Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Obrazek

„Chcę znowu widzieć gwiazdy nad traktem, chcę gwizdać wśród nocy balladę Jaskra. I pragnę walki, tańca z mieczem, pragnę ryzyka, pragnę rozkoszy, jaką daje zwycięstwo.”


Lasota
Awatar użytkownika
Posty: 288
Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
Miano: Lasota z rodu Wielomirów
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Lasota » 08 paź 2023, 13:38

Osadę górniczą Redwood Canyon założono nieopodal rzeki Humboldt, przy jej łagodniejszym odcinku, która kilka mil dalej zwężała się w stromej kotlinie. To właśnie tam rosły unikalne na całe Stany Zjednoczone czerwone araukarie, a sam lasek jest uważany przez Pajutów za święty. Według legend tubylców okoliczne tereny zostały pobłogosławione krwią orłów, dzięki czemu ziemia stała się urodzajna, stanowiąc życiodajny teren wśród pustyń Nevady. Po krwawych walkach z czerwonoskórymi, urząd USA doszedł z nimi do porozumienia, kupując żyzny teren, a kilka lat później pierwsi osadnicy zaczęli stawiać tutaj domy. Obecność złota okruchowego w rzece doprowadziła...
Evangelina Montgomery przecierała oczy, gdy przy dogasającym świetle lampy naftowej kończyła notatki na temat geografii miasteczka. Znajdowała się w swoim gabinecie, z którego miała dobry widok na główną ulicę. Najjaśniejszym punktem był Thirsty Trails Saloon, przybytek miłego Roy McKenna nieżałującego klientom ani czułych słówek, ani najpodlejszej whiskey. Wieść o ślubie stanowiła powód do radości, a dla zdecydowanej większości mieszkańców i przyjezdnych powód do pijaństwa. Ludzie świętowali zanim rozpoczęła się sama ceremonia.
— Och, moja droga! — Wpadł do środka Travis Cooper, siwiejący, pulchny, ledwo mieszczący się w strój wieczorowy mężczyzna. Zazwyczaj pogodny, łagodny i opanowany przypominał białego gołębia, nieznającego zła czy występku. Teraz ten tłusty, biały gołąb zamartwiał się nieustannie, zestresowany jutrzejszym dniem do takiego stopnia, że niemal latał. Dygotał, rozglądał się panicznie, obgryzał palce, ciągle zasięgał opinii innych, przez co wielokrotnie zmieniał zdanie. Biedaczyna tak się martwił przez ostatnie dni, że nabył przeróżnych problemów zdrowotnych, między innymi potężne komplikacje jelitowe, z którymi mierzyli się najodważniejsi, kiedy wchodzili do wychodka po opuszczeniu go przez gubernatora.
— Nie wytrzymam, panno Montgomery. Ślub mojej córki już jutro, a wszystko niegotowe, nieprzygotowane, nieugotowane, ach! — mówił szybko, panicznie, łapiąc się za głowę, czerwieniejąc. — To będzie kompromitacja, a moja ukochana Eleanor mi nie wybaczy! Co o nas powiedzą później sąsiedzi? Musimy stanowić wzór do naśladowania! — uniósł palec wskazujący, ale nawet on wydawał się miętki.
Załamany Travis podszedł do okna, obok biurka urzędniczki.
— Muszę się napić — stwierdził nieśmiało. — Szklaneczka dobrej, importowanej brandy, spod lady pana McKenna. Ale nie mogę iść przecież sam! Jeszcze przesadzę i nie wstanę jutro! Zawsze mam problem z umiarem, kiedy nie wytrzymuję nerwowo, och! — narzekał i zerknął na kobietę. — Dlatego proszę, aby poszła wraz ze mną! W innym przypadku może mieć pani człowieka na sumieniu, a co wtedy powie pastor Ezekiel!

Tymczasem rudowłosa Betty przygryzła wargę, gdy szeroko rozstawiła nogi przed młodym kawalerem. Rumieniec nie schodził z policzków, gdy mężczyzna eksplorował jej wnętrze, czasami nawet kusiła się na wyćwiczone jęki zawodowej kurwy. Wiedziała, że złapanie za włosy gościa byłoby niestosowne, więc zacisnęła piąstki na pościeli łóżka.
— Ach! Proszę, bądź delikatny — rzekła prawie teatralnie, a gdyby wśród dziwek istniały plebiscyty, za sprawą jej głosu przyjemnego dla ucha zdobyłaby go bez dyskusji. — I jak? Podoba ci się? — zapytała, chichotając.
Doktor Obadiah Wheelock musiał się napić, gdy kończył badanie ginekologiczne najpopularniejszej kurtyzany, Betty. Ta, drocząc się z nim, znakomicie utrudniała oględziny. Tak jak się spodziewał, opryszczka połączona ze stanem zapalnym narządu płciowego gnębiła jego pacjentkę. Wykrył obecność rzeżączki.
— Doktorze, zapomnij o zapłacie od wujka Roya, przecież możesz ją odebrać tutaj i teraz. Ode mnie — zaproponowała uwodzicielsko, oblizując wargi. — Dla takiego przystojniaka... Mmm... To sama przyjemność. — Chora prostytutka albo dziesięć dolarów; oto jest pytanie.
Dźwięk muzyki fortepianowej poniósł się po całym przybytku, Esma rozgrzewała palce, grając prostą, ale wpadającą w ucho melodię. Gwary, śmiechy i przekleństwa niosły się aż tutaj, na piętro, z sali głównej.
Wydawało mu się, że słyszał również dziewczęcy szloch z sąsiedniego pokoju.
Gdy pakował instrumenty swojej pracy do torby lekarskiej — której wyposażenie nadawało się do pracy znacznie lepiej, niżeli starsze modele, zdolne jeno opatrzeć powierzchowne obrażenia — zorientował się, zerkając za okno, że do saloonu nadjeżdżał pan młody wraz z towarzystwem. Doktorowi rzuciło się w oczy, że jeden z jeźdźców był robotnikiem wśród dobrze ubranych panów.

— Panowie, to moja ostania noc jako wolny człowiek. — Pociągnął porządnie z piersiówki i podał ją następnemu jeźdźcowi. Wszyscy ujeżdżali konie, pięciu było dżentelmenami, a tylko jeden z nich był młodocianym wieśniakiem, co prawda ubranym odświętnie, lecz nadal prezentował się wyjątkowo widowiskowo wśród bardzo dobrze wystrojonych na wieczorowo panów. Pomimo tego traktowali go jak równego sobie, przynajmniej udawali albo naśladowali Cola Mavericka, który przekazał srebrną flaszencję Archiemu Baxterowi.
— Zamierzam przeżyć tę noc jak wolny człowiek. Jutro będę mężem, lecz dzisiaj jadę przez pustynie jak kawaler! — zarechotał głośno.
Odpowiedział mu śmiech kolegów z pobliskich plantacji czy przybyszów z bogatych stron.
— Poza tym czuć, że jeden z nas, panowie, nie zna smaku wolności — wszystkie oczy skupiły się na nastolatku — i smaku kobiety. Dzisiaj, w tą wspaniałą noc, staniesz się prawdziwym mężczyzną, Archie! Pójdziemy sobie do Betty czy Alice! O, Betty to się dobrze tobą zajmie, ona lubi takich niedoświadczonych szczyli, ha, ha, ha!
Wjechali do miasteczka od strony zachodniej, drogą z plantacji Mavericków.
— Zechce przypomnieć mi pan tę historię o waszej plantacji? — zapytał łysy, ogolony do skóry dwudziestoparolatek, jeden z jeźdźców w drodze do saloonu. — Czy to prawda, że pana ojciec dokonał egzekucji Indian na polu, gdzie teraz hodujecie tytoń?
— Mój ojciec to miłośnik kolorowych ludzi — stwierdził bezpośrednio młody Maverick. — Waha się, kiedy ma ochrzanić murzyna za to, że się obija na robocie, bo może ujść za rasistę. Ostatnio nawet założył szkółkę dla murzyńskich dzieci, bo chce walczyć z analfabetyzmem — ujawnił pogardliwie. — Strata kasy! Lepiej byłoby zainwestować w interesy, moim zdaniem. Kiedy już przyjmę plantację, to wszystko się zmieni!
— Poczekajcie, ale czy przypadkiem pana narzeczona nie jest Indianką?
Pan młody spoważniał.
— To inna para kaloszy. Dość o tym, jutro będziemy gadać na takie tematy — wyrzekł gniewnie. — Dzisiaj się bawimy, panowie! Pijemy, gramy w karty i korzystamy z dziewczyn McKenna! No, Archie! Pij, bo nie urośniesz! — rozmowa zeszła na zabawniejsze tory. — Powiedz no, odwiedzisz dzisiaj rudą czy czarną, bo na pewno odwiedzisz. Nie odpuścimy tego, oj nie! Jeśli trzeba, zrobimy to na dwa baty, cha!

— Wstawaj, Fuchs. — Kopnął lekko w stopę towarzysza siedzącego na krześle, który spał z kapeluszem przykrywającym twarz. — Przyjechali. — Rzucił krótko Callahan, rówieśnik swojego zastępcy.
Szeryf, szczupły jak tyczka, sprawiał wrażenie niebezpiecznego człowieka, bowiem w jego ruchach było coś z kobry. Poruszał się finezyjnie, prawie płynął, a swymi ruchami potrafił zahipnotyzować. Ludzie, patrząc na niego, tracili uwagę, a to dawniej wystarczyło, aby wpakować kulkę w między oczy bandyty. Dzisiaj plecy Wyatta Callahana strzelały, narzekał na bolące kolana, jednak nadal uchodził za sprawnego rewolwerowca.
— Patrz. Cała zgraja grajków. — Mówił cicho, kiedy uchylił drzwi wejściowe biura, zerkając przez szczelinę na gromadę ubranych na czarno przybyszy. Światło księżyca oświetlało ich przyjazd. — Przywitajmy się.
W drodze zapinał pas z kolbą wraz z rewolwerem w środku. Wyszedł, zakładając biały kapelusz. Na widok szeryfa, jeden z grajków zagrał wesołą melodię na flecie. Muzykanci zbliżali się na tyle powoli, że irytujący dźwięk fletu zapowiadał charakter spotkania.
— Nie podobają mi się. Słyszałem same złe rzeczy na temat McLeoda — wyjaśniał pokrótce Why. — Mam złe przeczucia.
Flecista zatrzymał się na granicy, przed sobą mając osadę, za sobą pustynię, gdzie granicę ustalał szeryf wraz ze swoim zastępcą. Grajek pokusił się na niezwykle denerwujące treble wwiercające się w uszy. Jego zespół zatrzymał konie w taki sposób, że ustawili się otwartym łukiem do strażników prawa, jakoby byliby otwartą paszczą gotową chapnąć ofiary.
— Witajcie — przywitał sucho przybyszy Wyatt. — To spokojne miasteczko, a jutro obchodzimy ślub. Widzi mi się, że będziecie przestrzegać naszych zasad.
Na powitanie flecista wytarł ciemnoczerwoną chusteczką ustnik fleta, schował instrument za pazuchę, a potem splunął, tryskając śliną wokoło.
— Gadasz tak, jakbyś nie wiedział, dlaczego tutaj jesteśmy. — Irlandzki akcent zdradził pochodzenie przystojnego, dobrze zbudowanego McLeoda. Poprawił czarny kapelusz na głowie, patrząc z nieukrywaną wyższością na szeryfa. — Zaprosił nas sam gubernator Travis Cooper. — Urękawiczona dłoń sięgnęła po kopertę z listem. Jeździec rzucił dokument pod nogi szeryfa.
— Czy tak Redwood Canyon wita gości? — cynicznie rozpoczął wypowiedź Irlandczyk, tym razem patrząc w oczy zastępcy szeryfa. — Witacie nas insynuacją? Sugerujecie coś, panowie? Przybywamy tutaj, żeby uraczyć piękną muzyką gości, przynieść wieści ze świata i ducha cywilizacji, w dobrym tonie porozmawiać, a spotykamy ścianę pod postacią gburnego reprezentanta prawa? Winniście nas teraz przeprosić! — dokończył żywiołowo, domagając się przeprosin z nikczemnym uśmieszkiem na ustach.

W oczach Eliasa odbijały się płomienie, kiedy patrzył na płonący stos wraz z pastorem Ezekielem. Palili zbezczeszczone figurki Jezusków, przerobione obrazy Czarnej Madonny i świętych męczenników. Kolejny raz sąsiedzki donos wskazał duchownym drogę do jednego z domów czarnoskórych mieszkańców, którzy ukrywali swoje pogańskie praktyki za chrześcijańską otoczką. Za czasów niewolnictwa karano takie akcesy surowo, teraz wyegzekwowanie czystości religijnej było śliską sprawą.
— Panią Scarlett zaniepokoiły śpiewy sąsiadów — tłumaczył, a raczej cedził przez zęby pastor, kiedy wrzucał drewnianego bożka do ognia. — Pierw uznała to za śpiewy, w końcu ochrzczeni czarnoskórzy bardzo dobrze sprawdzali się w chórkach — pokręcił zawiedziony głową, gdy przechodził do sedna. — Tylko, kto pije wtedy rum? Kto wtedy wyje i gra na bębenkach? Dzięki pani Scarlett dotarliśmy do źródła tego zepsucia — dokończył cicho, szeptem, złowieszczym głosem.
Ezekiel odwrócił się do kompana, cień padł na jego twarz, zniekształcając aparycję starego człowieka, którego głębokie zmarszczki przypominały rozpadliny. Długi nos, szerokie brwi, które Bóg połączył, oraz kanciasta szczęka sprawiły, że pastor uchodził za wielce nieurodziwego mężczyznę. A teraz, wśród gry cieni, mógł zdawać się upiornym.
A to dalej wydawał się obraz łagodny, gdy porównać go z prezencją Kuznetsova, który wśród płomieni przypominał bardziej anioła śmierci, niżeli śmiertelnika.
— To Whitowie — w końcu zdradził. — Bracia pewnie teraz chleją w przybytku McKenna. Siedzą, wśród członków naszego zboru, pewnie szepcząc do uszów murzyńskie herezje. Jutro Bóg połączy Cola i Eleanorę więzami małżeńskimi, lecz z jakimi sumieniami zjawią się świadkowie tego wydarzenia? A to nie wszystko...
Pastor wyciągnął z torby biblię.
— Panna Eleanor musi zostać ochrzczona — ujawnił.
Eleanor Cooper była przedstawicielką rdzennego ludu amerykańskiego. Nikt nie wiedział, skąd poczciwy gubernator wytrzasnął Indiankę, ale wychowywał ją od maleńkości w protestanckim duchu. Pana Cooper wyrosła na elokwentną kobietę, niemniej jej rasa budziła kontrowersję w miasteczku, a wieść na temat jej ślubu z Maverickiem stała się powodem plotek.
— Dzisiaj o północy skończy dwadzieścia lat, gotowa przyjąć miłość pana Boga. Twierdzi, że jest gotowa, dlatego musimy ją sprawdzić. Sprawdzić czy jej dusza jest czysta, ażeby ślubem połączyć młodą parę. — Zdradzając rewelacje, sprawdził godzinę na srebrnej tarczy zegara kieszonkowego. Dochodziła punkt dziewiąta.
— Bracie, trzeba podzielić się obowiązkami. Kto ukarze pogan, a kto ochrzci dziewczynę, jeśli okaże się godna?
Niespodziewani usłyszeli grę na flecie, od strony biura szeryfa.
Ilość słów: 0
Kill count:
  1. zaskroniec

Joreg
Awatar użytkownika
Posty: 189
Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
Miano: Joreg Borgerd
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Joreg » 08 paź 2023, 16:46

Obrazek
Prowadził konia spokojnie, czując się nieco nieswojo w towarzystwie odświętnie ubranych mężczyzn swobodnie rozmawiających na temat nie tylko zbliżającego się święta, ale i zwyczajów właściciela farmy. Archie rzeczywiście nie pasował do tego towarzystwa już na pierwszy rzut oka, nie tylko ze względu na swój wiek. Możliwie biała koszula i brązowe portki na szelkach po ojcu były nieco za duże, przez to zbyt luźne. Czarnowłosy chłopak miał jeszcze na podorędziu wytarte już i schodzone, ale mimo tego zadbane, skórzane mokasyny. Całość stanowiła część lichego spadku po Jonesie, resztę bowiem spalono z obawy przed rozprzestrzenieniem się zaraźliwej choroby.
— Alice bardziej mi się podoba… — Wyznał w odpowiedzi rumieniąc się nieznacznie, zbity z tropu zapowiedzią atrakcji dzisiejszej nocy, jednocześnie będąc przygniecionym mnogością utkwionych w nim spojrzeń.
Nie pozwalając się dłużej namawiać, dziarsko sięgnął po flaszkę z alkoholem, a potem pociągnął skromny łyk. Kiedy tylko przełknął, odkaszlnął, a jego skwaszona mina zdradzała, że jak dotąd niezbyt często miewał do czynienia z napojami wyskokowymi.
— A ja nigdy się nie ożenię! — Zadeklarował, włączając się do rozmowy. — Wystarczy, że moja matka ciągle mówi mi co mam robić. Zobaczycie, kiedyś zostanę rewolwerowcem, łowcą głów, albo znajdę żyłę złota i będę przebierał w takich jak Betty i Alice, a nawet w lepszych! — Nie ociągając się, podał butelkę do kolejnego jeźdźca.
— Czarni nadają się tylko do zbierania bawełny, są tacy głupi… — Było tajemnicą, że Archiemu zdarzało się okradać czarnuchów, co nie przeszkadzało chłopakowi odczuwać z tego faktu satysfakcji. Nazbyt tolerancyjne podejście właściciela do podludzi zdawało się działać na nerwy nie tylko młodocianemu, dlatego chętnie stawiał im opór i obrzydzał życie na znane sobie sposoby, zawsze w pełnej konspiracji.
Na wzmiankę o zajęciu się jedną z dziwek na dwa baty, nastolatek zaczerwił się jeszcze bardziej, a nawet odwrócił w bok głowę, by nie było tego zanadto widać.
— Zagramy w pokera? A co z przygotowaniem do wesela? Czy pan Caleb nie będzie zły, że zamiast pomagać używam sobie w saloonie? A, zresztą — nieco ośmielony pierwszym łykiem, Baxter pacnął się w udo — od czego są murzyni. Chętnie się z panami zabawię. —
Ostatnio zmieniony 08 paź 2023, 20:52 przez Joreg, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 330
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Arbalest » 08 paź 2023, 18:55

Obrazek
— Hę? Kogo niesie...? — zapytał spod kapelusza nagle wybudzony zastępca, zaraz to wsuwając go palcem z powrotem na skalp. Nie żałował nagłego powrotu do jaźni. Gdy którąś już noc z rzędu śniła mu się Atlanta, spoczynek przestawał dawać ukojenie, z jakim zwykle się go wiąże. — Kto przyjechał?
Why nie musiał mu odpowiadać. Z miejsca w którym zatrzymał się po wstaniu na równe nogi, Fuchs miał niezły widok na wkraczających do miasta jeźdźców. W dużej mierze był lustrzanym odbiciem swojego przełożonego — chudy, tylko trochę wyższy, wzrokowo zupełnie nie imponował. Jednocześnie nie wydawał się tym przesadnie przejmować, jakby był pewien swych możliwości.
Podobnie jak swój starszy szarżą odpowiednik, przygotował kaburę z czarnoprochowym coltem i zawiązanym w lasso powrozem. Nie spodziewał się, że będzie musiał użyć któregoś z powyższych, ale gdyby nie brał ich ze sobą za każdym razem, już dawno byłby albo trupem, albo przynajmniej cholernie kiepskim zastępcą. A zwłaszcza na to ostatnie pozwolić sobie nie mógł.
— Przywitajmy, panie Callahan — potwierdził lakonicznie, wychodząc w krok za właściwym szeryfem, trzymając dodatkowo w ręku zapaloną lampę olejną. Towarzyszący odgłosom zbliżania się flet mało nie spowodował u niego krwotoku z uszu. Jako dumny posiadacz względnie utalentowanej muzycznie małżonki, przyzwyczajony był do słuchania czegoś co można było nazwać melodią, nie wydobywających się z instrumentów odgłosów zarzynanego kojota.
— Nazwiska nie poznaję. Zdam się tedy na was. Tylko niech przestaną już grać, bo uszy więdną... Bogu dzięki, że Esma tego nie słyszy — odpowiedział szefowi Fuchs. Nie wiedział znowu o nim tak dużo, pracował na stanowisku od niedawna, ale jeśli stary Wyatt miał złe przeczucia, był to prawie jak znak od Pana, którego nie należało pochopnie odtrącać.
Zdecydował się nie grać w grę przybyłego zespołu grajków, zostając poza utworzoną przez nich „paszczą”, gdzie każdego miał w komfortowym polu widzenia. Istotnie, jeśli ten który gadał był McLeodem, to jego nastawienie nie nasuwało na myśl bezkonfliktowego pobytu zespołu w mieścinie.
— Ależ my wiemy dlaczego tu jesteście i na czyją prośbę. Pamiętajcie jeno, że prawo w Red Canyon jest jedno, dla wszystkich, a wy jesteście gośćmi. A za to, że mamy prawo i jakiś porządek — za to przepraszać nie wypada. Źle mówię, panowie? — wtrącił się do rozmowy zastępca, biorąc się jedną ręką pod bok. W drugiej dalej trzymał lampion, którym oświetlał zarówno siebie, szeryfa, jak i przybyłych do miasta muzykantów. Na rzucony pod nogi szeryfa list właściwie nie spojrzał, zasępił się tylko bardziej. Niezależnie od tego, czy przyznano mu rację, czy nie, jeśli tylko Why nie miał nic do dodania, kontynuował.
— Przybywacie późną nocą, odziani w czerń, konno, to i nie dziwcie się, że i podejrzliwym okiem spoglądamy. Za to, jeśli istotnie jesteście tu w uczciwych intencjach, jak mówicie, to nie obawiajcie się, bo na powitaniu się z naszej strony skończy. Saloon jest w tamtą stronę, tam możecie odpocząć, konie zostawić. I tam odpowiednio was podejmą, jak pan gubernator pewno zaplanował — stanął do nich bokiem, wskazując tymże lampionem, niby latarnik, drogę w głąb miasta.
Ilość słów: 0
Obrazek

Wulf
Awatar użytkownika
Posty: 274
Rejestracja: 15 mar 2018, 0:12
Miano: Cyprian de Nogaret
Zdrowie: Okaleczona twarz.
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Wulf » 08 paź 2023, 23:30

Obrazek
Ciśnięty w stos obraz wzniecił snop iskier, które zatańczyły i odfrunęły w mrok nocy. Ogień skwierczał, strzelając raz po raz, topiąc w nieprzejednanym żarze zbezczeszczone, złote cielce. Elias, z niemą powagą, obserwował deformujące się kształty, świadomie wdychając mdlący smród. Stał nie sam, bo z pastorem Ezekielem. Cuchnące wyziewy pachniały jak sam grzech, przed którym naturalny odruch nakazywał się odwrócić i odejść jak najdalej. Im dłużej stali, tym mocniej odczuwali zawirowania w głowie, tym bardziej zbierało ich na wymioty, a zmęczone płuca wzbraniały się przed kolejnym tchnieniem. Czuli się tak, jak prawdziwy chrześcijanin winien się czuć, gdy szatan stał naprzeciw. Dlatego nie odeszli, a usilnie wpatrywali się w płomienie, szukając konfrontacji.
Kiedy Ezekiel mówił, Elias widział w ogniu widma jego historii. Spocone, dzikie twarze, białe zęby błyszczące w mroku, gardłowe krzyki wołające zbereźne słowa. Widział przelewający się alkohol w akompaniamencie podłego śmiechu. Jątrzącą się jak rana nieprzyzwoitość, docierającą do uszu słabych, podatnych na zło, dusz.
Widział truciznę.
Mmm...
Z lekkim roztargnieniem wspomniał pannę Cooper. Tak, należało ją ochrzcić, czym prędzej. Pomimo jej pochodzenia, jak przystało na dobrego pasterza, radował się na jej decyzję o dołączeniu do stada. Niewiernym należało otworzyć drogę do zbawienia i Eleanor na to zasługiwała. Była dobrym człowiekiem, a teraz będzie mógł jej w końcu mówić szczerze dzień dobry.
Poddaj próbie pannę Cooper, Ezekielu. Bluźnierców zostaw mnie.
Stalowy różaniec zabrzęczał złowróżbnie w dłoni pastora, wybudzony tym postanowieniem.
Nie szczędził czasu, bo i nie było po co. Skierował się do Thirsty Traila, tak jak mu wskazano. Nie bywał tu prawie w ogóle, a już z pewnością nie o tej porze. Nie znaczyło to, że nie wiedział, czego mógł oczekiwać w przybytku, wręcz przeciwnie — wydawało mu się, że wie o tym miejscu szczególnie dużo. Z opowieści, a jakże, lecz tych, które szeptano mu w tajemnicy, łaknąc wybaczenia i pokuty.
Drzwi saloonu otworzył z dozą gwałtowności, umyślnie uprzedzając gości o swoim przybyciu. Próg przekroczył powoli, rzekłbyś, zbyt wolno, tak, jak robią to ci, którzy pragną zostać zauważeni. Ciemne, zachmurzone pod ściągniętymi brwiami, oczy, przesuwały się nieśpiesznie po zebranych twarzach, a jeżeli ktoś widział w nich nieme oskarżenie, to nie był w błędzie. Pastor Monroe go nie maskował.
Wszedł do środka, stawiając ostrożnie kroki. Zasiał ciszę, w jednej chwili dławiąc melodię fortepianu, urywając rozmowy i piski dziewcząt. Pozornie nie dostrzegał rozstępujących się przed nim ludzi, choć w rzeczywistości doskonale widział strach, poczucie winy i zmieszanie w mijanych spojrzeniach. Każdy miał świadomość, że pastor przyszedł po coś.
Tym czymś byli czarnoskórzy mężczyźni, do których teraz zmierzał, przyciągany jak magnes. Stanął przed nimi, trzymając w ręku pismo święte. Przez czas jakiś milczał, spijając wszechobecny strach. W końcu przemówił.
„Jest bowiem wielu krnąbrnych, gadatliwych i zwodzicieli, zwłaszcza wśród obrzezanych” — zwrócił się do braci Whit — „trzeba im zamknąć usta, gdyż całe domy skłócają, nauczając, czego nie należy, dla nędznego zysku. Powiedział jeden z nich, ich własny wieszcz: 'Kreteńczycy zawsze kłamcy, złe bestie, brzuchy leniwe'. Świadectwo to jest zgodne z prawdą. Dlatego też karć ich surowo, aby wytrwali w zdrowej wierze, nie zważając na żydowskie baśnie czy nakazy ludzi odwracających się od prawdy. Dla czystych wszystko jest czyste, dla skalanych zaś i niewiernych nie ma nic czystego, lecz duch ich i sumienie są zbrukane. Twierdzą, że znają Boga, uczynkami zaś temu przeczą, będąc ludźmi obrzydliwymi, zbuntowanymi i niezdolnymi do żadnego dobrego czynu”.
Niedźwiedzia dłoń pastora zacisnęła się gwałtownie na księdze, wydając głośne klaśnięcie. Mężczyzna przekrzywił lekko głowę, czekając na reakcję. Na jego twrzy gościł uśmiech.
Ilość słów: 0

Heliotrop
Awatar użytkownika
Posty: 50
Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
Miano: Rita Fahari Lukokian
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Heliotrop » 09 paź 2023, 18:40

Obrazek
... do bankructwa i zagadkowej śmierci Samuela Montgomery'ego i do szaleństwa jego żony Virginii, zwieńczonego rychłym samobójstwem i osieroceniem ich jedynej córki — dokończyła w myślach Evangelina, przymykając zmęczone długą pracą przy słabym oświetleniu oczy. Tylko w myślach, albowiem sumiennie spisywana przez kobietę kronika nie była jej własną. Co prawda sylwiczna forma zapisków nie wykluczała elementów biograficznych, lecz panna Montgomery dbała o to, by dotyczyły one innych mieszkańców Redwood Canyon.
Nagłe pojawienie się gubernatora wyrwało Evangelinę z zamyślenia. Podskoczyła na fotelu, nie będąc przyzwyczajoną do podobnych stanów swego pryncypała, lecz szybko się dostosowując.
Czy coś się stało, panie gubernatorze? — zapytała, szczerze zatroskana.
Cooper był jej dobrodziejem, najlepszym człowiekiem, jakiego znała i jakiego ta ziemia nosiła — nie miała co do tego wątpliwości. To on po tragicznej śmierci jej rodziców zadbał o edukację nieszczęsnej sieroty, on dał jej pracę i dach nad głową. On w końcu zaopiekował się indiańskim dzieckiem i traktował je jak rodzoną córkę, czemu właśnie dawał upust. I dbał o całe miasteczko.
Evangelina spojrzała na Coopera i uśmiechnęła się ciepło.
Spokojnie, panie gubernatorze — przemówiła łagodnie i kojąco, niczym gołębiarka do wzburzonego podopiecznego. — Wszystko będzie dobrze. Jeśli nie ufa pan sobie, proszę zaufać mnie. Osobiście nadzorowałam finalne przygotowania. To naturalne, że się pan denerwuje, nie co dzień wydaje się córkę za mąż.
Evangelina obróciła się na krześle w kierunku znerwicowanego przełożonego. Łuna padającego z okolic saloonu światła odbiła się w szklistych oczach Coopera. Widziała jak drga mu drugi i trzeci podbródek, a na wysokim czole i nad górną wargą perli się pot.
Może powinien się pan wcześniej położyć? — zaproponowała współczująco. — Mogłabym poprosić Betty o coś na sen...
Chciała położyć mu dłoń na ramieniu, by dodać otuchy, lecz nie zwykła się z nim spoufalać. Już i tak co złośliwsi rezydenci Redwood Canyon szeptali po ciemnych kątach, że Evangelina ma romans z Travisem, a wszelkie awanse odrzucała i odrzuca nadal, bo liczy na to, że w końcu upoluje starego i jego majątek. Wiedziała o tym i napawało ją to wstrętem — do podobnych plotek i do ludzi, którzy je rozsiewali. Cooper był dla niej jak ojciec i tylko najbardziej wykolejony umysł mógł wysnuć z ich wzajemnych stosunków podobne wnioski. Wykolejony i nieznający za cent Evangeliny Montgomery.
Nie wiem, co powie na moje sumienie — odpowiedziała, rozbawiona dramatyzmem Coopera. — Ale wiem, co powie, kiedy zobaczy pana w przybytku pana McKenna w wigilię ślubu pańskiej córki, panie gubernatorze.
Widząc jednak, że Cooper znajduje się na skraju załamania nerwowego i zapewne w nosie ma, co powie ich srogi pasterz na takie zachowanie swych krnąbrnych owieczek, Evangelina zamieniła stalówkę na rysik i zamknęła oprawny w grubą, wytartą skórę notes. Ktoś musiał nad nim czuwać.
W porządku, panie gubernatorze — powiedziała, wstając zza biurka, z zeszytem pod pachą. — Szklaneczka nie zaszkodzi.
Był jej dobrym duchem, więc odpłacała mu tym samym, ilekroć tylko miała okazję.
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Eist Cintryjczyk » 09 paź 2023, 21:42

Obrazek
…siedemnaście Missisipi, osiemnaście Missisipi, dziewiętnaście… — aby skupić myśli na czymś innym, niż jęki i wiercenie się badanej dziwki, młody medyk odliczał w głowie upływające sekundy, poruszając przy tym bezgłośnie ustami. Na szczęście objawy, w połączeniu z zawodem badanej, jednoznacznie wskazywały na trypra, więc z diagnozą problemu nie miał.
Dwadzieścia sied… Ekhem… — wyrwało mu się na głos, kiedy usłyszała pytanie pacjentki. — Nie, tu nie ma nic do podobania, panienkoPanienko! Ha, ha, ha, zaśmiał się w duchu z wpojonych manier. — Tu wymagane jest leczenie. Przepiszę maść, ale nie wiem, czy na miejscu będzie dostępna. Może trzeba będzie sprowadzić.
W swoich zapasch miał jeszcze co prawda fiolkę laudanum, buteleczkę morfiny i kilkanaście pastylek opiumowych, jednak użycie któregokolwiek z tych medykamentów w tej sytuacji byłoby marnotrawstwem. Poza tym, wolał zachować je dla bardziej potrzebujacych klientów.
Kiedy skończył badanie, odwrócił się i chciał wytrzeć ręce w wiszące na krześle płótno. W ostatniej chwili powstrzymał się jednak, zdając sobie sprawę co w tym pokoju na co dzień się dzieje i do czego płótno to mogło być wcześniej używane. Wyjął ze swojej torby chustę, która mogła służyć za temblak i wytarł w nią dokładnie ręce oraz instrumenty. Chusty nie schował już jednak, złożył tylko i zostawił na krześle.
Dziękuję panience za miłe słowa, ale z panem McKennem inaczej się umówiłem — odpowiedział Obadiah na propozycję zapłaty w naturze.
Ale w duchu musiał przyznać, że gdyby nie choroba Betty i to, że ją badał, pewnie by się skusił bez większych oporów. W końcu nie bez powodu uchodziła za najurodziwszą z dziewczynek Roya, o czym w ciągu tych zaledwie kilku dni w mieście słyszał już przynajmniej pięć razy. Miał więc już co najmniej pięciu murowanych klientów na najbliższy czas. Trzeba będzie ściągnąć większą partię leków na własną rękę — pomyślał. — W końcu czemu nie miałbym skorzystać z dodatkowej okazji do zarobku na sprzedaży medykamentów.
Ponownie odwrócił się do torby, wyjął z niej notatnik i dobrze zatemperowany ołówek. Ze zgrzytem, szybkimi, rwanymi ruchami zapisał na kartce drobnym maczkiem zalecany lek oraz instrukcje stosowania. Kartkę wyrwał z notatnika i położył na stoliku przy łóżku. Kiedy znów podniósł wzrok żeby zacząć pakować swoje utensylia, zauważył przez okno zbliżających się do saloonu młodzieńców z przyszłym oblubieńcem na czele.
Widok ten przypomniał mu wieczór, jeszcze sprzed wojny, kiedy nawalony niemal do nieprzytomności szedł przez Chicago w podobnym orszaku. Wtedy panem młodym był jego starszy brat, Jerome, który wychodził za niezbyt urodziwą, ale za to niezwykle dobrze sytuowaną Ettę Goldthwaite. Jak sam przyszły małżonek żartował, brat medyk na pewno pomoże mu szybko zostać wdowcem. Niestety, to Etta została wdową, gdy w 1862 Jerome zginął rozszarpany konfederackim granatem w bitwie nad Antietam.
Z zamyślenia wyrwała Wheelocka dochodząca z dołu muzyka i gwar. Przez wspomnienia o bracie trochę sposępniał, co dało mu jeszcze jeden powód do tego, żeby zejść na dół i się napić. Głośno zatrzasnął torbę i ruszył do wyjścia.
Radzę nie zwlekać z rozpoczęciem stosowania — rzucił przez ramię do Betty na odchodne. — Bo jak się rozniesie…
Kiedy wyszedł na korytarz, dźwięki zabawy uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. Przygnębienie, w połączeniu ze zmęczeniem, dały o sobie znać. Przetarł czoło przedramieniem, powachlował się melonikiem i ruszył na dół, do głównej sali. Przy barze zamówił whiskey, a zanim ją dostał, wypisał szybko rachunek za wykonaną przed chwilą usługę i podał barmanowi w zamian za kieliszek. Opróżnił go natychmiast, skrzywił się i poprosił o kolejny. Kiedy barman mu nalał, Obadiah wstrzymał go gestem, wychylił do dna i poprosił o repetę. Dopiero wtedy odwrócił się przodem do sali, rozpiął guziki marynarki i kamizelki i oparł o kontuar, omiatając wzrokiem zebranych w saloonie.
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Lasota
Awatar użytkownika
Posty: 288
Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
Miano: Lasota z rodu Wielomirów
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Lasota » 12 paź 2023, 3:08

Obrazek Ciężar rewolweru przywołał wspomnienia w starym konfederacie. Przypomniał sobie o bitwach, bratobójczej walce i ostrzałach armat. Chwyciwszy za czarnoprochową broń, poczuł swędzenie na starych bliznach. Gdzieś na pustyni jadowity wąż zagrzechotał.
Grajkowie mierzyli wzrokiem stróżów prawa niczym sępy umierającego człowieka. Mężczyźni w białych kapeluszach odczuli ciężar spojrzeń przybyszów, zimny pot spływał wzdłuż ich pleców. Zarżały czarne konie, których grzywy niemal wtapiały się w mrok nocy, a jeden z jeźdźców zaśmiał się głośno, kpiąco.
— Tylko Bóg może nas sądzić — odrzekła stara kobieta w dziwnym, nieznanym Fuchsowi akcencie.
Chmura zakryła księżyc, zrobiło się niezwykle ciemno. Przez chwilę zastępca szeryfa trzymał jedyne źródło światła, aż do momentu wykrzesania. Wybuchł trzon zapałki, rozpaliło się cygaro, złowieszczy cień pokrył twarz McLeoda.
— Dobrze powiedziane — rzekł melodyjnym głosem, wypuszczając cygarowy dym przez usta. — Tylko Bóg może nas sądzić — powtórzył podłym głosem.
Młody arab, jakiego ujeżdżał Irlandczyk głośno prychnął.
— Nasze intencje są jasne. Jesteśmy tutaj, żeby zagrać na cześć pary młodej — ujawnił swoje intencje McLeod wyjątkowo niechętnie. — Miłość jest cudowna, w miłości człowiek rośnie i nikt nie stanie na jej drodze — dokończył prawie gniewnie, jakby mówił o sobie. — A kto raz posmakował prawdziwej miłości, nie zadowoli się niczym innym.
Wierzchowce zagruchotały zębami, zniecierpliwione.
— Przestrzeń pieprzyć — nagle wtrącił się Callahan, mrużąc oczy. — Pan William i ja domagamy się potwierdzenia, że załapaliście. Tutaj jest prawo i porządek. I każdy, nawet zakochany kretyn, będzie go przestrzegać. Czy to jasne? — Zapytał wprost.
Zapadła cisza tak głośna, że wwiercała się jak niedany flet Irlandczyka. Atmosfera zgęstniała.
Chmurka odsłoniła księżyc, który z całą mocą oświetlił rozmawiających mężczyzn i jedną kobietą. Niektórzy powoli przemieszczali ręce ku kabur.
— Miłosierdzie Boga nie zna granic — odrzekł McLeod. — Będziemy się zachowywać i skorzystamy z gościny — przyznał, chociaż nie brzmiało to szczerze. — Tak jak mówiłem, jesteśmy muzykami, tworzymy sztukę. A jutro pokażemy, jak gra prawdziwa miłość — wytłumaczył żywiołowo. — Za mną! Cha, jazda!!!
I pognali, omijając galopem stróży prawa.
Wyatt odprowadził ich wzrokiem, wyraźnie niezadowolony.
— Mam złe przeczucia — stwierdził, zaniepokojony. — Co robimy, Fuchs?
Obrazek
— Tylko jedna szklaneczka, moja droga! Dla kurażu! — Zmyślił rozdygotany gubernator, poprawiając kołnierzyki koszuli. Teraz, będąc zmartwionym, nawet cała butelka brandy spod lady pana McKenna nie dodałaby odwagi przybranemu ojcu.
Cooper założył cylinder na swoją spoconą głowę. Ciężko oddychał, jakby stres wywołany ślubem jego córki wyssał z niego wszelkie siły. Pomimo tego, wystawił ramię, aby zaproponować wspólny spacer do saloonu.
— Zapraszam. — Zaproponował nienachalnie swoim niskim, tubalnym głosem. Panna Evangelina miała okazję zdecydować, w jakiej bliskości towarzyszyłaby gubernatorowi, który spoglądał na nią zupełnie platonicznie.
Szli w kierunku saloonu, wybierając drogę przez ogród. Evangelina Montgomery w istocie zapięła wszystko na ostatni guzik, teraz, oglądając realizację swojego pomysłu, natchnęło ją, aby spisać swoje dokonania. Być może sztuka aranżacji ślubnej posłuży przyszłym pokoleniom zaradnych kobiet, bez których śluby nie mogły wyjść pomyślnie? Patrzyła, widząc okazję do stworzenia barwnego opisu.
— Hm — zadumał się gubernator. — Wiedziałem, że ma panna rękę do dekoracji, nie ma co!
Podziwianie zakłóciła piosenka w języku, który kojarzył się z wiatrem i wolnością. Melodia przemykała nieśmiało jak dzieci bawiące się biegnące do mamy, a tęsknota za niejasnym pragnieniem kusiła, żeby dotknąć trawę gołą skórą. Źródło śpiewu dobiegało z ławki, na której siedziała kobieta spoglądającą w srebrną tarczą. Ciemnowłosa Indianka przypominało dzikie piękno, które następnego dnia zostanie ujarzmione, ostatecznie schwytane zwyczajem Starego Świata. Lecz teraz, w godzinach odliczających ulotną wolność, śpiewała.
— Na Boga, jakie to piękne... — wyszeptał pan Cooper, któremu po policzku spłynęła łza.
Evangelina Montgomer pojęła, że to mogła być ostatnia chwila, aby porozmawiać z Eleanor. Mogła również dać dziewczynie spokój i kontynuować podróż do miejsca, gdzie podawano dobrą brandy spod lady.
Obrazek
— Azytro...Azytro-co? — próbowała dziwka wyczytać z kartki słowa recepty, które z jej perspektywy brzmiały jak szamańskie zaklęcia. — Och, doktorze, a nie możemy wyleczyć tego masażami? — zażartowała na głos, ostatni raz wystawiając młodego mężczyznę na pokuszenie. — Rozumiem. Dziękuję! Mam nadzieję, że pewnego dnia to pan okaże się moim klientem, a wtedy — oblizała wargi — ukażę panu remedium na samotność — dokończyła uwodzicielsko rudowłosa.
Obadiah Wheelock wychodząc z pokoju, zauważył na odchodne jak dziewczyna wstała z łóżka i założyła na siebie szlafrok z zaalarmowaną miną. Zamknął zarysowane drzwi, wszedł na krótki korytarz prowadzący na antresolę, z której mógł poobserwować główną salę.
„And now I know the only compass that I need is the one that leads back to you.
And I know the only compass that I need, oh is the one that leads back to you”.

Śpiewała Esma, z ledwością przybijając się przez gwar bywalców. Ta, niezakłopotana kakofonią gości, kontynuowała piosenkę. Doktor kontynuował drogę do baru, dębowe deski zabrzęczały pod ciężarem jego kroków, jakby próbowały ponarzekać i rzucić pogróżkami, wydobywając je ze szczelin. Głośno zawyły stopnie schodów, gdy uczony schodził do sali głównej.
„And the burning blisters on my feet will calm,
So hold me as I m close to flaw.
Away from the warmth of your arms I stay...”

— ZDROWIE MŁODEJ PARY!!! — Ktoś rzucił przedwczesne toasty, rechocząc jak pijana świnia, gdy Wheelock znalazł się na parterze, a on sam stał się częścią tłumku. Szedł powoli, omijając podchmielonych kowbojów. Niektórzy z nich kiwnęli mu głową na powitanie, inni patrzyli nań z byka, a pozostali lekko obijali się o niego, gdy próbowali przemieszczać się w ciasnocie ciał.
— Va banque! — zakomunikował zdesperowany pokerzysta, podsuwając na środek stołu garść dolarów oplecionych złotym zegarkiem kieszonkowym.
— Zagadałem do Romualda, bo mojemu bykowi odbiło — tłumaczył odziany w strój roboczy gość o licu sparzonym przez pracę na słońcu. — Nie daje się do siebie podejść. Jak zaklinacz nie pomoże, to urżniemy tego upartego sukinsyna u rzeźnika.
Niespodziewanie wpadł na Obadiaha murzyn, który trzymał w rękach dwa kufle. Mocarny olbrzym prawie zwalił doktora z nóg.
— Najmocniej przepraszam. — Stwierdził szczerze muskularny, ciemnoskóry gigant, żeby dołączyć do swoich ziomków z plantacji, którzy siedzieli przy najdalszym i najmniejszym stoliku.
„Now I know the only compass that I need, oh is the one that leads back to you.”.
— Kogo moje oczy widzą, przecież to sam doktor Wheelock! Zapraszam, zapraszam na krzesełko! Właśnie szykowałem moją małą specjalność! — Zawołał Roy McKenn, którego prezencja wywoływała skojarzenia ze śliskim szczurem. To był przeciętnego wzrostu osobnik, który pomimo kurtuazji i miłych słówek, wywoływał cień obrzydzenia. Coś było nieprzyzwoitego w jego manierze, budzącą zdrową ostrożność, jednak słowem czy gestem nazywany przez kurwy Wujek Roy nigdy nie życzył nikomu nic złego. Ubrany wieczorowo, zaprosił gestem lekarza.
— Uuu, zaczynamy z wysokiego c-e, niech tak będzie. — Zauważył właściciel i barman jednocześnie, zwinnym ruchem odkorkowując inną butelkę. Polał zaczętą whiskey do czystej szklanicy. Bursztynowa zawartość wypełniła szkło. Zanim lekarz sięgnął po czek, powstrzymał go barman.
— Proszę — zaznaczył stanowczo McKenn. — Na mój koszt.
Smakowało surowo. Posmak okropny, lecz waliło mocno niczym rozzłoszczony ogier. Repeta została nalana do tego samego szkła, jednak tym razem pod nim Roy umieścił zapłatę za leczenie dziwki. Banknoty przekleiły się do wilgotnego naczynia.
— I jak źle jest? — zapytał zaniepokojony, nachylając się do uczonego. — Pociągnie jeszcze? To moja najlepsza dziewczyna, w szczególności chłopcy z plantacji lubią sobie przy niej się zrelaksować. Ach, pamiętam jak ją zatrudniałem! Przybyła taka cała strudzona, bez grosza przy duszy. Dałem jej dach nad głową, pracę, a teraz odrabia dług — tłumaczył, samemu sobie polewając. — Betty od samego początku miała dryg, wiedziała, co chłopcy lubią. W mgnieniu oka rozszyfrowała ich intencje. A wiesz, że jej pierwszym klientem okazał się pewien gość, który zgubił papierośnicę? Nazywali go wędrowcem...
Roy McKenn zaczął zalewać słowami lekarza, który, traktując je jak tło, odwrócił się ku głównej sali. Pomimo jutrzejszego ślubu, ludzie bawili się, jakby wesele trwało już teraz.
Obrazek
Kroczył w nocy, gdzie poczciwi chrześcijanie smacznie spali, chociaż przywracali się boku na bok niespokojnie, gdy zapach palonego bluźnierstwa dotarł do ich nosów. Szedł ciężkim krokiem, gdyż dźwigał na swoich szerokich barkach nie tylko ciężar własnej historii, lecz również sumienia ludzi. Szedł, zbliżając się do Thirsty Trails, znając smaku grzechu lepiej, niż najpodlejsza łachudra.
Wszedł na taras, para młodych poganiaczy bydła, opierając o ścianę ładnego budynku, zauważywszy duchownego, natychmiast zmienili plany na wieczór. Pośpiesznym krokiem wycofali się do swoich domów. Nie zatrzymał się. Skupiwszy wzrok na wahadłowych drzwiczkach, nacierał.
„Yeah, coffee will raise the head again,
cokes that lead us from the pain.
Words just sit like empty scribbles,
such empty caffeinated widows.”.

Ujrzał grzeszników, którzy przepijali, rozgrywali albo wydawali pieniądze na kurwy, a przeciwwagą do tego stanowiła piosenka Esmy.
W pierwszej sekundzie wydarzyło się wiele nieistotnych wydarzeń:
Doktor, odwrócony plecami do barmana Roya, patrzył na salę.
Rudowłosa ladacznica zawędrowała do sąsiedniego pokoju.
Czarnoskóry olbrzym usiadł na ledwie mieszczącym jego tyłek krzesełku.
Młody pokerzysta przeklinał Boga, że stracił i majątek, i zegarek.
Ciężki krok zwiastujący pokutę, po czym wybrzmiało Słowo Boże. Później, gdy surowy mąż zacytował pismo, gawiedź zamilkła. Owieczki rozstąpiły się przed swoim pasterzem. Część zamarzła w bezruchu, obserwując w napięciu każdy krok duchownego. Inni cofali się, a kiedy napotkali przeszkodę pod postacią ściany, prawie się do niej przyklejali, obawiając się karcącego wzroku Kuznetsova.
— Tylko tego drania brakowało. — Wycedził przez zęby pan Roy McKenn, który jedynie dobrymi manierami ukrywał swoją prawdziwą, przeżartą grzechem duszę. Facet, wydający się z aparycji najbardziej śliskiego typu cwaniakiem, zawiesił szczurze oczka na postaci gniewnego sługi bożego. Jego dominująca ręka powędrowała pod ladę barową.
Pomimo pory, wszyscy wysłuchiwali kazania, jakby stali w kościele za dnia. Słuchali i przepuszczali Fiodora, aż ten dotarł do najdalej położonego stolika na sali, w ciemnym kącie, gdzie trzech dobrze zbudowanych czarnoskórych siedziało i piło piwo. Jeden z nich, słuchając przedstawienia, rąbnął ręką o stół. Zwaliły się naczynia, rozlało się piwo. Powstała osoba, a raczej powstała góra wyższa o głowę od samego duchownego. Muskularny, olbrzymi Afroamerykanin o łysym łbie i bujnej brodzie zmierzył wzrokiem białoskórego, przeczuwając, dlaczego przyszedł.
Napiął mięśnie. Był przygotowany na wszystko, jednak w jego oczach kryło się napięcie godne przerażonego zwierzęcia.
— Nie masz prawa — stwierdził groźnie. — Zamierzamy tutaj zostać i pić dalej — ciągnął powoli, nie uśmiechając się i utrzymując powagę. — Idź sobie, wdowcu. — A kryła się groźba w słowach Oskara Whita, największego człowieka po tej stronie Nevady.
Szmer poniósł się po ludziach, stare plotki powędrowały pomiędzy uszami.
„Now I know the only compass that I need is the one that leads back to you.
Now I know the only compass that I need, oh is the one that leads back to you”.

Obrazek
— Ha, ha, ha! — zarechotał długowłosy dżentelmen. — Nigdy się nie ożenisz? Nawet się nie będziesz spodziewał, jak taka weźmie cię z zaskoczenia, a potem, otrząśniesz się dopiero przed ołtarzem — mówił z rozbawieniem. — Przeklęte baby. Najpierw są słodsze od miodu, później wyręczają cię jak matka, żeby potem zagonić w chomąto! — Uniósł palcem z obrączką.
— Nie strasz pana młodego — dodał łysy, zerkając na Mavericka.
Cole machnął na to wszystko ręką, zirytowany kierunkiem żartów, ale nie miał im tego za złe. Dopiero, gdy nastolatek zdradził cień zmartwienia, pan młody wręczył mu flaszeczkę, w której ostał się ostatni łyk.
— Archie, spokojnie! — zapewnił dorosły. — Nic ci nie grozi, więc baw się tak, jakby nie było jutra! Nawet się obrażę, jeśli będziesz rześki na moim ślubie, bo ja zamierzam stanąć przed moją wybranką narąbany jak świnia! Cholerne koneksje, cholerna polityka, cholerny świat! — zawył z chwilowej rozpaczy.
Wszyscy jeźdźcy i jeden farmer podjechali do Thirsty Trails, lecz nie zsiedli z koni, bowiem przyuważyli wchodzącego do środka Eliasa.
— O nie. — Skierował konia w przeciwnym kierunku. — Obłąkaniec wszedł do środka!
— I co? Wchodzimy i pijemy! — zagadał łysy.
— Nie masz pojęcia, kto to jest! To fanatyk, który zauważywszy mnie u Roya, każe odbyć publiczną pokutę — mówił wcale poważnie, cała odwaga Cola wyparowała. — Zmiana planów, panowie. Zrobimy męski wieczorek.
— Ale z ciebie pizda — podsumował długowłosy.
— Ażeby cię!!! — Podniósł rękę, sprowokowany obelgą Maverick.
Zaśmiał się zupełnie nowy głos. Nie zauważyli jak nocni przybysze zbliżyli się do nich, obserwując całe zajście jak wilki na sarny. Przewodził watahą ubrany w czarny garnitur z płaszczem ciemnym jak sama noc mężczyzna. Jego uwagę skupił przyszły mąż.
— Czy to nie pan Cole Maverick we własnej osobie? — zapytał retorycznie z irlandzkim akcentem. — Czy to nie niedoszły mąż? — kontynuował dziwne, prowokująco, również i gniewnie. — Czy to nie nadęty bufon, który zamierza wszystko odziedziczyć po ojcu?
Irlandczyk bez strachu zbliżył się do dżentelmena. Spojrzał mu prosto w oczy, Cole natychmiast spuścił wzrok. Jego towarzysze zmieszali się, czuli się niepewnie.
Grajkowie natomiast czyli się jak ryby w wodzie.
— Jak to niedoszły? O co chodzi, proszę pana? — zapytał zszokowanym głosem, nie mając pojęcia, w czym rzecz.
Irlandczyk nie wykonał żadnego ruchu, patrzył jak wąż na swoją ofiarę. Czar zwolnił. Jak zamierzał to zinterpretować nastolatek i co planował czynić?
Ilość słów: 0
Kill count:
  1. zaskroniec

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 330
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Arbalest » 12 paź 2023, 16:01

Obrazek
— Zdarza nam się wysyłać pod osąd Stwórcy. Taka praca. Głupich nie sieją, sami się rodzą, na tym łez padole... — powstrzymał się od bezpośredniej groźby, kryjąc ją za tanią metaforą. Nie kupował pięknych słówek otaczającej go watahy, dalej stał tam gdzie wcześniej, niewzruszony ani przez kare konie, ani przez pewność siebie Irlandczyka i jego trupy, choć musiał się powstrzymywać, by odruchowo nie złożyć ręki na uchwycie rewolweru. Przynajmniej do czasu, kiedy w świetle księżyca nie zobaczył ich dłoni, sięgających powoli w stronę ich własnych rewolwerów...
Callahan ujął sprawę chyba jeszcze bardziej dosadnie, ale ostatecznie to sam McLeod poszedł do rozum do głowy, rozładowując w porę spięcie.
— Uszy krwawią od tej waszej sztuki. Nie wiem w zasadzie za co gubernator Cooper wam płaci, bo nie za talent, ale to już nie moja sprawa. Jedźcie, z Bogiem, którego tak rzekomo miłujecie. I oby wam dopomógł wziąć sobie słowa szeryfa Callahana do serca, bo nie chcecie, żeby wysłał któregoś z nas — rzucił im jeszcze na odchodne, nie szczędząc sobie sarkazmu. Odczucia zastępcy pokrywały się kropka w kropkę z tymi jego przełożonego. Z wyrazem pogardy obserwował odjeżdżających w głąb miasta grajków, noszących się raczej jak kowbojska banda oprychów, niż uczciwi, bogobojni ludzie.
— To jest nas dwóch, szeryfie... — odwrócił się do szefa, składając wolną rękę na pasie. — Brzmiał jak człowiek, który ma plan. Nie podoba mi się jego plan. Trzeba mieć na nich oko — stwierdził w końcu pewnie, gotowy wyłożyć staremu Callahanowi jak on to widzi.
— Jest ich więcej, są uzbrojeni, myślą, że mogą się panoszyć. Musimy przestrzec innych... ale nie wszystkich. Nie potrzebujemy paniki przed ślubem, równie dobrze może nic się nie wydarzyć. Wystarczy, że kilku zaufanych ludzi też weźmie ze sobą broń na wesele, gdyby miało dojść do najgorszego. Roy, starszy Maverick... pastor Monroe jest weteranem, choć przyznam, że nie godzi się prosić o takie rzeczy duchownego. Temu lekarzynie od Roya też dobrze z oczu patrzy, a i Esmie pewnie wspomnę, na wszelki wypadek. I tak kręci się cały czas koło saloonu, może ich obserwować. Macie jakiś lepszy plan, panie Callahan?
Jeśli wiekowy szeryf nie miał lepszego planu, ani tym bardziej nic dodania, zastępca wskoczył na służbowego gniadosza, noszącego dumne imię Ahab, po czym ruszył na nim w tą samą stronę co przybysze — do Thirsty Trails Saloon, by rozmówić się w pierwszej kolejności z właścicielem przybytku, który nieprzypadkowo był też jego powinowatym. Po drodze, siłą rzeczy, musiał jeszcze raz minąć się ze spotkaną chwilę wcześniej bandą, która w tym momencie zaczepiła pochód prowadzony przez młodszego Mavericka.
— 'Bry wieczór, chłopcy — przywitał krótko tych drugich, nie siląc się jednak na ingerencję. Nie usłyszał ich konwersacji, uznał więc, że nie będzie potrzebna. Ciągle jednak był obecny i już samo to mogło zniechęcać do zbędnej burdy.
Ilość słów: 0
Obrazek

Wulf
Awatar użytkownika
Posty: 274
Rejestracja: 15 mar 2018, 0:12
Miano: Cyprian de Nogaret
Zdrowie: Okaleczona twarz.
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Wulf » 14 paź 2023, 3:53

Obrazek
Pastor wsunął biblię za połę płaszcza. Chwycił za oparcie krzesła, które przed chwilą zachybotało się niebezpiecznie od uderzenia Oskara. Odsunął je ostentacyjnie, pozwalając drewnianym nogom wybrzmieć, gdy szurały głośno o deski podłogi. Wydawało się, że trwa to wieki.
Usiądź — wskazał na siedzenie po drugiej stronie, po czym samemu spoczął. Ponownie sięgnął za połę płaszcza, tym razem po przeciwnej stronie. Zrobił to szybszym ruchem, igrając nie tylko z braćmi Whit, ale ze wszystkimi w środku. Miast rewolweru, Monroe wydobył srebrną papierośnicę i z równego rzędu cygaretek wyciągnął pojedynczą sztukę. Pozostałe podsunął Murzynom, kiwając zapraszająco głową.
Zatem pijcie — skwitował oskarżenie, rozpierając się w krześle i odpalając cygaretkę. Tłusta łuna dymu przysłoniła na chwilę srogie lico Kuznetsova. Nie ruszał się, pastwiąc się nad mężczyznami swoją bezczynnością. — Nikt wam już tego nie broni.
Czuł, spoczywające na nim, wrogie spojrzenia. Przemierzały jego ciało od stóp do głów, jak chmara pająków. Nikt nie chciał w saloonie pastora, nie o tej porze i nie samego Eliasa. Kątem oka widział, że gra w pokera nie układa się już tak, jak przedtem, rozmowy z gwaru, przeszły w półszept, a kilka dziewczyn okryło się szczelniej szalami. Spokojnie, moje owieczki, pomyślał, puszczając dym. Nie zamierzam tu długo gościć.
Zmartwiliście panią Scarlett — podjął, ignorując wzmiankę o wdowcu. — Ostatniej nocy zbudziły ją wasze wybryki. Ktoś by pomyślał, że wyprawiliście huczną fetę. Być może ktoś z was obchodził urodziny? Nie? Skończyliście pracę i chcieliście odetchnąć? Nic w tym złego. Prawdziwy chrześcijanin winien się radować, bo radość, jak rzekł Nehemiasz, radość w Panu jest waszą siłą!
Monroe zarechotał, strzepując na ziemię popiół. Zaraz jednak jego twarz ściągnęła się wilczo.
Czy poza libacją robiliście coś jeszcze? — Wsuwając cygaretkę między dwa palce, poślinił kciuka, ścierając niedbale resztki sadzy z wierzchu drugiej dłoni.
Ilość słów: 0

Joreg
Awatar użytkownika
Posty: 189
Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
Miano: Joreg Borgerd
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Joreg » 16 paź 2023, 12:28

Obrazek
W zabawowej atmosferze podsycanej żartami i przyjacielskimi docinkami, grupa kowbojów i farmer dotarli pod najważniejszy ośrodek rozrywki w mieście – dziś, niestety nawiedzony przez, jakby się czasem mogło wydawać, szarą eminencję Redwood Canyon. Pastor Elias nie należał do osób, którym wchodziło się w drogę i tej właśnie zasady trzymał się młody Baxter. Zawsze, kiedy tylko duchowny nań spoglądał, odnosił wrażenie jakby oczy pastora przeszywały na wskroś jego duszę, prześwietlały myśli, dostrzegały grzechy, o których Archie nie wspominał na spowiedziach zbyt często. To w pierwszej chwili kazało mu stanąć po stronie urządzenia posiadówki w innym, bardziej sprzyjającym towarzystwie.
— Pastora Elias lepiej unikać, nie podoba mi się jak na mnie patrzy, brr… — Nie pozwalając się prosić, młody dopił do końca zawartość buteleczki. W międzyczasie wywiązała się słowna potyczka, przerwana obcym, zarozumiałym głosem pewnego siebie Irlandczyka. Wydźwięk wypowiedzi śmierdział groźbą, a kowboje jakby zmniejszyli się w sobie, przytłoczeni charyzmą zaproszonej na wesele kapeli.
— Panowie muzycy! — Podniecił się Archie, nie mając przecież zbyt wielu okazji, by ujrzeć występ na żywo. Występ i to jeszcze obcokrajowców! Krzątając się od jednego do drugiego, chłopak przyglądał się widocznym instrumentom i elementom ubioru.
— Wejdźmy wszyscy do środka, może coś zagracie? Jaaa! Ale macie kapelusze! Mogę przymierzyć? — W ciemności może i nie było widać zbyt wiele, ale łuna światła z salonu i blask księżyca pozwalały potęgowały wrażenie mistyczności nowoprzybyłych. W całym zamieszaniu, niemal umknęła Archiemu obecność zastępcy szeryfa, niejakiego Fuchsa.
— Dobry wieczór szeryfie. Widzi pan? W końcu przyjechali! Tak czekałem! Panowie, zagrajcie nam coś, bardzo proszę. — Całkiem niewykluczone, że Archie źle interpretował całą sytuację. Być może niewypowiedziana dotąd otwarcie groźba mówiła o śmierci pana młodego, może chodziło o jakiś zatarg majątkowy, a może o samą małżonkę. Może, jednak wszystko to było niczym dla podchmielonego, młodego umysłu, ogarniętego wizją wystrojonej, skocznej kapeli i ubawu z okazji nadchodzącego wesela.
Ilość słów: 0

Heliotrop
Awatar użytkownika
Posty: 50
Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
Miano: Rita Fahari Lukokian
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Heliotrop » 17 paź 2023, 18:37

Obrazek
Skinęła gubernatorowi głową i ujęła delikatnie podane jej ramię. Zachowała jednak znaczący dystans, który i tak przed wejściem do saloonu zamierzała powiększyć jeszcze bardziej, odstępując zupełnie od Travisa Coopera.
Nim jednak to się stało, miała okazję rzucić okiem na wyszykowany do ślubu ogród. Impuls dumy z dokonanego dzieła — dekoracje z bladoróżowej i kremowej eustomy z dodatkiem gałązek eukaliptusa w otoczeniu różanych krzewów prezentowały się niezwykle subtelnie i elegancko, a dziesiątki białych świec rozstawionych na murkach, schodkach i fontannach dawały wyobrażenie o romantycznej aurze, jaka spowije okolicę, gdy tylko zapadnie wieczór — stłumiła wrodzona skromność. Być może napomknie w zapiskach o jutrzejszym dniu o urokliwym anturażu ceremonii zaślubin, lecz nie zamierzała wspominać, kto zań odpowiadał. Wystarczyła informacja o osobie wyprawiającej wesele. Gubernator był klasą samą w sobie, nikt nie spodziewałby się po nim niczego innego.
Kiedy przystanęli, zaskoczeni śpiewem, Evangelina nabrała w płuca słodkiego, pachnącego powietrza i przymknęła powieki. Przez chwilę czuła się, jakby opadała w błogą miękkość i bezczas. Głos Coopera wyrwał ją jednak z króciutkiego rozmarzenia. Zmrużyła oczy, by w zapadającym zmroku dostrzec śpiewaczkę wśród róż i powiewających koronkowych obrusów z rozstawionych w podkowę stołów. W oddali, przy ślubnym łuku przystrojonym kwiatem i wstążkami, zaświergotały dzwonki na wietrze.
Bardzo — przyznała panna Montgomery, którą nagle, nie wiedzieć czemu, coś ścisnęło za gardło. — Panie gubernatorze — zwróciła się do mężczyzny — przepraszam, ale chciałabym zamienić słowo z Eleanor. Tak dawno nie rozmawiałyśmy, a jutro już na pewno się do niej nie dopcham. — Uśmiechnęła się prosząco, poklepawszy usłużne ramię Coopera. — Proszę ruszać, dogonię pana i obiecuję, że nie pozwolę, by wypił pan więcej niż rzeczoną szklaneczkę.
Jeśli gubernator przystał na jej prośbę, panna Montgomery odprowadzała go chwilę wzrokiem, po czym ruszyła w stronę Indianki. Jeśli nie dał się spławić, podeszli do niej razem.
Jak się miewasz, Eleanoro? — zapytała dziewczyny, starając się zajrzeć jej w twarz. — Jutro twój wielki dzień.
Evangelina nie wiedziała, co takiego wielkiego jest w podporządkowaniu się mężczyźnie, ale zawsze i wszędzie zachowywała obowiązujące konwenanse. A aktualnym był ten mówiący o niewymownym szczęściu kobiety szykującej się do zamążpójścia. Co więcej, miała nawet nadzieję, że Indianka istotnie cieszy się na myśl o zmianie statusu matrymonialnego. Musiała jednak zapytać, upewnić się. Coś w śpiewie Eleanor zarezonowało z jej własnym pragnieniem pozostania niezależną. Poza tym panna Montgomery nie przepadała za młodym Maverickiem i w cichości ducha uważała, że chłopak nie zasługuje na córkę Travisa Coopera, nawet jeśli ta była przyszywana.
Cieszysz się?
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Eist Cintryjczyk » 22 paź 2023, 14:30

Obrazek
Dwa szybkie strzały whiskey rozluźniły go nieco, więc oparty plecami o kontuar Obadiah nadal wodził wzrokiem po sali, tupał do rytmu słyszanej piosenki i rozmawiał z McKennem. Chyba z resztą zbyt niefrasobliwie, biorąc pod uwagę temat dolegliwości Betty.
Jeśli chodzi o Betty, to jak będzie stosować się do moich zaleceń i dostanie chwilę wytchnienia, to myślę, że jeszcze popracuje — zawyrokował medyk. — Ale skoro jest tak popularna, to myślę, że dług już dawno odrobiła? Hę?
Wheelock wiedział jakie stosunki panują w tego typu lokalach między właścicielami a dziewczynkami, dlatego zadając to pytanie nie liczył szczególnie na szczerą odpowiedź. Ale ciekawiło go co Roy powie. Kiedy jednak zobaczył pastora Eliasa Monroe’a i usłyszał pierwsze słowa jego kazania, przestał słuchać prowadzącego saloon i z zaciekawieniem zaczął wsłuchiwać się w jego słowa.
Dla młodego medyka sytuacja wydawała się dość kuriozalna. Co prawda miał już okazję spotkać i nawet zamienić kilka grzecznościowych zdań z duchownym, ale nie traktował go jak fanatyka. A obecne zachowanie tym mu trochę trąciło.
Ciekaw rozwoju sytuacji obserwował nadal poczynania Monroe’a. Gdy ten dosiadł się do stolika, przy którym siedzieli czarni, powracający gwar nie pozwalał już słyszeć słów pastora. Obadiah jednak nie spuszczał wzroku z niego i siedzących przy stoliku. Kiedy Monroe wyciągnął papierośnicę, lekarz jakby się ocknął z zamyślenia.
Co tam mówiłeś o jakimś wędrowcu? — rzucił przez ramię do McKenna.
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Lasota
Awatar użytkownika
Posty: 288
Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
Miano: Lasota z rodu Wielomirów
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Lasota » 26 paź 2023, 10:43

— Oczywiście — potwierdził ze zmartwieniem gubernator Cooper, wycierając chustą spoconą twarz. — Jesteście dla mnie rodziną, a rodzina zawsze się wspiera — rozwinął myśl, szczerze wierząc w jej prawdziwość. — Spędźcie razem tyle czasu, ile trzeba. Jakoś dotrę do szyldu pana McKenna sam — zakończył wypowiedź niepewnie, z nieśmiałym uśmieszkiem.
Pulchnej budowy mężczyzna opuścił pięknie urządzone ogrody, znikł w półmroku ulic. Cienie tańczyły wokół kaganków, przemykały wśród niektórych zapalonych świec, skradały się wraz z zapachem kwiatów, niosąc niespodziewane spotkanie. Surowa woń oczyszczenia. Ciężkie sumienie.
Ciemnowłosa kobieta, niższa o głowę od panny Montgomery, pierw powitała ją życzliwym spojrzeniem, w którym lśniły czarne niczym perły tęczówki. Kobieta dotykała przerzucony przez ramię gruby warkocz, jej rozpuszczone włosy sięgałyby ziemi. Było coś smutnego w ruchu dłoni, niepewnego. Rdzenna Amerykanka ubrana była w modną kreację, ale ścisłą i przestrzegającą obyczaju. Lekko pochylona Eleanor sprawiała wrażenie osoby noszącej za duży ciężar.
Nie odpowiedziała od razu. Zmartwiona pytaniem, na chwilę spuszczając wzrok, zerknęła na ławkę. Przemieściła się lekko, prawie jak lis, miękko stąpając. Zasiadła.
Ktoś, jeszcze daleko, poza zasięgiem kobiet, stawiał ciężkie kroki.
Narzeczona uniosła wzrok, samotna łza kreśliła mokry szlak po policzku.
Wytarł ostatnią łzę, wzrok niedawno podrażniony dymem odzyskał pełną sprawność.
— Kocham innego. — Ujawniła z ogromnym trudem. Po tych słowach nieznacznie się wyprostowała, wciąż jej postawa budziła poczucie niechlujności, jednak coś ją odciążyło.
Usiadł na eukaliptusowej gałązce nocny ptak.
— Mój mężczyzna już tutaj przybył, słyszałam jego flet — mówiła drżącym głosem kojarzącym się z więźniem oczekującym na uwolnienie. — Cole jest uroczy, ale widzę w nim jeszcze chłopaka. Pierw sądziłam, że czeka mnie z nim przyszłość. Czułam, jak każdy dzień prowadził do tego, abym stała się panią Maverick — tłumaczyła przyspieszonym tonem, przez który ujawniał się jej niewłaściwy akcent. — Ale — jej piąstki zacisnęły się na szalu — chcę być wolna! — cisnęła nim w cholerę. Z nerwów i gniewnym ruchem rozpruła guziki zaciskające kołnierz przy szyi.
Niespodziewanie obie kobiety wyczuły zapach dymu, męskiego potu i przenikającego duszę oczów.
— Dobry wieczór — Ezekiel przywitał się sztywno. Mężczyzna ten przypominał coś z dębu, któremu wiek służył, pomimo tego, iż zostawiał na nim ślad. Zmarszczki, zgrubiała skóra, duże ręce ukazywały aparycję człowieka zahartowanego. Ale, jak w każdym starym drzewie, zauważalne były dziuple, słyszane szkodniki, tak w nim zdradzał się nierówny krok, cięższy oddech czy zmęczone oczy. Pastor Ezekiel nie ukrywał swoich słabości, on przekształcił je w swoją zbroję twardszą od dębowej kory.
— To ten czas, panno Eleanor Cooper — mówił z nieukrywaną przyjemnością, unosząc ręce ku księżycowi. — Czas na powitanie Jezusa Chrystusa w swoim sercu! Radujmy się! Alleluja! Chwalmy pana!
Indianka niemo krzyknęła o pomoc, zdradzając spojrzeniem potrzask, na jaki wpadła.
* * *
Szeryf Callahan drapał się po przeoranym bliznami podbródku, zastanawiając się nad planem swojego zastępcy. Zmrużył oczy, gdy odprowadzał wzrokiem Grajków zmierzających do saloonu. Uniósł głowę, blask księżyca wyraźnie oświetlił jego twarz. Zabłysnęła pozłacana odznaka, a biały kapelusz wydawał się bielszy, niż zwykle.
— Zrobimy tak, jak mówisz — zgodził się krótko, bez zbędnego filozofowania. — Pojadę do plantacji Caleba, pogadam z nim.
Szeryf spojrzał prosto w oczy William Fuchsa
— Cokolwiek się stanie, dbaj o bezpieczeństwo naszych sąsiadów. Uważaj na tych sukinsynów, Fuchs — wypalił, tak jak miał to w swoim zwyczaju. Mówił szybko, działał jeszcze szybciej. — Nie daj się postrzelić, stary draniu. Do zobaczenia!
Rozdzielili się.
Zastępca Fuchs dosiadł Ahaba, któremu wyjątkowo nie chciało się dzisiaj ruszyć zada. Mężczyzna musiał popędzić konia, bo hultaj pierw na niego prychnął, pokazał zęby, zarżał rozdrażniony. Po krótkim doprowadzaniu wierzchowca do porządku, zastępca wyjechał, a Ahab zdążył jeszcze nasrać na drogę. Wkrótce muchy zebrały się przy końskim łajnie.
Zebrali się również Grajkowie nieopodal Thirsty Trails, otaczając grupę jeźdźców. Irlandczyk gromił spojrzeniem jednego z mężczyzn. Fuchs skrócił do nich dystans, aby rozpoznać grupę, w której znalazł się zaręczony Cole Maverick. Młody mężczyzna prezentował się nienagannie i wyglądał na człowieka, na którego czekało przyjemne życie. Zadbany zarost, modnie zaczesane włosy błyszczące od nałożonej pomady, dobra budowa ciała przyciągały nie tylko wzrok dziewcząt, lecz również zazdrosne oczy rówieśników. Jednak coś się w nim kryło, co wzmagało irytację. Nieporadność, rozleniwiony wzrok, pycha. Pod pięknym ciałem znajdowała się niedojrzała dusza na rozstaju dróg. Czas mijał, a świat potrzebował mężczyzny, nie dużego chłopca.
— Panie Williamie! — zawołał. — Proszę coś zrobić z tymi nieznajomymi! Sprawiają kłopoty!
— Jakie kłopoty? — zapytał retorycznie Rufus McLeod, uśmiechając się drapieżnie. Uniósł ręce w geście zaniechania przemocy — Tylko rozmawiamy sobie z panem Maverickiem, który od razu panikuje. Tak się wita przybyszy? W większych dziurach mają więcej przyzwoitości i nie żałują gościom, a tutaj? Nawet kilku zdań nie można zamienić z człowiekiem.
Cole próbował powiedzieć coś więcej, lecz groźne oko Irlandczyka natychmiast pozbawiło go odwagi. Spuścił głowę.
Tymczasem pozostali Grajkowie zainteresowali się młodym Baxterem. W ich oczach zdawał się gównem, a oni, jak tłuste i głośno bzyczące muchy, zmniejszali doń dystans na wyciągnięcie ręki. Szczerbaci członkowie muzykantów, o podłych mordach i nerwowych ruchach, zaczęli poklepywać młodzieńca albo jego konia. Jedna postać zdjęła swój kapelusz i nasadziło go na łeb nastolatka. Stara, siwa kobieta pewnym ruchem rozpuściła przerzedzone włosy, które wiatr wiejący od wschodu natychmiast potargał. Nie była urody angielskiej czy hiszpańskiej, ale też nie miała żadnych podobieństw do Irlandczyka, poza hardością i zaciekłością charakteryzująca całą grupę.
— Spokojnie, babunia się tobą zajmie — zarechotała.
Nagle, z szybkością ataku kobry, złapała szponiastymi palcami policzek Archiego. Wytarmosiła polik bez litości, zostawiając po zabawie czerwony jak burak ślad.
— Patrzcie go, nawet łezka się w oku mu nie zakręciła! Toż to rasowy chuligan, pewnie nie raz po tyłku dostał, i się nie boi! Ha, ha, ha! Ty niegrzeczny gagatku! Mama się kultury nie uczyła?
Zmrużyła w skupieniu oczy.
— I jeszcze pijany! No, to prawie jak w moich stronach! — skomentowała na głos, jej dziwny akcent wwiercał się w uszy i brzmiał dziwnie znajomo. — Chodź z nami, zostaw tego fajtłapę — zaproponowała, kiwając głową ku Maverickowi.
— Nie słuchaj jej, młody — zaskomlał Cole.
— Grajkowie, idziemy się napić! — zaapelował donośnie. -- A z tobą jeszcze porozmawiam, Cole — wycedził.
Grupa postanowiła wejść do środka Thirsty Trails.
* * *
Elias Monroe wzbudził trwogę nie tylko w czarnoskórych, którzy patrzyli na niego w napięciu i zdenerwowaniu, lecz także pozostali goście saloonu wycierali pot z czoła albo zaciskali zęby. Cała uwaga była skupiona na duchownym, który jak kapelmistrz ustalał tempo i rytm w zmartwionych duszach. Szuranie krzesła po podłodze było najgorszą torturą, a trwało to tylko chwilę.
Oskar, zupełnie zbity z tropu, spodziewał się ostrej konfrontacji, niżeli komendy. Przełknął ślinę i przez moment bił się z myślami. Whit był młodszy, znacznie wyższy i silniejszy od Eliasa, ale ten, nawet siedząc, górował. Po chwili bracia i jeden duchowny zasiedli razem przy jednym stoliku.
Publiczność w napięciu obserwowała każdy ruch w zaciemnionym kącie, który Monroe przez moment oświetlił, gdy rozpalił cygaretkę. „Zatem pijcie ".
— Hę? — Zreflektował się nagle wujek McKenn na pytanie lekarza, chwilę wcześniej patrząc na duchownego z jawną nieprzychylnością. Jego reka, wcześniej nurkująca po tajemniczy przedmiot za ladą, wyciągnęła butelczynę drogiej brandy. Głośne odkorkowanie i sygnał głową sprawił, że:
Esma zagrała.
Stolik pokerowy znów się ożywił, zbierali się nowi panowie, a pan, który przegrał, wyszedł z przybytku.
Panie, które owinęły się szalami, poczęły gawędzić, niemniej zachowując fason.
Jakaś dziwka na górze pocieszała drugą.
— A dam szansę temu bykowi. Może jeszcze da się utemperować! — podsumował ranczer, przecierając kolejny raz pot z czoła.
— Zostawmy sprawę tego długu na później — zamknął wątek w niewinnym uśmiechu Roy, bo w oczach zabłysnęła chytrość. Bursztynowy trunek wypełnił nową szklanicę. Podsunął lekarzowi. — Taa... Na czym to ja? Ach, tak. Wędrowiec. Nikt nie zna jego imienia, ale chodzi po Nevadzie, poszukując swojej zguby. Niektórzy poganiacze bydła mieli okazję go poznać, nawet pomóc. Zawsze się odwdzięczał — opowiadał żywo, w międzyczasie wyciągając grube cygaro. Coś brzydkiego, nieprzystojnego było w widoku chudzielca palącego cygaro, które było dłuższe do jego przedramienia, bo od kuśki z całą pewnością. — pojawiając się w najmniej oczekiwanych momentach. Ciekawe, czyż nie? Chciałbym, żeby teraz wędrowiec pojawił się i tutaj, bo zapowiada się nieprzyjemna noc.
To nie Oskar odpowiedział na pytanie duchownego. Zareagował pogrążony w zadumie czarnoskóry o kędzierzawej brodzie i czuprynie. Był znacznie starszy od olbrzyma i znacznie od niego słabszy, wydawał się łamać w oczach. Ubrany był w łachmany bez rękawów. Ramiona jak patyki nosiły ślady blizn.
Poczęstował się cygaretką. Nie miał przy sobie zapałek, ostrożnym ruchem przybliżył się do Eliasa, aby poratował go ogniem. Bracia obserwowali go w napięciu.
— Czciliśmy Boga — wyrzekł krótko, wypuszczając dym przez nos. Zastanawiał się przez chwilę. — Nie mogliśmy czcić Boga wcześniej, kiedy byliśmy niewolnikami. Zmuszanie nas biczem czy rozkazem do pracy czy modlitw to nie jest czczenie Boga, bracie — tłumaczył się, jego melodyjny głos wpadał w ucho. Ważył także słowa. — Cieszymy się wolnością, jakiej nie mieliśmy! W końcu możemy nazwać się sąsiadami i korzystać z wolności. Jeśli obudziliśmy sąsiadkę, to przepraszamy. To się nie powtórzy. — Skończywszy mówić, strzepał popiół na podłogę i nerwowym ruchem podrapał się po zabliźnionej dłoni.
Nagle wpadli do środka. Grajkowie odziani w czarne płaszcze i garnitury, w kapeluszach o szerokich rondach. Ciężkim krokiem od razu zmierzali do baru, uśmiechali się niemiło do bywalców. Ich przywódca, Rufus McLeod, zdjął kapelusz, rzuciły się w oczy jego rude włosy. Zerknął na moment na duchownego siedzącego w ciemnym kąciku wraz z ciemnoskórymi. Pokiwał w rozbawieniu głową, a potem całą uwagę skupił na McKennie.
— Whiskey! Lejcie nam whiskey! — Zawołał.
Cała banda usiadła przy lekarzu w taki sposób, że ten znalazł się po środku zgrai. Po prawej miał wysokiego, łysego bydlaka o bandyckiej mordzie. Po lewej Meksykanina o zakręconym wąsie. Ten, wystawił rękę na powitanie. Bo ten pierwszy od razu sięgnął po torbę i zaczął ją sobie przeglądać.
Wujek z wyćwiczoną manierą zaczął obsługiwać gości, kątem oka widząc, jak kobieta w czerni była w drodze do Esmy.
— Panowie muzykanci, jak się nie mylę? — zaczął pogawędkę wujek.
— Tak jest. Zamierzamy wyprawić wam bombowy ślub. — Powiedział całkiem serio, lecz McKenn wybuchł śmiechem...
Ilość słów: 0
Kill count:
  1. zaskroniec

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 330
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Arbalest » 28 paź 2023, 9:53

— Zostawcie to mnie, szeryfie Callahan. Znacie mnie przecież, jestem za szybki dla tych drani — zdążył odrzec z żelazną wolą Fuchs, kierując się bez zwłoki w stronę szkapy. Nie zamierzał się z nią siłować — poprzestał na przekupieniu zwierzęcia drugiej świeżości jabłkiem, jednocześnie szybko godząc się z faktem, że w wolnej chwili czeka go przerzucenie końskiego łajna szpadlem w miejsce bardziej ustronne, a zarazem do tego przeznaczone. Nie był to, broń Boże, żaden zły omen, zwiastujący wyjątkowo burzliwy wieczór. Konie po prostu miały to do siebie, że — jak większość zwierząt — potrzeby załatwiały zwyczajem akurat tam, gdzie stały.
W siodle nie spędził nawet dwóch minut, nim nie dane mu było ponownie natknąć się na zgraję McLeoda. Irol musiał mieć pamięć złotej rybki, bo tyle czasu wystarczyło mu, by zapomniał o ostrzeżeniu, usłyszanym na wjeździe do miasta.
— Tego się obawiałem — zastępca bez zwłoki stanął w obronie przyszłego pana młodego, przemawiając ze wzbudzającej autorytet pozycji na grzbiecie swojego rumaka. — Rozmawiacie, panie McLeod? Widać w waszych jankeskich, czy też — co bardziej możliwe — irlandzkich manierach zapomnieliście, że druga strona może nie mieć na to ochoty. To, albo po prostu o to nie dbacie, co chyba tym gorzej o was świadczy. A teraz rozstąpcie się i zróbcie przejazd — nakazał grupie odzianych na czarno jeźdźców, pewnie i z oczekiwaniem, że komendy jednak posłuchają. Dla dobra wszystkich obecnych.
Nawet jeśli częściowo posłuchali, szybko po tym obrali na cel najmłodszego z grupy Mavericka, na co Fuchs godzić się nie zamierzał. W obliczu lekceważenia powszechnych norm i to, bez mała, na jego oczach, pomimo tego, że jeszcze chwilę wcześniej gotowy był przejechać obok ignorując sytuację, prosto do Thirsty Trails, teraz zdecydował się na pełen interwencjonizm. Ostrożnie wprowadził swego tennessee walkera pomiędzy konia szesnastolatka z plantacji, a tego należącego do próbującej zaznaczyć swoją wyższość wiedźmy, uniemożliwiając jej dalsze kpiny.
— Wystarczy. Dość tego — wyakcentował wyraźnie, starając się nie podnosić głosu. — Pora, żebyście znaleźli jakieś lokum. Włóczęgostwo i zaczepianie postronnych nie jest mile widziane w Red Canyon. Znajdźcie Roya w saloonie, albo gubernatora, który was najął. Chyba, że wolicie, by odebrał was z celi w biurze szeryfa, ślub czy nie ślub — jawnie zagroził towarzystwu, z pewną ulgą przyjmując informację, że idą zachlać do przybytku McKenna.
— Znacie się? Bo on Ciebie, zdaje się, tak — zapytał przelotnie, bez większej ciekawości, przywódcę zaczepionej grupy, gdy tylko banda Rufusa oddaliła się w stronę wejścia do lokalu.
— Tak poza tym... Cole ma rację. Nie słuchaj ich. To kuszące, wydaje im się, że mogą robić co chcą. Ale prawda jest taka, że gdzieś tam, na takich ludzi czekają kule z wyrytymi ich własnymi imionami. Być może gubernator popełnił błąd, ściągając ich tutaj. Proszę Wszechmogącego, żebym to nie ja był posiadaczem tych kul... — przekonywał, z kolei, samego Archiego, nim sam nie przywiązał konia do słupka i nie ruszył do środka, w ślad za cwaniakami. — Tak czy inaczej — miłego wieczoru, panowie. Z Bogiem i z dala od kłopotów!
Obrazek
Zastępca szeryfa wkroczył do saloonu starając się niw wzbudzać przesadnej sensacji, co z racji mnogości nietypowych dla tego miejsca zdarzeń mogło się nawet udać. Poza najazdem konfliktowego zespołu grajków, okiem wyłowił samego Roya, lekarzynę, którego ten zatrudniał... i, ze wszystkich ludzi, pastora Monroe, który razem z Ezekielem wydawał się nigdy nie stawiać stopy w tym siedlisku grzechu i ohydy. Zaprawdę, niecodzienny był to widok.
Roy szybko poszedł w odstawkę, chwilowo spisany na straty, obskoczony przez domagających się alkoholu przybyszów i zapewne z tego stanu rzeczy zadowolony. Sam Fuchs nie miał mu tego za złe — więcej pieniędzy dla Roya, oznaczało, że mógł uczciwie płacić Esmie za występy, bez kręcenia nosem, że jego kuzynka kosztuje go majątek. Co zaś do samej Esmy Fuchs — stróż prawa w porę zauważył podstarzałą harpię zbliżającą się do jego małżonki. I nawet jeśli ta mogła nie mieć wcale wrogich zamiarów, to William przyszedł tu, między innymi, właśnie po to, by zamienić parę słów z żoną. Ruszył więc szybkim marszem w jej kierunku, licząc, że uda mu się prześcignąć rozbójniczą starowinkę.
Grająca na fortepianie przyjemną dla ucha melodię, czterdziestoletnia, powoli już siwiejąca blondynka, o skupionej, pełnej zadumie twarzy, wydawała się niknąć w tłumie, jawnie stanowiąc raczej element tła niż aktywną uczestniczkę otaczającego ją gwaru, z czego sama wydawała się być niezmiernie rada. Jednocześnie damski kapelusz i zakrywający ciało strój świadczył o statusie lokalnej matrony, stanowiąc pewnie mocny kontrast do nieobecnych w tym momencie na sali dziwek.
Fuchs spodziewał się, że widząc dwie podchodzące do niej osoby, w tym jego, poświęci kilka następnych sekund na taktowne zakończenie piosenki, tak jak miała w zwyczaju. Tak długo jak w samym dotarciu do niej wyprzedził ubraną na czarno harpię, nie miał z tym żadnego problemu.
Beautiful Dreamer? Rzeczywiście, idealny wieczór na taką melodię — skomentował krótko, bo utwór słyszał już nieraz. Szybko przeszedł jednak do sedna.
— Wybacz, moja droga. Wiem, że jesteś zajęta, ale chciałem o czymś porozmawiać. Co powiesz na chwilę przerwy, żeby rozprostować palce...? — weteran wojny secesyjnej pogładził wąsa, uśmiechając się serdecznie. Kątem oka obserwował jednak reakcję członkini grupy McLeoda, a drugim szukał ustronnego miejsca, w którym nikt nie będzie im przeszkadzał. Rozmawiać zamierzał bowiem w cztery oczy.
Ilość słów: 0
Obrazek

Heliotrop
Awatar użytkownika
Posty: 50
Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
Miano: Rita Fahari Lukokian
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Ślub Na Dzikim Zachodzie [FUNT RPG, gra]

Post autor: Heliotrop » 29 paź 2023, 11:18

Och... — Evangelina przysiadła na ławce obok dziewczyny i ujęła jej dłoń, chcąc dodać jej nieco otuchy. — Tak mi przykro, Eleanoro.
To było wszystko, co mogła powiedzieć, pozostając lojalną wobec gubernatora, bo domyślała się, że albo rozmowa córki z ojcem nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, albo w ogóle się nie odbyła. W obu przypadkach rzecz rozbijać się mogła tylko o nieodpowiedniość kandydatury wybranka serca.
Ale flet? Jaki znowu flet? Czyżby dziewczynie z żalu rozum odjęło?
Panna Montgomery zawierciła się na kamiennej ławce, wytężając słuch na coś więcej niż całkiem wyraźny potok słów Eleanor, zwieńczony gwałtownym, wyrażającym bunt gestem. Drobne, obleczone kremowym jedwabiem guziki posypały się w trawę niczym skamieniałe łzy.
Spokojnie, moja droga, nie denerwuj się. Wszystko się ułoży, zoba...
Zamilkła w pół słowa. Nie tylko dlatego, że były jałowe i puste w zaistniałych okolicznościach, ale przede wszystkim z powodu obcego, drażniącego nozdrza zapachu, który gwałtem wdarł się w słodki miazmat wieczoru. Na dźwięk głosu pastora Evangelina usztywniła się, jakby automatycznie przejęła właściwość jego tonu. Dłoń panny Montgomery zacisnęła się mocniej na drobnej dłoni Eleanor, w obronnym, a może szukającym obrony geście.
Pastor Ezekiel — odpowiedziała na powitanie. — Cóż was sprowadza o tak późnej porze?
Nie odpowiedział jej bezpośrednio, być może celowo ignorując wciąż niepodległą męskiej woli urzędniczkę, będącą mu drobiną soli w oku, swoje słowa kierując do zmartwiałej Indianki. Evangelina nie musiała na nią zerkać, by wiedzieć, że Eleanor przypomina upolowane zwierzę.
Pastorze — zaczęła, podnosząc się z ławki, by nie mógł patrzeć na nią z góry — to chyba nie czas ani miejsce, a już na pewno nie odpowiednie okoliczności do odprawienia tak wspaniałej ceremonii. Przyjęcie do Kościoła winno odbywać się w świątyni Pana, przy świadkach i bliskich. Zwłaszcza — podkreśliła z naciskiem — przy bliskich. Pan Cooper nie darowałby sobie, gdyby nie był obecny w momencie przyjęcia przez jego ukochaną córkę Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela.
Evangelina mówiła tonem spokojnym i grzecznym, jedynie sens jej wypowiedzi dawał jasno do zrozumienia, że obecność starego jest nie na miejscu i za dużo sobie pozwala. Mógł być duchownym, ale nie zwalniało go to z przestrzegania zasad współżycia społecznego i lokalnej obyczajowości. Zwłaszcza wobec rodziny gubernatora.
Jestem przekonana, że połączenie ceremonii zaślubin z przyjęciem do serca jedynego Boga przez pannę młodą byłoby nie tylko korzystniejsze organizacyjnie, ale przede wszystkim podkreśliłoby niezwykle istotną rolę Kościoła w obecnych czasach i życiu młodych.
Poza tym — dodała, nim Ezekiel zdążył potwierdzić lub zaprzeczyć jej wywodom — panna Cooper jest zmęczona, przygotowania do zaślubin wiele ją kosztowały. Obawiam się, że nie jest teraz w stanie w pełni świadomie i z radością w sercu, na jaką przyjęcie na łono Kościoła zasługuje, spełnić swój chrześcijański obowiązek.
Evangelina uśmiechała się uprzejmie przez cały czas, nie wyobrażając sobie, że pastor — mimo że był starym, upierdliwym dziadem — zechce robić im wstręty. Nie po tym, jak wypunktowała mu niewłaściwość jego zamiarów. Zdawała sobie jednak sprawę, że Ezekiel należał do nadgorliwców, więc by nie dawać mu czasu na namysł czy działanie, ujęła Eleanor pod ramię i pociągnęła lekko w stronę domu.
Chodź, moja droga, musisz wypocząć przed jutrem. — Uśmiechnęła się, obejmując dziewczynę ramieniem. — Proszę skonsultować sprawę z gubernatorem, pastorze — zwróciła się do Ezekiela. — Jestem pewna, że jego wdzięczność obejmie odwlekany remont dachu i wymianę witraży jeszcze przed jesienią. Udał się do saloon'u nie dalej jak przed kwadransem.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław