak, kiedyś została gdzieś zrodzona, teraz mogła również umrzeć.
Ostatkiem sił, które drzemały w zakamarkach organizmu Feigra, zacisnął uchwyt i szarpnął wierzgającą dłoń stwora. Wyrwał ją ze stawu, ale niczego więcej już nie trzeba było. Szpetny strażnik grzybowego zagajnika nie drgnął już. Przedstawiciel klanu Dimun nie puścił go zbyt szybko, nadal trwając w szale, obejmując bezwładne zwłoki.
– Już po wszystkim. – Głos wdowy był ledwie słyszalny, jak powiew morskiej bryzy, muskający twarz, aż dziw, że dotarł do uszu wyspiarza. Stała w jednym miejscu czekając na jego ruch, dalej dzierżąc z całych sił sztylet elficki, który nie okazał się jej przydatny. Nie wiadomo, czy potrafiłaby się obronić, gdyby stwór rzucił się na nią.
Rzeczywiście było już po wszystkim. Poza ich dwójką w gaju nie było już żadnej innej istoty. Święta ziemia, należąca do spaczonych wiedźm, została zbrukana krwią jej dwóch strażników, których truchła nadzwyczaj szybko pokryła grzybnia. Po Dobrochoczym nie było śladu, ale stając w ich obronie, uratował im życie. Skellegijczyk nie byłby w stanie poradzić sobie z dwójką potworów. Na rękach miał ślady czarnej posoki, pierwszego potwora, którego ukatrupił gołymi rękoma.
– Zbierajmy się póki możemy odejść… — Dopiero teraz wyciągnęła w jego stronę wychudłą zimną dłoń, chcąc pomóc mu wstać. – Mòran tang.
Ostatkiem sił, które drzemały w zakamarkach organizmu Feigra, zacisnął uchwyt i szarpnął wierzgającą dłoń stwora. Wyrwał ją ze stawu, ale niczego więcej już nie trzeba było. Szpetny strażnik grzybowego zagajnika nie drgnął już. Przedstawiciel klanu Dimun nie puścił go zbyt szybko, nadal trwając w szale, obejmując bezwładne zwłoki.
– Już po wszystkim. – Głos wdowy był ledwie słyszalny, jak powiew morskiej bryzy, muskający twarz, aż dziw, że dotarł do uszu wyspiarza. Stała w jednym miejscu czekając na jego ruch, dalej dzierżąc z całych sił sztylet elficki, który nie okazał się jej przydatny. Nie wiadomo, czy potrafiłaby się obronić, gdyby stwór rzucił się na nią.
Rzeczywiście było już po wszystkim. Poza ich dwójką w gaju nie było już żadnej innej istoty. Święta ziemia, należąca do spaczonych wiedźm, została zbrukana krwią jej dwóch strażników, których truchła nadzwyczaj szybko pokryła grzybnia. Po Dobrochoczym nie było śladu, ale stając w ich obronie, uratował im życie. Skellegijczyk nie byłby w stanie poradzić sobie z dwójką potworów. Na rękach miał ślady czarnej posoki, pierwszego potwora, którego ukatrupił gołymi rękoma.
– Zbierajmy się póki możemy odejść… — Dopiero teraz wyciągnęła w jego stronę wychudłą zimną dłoń, chcąc pomóc mu wstać. – Mòran tang.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Zdobywając się na ostatni wysiłek, Wyspiarz wydał z siebie ostatni, dziki, spieniony od śliny i wysiłku wrzask. Opłaciło się. Gdyby próbował uciekać, gdyby porwał Héadi ze sobą na ręce, potwór prędko by ich dogonił, posiekał pazurami jego plecy jak szynkę — nie miał co do tego wątpliwości. Zdecydował się jednak zostać i walczyć, a trupojad, pomimo całej swej złej sławy, okazał się ostatecznie nie większym zagrożeniem niż wprawieni finaliści turniejów, w których brał udział. I, jak zwykle w takich turniejach musiał ustąpić, by zgarnąć „ledwie” wicemistrzostwo, to czasem mu się poszczęściło.
Dziś mu się poszczęściło. Zawalczył o wszystko. I wygrał.
Chwilę zajęło mu, nim ostatecznie puścił rozkładające się od grzybów truchło, otrzepując się przy tym z ziemi i całego syfu niesionego przez stwora. Skorzystał z pomocy towarzyszki, chwytając jej rękę, choć tym razem już z dużo większym wyczuciem, nieomal delikatnie. Dłoń wciąż mu drgała od niedawnego przemożonego wysiłku, a mięśnie buntowały się przy nawet lekkim chwycie.
— Po wszystkim. Żem mówił... cobyś uciekała... Nic ci nie zrobiły? — wydyszał ciężko, zbierając na powrót siły. Nie mógł być przy tym na nią zły. Doskonale zdawał sobie sprawę, że sparaliżował ją strach. Musiał widzieć już niejedną kobietę, która w obliczu zagrożenia reagowała podobnie. A pewnie i niejednego mężczyznę. Szkoda, że taki strach częściej zabija, niż rzeczywiście pozwala wyżyć.
— Zaraza, miałem nadzieję... że łeb zabiorę. Coby pokazać, na dowód. Nic to. Henelt będzie musiał uwierzyć i bez niego. Widzi mnie się, że już wiemy, skąd śmierci w Raduniu. Może nawet jak to powstrzymać. Jeno pytanie — co zarządca z tym zrobi.
Rozejrzał się po raz ostatni po tym nasyconym magią miejscu, szukając wzrokiem czy to zjawy, która przedstawiła im się jako Sromota, czy to Dobrochoczego, czy może po prostu Lasoty z synem, którzy wyparowali nagle na początku walki.
— Kaedweniec z dzieciakiem... Zniknęli gdzie. Janek chyba też, albo czmychnął już z powrotem. Nie damy rady ich teraz szukać. Tak... Zbierajmy się do osady — ruszył, upewniając się, że wdowa jest zaraz za nim.
— Nie ma za co. Przecie żem tobie obiecał.
Dziś mu się poszczęściło. Zawalczył o wszystko. I wygrał.
Chwilę zajęło mu, nim ostatecznie puścił rozkładające się od grzybów truchło, otrzepując się przy tym z ziemi i całego syfu niesionego przez stwora. Skorzystał z pomocy towarzyszki, chwytając jej rękę, choć tym razem już z dużo większym wyczuciem, nieomal delikatnie. Dłoń wciąż mu drgała od niedawnego przemożonego wysiłku, a mięśnie buntowały się przy nawet lekkim chwycie.
— Po wszystkim. Żem mówił... cobyś uciekała... Nic ci nie zrobiły? — wydyszał ciężko, zbierając na powrót siły. Nie mógł być przy tym na nią zły. Doskonale zdawał sobie sprawę, że sparaliżował ją strach. Musiał widzieć już niejedną kobietę, która w obliczu zagrożenia reagowała podobnie. A pewnie i niejednego mężczyznę. Szkoda, że taki strach częściej zabija, niż rzeczywiście pozwala wyżyć.
— Zaraza, miałem nadzieję... że łeb zabiorę. Coby pokazać, na dowód. Nic to. Henelt będzie musiał uwierzyć i bez niego. Widzi mnie się, że już wiemy, skąd śmierci w Raduniu. Może nawet jak to powstrzymać. Jeno pytanie — co zarządca z tym zrobi.
Rozejrzał się po raz ostatni po tym nasyconym magią miejscu, szukając wzrokiem czy to zjawy, która przedstawiła im się jako Sromota, czy to Dobrochoczego, czy może po prostu Lasoty z synem, którzy wyparowali nagle na początku walki.
— Kaedweniec z dzieciakiem... Zniknęli gdzie. Janek chyba też, albo czmychnął już z powrotem. Nie damy rady ich teraz szukać. Tak... Zbierajmy się do osady — ruszył, upewniając się, że wdowa jest zaraz za nim.
— Nie ma za co. Przecie żem tobie obiecał.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Stoczył morderczy bój z bestią, w którym wygrał życie. Kilka następnych wschodów słońca, kilka następnych przespanych nocy, kilka następnych wyśnionych koszmarów, kilka następnych grogów wypitych w obskurnych karczmach, kilka następnych uniesień z wiejskimi dziewkami, kilka następnych obitych mord i kilka kolejnych zawodów życiowych. Uratował też wdowę, która sama otarła się o śmierć, jeszcze przed ich spotkaniem z ghulem. Drugi raz uratowana przez obcego jej mężczyznę. Najpierw darowaniem jej celu istnienia, tym razem chroniąc ją przed wygłodniałymi krwi pazurami i paszczą. Nawet jeśli nie byli tego jeszcze świadomi, ich losy właśnie zmieniły się. Gwiazdy na niebie rozbłysnęły nowym światłem, na nowo pisząc ich historie.
Pozostali w gaju sami. Nie było śladu po Lasocie i młodym albinosie. Jedynie wdeptany w glebę drewniany koralik, którego nie sposób było już odnaleźć, czy dojrzeć. Nie mogli wiedzieć, że ochronna magia szeptuchy przeniosła ich wiele kilometrów stąd i byli teraz bezpieczni. Nie było również Janka, który opuścił gaj szybciej, niż zdążyli się zorientować. Zostawił ich na pastwę śmierci, samemu ratując swoje życie. Niczego bardziej nie cenił, niż własne dobro.
Nie było śladu po sprawiedliwym Dobrochoczym, który wyrównał ich starcie. Musiał zająć się innymi sprawami lasu. Ukarać tych, którzy zasłużyli na karę. Wynagrodzić tych, którzy zasłużyli na nagrodę. Nawet Sromota zniknęła, choć prawdopodobnie nie było to ich ostatnie spotkanie z Paniami Boru. Jej słowa jednak wyraźnie dźwięczały w jego głowie, jakby wypowiadała jej na żywo, a nie były jeno wspomnieniem. Odbiorę to co moje, życie po życiu jeśli będę musiała. Nie powstrzymacie mnie, póki grzybnia okala Przylesie i Raduń. Sromotna czeka ich śmierć. Kęs po kęsie.
– Nic. – Każde słowo ciężko przechodziło przez jej usta, łamiąc się i drżąc. Nadal była cała przerażona, ale wróciła jej władza w ciele. Jednak coś się zmieniło, chęć życia zapłonęła w jej trzewiach. – Ruszajmy. Zostaw truchła tych potworów tutaj, gdzie ich miejsce.
Dwa ghule zaczęły się nieprawdopodobnie szybko rozkładać, trawione przez pleśń i grzyby. Wydawały się już być tylko organiczną kupką, na której rozpościerały swoje kapelusze boczniaki, błyskoporki i sromotniki. Nie można było wyodrębnić już ich kończyn, głowy i tułowia, które wydawały się jedną wspólną masą. Niedługo staną się jednością z przeklętym gajem, nie będzie już śladu po morderczej walce. Wszystko było elementem przedwiecznego cyklu. By coś się narodziło, coś musi umrzeć.
Ruszyli przez bór. Nic więcej im nie przeszkodziło. Odnaleźli drogę powrotną, najpierw przedzierając się przez gęstwiny, później wpadając w błotnisty dawno zapomniany szlak, aż w końcu dotarli do rozwidlenia dróg. Nie przeszli daleko, gdy na spotkanie szło im kilku rosłych chłopów – drwali z pobliskiej sadyby. Prowadził ich szczerbaty, wyrośnięty gołowąs. Jan z Gosławic nie był bohaterem, ale nie był zupełną gnidą. Przestraszył się grzybowej baby, ale nie ukrył się w swoim domostwie, odmawiając modlitwy do wszystkich znanych mu bogów, lecz zwołał silnych mężczyzn, by pójść im na ratunek. Nie mogli tego wiedzieć, ale każdemu dał po kilkanaście denarów.
– Fortuna się do nas uśmiechnęła. Cali i zdrowi! – Zakrzyknął na ich widok. – Już myślałem, że ta wataha wilków ich pożre. A gdzie podział się ten kaedweńczyk z synem?
– Zniknęli, rozpłynęli się. Chyba nie żyją. – Nie słychać było w jej głosie rozgoryczenia i żalu. Czuła ulgę, którą kierowana, widząc grupę, w której mogli poczuć się w końcu trochę bezpieczniej, przytuliła się do Janka. Ten poczuł się zawstydzony i zdziwiony, lekko ujmując ją swoimi długimi i gładkimi dłońmi.
– Nie gonią was te zburałe psy? – Zapytał się największy z nich, który ściskał w dłoniach potężną siekierę.
– Dostaniecie połowę. – Powiedział enigmatycznie paser w kierunku rębaczy, wyplątując się z uścisku kobiety. – Ruszajmy do Przylesia.
— Nie gadajcie za wiele, żebym nie musiał się im tłumaczyć. – Szepnął do pięściarza, klepiąc go po plecach serdecznie. – Nie musicie dziękować.
Wolnym krokiem bez żadnych niespodzianek dotarli do osady i dalej, aż do Zajazdu pod Złotym Bluszczem. Zastało ich późne popołudnie, słońce opadało już ku horyzontowi. Drwale udali się do swoich siedzib, a Janek usadził ich przy jednym stole. Los uszczuplił ich szeregi o dwie kolejne głowy. Pozostali uszli cali i zdrowi ze starcia ze strażnikami Sromoty. Byli jedynie przeraźliwie zmęczeni. Wdowa nie była w stanie nic zjeść, choć na stole przed nimi parował gorący gulasz ze świniny z kaszą.
– Opowiadajcie co tam się podziało. Ruszyłem wam na ratunek, ile miałem sił w nogach. – Oznajmił, dumny z siebie, choć inny mógłby go wziąć za zwykłego tchórza i niedojdę. – Czegoś się dowiedzieliście? — Podał mu kubek z grogiem.
Pozostali w gaju sami. Nie było śladu po Lasocie i młodym albinosie. Jedynie wdeptany w glebę drewniany koralik, którego nie sposób było już odnaleźć, czy dojrzeć. Nie mogli wiedzieć, że ochronna magia szeptuchy przeniosła ich wiele kilometrów stąd i byli teraz bezpieczni. Nie było również Janka, który opuścił gaj szybciej, niż zdążyli się zorientować. Zostawił ich na pastwę śmierci, samemu ratując swoje życie. Niczego bardziej nie cenił, niż własne dobro.
Nie było śladu po sprawiedliwym Dobrochoczym, który wyrównał ich starcie. Musiał zająć się innymi sprawami lasu. Ukarać tych, którzy zasłużyli na karę. Wynagrodzić tych, którzy zasłużyli na nagrodę. Nawet Sromota zniknęła, choć prawdopodobnie nie było to ich ostatnie spotkanie z Paniami Boru. Jej słowa jednak wyraźnie dźwięczały w jego głowie, jakby wypowiadała jej na żywo, a nie były jeno wspomnieniem. Odbiorę to co moje, życie po życiu jeśli będę musiała. Nie powstrzymacie mnie, póki grzybnia okala Przylesie i Raduń. Sromotna czeka ich śmierć. Kęs po kęsie.
– Nic. – Każde słowo ciężko przechodziło przez jej usta, łamiąc się i drżąc. Nadal była cała przerażona, ale wróciła jej władza w ciele. Jednak coś się zmieniło, chęć życia zapłonęła w jej trzewiach. – Ruszajmy. Zostaw truchła tych potworów tutaj, gdzie ich miejsce.
Dwa ghule zaczęły się nieprawdopodobnie szybko rozkładać, trawione przez pleśń i grzyby. Wydawały się już być tylko organiczną kupką, na której rozpościerały swoje kapelusze boczniaki, błyskoporki i sromotniki. Nie można było wyodrębnić już ich kończyn, głowy i tułowia, które wydawały się jedną wspólną masą. Niedługo staną się jednością z przeklętym gajem, nie będzie już śladu po morderczej walce. Wszystko było elementem przedwiecznego cyklu. By coś się narodziło, coś musi umrzeć.
Ruszyli przez bór. Nic więcej im nie przeszkodziło. Odnaleźli drogę powrotną, najpierw przedzierając się przez gęstwiny, później wpadając w błotnisty dawno zapomniany szlak, aż w końcu dotarli do rozwidlenia dróg. Nie przeszli daleko, gdy na spotkanie szło im kilku rosłych chłopów – drwali z pobliskiej sadyby. Prowadził ich szczerbaty, wyrośnięty gołowąs. Jan z Gosławic nie był bohaterem, ale nie był zupełną gnidą. Przestraszył się grzybowej baby, ale nie ukrył się w swoim domostwie, odmawiając modlitwy do wszystkich znanych mu bogów, lecz zwołał silnych mężczyzn, by pójść im na ratunek. Nie mogli tego wiedzieć, ale każdemu dał po kilkanaście denarów.
– Fortuna się do nas uśmiechnęła. Cali i zdrowi! – Zakrzyknął na ich widok. – Już myślałem, że ta wataha wilków ich pożre. A gdzie podział się ten kaedweńczyk z synem?
– Zniknęli, rozpłynęli się. Chyba nie żyją. – Nie słychać było w jej głosie rozgoryczenia i żalu. Czuła ulgę, którą kierowana, widząc grupę, w której mogli poczuć się w końcu trochę bezpieczniej, przytuliła się do Janka. Ten poczuł się zawstydzony i zdziwiony, lekko ujmując ją swoimi długimi i gładkimi dłońmi.
– Nie gonią was te zburałe psy? – Zapytał się największy z nich, który ściskał w dłoniach potężną siekierę.
– Dostaniecie połowę. – Powiedział enigmatycznie paser w kierunku rębaczy, wyplątując się z uścisku kobiety. – Ruszajmy do Przylesia.
— Nie gadajcie za wiele, żebym nie musiał się im tłumaczyć. – Szepnął do pięściarza, klepiąc go po plecach serdecznie. – Nie musicie dziękować.
Wolnym krokiem bez żadnych niespodzianek dotarli do osady i dalej, aż do Zajazdu pod Złotym Bluszczem. Zastało ich późne popołudnie, słońce opadało już ku horyzontowi. Drwale udali się do swoich siedzib, a Janek usadził ich przy jednym stole. Los uszczuplił ich szeregi o dwie kolejne głowy. Pozostali uszli cali i zdrowi ze starcia ze strażnikami Sromoty. Byli jedynie przeraźliwie zmęczeni. Wdowa nie była w stanie nic zjeść, choć na stole przed nimi parował gorący gulasz ze świniny z kaszą.
– Opowiadajcie co tam się podziało. Ruszyłem wam na ratunek, ile miałem sił w nogach. – Oznajmił, dumny z siebie, choć inny mógłby go wziąć za zwykłego tchórza i niedojdę. – Czegoś się dowiedzieliście? — Podał mu kubek z grogiem.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Widok innych ludzi, gdy oddalali się z miejsca brutalnego starcia, był niczym miód na serce. W końcu z powrotem w cywilizacji, bezpieczni. Pięściarz gapi się jak wdowa rzuca się na szyję Jankowi. Czuje ukłucie zazdrości, bo jemu się nie rzuciła. A w końcu to on ją ratował, kiedy tamten podkulił ogon i uciekł, jeszcze zanim wszystko się zaczęło. Świat jest niesprawiedliwy, ale on znosi to cierpliwie, utrzymując minę z kamienia. Tą samą co zawsze.
— Nie gonią. Przepędziłem — burknął, a jeśli nie byli skłonni mu wierzyć, to na potwierdzenie miał chociaż sczerniałą juchę, pokrywającą teraz jego ubiór, w tym rękawice. Zwłaszcza rękawice. Niestety, magiczna grzybnia odmówiła mu trofeum w postaci łba stwora. Kolejny policzek od losu.
Więcej już nic nie powiedział. Dziękować Jankowi też nie zamierzał, choć może powinien. Gdyby nie Dobrochoczy i jego własna siła, być może drwale byliby jedynymi, którzy daliby odwrócić szale starcia i ich ocalić. Chociaż wątpił.
Zasiedli wspólnie do karczemnego stołu, a pierwszym co Feigr zrobił, było sprawdzenie gulaszu swoją łyżką. Może i był przewrażliwiony, ale po tym co stało się z rodziną, u której byli wcześniej, jakoś nie mógł pozbyć się wrażenia, że i w tej potrawie znajdzie tajemnicze, śmiercionośne grzyby. A jeśli nie znalazł, planował się posilić. W ostatniej walce zużył sporo energii, a utrzymanie takiej kupy mięśni też swoje kosztuje. Nie dziwota, że Ćwiek jadał za dwóch.
— Tam, w zagajniku, wyszła na nas jaka starucha. Jakie straszydło, grzybem porośnięte. Gadała co o zemście, śmierć osady przepowiadała, bo ponoć uwięzili jej siostrę — zaczął Wyspiarz, popijając co raz grogiem, by zwilżyć zasuszone gardło.
— Zaraz potem zniknęła, napuszczając na nas potwory. Ale to nie były psy... tylko jak wynaturzeni ludzie. Na czterech łapach chodziły. Grzybnią porośnięte, mam nadzieję, że jakiego syfu nie złapałem. Jednego zabiłem, udusiłem prawie, co zostało potem — gołymi rękami zatłukłem. Z drugim nie mielibyśmy szans, ale wyszło jakie drugie draństwo... strażnik lasu, czy jakiś taki... Jakoś tak się nazwał. Potem uciekliśmy i natknęliśmy się na ciebie i drwali. Ot co. — zakończył w końcu opowieść, odstawiając skórzany kubek na stół.
— Nie mam ci za złe, że nogę dałeś. I tak byś szans nie miał. Ale mogłeś chociaż zabrać Héadi, dziewczyna się strachu najadła. A gdyby miała mniej szczęścia... — nie dokończył, ze względu na rzeczoną wdowę, siedzącą przecież obok. Miał wrażenie, że i tak powiedział parę słów za dużo.
— Wydaje mnie się, że trza do Henelta iść. On zlecenie dał, jego decyzja. Zresztą — jak tutejsi coś w baszcie trzymają, tą „siostrę” o której tamta gadała, to bez jego pomocy i tak tego nie wyciągniem. A to może być jedyny sposób. Może jak zwrócimy tą siostrę, to tamto przestanie zabijać. Starucha mówiła, że takich jak ona jest razem cztery... pamiętasz, Héadi? Ktoś ma inny pomysł, co winniśmy zrobić? — zapytał w końcu zgromadzonych.
— Nie gonią. Przepędziłem — burknął, a jeśli nie byli skłonni mu wierzyć, to na potwierdzenie miał chociaż sczerniałą juchę, pokrywającą teraz jego ubiór, w tym rękawice. Zwłaszcza rękawice. Niestety, magiczna grzybnia odmówiła mu trofeum w postaci łba stwora. Kolejny policzek od losu.
Więcej już nic nie powiedział. Dziękować Jankowi też nie zamierzał, choć może powinien. Gdyby nie Dobrochoczy i jego własna siła, być może drwale byliby jedynymi, którzy daliby odwrócić szale starcia i ich ocalić. Chociaż wątpił.
Zasiedli wspólnie do karczemnego stołu, a pierwszym co Feigr zrobił, było sprawdzenie gulaszu swoją łyżką. Może i był przewrażliwiony, ale po tym co stało się z rodziną, u której byli wcześniej, jakoś nie mógł pozbyć się wrażenia, że i w tej potrawie znajdzie tajemnicze, śmiercionośne grzyby. A jeśli nie znalazł, planował się posilić. W ostatniej walce zużył sporo energii, a utrzymanie takiej kupy mięśni też swoje kosztuje. Nie dziwota, że Ćwiek jadał za dwóch.
— Tam, w zagajniku, wyszła na nas jaka starucha. Jakie straszydło, grzybem porośnięte. Gadała co o zemście, śmierć osady przepowiadała, bo ponoć uwięzili jej siostrę — zaczął Wyspiarz, popijając co raz grogiem, by zwilżyć zasuszone gardło.
— Zaraz potem zniknęła, napuszczając na nas potwory. Ale to nie były psy... tylko jak wynaturzeni ludzie. Na czterech łapach chodziły. Grzybnią porośnięte, mam nadzieję, że jakiego syfu nie złapałem. Jednego zabiłem, udusiłem prawie, co zostało potem — gołymi rękami zatłukłem. Z drugim nie mielibyśmy szans, ale wyszło jakie drugie draństwo... strażnik lasu, czy jakiś taki... Jakoś tak się nazwał. Potem uciekliśmy i natknęliśmy się na ciebie i drwali. Ot co. — zakończył w końcu opowieść, odstawiając skórzany kubek na stół.
— Nie mam ci za złe, że nogę dałeś. I tak byś szans nie miał. Ale mogłeś chociaż zabrać Héadi, dziewczyna się strachu najadła. A gdyby miała mniej szczęścia... — nie dokończył, ze względu na rzeczoną wdowę, siedzącą przecież obok. Miał wrażenie, że i tak powiedział parę słów za dużo.
— Wydaje mnie się, że trza do Henelta iść. On zlecenie dał, jego decyzja. Zresztą — jak tutejsi coś w baszcie trzymają, tą „siostrę” o której tamta gadała, to bez jego pomocy i tak tego nie wyciągniem. A to może być jedyny sposób. Może jak zwrócimy tą siostrę, to tamto przestanie zabijać. Starucha mówiła, że takich jak ona jest razem cztery... pamiętasz, Héadi? Ktoś ma inny pomysł, co winniśmy zrobić? — zapytał w końcu zgromadzonych.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Spokojnie dotarli do zajazdu, uprzednio żegnając się z drwalami, z którymi Janek rozliczył się dyskretnie, ale niewystarczająco, by umknęło to oczom zabijaki. Choć robił wrażenie egoisty, szyderczego dupka, najwyraźniej troszczył się o swoich nowych towarzyszy. Pełka, największy z rębaczy, poklepał jednookiego wyspiarza po plecach, chwaląc odwagę, przypominając by zaszedł któregoś razu do „Dziurawej Beczułki”, aby sprawdzili się w zwarciu. Jako jedyny nie wziął ni grosza od pasera, na znak uznania dla bohaterskiego wyczynu pięściarza. Przeświadczony był, że ten sam ubił gołymi łapami wilka czy dwa. Gdyby wiedzieli, że szykowali się na ghule, mało który ruszyłby tyłek z leśnej sadyby.
Mogli wreszcie odpocząć w karczmie, przy strzelistych płomieniach kominka, tanim trunku i dobrym ciepłym posiłku, który na szczęście był pozbawiony śmiercionośnych grzybów. Nie sposób jednak było się odjąć sobie słów wypowiedzianych przez lokalnego idola, że śmierci nie ustaną, póki grzybnia otacza kasztel i pobliską wioskę. Nie czuli się bezpiecznie. Wdowa nie ruszyła ni jednego kęsa, nadal mając skręcony żołądek od strachu.
– To owa Sromota, bóstwo lokalne, mściwa wiedźma. – Dodała Héadi, a chwile później wtrąciła się ponownie do opisu trupojadów. – Feigr wykazał się męstwem, którego brakowałoby nie jednemu mężczyźnie. Własnymi rękoma zadusił potwora. Uratował mnie przed śmiercią. Po grób będę Ci dłużna… — Spojrzała na niego ze szczerą wdzięcznością. Nie to jednak zwróciło jego uwagę. Pierwszy raz zobaczył w jej oczach prawdziwy płomień życia. Musiała stanąć naprzeciw śmierci, aby na nowo pokochać życie.
– A co s tym łysym kedweńcykiem i jego synem? Te potwory ich posarły? Winniśmy usądzić jakiś symbolicny pochówek? – Dopytał się Janek, który nie darzył obcego szczególnym szacunkiem, ale miał ludzkie odruchy.
– Przepadli. Rozpłynęli się w powietrzu.
– Cary jakieś, cy jaki diabeł? Ten blady syn od rasu było widać, se jakieś demonicne ma konsachty.
– Jutro z samego rana winniśmy udać się do włodarza, aby wyłożyć mu jak się sprawy mają i ukrócić morderstwa w Raduniu.
— Nie jestem pewien, cy to rozwasne, aby za śmierć oficjalnie obarcyć kastelana i jego rocinę. Nie wiemy przecies na cyj roskas ściągnięto tutaj wiedźmę, kto macał w tym palce i ile jest w tym prawdy. W najlepsym rase nas wyśmieją, najgorsym wpakują do lochu z Sębuską. Tsa byłoby nam do grodu lub do wiesy zguby, na własne ocy to sobacyć.
– Prześpijmy się z tą myślą, a rano wyruszmy, może Janek ma rację, ale ja wolałabym już nie zobaczyć żadnej kolejnej staruchy.
Mogli wreszcie odpocząć w karczmie, przy strzelistych płomieniach kominka, tanim trunku i dobrym ciepłym posiłku, który na szczęście był pozbawiony śmiercionośnych grzybów. Nie sposób jednak było się odjąć sobie słów wypowiedzianych przez lokalnego idola, że śmierci nie ustaną, póki grzybnia otacza kasztel i pobliską wioskę. Nie czuli się bezpiecznie. Wdowa nie ruszyła ni jednego kęsa, nadal mając skręcony żołądek od strachu.
– To owa Sromota, bóstwo lokalne, mściwa wiedźma. – Dodała Héadi, a chwile później wtrąciła się ponownie do opisu trupojadów. – Feigr wykazał się męstwem, którego brakowałoby nie jednemu mężczyźnie. Własnymi rękoma zadusił potwora. Uratował mnie przed śmiercią. Po grób będę Ci dłużna… — Spojrzała na niego ze szczerą wdzięcznością. Nie to jednak zwróciło jego uwagę. Pierwszy raz zobaczył w jej oczach prawdziwy płomień życia. Musiała stanąć naprzeciw śmierci, aby na nowo pokochać życie.
– A co s tym łysym kedweńcykiem i jego synem? Te potwory ich posarły? Winniśmy usądzić jakiś symbolicny pochówek? – Dopytał się Janek, który nie darzył obcego szczególnym szacunkiem, ale miał ludzkie odruchy.
– Przepadli. Rozpłynęli się w powietrzu.
– Cary jakieś, cy jaki diabeł? Ten blady syn od rasu było widać, se jakieś demonicne ma konsachty.
– Jutro z samego rana winniśmy udać się do włodarza, aby wyłożyć mu jak się sprawy mają i ukrócić morderstwa w Raduniu.
— Nie jestem pewien, cy to rozwasne, aby za śmierć oficjalnie obarcyć kastelana i jego rocinę. Nie wiemy przecies na cyj roskas ściągnięto tutaj wiedźmę, kto macał w tym palce i ile jest w tym prawdy. W najlepsym rase nas wyśmieją, najgorsym wpakują do lochu z Sębuską. Tsa byłoby nam do grodu lub do wiesy zguby, na własne ocy to sobacyć.
– Prześpijmy się z tą myślą, a rano wyruszmy, może Janek ma rację, ale ja wolałabym już nie zobaczyć żadnej kolejnej staruchy.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— Tyle chociaż żem mógł zrobić — dostawszy pochwałę, którą chciał usłyszeć od kobiety, wykazał typowe dla siebie lekkie zmieszanie i skromność. — Starczy mi ino, że pomożesz nam cały ten bałagan do końca posprzątać.
Następne kilka minut spędził na posiłku, wsłuchując się w wymianę zdań między pozostałą dwójką towarzyszy. Próbował w ten sposób utworzyć w myślach obraz ich aktualnej sytuacji, korzystając z tego, że nie musi nikomu zadawać pytań. Zresztą — był po prostu zbyt zmęczony po walce z ghulem, by mieć siłę na aktywne mielenie ozorem. W końcu jednak i on musiał dodać ostatnie trzy miedziaki od siebie, nim dane mu było udać się na spoczynek.
— Syn Lasoty miał... ma albinizm. Choroba taka, nie żadne konszachty. Znam się coś, moja była kobieta chirurgiem była. Ta o której żem wam opowiadał. A jest tak jak mówi Héadi — wsiąkli i tyle ich widzielim. Żadnej krwi, ni krzyków. Byli i ni ma. Jakaś magia. Może to Sromota ich „znikła”. Nie wiemy tedy, czy żyją, czy ich jako przeniosła. Ale póki nie wiemy — żadnych pochówków — przekonywał Skelligijczyk, chwilowo nie będąc w stanie przyjść z sensowniejszą hipotezą.
— Nikt nie mówi, że to wina kasztelana, ni jego rodziny. Ani, że kogokolwiek wina. Ktokolwiek zabrał tą „siostrę” Sromoty — równie dobrze mógł konsekwencji świadom nie być — zaznaczył zaraz, wymachując przy tym grubym, nieco spuchłym od ostatniego starcia paluchem. — Héadi dobrze gada, trza do włodarza iść. Coby dostać się do wieży albo grodu — i tak będzie nam potrzeba jego zgody. Powiemy co widzielim. Jak nam nie uwierzy... to będziem myśleć co dalej. Jutro, bo legnąć się muszę. To nie była prosta walka, ledwiem żyw. Jak kto mnie potrzebuje, to jestem u siebie.
I właśnie po tych słowa wstał z miejsca, by powlec się z powrotem do swej przytulnej izby, ostatnim wysiłkiem pozdrawiając gestem najstarszą córkę karczmarza. Postarał się wstać razem z pierwszym kurem, by mieć szansę na rozruszanie zakwasów po wczorajszych zapasach, które na tym etapie były więcej niż pewne. Rozgrzał się, porozciągał trochę, zrobił parę pompek. Akurat rychło w czas, by zdążyć na pierwszy posiłek, po którym postarał się zaczepić Janka, ukradkiem pokazując mu perłę, znalezioną przedwczoraj w chałupie Ulbu.
— Kończy mi się srebro. Zrób mi przysługę i znajdź na to kupca. Trzecia część tego co dostaniesz jest twoja. No chyba, że sam chcesz kupić, to oddam ci po taniości. A zdobiony mieszek z wczoraj oddamy Heneltowi, coby wziął to za dobrą monetę. Co ty na to?
Pozostało poczekać aż dołączy do nich Héadi, by mogli ustalić ostateczny plan działania.
— Powinniśmy ruszać do zarządcy, wyłożyć mu wszystko, tak jak jest, tak jak było. Cokolwiek postanowi, tak i będzie. Jak żem mówił — w końcu to dla niego pracujemy. On miał wypłacić nagrodę mnie, rycerzowi i wiedźmince. Jeśli ktoś chce dać temu spokój, to ten moment jest równie dobry jak każdy. Idziemy?
Jeśli ich wolą było podążyć razem z nim, to Feigr zapytał pierwszego spotkanego strażnika o drogę do siedziby zarządcy, a potem udał się pod jego drzwi, by zapukać do środka.
Następne kilka minut spędził na posiłku, wsłuchując się w wymianę zdań między pozostałą dwójką towarzyszy. Próbował w ten sposób utworzyć w myślach obraz ich aktualnej sytuacji, korzystając z tego, że nie musi nikomu zadawać pytań. Zresztą — był po prostu zbyt zmęczony po walce z ghulem, by mieć siłę na aktywne mielenie ozorem. W końcu jednak i on musiał dodać ostatnie trzy miedziaki od siebie, nim dane mu było udać się na spoczynek.
— Syn Lasoty miał... ma albinizm. Choroba taka, nie żadne konszachty. Znam się coś, moja była kobieta chirurgiem była. Ta o której żem wam opowiadał. A jest tak jak mówi Héadi — wsiąkli i tyle ich widzielim. Żadnej krwi, ni krzyków. Byli i ni ma. Jakaś magia. Może to Sromota ich „znikła”. Nie wiemy tedy, czy żyją, czy ich jako przeniosła. Ale póki nie wiemy — żadnych pochówków — przekonywał Skelligijczyk, chwilowo nie będąc w stanie przyjść z sensowniejszą hipotezą.
— Nikt nie mówi, że to wina kasztelana, ni jego rodziny. Ani, że kogokolwiek wina. Ktokolwiek zabrał tą „siostrę” Sromoty — równie dobrze mógł konsekwencji świadom nie być — zaznaczył zaraz, wymachując przy tym grubym, nieco spuchłym od ostatniego starcia paluchem. — Héadi dobrze gada, trza do włodarza iść. Coby dostać się do wieży albo grodu — i tak będzie nam potrzeba jego zgody. Powiemy co widzielim. Jak nam nie uwierzy... to będziem myśleć co dalej. Jutro, bo legnąć się muszę. To nie była prosta walka, ledwiem żyw. Jak kto mnie potrzebuje, to jestem u siebie.
I właśnie po tych słowa wstał z miejsca, by powlec się z powrotem do swej przytulnej izby, ostatnim wysiłkiem pozdrawiając gestem najstarszą córkę karczmarza. Postarał się wstać razem z pierwszym kurem, by mieć szansę na rozruszanie zakwasów po wczorajszych zapasach, które na tym etapie były więcej niż pewne. Rozgrzał się, porozciągał trochę, zrobił parę pompek. Akurat rychło w czas, by zdążyć na pierwszy posiłek, po którym postarał się zaczepić Janka, ukradkiem pokazując mu perłę, znalezioną przedwczoraj w chałupie Ulbu.
— Kończy mi się srebro. Zrób mi przysługę i znajdź na to kupca. Trzecia część tego co dostaniesz jest twoja. No chyba, że sam chcesz kupić, to oddam ci po taniości. A zdobiony mieszek z wczoraj oddamy Heneltowi, coby wziął to za dobrą monetę. Co ty na to?
Pozostało poczekać aż dołączy do nich Héadi, by mogli ustalić ostateczny plan działania.
— Powinniśmy ruszać do zarządcy, wyłożyć mu wszystko, tak jak jest, tak jak było. Cokolwiek postanowi, tak i będzie. Jak żem mówił — w końcu to dla niego pracujemy. On miał wypłacić nagrodę mnie, rycerzowi i wiedźmince. Jeśli ktoś chce dać temu spokój, to ten moment jest równie dobry jak każdy. Idziemy?
Jeśli ich wolą było podążyć razem z nim, to Feigr zapytał pierwszego spotkanego strażnika o drogę do siedziby zarządcy, a potem udał się pod jego drzwi, by zapukać do środka.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
– Nie rozumiem, po co miałaby ich zniknąć, jeśli i nas mogła się tak pozbyć. – Na głos zastanawiała się Jadwiga. – Chłopak rzeczywiście mógł być obdarzony jakimś magicznym talentem, a że mocno był związany ze swoim rodzicielem, to znikli obaj.
– Albatronism, cy inna kuśka biesa, było w nim coś niepokojącego. Jak się bał to cuchnęło od niego siarą.
– Głupoty Janek gadasz, każdy z nas był wystraszony.
– Świadomy, cy nieświadomy konsekwencji – odpowiecialność za śmierci rucimy na kastelana. Powieccie mi tylko na jaką cholerę komu taka bsydota w domu?! Nie lepiej swykłą babę z gminu wsiąć?! – Spojrzenie wdowy wyrażało więcej niż tysiące słów, więc paser szybko się zamknął i tego wieczoru nie powiedział nic więcej.
– Dobrej nocy. Muszę odpocząć bo dzisiejszych wydarzeniach. – Ujęła potężną dłoń wyspiarza w swoje wychudzone i drobne. – Jeszcze raz dziękuję Ci, że uratowałeś mi życie. Nigdy Ci tego nie zapomnę. Obiecuję, że nie zmarnuję tej szansy.
Kobieta opuściła ich jako pierwsza, jeszcze nim Skelligijczyk wstał od stołu. Janek towarzyszył mu do końca, ale już nic więcej nie mówiąc. Zamówił dla siebie jeszcze jedną szklankę grogu, nad którą pochylał się w samotności do schyłku wieczoru. Rozmyślał, ale nic mądrego nie udało mu się wymyślić. Przebudził się z okropnym bólem ciała. Najbardziej dawały o sobie znać mięśnie przedramienia, ramienia i barku, ale dzisiaj czuł nawet uda i łydki. Wczoraj trzymał stwora w żelaznym uścisku, nie dając mu wyrwać się, wręcz dusząc go na śmierć. Nie dziwota, że dzisiaj cierpiał. Dzięki rękawicom nie miał śladów na dłoni po brutalnym naparzaniu w pokoniukcyjne, zdeformowane, quasi-ludzkie cielsko. Poranny trening przyniósł jednak lekkie ukojenie, rozruszał zakwasy, pobudził krążenie.
Na stole czekała na niego misa ze świeżymi warzywami – białą rzodkwią, kalarepą, marchwią i pasternakiem, do której była kasza i kawałek gotowanej kiełbasy w świńskim jelicie, a do tego kubek z kwaśnym lecz orzeźwiającym napitkiem. Córka karczmarza, która uprzednio przygotowała dla niego posiłek, uśmiechnęła się do niego ochoczo.
– Słychowałam, żeś zakatrupił trzy wilki gołymi ruciami, ratując życie naszej Héadi. Pierwiej śmierć męża, a cipier sama ledwie umknęła śmierci. Czegoś wam potrzeba? – Zagaiła Mira, która wydawała się rozmarzona. – Przy tobie kobieta musi czuć się bezpieczna…
– Żwawo wyglądacie po wczorajszym boju. – Przeszkodził im w rozmowie Janek, który dosiadł się obok i poklepał go po ramieniu. Sam jednak nie wydawał się taki rozbudzony, bo włosy miał w nieładzie, a pod zaczerwienionymi oczami cienie. – Podałabyś mi może ciupkę miodu?
– Teraz mógłbym Ci za nią dać 85 denarów, ale jeśli nie jest Ci śpieszno – za pewne dużo więcej z niej wyciągnę znajdując kupca. – Stwierdził Janek przyglądając się perle. – Nietypowy ma kolor… — Schował ja do mieszka, tym samym potwierdzając, że zajmie się sprawą. – A co do Henelta, zrobimy jak uważasz. Tylko Héadi jeszcze nie wstała. Wczorajszy dzień nieźle dał jej w kość.
Nim jednak wstali od stołu, nim udali się do izby wdowy, nim dotarli za mury kasztelu, do zajazdu wbiegł zziajany i czerwony na twarzy chłopiec, prawie wpadając na zamyślonego barda o kruczych włosach, a zatrzymał się dopiero przy nich. Spojrzał najpierw na łysego wyspiarza, później przeniósł wzrok na Janka, a później wrócił znów do tego pierwszego. Dzieciak wydawał się rozgarnięty, bo od razu rozpoznał człowieka, do którego go posłali.
– Kazia wam Panie i twemu drugiemu towarzyszowi, temu staruszkowi, abyście udali się do balwierza, bo przywieziono kolejne zwłoki. Rada coś Panie na tę klątwę… — Na twarzy chłopaka malowała się szczera prośba, podszyta lękiem.
– Albatronism, cy inna kuśka biesa, było w nim coś niepokojącego. Jak się bał to cuchnęło od niego siarą.
– Głupoty Janek gadasz, każdy z nas był wystraszony.
– Świadomy, cy nieświadomy konsekwencji – odpowiecialność za śmierci rucimy na kastelana. Powieccie mi tylko na jaką cholerę komu taka bsydota w domu?! Nie lepiej swykłą babę z gminu wsiąć?! – Spojrzenie wdowy wyrażało więcej niż tysiące słów, więc paser szybko się zamknął i tego wieczoru nie powiedział nic więcej.
– Dobrej nocy. Muszę odpocząć bo dzisiejszych wydarzeniach. – Ujęła potężną dłoń wyspiarza w swoje wychudzone i drobne. – Jeszcze raz dziękuję Ci, że uratowałeś mi życie. Nigdy Ci tego nie zapomnę. Obiecuję, że nie zmarnuję tej szansy.
Kobieta opuściła ich jako pierwsza, jeszcze nim Skelligijczyk wstał od stołu. Janek towarzyszył mu do końca, ale już nic więcej nie mówiąc. Zamówił dla siebie jeszcze jedną szklankę grogu, nad którą pochylał się w samotności do schyłku wieczoru. Rozmyślał, ale nic mądrego nie udało mu się wymyślić. Przebudził się z okropnym bólem ciała. Najbardziej dawały o sobie znać mięśnie przedramienia, ramienia i barku, ale dzisiaj czuł nawet uda i łydki. Wczoraj trzymał stwora w żelaznym uścisku, nie dając mu wyrwać się, wręcz dusząc go na śmierć. Nie dziwota, że dzisiaj cierpiał. Dzięki rękawicom nie miał śladów na dłoni po brutalnym naparzaniu w pokoniukcyjne, zdeformowane, quasi-ludzkie cielsko. Poranny trening przyniósł jednak lekkie ukojenie, rozruszał zakwasy, pobudził krążenie.
Na stole czekała na niego misa ze świeżymi warzywami – białą rzodkwią, kalarepą, marchwią i pasternakiem, do której była kasza i kawałek gotowanej kiełbasy w świńskim jelicie, a do tego kubek z kwaśnym lecz orzeźwiającym napitkiem. Córka karczmarza, która uprzednio przygotowała dla niego posiłek, uśmiechnęła się do niego ochoczo.
– Słychowałam, żeś zakatrupił trzy wilki gołymi ruciami, ratując życie naszej Héadi. Pierwiej śmierć męża, a cipier sama ledwie umknęła śmierci. Czegoś wam potrzeba? – Zagaiła Mira, która wydawała się rozmarzona. – Przy tobie kobieta musi czuć się bezpieczna…
– Żwawo wyglądacie po wczorajszym boju. – Przeszkodził im w rozmowie Janek, który dosiadł się obok i poklepał go po ramieniu. Sam jednak nie wydawał się taki rozbudzony, bo włosy miał w nieładzie, a pod zaczerwienionymi oczami cienie. – Podałabyś mi może ciupkę miodu?
– Teraz mógłbym Ci za nią dać 85 denarów, ale jeśli nie jest Ci śpieszno – za pewne dużo więcej z niej wyciągnę znajdując kupca. – Stwierdził Janek przyglądając się perle. – Nietypowy ma kolor… — Schował ja do mieszka, tym samym potwierdzając, że zajmie się sprawą. – A co do Henelta, zrobimy jak uważasz. Tylko Héadi jeszcze nie wstała. Wczorajszy dzień nieźle dał jej w kość.
Nim jednak wstali od stołu, nim udali się do izby wdowy, nim dotarli za mury kasztelu, do zajazdu wbiegł zziajany i czerwony na twarzy chłopiec, prawie wpadając na zamyślonego barda o kruczych włosach, a zatrzymał się dopiero przy nich. Spojrzał najpierw na łysego wyspiarza, później przeniósł wzrok na Janka, a później wrócił znów do tego pierwszego. Dzieciak wydawał się rozgarnięty, bo od razu rozpoznał człowieka, do którego go posłali.
– Kazia wam Panie i twemu drugiemu towarzyszowi, temu staruszkowi, abyście udali się do balwierza, bo przywieziono kolejne zwłoki. Rada coś Panie na tę klątwę… — Na twarzy chłopaka malowała się szczera prośba, podszyta lękiem.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Jeszcze nim zasnął, rozmyślał nad słowami swojej wczorajszej konfraterki. „Nie zmarnuję tej szansy”. Tak, jakby „szans” nie rozdawali ludzie lepsi od niego — kapłani, czy sędziowie, którzy pozwalają ludziom zmazać swe winy. A czego miała być winna ta drobna istotka? Rozpaczy ze śmierci męża i czynów z tym związanych? Czy tego, że nie odeszła razem z nim, kiedy nadszedł jego czas, jak też przemówiła Sromota?
Feigr mógł się jedynie domyślać. I zgodnie przyznał sam przed sobą, że to nie w jego kwestii leży wybaczanie. Jeśli już w ogóle było co wybaczać.
Z rana nie dane było mu dojść do Henelta, przynajmniej jeszcze nie teraz. Zatrzymały go sprawy — z braku lepszego słowa — karczemne. Nie znaczyło to, że nie mógł na nich czegoś ugrać. Mira zdawała się go lubić, a przecież była lokalna, musiała coś wiedzieć. Że też wcześniej na to nie wpadł...
— A... ten... Tak jakoś wyszło — zaczął nieśmiało. — Ale był tylko jeden. I to nie był wilk, tylko jakaś... bestia, co człowieka przypominała, tak ociupinę. Wybacz, nie chcę straszyć... ale może nie rozpowiadaj miejscowym, bo się ferment zasieje. A my musim... ten tego... do Henelta i tak z tym iść, ustalić co trza z tym zrobić. Bo to większy problem jest, nie tylko jeden stwór. Powiedz mi ino jedno — słyszałaś kiedy o „Sromocie”?
Jego myśli na chwilę wróciły do chaty, którą zdążyli odwiedzić wczorajszego poranka. Znowu przypomniał mu się ten rysunek, wymalowany ręką dziecka na wygarbowanej skórze.
— Wiesz ty może, Mirka, kogo ostatnio wieźli do baszty? Albo jakie inne transporty, co do Radunia szły zaprzęgiem, a mogły kogoś złapanego wieźć? Ty karczmarka, przecie. Jak ty nie wiesz, to i pewnie nikt nie wie, to i ciebie pytam — wytłumaczył się przed dziewczyną, próbując zasięgnąć języka. Zdawał sobie bowiem sprawę, że jeśli rozmowa z Heneltem nie przebiegnie zbyt owocnie, to nieszczególnie będzie wiedział co robić dalej. Jak pies myśliwski — potrzebował dalszego tropu.
— Żwawo? — wyspiarz zerknął na ledwie co przybyłego Janka krytycznie, nie do końca wierzając jego słowom. — Wszystko mnie napier-... — znowu złapał się na tym, że ledwie w porę powstrzymał język, pamiętając o stojącej obok Mirce. — No, ale... ni pierwszy raz, ni ostatni. Taki to już żywot, psiajucha. Do Henelta pójdziem, tylko ani słowa o tym, co i czy kto jest winny tego bajzlu, bo i tego nie wiemy. Jak sam do takiego wnioska dojdzie, to jego rzecz, ale nie nam to osądzać. My się mamy ino tej całej Sromoty pozbyć. Na tym nam zależy, ni mam racji? I tak, tak... znajdź kupca. Wstrzymam się.
Ale jak już zostało wspomniane — to nie Henelt miał okazać się kolejnym rozmówcą rosłego Skelligijczyka. Nagła obecność zziajanych z wysiłka gońców nigdy chyba jeszcze nie zwiastowała niczego dobrego. A już na pewno nie przy tym rodzaju śledztw, którym się właśnie zajmowali.
— Szkurwa... Obudź Héadi, idziem czym prędzej. Chyba, że nie chce — po wczorajszym nie godzi się jej do niczego zmuszać. Zaraza, coś mi świtało, że lepiej było poleźć do zarządcy już wczoraj. Głupim... — pluł sobie w brodę, szykując się do kolejnej wizyty w zakładzie balwierskim swego „rodaka”. Kolejna osoba padła trupem. A może, gdyby się pospieszyli, szło by tego uniknąć. Wystarczyło się uprzeć...
Feigr mógł się jedynie domyślać. I zgodnie przyznał sam przed sobą, że to nie w jego kwestii leży wybaczanie. Jeśli już w ogóle było co wybaczać.
Z rana nie dane było mu dojść do Henelta, przynajmniej jeszcze nie teraz. Zatrzymały go sprawy — z braku lepszego słowa — karczemne. Nie znaczyło to, że nie mógł na nich czegoś ugrać. Mira zdawała się go lubić, a przecież była lokalna, musiała coś wiedzieć. Że też wcześniej na to nie wpadł...
— A... ten... Tak jakoś wyszło — zaczął nieśmiało. — Ale był tylko jeden. I to nie był wilk, tylko jakaś... bestia, co człowieka przypominała, tak ociupinę. Wybacz, nie chcę straszyć... ale może nie rozpowiadaj miejscowym, bo się ferment zasieje. A my musim... ten tego... do Henelta i tak z tym iść, ustalić co trza z tym zrobić. Bo to większy problem jest, nie tylko jeden stwór. Powiedz mi ino jedno — słyszałaś kiedy o „Sromocie”?
Jego myśli na chwilę wróciły do chaty, którą zdążyli odwiedzić wczorajszego poranka. Znowu przypomniał mu się ten rysunek, wymalowany ręką dziecka na wygarbowanej skórze.
— Wiesz ty może, Mirka, kogo ostatnio wieźli do baszty? Albo jakie inne transporty, co do Radunia szły zaprzęgiem, a mogły kogoś złapanego wieźć? Ty karczmarka, przecie. Jak ty nie wiesz, to i pewnie nikt nie wie, to i ciebie pytam — wytłumaczył się przed dziewczyną, próbując zasięgnąć języka. Zdawał sobie bowiem sprawę, że jeśli rozmowa z Heneltem nie przebiegnie zbyt owocnie, to nieszczególnie będzie wiedział co robić dalej. Jak pies myśliwski — potrzebował dalszego tropu.
— Żwawo? — wyspiarz zerknął na ledwie co przybyłego Janka krytycznie, nie do końca wierzając jego słowom. — Wszystko mnie napier-... — znowu złapał się na tym, że ledwie w porę powstrzymał język, pamiętając o stojącej obok Mirce. — No, ale... ni pierwszy raz, ni ostatni. Taki to już żywot, psiajucha. Do Henelta pójdziem, tylko ani słowa o tym, co i czy kto jest winny tego bajzlu, bo i tego nie wiemy. Jak sam do takiego wnioska dojdzie, to jego rzecz, ale nie nam to osądzać. My się mamy ino tej całej Sromoty pozbyć. Na tym nam zależy, ni mam racji? I tak, tak... znajdź kupca. Wstrzymam się.
Ale jak już zostało wspomniane — to nie Henelt miał okazać się kolejnym rozmówcą rosłego Skelligijczyka. Nagła obecność zziajanych z wysiłka gońców nigdy chyba jeszcze nie zwiastowała niczego dobrego. A już na pewno nie przy tym rodzaju śledztw, którym się właśnie zajmowali.
— Szkurwa... Obudź Héadi, idziem czym prędzej. Chyba, że nie chce — po wczorajszym nie godzi się jej do niczego zmuszać. Zaraza, coś mi świtało, że lepiej było poleźć do zarządcy już wczoraj. Głupim... — pluł sobie w brodę, szykując się do kolejnej wizyty w zakładzie balwierskim swego „rodaka”. Kolejna osoba padła trupem. A może, gdyby się pospieszyli, szło by tego uniknąć. Wystarczyło się uprzeć...
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Na twarzy dziewczyny malowało się zaciekawienie, patrzyła się wielkimi oczami na opowiadającego swoją historię Feigra. Zbliżała się nie co do niego, żeby nie uciekło jej żadne słowo, wypowiedziane przez tęgiego jednookiego bohatera. Karczmarka była nim urzeczona.
– Bałakaj jak wyglądało to czuczeło, a rechtą jest, żeś ją ukatrupił gołymi ruciami? – Dopytywała się, łaknąć szczegółów o heroicznym wyczynie pięściarza. W końcu jednak opamiętała się i odpowiedziała mu na pytanie. – Mamaczki nam bałakały przypowiastkę taką. Gdzieś w redańskich lasach żyją cztery okrutne siostry, przeklęte wiedźmy zsyłające dary i kary. Cztery Panie królestwa grzybów: Sromota, Pleśniawa, Purchawa, Hubiaka. O każdej była inna historia, każda pouczająca. Każda miała nas wystrzegać, żeby za głęboko nie iść w las. Raduń i Przylesie znajdują się przy świętym gaju Hubiaki, pozostałe rozsiane są po innych ziemiach naszego kasztelana. Niektórzy uważają to za zwykłe zabobony i gusła, inni chodzą do niej po dary. Niektórzy najeżdżają wo het het. Hubiaka ponoć leczy chromych, ale kosztem innego życia. Jeden zdrowiej, drugi w oczach marnieje. Tak powiadają. Szeptucha na skraju wioski bajdurzyłaby wam więcej. Ja nigdy tam nie byłam, bo baćko nadto hukał, a ciper nie mam potrzeby. Dlaczego pytacie o miesne bożki?
– Słyszałam, że złapali tego hapuna, Zębuszkę, który na gościńcach wmieście ze swoją szajką napadali na karawany kupieckie i prócz drogocennych towarów, ograbiali handlarzy ze wszystkich ich zębów. Kilka dni temu wieźli go bryką więzienną, która zostawiła ślad z rozsypanych zębów… tak się straszyli miejscowi, bo nijakich zębów nie było. Ale ponoć Kasztelan Czabor osobiście wyrwał mu wszystkie zęby, nim zawiśnie na placu. – Zastanowiła się chwilę, skubiąc zadzior w blacie. – Dlaczego nie ujdziecie do bramy miestnej dopytać się strażników, albo jeszcze lepiej podpytajcie się Tomiły. Często zachodzi do strażnicy, aby zarobić trochę grosza. Mądra to dziewczyna, ale los poskąpił jej szczęścia – pierwej, za małyszki, to ją osierocił; rok po ślubie owdowiał, a koniec końców pozbawił domu w nielitościwych ogniach. Kazaj, żeś ode mnie to coś więcej wam może wybałaka.
Dziewczyna trochę speszona towarzystwem Janka, nie chcąc przysłuchiwać się ich prywatnym rozmowom, oddaliła się od stołu, uprzednio przynosząc kubek pitnego miodu. Miejmy nadzieję, że ich losy jeszcze się spotkają…
– Swojej doli nikt nie osuka. – Skwitował tylko paser na tragiczne wieści od chłopca, a następnie na sugestię towarzysza wstając od stołu, udał się na piętro, żeby zbudzić wdowę.
Po chwili byli w komplecie, aby ruszyć do zakładu balwierskiego. Towarzysząca im kobieta, choć ubrana nadal w czarną suknię, która podkreślała jej nienaturalną chudość, twarz miała rumianą. Ostatnim razem Feigr zapamiętał ją bledszą, a tylko w jasnych oczach tlił się ogień. Każdego dnia wydawała się jednak bardziej obecna i żywotna. Po wejściu do głównej sali, obdarzyła wyspiarza ciepłym uśmiechem, który mógł równie dobrze wyrażać wdzięczność jak i sympatię.
Dotarli do dobrze strzeżonej bramy, nad którą powiewały bordowe chorągwie, przedstawiające kolejno róg, szyszkę i topór. Na twarzach szyldwachów malował się żal i gniew. Każdy przejeżdżający wóz skrzętnie sprawdzali, wypytując woźniców, otwierając skrzynie, zaglądając do beczułek, a nawet przekłuwając mieczem nawrzucane nań siano. Podejrzane, obce mordy zatrzymywali, doszukując się celu odwiedzania grodu, wypytując o pochodzenie, czy inne małoistotne szczegóły. Ledwie by nie wpuścili do środka Ćwieka, ale interwencja Janka wystarczyła. Szczerbaty chłopak nie tylko miał układy wśród bandziorów, ale również wśród strażników. Krótkie wyjaśnienie, że Kergundsson jest tutaj na polecenie Hubrechta Henelta, a polecono im udać się do balwierza, wystarczyło.
Minęli skrzyżowanie, na którym niestrudzona dziewczynka sprzedawała świeże paszteciki, faszerowane grzybowym nadzieniem. Właśnie kupowała od niej trzy wypieki młoda kobieta o pięknych falowanych kasztanowych włosach, które opadały jej na wydatny jasny dekolt, odsłonięty przez fikuśną suknię, choć wykonaną z taniego materiału. Wkroczyli na aleję rzemieślnicza, pachnąca żywicą, igliwiem i świeżo rżniętym drewnem, aby dotrzeć do piętrowego wąskiego budynku, wciśniętego między dwa inne, nad wejściem którego wisiała miednica, symbol cechu.
Wewnątrz przywitał ich znajomy skelligijczyk o złocistej brodzie, ubrany w lniany, poplamiony fartuch. Również na jego twarzy malował się smutek i frustracja. Zostając balwierzem chciał ratować życie, a nie babrać się w zwłokach tych, których już nie uratuje. Zaraz mieli się przekonać, dlaczego atmosfera panująca w grodzie była taka nerwowa.
– Dobrze, że już przybyliście. Jesteście dzisiaj w innym składzie, wasz również los przetrzebił? Gdzie wiedźminka, gdzie ten łysy z albinosem? – Zauważył Sjertag, ale nie czekając na odpowiedź kontynuował, prowadząc ich do pomieszczenia, pełniącego rolę prosektorium. – Nie wiem czy widok będzie odpowiedni dla wrażliwych oczu kobiety. – Zwrócił się do Jadwigi, która jedynie rozwiała jego obawy, chcąc uczestniczyć w całym przedsięwzięciu. — Denat został znaleziony dzisiaj rano, ale umarł w nocy. Mężczyzna przeżył dwadzieścia trzy wiosny, nie chorował na nic przewlekłego.
Znaleźli się w surowym pomieszczeniu, w którym centralnie ustawiony był stół okryty jasnym płótnem. Drummond zsunął częściowo materiał, odkrywając do połowy ciało człowieka. Zwykłego, typowej budowy o dużych szorstkich dłoniach, krótkich ciemnych włosach i bladej, jak to u trupa, cerze. Nie było w nim niczego niezwykłego, prócz kilku blizn na ciele.
– Denat to Jaro, a dokładnie Jaropełk Młodszy, strażnik miejski. W nocy śmierci miał wartę w baszcie więziennej. Uprzednio, z tydzień temu, przeniósł się z pracy przy bramie miasta, niektórzy mówią, że był czymś zaniepokojony. Znaleźli go leżącego na stoliku, jakby zachlał mordę i zasnął… okazało się, że zasnął snem wiecznym. – Mówił głosem beznamiętnym, ale potrafili w nim wyczuć smutek. Otworzył mu powieki, których oczy miały szeroko rozwarte źrenice, jakby ktoś je na siłę rozszerzył, zupełnie bez widocznych tęczówek. – Charakterystyczny dla pozostałych objaw, jakby nabrali się jakiś narkotyków. Znalazłem w jego krwi śladowe ilości mykotoksyn, trujących składników grzybów, ale nie wystarczające, aby kogoś zabić. Nie potrafię odpowiedzieć, jaka była rzeczywista przyczyna śmierci.
– Bałakaj jak wyglądało to czuczeło, a rechtą jest, żeś ją ukatrupił gołymi ruciami? – Dopytywała się, łaknąć szczegółów o heroicznym wyczynie pięściarza. W końcu jednak opamiętała się i odpowiedziała mu na pytanie. – Mamaczki nam bałakały przypowiastkę taką. Gdzieś w redańskich lasach żyją cztery okrutne siostry, przeklęte wiedźmy zsyłające dary i kary. Cztery Panie królestwa grzybów: Sromota, Pleśniawa, Purchawa, Hubiaka. O każdej była inna historia, każda pouczająca. Każda miała nas wystrzegać, żeby za głęboko nie iść w las. Raduń i Przylesie znajdują się przy świętym gaju Hubiaki, pozostałe rozsiane są po innych ziemiach naszego kasztelana. Niektórzy uważają to za zwykłe zabobony i gusła, inni chodzą do niej po dary. Niektórzy najeżdżają wo het het. Hubiaka ponoć leczy chromych, ale kosztem innego życia. Jeden zdrowiej, drugi w oczach marnieje. Tak powiadają. Szeptucha na skraju wioski bajdurzyłaby wam więcej. Ja nigdy tam nie byłam, bo baćko nadto hukał, a ciper nie mam potrzeby. Dlaczego pytacie o miesne bożki?
– Słyszałam, że złapali tego hapuna, Zębuszkę, który na gościńcach wmieście ze swoją szajką napadali na karawany kupieckie i prócz drogocennych towarów, ograbiali handlarzy ze wszystkich ich zębów. Kilka dni temu wieźli go bryką więzienną, która zostawiła ślad z rozsypanych zębów… tak się straszyli miejscowi, bo nijakich zębów nie było. Ale ponoć Kasztelan Czabor osobiście wyrwał mu wszystkie zęby, nim zawiśnie na placu. – Zastanowiła się chwilę, skubiąc zadzior w blacie. – Dlaczego nie ujdziecie do bramy miestnej dopytać się strażników, albo jeszcze lepiej podpytajcie się Tomiły. Często zachodzi do strażnicy, aby zarobić trochę grosza. Mądra to dziewczyna, ale los poskąpił jej szczęścia – pierwej, za małyszki, to ją osierocił; rok po ślubie owdowiał, a koniec końców pozbawił domu w nielitościwych ogniach. Kazaj, żeś ode mnie to coś więcej wam może wybałaka.
Dziewczyna trochę speszona towarzystwem Janka, nie chcąc przysłuchiwać się ich prywatnym rozmowom, oddaliła się od stołu, uprzednio przynosząc kubek pitnego miodu. Miejmy nadzieję, że ich losy jeszcze się spotkają…
– Swojej doli nikt nie osuka. – Skwitował tylko paser na tragiczne wieści od chłopca, a następnie na sugestię towarzysza wstając od stołu, udał się na piętro, żeby zbudzić wdowę.
Po chwili byli w komplecie, aby ruszyć do zakładu balwierskiego. Towarzysząca im kobieta, choć ubrana nadal w czarną suknię, która podkreślała jej nienaturalną chudość, twarz miała rumianą. Ostatnim razem Feigr zapamiętał ją bledszą, a tylko w jasnych oczach tlił się ogień. Każdego dnia wydawała się jednak bardziej obecna i żywotna. Po wejściu do głównej sali, obdarzyła wyspiarza ciepłym uśmiechem, który mógł równie dobrze wyrażać wdzięczność jak i sympatię.
Dotarli do dobrze strzeżonej bramy, nad którą powiewały bordowe chorągwie, przedstawiające kolejno róg, szyszkę i topór. Na twarzach szyldwachów malował się żal i gniew. Każdy przejeżdżający wóz skrzętnie sprawdzali, wypytując woźniców, otwierając skrzynie, zaglądając do beczułek, a nawet przekłuwając mieczem nawrzucane nań siano. Podejrzane, obce mordy zatrzymywali, doszukując się celu odwiedzania grodu, wypytując o pochodzenie, czy inne małoistotne szczegóły. Ledwie by nie wpuścili do środka Ćwieka, ale interwencja Janka wystarczyła. Szczerbaty chłopak nie tylko miał układy wśród bandziorów, ale również wśród strażników. Krótkie wyjaśnienie, że Kergundsson jest tutaj na polecenie Hubrechta Henelta, a polecono im udać się do balwierza, wystarczyło.
Minęli skrzyżowanie, na którym niestrudzona dziewczynka sprzedawała świeże paszteciki, faszerowane grzybowym nadzieniem. Właśnie kupowała od niej trzy wypieki młoda kobieta o pięknych falowanych kasztanowych włosach, które opadały jej na wydatny jasny dekolt, odsłonięty przez fikuśną suknię, choć wykonaną z taniego materiału. Wkroczyli na aleję rzemieślnicza, pachnąca żywicą, igliwiem i świeżo rżniętym drewnem, aby dotrzeć do piętrowego wąskiego budynku, wciśniętego między dwa inne, nad wejściem którego wisiała miednica, symbol cechu.
Wewnątrz przywitał ich znajomy skelligijczyk o złocistej brodzie, ubrany w lniany, poplamiony fartuch. Również na jego twarzy malował się smutek i frustracja. Zostając balwierzem chciał ratować życie, a nie babrać się w zwłokach tych, których już nie uratuje. Zaraz mieli się przekonać, dlaczego atmosfera panująca w grodzie była taka nerwowa.
– Dobrze, że już przybyliście. Jesteście dzisiaj w innym składzie, wasz również los przetrzebił? Gdzie wiedźminka, gdzie ten łysy z albinosem? – Zauważył Sjertag, ale nie czekając na odpowiedź kontynuował, prowadząc ich do pomieszczenia, pełniącego rolę prosektorium. – Nie wiem czy widok będzie odpowiedni dla wrażliwych oczu kobiety. – Zwrócił się do Jadwigi, która jedynie rozwiała jego obawy, chcąc uczestniczyć w całym przedsięwzięciu. — Denat został znaleziony dzisiaj rano, ale umarł w nocy. Mężczyzna przeżył dwadzieścia trzy wiosny, nie chorował na nic przewlekłego.
Znaleźli się w surowym pomieszczeniu, w którym centralnie ustawiony był stół okryty jasnym płótnem. Drummond zsunął częściowo materiał, odkrywając do połowy ciało człowieka. Zwykłego, typowej budowy o dużych szorstkich dłoniach, krótkich ciemnych włosach i bladej, jak to u trupa, cerze. Nie było w nim niczego niezwykłego, prócz kilku blizn na ciele.
– Denat to Jaro, a dokładnie Jaropełk Młodszy, strażnik miejski. W nocy śmierci miał wartę w baszcie więziennej. Uprzednio, z tydzień temu, przeniósł się z pracy przy bramie miasta, niektórzy mówią, że był czymś zaniepokojony. Znaleźli go leżącego na stoliku, jakby zachlał mordę i zasnął… okazało się, że zasnął snem wiecznym. – Mówił głosem beznamiętnym, ale potrafili w nim wyczuć smutek. Otworzył mu powieki, których oczy miały szeroko rozwarte źrenice, jakby ktoś je na siłę rozszerzył, zupełnie bez widocznych tęczówek. – Charakterystyczny dla pozostałych objaw, jakby nabrali się jakiś narkotyków. Znalazłem w jego krwi śladowe ilości mykotoksyn, trujących składników grzybów, ale nie wystarczające, aby kogoś zabić. Nie potrafię odpowiedzieć, jaka była rzeczywista przyczyna śmierci.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— Ten... w rękawicach — poprawił zaraz Mirę, pokazując jej ćwiekowane narzędzie mordu i opowiadając dalej. — Próbowałem bydle zadusić, ale musiałem jeszcze poprawić i dopiero zdechło. A i tak mielim szczęścia sporo. Było... no jak człowiek. Najbrzydszy człek świata — ale taki bez włosów i na czterech łapach chodzący, jako zwierzę. Ślina mu z pyska ciekła, zęby przerośnięte... Trupojad jaki chyba — wizualizował dalej, próbując przywołać do pamięci rzeczywisty wygląd stwora, który po trochu zdążył mu już ulecieć. W walce nie przyglądał się nadmiernie poczwarze. Próbował przeżyć, a nade wszystko upewnić się, że przeżyje towarzysząca mu wdowa. Teraz jednak opowiadał jak na wyznaniu grzechów przez kapłana. Zainteresowanie karczmarki było dla niego niespodzianką, ale zgoła nie nieprzyjemną.
— Bo to Sromotę w lesie spotkaliśmy. Upiorną starą babę, porośniętą od czubka głowy do pięt grzybnią. I to ona na nas potworzyskiem poszczuła. Kontrolowała je jakoś, bo też obrośnięte było. Powiedziała... — wstrzymał się na chwilę, próbując przypomnieć sobie dokładnie jej słowa — ...że jej siostrę pochwycono, a winowajców ukarze. Że ludzie będą umierać. Nie wiem co miała przez to na myśli, tedy pytam, bo może w baszcie cholerę zamknęli. Nie wiem ja. Jak nie jest — dzięki ci za pomoc, piękna.
Faktycznie — podczas wczorajszej rozmowy Héadi i Janek wspominali o Hubiace, która daje zdrowie jednym, a zabiera drugim. Czy możliwym było, że to ta sama kobieta, którą odwiedzili wczoraj Lasota z synem? Czy to ona mogła być kluczem do rozwiązania tajemnicy? Zanim miał poznać odpowiedź na to pytanie, udali się do lecznicy Sjertaga, na kolejne oględziny. Skelligijczyk przeczuwał, że nie okażą się zbyt owocne. Na zatrzymanie ich przez strażników nic nie odpowiedział. Pozwolił paserowi czynić swoją złotoustą magię.
— Nic dziwnego, że draby takie drażliwe — zaczął posępnie. — Znowu grzyby. Zawsze są grzyby. Sromota go zabiła — baba co w lesie siedzi i swoją grzybnią przekleństwa zsyła — streścił balwierzowi pokrótce swoje podejrzenia, uzupełniając je zaraz o to co mogło go ciekawić, potencjalnie relacjonując jeszcze raz wczorajsze spotkanie w lesie. Tą wizytę od poprzednich odróżniał fakt, że nie miał szczególnej ochoty na krotochwile i przekomarzanie się z członkiem rywalizującego klanu.
— Może zamiast do Henelta winnyśmy iść prosto do tej szpetuchy. Może to jej Sromota chce. Albo sama przynajmniej będzie to wiedzieć. A niech to wszystko Upiory Mörhoggu porwą... — wyraził życzenie, decydując się podążyć tam gdzie przed dwoma dniami stawił się Kaedweńczyk, chyba że jego drużyna będzie miała inną sugestię.
— Bo to Sromotę w lesie spotkaliśmy. Upiorną starą babę, porośniętą od czubka głowy do pięt grzybnią. I to ona na nas potworzyskiem poszczuła. Kontrolowała je jakoś, bo też obrośnięte było. Powiedziała... — wstrzymał się na chwilę, próbując przypomnieć sobie dokładnie jej słowa — ...że jej siostrę pochwycono, a winowajców ukarze. Że ludzie będą umierać. Nie wiem co miała przez to na myśli, tedy pytam, bo może w baszcie cholerę zamknęli. Nie wiem ja. Jak nie jest — dzięki ci za pomoc, piękna.
Faktycznie — podczas wczorajszej rozmowy Héadi i Janek wspominali o Hubiace, która daje zdrowie jednym, a zabiera drugim. Czy możliwym było, że to ta sama kobieta, którą odwiedzili wczoraj Lasota z synem? Czy to ona mogła być kluczem do rozwiązania tajemnicy? Zanim miał poznać odpowiedź na to pytanie, udali się do lecznicy Sjertaga, na kolejne oględziny. Skelligijczyk przeczuwał, że nie okażą się zbyt owocne. Na zatrzymanie ich przez strażników nic nie odpowiedział. Pozwolił paserowi czynić swoją złotoustą magię.
— Nic dziwnego, że draby takie drażliwe — zaczął posępnie. — Znowu grzyby. Zawsze są grzyby. Sromota go zabiła — baba co w lesie siedzi i swoją grzybnią przekleństwa zsyła — streścił balwierzowi pokrótce swoje podejrzenia, uzupełniając je zaraz o to co mogło go ciekawić, potencjalnie relacjonując jeszcze raz wczorajsze spotkanie w lesie. Tą wizytę od poprzednich odróżniał fakt, że nie miał szczególnej ochoty na krotochwile i przekomarzanie się z członkiem rywalizującego klanu.
— Może zamiast do Henelta winnyśmy iść prosto do tej szpetuchy. Może to jej Sromota chce. Albo sama przynajmniej będzie to wiedzieć. A niech to wszystko Upiory Mörhoggu porwą... — wyraził życzenie, decydując się podążyć tam gdzie przed dwoma dniami stawił się Kaedweńczyk, chyba że jego drużyna będzie miała inną sugestię.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Mirosława wydawała się zachwycona opowieściami pięściarza, choć na fragmenty opisujące szkaradność zamordowanego potwora, wzdrygnęła się, a w jej oczach malowało się przerażenie, szybko stłumione ekscytacją. Z pewnością zamglony na nowo przywołany w pamięci obraz, zgoła inaczej malował się w jej głowie, ale nadal nieprzyjemnie. Podobnego stwora dziewczyna nigdy nie widziała na oczy, bo po okolicznych lasach i trzęsawiskach podobne stwory rzadko były spotykane. Zaś borowe potwory rzadko atakowały osoby, które nie szkodziły tutejszym zwierzętom i roślinom, a nawet mieszkańcom okolicznej sadyby, szczęściem udało się umknąć ich gniewowi do tej pory.
– Pal mrok! – Rzuciła szczerze przestraszona, gdy ten przyznał się do spotkania z grzybowym bożyszczem z tutejszych lasów – Nikomu się nie objawiają Panie Borów, jeno odpłacają darem za zdaną ofiarę. Bieda się was trzyma. Ujście się do szeptuchy, niech wam czegoś naważy, niech odpędzi od was srogie moce, niech zmyje uroki.
Jeszcze przed ich wyjściem dziewczyna przyniosła mu zawiniątko, kawałek zasuszonych ziół bylicy, który według ludowych zwyczajów, miało chronić przed złem i czarami. Uczeni magowie wyśmiewali się z takowych zabobonów, a wiedźmini patrzyli na to z przymrużeniem oka, ale nawet wśród ludu Dimun istniał przesąd, że ususzona bylica ustrzeże cię przed złorzeczeniem.
– Może i przeklęta magia czyni tutaj spustoszenie, a temu nie zaradzę. – Odrzekł gniewnie brodaty cyrulik, przeklinając pod nosem po swojemu. – Wasza wiedźmiaczka by się przydała, co łamie klątwy i zabija archaiczne stwory.
Nie mając jednak wsparcia Karri Kaatarine Breith zwanej Ptaszyną Południa, ani innego jej podobnego mutanta, musieli poradzić się lokalnej wiedzącej starej kobiety. Na peryferiach sioła znajduje się chałupinka, zdobna w suszone zioła, zwierzęce kości i fetysze. Niektóre z roślin kojarzył, choć nie potrafił ich nazwać. Wiedział jednak, że ich działanie na ludzki potrafiły mieć równe zbawienne, jak i zgubne. Wydzielały silny duszący zapach, mieszających się ze sobą słodkości i goryczy, żywic i polnych kwiatów, delikatnych aromatów z dominującymi nutami. Między targanym wiatrem suszem i pająkami, które plotły sieci między nimi, odnaleźć można było czaszki psokształtne, gryzoni i jelenia. Wisiały również talizmany ze zwierzęcych zębów i niewielkich kostek, które wygrywały jakąś tajemną melodię, która opowiadała o sile magii.
– Nie mogło być iniej, gdy drużni odchodzą, nada pukać do dźwi inostrannych choziajinów. Wchodźta. – Zachrypnięty podstarzały głos, szorstko zaprosił ich do środka.
– Z każdym krokiem, jakbyśmy zanurzali się jeszcze bardziej w mrok, głęboko wrosłym w owe ziemie. – Zamyślona twarz kobiety zniknęła za zwisającymi ziołami i talizmanami, ale nim przestąpiła próg domostwa, chwyciła dłoń Feigra, czując się bezpieczniej w jego towarzystwie. Jej skóra była chłodna.
– Zawse unikałem podobnych miejsc, bo mam alergie na te tałatajstwa. – Warknął Janek, a na potwierdzenie kichnął. – Ja pocekam na polu.
Wnętrze szałasu było jeszcze bardziej duszne od dymu, ziół i wilgoci. Gęste kotary ciemności były rozjaśnione oliwnymi lampkami, ustawionymi to tu, to tam. Dopiero po chwili, gdy wzrok przyzwyczaił się do mroku, mogli się rozejrzeć. Pomieszczenie było strasznie zagracone – stolikami i stołkami, chochołem stojącym w jednym z kątów, wiszącymi roślinami, paleniskiem ustawionym centralnie i wieloma innymi klamotami. Pod sufitem nad wejściem wisiał pająk ze słomianych warkoczy, którego sieć rozciągała się na wszystkie kąty domostwa. Do ściany przywieszone były różnego rodzaju amulety i magiczne przedmioty, a wśród nich było kilka żadnic – wykonanych z materiałów, włóczki i kolorowych koralików lalki, które pleciono z intencją. Skelligijczykowi nie umknęło, że klepisko porastały liczne grzyby.
Czekała na nich, siedząc na jednym ze stołków. Ubrana była w przyduży płaszcz zrobiony z fragmentów futer różnych zwierząt – niedźwiedziego, lisiego, zajęczego, a nawet jakiś mniejszych gryzoni. Włosy miała gęste i siwe, splecione w kłosy z wsnutymi kostkami i suszonymi kwiatami. Twarz wysuszoną i pomarszczoną. W ręce gniotła dwie kukiełki – jakby przedstawiające ojca i syna.
– Śmierci się nie dynksicie, choć wam za plecami stoi. Klątwy się nie dynksicie, choć otacza was cuchnąca aura. Niesprawiedliwości się nie dynksicie, choć jej nie unikniecie. Kiego więc ode mnie chceta? – Nie patrzył się na nich, lecz zaczęła rozpruwać motarkę. – Wasi drużni was pokinali, uciekli, zdradzili. Ale nie biedujcie się, co odwlecze to nie uciecze. – Na jej twarzy malował się przeraźliwy uśmiech.
– Pal mrok! – Rzuciła szczerze przestraszona, gdy ten przyznał się do spotkania z grzybowym bożyszczem z tutejszych lasów – Nikomu się nie objawiają Panie Borów, jeno odpłacają darem za zdaną ofiarę. Bieda się was trzyma. Ujście się do szeptuchy, niech wam czegoś naważy, niech odpędzi od was srogie moce, niech zmyje uroki.
Jeszcze przed ich wyjściem dziewczyna przyniosła mu zawiniątko, kawałek zasuszonych ziół bylicy, który według ludowych zwyczajów, miało chronić przed złem i czarami. Uczeni magowie wyśmiewali się z takowych zabobonów, a wiedźmini patrzyli na to z przymrużeniem oka, ale nawet wśród ludu Dimun istniał przesąd, że ususzona bylica ustrzeże cię przed złorzeczeniem.
– Może i przeklęta magia czyni tutaj spustoszenie, a temu nie zaradzę. – Odrzekł gniewnie brodaty cyrulik, przeklinając pod nosem po swojemu. – Wasza wiedźmiaczka by się przydała, co łamie klątwy i zabija archaiczne stwory.
Nie mając jednak wsparcia Karri Kaatarine Breith zwanej Ptaszyną Południa, ani innego jej podobnego mutanta, musieli poradzić się lokalnej wiedzącej starej kobiety. Na peryferiach sioła znajduje się chałupinka, zdobna w suszone zioła, zwierzęce kości i fetysze. Niektóre z roślin kojarzył, choć nie potrafił ich nazwać. Wiedział jednak, że ich działanie na ludzki potrafiły mieć równe zbawienne, jak i zgubne. Wydzielały silny duszący zapach, mieszających się ze sobą słodkości i goryczy, żywic i polnych kwiatów, delikatnych aromatów z dominującymi nutami. Między targanym wiatrem suszem i pająkami, które plotły sieci między nimi, odnaleźć można było czaszki psokształtne, gryzoni i jelenia. Wisiały również talizmany ze zwierzęcych zębów i niewielkich kostek, które wygrywały jakąś tajemną melodię, która opowiadała o sile magii.
– Nie mogło być iniej, gdy drużni odchodzą, nada pukać do dźwi inostrannych choziajinów. Wchodźta. – Zachrypnięty podstarzały głos, szorstko zaprosił ich do środka.
– Z każdym krokiem, jakbyśmy zanurzali się jeszcze bardziej w mrok, głęboko wrosłym w owe ziemie. – Zamyślona twarz kobiety zniknęła za zwisającymi ziołami i talizmanami, ale nim przestąpiła próg domostwa, chwyciła dłoń Feigra, czując się bezpieczniej w jego towarzystwie. Jej skóra była chłodna.
– Zawse unikałem podobnych miejsc, bo mam alergie na te tałatajstwa. – Warknął Janek, a na potwierdzenie kichnął. – Ja pocekam na polu.
Wnętrze szałasu było jeszcze bardziej duszne od dymu, ziół i wilgoci. Gęste kotary ciemności były rozjaśnione oliwnymi lampkami, ustawionymi to tu, to tam. Dopiero po chwili, gdy wzrok przyzwyczaił się do mroku, mogli się rozejrzeć. Pomieszczenie było strasznie zagracone – stolikami i stołkami, chochołem stojącym w jednym z kątów, wiszącymi roślinami, paleniskiem ustawionym centralnie i wieloma innymi klamotami. Pod sufitem nad wejściem wisiał pająk ze słomianych warkoczy, którego sieć rozciągała się na wszystkie kąty domostwa. Do ściany przywieszone były różnego rodzaju amulety i magiczne przedmioty, a wśród nich było kilka żadnic – wykonanych z materiałów, włóczki i kolorowych koralików lalki, które pleciono z intencją. Skelligijczykowi nie umknęło, że klepisko porastały liczne grzyby.
Czekała na nich, siedząc na jednym ze stołków. Ubrana była w przyduży płaszcz zrobiony z fragmentów futer różnych zwierząt – niedźwiedziego, lisiego, zajęczego, a nawet jakiś mniejszych gryzoni. Włosy miała gęste i siwe, splecione w kłosy z wsnutymi kostkami i suszonymi kwiatami. Twarz wysuszoną i pomarszczoną. W ręce gniotła dwie kukiełki – jakby przedstawiające ojca i syna.
– Śmierci się nie dynksicie, choć wam za plecami stoi. Klątwy się nie dynksicie, choć otacza was cuchnąca aura. Niesprawiedliwości się nie dynksicie, choć jej nie unikniecie. Kiego więc ode mnie chceta? – Nie patrzył się na nich, lecz zaczęła rozpruwać motarkę. – Wasi drużni was pokinali, uciekli, zdradzili. Ale nie biedujcie się, co odwlecze to nie uciecze. – Na jej twarzy malował się przeraźliwy uśmiech.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław