Kontynuując atmosferę Eventu Saovine, otwieram ptasią opowieść pełną grozy, sekretów i niedopowiedzeń. Rozgrywka jest skierowana dla każdego chętnego gracza, który odważy się zetknąć z nieodgadnionym niebezpieczeństwem – może będzie to nadnaturalna siła, a może po prostu ludzka ohydna natura. Fabuła rozgrywa się w naszym świecie wiedźmińskim, może mieć pośredni wpływ na wydarzenia, plotki lub wasze postacie. Rozgrywka ma miejsce 1271 roku wczesną jesienią. Przewidziałem dwa warianty rozgrywki, każdy z graczy może wybrać jeden z nich:
a) uczestniczysz w rozgrywce prowadząc swoją główną postać z Vatt’ghern – wydarzenia z opowieści będą miały bezpośredni wpływ na twoja postać, będzie doświadczała realnego zagrożenia swoich dóbr materialnych i naturalnych, ale przewidziane są lepsze nagrody.
b) uczestniczysz w rozgrywce tworząc nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem — ale historia twojej nowej postaci musi być ściśle powiązana i w pewnych aspektach bliska emocjonalnie z główną postacią z Vatt’ghern, ale nie wroga. Może być to ktoś bliski z rodziny, dawny kochanek, porzucone dziecko, zaginiony przyjaciel… pozostawiam to twojej wyobraźni. W takim wypadku możesz liczyć na drobniejsze fanty materialne po odbyciu przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 8 stycznia 2023.
Sromota
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Z zapalczywością paranoika w pełnym skupieniu, wypatrywał grzybów na kasztelańskich stołach. Czy nie ścierano suszonych borowików na pył, którymi kolejno nacierano mięsiwo, czy gotowano ze śmietaną pieprzniki, czy nie przesmażano kani, czy nie marynowano podgrzybków, czy nawet najdrobniejszy kapelusz nie wpadł choćby przypadkiem do dania, przygotowanego przez kucharzy. Nie trzeba było mu się martwić, bo nigdzie nie widział grzybów.
Kuchta zaś, nim udali się we dwoje do Czabora von Kegel, opowiedziała im o zwyczajach panujących w grodzkich komnatach i korytarzach. Poruszać musza się po lewej stronie, a w momencie mijania kogoś z rodziny szlacheckiej – powinni przystanąć przy ścianie. Zaznaczyła, że winni unikać kontaktu wzrokowego, bo patrzenie bezpośrednio w oczy wyżej postawionych, jest brakiem szacunku. Służba poruszająca się po korytarzach przylegających bezpośrednio do części mieszkalnych, tych oddzielonych od gospodarczych, musiała zachowywać absolutną ciszę. Głośne rozmowy, śmiechy i bieganie było surowo zabronione. Wszelkie rozmowy musiały być szeptane, a tematy dotyczyć winny jeno obowiązków. W aktualnej porze, gdy karmiono kasztelana, strażnik nie powinien sprawić im problemu. Gdy zobaczą ich z rozgrzanym lepikiem, wpuszczą bez słowa. Z niektórymi wartownikami się można dogadać, inni zaś są sztywni i gburowaci, więc lepiej ich nie zaczepiać. Do komnaty kasztelana, którą drogę szczegółowo im wskazała, wejść mogą trzykrotnie zapukawszy, choć to tylko wymysł. Jeśli nikt im nie odpowie lub zostaną zaproszeni, mogą wejść. Wtedy zostaje im tylko nakarmić władcę i uzyskać to, po co tutaj przybyli.
Było zupełnie jak rzekła im Gerwina. Bez problemów przeszli surowymi, kamiennymi korytarzami oraz stromymi i krętymi schodami, które były używane wyłącznie przez służbę. Ściany były grube i chropowate, zbudowane z nierównych, surowych bloków kamienia, w które miejscami wrośnięte były zdrewniałe pnącza, przypominające żyły otaczające dwór. Jedyną ozdobą w tej części kasztelu były wiszące na hakach pochodnie, rzucające ciepły, migoczący blask na otoczenie. Co kilka kroków w niszach stały gliniane dzbany na wodę.
Bez słowa, jedynie skinąwszy głową, nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego, minęli strażnika. Nie mieli czasu, aby się lepiej mu przyjrzeć. Znaleźli się w nieco szerszym i bardziej reprezentacyjnym, choć wciąż surowym, korytarzu. Na podłodze znajdował się bordowe dywany, ciągnące się przez całą długość pomieszczenia, a na ścianach gobeliny z wyszywanymi scenami, nawiązującymi do historii rodziny von Kegel. I tutaj zauważył włókna wrośnięte w ściany. Z zaciekawieniem Feigr ogląda obrazy, które wisiały w potężnych ramach. Pierwszy z nich przedstawiał postawnego mężczyznę o gęstej, siwej brodzie i przenikliwym spojrzeniu. Ubrany w ciężki futrzany płaszcz, stał majestatycznie w towarzystwie swojej małżonki o ciemnej karnacji i pełnych, wyrazistych rysach. Mimo śniadej cery, ubrana była w zdobną suknię, wyszywaną futrem na tutejszą modłę. Na drugim z obrazów widniał młodzieniec w pełnej zbroi, z mieczem w dłoni i napierśnikiem lśniącym w słońcu. Miał falowane jasne włosy i niewielki zarost. Postać przez zacięty wyraz twarzy wraz z uchwyconą dynamiką przez malarza, sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz zamachnąć na głowę wyspiarza. W tle toczyła się bitwa. Ostatni obraz, wiszący tuż przed wejściem do komnaty, ukazywał siedemnastoletniego mężczyzną o kędzierzawych, brązowych włosach i łagodnej twarzy. W jego mahoniowych oczach kryła się niepokorność, którą artysta na polecenie kasztelana próbował zamaskować szlachetną postawą i księgą trzymaną w dłoniach.
Przed drzwiami do komnaty kasztelana stał kolejny strażnik, który wydawał się znudzony swoim zadaniem. W aktualnym stanie władcę odwiedzała jedynie służba i najbliższa rodzina. W innej sytuacji za pewne nawet nie miałby takowego polecenia, by wystawać pod jego drzwiami. Zapukali trzykrotnie, ale nikt im nie odpowiedział. Wkroczyli więc do środka.
Komnata kasztelana była przestronna, lecz surowa, z grubymi, kamiennymi ścianami. Jedynym źródłem światła były niewielkie okna, przez które wpadało mgliste światło dnia oraz kilka świec ustawionych na masywnych, żelaznych świecznikach. Na środku stało wielkie łoże, przykryte ciemnymi, futrzanymi narzutami, w którym spoczywał kasztelan. Obok łóżka znajdował się stół, na którym stały misy i dzbany, a pod ścianami ustawione były skrzynie i kufry z osobistymi rzeczami władcy. Tutaj zdrewniałe włókna, wydawały się jakby rozsadzać jedną ze ścian i podłogę.
Wspaniały Czabora von Kegel leżał półprzytomny na łożu z nieobecnymi oczami, jakby zasnutymi poranną mgłą. Był wychudzony i pomarszczony. Jego włosy i broda były przerzedzone, paznokcie u niegdyś potężnych dłoniach, popękane i miejscami sczerniałe, usta miał sine, a skórę bladą i cienką, pod która widać było sieć naczyń krwionośnych. Nie był to ten wspaniały władca, widniejący na portrecie przed wejściem. Jadwiga, jakby przejęta malującym się przed jej oczami obrazem, zaniemówiła. Nie u takiego władcy spodziewała się wizytować.
Kuchta zaś, nim udali się we dwoje do Czabora von Kegel, opowiedziała im o zwyczajach panujących w grodzkich komnatach i korytarzach. Poruszać musza się po lewej stronie, a w momencie mijania kogoś z rodziny szlacheckiej – powinni przystanąć przy ścianie. Zaznaczyła, że winni unikać kontaktu wzrokowego, bo patrzenie bezpośrednio w oczy wyżej postawionych, jest brakiem szacunku. Służba poruszająca się po korytarzach przylegających bezpośrednio do części mieszkalnych, tych oddzielonych od gospodarczych, musiała zachowywać absolutną ciszę. Głośne rozmowy, śmiechy i bieganie było surowo zabronione. Wszelkie rozmowy musiały być szeptane, a tematy dotyczyć winny jeno obowiązków. W aktualnej porze, gdy karmiono kasztelana, strażnik nie powinien sprawić im problemu. Gdy zobaczą ich z rozgrzanym lepikiem, wpuszczą bez słowa. Z niektórymi wartownikami się można dogadać, inni zaś są sztywni i gburowaci, więc lepiej ich nie zaczepiać. Do komnaty kasztelana, którą drogę szczegółowo im wskazała, wejść mogą trzykrotnie zapukawszy, choć to tylko wymysł. Jeśli nikt im nie odpowie lub zostaną zaproszeni, mogą wejść. Wtedy zostaje im tylko nakarmić władcę i uzyskać to, po co tutaj przybyli.
Było zupełnie jak rzekła im Gerwina. Bez problemów przeszli surowymi, kamiennymi korytarzami oraz stromymi i krętymi schodami, które były używane wyłącznie przez służbę. Ściany były grube i chropowate, zbudowane z nierównych, surowych bloków kamienia, w które miejscami wrośnięte były zdrewniałe pnącza, przypominające żyły otaczające dwór. Jedyną ozdobą w tej części kasztelu były wiszące na hakach pochodnie, rzucające ciepły, migoczący blask na otoczenie. Co kilka kroków w niszach stały gliniane dzbany na wodę.
Bez słowa, jedynie skinąwszy głową, nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego, minęli strażnika. Nie mieli czasu, aby się lepiej mu przyjrzeć. Znaleźli się w nieco szerszym i bardziej reprezentacyjnym, choć wciąż surowym, korytarzu. Na podłodze znajdował się bordowe dywany, ciągnące się przez całą długość pomieszczenia, a na ścianach gobeliny z wyszywanymi scenami, nawiązującymi do historii rodziny von Kegel. I tutaj zauważył włókna wrośnięte w ściany. Z zaciekawieniem Feigr ogląda obrazy, które wisiały w potężnych ramach. Pierwszy z nich przedstawiał postawnego mężczyznę o gęstej, siwej brodzie i przenikliwym spojrzeniu. Ubrany w ciężki futrzany płaszcz, stał majestatycznie w towarzystwie swojej małżonki o ciemnej karnacji i pełnych, wyrazistych rysach. Mimo śniadej cery, ubrana była w zdobną suknię, wyszywaną futrem na tutejszą modłę. Na drugim z obrazów widniał młodzieniec w pełnej zbroi, z mieczem w dłoni i napierśnikiem lśniącym w słońcu. Miał falowane jasne włosy i niewielki zarost. Postać przez zacięty wyraz twarzy wraz z uchwyconą dynamiką przez malarza, sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz zamachnąć na głowę wyspiarza. W tle toczyła się bitwa. Ostatni obraz, wiszący tuż przed wejściem do komnaty, ukazywał siedemnastoletniego mężczyzną o kędzierzawych, brązowych włosach i łagodnej twarzy. W jego mahoniowych oczach kryła się niepokorność, którą artysta na polecenie kasztelana próbował zamaskować szlachetną postawą i księgą trzymaną w dłoniach.
Przed drzwiami do komnaty kasztelana stał kolejny strażnik, który wydawał się znudzony swoim zadaniem. W aktualnym stanie władcę odwiedzała jedynie służba i najbliższa rodzina. W innej sytuacji za pewne nawet nie miałby takowego polecenia, by wystawać pod jego drzwiami. Zapukali trzykrotnie, ale nikt im nie odpowiedział. Wkroczyli więc do środka.
Komnata kasztelana była przestronna, lecz surowa, z grubymi, kamiennymi ścianami. Jedynym źródłem światła były niewielkie okna, przez które wpadało mgliste światło dnia oraz kilka świec ustawionych na masywnych, żelaznych świecznikach. Na środku stało wielkie łoże, przykryte ciemnymi, futrzanymi narzutami, w którym spoczywał kasztelan. Obok łóżka znajdował się stół, na którym stały misy i dzbany, a pod ścianami ustawione były skrzynie i kufry z osobistymi rzeczami władcy. Tutaj zdrewniałe włókna, wydawały się jakby rozsadzać jedną ze ścian i podłogę.
Wspaniały Czabora von Kegel leżał półprzytomny na łożu z nieobecnymi oczami, jakby zasnutymi poranną mgłą. Był wychudzony i pomarszczony. Jego włosy i broda były przerzedzone, paznokcie u niegdyś potężnych dłoniach, popękane i miejscami sczerniałe, usta miał sine, a skórę bladą i cienką, pod która widać było sieć naczyń krwionośnych. Nie był to ten wspaniały władca, widniejący na portrecie przed wejściem. Jadwiga, jakby przejęta malującym się przed jej oczami obrazem, zaniemówiła. Nie u takiego władcy spodziewała się wizytować.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Nie pomylił się — kasztel Czabora von Kegel miał swoje zasady, jak to rezydencje możnych na Kontynencie zwykły miewać. Jakkolwiek bezsensowne mogły wydawać się tutejsze rytuały komuś takiemu jak Skelligijczyk z klanu Dimun, gdzie nawet jarl zwykł ubierać się jak zwykły morski zbój i świętować łupieżcze wyprawy wespół z poddanymi — tutaj był na obcej ziemi, gdzie obowiązywały go zgoła inne reguły. Nie kręcił nosem, jako, że wytrzymać i pamiętać je musiał nie dłużej niż przed następny kwadrans.
— Nadzieję ja ci mam, że on przytomny. Że da radę z nim pomówić — stwierdził cicho przy swojej towarzyszce, przed wyruszeniem z tacą zostawiając jeszcze całe swoje żelastwo u Janka. Nóż czy toporek nie były mu potrzebne, a mogły tylko wzbudzić podejrzenia. A jak już przekonał się wczorajszy stwór posługujący Sromocie — w razie konieczności broń wcale nie była mu potrzebna, by mógł stawić opór.
— Jeśli da radę — zapytaj go no jako zgrabnie od kiedy zaniemógł i co on ci wie o śmierciach w grodzie. Musisz mu przekazać, że jego... zaraza to przekleństwo. Może wtedy wyjawi wszystko co wie. Jeśli nie będzie świadom — mogę spróbować go zbadać, a ty rozejrzyj się no... po komnacie. Nie dotykaj ino niczego, bo jeszcze nas za szachrajów wezmą — ostrzegł Héadi, samemu próbując właściwie połapać się w tym co właśnie robią. Zbadać kasztelana... Łatwo się mówi. To było zadanie dla kogoś kto był w tej chwili gdzieś indziej, wiele mil stąd. Gdzieś ty jest, dziewczyno, jak cię nie ma... — Oprócz tego, rób co słuszne. Czuję, że możesz wiedzieć lepiej jak ja.
Poszli. Feigr lazł lewą stroną, nie utrzymywał z nikim kontaktu wzrokowego (co było o tyle łatwiejsze, że miał sprawne tylko jedno oko), a zapukanie kołatką zostawił Jadwidze, jako że to ona miała z ich pary wolne ręce. Widziane po drodze obrazy zapamiętał, wynosząc z nich chociażby takowy szczegół jak wygląd kasztelanowej, jeśli dane będzie im się na nią natknąć. Weszli razem, a wolnym krokiem Feigr pofatygował się do ledwie żywego Czabora. Nie spieszył się, chcąc dać Héadi czas do namysłu nad tym jak ubrać wypowiedź w słowa, jeśli w ogóle miało to cokolwiek dać. Sam wszak wiedział jak to jest, nie móc się wysłowić.
Z czasem zaczął karmić szlachcia, na tym etapie zapewne wiedząc już czy próba rozmowy cokolwiek da, czy gdzieś pomiędzy kolejnymi łyżkami lepiku powinien spróbować pobieżnie zbadać puls mężczyzny, sprawdzić czy ma rozpalone czoło, albo dziwne ślady w miejscach, które mógł na prędko odsłonić. Sprawdzić czy jego źrenice są nienaturalnie powiększone.
Jeśli nikt nie patrzył, nie zaszkodziło też rozejrzeć się po pomieszczeniu, co Feigr zrobił pobieżnie sam ze swojego miejsca, resztę zostawiając Jadwidze.
— Nadzieję ja ci mam, że on przytomny. Że da radę z nim pomówić — stwierdził cicho przy swojej towarzyszce, przed wyruszeniem z tacą zostawiając jeszcze całe swoje żelastwo u Janka. Nóż czy toporek nie były mu potrzebne, a mogły tylko wzbudzić podejrzenia. A jak już przekonał się wczorajszy stwór posługujący Sromocie — w razie konieczności broń wcale nie była mu potrzebna, by mógł stawić opór.
— Jeśli da radę — zapytaj go no jako zgrabnie od kiedy zaniemógł i co on ci wie o śmierciach w grodzie. Musisz mu przekazać, że jego... zaraza to przekleństwo. Może wtedy wyjawi wszystko co wie. Jeśli nie będzie świadom — mogę spróbować go zbadać, a ty rozejrzyj się no... po komnacie. Nie dotykaj ino niczego, bo jeszcze nas za szachrajów wezmą — ostrzegł Héadi, samemu próbując właściwie połapać się w tym co właśnie robią. Zbadać kasztelana... Łatwo się mówi. To było zadanie dla kogoś kto był w tej chwili gdzieś indziej, wiele mil stąd. Gdzieś ty jest, dziewczyno, jak cię nie ma... — Oprócz tego, rób co słuszne. Czuję, że możesz wiedzieć lepiej jak ja.
Poszli. Feigr lazł lewą stroną, nie utrzymywał z nikim kontaktu wzrokowego (co było o tyle łatwiejsze, że miał sprawne tylko jedno oko), a zapukanie kołatką zostawił Jadwidze, jako że to ona miała z ich pary wolne ręce. Widziane po drodze obrazy zapamiętał, wynosząc z nich chociażby takowy szczegół jak wygląd kasztelanowej, jeśli dane będzie im się na nią natknąć. Weszli razem, a wolnym krokiem Feigr pofatygował się do ledwie żywego Czabora. Nie spieszył się, chcąc dać Héadi czas do namysłu nad tym jak ubrać wypowiedź w słowa, jeśli w ogóle miało to cokolwiek dać. Sam wszak wiedział jak to jest, nie móc się wysłowić.
Z czasem zaczął karmić szlachcia, na tym etapie zapewne wiedząc już czy próba rozmowy cokolwiek da, czy gdzieś pomiędzy kolejnymi łyżkami lepiku powinien spróbować pobieżnie zbadać puls mężczyzny, sprawdzić czy ma rozpalone czoło, albo dziwne ślady w miejscach, które mógł na prędko odsłonić. Sprawdzić czy jego źrenice są nienaturalnie powiększone.
Jeśli nikt nie patrzył, nie zaszkodziło też rozejrzeć się po pomieszczeniu, co Feigr zrobił pobieżnie sam ze swojego miejsca, resztę zostawiając Jadwidze.
► Pokaż Spoiler
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— I ja żywię taka nadzieję. — Odpowiedziała przyciszonym głosem Héadi, przemierzając korytarze kasztelu czujnie obserwując każdy kąt, mimo opuszczonej nisko głowy.
Nadzieja jednak jest burą suką, umiera ostatnia, trzymając nas złudzeń. Tym razem opuściła ich dość szybko, gdy tylko wkroczyli do komnat Czabora von Kegel. Ujrzawszy go w ciężkim stanie zdrowia, nie mili wątpliwości, że nie da rady z nimi pomówić. Nie odpowie kiedy zaniemógł i co wie o śmieciach w grodzie. Nie nastawi również uszu, by dowiedzieć się o przekleństwie grzybowej wiedźmy. Wydawał się na wpół przytomny, nawet otworzywszy zlepione ropą oczy, wzrok miał mętny i przytępiony. Kleik przełykał mimowolnie, żeby się nie udusić. Nie odpowiedział na ani jedno słowo, wydając z siebie jedynie sapnięcia i westchnienia, raz puszczając tylko przeraźliwie głośne gazy pod pierzyną. Na próby zagajenia przez wdowę, nawet nie reagował.
— To na nic. On zupełnie nie jest świadom, tego co się dzieje dookoła niego. Jest wyczerpany i ledwie żywy. Czoło ma rozpalone, a twarz potwornie bladą.
Rzeczywiście ciało miał gorące, a puls słaby. Na ciele nie odnalazł jednak żadnych śladów dziwnych blizn czy ran, poza słabo gojącymi się odleżynami na nogach, zadku i plecach. Otwarte, sączące się rany odsłaniały miejscami ciemnoczerwoną tkankę, a skóra wokół przybierała fioletowoczarnego odcieniu. Były jednak świeżo osuszone i posmarowane jakąś maścią, która miała uchronić przed początkiem zakażenia, albo przyśpieszyć zasklepienie zmian.
W ocenie wyspiarza był mocno osłabiony i zmarniały, ciało miał nienaturalnie wychudzone, jakby głodzono go. Niegdyś dumna i stanowcza twarz wygadała jak cień dawnego siebie – jego policzki były zapadnięte, a pomarszczona i poszarzała skóra twarzy była cienka jak pergamin, prześwitując sieć sinych żył. Wręcz niknął w swoim masywnym łóżku pod ciężka narzutą i kołdrą. Pod obwisłymi powiekami skrywał się nieobecny wzrok. Oczy, choć matowe i puste, pozbawione blasku, były naturalne o adekwatnie rozszerzonych źrenicach do półcienia panującego w izbie.
Wpatrując się w wyniszczone ciało kasztelana, w głowie Feigra pojawiła się niepokojąca myśl, z którą ciężko byłoby się podzielić na głos. Przecież to co widział – wychudzone, niemal prześwitujące ciało, sine ślady na skórze, mętne i wygasłe oczy przypominały mu oznaki powolnego, złowieszczego drenażu sił życiowych. W opowieściach Issaen Hiseerosh podobny stan miał miejsce, gdy człowiek stawał się ofiarą pasożytów, jakiś robaków zalęgłych w jego trzewiach, albo… czegoś znacznie gorszego.
Coś musiało wyciągać życie z Czabora, jakby jakaś zmora przychodziła nocą, wysysała resztki sił witalnych, nie zostawiając po sobie żadnego śladu, prócz niknącego życia. Może coś tu, w murach kasztelu, chowało się za cieniami nocy, wracając po zmroku i żerowało na osłabionym ciele władcy. Może jakaś nieodgadniona magia, jakiś rodzaj nekromancji został tutaj odczyniony, a jedynie ślad jakiś demonicznych kluczy namalowanych na ścianach, czy jakieś czarne świece tlące się w kącie, mógł doprowadzić ich do jakichkolwiek odpowiedzi. Ileż nieszczęść jednocześnie może wydarzyć się w okręgu grodowym. A może Sromota dopadła i jego?
Rozejrzawszy się po komnacie jednooki nie znalazł nic cennego ponad tym co widział pobieżnie, przekraczając próg. Na stole nie znajdowało się żadne jedzenie, a tym bardziej żadnych śladów grzybów. Jedynie jeden z dzbanów był wypełniony czystą wodą. Nic zupełnie nic cennego, poza niepokojącymi, jak w pozostałych częściach wrastającymi w mury pnącza. Warto może byłoby zajrzeć do któreś ze skrzyń?
Nadzieja jednak jest burą suką, umiera ostatnia, trzymając nas złudzeń. Tym razem opuściła ich dość szybko, gdy tylko wkroczyli do komnat Czabora von Kegel. Ujrzawszy go w ciężkim stanie zdrowia, nie mili wątpliwości, że nie da rady z nimi pomówić. Nie odpowie kiedy zaniemógł i co wie o śmieciach w grodzie. Nie nastawi również uszu, by dowiedzieć się o przekleństwie grzybowej wiedźmy. Wydawał się na wpół przytomny, nawet otworzywszy zlepione ropą oczy, wzrok miał mętny i przytępiony. Kleik przełykał mimowolnie, żeby się nie udusić. Nie odpowiedział na ani jedno słowo, wydając z siebie jedynie sapnięcia i westchnienia, raz puszczając tylko przeraźliwie głośne gazy pod pierzyną. Na próby zagajenia przez wdowę, nawet nie reagował.
— To na nic. On zupełnie nie jest świadom, tego co się dzieje dookoła niego. Jest wyczerpany i ledwie żywy. Czoło ma rozpalone, a twarz potwornie bladą.
Rzeczywiście ciało miał gorące, a puls słaby. Na ciele nie odnalazł jednak żadnych śladów dziwnych blizn czy ran, poza słabo gojącymi się odleżynami na nogach, zadku i plecach. Otwarte, sączące się rany odsłaniały miejscami ciemnoczerwoną tkankę, a skóra wokół przybierała fioletowoczarnego odcieniu. Były jednak świeżo osuszone i posmarowane jakąś maścią, która miała uchronić przed początkiem zakażenia, albo przyśpieszyć zasklepienie zmian.
W ocenie wyspiarza był mocno osłabiony i zmarniały, ciało miał nienaturalnie wychudzone, jakby głodzono go. Niegdyś dumna i stanowcza twarz wygadała jak cień dawnego siebie – jego policzki były zapadnięte, a pomarszczona i poszarzała skóra twarzy była cienka jak pergamin, prześwitując sieć sinych żył. Wręcz niknął w swoim masywnym łóżku pod ciężka narzutą i kołdrą. Pod obwisłymi powiekami skrywał się nieobecny wzrok. Oczy, choć matowe i puste, pozbawione blasku, były naturalne o adekwatnie rozszerzonych źrenicach do półcienia panującego w izbie.
Wpatrując się w wyniszczone ciało kasztelana, w głowie Feigra pojawiła się niepokojąca myśl, z którą ciężko byłoby się podzielić na głos. Przecież to co widział – wychudzone, niemal prześwitujące ciało, sine ślady na skórze, mętne i wygasłe oczy przypominały mu oznaki powolnego, złowieszczego drenażu sił życiowych. W opowieściach Issaen Hiseerosh podobny stan miał miejsce, gdy człowiek stawał się ofiarą pasożytów, jakiś robaków zalęgłych w jego trzewiach, albo… czegoś znacznie gorszego.
Coś musiało wyciągać życie z Czabora, jakby jakaś zmora przychodziła nocą, wysysała resztki sił witalnych, nie zostawiając po sobie żadnego śladu, prócz niknącego życia. Może coś tu, w murach kasztelu, chowało się za cieniami nocy, wracając po zmroku i żerowało na osłabionym ciele władcy. Może jakaś nieodgadniona magia, jakiś rodzaj nekromancji został tutaj odczyniony, a jedynie ślad jakiś demonicznych kluczy namalowanych na ścianach, czy jakieś czarne świece tlące się w kącie, mógł doprowadzić ich do jakichkolwiek odpowiedzi. Ileż nieszczęść jednocześnie może wydarzyć się w okręgu grodowym. A może Sromota dopadła i jego?
Rozejrzawszy się po komnacie jednooki nie znalazł nic cennego ponad tym co widział pobieżnie, przekraczając próg. Na stole nie znajdowało się żadne jedzenie, a tym bardziej żadnych śladów grzybów. Jedynie jeden z dzbanów był wypełniony czystą wodą. Nic zupełnie nic cennego, poza niepokojącymi, jak w pozostałych częściach wrastającymi w mury pnącza. Warto może byłoby zajrzeć do któreś ze skrzyń?
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
Kasztelan był daleki od stanu świadomości — rezultat spodziewany, aczkolwiek biegunowo odległy od ich cichych próśb. Héadi nie miała nawet po co próbować, przygotowane przez nią słowa usłyszałby tylko skelligijski osiłek.
— D'yaebl aep arse... Wciąż tu czego brakuje. Jakoby jednej rzeczy, jedynej co zwiąże wszystko to co wiemy. Zaraza by to... mus to wszystek wyjaśnić. Ino jak...? — zaklął cicho na zły los sam zainteresowany. To co znaleźli nie było więcej aniżeli kolejną poszlaką — pobieżne badanie narodziło kolejne wnioski, które mógł wysnuć dzięki podstawom felczerstwa. Odnalazł odwagę, by wnioskami tymi podzielić się na głos z towarzyszką.
— Jakby cosik wysysało z niego żywot. Przychodziło pod osłoną nocy, a może siedzi... w nim — podsumował widok ciała mężczyzny, do najpiękniejszych nie należący. Niektóre choroby czy obrzęki skręcały żołądek bardziej niż widok obrażeń zadanych w bitwie, a kto wie — przypadłości kasztelana mogły doń należeć.
Wyspiarz przykrył włodarza tak jak go zastał, po czym począł rozglądać się po reszcie pomieszczenia. Półcień nie ułatwiał poszukiwań, przydałyby się mu oczy jego byłej kochanicy, ale nie dysponował chwilowo podobnym komfortem. Musiała mu wystarczyć para ludzkich — a co troje oczu, to nie jedno. Zgodnie ze swoim wewnętrznym przeczuciem, a może nawet i podążając za cichą podpowiedzią z głębi własnego umysłu, począł sprawdzać kufry.
Jego uwagę przykuły też tajemnicze pnącza, które zauważył już wcześniej, także poza izbą kasztelana. Nie robiąc sobie wielkich nadziei, złapał za świecznik, zgasił źródło świata i starając się zachować względną ciszę, spróbował odłupać kawałek porostu, by móc zabrać go ze sobą.
— Widział żem je ja już wcześniej, za drzwiami. Dziwne cholerstwo...
Jeśli nie dane im było odnaleźć nic więcej należało szykować się do wybycia z tej części kasztelu, nim straż bądź słudzy mogliby nabrać podejrzeń.
— D'yaebl aep arse... Wciąż tu czego brakuje. Jakoby jednej rzeczy, jedynej co zwiąże wszystko to co wiemy. Zaraza by to... mus to wszystek wyjaśnić. Ino jak...? — zaklął cicho na zły los sam zainteresowany. To co znaleźli nie było więcej aniżeli kolejną poszlaką — pobieżne badanie narodziło kolejne wnioski, które mógł wysnuć dzięki podstawom felczerstwa. Odnalazł odwagę, by wnioskami tymi podzielić się na głos z towarzyszką.
— Jakby cosik wysysało z niego żywot. Przychodziło pod osłoną nocy, a może siedzi... w nim — podsumował widok ciała mężczyzny, do najpiękniejszych nie należący. Niektóre choroby czy obrzęki skręcały żołądek bardziej niż widok obrażeń zadanych w bitwie, a kto wie — przypadłości kasztelana mogły doń należeć.
Wyspiarz przykrył włodarza tak jak go zastał, po czym począł rozglądać się po reszcie pomieszczenia. Półcień nie ułatwiał poszukiwań, przydałyby się mu oczy jego byłej kochanicy, ale nie dysponował chwilowo podobnym komfortem. Musiała mu wystarczyć para ludzkich — a co troje oczu, to nie jedno. Zgodnie ze swoim wewnętrznym przeczuciem, a może nawet i podążając za cichą podpowiedzią z głębi własnego umysłu, począł sprawdzać kufry.
Jego uwagę przykuły też tajemnicze pnącza, które zauważył już wcześniej, także poza izbą kasztelana. Nie robiąc sobie wielkich nadziei, złapał za świecznik, zgasił źródło świata i starając się zachować względną ciszę, spróbował odłupać kawałek porostu, by móc zabrać go ze sobą.
— Widział żem je ja już wcześniej, za drzwiami. Dziwne cholerstwo...
Jeśli nie dane im było odnaleźć nic więcej należało szykować się do wybycia z tej części kasztelu, nim straż bądź słudzy mogliby nabrać podejrzeń.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sromota
— Wybacz mi Feigr, ale nie potrafię tego zrozumieć. — Powiedziała z wyrazem żalu w głosie, patrząc się na zmarniałego mężczyznę. Czabor von Kegel tonął w otchłani własnego łoża, masywnego niczym trumna, która zdawała się już czekać na ostateczne zamknięcie. — Zgrzybiała czarownica morduje niewinnych w imię zemsty za porwaną siostrę. Kasztelan umiera, jego małżonka sprowadza na dwór brata parającego się magią. Wiedźminka ucieka, Keadwańczyk z wynaturzonym synem znika, a my? Nasze zadanie opiera się na pięściarzu, wdowie i szulerze. Czy to nie brzmi jak groteskowa powieść? Może to nas przerasta. Może powinniśmy się wycofać, póki jeszcze możemy.
W słowach kobiety było rozczarowanie, podobnie jak jej jednooki towarzysz, liczyła uzyskać odpowiedzi od Czabora von Kegel, właściciela grodu. Albo przynajmniej odnaleźć jakąś wskazówkę, której tutaj nie było… a może szukali niewystarczająco uważnie. I choć jeszcze niedawno liczyła, że ktoś odpowie za śmierć Relemisa, wiedziała, że odpowiedzialne były mroczne siły. W obliczu takiej mocy, nie ma dobrych rozwiązań i oczekiwanych zakończeń… a może kolejny raz straciła wiarę.
Mimo to Feigr nie zamierzał się poddać. Jego charakter, wyciosany z twardych skał, smaganych wiatrem i morskimi falami, nie pozwalał mu odpuścić. W milczeniu, z determinacją, przystąpił do przeszukiwania izby. Zaczął przeszukiwać izbę w poszukiwaniu jakieś poszlaki. W skrzyniach pełnych nieprzydatnych rupieci i ciężkich, ale wartościowych i zdobnych strojów, znalazł niewielką, skórzaną sakiewkę zawierającą dziesięć koron. Z pewnością zabłąkała się, a właściciel dawno zapomniał, że ją tutaj posiał. Niewiele, ale mogłoby stanowić przynajmniej częściowe pokrycie ciężkiej pracy, której włożyli w bezowocne śledztwo.
W innym z kufrów odnalazł złamaną strzałę z grotem wykutym z żelaza i drzewcem z rzadkiego drewna, być może pamiątka z polowania lub bitwy. Razem z nią odnalazł również kunsztownie wykonany nóż do listów o ostrzu zdobionym delikatnym grawerunkiem z motywem drzew iglastych. Jednak prawdziwy skarb spoczywał głębiej pod jednym z kaftanów, który z pewnością byłby już dużo za duży na kasztelana — mała książeczka o wytartej skórzanej okładce z mniej lub bardziej czytelnymi bazgrołami. Dziennik. Jego strony, niektóre starannie zapisane, inne chaotyczne, a jeszcze inne zupełnie puste, odsłaniały coś z życia kasztelana. Na jednej stronie liczby, na innej rysunki – lisy, dziki, koślawe obrazy, które mogły być zarówno próbą sztuki, jak i wyrazem obłędu. Na ostatniej stronie, niemal niewidoczna pod smugą zaschniętego atramentu, widniała gonitwa myśli, która zdawała się urywać w pół słowa.
Kiedy Feigr odwrócił wzrok od księgi, swoją uwagę skupił jeszcze na pnączu. Zbutwiała roślina, która oplatała zamczysko niczym ta z mrocznej baśni o śpiącej królewnie. Wyciągnął toporek i odrąbał kawałek. W chwili, gdy ostrze przecięło gałąź, poczuł łupnięcie w potylicę, jakby coś uderzyło go od wewnątrz czaszki. Przez moment wszystko wirowało. Z głębin zamku dobiegł wrzask – nie ludzki, bardziej przypominający ryk bestii lub lament duszy uwięzionej w cieniu. Héadi, która już kierowała się ku drzwiom, nie zareagowała. Musiała nie słyszeć.
Z rany pnącza sączyła się czarna, lepka żywica, której zapach przypominał Feigrowi mokrą jesienną ściółkę .
— Rzeczywiście dziwne, ale powinniśmy już wracać do kuchni.
W słowach kobiety było rozczarowanie, podobnie jak jej jednooki towarzysz, liczyła uzyskać odpowiedzi od Czabora von Kegel, właściciela grodu. Albo przynajmniej odnaleźć jakąś wskazówkę, której tutaj nie było… a może szukali niewystarczająco uważnie. I choć jeszcze niedawno liczyła, że ktoś odpowie za śmierć Relemisa, wiedziała, że odpowiedzialne były mroczne siły. W obliczu takiej mocy, nie ma dobrych rozwiązań i oczekiwanych zakończeń… a może kolejny raz straciła wiarę.
Mimo to Feigr nie zamierzał się poddać. Jego charakter, wyciosany z twardych skał, smaganych wiatrem i morskimi falami, nie pozwalał mu odpuścić. W milczeniu, z determinacją, przystąpił do przeszukiwania izby. Zaczął przeszukiwać izbę w poszukiwaniu jakieś poszlaki. W skrzyniach pełnych nieprzydatnych rupieci i ciężkich, ale wartościowych i zdobnych strojów, znalazł niewielką, skórzaną sakiewkę zawierającą dziesięć koron. Z pewnością zabłąkała się, a właściciel dawno zapomniał, że ją tutaj posiał. Niewiele, ale mogłoby stanowić przynajmniej częściowe pokrycie ciężkiej pracy, której włożyli w bezowocne śledztwo.
W innym z kufrów odnalazł złamaną strzałę z grotem wykutym z żelaza i drzewcem z rzadkiego drewna, być może pamiątka z polowania lub bitwy. Razem z nią odnalazł również kunsztownie wykonany nóż do listów o ostrzu zdobionym delikatnym grawerunkiem z motywem drzew iglastych. Jednak prawdziwy skarb spoczywał głębiej pod jednym z kaftanów, który z pewnością byłby już dużo za duży na kasztelana — mała książeczka o wytartej skórzanej okładce z mniej lub bardziej czytelnymi bazgrołami. Dziennik. Jego strony, niektóre starannie zapisane, inne chaotyczne, a jeszcze inne zupełnie puste, odsłaniały coś z życia kasztelana. Na jednej stronie liczby, na innej rysunki – lisy, dziki, koślawe obrazy, które mogły być zarówno próbą sztuki, jak i wyrazem obłędu. Na ostatniej stronie, niemal niewidoczna pod smugą zaschniętego atramentu, widniała gonitwa myśli, która zdawała się urywać w pół słowa.
Kiedy Feigr odwrócił wzrok od księgi, swoją uwagę skupił jeszcze na pnączu. Zbutwiała roślina, która oplatała zamczysko niczym ta z mrocznej baśni o śpiącej królewnie. Wyciągnął toporek i odrąbał kawałek. W chwili, gdy ostrze przecięło gałąź, poczuł łupnięcie w potylicę, jakby coś uderzyło go od wewnątrz czaszki. Przez moment wszystko wirowało. Z głębin zamku dobiegł wrzask – nie ludzki, bardziej przypominający ryk bestii lub lament duszy uwięzionej w cieniu. Héadi, która już kierowała się ku drzwiom, nie zareagowała. Musiała nie słyszeć.
Z rany pnącza sączyła się czarna, lepka żywica, której zapach przypominał Feigrowi mokrą jesienną ściółkę .
— Rzeczywiście dziwne, ale powinniśmy już wracać do kuchni.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław