Jaskinia Króla Gór
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Jaskinia Króla Gór
Odpowiadając na zapotrzebowanie na przygody, otwieram nową ptasią opowieść skupioną na akcji i walce. Zachęcam więc do tworzenia postaci, które potrafią władać orężem, bronią dystansową czy czarami. Rozgrywka jest skierowana dla każdego chętnego gracza, który nie boi się spojrzeć śmierci prosto w oczy. Fabuła rozgrywa się w naszym świecie wiedźmińskim, a wydarzenia mogą mieć pośredni wpływ na wydarzenia i plotki.
Chętni gracze tworzą nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem. Postać może stać się stałym członkiem ptasich opowieści, lub być tylko bohaterem owej przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 19 stycznia 2024.
Chętni gracze tworzą nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem. Postać może stać się stałym członkiem ptasich opowieści, lub być tylko bohaterem owej przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 19 stycznia 2024.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Pierwsza wycofała się Faria, ciągnąc za sobą podopiecznego, zauważywszy zawczasu co się święci. Zaraz za nią ruszył bard, dumnie zasłaniając ich swoim ciałem, wyciągnąwszy zdobny oręż, gotowy odeprzeć niespodziewany atak, który nigdy nie nastąpił. Czarnoskóry chłopiec wydawał się wstrząśnięty i przerażony. Nie chciał za pewne skończyć w szuwarach potoku zaciągnięty przez jakiegoś obślizgłego potwora, ale żal ogarniał go na wspomnienie towarzyszki z Brike, z która nawiązał niemą nic porozumienia. Uśmiech tej szczebiotki potrafił rozjaśnić ponure knieje. Niestety nie zobaczą go już więcej. Będą skazani na szyderczość przedstawicielki kupieckiej i ponurość łowcy głów.
Niewielki, wyważony, rudawy otoczak przeszył powietrze przed twarzą Wellena, ostrzegając nie tylko jego. Strumienna Panna pisnęła odskakując w tył w przekonaniu, że kamień był wymierzony w nią. Krople wody rozprysły się z głuchym pluskiem. Na jej twarzy jednak pojawiła się ulga, gdy usłyszała słowa oprawcy, nadal odczuwając kłującą niepewność.
— Nie szukajcie wrogów w tych, którzy nie są wam nieprzychylni. — Rzekła tylko, wycofując się tyłem, nie wierząc intencjom nowopoznanych. Zniknęła w okolicznej gęstwinie z rozgrzeszeniem wiedźmina, które miała głęboko w rzyci.
Truposz musiałby się zbliżyć, żeby odnaleźć wskazówki, które naprowadzą go na sprawdzę mordu na ich byłej kumoterce, ale koniec końców założyć można było, że mamuna, utopiec, gołodupiec czy inne szkaradztwo nie było na usługach rusałki. Zaspokoiło się jedną ofiarą, którą zaciągnęło do swego leża, zostawiając ich w spokoju. W wodzie ostała się jedynie broń awanturniczki. Żeleźce w postaci długiego szerokiego jednosiecznego grotu osadzone na długim drzewcu unosił się na wodzie, powoli płynąc z nurtem. Dobrze wykonany i śmiertelny, ale zupełnie nieprzydatny w jaskiniach i ciasnych, porośniętych drzewami, wąwozach. Nikt jednak nie rwał się, aby po nią sięgnąć, obawiając się kolejnego ataku.
— Prawdą jest, że wiedźmini sprawnie władają mieczami, mają zwierzęcy refleks i dziki instynkt. Dobrze jest z takimi podróżować, choć nie wiem czy warto im ufać. — Ocenił bladego towarzysza, ale szybko wyjaśnił. — Ostatni wiedźmin, które znałem nie należał do lojalnych sprawie, spostrzegłszy problem zniknął. W sumie pierwszy raz spotkałem wiedźmina żeńskiej odmiany.
Nie skomentował jednak szybkości panny di Marina, ani jej umiejętności walecznych, ani celnego oka. W tym świecie bardziej ceni się tego, co włada żelastwem niż pięściami. Bardziej ceni się mężczyzn, niż kobiety. Niekiedy bywało to frustrujące, co mocno odczuwała ambitna nilfgaardka, ale często dawało przewagi. Osoba niedoceniana potrafi zaskoczyć swojego przeciwnika, albo bywa niezauważana przez swoje przyszłe ofiary.
Odoryk wyręczył dziewczynę, sięgnąwszy po buteleczkę, przytwierdzoną do pasa. Odkorkowawszy ją, przyłożył do nozdrzy nieprzytomnego chłopaka. Nawet do nich dotarła ostra i gryząca woń amoniaku. Pastuch gwałtownie wierzgnął, otworzywszy szeroko oczy. Załkał chwytając się za swoje klejnoty, gdy tylko ból powrócił wraz ze świadomością.
— Aaaaaaa… — Krzyknął, wystraszywszy kolejne zwierzęta z zarośli i gałęzi. — Co tutaj się dzieje?! Kim jesteście?! Nie zabijajcie mnie!
Niewielki, wyważony, rudawy otoczak przeszył powietrze przed twarzą Wellena, ostrzegając nie tylko jego. Strumienna Panna pisnęła odskakując w tył w przekonaniu, że kamień był wymierzony w nią. Krople wody rozprysły się z głuchym pluskiem. Na jej twarzy jednak pojawiła się ulga, gdy usłyszała słowa oprawcy, nadal odczuwając kłującą niepewność.
— Nie szukajcie wrogów w tych, którzy nie są wam nieprzychylni. — Rzekła tylko, wycofując się tyłem, nie wierząc intencjom nowopoznanych. Zniknęła w okolicznej gęstwinie z rozgrzeszeniem wiedźmina, które miała głęboko w rzyci.
Truposz musiałby się zbliżyć, żeby odnaleźć wskazówki, które naprowadzą go na sprawdzę mordu na ich byłej kumoterce, ale koniec końców założyć można było, że mamuna, utopiec, gołodupiec czy inne szkaradztwo nie było na usługach rusałki. Zaspokoiło się jedną ofiarą, którą zaciągnęło do swego leża, zostawiając ich w spokoju. W wodzie ostała się jedynie broń awanturniczki. Żeleźce w postaci długiego szerokiego jednosiecznego grotu osadzone na długim drzewcu unosił się na wodzie, powoli płynąc z nurtem. Dobrze wykonany i śmiertelny, ale zupełnie nieprzydatny w jaskiniach i ciasnych, porośniętych drzewami, wąwozach. Nikt jednak nie rwał się, aby po nią sięgnąć, obawiając się kolejnego ataku.
— Prawdą jest, że wiedźmini sprawnie władają mieczami, mają zwierzęcy refleks i dziki instynkt. Dobrze jest z takimi podróżować, choć nie wiem czy warto im ufać. — Ocenił bladego towarzysza, ale szybko wyjaśnił. — Ostatni wiedźmin, które znałem nie należał do lojalnych sprawie, spostrzegłszy problem zniknął. W sumie pierwszy raz spotkałem wiedźmina żeńskiej odmiany.
Nie skomentował jednak szybkości panny di Marina, ani jej umiejętności walecznych, ani celnego oka. W tym świecie bardziej ceni się tego, co włada żelastwem niż pięściami. Bardziej ceni się mężczyzn, niż kobiety. Niekiedy bywało to frustrujące, co mocno odczuwała ambitna nilfgaardka, ale często dawało przewagi. Osoba niedoceniana potrafi zaskoczyć swojego przeciwnika, albo bywa niezauważana przez swoje przyszłe ofiary.
Odoryk wyręczył dziewczynę, sięgnąwszy po buteleczkę, przytwierdzoną do pasa. Odkorkowawszy ją, przyłożył do nozdrzy nieprzytomnego chłopaka. Nawet do nich dotarła ostra i gryząca woń amoniaku. Pastuch gwałtownie wierzgnął, otworzywszy szeroko oczy. Załkał chwytając się za swoje klejnoty, gdy tylko ból powrócił wraz ze świadomością.
— Aaaaaaa… — Krzyknął, wystraszywszy kolejne zwierzęta z zarośli i gałęzi. — Co tutaj się dzieje?! Kim jesteście?! Nie zabijajcie mnie!
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— A razem z tą nogą jego łeb, bez mała. Mówiłam, potrzebujemy informacji. To i o nie zadbałam — odparsknęła Nazairka, charcząc z wysiłku przy przenoszeniu pozbawionego przytomności młodzika, którego to zresztą jej słowa dotyczyly.
Mogła być suczą bez cnoty, sumienia i skrupułów, ale nawet do niej docierała niepraktyczność aktualnej sytuacji. Pozbawienie ich grupy trzeciej części wartości bojowej, przez coś co nawet nie powinno było mieszkać w tych wodach, z pewnością trudno było uznać za udany plan dnia. Teoretycznie bowiem Redanka z nizin była tą, której najmniej trzeba było patrzeć na ręce. Pozostawał bard, czyli wciąż dzika karta, jak również wiedźmin, maszyna do zabijania, wobec którego trzeba było podejmować specjalne kroki, byleby tylko na chwilę przestał zabijać. Był też Naor, który... cóż, był Naorem. Faria jedna wiedziała z jaką powagą należy traktować podobne stwierdzenie.
— Jakby nie patrzeć, prawie zaszlachtowałeś pozbawioną oręża, gołą babę. Pogratulowałabym ci kunsztu, ale coś mi się widzi, że tej pochwały akurat nie chcesz usłyszeć — nie wytrzymała i dołożyła własną cegiełkę do opinii Drozda, chwilowo ignorując „mutanta żeńskiej odmiany”, jak bardziej ciekawy ten temat by nie był.
Stanęła na straży, gdy grajek cucił podrostka drażniącą wonią. Co człowiek (czy też półczłowiek) to metoda. Ona rozwiązałaby to szybciej, typowo rajfurskim uderzeniem z liścia, ale nie mogła zakwestionować skuteczności metod tamtego. Zwłaszcza, że wyciągnięcie chłopaka z potoku wcale nie obyło się bez ceny. Dość mu już krzywdy na ciele wyrządzili. Nawet jeśli jego błagania o litość i dezorientacja były iście żałosne. Może razem z tamtym atakiem Faria rzeczywiście pozbawiła go męskości...?
— Weźcie się w garść, jest po wszystkim! Ty też, Naor! Zmężniej, en sheyss! Nic ci nie będzie — nakazała zarówno temu przebudzonemu, jak i podopiecznemu. Widok mógł być nieco przerażający dla tego pierwszego, jako że półelfka stała teraz nad nim, z groźną miną, choć bez broni.
— Byłoby głupio to zrobić, po tym jak już kopnęłam cię, bym nie musiała. Tamta suka prawie cię na manowce zwiodła. Cała ta chędożona wycieczka, to głównie po ciebie. Dlatego skończ wrzeszczeć jak panienka, napij się wody, zbierz myśli i powiedz co wiesz o tych stworach, co tu dalej nocami grasują. Ponoć byłeś jak faszerowali przynętę na nie i dwa upolowali. Więc jak było?
Mogła być suczą bez cnoty, sumienia i skrupułów, ale nawet do niej docierała niepraktyczność aktualnej sytuacji. Pozbawienie ich grupy trzeciej części wartości bojowej, przez coś co nawet nie powinno było mieszkać w tych wodach, z pewnością trudno było uznać za udany plan dnia. Teoretycznie bowiem Redanka z nizin była tą, której najmniej trzeba było patrzeć na ręce. Pozostawał bard, czyli wciąż dzika karta, jak również wiedźmin, maszyna do zabijania, wobec którego trzeba było podejmować specjalne kroki, byleby tylko na chwilę przestał zabijać. Był też Naor, który... cóż, był Naorem. Faria jedna wiedziała z jaką powagą należy traktować podobne stwierdzenie.
— Jakby nie patrzeć, prawie zaszlachtowałeś pozbawioną oręża, gołą babę. Pogratulowałabym ci kunsztu, ale coś mi się widzi, że tej pochwały akurat nie chcesz usłyszeć — nie wytrzymała i dołożyła własną cegiełkę do opinii Drozda, chwilowo ignorując „mutanta żeńskiej odmiany”, jak bardziej ciekawy ten temat by nie był.
Stanęła na straży, gdy grajek cucił podrostka drażniącą wonią. Co człowiek (czy też półczłowiek) to metoda. Ona rozwiązałaby to szybciej, typowo rajfurskim uderzeniem z liścia, ale nie mogła zakwestionować skuteczności metod tamtego. Zwłaszcza, że wyciągnięcie chłopaka z potoku wcale nie obyło się bez ceny. Dość mu już krzywdy na ciele wyrządzili. Nawet jeśli jego błagania o litość i dezorientacja były iście żałosne. Może razem z tamtym atakiem Faria rzeczywiście pozbawiła go męskości...?
— Weźcie się w garść, jest po wszystkim! Ty też, Naor! Zmężniej, en sheyss! Nic ci nie będzie — nakazała zarówno temu przebudzonemu, jak i podopiecznemu. Widok mógł być nieco przerażający dla tego pierwszego, jako że półelfka stała teraz nad nim, z groźną miną, choć bez broni.
— Byłoby głupio to zrobić, po tym jak już kopnęłam cię, bym nie musiała. Tamta suka prawie cię na manowce zwiodła. Cała ta chędożona wycieczka, to głównie po ciebie. Dlatego skończ wrzeszczeć jak panienka, napij się wody, zbierz myśli i powiedz co wiesz o tych stworach, co tu dalej nocami grasują. Ponoć byłeś jak faszerowali przynętę na nie i dwa upolowali. Więc jak było?
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Wellen na wszelki wypadek wciąż nie chował oręża, nawet po tym jak wodna dziwka udała się już w swoją stronę. Niby zrobiło się bezpiecznie, być może poczwara z głębin nażarła się weteranką z Birke, wiedźmin wolał jednakże dmuchać na zimne. Przytyku metyski postanowił nie komentować, pozostawiając jej pod rozwagę czy aby ta konkretna goła baba bez oręża była rzeczywiście niegodnym przeciwnikiem. Przy odrobinie pecha, być może wszyscy właśnie pluskali by się w strumyku, a znając zapędy podobnych stworzeń - niewykluczone były nawet, jak nazwaliby to monogamiści i heterycy - zbereźne bezeceństwa.
— Zaufanie to cecha głupców — odparł Drozdowi, zgodnie zresztą z tym co sądził. — Jakiego cechu? Wiedźminka — doprecyzował i dopytał niejako z zawodowej ciekawości. Bard nie musiał znać się na wiedźmińskich szkołach, lecz kształt medalionu zwykle stanowił charakterystyczny element i niejako definiował podejście właściciela do rozmaitych spraw. Dlatego Truposz był ciekawy, przedstawiciel której ze szkół podkulił ogon i zwiał zamiast mierzyć się z potworem. On sam, co oczywiste, nie trafił tu ze szlachetnych pobudek, ale taki Gryf, albo Wilk, kto wie.
Po krótkiej wymianie zdań z bardem i po ocuceniu kopniętego w jajca pastucha, Wellen dołączył do Farii. O ile już sam jej widok mógł wzbudzać niepokój, to w duecie stanowili parę skłaniającą do podwójnego przemyślenia tego, co i w jaki sposób zostanie im przedstawione przez wyrwanego z łap potwory - mniejsza już o to, czy szkodliwej czy nie.
— Gadaj, byle ze….— wsparł półefkę, jednak przerwał w pół zdania, orientując się, że mówi w nilfgaardzkim do chłopka, który pewnie ni w ząb go nie pojmuje.
— Na temat, ze szczegółami i bez łgarstw — zreflektował się, trzymając opuszczony klingą do ziemi miecz, a wpatrując się przy tym w młodzieniaszka spojrzeniem umazanych na czarno oczu, wbijając weń świdrujące spojrzenie kocich źrenic.
— Zaufanie to cecha głupców — odparł Drozdowi, zgodnie zresztą z tym co sądził. — Jakiego cechu? Wiedźminka — doprecyzował i dopytał niejako z zawodowej ciekawości. Bard nie musiał znać się na wiedźmińskich szkołach, lecz kształt medalionu zwykle stanowił charakterystyczny element i niejako definiował podejście właściciela do rozmaitych spraw. Dlatego Truposz był ciekawy, przedstawiciel której ze szkół podkulił ogon i zwiał zamiast mierzyć się z potworem. On sam, co oczywiste, nie trafił tu ze szlachetnych pobudek, ale taki Gryf, albo Wilk, kto wie.
Po krótkiej wymianie zdań z bardem i po ocuceniu kopniętego w jajca pastucha, Wellen dołączył do Farii. O ile już sam jej widok mógł wzbudzać niepokój, to w duecie stanowili parę skłaniającą do podwójnego przemyślenia tego, co i w jaki sposób zostanie im przedstawione przez wyrwanego z łap potwory - mniejsza już o to, czy szkodliwej czy nie.
— Gadaj, byle ze….— wsparł półefkę, jednak przerwał w pół zdania, orientując się, że mówi w nilfgaardzkim do chłopka, który pewnie ni w ząb go nie pojmuje.
— Na temat, ze szczegółami i bez łgarstw — zreflektował się, trzymając opuszczony klingą do ziemi miecz, a wpatrując się przy tym w młodzieniaszka spojrzeniem umazanych na czarno oczu, wbijając weń świdrujące spojrzenie kocich źrenic.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Podobna jej, goła baba w Szarych Wodach utopiła burmistrza, plebana dobrodzieja i kilkunastu rybaków, i rolników, i podrostków. Ciała znaleziono napuchnięte w szuwarach, okaleczone z przyrodzenia. Straszny był to widok. Od tamtych wydarzeń mieścinę przechrzczono na Babie Wody, a nad brzegiem wybudowano klasztor, którego przełożoną została wdowa po burmistrzu. Trza mieć na baczeniu, za kim się podąża i komu się ufa. — Wypowiadając ostatnie słowa, spojrzał się na pastucha, który wydawał się trochę mniej przestraszony, niż krótko po ocuceniu.
– Podobiznę gryfa nosiła na szyi, a twarz jej zdobiła paskudna szrama. Przyniosła w Raduniu nadzieję na zmianę, ale opuściła mury miasta szybciej, niż ostatni promień słońca niebiosa.
— Przepraszam. — Powiedział jedynie chłopiec, wycofując się jeszcze bardziej od linii wody. W dłoniach trzymał niewielki kozik o połyskującym spiczastym ostrzu i ciemnym drewnianym, polerowanym trzonku. Jego oczy bacznie śledziły to co dzieje się w okolicy. Zerkał na każde pluśnięcie wody, szelest liści i skrzypnięcie drzew, bujających się na wietrze.
— Jeśli ta cała heca, tylko by spotkać się ze mną, to mogłaś być delikatniejsza w swoich awansach. — Młodzieniec nabrał rezonu, gdy tylko poczuł się pewniej w towarzystwie nieznajomych, choć nadal ostrożnie zerkał na wiedźmina. Później z oskarżeniem w głosie odpowiedział bardowi. — Rodka, bo tak zowie się tak prześliczna brzeginka, którą pogoniliście, zamieszkuje tutejszy potok od lat. Nie miała złych intencji. Spotykamy się od zeszłego lata. Wszystko zepsuliście, bo więcej się tutaj nie pokaże. Nie będzie chciała mnie znać. — Spojrzał ze złością na wychowanka cechu węża, ale szybko uciekł. Tak już z mutantami jest, że wzbudzają respekt i strach, choć nie musza nic wielkiego zrobić.
Wellen rzeczywiście coś kojarzył z nauczanej ich teorii, a przede wszystkim z opowieści bardziej doświadczonych wiedźminów, że nimfy i rusałki występowały na świecie w różnych odmianach. Bogunki, jeziornice, jadzierki, topielice, wodnice. Czym się różniły, cholera je wie. Chyba brzeginki zamieszkiwały w pobliżu górskich rzek i potoków. Ponoć były przyjaźnie nastawione i strzegły skarbów… albo to było o zupełnie innej potworze. Nie pamiętał.
Nie śpiesząc się zanadto, ruszyli prowadzeni przez Heńka, by powrócić na szlak. Stamtąd będą mogli się już udać ku górskim szczytom, ruszyć w doliny, czy powrócić do pobliskiej karczmy, co by uciec, jak wspomniana przez grajka mutantka żeńskiej odmiany. W między czasie młodzieniec snuł opowieść, zachęcony szorstkim głosem Truposza, w którym wybrzmiewał surowy nifgaardzki akcent.
Zza granicy przybyło czterech łowców odzianych w futra z łukami, ostrymi klingami, toporami i stosownym oprzyrządowaniem. Kaedweńczycy byli potężnymi kuzynami, a zwali się Gunnar, Hunnar, Junnar, Thunnar. Nie były to pierwsze lepsze pachołki. Znali się na swojej robocie, za co nie małą sumę koron powzięli. Ponoć poprzednio ubili bazyliszka, chochoła i olbrzyma z gór. Swoje uzbrojenie i osprzęt wykonywali z surowców pozyskanych od swoich ofiar.
Do osady Wider przybyli z samego rana, zbudziwszy pastuchów, od razu wzięli się do roboty. Wypchali trucizną trzewia owcy, powiesili ją na drzewie, a na ziemi rozstawili pułapki, sami przyczaiwszy się w pobliskich chatach. Jedna z bestii wpadła w potrzask, ale była tak zdeterminowane, że odgryzła sobie łapę. Zresztą odgryzioną kończynę Heniek zostawił sobie jako pamiątkę po bestii, jako jedyną pozostałość po nich. Czego nie zabrali łowcy, zostało spalone. Pochwycili potwory dopiero na zboczu Czarciej Czuby. Jeden z kuzynów powrócił z poważnymi ranami tułowia, a drugi miał pogryzioną rękę, lecz wykonali swoje zadanie. Zabili potwory grasujące w okolicy, przynajmniej tak się wszystkim wydawało, nim nie zaczęli ginąć ludzie w wiosce i na szlakach. Wyruszyli ledwie dwa dni temu ku Przełęczy Skrzydle.
– Podobiznę gryfa nosiła na szyi, a twarz jej zdobiła paskudna szrama. Przyniosła w Raduniu nadzieję na zmianę, ale opuściła mury miasta szybciej, niż ostatni promień słońca niebiosa.
— Przepraszam. — Powiedział jedynie chłopiec, wycofując się jeszcze bardziej od linii wody. W dłoniach trzymał niewielki kozik o połyskującym spiczastym ostrzu i ciemnym drewnianym, polerowanym trzonku. Jego oczy bacznie śledziły to co dzieje się w okolicy. Zerkał na każde pluśnięcie wody, szelest liści i skrzypnięcie drzew, bujających się na wietrze.
— Jeśli ta cała heca, tylko by spotkać się ze mną, to mogłaś być delikatniejsza w swoich awansach. — Młodzieniec nabrał rezonu, gdy tylko poczuł się pewniej w towarzystwie nieznajomych, choć nadal ostrożnie zerkał na wiedźmina. Później z oskarżeniem w głosie odpowiedział bardowi. — Rodka, bo tak zowie się tak prześliczna brzeginka, którą pogoniliście, zamieszkuje tutejszy potok od lat. Nie miała złych intencji. Spotykamy się od zeszłego lata. Wszystko zepsuliście, bo więcej się tutaj nie pokaże. Nie będzie chciała mnie znać. — Spojrzał ze złością na wychowanka cechu węża, ale szybko uciekł. Tak już z mutantami jest, że wzbudzają respekt i strach, choć nie musza nic wielkiego zrobić.
Wellen rzeczywiście coś kojarzył z nauczanej ich teorii, a przede wszystkim z opowieści bardziej doświadczonych wiedźminów, że nimfy i rusałki występowały na świecie w różnych odmianach. Bogunki, jeziornice, jadzierki, topielice, wodnice. Czym się różniły, cholera je wie. Chyba brzeginki zamieszkiwały w pobliżu górskich rzek i potoków. Ponoć były przyjaźnie nastawione i strzegły skarbów… albo to było o zupełnie innej potworze. Nie pamiętał.
Nie śpiesząc się zanadto, ruszyli prowadzeni przez Heńka, by powrócić na szlak. Stamtąd będą mogli się już udać ku górskim szczytom, ruszyć w doliny, czy powrócić do pobliskiej karczmy, co by uciec, jak wspomniana przez grajka mutantka żeńskiej odmiany. W między czasie młodzieniec snuł opowieść, zachęcony szorstkim głosem Truposza, w którym wybrzmiewał surowy nifgaardzki akcent.
Zza granicy przybyło czterech łowców odzianych w futra z łukami, ostrymi klingami, toporami i stosownym oprzyrządowaniem. Kaedweńczycy byli potężnymi kuzynami, a zwali się Gunnar, Hunnar, Junnar, Thunnar. Nie były to pierwsze lepsze pachołki. Znali się na swojej robocie, za co nie małą sumę koron powzięli. Ponoć poprzednio ubili bazyliszka, chochoła i olbrzyma z gór. Swoje uzbrojenie i osprzęt wykonywali z surowców pozyskanych od swoich ofiar.
Do osady Wider przybyli z samego rana, zbudziwszy pastuchów, od razu wzięli się do roboty. Wypchali trucizną trzewia owcy, powiesili ją na drzewie, a na ziemi rozstawili pułapki, sami przyczaiwszy się w pobliskich chatach. Jedna z bestii wpadła w potrzask, ale była tak zdeterminowane, że odgryzła sobie łapę. Zresztą odgryzioną kończynę Heniek zostawił sobie jako pamiątkę po bestii, jako jedyną pozostałość po nich. Czego nie zabrali łowcy, zostało spalone. Pochwycili potwory dopiero na zboczu Czarciej Czuby. Jeden z kuzynów powrócił z poważnymi ranami tułowia, a drugi miał pogryzioną rękę, lecz wykonali swoje zadanie. Zabili potwory grasujące w okolicy, przynajmniej tak się wszystkim wydawało, nim nie zaczęli ginąć ludzie w wiosce i na szlakach. Wyruszyli ledwie dwa dni temu ku Przełęczy Skrzydle.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Zaufanie — w istocie — cechowało głupców i tych, którym spieszno było z tego świata. Żeby nie popaść jednak w skrajność — nie można też było ulegać przesadnej paranoi i wszędzie węszyć spisek. Taki, dla przykładu, towarzyszący jej wiedźmin był raczej tylko spuszczonym z łańcucha psem ze wścieklizną. Nie zostawiłaby z nim Naora, choćby i za karę, ale raczej swobodnie mogłaby dać sobie rękę uciąć, że nie był szpiclem. Ani cesarskim, ani niczyim innym. Co innego ten bard — oni zawsze mieli ciągoty do dworów i plotek, a gdzie dwory i plotki — tam polityka i zakulisowe interesy. Tak naprawdę nie ufała żadnemu z nich, co nie znaczyło od razu, że wolałaby teraz łazić po górskich ostępach samojedna.
— Umieją mówić, więc rozumować i mścić się jak widać również. Nietrudno wysnuć co tam się stało — zaobserwowała półelfka, nie okazując żadnego zdecydowanego stanowiska wobec „tragedii” w Szarych Wodach, zwanych od jakiegoś czasu Babimi Wodami. To była wszak tylko kolejna mieścina, położna gdzieś w kolejnej krainie, hen daleko stąd. Ich problemy nie były jej problemami, nawet jeśli z opowiastki wybrzmiewał jakiś morał.
— „Twarz zdobiła paskudna szrama”? — nie omieszkała wypomnieć bardowi, zerkając przez moment prosto na twarz Wellena. — Nie wiem czy zauważyłeś, ale chyba opisałeś właśnie każdego wiedźmina, który kiedykolwiek przechadzał się pod Wielkim Słońcem. I każdą wiedźminkę, bo chyba i takie były, jeśli mówisz prawdę. Niemniej, po mistrzu słowa spodziewałam się... czegoś barwniejszego.
Czarnoskóry chłopaczek nie doczekał się ostatecznie jakiegokolwiek większego zainteresowania ze strony swojej opiekunki. Łypał wzrokiem na lewo i prawo, a to dobrze. Ktoś musiał pilnować im pleców, gdy zagadywali starszego podrostka. Ten po chwili słabości zdążył się zreflektować śmiałą ripostą, co przykucającej właśnie przy nim Farii odrobinę zaimponowało. Choć tylko troszeczkę.
— Nie pozwalaj sobie. Za daleko ci do mnie, chłoptasiu — ostrzegła go, ale z twarzy nie zszedł jej ani na chwilę złowrogi, drapieżny uśmiech. Nie zszedł nawet wtedy, gdy żalił się na utracone względy nieludki z potoku. — Jak kocha to wróci. A jak nie wróci, to niewiele straciłeś. Skoro wybrała ciebie, znaczy że nie ma wielkiego wyboru. Chyba, że woli towarzystwo tego stwora, co nam towarzyszkę porwał — po części podniosła go na duchu, po części zakpiła, a po części zwróciła uwagę na kolejny istotny szczegół, który związany był z pupilem rusałki.
W drużynie uszczuplonej o jedną awanturniczkę, ale uzupełnionej o pyskatego młokosa, mogli wrócić na szlak, w trasie słuchając opowiastki tego ostatniego. Faria wyjątkowo nie przerywała, pozwalając mu snuć bez większej presji, za to starając się na bieżąco analizować to co usłyszała. Gunnar, Hunnar, Junnar i Thunnar jawili się jako ludzie nietuzinkowi, może i warci poznania. Nazairka jednak nie uważała, że należy za nimi bezzwłocznie podążyć.
— Więc w tamtych okolicach te stwory miały leże? Czarcia Czuba? Jeśli mamy dokończyć zadanie, to uważam, że tam powinniśmy iść. Nie dokończyli roboty, więc coś musiało się uchować. Masz oną łapę przy sobie? Pokaż no ją wiedźmakowi, może mu coś zaświta.
— Umieją mówić, więc rozumować i mścić się jak widać również. Nietrudno wysnuć co tam się stało — zaobserwowała półelfka, nie okazując żadnego zdecydowanego stanowiska wobec „tragedii” w Szarych Wodach, zwanych od jakiegoś czasu Babimi Wodami. To była wszak tylko kolejna mieścina, położna gdzieś w kolejnej krainie, hen daleko stąd. Ich problemy nie były jej problemami, nawet jeśli z opowiastki wybrzmiewał jakiś morał.
— „Twarz zdobiła paskudna szrama”? — nie omieszkała wypomnieć bardowi, zerkając przez moment prosto na twarz Wellena. — Nie wiem czy zauważyłeś, ale chyba opisałeś właśnie każdego wiedźmina, który kiedykolwiek przechadzał się pod Wielkim Słońcem. I każdą wiedźminkę, bo chyba i takie były, jeśli mówisz prawdę. Niemniej, po mistrzu słowa spodziewałam się... czegoś barwniejszego.
Czarnoskóry chłopaczek nie doczekał się ostatecznie jakiegokolwiek większego zainteresowania ze strony swojej opiekunki. Łypał wzrokiem na lewo i prawo, a to dobrze. Ktoś musiał pilnować im pleców, gdy zagadywali starszego podrostka. Ten po chwili słabości zdążył się zreflektować śmiałą ripostą, co przykucającej właśnie przy nim Farii odrobinę zaimponowało. Choć tylko troszeczkę.
— Nie pozwalaj sobie. Za daleko ci do mnie, chłoptasiu — ostrzegła go, ale z twarzy nie zszedł jej ani na chwilę złowrogi, drapieżny uśmiech. Nie zszedł nawet wtedy, gdy żalił się na utracone względy nieludki z potoku. — Jak kocha to wróci. A jak nie wróci, to niewiele straciłeś. Skoro wybrała ciebie, znaczy że nie ma wielkiego wyboru. Chyba, że woli towarzystwo tego stwora, co nam towarzyszkę porwał — po części podniosła go na duchu, po części zakpiła, a po części zwróciła uwagę na kolejny istotny szczegół, który związany był z pupilem rusałki.
W drużynie uszczuplonej o jedną awanturniczkę, ale uzupełnionej o pyskatego młokosa, mogli wrócić na szlak, w trasie słuchając opowiastki tego ostatniego. Faria wyjątkowo nie przerywała, pozwalając mu snuć bez większej presji, za to starając się na bieżąco analizować to co usłyszała. Gunnar, Hunnar, Junnar i Thunnar jawili się jako ludzie nietuzinkowi, może i warci poznania. Nazairka jednak nie uważała, że należy za nimi bezzwłocznie podążyć.
— Więc w tamtych okolicach te stwory miały leże? Czarcia Czuba? Jeśli mamy dokończyć zadanie, to uważam, że tam powinniśmy iść. Nie dokończyli roboty, więc coś musiało się uchować. Masz oną łapę przy sobie? Pokaż no ją wiedźmakowi, może mu coś zaświta.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Mhm, gówno mnie to obchodzi — podsumował wiedźmin opowiastkę zarówno o wspomnianej tragedii, jak i o utraconej szansie kontynuacji wodnych awansów z wynaturzeniem w postaci wodnej potwory. Choć rzeczywiście nie potrafił sobie przypomnieć czym było to, co próbował zabić, trwał w głębokim przekonaniu, iż gdyby nawet został wziętym łowcą potworów, wtedy nie miałby skrupułów zabijać bez rozróżnienia na stwory przyjazne i wrogie, inteligentne, czy też kierujące się morderczym instynktem. Jednocześnie odpowiedział pełnym wyrachowanej obojętności wzrokiem pastuchowi, chowając przy tym miecz do umieszczonej na plecach pochwy. W międzyczasie kiwnął jeszcze głową, dając bardowi do zrozumienia, że zaspokoił jego ciekawość. Szlachetny gryf odfrunął nim zdążył komukolwiek pomóc. W obecnej sytuacji chciałoby się tylko krzyknąć “o ironio!”.
Słuchając najpierw przekomarzań między Farią, a chłoptasiem, następnie zaś opowieści uratowanego (lub nie) chłopka, Wellen zaczął zastanawiać się, czy aby ich drużyna ma dość sił i możliwości by stawić czoła zagrożeniu. Nie zwykł podejmować zbyt wielkiego ryzyka, choć akurat teraz, przyciśnięty do ściany widmem głodu lub sprzedaży narzędzi pracy, nie miał większego wyboru.
— Pokażesz mi tą łapę, potem zdecydujemy. Być może trzeba się lepiej przygotować — wyraził swoje zdanie, w niewielkim tylko stopniu nie zgadzając się z metyską, która od razu obrała kierunek marszu. Ludzie mieli tendencje do demonizowania spraw, lecz z opowieści jurnego pastucha wynikało coś zgoła innego – zagrożenie mogło być o wiele większe niż początkowo zakładał Wellen.
Słuchając najpierw przekomarzań między Farią, a chłoptasiem, następnie zaś opowieści uratowanego (lub nie) chłopka, Wellen zaczął zastanawiać się, czy aby ich drużyna ma dość sił i możliwości by stawić czoła zagrożeniu. Nie zwykł podejmować zbyt wielkiego ryzyka, choć akurat teraz, przyciśnięty do ściany widmem głodu lub sprzedaży narzędzi pracy, nie miał większego wyboru.
— Pokażesz mi tą łapę, potem zdecydujemy. Być może trzeba się lepiej przygotować — wyraził swoje zdanie, w niewielkim tylko stopniu nie zgadzając się z metyską, która od razu obrała kierunek marszu. Ludzie mieli tendencje do demonizowania spraw, lecz z opowieści jurnego pastucha wynikało coś zgoła innego – zagrożenie mogło być o wiele większe niż początkowo zakładał Wellen.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Paskudna nawet jak na wiedźmińską facjatę, choć gdyby nie ona, mogłaby uchodzić za niebrzydką perliczkę. – Poprawił się bard, będący zgorszony słowami ostatniej żywej towarzyszki. — I paskudną kompleksje, by pozostawić kumotrów w potrzebie.
Rozmowa o mutancie żeńskiej odmiany z cechu gryfa szybko zeszła na drugi plan, ponieważ Heniek, choć gadał mało składnie, wtrącając wiele gwaryzmów, mówił o rzeczach istotnych, z punktu widzenia ich zadania. Wiedźmin podążający z nimi zaś nie wydawał się bardziej zaciekawiony dolą, sobie podobnej, szczędząc słów na daremne konwersacje. Zresztą pamięć o Ptaszynie Południa, choć zapisana w tych klechdach, uleci wraz z następnym kluczem dzikich gęsi do ciepłych krajów. Może właśnie tam zaznała czułości w ramiona kochanka lub ostatniego uderzenia serca w kałuży własnej krwi.
— Na perciach, halach cy w gojach, po próżnicy sukać łagodności, wrażliwości i ostomiłych kwil. Chawok ino siute bobki, psie szczyny, odciski na dłoniach i pogryzienia po pluskwach zamieszkałych w zapleśniałym sienniku. — Skarżył się dalej juhas na utratę względów wodnej panny.
— Ciężko pedzieć, kasik te czarcie pomioty miały leżę. Równie dobrze mogą zasiedlać kotliny Staneckiej Doliny czy Dziślinę Szczebitek.
— W górach szlaki są kręte i niejasne, niekiedy trzeba nadrobić wiele godzin drogi, by dojść do punktu w zasięgu wzroku. — Rzekł Drozd, jakoby na potwierdzenie słów gołowąsa. — Zgadzam się jednak z wami, że warto podążyć za wskazówką i sprawdzić zbocze Czarciej Czuby. Najprostsze rozwiązania, bywają najrozsądniejsze. Jedynie królewskie głowy i nobilitowani prostacy, zwykli sobie utrudniać życie. Najprędzej byłoby przejść przez Staniecką Dolinę.
— Przez Sokole Gniazda, wiyrchy prowadzone czerwonym szlakiem, byłoby najbezpieczniej, a podążyć moglibyśmy śladami łowców, którzy ubili poprzednie bestie. --Zaproponowana przez Heńka droga przez Sokolnicę wydawała się dłuższa, ale nie wymagała zbyt dużych umiejętności wspinaczkowych.
Resztę drogi do bacówki umilił im poeta, nie omieszkawszy opowiedzieć im krótkiej legendy na temat Czarciej Czuby, a konkretnie rzekomego pochodzenia jej nazwy. Historia o diable, który zamieszkał wśród miejscowych pod ludzką postacią, nie miała zbyt dużo polotu. Chował rogi pod kapeluszem, ogon do prawej nogawki, a kopyta w butach o wysokiej cholewie. Choć w głowie były mu harce i swawole, bo lał zimną wódkę wprost do przełyku, tańczył na stole do bladego świtu, pannicom suknie podnosił, a szlachetnie urodzonym sikał pod oknami, zakochał się w jednej dzierlatce, syna miejscowego gospodarza. Ojciec jej jednak nie chciał się zgodzić na ślub, bo pobożny z niego był chłop i z daleka czuł od diabła swąd siarki i sadzy, a kury znoszące podwójne jaja, młyn mielący po dwakroć więcej zboża i krowy dające jeszcze raz tyle kanek mleka, nie były w stanie go przekonać. A gdy dowiedział się o jego demonicznym rodowodzie, pognał go z widłami pod samą górę, skąd przylazł. Następnej nocy Czart porwał córkę gospodarza do Czarciej Paszczy, jednej z trzech tamtejszych jaskiń, a zwierzęta gospodarza pozdychały, a łopaty młyna połamały. Mężczyzna sczezł ze zgryzoty po utracie córki, a po Czarcie pozostała jeno nazwał najwyższego okolicznego szczytu.
Dotarli do hali, gdzie chłopak wymienił kilka zdań z niezadowolonym Gazdą. Gadali zaś w swojej gwarze tak prędko, że ciężko było cokolwiek zrozumieć. W końcu jednak zabrał ich do jednego z szałasów, gdzie pokazał zdobyczną łapę. Wysuszona powykręcana kończyna nie mogła zbyt wiele zdradzić, ale Wellenowi tyle wystarczyło. Wychudła i długa z ciasno rozstawionymi, małymi i ostrymi pazurkami, pozwalającymi wspinać się po drzewach i sprawnie wędrować po górach. Każdy pazur zakrzywiony, ostry jak szpilka. Łapa składała się z pięciu palców. Skóra cienka i różowa, niemal prześwitująca, w dotyku szorstka i sucha. Bez dwóch zdań, trofeum juhasa niegdyś stanowiło nieodłączną część szczurołaka, dorosłego osobnika.
Rozmowa o mutancie żeńskiej odmiany z cechu gryfa szybko zeszła na drugi plan, ponieważ Heniek, choć gadał mało składnie, wtrącając wiele gwaryzmów, mówił o rzeczach istotnych, z punktu widzenia ich zadania. Wiedźmin podążający z nimi zaś nie wydawał się bardziej zaciekawiony dolą, sobie podobnej, szczędząc słów na daremne konwersacje. Zresztą pamięć o Ptaszynie Południa, choć zapisana w tych klechdach, uleci wraz z następnym kluczem dzikich gęsi do ciepłych krajów. Może właśnie tam zaznała czułości w ramiona kochanka lub ostatniego uderzenia serca w kałuży własnej krwi.
— Na perciach, halach cy w gojach, po próżnicy sukać łagodności, wrażliwości i ostomiłych kwil. Chawok ino siute bobki, psie szczyny, odciski na dłoniach i pogryzienia po pluskwach zamieszkałych w zapleśniałym sienniku. — Skarżył się dalej juhas na utratę względów wodnej panny.
— Ciężko pedzieć, kasik te czarcie pomioty miały leżę. Równie dobrze mogą zasiedlać kotliny Staneckiej Doliny czy Dziślinę Szczebitek.
— W górach szlaki są kręte i niejasne, niekiedy trzeba nadrobić wiele godzin drogi, by dojść do punktu w zasięgu wzroku. — Rzekł Drozd, jakoby na potwierdzenie słów gołowąsa. — Zgadzam się jednak z wami, że warto podążyć za wskazówką i sprawdzić zbocze Czarciej Czuby. Najprostsze rozwiązania, bywają najrozsądniejsze. Jedynie królewskie głowy i nobilitowani prostacy, zwykli sobie utrudniać życie. Najprędzej byłoby przejść przez Staniecką Dolinę.
— Przez Sokole Gniazda, wiyrchy prowadzone czerwonym szlakiem, byłoby najbezpieczniej, a podążyć moglibyśmy śladami łowców, którzy ubili poprzednie bestie. --Zaproponowana przez Heńka droga przez Sokolnicę wydawała się dłuższa, ale nie wymagała zbyt dużych umiejętności wspinaczkowych.
Resztę drogi do bacówki umilił im poeta, nie omieszkawszy opowiedzieć im krótkiej legendy na temat Czarciej Czuby, a konkretnie rzekomego pochodzenia jej nazwy. Historia o diable, który zamieszkał wśród miejscowych pod ludzką postacią, nie miała zbyt dużo polotu. Chował rogi pod kapeluszem, ogon do prawej nogawki, a kopyta w butach o wysokiej cholewie. Choć w głowie były mu harce i swawole, bo lał zimną wódkę wprost do przełyku, tańczył na stole do bladego świtu, pannicom suknie podnosił, a szlachetnie urodzonym sikał pod oknami, zakochał się w jednej dzierlatce, syna miejscowego gospodarza. Ojciec jej jednak nie chciał się zgodzić na ślub, bo pobożny z niego był chłop i z daleka czuł od diabła swąd siarki i sadzy, a kury znoszące podwójne jaja, młyn mielący po dwakroć więcej zboża i krowy dające jeszcze raz tyle kanek mleka, nie były w stanie go przekonać. A gdy dowiedział się o jego demonicznym rodowodzie, pognał go z widłami pod samą górę, skąd przylazł. Następnej nocy Czart porwał córkę gospodarza do Czarciej Paszczy, jednej z trzech tamtejszych jaskiń, a zwierzęta gospodarza pozdychały, a łopaty młyna połamały. Mężczyzna sczezł ze zgryzoty po utracie córki, a po Czarcie pozostała jeno nazwał najwyższego okolicznego szczytu.
Dotarli do hali, gdzie chłopak wymienił kilka zdań z niezadowolonym Gazdą. Gadali zaś w swojej gwarze tak prędko, że ciężko było cokolwiek zrozumieć. W końcu jednak zabrał ich do jednego z szałasów, gdzie pokazał zdobyczną łapę. Wysuszona powykręcana kończyna nie mogła zbyt wiele zdradzić, ale Wellenowi tyle wystarczyło. Wychudła i długa z ciasno rozstawionymi, małymi i ostrymi pazurkami, pozwalającymi wspinać się po drzewach i sprawnie wędrować po górach. Każdy pazur zakrzywiony, ostry jak szpilka. Łapa składała się z pięciu palców. Skóra cienka i różowa, niemal prześwitująca, w dotyku szorstka i sucha. Bez dwóch zdań, trofeum juhasa niegdyś stanowiło nieodłączną część szczurołaka, dorosłego osobnika.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Jak wszystko, vatt'ghern, jak zauważyłam. Poza może pieniędzmi za zlecenie, ale nawet je trzeba na coś wydawać... Coś więc cię obchodzić musi, choć nie oczekuję, że nam powiesz — narzekała Faria, kiedy nawet ją zaczął drażnić wiedźmiński tumizwisizm. Nie przekraczała jednak pewnych granic, by nie urazić wiedźmaka, zdobywając się na dość szacunku, by nie prowokować jego gniewu. Złośliwi mogliby nawet rzec, że do jakiegoś stopnia bała się tresowanego mordercy — i złośliwi być może nawet nie byliby w przesadnym błędzie, za to szybko pożałowaliby głoszenia podobnych tez na głos.
— Niech będzie, że lepiej — odparła nabzdyczonemu bardowi, by spróbować rozładować atmosferę, choć w rzeczywistości szukała teraz w myślach dziury w całym i aluzji do swojej osoby w jego słowach, co tylko ją rozdrażniło. Przeklęty ślad, zaraza by go... Wymacała coś pod przeszywanicą, na wysokości obojczyka, po czym ścisnęła to w dłoni, puszczając po paru sekundach.
— Mówże po ludzku, bo ni słowa zrozumieć nie idzie, chłoptasiu — syknęła w rezultacie na rusałczego amatora, niepomna przy tym na swoją — jedynie połowiczną co prawda, choć jednak — nieludzkość. — Itliną nie jestem, wróżyć z fusów nie będę gdzie potwory siedzą. Za to właśnie straciliśmy babę z glewią... — wskazała tu na na oddalające się za nimi miejsce rzeczonego „incydentu” — ...i wiem, że potrzebujemy drużyny. Ty... — wskazała na młodzika — ...robić mieczem nie umiesz. Dałeś się skopać babie po jajach. Ty... — wskazała teraz palcem na grajka — ...może tak, może nie, ale nie uwierzę póki nie zobaczę. Więc jak mamy z tymi Gunnarami i Thunnarami zarąbać stwory i podzielić się nagrodą, to ja nie widzę innej drogi. Czarcia Czuba, skoro tam ich poniosło.
Półelfka splotła dłonie na wysokości skrzętnie skrytego za aketonem biustu, gotowa na kręcenie nosem, okrzyki niezadowolenia i urażoną męską dumę.
— A dojść możemy tam nawet przez „Wzgórki Łonowe”, jeśli tak się, psia ich mać, zowią. Chodźmy w końcu, bo cały dzień zmitrężymy — ponagliła kobieta, zniecierpliwiona by dowiedzieć się w końcu z czym przyjdzie im się mierzyć. Gdy młodzian ukazał im łapę, mogła co najwyżej spojrzeć pytająco na wiedźmina.
— Co to właściwie jest i jakie mamy przeciw temu szanse?
— Niech będzie, że lepiej — odparła nabzdyczonemu bardowi, by spróbować rozładować atmosferę, choć w rzeczywistości szukała teraz w myślach dziury w całym i aluzji do swojej osoby w jego słowach, co tylko ją rozdrażniło. Przeklęty ślad, zaraza by go... Wymacała coś pod przeszywanicą, na wysokości obojczyka, po czym ścisnęła to w dłoni, puszczając po paru sekundach.
— Mówże po ludzku, bo ni słowa zrozumieć nie idzie, chłoptasiu — syknęła w rezultacie na rusałczego amatora, niepomna przy tym na swoją — jedynie połowiczną co prawda, choć jednak — nieludzkość. — Itliną nie jestem, wróżyć z fusów nie będę gdzie potwory siedzą. Za to właśnie straciliśmy babę z glewią... — wskazała tu na na oddalające się za nimi miejsce rzeczonego „incydentu” — ...i wiem, że potrzebujemy drużyny. Ty... — wskazała na młodzika — ...robić mieczem nie umiesz. Dałeś się skopać babie po jajach. Ty... — wskazała teraz palcem na grajka — ...może tak, może nie, ale nie uwierzę póki nie zobaczę. Więc jak mamy z tymi Gunnarami i Thunnarami zarąbać stwory i podzielić się nagrodą, to ja nie widzę innej drogi. Czarcia Czuba, skoro tam ich poniosło.
Półelfka splotła dłonie na wysokości skrzętnie skrytego za aketonem biustu, gotowa na kręcenie nosem, okrzyki niezadowolenia i urażoną męską dumę.
— A dojść możemy tam nawet przez „Wzgórki Łonowe”, jeśli tak się, psia ich mać, zowią. Chodźmy w końcu, bo cały dzień zmitrężymy — ponagliła kobieta, zniecierpliwiona by dowiedzieć się w końcu z czym przyjdzie im się mierzyć. Gdy młodzian ukazał im łapę, mogła co najwyżej spojrzeć pytająco na wiedźmina.
— Co to właściwie jest i jakie mamy przeciw temu szanse?
► Pokaż Spoiler
► Pokaż Spoiler
Ostatnio zmieniony 04 sie 2024, 13:22 przez Arbalest, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Słuchanie rozmawiających górali powoli, lecz sukcesywnie budziło dyskomfort wiedźmina. Nie dlatego, że części nie rozumiał, bądź rozumiał tylko częściowo, a z powodu rozwiązłości ich mowy. Spośród morza zdań musiał wyławiać te, które zawierają jakiekolwiek przydatne informacje. Do tych należały powtarzające się i nowe nazwy miejsc, szczytów, kotlin, przełęczy, rzek, potoków czy szlaków. Oczywiście, szli tam przynajmniej w trójkę, ale nie było pewności co do ilości osób powracających z wyprawy – to właśnie było powodem, dla którego Wellen w przeważającej przewadze przypadków po prostu ignorował wszelkie gadki szmatki o dupie marynie jakiejś wodnej panny, o jakichś czartach z Czarciej Czuby, choć nazwa sama w sobie nie była zła. Ostatecznie nie zdecydował się też na próbę ożywienia tematu krnąbrnej wiedźminki cechu gryfa. Na szczyt wszystkiego, gdyby ktokolwiek teraz spytał go o weterenkę z glewią imieniem Helif, z pewnością odparłby ”nie znam, spierdalaj”, bowiem zdawał się już o niej zupełnie zapomnieć.
Z jakiegoś powodu chciało mu się od czasu do czasu otworzyć gębę do Farii. Czy to z powodu jej charakteru, aparycji, czy po prostu chwilowej statyczności otoczenia.
— I wydam. Mniej, jeśli pójdziesz ze mną, ale nie tu. Tu śmierdzi owcami i pastuchami — ton wiedźmina był jasny, nie pozostawiał miejsca na domysły, nie nachalny, raczej nonszalancki. Wellen wbił na chwilę spojrzenie kocich źrenic w metyskę, by krótką chwilę później natychmiast przenieść je na przysuszone nieco trofeum.
Analiza trwała z pewnością nieco dłużej niż u wprawionego łowcy potworów, lecz mając w rękach dobitne świadectwo, nawet taki ignorant jak Truposz nie mógł się pomylić. Lata nauki nie poszły na marne, choć z pewnością zatarły się nieco, niepraktykowane.
— Szczurołak — wiedźmin wskazał na cienkie, ostre pazury — ”...ciekać może chybko, wspijąć się, a tunyl drążyć. Trwoga jigo pazury, co jad sonczom w rany…” — zacytował zapomnianego autora, o co pewnie nikt by go nie podejrzewał, włącznie z nim samym. Pamiętał jednak, bo szczurołaki bywają dosyć powszechnym problemem. Także jemu samemu, jeszcze na początku kariery zdarzyło się walczyć z tego rodzaju przeciwnikiem. Pamiętał też, bo jeden z jego nauczycieli kładł duży nacisk na te pospolite potwory, wobec czego kazał mu i wielu innym uczyć się podobnych archaizmów na pamięć, słowo w słowo z księgi.
— Ten jest dorosły, ale nie jakiś wielki. Przeciętny. Poza tym, rzadko chodzą w pojedynkę. Przyjrzyjcie się, Drozd, Faria. Pazury ma zatrute, ja raczej przeżyję, wy możecie nie zdołać— Wellen wziął łapę w dłoń i z bliska okazał o bestiach jakich rozmiarów mowa.
— Wieśniacy nie robiliby hałasu o kilka szczurów, od tego mają widły i psy. Tam musi być coś więcej. Przyda się sprzęt i ludzie, część i tak umrze. Negocjujmy. Sami w górach mamy marne szanse — wiedźmin nie zważał na to, kto może go zrozumieć, mimo tego, że mówił z przyzwyczajenia w nilfgaardzkim. Mówił co myśli, co nie wynikało ze strachu, a raczej rozsądku popartego marnym doświadczeniem. Szczurołaki były szybkie, zwinne i zapalczywe. Potrafiły biegać po ścianach, wychodzić spod ziemi – na otwartej przestrzeni, w ciągu nocy, tak skromna drużyna miała raczej niewielkie szanse na przeżycie ataku większej grupy osobników. Wtedy Wellen znów przypomniał sobie o pożartej w biały dzień Helif. No tak, wypadałoby opracować lepszy plan.
Z jakiegoś powodu chciało mu się od czasu do czasu otworzyć gębę do Farii. Czy to z powodu jej charakteru, aparycji, czy po prostu chwilowej statyczności otoczenia.
— I wydam. Mniej, jeśli pójdziesz ze mną, ale nie tu. Tu śmierdzi owcami i pastuchami — ton wiedźmina był jasny, nie pozostawiał miejsca na domysły, nie nachalny, raczej nonszalancki. Wellen wbił na chwilę spojrzenie kocich źrenic w metyskę, by krótką chwilę później natychmiast przenieść je na przysuszone nieco trofeum.
Analiza trwała z pewnością nieco dłużej niż u wprawionego łowcy potworów, lecz mając w rękach dobitne świadectwo, nawet taki ignorant jak Truposz nie mógł się pomylić. Lata nauki nie poszły na marne, choć z pewnością zatarły się nieco, niepraktykowane.
— Szczurołak — wiedźmin wskazał na cienkie, ostre pazury — ”...ciekać może chybko, wspijąć się, a tunyl drążyć. Trwoga jigo pazury, co jad sonczom w rany…” — zacytował zapomnianego autora, o co pewnie nikt by go nie podejrzewał, włącznie z nim samym. Pamiętał jednak, bo szczurołaki bywają dosyć powszechnym problemem. Także jemu samemu, jeszcze na początku kariery zdarzyło się walczyć z tego rodzaju przeciwnikiem. Pamiętał też, bo jeden z jego nauczycieli kładł duży nacisk na te pospolite potwory, wobec czego kazał mu i wielu innym uczyć się podobnych archaizmów na pamięć, słowo w słowo z księgi.
— Ten jest dorosły, ale nie jakiś wielki. Przeciętny. Poza tym, rzadko chodzą w pojedynkę. Przyjrzyjcie się, Drozd, Faria. Pazury ma zatrute, ja raczej przeżyję, wy możecie nie zdołać— Wellen wziął łapę w dłoń i z bliska okazał o bestiach jakich rozmiarów mowa.
— Wieśniacy nie robiliby hałasu o kilka szczurów, od tego mają widły i psy. Tam musi być coś więcej. Przyda się sprzęt i ludzie, część i tak umrze. Negocjujmy. Sami w górach mamy marne szanse — wiedźmin nie zważał na to, kto może go zrozumieć, mimo tego, że mówił z przyzwyczajenia w nilfgaardzkim. Mówił co myśli, co nie wynikało ze strachu, a raczej rozsądku popartego marnym doświadczeniem. Szczurołaki były szybkie, zwinne i zapalczywe. Potrafiły biegać po ścianach, wychodzić spod ziemi – na otwartej przestrzeni, w ciągu nocy, tak skromna drużyna miała raczej niewielkie szanse na przeżycie ataku większej grupy osobników. Wtedy Wellen znów przypomniał sobie o pożartej w biały dzień Helif. No tak, wypadałoby opracować lepszy plan.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Młody juhas, od dzieciństwa wychowywany w surowych warunkach górskich, poczuł się dotknięty słowami metyski. Żachnął się, prezentując u pasa krótki miecz, który podobny był do tego gazdowego. Posiadanie oręża jeszcze nie zwiastowało dobrych umiejętności walki, ale ten zamierzał samemu o nich opowiedzieć.
— Ni mos pojęcia, bez co my tu przechodzimy każdego dzioja i nocyji. Pilnowanie kierdelu siuty, to niy to samo co wypasanie cielaków na wasych równinach. Dziśliny i goje pełne som potworów. Strzelom celnio z łuku i jeszcze celnioj podrzynom gardziel. Będę przydatniejsy, niż Ci się zdaje. — Zawarczał jak szczeniak, który próbuje przestraszyć dużo większego psa. Było w tym coś śmiesznego, a zarazem uroczego.
— Macie rację. Nie jestem żołdakiem na usługach hrabiego czy najemnym zabijakom, który z wojaczki żyje. Nie dorównam wam w walce zapewne, ale swoje potrafię. Góry nie raz przemierzyłem, zbirom nie raz się wymknąłem, a w bebechach niejednej bestii ostrze zanurzyłem. Nie będę pierwszy sztychem, ale plecy wam ochronię.
Faria nie były specjalistką od potworów, chyba że mowa o ludziach i nieludziach o podłej naturze – zbrodniarzach wojennych, oprawcach i bydlakach z półświatka, gwałcicielach z burdeli i tyranach – ale wiele czytała, a jeszcze więcej miała zobaczyć w swoim życiu. Nic dziwnego więc, że kojarzyła wzmianki o szczurołakach z „Bujd i prawd Północy” spod pióra Jaxa z Vicovaro, ku zapewne zdziwieniu wiedźmina. Przeważnie jej podobni, zwykli mieszkańcy Nilfgaardu, przeważnie mylili je z psuedoszczurami, które to szlajały się nawet po kanałach Miasta Złotych Wież.
Choć szczurołaki to ludzie zarażeni klątwą szczurołactwa, czy to od narodzin czy po ugryzieniu, nie mogą zmieniać formy na ludzką od pierwszej pełni. Przeważnie żyją w gniazdach w kanałach wielu dużych miast, zazwyczaj nie będąc agresywne bez powodu. Rzadko słyszy się o atakach na ludzi w ich własnych siedliskach. Górskie szczyty i doliny zapewniały im wystarczająco pożywienia, by nie zachodziły do ludzkich siedzib. Żyją przeważnie w stadach, o czym wspomniał już Truposz, a gildie kupieckie wynajmowały mu podobnych do eliminacji rosnących populacji szkodników. Podaje się, że zachowały pewien poziom inteligencji i umiejętność komunikacji na tyle, że można byłoby z nimi pertraktować.
Ową wiedzę uzupełnić o pewne szczegóły mógł mutant, który niejednego podobnego spotkał, a nawet kilku pozbawił życia wraz ze swoimi kamratami. Szczurołaki poruszają się prędko i gibko, jak przystało na szczurzych przodków. Ich kończyny są dłuższe, dzięki czemu łatwiej jest im pochwycić ofiarę. Polują w grupach, a ich stada przeważnie liczą od pięciu do ośmiu osobników, ale ich górska odmiana może cechować się innymi zwyczajami. Są inteligentne, dzięki czemu potrafią zastawiać zasadzki na swoje ofiary. Często atakują z zaskoczenia. Są podatne na srebro, a odporne na żelazo, po ranach którego prędko się regenerują. Przydatny bywa olej przeciw przeklętym, którego nie posiadał przy sobie. Skuteczny jest również ogień, którego zwyczajnie się boją, dlatego przydałby się znak Igni. Głodne szczurołaki bardzo mocno wracają do swej zwierzęcej natury, tracąc spryt i rozsądek. Te jednak musiały być najedzone.
— Nie pójdzie z nami wielu. Ludzie nie odstąpią swoich rodzin, ani obowiązków. Zbierzecie może z trzech czy czterech chłopów, którzy narobią więcej harmidru i zamieszania, niż pomogą w polowaniu na bestie. Moglibyśmy dogonić tych łowców, którzy zmierzają ku Przełęczy Skrzydle lub poszukać jakiegoś awanturnika w Zajeździe. W Wider mogliby nam odstąpić sprzętu, ale czego byście potrzebowali wiedźminie?
— Horst, stary weteran gór pomoże. — Wtrącił się młodzieniec, szybko przygaszony przez grajka.
— Prędzej wyzionie ducha, gdy wespnie się na Czarcią Czubę. Ale rzeczywiście może pomóc. Ma osprzęt do wspinaczki, będzie miał wnyki i broń, a przy okazji może coś widział, czy słyszał.
— Ni mos pojęcia, bez co my tu przechodzimy każdego dzioja i nocyji. Pilnowanie kierdelu siuty, to niy to samo co wypasanie cielaków na wasych równinach. Dziśliny i goje pełne som potworów. Strzelom celnio z łuku i jeszcze celnioj podrzynom gardziel. Będę przydatniejsy, niż Ci się zdaje. — Zawarczał jak szczeniak, który próbuje przestraszyć dużo większego psa. Było w tym coś śmiesznego, a zarazem uroczego.
— Macie rację. Nie jestem żołdakiem na usługach hrabiego czy najemnym zabijakom, który z wojaczki żyje. Nie dorównam wam w walce zapewne, ale swoje potrafię. Góry nie raz przemierzyłem, zbirom nie raz się wymknąłem, a w bebechach niejednej bestii ostrze zanurzyłem. Nie będę pierwszy sztychem, ale plecy wam ochronię.
Faria nie były specjalistką od potworów, chyba że mowa o ludziach i nieludziach o podłej naturze – zbrodniarzach wojennych, oprawcach i bydlakach z półświatka, gwałcicielach z burdeli i tyranach – ale wiele czytała, a jeszcze więcej miała zobaczyć w swoim życiu. Nic dziwnego więc, że kojarzyła wzmianki o szczurołakach z „Bujd i prawd Północy” spod pióra Jaxa z Vicovaro, ku zapewne zdziwieniu wiedźmina. Przeważnie jej podobni, zwykli mieszkańcy Nilfgaardu, przeważnie mylili je z psuedoszczurami, które to szlajały się nawet po kanałach Miasta Złotych Wież.
Choć szczurołaki to ludzie zarażeni klątwą szczurołactwa, czy to od narodzin czy po ugryzieniu, nie mogą zmieniać formy na ludzką od pierwszej pełni. Przeważnie żyją w gniazdach w kanałach wielu dużych miast, zazwyczaj nie będąc agresywne bez powodu. Rzadko słyszy się o atakach na ludzi w ich własnych siedliskach. Górskie szczyty i doliny zapewniały im wystarczająco pożywienia, by nie zachodziły do ludzkich siedzib. Żyją przeważnie w stadach, o czym wspomniał już Truposz, a gildie kupieckie wynajmowały mu podobnych do eliminacji rosnących populacji szkodników. Podaje się, że zachowały pewien poziom inteligencji i umiejętność komunikacji na tyle, że można byłoby z nimi pertraktować.
Ową wiedzę uzupełnić o pewne szczegóły mógł mutant, który niejednego podobnego spotkał, a nawet kilku pozbawił życia wraz ze swoimi kamratami. Szczurołaki poruszają się prędko i gibko, jak przystało na szczurzych przodków. Ich kończyny są dłuższe, dzięki czemu łatwiej jest im pochwycić ofiarę. Polują w grupach, a ich stada przeważnie liczą od pięciu do ośmiu osobników, ale ich górska odmiana może cechować się innymi zwyczajami. Są inteligentne, dzięki czemu potrafią zastawiać zasadzki na swoje ofiary. Często atakują z zaskoczenia. Są podatne na srebro, a odporne na żelazo, po ranach którego prędko się regenerują. Przydatny bywa olej przeciw przeklętym, którego nie posiadał przy sobie. Skuteczny jest również ogień, którego zwyczajnie się boją, dlatego przydałby się znak Igni. Głodne szczurołaki bardzo mocno wracają do swej zwierzęcej natury, tracąc spryt i rozsądek. Te jednak musiały być najedzone.
— Nie pójdzie z nami wielu. Ludzie nie odstąpią swoich rodzin, ani obowiązków. Zbierzecie może z trzech czy czterech chłopów, którzy narobią więcej harmidru i zamieszania, niż pomogą w polowaniu na bestie. Moglibyśmy dogonić tych łowców, którzy zmierzają ku Przełęczy Skrzydle lub poszukać jakiegoś awanturnika w Zajeździe. W Wider mogliby nam odstąpić sprzętu, ale czego byście potrzebowali wiedźminie?
— Horst, stary weteran gór pomoże. — Wtrącił się młodzieniec, szybko przygaszony przez grajka.
— Prędzej wyzionie ducha, gdy wespnie się na Czarcią Czubę. Ale rzeczywiście może pomóc. Ma osprzęt do wspinaczki, będzie miał wnyki i broń, a przy okazji może coś widział, czy słyszał.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— A zabiłeś ty kiedyś człowieka? — spytała młokosa z typową dla siebie nonszalancją. Nawet powieka jej nie drgnęła. — Elfa, krasnala, kulawego wilka chociaż? O potworach nie wspomnę. Mówią, że jestem niezła, ale tak daleko nawet ja nie zaszłam. Z kolei nic co ty pokazałeś jeszcze mi nie zaimponowało, chłoptasiu. I nie jestem z równin. Ani nawet z waszej przecudnej Redanii — przyznała z udawaną pokorą, prezentując kolejny upiornawy uśmiech, kryjący pod ustami szereg równych zębów, z lekko zarysowanymi kłami.
Gdy jednak w sukurs młodemu przyszedł też nieco starszy wiekiem bard, gotowa była szybko naprostować swe słowa.
— Mówię tylko, że potrzebujemy drużyny zabijaków, którzy nie padną trupem od pierwszego cięcia tymi szponami. Ale jeśli widzi wam się iść z nami, to bronić nikomu nie będę. Niech będzie, że pleców też ktoś pilnować musi.
Rezolutna riposta wiedźmina sprawiła, że na chwilę półelfkę zamurowało, a powietrze wokół niej zrobiło się jakby gęstsze. Zmierzyła zabijakę wzrokiem, upewniając się, czy może ufać swoim uszom, ale gdy okazało się, że tak, szybko przeszła do kontrofensywy, wspomagając się przy tym kpiącym parsknięciem.
— Masz gadane, vatt'ghern. I nieziemski tupet, przy tym. Ale twoją dziwką nie zostanę, z amorami ktoś cię ubiegł — odzyskała rezon przedstawicielka handlowa, a na poparcie owych słów zaszła Heńka od tylca i prowokacyjnie klepnęła go w rzyć jak dorodną kobyłkę. Miną sugerując, że bawi się nie gorzej niż przeciętny mistrz małodobry na przesłuchaniu z użyciem rozpalonego żelaza. Nie powiedziała jednak Truposzowi ostatniego słowa.
— Może będę miała dla Ciebie inną ofertę. Może to ty pójdziesz ze mną. I może nawet ci się to opłaci. Ale najpierw — dożyjmy.
Zabawa miała swój kres, gdy przyszło im ustalić z czym właściwie przyjdzie się drużynie mierzyć.
— A ja o tych stworach czytałam coś! Tylko ponoć one pod miastami żyją, w kanałach, gdzie nikt spełna rozumu się nie zapuszcza. O tym, że siedzą w górach nie słyszałam. Prawda to, że taki zwierz to przeklęty człowiek? Może da się z nimi dogadać. By łatwiej można było je podejść i ubić, oczywiście... — dodała szybko ostatnie zdanie, gdyby któregoś z kompanów nawiedziła niegodna myśl, że serce jej mięknie od psiego losu przeklętych ludzi, a co za tym idzie bierze pod uwagę alternatywę. Pieniądze mają dostać za rozwiązanie problemu. A jedyne rozwiązanie to te permanentne, dające trwałe i pewne rezultaty.
— Was dwóch do pilnowania tyłów starczy, a za każdego chłopka który pójdzie z widłami będzie potem płacz i lament, a pożytku żadnego. A jak już mamy oddać część nagrody, to chociaż fachowcom, z którymi mamy szansę. Za to tym sprzętem można by się zaopiekować, a tylko nadrobimy z nim czasu, jak mamy gonić za tymi Kaedweńczykami po szczytach.
Gdy jednak w sukurs młodemu przyszedł też nieco starszy wiekiem bard, gotowa była szybko naprostować swe słowa.
— Mówię tylko, że potrzebujemy drużyny zabijaków, którzy nie padną trupem od pierwszego cięcia tymi szponami. Ale jeśli widzi wam się iść z nami, to bronić nikomu nie będę. Niech będzie, że pleców też ktoś pilnować musi.
Rezolutna riposta wiedźmina sprawiła, że na chwilę półelfkę zamurowało, a powietrze wokół niej zrobiło się jakby gęstsze. Zmierzyła zabijakę wzrokiem, upewniając się, czy może ufać swoim uszom, ale gdy okazało się, że tak, szybko przeszła do kontrofensywy, wspomagając się przy tym kpiącym parsknięciem.
— Masz gadane, vatt'ghern. I nieziemski tupet, przy tym. Ale twoją dziwką nie zostanę, z amorami ktoś cię ubiegł — odzyskała rezon przedstawicielka handlowa, a na poparcie owych słów zaszła Heńka od tylca i prowokacyjnie klepnęła go w rzyć jak dorodną kobyłkę. Miną sugerując, że bawi się nie gorzej niż przeciętny mistrz małodobry na przesłuchaniu z użyciem rozpalonego żelaza. Nie powiedziała jednak Truposzowi ostatniego słowa.
— Może będę miała dla Ciebie inną ofertę. Może to ty pójdziesz ze mną. I może nawet ci się to opłaci. Ale najpierw — dożyjmy.
Zabawa miała swój kres, gdy przyszło im ustalić z czym właściwie przyjdzie się drużynie mierzyć.
— A ja o tych stworach czytałam coś! Tylko ponoć one pod miastami żyją, w kanałach, gdzie nikt spełna rozumu się nie zapuszcza. O tym, że siedzą w górach nie słyszałam. Prawda to, że taki zwierz to przeklęty człowiek? Może da się z nimi dogadać. By łatwiej można było je podejść i ubić, oczywiście... — dodała szybko ostatnie zdanie, gdyby któregoś z kompanów nawiedziła niegodna myśl, że serce jej mięknie od psiego losu przeklętych ludzi, a co za tym idzie bierze pod uwagę alternatywę. Pieniądze mają dostać za rozwiązanie problemu. A jedyne rozwiązanie to te permanentne, dające trwałe i pewne rezultaty.
— Was dwóch do pilnowania tyłów starczy, a za każdego chłopka który pójdzie z widłami będzie potem płacz i lament, a pożytku żadnego. A jak już mamy oddać część nagrody, to chociaż fachowcom, z którymi mamy szansę. Za to tym sprzętem można by się zaopiekować, a tylko nadrobimy z nim czasu, jak mamy gonić za tymi Kaedweńczykami po szczytach.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
W jego ocenie metyska zupełnie niepotrzebnie ścierała się na słowa z młodym pastuchem. Wystarczyłoby, jakby strzeliła mu kułakiem w zęby, temat urwałby się natychmiast. Niemniej, sam wiedźmin nie zamierzał się do tego mieszać. Zamiast wtrącać się w spory o to, czy chłop z gór potrafi strzelać z łuku, czy też machać żelazem, ściągnął na siebie uwagę Drozda, odpowiadając pierwej na jego ofertę wyprawy do Wider.
— Wnyki od Horsta powinny wystarczyć, bo nie sądzę, żebym znalazł w Wider pułapki ogniowe, a przynajmniej nie za darmo— nie zakończył jednakże na tym, bowiem w tej chwili godny wskrzeszenia okazał się temat gryfinki. Wellen nie do końca zrozumiał, gdzie spotkał się z nią Odoryk. Czy było to we wspomnianym Raduniu, czy może gdzieś tutaj, z tych okolic wybyła w dalszą drogę.
— Nie zostawiła po sobie nic aby ta gryfinka? Nic nie zgubiła, nic jej nie skradziono? Mam na myśli eliksiry, albo oleje — szansa co prawda była marna, w ocenie Truposza granicząca z cudem, niemniej wolał dopytać, by potem nie pluć sobie w brodę. Posiadane na ten moment wyposażenie mogło nieco przysposobić go do walki, z pewnością jednak nie był w stanie osiągnąć optymalnej gotowości i przygotowania z tym, co miał ze sobą w drobnej, drewnianej skrzyneczce.
— Musicie też znaleźć sobie srebro, żelazem gówno im zrobicie. Ona najwyraźniej dobrze to wie — wskazał kiwnięciem głowy na Farię, której wiedza zaskoczyła go nie mniej, niż odpowiedź na zadaną chwilę wcześniej zaczepkę.
Widząc, do czego w niejako aktorski sposób posunęła się metyska, wiedźmin udał zniesmaczenie. Rzecz jasna, było mu zupełnie obojętne z kim spółkuje półelfka, także z tego powodu, że miał immunitet na wszelkiego rodzaju weneryczne paskudztwa.
— Teraz już rozumiem, czemu podróżujesz z tym śpikiem, odchowali i oddali. Widać, masz niewybredny gust, a co będzie dalej, to się okaże — o ile przeżyjemy, chciałoby się dodać, co już poczyniła półelfka, nie było więc większego sensu powtarzać się i wprowadzać dodatkową nerwowość do i tak nieco napiętej drobną sprzeczką atmosfery.
— Chyba ochujałaś, z żadnymi szczurami nie będziemy negocjować w żadnym celu. Ja nie będę. Znaleźć, zabić i wrócić. Tylko i aż tyle — po tych słowach, Truposz uznał, że już zbyt wiele czasu zmitrężyli na rozmowie, choćby nawet i ta okazała się niezbędna dla realizacji celu. Padło zbyt wiele zdań, jak na ilość prezentowanej dotąd treści.
— Zbieramy się najpierw do Horsta, a potem dogońmy łowców. Konno mamy spore szanse — Wellen zaczekał oczywiście na Drozda, bo nie znał odpowiedniej drogi, zupełnie ignorując przy tym obecność i chęć do drogi skopanego po jajach chłopka. Na Farię nawet nie musiał się oglądać, coś mu bowiem mówiło, że bez względu na bezpieczeństwo swojego czarnoskórego podopiecznego i tak nie odpuści wyprawy w góry – jeśli nie ze względów finansowych, to choćby dla przygody, bo na taką właśnie wyglądała, na nie stroniącą od kłopotów.
— Wnyki od Horsta powinny wystarczyć, bo nie sądzę, żebym znalazł w Wider pułapki ogniowe, a przynajmniej nie za darmo— nie zakończył jednakże na tym, bowiem w tej chwili godny wskrzeszenia okazał się temat gryfinki. Wellen nie do końca zrozumiał, gdzie spotkał się z nią Odoryk. Czy było to we wspomnianym Raduniu, czy może gdzieś tutaj, z tych okolic wybyła w dalszą drogę.
— Nie zostawiła po sobie nic aby ta gryfinka? Nic nie zgubiła, nic jej nie skradziono? Mam na myśli eliksiry, albo oleje — szansa co prawda była marna, w ocenie Truposza granicząca z cudem, niemniej wolał dopytać, by potem nie pluć sobie w brodę. Posiadane na ten moment wyposażenie mogło nieco przysposobić go do walki, z pewnością jednak nie był w stanie osiągnąć optymalnej gotowości i przygotowania z tym, co miał ze sobą w drobnej, drewnianej skrzyneczce.
— Musicie też znaleźć sobie srebro, żelazem gówno im zrobicie. Ona najwyraźniej dobrze to wie — wskazał kiwnięciem głowy na Farię, której wiedza zaskoczyła go nie mniej, niż odpowiedź na zadaną chwilę wcześniej zaczepkę.
Widząc, do czego w niejako aktorski sposób posunęła się metyska, wiedźmin udał zniesmaczenie. Rzecz jasna, było mu zupełnie obojętne z kim spółkuje półelfka, także z tego powodu, że miał immunitet na wszelkiego rodzaju weneryczne paskudztwa.
— Teraz już rozumiem, czemu podróżujesz z tym śpikiem, odchowali i oddali. Widać, masz niewybredny gust, a co będzie dalej, to się okaże — o ile przeżyjemy, chciałoby się dodać, co już poczyniła półelfka, nie było więc większego sensu powtarzać się i wprowadzać dodatkową nerwowość do i tak nieco napiętej drobną sprzeczką atmosfery.
— Chyba ochujałaś, z żadnymi szczurami nie będziemy negocjować w żadnym celu. Ja nie będę. Znaleźć, zabić i wrócić. Tylko i aż tyle — po tych słowach, Truposz uznał, że już zbyt wiele czasu zmitrężyli na rozmowie, choćby nawet i ta okazała się niezbędna dla realizacji celu. Padło zbyt wiele zdań, jak na ilość prezentowanej dotąd treści.
— Zbieramy się najpierw do Horsta, a potem dogońmy łowców. Konno mamy spore szanse — Wellen zaczekał oczywiście na Drozda, bo nie znał odpowiedniej drogi, zupełnie ignorując przy tym obecność i chęć do drogi skopanego po jajach chłopka. Na Farię nawet nie musiał się oglądać, coś mu bowiem mówiło, że bez względu na bezpieczeństwo swojego czarnoskórego podopiecznego i tak nie odpuści wyprawy w góry – jeśli nie ze względów finansowych, to choćby dla przygody, bo na taką właśnie wyglądała, na nie stroniącą od kłopotów.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Ja… — Chłopaczyna zająknął się, próbując coś odszczeknąć. Przełknął głośno ślinę, nabierając trochę rezonu, ale jego głos nadal nie był zbyt pewny i stanowczy, bo i nie miał czym się pochwalić. — Nie jednego wilczura, żbika, lisa pognałem.
Zamknął gębę, jedynie czerwieniąc się i zawstydzając, gdy półelfka klepnęła go w zadek. Ale nawet wtedy jakby połknął język. Nie warknął, nie odpyskował, czy nie odwrócił tego w żart. Nikt nigdy nie powiedział, że jest niezły. Zazwyczaj był karcony, że niewystarczająco uważnie doglądał stada, że jest leniwy, że do niczego się nie nadaje. Może właśnie w ramionach driady, rusałki czy innego widziadła, czuł się wystarczająco dobry. W milczeniu towarzyszył mu Naor, lecz ten bacznie obserwował poczynania swojej protektorki, wyczekując polecenia, niekoniecznie wypowiedzianego słowem.
– Wędrując samemu, trzeba być przygotowanym na różne ewentualności. Od band zbójów, przez wytrawnych polityków po potwory, wychodzące nocą ze swoich pieczar. Mángeisli... --Wyciągnął nieznacznie swoje ostrze z pochwy, którego nazwa sugerowała elficki kunszt. — ...jest posrebrzany. Nie sądzę jednak, że łatwo nam będzie zaopatrzyc pozostałych w srebrą broń. Możemy liczyć jedynie, że Horst coś na to poradzi. Słyszałem niegdyś, że wy wiedźminy smarowidła i jady wyrabiacie, którym kolejno powlekacie swoje miecze i groty, coby zranić bestie. Nie jest to prawda, a jedynie wymysł poetów i daremnych kronikarzy? — Ciężko było wyczuć, czy Odoryk dopytuje się z czystej ciekawości, czy próbuje zakpić z miernego fachu swojego towarzysza.
— Nic nie pozostawiła po sobie. Zniknęła szybciej, niż przybyła. Ja czujnym okiem jedynie przyuważyłem, jak opuszczała gród na swoim ciemnym wałachu.
Rozmówiwszy się między sobą, ustaliwszy plan działania, opuścili na prędko Goryczkową Polanę, zostawiając za sobą stado baranów i liche szałasy juhasów. Czerwony szlak, zmierzający przez Stanecką Dolinę na drugą stronę gór, wił się dość równo wśród smukłych świerków i sosnowych zagajników, umożliwiając sprawną podróż konno. Stare, omszałe kamienie, pokryte gdzieniegdzie śladami żółtawych i rdzawych porostów, leżały porozrzucane wśród krzewów brusznicy i gęstej, mieniącej się w różnych odcieniach zieleni wiechlin. Powietrze było chłodne i rześkie, przesiąknięte zapachem żywicy i wilgoci, a lekki wiatr niósł zniekształcone echa przyrody. Oddychało się tutaj lżej, niż morowym powietrzem portowych miast, nawet tych z południa.
Na lewo prowadził zielony szlak, który większym łukiem otaczał szczyty górskie, dochodząc do płynącego w pobliżu Pąsowicy, której nazwa wzięła się od jasnoczerwonych kwiatów porastających oba jej brzegi. W tamta stronę można było również dostać się do sioła Nadercza, których mieszkańcy trudnili się głównie bartnictwem i hodowlą kozic. Grajek wspomniał, że produkują przepyszny miód pitny. Tam jednak nie było im prędko, więc nie będzie im jeszcze dane zasmakować tego trunku.
Wkroczyli do doliny, która roztaczała przed nimi widok strzelistych, surowych szczytów górskich. Ciemnoszare skały, pobrużdżone erozją, prezentowały swoje zmyślne kształty w promieniach górującego nad nimi słońca. Niektóre ze szczytów przypominały grzbiety smoków, pokryte łuskami; inne bardziej podobne do murów twierdz, za blankami których kryć mieliby się kusznicy; kolejne zaś jakby skruszone przez gniewną pięść olbrzymów, rozsypywały się w oczach, tracąc na swoim majestacie; a niektóre pod twardą skorupą odsłaniały bielące się kości, dawno umarłych już mitycznych bestii. W oddali snuła się samotna chmura, szarpana przez ostre szczyty Czarciej Czuby. To o niej opowiadała legenda.
Stanecka Dolina, którą prowadził ich bard, była utartym szlakiem handlowym i podróżniczym o dość szerokim jak na góry trakcie. Z jego wtrąceń wynikało, że często korzystały z niego duże karawany, dlatego w węższym gardle kotliny często szykowali się zbójnicy. Przepływał tędy okresowy potok Szumiana, który co jakiś czas snuł się po ich prawej, niekiedy znikając pod kamieniami. Tylko charakterystyczny dla tego miejsc szmer, przypominający trochę śpiew muszli, gdy przykłada się ją do ucha, zdradzał, że nadal tam płynie. Niedługo jednak skręcili do chary Horsta, wkraczając w gęstwinę, prowadzeni wydeptaną ścieżką.
— Staruszek tylko wydaje się głuchy, ale ma lepszy słuch niż zajęce, a tym bardziej nie podejrzewajcie go o niepojęty rozum. Wiedzę ma wielką, choć zdrowie już nie to. — Zaznaczył Drozd, który nie raz korzystał z rad i pomocy górala, gdy przeprawiał się przez szczyty.
Stara górska chata, usytuowana na nierównym terenie skryta za zieloną kurtyną z gałęzi sosnowych, była solidną budowlą z grubych, nieociosanych bali. Dach, pokryty poczerniałem ze starości gontem, zdawał się wtapiać w otaczającą chatę przyrodę, porośnięty miejscami zielonym mchem. Niewielkie, wąskie i osłaniane przez solidne drewniane okiennice, dziury wpuszczały do wnętrza niewiele światła, lecz wystarczająco, by rozświetlić ciepłym blaskiem izby. Drzwi, masywne i okute żelazem, miały chronić nie tylko przez niedźwiedziami i potworami, ale przede wszystkim przed bandytami i szabrownikami.
Pod ścianą chaty znajdował się niewielki, ale starannie ułożony stos suchego drewna, który pozostał po zimie. Pod okapem dachu na hakach, wisiały różnorodne pułapki i sidła. Metalowe potrzaski, drewniane łapki czy bardziej skomplikowane mechanizmy, stanowiły źródło pożywienia i utrzymania mężczyzny. Na jednej z drewnianych ram przy ścianie znajdowała się, wystawiona na słońce, rozciągnięta zwierzęca skóra, prawdopodobnie sarnia. Starannie wyprawiona, wyskrobana z resztek mięsa i tłuszczu, gotowa do dalszej obróbki. Po właścicielu jednak nie było śladu. Może odpoczywał w chacie lub wybrał się na kolejną przechadzkę poza górskimi wytyczonymi szlakami.
Zamknął gębę, jedynie czerwieniąc się i zawstydzając, gdy półelfka klepnęła go w zadek. Ale nawet wtedy jakby połknął język. Nie warknął, nie odpyskował, czy nie odwrócił tego w żart. Nikt nigdy nie powiedział, że jest niezły. Zazwyczaj był karcony, że niewystarczająco uważnie doglądał stada, że jest leniwy, że do niczego się nie nadaje. Może właśnie w ramionach driady, rusałki czy innego widziadła, czuł się wystarczająco dobry. W milczeniu towarzyszył mu Naor, lecz ten bacznie obserwował poczynania swojej protektorki, wyczekując polecenia, niekoniecznie wypowiedzianego słowem.
– Wędrując samemu, trzeba być przygotowanym na różne ewentualności. Od band zbójów, przez wytrawnych polityków po potwory, wychodzące nocą ze swoich pieczar. Mángeisli... --Wyciągnął nieznacznie swoje ostrze z pochwy, którego nazwa sugerowała elficki kunszt. — ...jest posrebrzany. Nie sądzę jednak, że łatwo nam będzie zaopatrzyc pozostałych w srebrą broń. Możemy liczyć jedynie, że Horst coś na to poradzi. Słyszałem niegdyś, że wy wiedźminy smarowidła i jady wyrabiacie, którym kolejno powlekacie swoje miecze i groty, coby zranić bestie. Nie jest to prawda, a jedynie wymysł poetów i daremnych kronikarzy? — Ciężko było wyczuć, czy Odoryk dopytuje się z czystej ciekawości, czy próbuje zakpić z miernego fachu swojego towarzysza.
— Nic nie pozostawiła po sobie. Zniknęła szybciej, niż przybyła. Ja czujnym okiem jedynie przyuważyłem, jak opuszczała gród na swoim ciemnym wałachu.
Rozmówiwszy się między sobą, ustaliwszy plan działania, opuścili na prędko Goryczkową Polanę, zostawiając za sobą stado baranów i liche szałasy juhasów. Czerwony szlak, zmierzający przez Stanecką Dolinę na drugą stronę gór, wił się dość równo wśród smukłych świerków i sosnowych zagajników, umożliwiając sprawną podróż konno. Stare, omszałe kamienie, pokryte gdzieniegdzie śladami żółtawych i rdzawych porostów, leżały porozrzucane wśród krzewów brusznicy i gęstej, mieniącej się w różnych odcieniach zieleni wiechlin. Powietrze było chłodne i rześkie, przesiąknięte zapachem żywicy i wilgoci, a lekki wiatr niósł zniekształcone echa przyrody. Oddychało się tutaj lżej, niż morowym powietrzem portowych miast, nawet tych z południa.
Na lewo prowadził zielony szlak, który większym łukiem otaczał szczyty górskie, dochodząc do płynącego w pobliżu Pąsowicy, której nazwa wzięła się od jasnoczerwonych kwiatów porastających oba jej brzegi. W tamta stronę można było również dostać się do sioła Nadercza, których mieszkańcy trudnili się głównie bartnictwem i hodowlą kozic. Grajek wspomniał, że produkują przepyszny miód pitny. Tam jednak nie było im prędko, więc nie będzie im jeszcze dane zasmakować tego trunku.
Wkroczyli do doliny, która roztaczała przed nimi widok strzelistych, surowych szczytów górskich. Ciemnoszare skały, pobrużdżone erozją, prezentowały swoje zmyślne kształty w promieniach górującego nad nimi słońca. Niektóre ze szczytów przypominały grzbiety smoków, pokryte łuskami; inne bardziej podobne do murów twierdz, za blankami których kryć mieliby się kusznicy; kolejne zaś jakby skruszone przez gniewną pięść olbrzymów, rozsypywały się w oczach, tracąc na swoim majestacie; a niektóre pod twardą skorupą odsłaniały bielące się kości, dawno umarłych już mitycznych bestii. W oddali snuła się samotna chmura, szarpana przez ostre szczyty Czarciej Czuby. To o niej opowiadała legenda.
Stanecka Dolina, którą prowadził ich bard, była utartym szlakiem handlowym i podróżniczym o dość szerokim jak na góry trakcie. Z jego wtrąceń wynikało, że często korzystały z niego duże karawany, dlatego w węższym gardle kotliny często szykowali się zbójnicy. Przepływał tędy okresowy potok Szumiana, który co jakiś czas snuł się po ich prawej, niekiedy znikając pod kamieniami. Tylko charakterystyczny dla tego miejsc szmer, przypominający trochę śpiew muszli, gdy przykłada się ją do ucha, zdradzał, że nadal tam płynie. Niedługo jednak skręcili do chary Horsta, wkraczając w gęstwinę, prowadzeni wydeptaną ścieżką.
— Staruszek tylko wydaje się głuchy, ale ma lepszy słuch niż zajęce, a tym bardziej nie podejrzewajcie go o niepojęty rozum. Wiedzę ma wielką, choć zdrowie już nie to. — Zaznaczył Drozd, który nie raz korzystał z rad i pomocy górala, gdy przeprawiał się przez szczyty.
Stara górska chata, usytuowana na nierównym terenie skryta za zieloną kurtyną z gałęzi sosnowych, była solidną budowlą z grubych, nieociosanych bali. Dach, pokryty poczerniałem ze starości gontem, zdawał się wtapiać w otaczającą chatę przyrodę, porośnięty miejscami zielonym mchem. Niewielkie, wąskie i osłaniane przez solidne drewniane okiennice, dziury wpuszczały do wnętrza niewiele światła, lecz wystarczająco, by rozświetlić ciepłym blaskiem izby. Drzwi, masywne i okute żelazem, miały chronić nie tylko przez niedźwiedziami i potworami, ale przede wszystkim przed bandytami i szabrownikami.
Pod ścianą chaty znajdował się niewielki, ale starannie ułożony stos suchego drewna, który pozostał po zimie. Pod okapem dachu na hakach, wisiały różnorodne pułapki i sidła. Metalowe potrzaski, drewniane łapki czy bardziej skomplikowane mechanizmy, stanowiły źródło pożywienia i utrzymania mężczyzny. Na jednej z drewnianych ram przy ścianie znajdowała się, wystawiona na słońce, rozciągnięta zwierzęca skóra, prawdopodobnie sarnia. Starannie wyprawiona, wyskrobana z resztek mięsa i tłuszczu, gotowa do dalszej obróbki. Po właścicielu jednak nie było śladu. Może odpoczywał w chacie lub wybrał się na kolejną przechadzkę poza górskimi wytyczonymi szlakami.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Faria wydawała się wyraźnie kontent z reakcji młodzika, ale jej zadowolenie okazało się być nad wyraz przedwczesne. Oto bowiem prawdziwy drapieżnik, wiedźminem co się zowie, potrafił się odszczekać, żeby nie powiedzieć, że ładnie odgryźć. Na pewno uznać musiała oryginalność riposty, bowiem — jeśli dobrze go rozumiała — o ciągoty do młodych chłopców jeszcze nikt nie odważył się jej oskarżyć. Pojmowała jednak, że z zazdrości i urażonej dumy niejeden samiec potrafi dostać małpiego rozumu, nawet jej brat nie był tu wyjątkiem. Ze wspaniałomyślnej troski o wszystkich zgromadzonych, w tym siebie samą, uznała że właśnie tak musiało być w tym przypadku.
— Nie pozwalaj sobie, vatt'ghern. Naor to jednak w pewnym sensie rodzina, w odmiennym znaczeniu niż sobie to wyobrażasz. A teraz wyhoduj sobie parę i przyjmij do wiadomości, że nie każda mdleje na widok twojej gęby. A nuż może los się do ciebie uśmiechnie — ostrzegła półelfka, siląc się na spokój, który tak naprawdę tylko przykrywał rozgoryczenie. Planowała zostawić sobie drogę relacji z wiedźminem otwartą, ale te drzwi zaczynały samoistnie się zamykać.
W tym wszystkim szkoda też było, że Naor musiał słuchać przynajmniej części ich wymiany. Że też zapomniała na chwilę o istnieniu tego bachora. Zdarzały się dni, gdy myślała, że rodziciele wysłali go z nią głównie jako przyzwoitkę. I, czego by nie powiedzieć, w tej roli sprawdzał się doskonale. Jeśli okaże się bystry — nie będzie musiała odpowiadać na jego pytania. Jeśli trochę mniej bystry — będzie musiała go zbyć czymś na poczekaniu. Zangwebarczyk był ciut za młody na takie tematy.
Tak czy inaczej ruszyła z resztą ścieżką, w stronę domu niejakiego Horsta, kręcąc raz kolejny nosem, że nie jest jej dane zabrać wierzchowca i musi wyciągać po górach własne nogi. Nawet spodziewane rozczarowanie przyniosło w tej kwestii niesmak. Niesmak owy rekompensowała sobie częściowo niezgorszymi widokami, choć dalej trzymała przy swoim — piękno bardziej jej znajomych gór Amell było wciąż niekwestionowane. Gdzieś w międzyczasie padło pytanie:
— Srebro srebrem, a co z obuchami? „Addan”, kiścień mój, jest ze stali. Nie tnie, tylko miażdży. Na potwory to różnica, czy dalej będę potrzebować czego innego?
Odetchnęła z ulgą, gdy ich oczom ukazała się w końcu siedziba weterana, pustelnika, czy kim starzec jeszcze tam miał się okazać.
— Nie potrzebujemy go w dobrym zdrowiu. Potrzebujemy jego sprzętu — rzekła pragmatycznie Faria, podchodząc jednocześnie do okutych drzwi. Z braku lepszych alternatyw najpierw obeszła ostrożnie domostwo dookoła, by potem z nie mniejszą rezerwą załomotać we wrota. Brała pod uwagę, że wiszące pod okapem pułapki mogły nie być tu jedynymi.
— Nie pozwalaj sobie, vatt'ghern. Naor to jednak w pewnym sensie rodzina, w odmiennym znaczeniu niż sobie to wyobrażasz. A teraz wyhoduj sobie parę i przyjmij do wiadomości, że nie każda mdleje na widok twojej gęby. A nuż może los się do ciebie uśmiechnie — ostrzegła półelfka, siląc się na spokój, który tak naprawdę tylko przykrywał rozgoryczenie. Planowała zostawić sobie drogę relacji z wiedźminem otwartą, ale te drzwi zaczynały samoistnie się zamykać.
W tym wszystkim szkoda też było, że Naor musiał słuchać przynajmniej części ich wymiany. Że też zapomniała na chwilę o istnieniu tego bachora. Zdarzały się dni, gdy myślała, że rodziciele wysłali go z nią głównie jako przyzwoitkę. I, czego by nie powiedzieć, w tej roli sprawdzał się doskonale. Jeśli okaże się bystry — nie będzie musiała odpowiadać na jego pytania. Jeśli trochę mniej bystry — będzie musiała go zbyć czymś na poczekaniu. Zangwebarczyk był ciut za młody na takie tematy.
Tak czy inaczej ruszyła z resztą ścieżką, w stronę domu niejakiego Horsta, kręcąc raz kolejny nosem, że nie jest jej dane zabrać wierzchowca i musi wyciągać po górach własne nogi. Nawet spodziewane rozczarowanie przyniosło w tej kwestii niesmak. Niesmak owy rekompensowała sobie częściowo niezgorszymi widokami, choć dalej trzymała przy swoim — piękno bardziej jej znajomych gór Amell było wciąż niekwestionowane. Gdzieś w międzyczasie padło pytanie:
— Srebro srebrem, a co z obuchami? „Addan”, kiścień mój, jest ze stali. Nie tnie, tylko miażdży. Na potwory to różnica, czy dalej będę potrzebować czego innego?
Odetchnęła z ulgą, gdy ich oczom ukazała się w końcu siedziba weterana, pustelnika, czy kim starzec jeszcze tam miał się okazać.
— Nie potrzebujemy go w dobrym zdrowiu. Potrzebujemy jego sprzętu — rzekła pragmatycznie Faria, podchodząc jednocześnie do okutych drzwi. Z braku lepszych alternatyw najpierw obeszła ostrożnie domostwo dookoła, by potem z nie mniejszą rezerwą załomotać we wrota. Brała pod uwagę, że wiszące pod okapem pułapki mogły nie być tu jedynymi.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Wellen zupełnie odpuścił kontynuację rozmowy na temat upodobań seksualnych, rodziny, a także odpowiedzi na komentarz mówiący o urodzie jego facjaty. Uznał dalszą część konwersacji za niepotrzebną, nie dając Farii żadnej odpowiedzi na jej ostatnie słowa, ni nawet skinieniem głowy nie zaznaczając, by doń dotarły. Podczas dalszej wędrówki zapamiętywał szlaki, wyszukiwał charakterystycznych punktów, zwracał uwagę na to, z jakiej perspektywy przyglądał się poszczególnym górskim szczytom. Miało mu to ułatwić orientację w nowym, nieznanym terenie i właśnie na tym się skupił.
Nim jeszcze dotarli do - jak się okazało - nie do końca opuszczonej pustelni, udzielił odpowiedzi na zadane przez metyskę pytanie.
— Rana zadana srebrem nie goi się tak szybko, jak zadana żelazem czy stalą. Z obuchem jest tak samo. Zdołasz zatłuc potwora, jeśli będziesz dość dobra, ale włożysz w to więcej wysiłku. —
Dotarłszy na miejsce, wiedźmin w pierwszej chwili zwrócił szczególną uwagę na mnogość pułapek otaczających dom. Oceniał ich użyteczność, stan w jakim aktualnie się znajdowały, wyrabiając sobie tym samym pobieżną opinię o nieobecnym gospodarzu. Jego uwagę zwróciły także masywne drzwi prowadzące do drewnianej chaty z bali oraz grube i z pewnością mocne okiennice. Wykonanie wyglądało na solidne, jednakże nie na tyle, by powstrzymać tych, którzy zamierzaliby spalić chatę do gołej ziemi.
Faria ruszyła do drzwi, lecz na sekundę przed tym, nim załomotała piąchą w drewno, uszu wiedźmina doszedł dźwięk szeleszczących liści, uderzających o siebie drobnych gałązek. Dźwięku tego nie mógł wywołać ptak czy nawet drobny ssak. To było coś większego, a pierwszym co przyszło Truposzowi na myśl, był skryty w zaroślach gospodarz. Gospodarz, czy też nie, wiedźmin odwrócił się niemal o sto osiemdziesiąt stopni, skąd dobiegł szelest, jednocześnie gestem dając znać reszcie towarzystwa, by umilkli.
— Wyłaź, albo cię stamtąd wywlokę. Nie chcesz sprawdzać mojej cierpliwości — przeszedł przezornie na wspólny, spodziewając się najpewniej Horsta, lub w innym wypadku jakiegoś jego ucznia, rodziny, albo innego zbłąkanego pasterza. Wellen zacisnął palce w pięść, rozluźnił je. Był gotów w każdej chwili sięgnąć po jeden z mieczy, gdyby skryty w zaroślach podglądacz nie zechciał współpracować, bądź rzucił się na na niego. Nie zdążył się nad tym zastanowić, ale sądząc po pochodzeniu, metyska również powinna była to usłyszeć.
Nim jeszcze dotarli do - jak się okazało - nie do końca opuszczonej pustelni, udzielił odpowiedzi na zadane przez metyskę pytanie.
— Rana zadana srebrem nie goi się tak szybko, jak zadana żelazem czy stalą. Z obuchem jest tak samo. Zdołasz zatłuc potwora, jeśli będziesz dość dobra, ale włożysz w to więcej wysiłku. —
Dotarłszy na miejsce, wiedźmin w pierwszej chwili zwrócił szczególną uwagę na mnogość pułapek otaczających dom. Oceniał ich użyteczność, stan w jakim aktualnie się znajdowały, wyrabiając sobie tym samym pobieżną opinię o nieobecnym gospodarzu. Jego uwagę zwróciły także masywne drzwi prowadzące do drewnianej chaty z bali oraz grube i z pewnością mocne okiennice. Wykonanie wyglądało na solidne, jednakże nie na tyle, by powstrzymać tych, którzy zamierzaliby spalić chatę do gołej ziemi.
Faria ruszyła do drzwi, lecz na sekundę przed tym, nim załomotała piąchą w drewno, uszu wiedźmina doszedł dźwięk szeleszczących liści, uderzających o siebie drobnych gałązek. Dźwięku tego nie mógł wywołać ptak czy nawet drobny ssak. To było coś większego, a pierwszym co przyszło Truposzowi na myśl, był skryty w zaroślach gospodarz. Gospodarz, czy też nie, wiedźmin odwrócił się niemal o sto osiemdziesiąt stopni, skąd dobiegł szelest, jednocześnie gestem dając znać reszcie towarzystwa, by umilkli.
— Wyłaź, albo cię stamtąd wywlokę. Nie chcesz sprawdzać mojej cierpliwości — przeszedł przezornie na wspólny, spodziewając się najpewniej Horsta, lub w innym wypadku jakiegoś jego ucznia, rodziny, albo innego zbłąkanego pasterza. Wellen zacisnął palce w pięść, rozluźnił je. Był gotów w każdej chwili sięgnąć po jeden z mieczy, gdyby skryty w zaroślach podglądacz nie zechciał współpracować, bądź rzucił się na na niego. Nie zdążył się nad tym zastanowić, ale sądząc po pochodzeniu, metyska również powinna była to usłyszeć.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław