Jaskinia Króla Gór
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Jaskinia Króla Gór
Odpowiadając na zapotrzebowanie na przygody, otwieram nową ptasią opowieść skupioną na akcji i walce. Zachęcam więc do tworzenia postaci, które potrafią władać orężem, bronią dystansową czy czarami. Rozgrywka jest skierowana dla każdego chętnego gracza, który nie boi się spojrzeć śmierci prosto w oczy. Fabuła rozgrywa się w naszym świecie wiedźmińskim, a wydarzenia mogą mieć pośredni wpływ na wydarzenia i plotki.
Chętni gracze tworzą nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem. Postać może stać się stałym członkiem ptasich opowieści, lub być tylko bohaterem owej przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 19 stycznia 2024.
Chętni gracze tworzą nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem. Postać może stać się stałym członkiem ptasich opowieści, lub być tylko bohaterem owej przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 19 stycznia 2024.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 208
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Poszukiwania następnych śladów okazały się bezowocne. Nieszczególnie nawykły do polowań na potwory wiedźmin musiał się poddać. Zatoczył ostatnie koło po świeżej trawie, potraktował czubkiem buta jeden z drobnych kamyków i wolnym krokiem wrócił pod lipkę, gdzie w najlepsze trwała dysputa na temat człowieka każącego zwać się Drozdem.
Odnośnie drugiego z potencjalnych przewodników Wellen miał przemyślanie dokładnie takie same jak metyska. W razie przypadkowego natknięcia się na potwora, poeta będzie stanowił kolejny cel rozpraszający uwagę monstra.
Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami Truposz wodził wzrokiem od jednej do drugiego, nie pomijając młodzieńca podróżującego z półelfką. Na nikim jednakże nie zawiesił spojrzenia na długo, a odezwał się dopiero po upływie dłuższej chwili, gdy poskładał myśli.
— Postanowione. Zabierzmy tego Drozda, przewodnik się przyda. Potem poszukamy tego drugiego, może akurat już nie żyje. W przeciwieństwie do przestraszonych wieśniaków, trupy mówią prawdę. — Rzeczywiście, przy odrobinie szczęścia rany na ciele po pazurach, ślady po zębach czy też zeżarte w charakterystyczny sposób truchło mogło podpowiedzieć im o wiele więcej, niż dziura w ziemi i zadrapania na korze.
Nie spiesząc się szczególnie, Wellen wziął konia za uzdę i udał się w kierunku szałasu wskazanego przez starego juhasa. Będąc już na miejscu, przywalił pięścią kilkukrotnie w świerkowy bal stanowiący ścianę.
— Wyłaź z nory, Drozd. Idziemy na wycieczkę — zakomunikował krótko, oczekując wywołanego przed szałasem.
Odnośnie drugiego z potencjalnych przewodników Wellen miał przemyślanie dokładnie takie same jak metyska. W razie przypadkowego natknięcia się na potwora, poeta będzie stanowił kolejny cel rozpraszający uwagę monstra.
Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami Truposz wodził wzrokiem od jednej do drugiego, nie pomijając młodzieńca podróżującego z półelfką. Na nikim jednakże nie zawiesił spojrzenia na długo, a odezwał się dopiero po upływie dłuższej chwili, gdy poskładał myśli.
— Postanowione. Zabierzmy tego Drozda, przewodnik się przyda. Potem poszukamy tego drugiego, może akurat już nie żyje. W przeciwieństwie do przestraszonych wieśniaków, trupy mówią prawdę. — Rzeczywiście, przy odrobinie szczęścia rany na ciele po pazurach, ślady po zębach czy też zeżarte w charakterystyczny sposób truchło mogło podpowiedzieć im o wiele więcej, niż dziura w ziemi i zadrapania na korze.
Nie spiesząc się szczególnie, Wellen wziął konia za uzdę i udał się w kierunku szałasu wskazanego przez starego juhasa. Będąc już na miejscu, przywalił pięścią kilkukrotnie w świerkowy bal stanowiący ścianę.
— Wyłaź z nory, Drozd. Idziemy na wycieczkę — zakomunikował krótko, oczekując wywołanego przed szałasem.
Ilość słów: 0
- Heliotrop
- Posty: 50
- Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
- Miano: Rita Fahari Lukokian
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Nieświadoma zamysłów swych towarzyszy względem biednego Odoryka, gdyby sprawy wzięły w łeb, Helif klasnęła w dłonie z uciechy, że Faria i Wellen przystali na dołączenie go do kompanii. Będą podróżować z najprawdziwszym bardem! A jakby tego było mało, światowym i szlachetnie urodzonym!
— Słyszałeś, młody? — zwróciła się do czarnoskórego chłopczyka, nie mogąc utrzymać emocji na wodzy. Jakoś naturalnym wydało jej się, że tylko on w tym towarzystwie był skłonny podzielić jej entuzjazm. — Będziemy mieli własnego trubadura!
— Niech mnie cholera! — dodała, przenosząc spojrzenie na półelfkę, a potem na wiedźmina. — Będziemy sławni!
Rozmarzona i głupio uśmiechnięta przebyła drogę powrotną na halę, a kiedy Truposz rąbnął we wrota chaty, „zapraszając” Drozda na wycieczkę krajoznawczą, Helif nieoczekiwanie wepchnęła się przed wiedźmina i wlazła do środka.
Razem z drzwiami, jeśli trzeba było.
— Hop, hop! — zawołała wesoło, rozglądając się po wnętrzu. — Panie bardzie, jesteście tu?
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Pomysł Farii o zastosowaniu podobnego fortelu jak łowcy mógłby się sprawdzić, znacznie ułatwiając im zadanie, gdyby któreś z nich posiadało wiedzę na temat stosowania pułapek oraz gdyby bestia okazała się równie nierozumna jak dwa poprzednie osobniki. Niestety nawet wiedźmin, którego pobratymcy wsławili się jako pogromcy potworów, nie specjalizował się w polowaniach na nie. Niczego więcej nie można było się spodziewać po wychowanku kotów, którego cech wyróżniał się okropną brutalnością i nieudanymi mutacjami. Wiele brakowało mu do wiedzy gryfitów, fachu wilków, a przede wszystkim sprawnego zastawiania sideł żmij. Opierając się jednak na słowach miejscowych, można było wywnioskować, że w ostatnim czasie obserwowano zupełnie inne zachowanie tych stworzeń – zamiast owiec, upodobały sobie ludzi, a stały się w tym szczególnie zajadłe. Trzeba było więc zapolować…
Truposz nie miał pojęcia z jaką bestią mają styczność, ani nie potrafił zasadzić się na nią, ale mało kto władał tak sprawnie mieczem jak on. Znał metaliczny zapach krwi. Znał adrenalinę toczoną w jego żyłach. Znał te przyjemne uczucie, gdy po ziemi toczyła się głowa jego wroga, co zwiastowało pełną kiesę denarów. Nim jednak uporają się z potworem, wpierw musieliby odnaleźć jego leże. W tym miał pomóc im między innymi fircyk, bard, poeta, którego donośnym głosem wywołał blady mutant, a którego przywitać z wielkim entuzjazmem zamierzała Helif. Chłopiec towarzyszący dziewczynie z południa nie podzielił jej uczuć, bo zupełnie nie rozumiał co do niej mówią. Władał jedynie Nilfgaardzkim, co nie utrudniało mu odwzajemniać uśmiechów piegusce.
Trzydziestolatkę ugościła przestronna izba, gdy tylko z trzaskiem otworzyła grube drzwi na potężnych żelaznych hakach. W centralnej części światło i ciepło przynosiła watra, której ogień przez cały czas wypasu nie miał prawa zgasnąć. Obok ogniska o ścianę opierał się duży płaski kamień waternik, który chronił ściany przed płomieniami. Nad nim wisiał żeliwny kocioł, zawieszony na potężnym drągu, w którym gotowała się powoli zupa. Na lekkim drewnianym podwyższeniu znajdowały się dwie ławy, które pełniły rolę wyrek, ale również siedziska dla znajdującego się pomiędzy nimi stołu. Kilka półek i skrzyń pozwalała trzymać pasterzom najważniejsze rzeczy. Część pomieszczenia była oddzielona płotkiem – po jednej stronie znajdowała się część dla bacy, w drugiej gromadzono część trzody na noc.
Dopiero po chwili dostrzegła w słabo przedzierających się do środkach promienia słońca i poświacie iskrzącego się ognia, owego Drozda. Odwrócił się do niej mężczyzna o zaskoczonym bladym obliczu, lśniących kruczoczarnych prostych włosach do ramion i srebrzystych oczach. Na czarną lnianą koszulę narzuconą miał ciemną skórzaną kamizelkę, nań założony jeszcze gruby płacz z wełny z futrzanymi obszyciami, idealnie nadający się na zimne górskie powietrze. Na biodrach umocowany miał obszerny pas, do którego przypięte miał woreczki, buteleczki i bukłak, a przede wszystkim pochwę pałasza o obłękowym koszu, świadczącym o wysokim kunszcie jego wykonania. Solidny trzon z hebanu kontrastował z jasnymi splecionymi połyskującymi srebrnymi prętami, które odchodziły od wierzchołku spiralnie, tworząc lekkie nieregularne kręgi. Truposz z pewnością nie dałby się zwieść pozorom – bowiem o jakości oręża nie stanowi jego cyzelatura a solidność i ręka, która nim włada.
Ciemne spodnie miał włożone, w jasnobrązowe buty o wysokich obcasach z cholewa do kolan. Zawsze nosił się w ciemnych barwach, przeważnie w granatach i sino-atramentowych kolorach, ale od śmierci króla redańskiego, nie sposób było go zobaczyć w innych tonacjach niż czerni i szarościach. Na głowie nosił skórzany kapelusz o szerokim, zagiętym z lewej strony rondlem, przepasany jasną wstążką. Awanturniczka z Briki wyobrażała sobie go bardziej dystyngowanego i nieskazitelnego, ale nie umniejszało to zachwytowi, który w niej wywołał.
– Witajcie dzierlatko. – Skłonił się pakując do pokrowca przytwierdzonego do plecaka podróżnego, piękną i zdobną mandorę, wykonaną przez znamienitego rzemieślnika z Radunia. – Z kim mam przyjemność, któż chciałby wyruszyć ze mną na wyprawę?
Opuściwszy razem z dziewczyną szałas, przygotowany do podróży, miał okazję poznać pozostałych nowych towarzyszy. Przywitał się lekkim skłonieniem głowy, chwytając rąbka kapelusza. Wellen i Faria spodziewając się nafryzowanego dandysa, doświadczyli miłego zaskoczenia, widząc człowieka, który rzeczywiście mógł zejść całe ziemie Nordlingów, a w górach mógł radzić sobie nie gorzej od nich.
– Wyście pewnie zwiedzeni ofertą zarobku, zamierzacie zasadzić się na stwora, który grasuje na tych ziemiach. Nie będzie to lekki zarobek. Nie tylko potwór groźny, ale góry niełaskawe. – Spojrzał się bez przestrachu na wiedźmina, zatrzymując wzrok chwilę dłużej na jego medalionie. – Łowca potworów, albo może bardziej łowca głów. Na szczęście za moją głowę więcej wrogów zyskacie, niż zarobicie Panie. Słuch o mnie już do was dotarł, a z kim ja mam przyjemność? – Spojrzał na metyskę i jej młodego podopiecznego. Ten nie potrafił oderwać od barda wzroku.
Truposz nie miał pojęcia z jaką bestią mają styczność, ani nie potrafił zasadzić się na nią, ale mało kto władał tak sprawnie mieczem jak on. Znał metaliczny zapach krwi. Znał adrenalinę toczoną w jego żyłach. Znał te przyjemne uczucie, gdy po ziemi toczyła się głowa jego wroga, co zwiastowało pełną kiesę denarów. Nim jednak uporają się z potworem, wpierw musieliby odnaleźć jego leże. W tym miał pomóc im między innymi fircyk, bard, poeta, którego donośnym głosem wywołał blady mutant, a którego przywitać z wielkim entuzjazmem zamierzała Helif. Chłopiec towarzyszący dziewczynie z południa nie podzielił jej uczuć, bo zupełnie nie rozumiał co do niej mówią. Władał jedynie Nilfgaardzkim, co nie utrudniało mu odwzajemniać uśmiechów piegusce.
Trzydziestolatkę ugościła przestronna izba, gdy tylko z trzaskiem otworzyła grube drzwi na potężnych żelaznych hakach. W centralnej części światło i ciepło przynosiła watra, której ogień przez cały czas wypasu nie miał prawa zgasnąć. Obok ogniska o ścianę opierał się duży płaski kamień waternik, który chronił ściany przed płomieniami. Nad nim wisiał żeliwny kocioł, zawieszony na potężnym drągu, w którym gotowała się powoli zupa. Na lekkim drewnianym podwyższeniu znajdowały się dwie ławy, które pełniły rolę wyrek, ale również siedziska dla znajdującego się pomiędzy nimi stołu. Kilka półek i skrzyń pozwalała trzymać pasterzom najważniejsze rzeczy. Część pomieszczenia była oddzielona płotkiem – po jednej stronie znajdowała się część dla bacy, w drugiej gromadzono część trzody na noc.
Dopiero po chwili dostrzegła w słabo przedzierających się do środkach promienia słońca i poświacie iskrzącego się ognia, owego Drozda. Odwrócił się do niej mężczyzna o zaskoczonym bladym obliczu, lśniących kruczoczarnych prostych włosach do ramion i srebrzystych oczach. Na czarną lnianą koszulę narzuconą miał ciemną skórzaną kamizelkę, nań założony jeszcze gruby płacz z wełny z futrzanymi obszyciami, idealnie nadający się na zimne górskie powietrze. Na biodrach umocowany miał obszerny pas, do którego przypięte miał woreczki, buteleczki i bukłak, a przede wszystkim pochwę pałasza o obłękowym koszu, świadczącym o wysokim kunszcie jego wykonania. Solidny trzon z hebanu kontrastował z jasnymi splecionymi połyskującymi srebrnymi prętami, które odchodziły od wierzchołku spiralnie, tworząc lekkie nieregularne kręgi. Truposz z pewnością nie dałby się zwieść pozorom – bowiem o jakości oręża nie stanowi jego cyzelatura a solidność i ręka, która nim włada.
Ciemne spodnie miał włożone, w jasnobrązowe buty o wysokich obcasach z cholewa do kolan. Zawsze nosił się w ciemnych barwach, przeważnie w granatach i sino-atramentowych kolorach, ale od śmierci króla redańskiego, nie sposób było go zobaczyć w innych tonacjach niż czerni i szarościach. Na głowie nosił skórzany kapelusz o szerokim, zagiętym z lewej strony rondlem, przepasany jasną wstążką. Awanturniczka z Briki wyobrażała sobie go bardziej dystyngowanego i nieskazitelnego, ale nie umniejszało to zachwytowi, który w niej wywołał.
– Witajcie dzierlatko. – Skłonił się pakując do pokrowca przytwierdzonego do plecaka podróżnego, piękną i zdobną mandorę, wykonaną przez znamienitego rzemieślnika z Radunia. – Z kim mam przyjemność, któż chciałby wyruszyć ze mną na wyprawę?
Opuściwszy razem z dziewczyną szałas, przygotowany do podróży, miał okazję poznać pozostałych nowych towarzyszy. Przywitał się lekkim skłonieniem głowy, chwytając rąbka kapelusza. Wellen i Faria spodziewając się nafryzowanego dandysa, doświadczyli miłego zaskoczenia, widząc człowieka, który rzeczywiście mógł zejść całe ziemie Nordlingów, a w górach mógł radzić sobie nie gorzej od nich.
– Wyście pewnie zwiedzeni ofertą zarobku, zamierzacie zasadzić się na stwora, który grasuje na tych ziemiach. Nie będzie to lekki zarobek. Nie tylko potwór groźny, ale góry niełaskawe. – Spojrzał się bez przestrachu na wiedźmina, zatrzymując wzrok chwilę dłużej na jego medalionie. – Łowca potworów, albo może bardziej łowca głów. Na szczęście za moją głowę więcej wrogów zyskacie, niż zarobicie Panie. Słuch o mnie już do was dotarł, a z kim ja mam przyjemność? – Spojrzał na metyskę i jej młodego podopiecznego. Ten nie potrafił oderwać od barda wzroku.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Z ukrywanym rozbawieniem zastanawiała się ile jeszcze prób komunikacji podejmie jej redańska towarzyszka, nim nie wyda jej się podejrzliwym, że dzieciak nie odpowiada ani słowem.
— Nie odpowie ci. Nie zna wspólnego, z wyjątkiem paru słów, które podłapał w czasie podróży — ujawniła, ulitowawszy się całkiem szybko, uznając, że od ludzi z Północy nie można oczekiwać przecież zbyt wiele. Nawet jeśli przy tym nie podzielała jej entuzjazmu, to Faria nie mogła powiedzieć, by miała szczególnie zły humor. Na tyle, że zdecydowała się wyjawić coś więcej o dzieciaku. Widać nikt jeszcze nie nasrał jej do porannego naparu.
— Potomek zangwebarskiej pary. Takich... znajomych mojego ojca. Przekazali mu go w opiekę. A on przekazał go mnie, to go przyuczam. Ktoś musi. Nazywa się Naor.
Po tych słowach, zwróciła się z kolei do samego czarnoskórego chłopaczka, który mógł i nie znać wspólnego, ale prawie na pewno zareagował na własne imię, zwłaszcza wypowiedziane przez swoją mentorkę.
— Idziemy szukać zaginionego pastucha, bo może mieć jakieś informacje o stworach. Wcześniej idziemy porozmawiać z niejakim Drozdem, mistrzem-poetą. Ponoć. Nie wiem, czy mówi po nilfgaardzku. Oni światowcy, to i czasem mówią, ale nie rób sobie nadziei. Dziś jestem dobra i może taka zostanę — jak nie przyniesiesz mi wstydu — wyłożyła mu w krótkiej, szorstkiej nocie, która dla kogoś nie znającego ich narzecza mogła brzmieć jak oficerskie instrukcje skierowane do podkomendnego. Ale to już była cecha charakterystyczna wszystkiego na południe od Jarugii. Po nilfgaardzku i podziękowanie mogło brzmieć jak rozkaz poćwiartowania.
Przepuściła Helif pierwszą, stając zaraz za nią i opierając się o framugę otwartych drzwi. Z tej pozycji zmierzyła cierpliwie barda od góry do dołu, samemu splatając ramiona na piersi, z lekka zaskoczona. Można by rzec, że zgoła pozytywnie.
— Patrzcie tylko co kot przyniósł... — mruknęła po cichu do stojących gdzieś obok Wellena i Naora, wtrącając się dopiero na prośbę o przedstawienie.
— Faria... Faria di Marina — zawahała się krótko przed podaniem swego miana. — A i owszem — gonimy za bestiami, bo i cena przyzwoita. A skoro wiedźmin się trafił, to i głupio nie skorzystać — może dzięki temu nie zginiemy śmiercią paskudną i niezasłużoną. Jeśli połowa tego co się o nich mówi to prawda.
Nie mogła się powstrzymać przed rzuceniem krótkiego spojrzenia Truposzowi, posyłając mu coś na kształt wymuszonego uśmieszku.
— A o was z kolei mówią, jako o słynnym poecie. I kimś kto zna te ziemie. To się dobrze składa, bo przewodnika też potrzebujemy. Mnie może i możecie odmówić, ale mój towarzysz chyba nie zamierza wam dawać wielkiego wyboru. O waszej wielbicielce... — skinęła głową na Helif — ...nie wspominając. Złamalibyście jej serce. A kto wie, może i będzie z tego niezła ballada... — urabiała pieśniarza, jednocześnie przedstawiając mu z jakimi oczekiwaniami się tu we trójkę stawili.
— Orientuj się — zganiła swojego podopiecznego, sprzedając mu prztyczka w potylicę. — Gapisz się jak kura w gnat, łatwiej cię podejść jak głuchą owcę. Barda w życiu nie widziałeś? W domu mamy takich na pęczki — przypomniała, samemu zresztą zdając sobie sprawę, że trubadur musiał być jedną z popularniejszych profesji w Nazairze, zaraz obok najemnych zbirów, prowincjonalnych urzędników i kurtyzan.
Nie mając wielkiego wyjścia, przedstawiła chłopaka wierszoklecie.
— To Naor. Mój... czeladnik.
— Nie odpowie ci. Nie zna wspólnego, z wyjątkiem paru słów, które podłapał w czasie podróży — ujawniła, ulitowawszy się całkiem szybko, uznając, że od ludzi z Północy nie można oczekiwać przecież zbyt wiele. Nawet jeśli przy tym nie podzielała jej entuzjazmu, to Faria nie mogła powiedzieć, by miała szczególnie zły humor. Na tyle, że zdecydowała się wyjawić coś więcej o dzieciaku. Widać nikt jeszcze nie nasrał jej do porannego naparu.
— Potomek zangwebarskiej pary. Takich... znajomych mojego ojca. Przekazali mu go w opiekę. A on przekazał go mnie, to go przyuczam. Ktoś musi. Nazywa się Naor.
Po tych słowach, zwróciła się z kolei do samego czarnoskórego chłopaczka, który mógł i nie znać wspólnego, ale prawie na pewno zareagował na własne imię, zwłaszcza wypowiedziane przez swoją mentorkę.
— Idziemy szukać zaginionego pastucha, bo może mieć jakieś informacje o stworach. Wcześniej idziemy porozmawiać z niejakim Drozdem, mistrzem-poetą. Ponoć. Nie wiem, czy mówi po nilfgaardzku. Oni światowcy, to i czasem mówią, ale nie rób sobie nadziei. Dziś jestem dobra i może taka zostanę — jak nie przyniesiesz mi wstydu — wyłożyła mu w krótkiej, szorstkiej nocie, która dla kogoś nie znającego ich narzecza mogła brzmieć jak oficerskie instrukcje skierowane do podkomendnego. Ale to już była cecha charakterystyczna wszystkiego na południe od Jarugii. Po nilfgaardzku i podziękowanie mogło brzmieć jak rozkaz poćwiartowania.
Przepuściła Helif pierwszą, stając zaraz za nią i opierając się o framugę otwartych drzwi. Z tej pozycji zmierzyła cierpliwie barda od góry do dołu, samemu splatając ramiona na piersi, z lekka zaskoczona. Można by rzec, że zgoła pozytywnie.
— Patrzcie tylko co kot przyniósł... — mruknęła po cichu do stojących gdzieś obok Wellena i Naora, wtrącając się dopiero na prośbę o przedstawienie.
— Faria... Faria di Marina — zawahała się krótko przed podaniem swego miana. — A i owszem — gonimy za bestiami, bo i cena przyzwoita. A skoro wiedźmin się trafił, to i głupio nie skorzystać — może dzięki temu nie zginiemy śmiercią paskudną i niezasłużoną. Jeśli połowa tego co się o nich mówi to prawda.
Nie mogła się powstrzymać przed rzuceniem krótkiego spojrzenia Truposzowi, posyłając mu coś na kształt wymuszonego uśmieszku.
— A o was z kolei mówią, jako o słynnym poecie. I kimś kto zna te ziemie. To się dobrze składa, bo przewodnika też potrzebujemy. Mnie może i możecie odmówić, ale mój towarzysz chyba nie zamierza wam dawać wielkiego wyboru. O waszej wielbicielce... — skinęła głową na Helif — ...nie wspominając. Złamalibyście jej serce. A kto wie, może i będzie z tego niezła ballada... — urabiała pieśniarza, jednocześnie przedstawiając mu z jakimi oczekiwaniami się tu we trójkę stawili.
— Orientuj się — zganiła swojego podopiecznego, sprzedając mu prztyczka w potylicę. — Gapisz się jak kura w gnat, łatwiej cię podejść jak głuchą owcę. Barda w życiu nie widziałeś? W domu mamy takich na pęczki — przypomniała, samemu zresztą zdając sobie sprawę, że trubadur musiał być jedną z popularniejszych profesji w Nazairze, zaraz obok najemnych zbirów, prowincjonalnych urzędników i kurtyzan.
Nie mając wielkiego wyjścia, przedstawiła chłopaka wierszoklecie.
— To Naor. Mój... czeladnik.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 208
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Niespodziewanie trącony ramieniem przez wpychającą się do szałasu Helif, Wellen zachwiał się nieznacznie. Syknął przez zęby, w myślach kolejny raz potwierdzając tezę o tym, że na Północy trudno spodziewać się cywilizacji choćby w obyczajach. Nie, żeby sam szczycił się wybitną manierą, był zwyczajnym hipokrytą. Nie zamierzał pchać się do środka niewielkiej chaty, nie liczył też na wymarzoną przez Helif sławę. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby jakiś pajac z lutnią układał pieśni na jego cześć. Wolał inny rodzaj pogłosu, bardziej w stylu Rzeźnika z Blaviken. Obrócił się tyłem do drzwi, oparł plecami o ścianę i czekał. Jeżeli którekolwiek z ich trójki miało szansę w miarę przyjaźnie wywabić Drozda z gniazda, była to właśnie weteranka już znajdująca się w środku.
W oczekiwaniu, chcąc nie chcąc, wiedźmin usłyszał tłumaczenia Farii skierowane do Naora. Mimowolnie powiódł wzrokiem za mówiącą, by już celowo na dłuższą chwilę zawiesić spojrzenie na młodym zagwebarczyku. Miał kiedyś okazję spotkać podobnych ludzi, a ich zdolności władania ostrzem zapadły mu w pamięć na długo. Postanowił nie komentować w żaden sposób przebiegu ich rozmowy, bowiem nieszczególnie obchodził go los sierot. Nie odkąd upadły wiedźmińskie cechy, nie odkąd nie przeprowadzano mutacji w warownych twierdzach rozsianych po znanym świecie. Z drugiej strony, wiedźmin o tym kolorze skóry z pewnością budziłby jeszcze więcej kontrowersji, niż przeciętny przedstawiciel cechu. Kącik ust Wellena powędrował na sekundę do góry. Pomyślałby kto, że zamierza się uśmiechnąć, a już było po akcie, neutralny wyraz szybko wrócił na swoje miejsce.
— Nieźle. Może jest coś wart — odparł Farii, nie siląc się jednakże na szept. Drozd go zaskoczył. Spodziewał się raczej wypacykowanego fircyka w zdobnych pantalonach, albo w jakimś niezrozumiałym rodzaju płaszcza z bufiastymi rękawami, ramionami czy tam barkami, w bucikach z zadartym, fikuśnym czubem. Gdyby nie wiedział, że to artysta, chyba tylko instrument mógłby nakierować go na właściwą odpowiedź. Co zainteresowało go niemal natychmiast, to oręż noszony przez człowieka. Truposz taksował Drozda przez dłuższa chwilę.
— Jeśli zginie biorę pałasz — zakomunikował ponownie w nilfgardzkim, nie zamierzał straszyć przewodnika podobnymi deklaracjami we wspólnym. Z drugiej strony nie mógł mieć absolutnej pewności, że poeta tego nie zrozumiał. Jakby nie było, Faria przeszła do introdukcji, Helif prawdopodobnie poczyniła ją w szałasie nim wyszli, pozostał jeszcze on.
— Z tobą? Nie. To ty idziesz z nami — wyjaśnił jeszcze zanim się przedstawił – to zamierzał zostawić na koniec, pierwej należało wyprostować drobne nieporozumienia.
— Gdybym miał cię zabić już byś nie żył — odpowiedział równie beznamiętnie jak zwykle. Następnie oderwał się od ściany i wyprostował plecy, jednocześnie wypinając klatkę piersiową i odciągając ręce mocno za plecy.
— Wellen z Ebbing. Z pewnością wiesz, nad który strumyk konkretnie chodzi Heniek i jak tam najszybciej dotrzeć. Wyglądasz jakbyś wiedział, prawie się tu wpasowałeś. Prowadź. Rozmawiać będziecie w drodze. — Wiedźmin ponaglił towarzystwo, nie zamierzał spędzić całego dnia na obchodach szałasów i poznawaniu kolejnych pastuchów. Złapał konia za uzdę i z wolna ruszył w stronę wskazaną im przez juhasa, notabene w kierunku, z którego tu przyszli. To sprawiło, że poczuł się jakby zamiast postępów robili krok wstecz. Czasem trzeba zrobić krok w tył, pomyślał, z rozpędu łatwiej pokonać uskok.
W oczekiwaniu, chcąc nie chcąc, wiedźmin usłyszał tłumaczenia Farii skierowane do Naora. Mimowolnie powiódł wzrokiem za mówiącą, by już celowo na dłuższą chwilę zawiesić spojrzenie na młodym zagwebarczyku. Miał kiedyś okazję spotkać podobnych ludzi, a ich zdolności władania ostrzem zapadły mu w pamięć na długo. Postanowił nie komentować w żaden sposób przebiegu ich rozmowy, bowiem nieszczególnie obchodził go los sierot. Nie odkąd upadły wiedźmińskie cechy, nie odkąd nie przeprowadzano mutacji w warownych twierdzach rozsianych po znanym świecie. Z drugiej strony, wiedźmin o tym kolorze skóry z pewnością budziłby jeszcze więcej kontrowersji, niż przeciętny przedstawiciel cechu. Kącik ust Wellena powędrował na sekundę do góry. Pomyślałby kto, że zamierza się uśmiechnąć, a już było po akcie, neutralny wyraz szybko wrócił na swoje miejsce.
— Nieźle. Może jest coś wart — odparł Farii, nie siląc się jednakże na szept. Drozd go zaskoczył. Spodziewał się raczej wypacykowanego fircyka w zdobnych pantalonach, albo w jakimś niezrozumiałym rodzaju płaszcza z bufiastymi rękawami, ramionami czy tam barkami, w bucikach z zadartym, fikuśnym czubem. Gdyby nie wiedział, że to artysta, chyba tylko instrument mógłby nakierować go na właściwą odpowiedź. Co zainteresowało go niemal natychmiast, to oręż noszony przez człowieka. Truposz taksował Drozda przez dłuższa chwilę.
— Jeśli zginie biorę pałasz — zakomunikował ponownie w nilfgardzkim, nie zamierzał straszyć przewodnika podobnymi deklaracjami we wspólnym. Z drugiej strony nie mógł mieć absolutnej pewności, że poeta tego nie zrozumiał. Jakby nie było, Faria przeszła do introdukcji, Helif prawdopodobnie poczyniła ją w szałasie nim wyszli, pozostał jeszcze on.
— Z tobą? Nie. To ty idziesz z nami — wyjaśnił jeszcze zanim się przedstawił – to zamierzał zostawić na koniec, pierwej należało wyprostować drobne nieporozumienia.
— Gdybym miał cię zabić już byś nie żył — odpowiedział równie beznamiętnie jak zwykle. Następnie oderwał się od ściany i wyprostował plecy, jednocześnie wypinając klatkę piersiową i odciągając ręce mocno za plecy.
— Wellen z Ebbing. Z pewnością wiesz, nad który strumyk konkretnie chodzi Heniek i jak tam najszybciej dotrzeć. Wyglądasz jakbyś wiedział, prawie się tu wpasowałeś. Prowadź. Rozmawiać będziecie w drodze. — Wiedźmin ponaglił towarzystwo, nie zamierzał spędzić całego dnia na obchodach szałasów i poznawaniu kolejnych pastuchów. Złapał konia za uzdę i z wolna ruszył w stronę wskazaną im przez juhasa, notabene w kierunku, z którego tu przyszli. To sprawiło, że poczuł się jakby zamiast postępów robili krok wstecz. Czasem trzeba zrobić krok w tył, pomyślał, z rozpędu łatwiej pokonać uskok.
Ilość słów: 0
- Heliotrop
- Posty: 50
- Rejestracja: 28 kwie 2023, 14:34
- Miano: Rita Fahari Lukokian
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Rozemocjonowana Helif nie spodziewała się ani nie oczekiwała, że podopieczny Farii jej odpowie. W oczach Redanki chłopiec podzielał jej entuzjazm poprzez uśmiech i tyle wystarczyło. Tym bardziej więc zaskoczyła ją sama di Marina, gdy nieciągnięta za język, zdecydowała się uchylić rąbka tajemnicy.
— Wygląda na bystrego — odparła metysce bez zastanowienia. — Wyuczy się raz-dwa! Pewnie już teraz rozumie więcej, niżli skłonny jest okazać — dodała ze śmiechem i mrugnęła do Naora. — Mieczem pewnie też wywija nie gorzej od naszego wiedźmina!
Mimo okazywanej niefrasobliwości, pod powierzchnią skóry czuła niepokój o dobrostan dziecka, ale nie było powodów, by otwarcie kwestionować umiejętności w walce czy kompetencje towarzyszki względem opieki nad małym Zangwebarczykiem. Zamiast więc wtrącać się w nie swoje sprawy, uznała, że będzie miała na niego oko. Niezależnie bowiem od powodów, dla których Naor wylądował na drugim końcu świata, by polować na krwiożercze monstra u boku swej pryncypałki, dla Helif był tylko małym chłopcem, który w idealnym świecie ścinałby trawy patykiem, objadając się zwędzonymi z sadu sąsiada jabłkami. Czy co tam się szabruje w Zangwebarze, mając gile pod nosem, pomyślała.
Wparowawszy do chaty, Redanka zatrzymała się raptownie w pół drogi między drzwiami a zbierającym się najwyraźniej do drogi trubadurem. Gwałtowność jej ruchów i gestów świadczyła o zawahaniu, nietrwającym jednak dłużej niż uderzenie serca. Bard to bard, uznała. Drozd w końcu, a nie Paw czy inny Szpak!
— Helif! — odrzekła głośno i wyraźnie, prostując się i tym samym głową zahaczając o powałę. Z belki sypnął się kurz, Helif kichnęła potężnie. — Helif z Birki — dodała, wycierając nos w rękaw. — Ale możecie mi mówić jak wam poetycka fantazja podpowiada!
Przepuściła mężczyznę i wyszła na zewnątrz tuż za nim, skrupulatnie podziwiając również jego tyły. Żałowała wielce, że Drozd miał na sobie płaszcz. Redanka nie narzekała jednak na brak wyobraźni i nie trzeba jej było wiele, by się rozmarzyć, szczególnie w sposób nieprzyzwoity.
Ocknęła się, gdy Faria i bard spojrzeli na nią nagle. Większość wymienionych między nimi słów jej umknęła, ale rozmaślony wyraz twarzy i głupkowaty uśmiech na twarzy Helif zupełnie zawiodły na linii zadawania kłamu słowom metyski, gdyby podobny pomysł w ogóle przyszedł Redance do głowy.
— Uwielbiam ballady! — zapewniła bez związku z sednem rozmowy i samej misji, susząc zęby do trubadura. — Ale łamię tylko kości, serca są u mnie bezpieczne.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
W rzeczywistości chłopiec zareagował na swoje imię, lekko spinając się w siodle, obawiając się bardziej skarcenia, niż plotki. Wyjaśnienie córki nilgaardzkich patrycjuszy nieznacznie go uspokoiło. Przytaknął na jej słowa, nie mając nic do dopowiedzenia. Nie on decydował, a nie został zapytany o radę. Wypowiadał się rzadko. Często czekając na pozwolenie, jak tresowana małpka. Dziwna relacja łączyła go z Faria, ale kto miał prawo, by ich oceniać. Czarnoskóry odwrócił się, intuicyjnie czując na sobie wzrok wiedźmina. Skóra na ciele mu się zjeżyła. Wiele słyszał o podobnych mu, a nie były to dobre słowa. Porwania chłopców, aby przemieniać ich w mutantów; krwawe jatki na rynkach miejskich za cenę mieszka denarów; królobójstwa i profanacje świętych miejsc, zaspokajające rządze odmieńców; wartość liczona w ściętych głowach. Naor nie potrafił sobie teraz przypomnieć niczego dobrego, co usłyszał na temat wiedźminów. Na szczęście niezręczną ciszę, która zapanowała na chwilę, przerwał olśniewający blask trubadura.
— Znam Redanię lepiej niż nie jeden kupiec, bo prócz przemierzać ją w poszukiwaniu zarobku, wędruje po niej z umiłowaniem. Szlaki poznaję po garbach dźwigających historię dębostanów, górujących skalnych bohaterach i całych orszakach, zawracanych patykiem rzekach i rozpadlinach, w których pomieszkuje echo zagubionych dusz. — Nie tylko instrument, ale również sposób mówienia zdradzały jego fach. — Znam dobrze zarówno wybrzeże, góry Eger, Dolinę Jamurlak, czy pogórze Gelibol. Najbardziej jednak zakochałem się w Górach Pustulskich, zarówno od zachodniego jak i wschodniego stoku. Do Cesarstwa nigdy mnie nie ciągnęło, bo tam nawet treny pisane trzynastozgłoskowcem na chwałę Wielkiego Słońca, poezja tworzona od linijki, a fraszki pierwej przejść muszą przez ręce cenzora. — Spojrzał się na Wallena kończąc swoją wypowiedź w nilfgaardzkim, ale ze słyszalnie północnym akcentem – Nie ma broni tak trudnej do pokonania jak język wroga.
— Cieszy mnie wiec, że nie polujecie na mnie Wellenie z Ebbing. Niespokojne wasze ziemie, rebelia za rebelia łuną rozświetla noce, a krew węża, dwuryb i borsuka, nie nadążają wsiąkać w glebę, przelana mieczem tych, którzy niosą postęp cywilizacyjny. Ruszajmy więc.
Opuścili Goryczkową Polanę, które ledwie przed chwilą odwiedzili, omiatając wzrokiem wschodzące nad górami słońce, dumnie wznoszące się zielone łany traw, beczące stada pilnowane przez młodych juhasów i gibkiego bacę, sprawnie zbite koleby, w których się pokładali. Powracali jednak w towarzystwie jegomościa, który nie tylko opowie im barwną balladę i ukoi nerwy przy brzmieniu mandory, ale sprawnie włada pałaszem, a przede wszystkim zna od nich góry o wiele lepiej. Chód miał cichy i delikatny, jakby przemierzał salony i sale bankietowe, nie martwiąc się czy potknie się o kamienie, które wyrastały na jego drodze, sprawnie stąpając i omijając każde przeszkody. Przy tym na moment zatrzymując się i wpatrując się w otaczającą go naturę, a to w zasnute chmurami szczyty, a to wyrastający złocisty kwiat z ziemi, a to mieniące się szmaragdami, seledynami, malachitami, bursztynami, a nawet szkarłatami mchy i porosty na skałach, a to żukami z lśniącymi pancerzami, a to motylem, co przycupnął na włosach pieguski. Przy tym nie spowalniał ich zanadto.
— To paź królowej. Jesteście naturalną częścią tej opowieści. — Rzekł niejasno, wskazując na żółtego motyla z czarnymi i niebieskimi wzorami na skrzydłach, który odleciał z jej włosów. — Jeszcze bardziej cieszę się, że będziecie mi równowagą dla nieuczynnych spojrzeń waszych towarzyszy. Czy nie u was hodują najpiękniejsze, choć najbardziej niepokorne konie w całej Redanii Helif? Za ujarzmionego ogiera w Novigradzie płaci się hektarami żyznych ziem, czy szkatułami koron. Nie jesteście kumotrami, jeno was nagroda połączyła? — Zauważył bard, ściszając nieco głos, ale słowa i tak dotarły do uważnych uszu wiedźmina.
Musieli zejść ze szlaku, a tym samym opuścić konie, które utrudniałyby im dalszą podróż. Nie chcieli bowiem złamać końskich nóg, czy dostać gałęzią jednego z drzew, a tym samym spaść zeń. Owego utrudnienia nie omieszkał wytknąć im ich nowy kompan.
— Jeśli zamierzalibyśmy ruszać samymi dolinami, konie przyśpieszyłyby nasza podróż, a tak będą jeno przeszkodą. Ku szczytom, przełęczom, czy jaskiniom będzie nam trzeba zmierzać. A jeśli je gdzieś na szlaku zostawicie, to w najlepszym wypadku się spłoszą, czy padną ofiarom kradzieży, w gorszym coś je pożre. W górach lepiej sprawdzają się muły, które nie boją się wysokości. Są też mniejsze. Ja przemierzam zawsze na nogach, bo im można ufać, bardziej niż towarzyszom. — Spojrzał wymownie na bladego zabijakę, naznaczonego licznymi bliznami.
— Nasi jedynie po karczmach czy po wystawnych bankietach chadzają, głowami w chmurach brodzą, o życiu nic nie wiedzą. A on taki prawdziwy, z szabelką przy boku i lutnią na plecach! — Odpowiedział swojej protektorce młokos, wielce zaoferowany ich nowym towarzyszem.
— Cóż takiego chłopiec terminuje pod waszym okiem? Czym się zajmujecie, prócz uganianiem się za potworami w towarzystwie tropicieli?
Przedarłszy się przez zarośla z paproci, trawy, wierzb zielnych, rojników, głogów, a przede wszystkim żywych i martwych jodeł i świerków, przez które prowadziła mało widoczna, wydeptana ścieżynka, usłana kamieniami i wystającymi korzeniami, dotarli do niewielkiego potoku. Woda była tutaj płytka, łatwo przeprawić się można na drugą stronę. Miejscami sięgała kostek, ale korzystając z obmytych chłodną wodą głazów, można było przejść zupełnie suchą stopą. Co baczniejsza osoba, która znała się na górach, nie dała się temu zwieść — były pory, w których strumień zmieniał się w rwącą rzekę. Charakterystyczny szum wody, przelewającej się przez szczeliny tworzonych skał, bywało ukojeniem dla większości, ale nie dla panny di Mariny. Ta czuła się tutaj nieswojo, przyzwyczajona do ulicznego gwaru. I jeszcze te owady, które wpadały za jej koszulę…
Nie to jednak skradło ich całą uwagę. Pierwej spostrzegli przewrócone dwa wiadra, a później gołowąsa, brodzącego w wodzie za młodziutką nagą kobietą, którą trzymał za jej długą chudziutką dłoń. Nie była to jednak zwykła młódka, z którą spotkał się na schadzkę w zaciszu igliwia. Bladoniebieska istotka o skrytych za długimi zielonymi włosami, spiczastych uszach, na skroni nosiła wianek z górskich kwiatów — różowiutkiego wawrzynku wilczełyko, bielących się sasanek i stokrotek oraz niebieskich goryczek bezłodygowych. Ruszając hipnotyzująco w rytmie szumu wiatru i strumienia biodrami, prowadziła go w pobliskie gęstwiny. Prawdopodobnie mieli do czynienia z odmianą górskiej rusałki, czy innym demonem wodnym.
— Znam Redanię lepiej niż nie jeden kupiec, bo prócz przemierzać ją w poszukiwaniu zarobku, wędruje po niej z umiłowaniem. Szlaki poznaję po garbach dźwigających historię dębostanów, górujących skalnych bohaterach i całych orszakach, zawracanych patykiem rzekach i rozpadlinach, w których pomieszkuje echo zagubionych dusz. — Nie tylko instrument, ale również sposób mówienia zdradzały jego fach. — Znam dobrze zarówno wybrzeże, góry Eger, Dolinę Jamurlak, czy pogórze Gelibol. Najbardziej jednak zakochałem się w Górach Pustulskich, zarówno od zachodniego jak i wschodniego stoku. Do Cesarstwa nigdy mnie nie ciągnęło, bo tam nawet treny pisane trzynastozgłoskowcem na chwałę Wielkiego Słońca, poezja tworzona od linijki, a fraszki pierwej przejść muszą przez ręce cenzora. — Spojrzał się na Wallena kończąc swoją wypowiedź w nilfgaardzkim, ale ze słyszalnie północnym akcentem – Nie ma broni tak trudnej do pokonania jak język wroga.
— Cieszy mnie wiec, że nie polujecie na mnie Wellenie z Ebbing. Niespokojne wasze ziemie, rebelia za rebelia łuną rozświetla noce, a krew węża, dwuryb i borsuka, nie nadążają wsiąkać w glebę, przelana mieczem tych, którzy niosą postęp cywilizacyjny. Ruszajmy więc.
Opuścili Goryczkową Polanę, które ledwie przed chwilą odwiedzili, omiatając wzrokiem wschodzące nad górami słońce, dumnie wznoszące się zielone łany traw, beczące stada pilnowane przez młodych juhasów i gibkiego bacę, sprawnie zbite koleby, w których się pokładali. Powracali jednak w towarzystwie jegomościa, który nie tylko opowie im barwną balladę i ukoi nerwy przy brzmieniu mandory, ale sprawnie włada pałaszem, a przede wszystkim zna od nich góry o wiele lepiej. Chód miał cichy i delikatny, jakby przemierzał salony i sale bankietowe, nie martwiąc się czy potknie się o kamienie, które wyrastały na jego drodze, sprawnie stąpając i omijając każde przeszkody. Przy tym na moment zatrzymując się i wpatrując się w otaczającą go naturę, a to w zasnute chmurami szczyty, a to wyrastający złocisty kwiat z ziemi, a to mieniące się szmaragdami, seledynami, malachitami, bursztynami, a nawet szkarłatami mchy i porosty na skałach, a to żukami z lśniącymi pancerzami, a to motylem, co przycupnął na włosach pieguski. Przy tym nie spowalniał ich zanadto.
— To paź królowej. Jesteście naturalną częścią tej opowieści. — Rzekł niejasno, wskazując na żółtego motyla z czarnymi i niebieskimi wzorami na skrzydłach, który odleciał z jej włosów. — Jeszcze bardziej cieszę się, że będziecie mi równowagą dla nieuczynnych spojrzeń waszych towarzyszy. Czy nie u was hodują najpiękniejsze, choć najbardziej niepokorne konie w całej Redanii Helif? Za ujarzmionego ogiera w Novigradzie płaci się hektarami żyznych ziem, czy szkatułami koron. Nie jesteście kumotrami, jeno was nagroda połączyła? — Zauważył bard, ściszając nieco głos, ale słowa i tak dotarły do uważnych uszu wiedźmina.
Musieli zejść ze szlaku, a tym samym opuścić konie, które utrudniałyby im dalszą podróż. Nie chcieli bowiem złamać końskich nóg, czy dostać gałęzią jednego z drzew, a tym samym spaść zeń. Owego utrudnienia nie omieszkał wytknąć im ich nowy kompan.
— Jeśli zamierzalibyśmy ruszać samymi dolinami, konie przyśpieszyłyby nasza podróż, a tak będą jeno przeszkodą. Ku szczytom, przełęczom, czy jaskiniom będzie nam trzeba zmierzać. A jeśli je gdzieś na szlaku zostawicie, to w najlepszym wypadku się spłoszą, czy padną ofiarom kradzieży, w gorszym coś je pożre. W górach lepiej sprawdzają się muły, które nie boją się wysokości. Są też mniejsze. Ja przemierzam zawsze na nogach, bo im można ufać, bardziej niż towarzyszom. — Spojrzał wymownie na bladego zabijakę, naznaczonego licznymi bliznami.
— Nasi jedynie po karczmach czy po wystawnych bankietach chadzają, głowami w chmurach brodzą, o życiu nic nie wiedzą. A on taki prawdziwy, z szabelką przy boku i lutnią na plecach! — Odpowiedział swojej protektorce młokos, wielce zaoferowany ich nowym towarzyszem.
— Cóż takiego chłopiec terminuje pod waszym okiem? Czym się zajmujecie, prócz uganianiem się za potworami w towarzystwie tropicieli?
Przedarłszy się przez zarośla z paproci, trawy, wierzb zielnych, rojników, głogów, a przede wszystkim żywych i martwych jodeł i świerków, przez które prowadziła mało widoczna, wydeptana ścieżynka, usłana kamieniami i wystającymi korzeniami, dotarli do niewielkiego potoku. Woda była tutaj płytka, łatwo przeprawić się można na drugą stronę. Miejscami sięgała kostek, ale korzystając z obmytych chłodną wodą głazów, można było przejść zupełnie suchą stopą. Co baczniejsza osoba, która znała się na górach, nie dała się temu zwieść — były pory, w których strumień zmieniał się w rwącą rzekę. Charakterystyczny szum wody, przelewającej się przez szczeliny tworzonych skał, bywało ukojeniem dla większości, ale nie dla panny di Mariny. Ta czuła się tutaj nieswojo, przyzwyczajona do ulicznego gwaru. I jeszcze te owady, które wpadały za jej koszulę…
Nie to jednak skradło ich całą uwagę. Pierwej spostrzegli przewrócone dwa wiadra, a później gołowąsa, brodzącego w wodzie za młodziutką nagą kobietą, którą trzymał za jej długą chudziutką dłoń. Nie była to jednak zwykła młódka, z którą spotkał się na schadzkę w zaciszu igliwia. Bladoniebieska istotka o skrytych za długimi zielonymi włosami, spiczastych uszach, na skroni nosiła wianek z górskich kwiatów — różowiutkiego wawrzynku wilczełyko, bielących się sasanek i stokrotek oraz niebieskich goryczek bezłodygowych. Ruszając hipnotyzująco w rytmie szumu wiatru i strumienia biodrami, prowadziła go w pobliskie gęstwiny. Prawdopodobnie mieli do czynienia z odmianą górskiej rusałki, czy innym demonem wodnym.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Miewa swoje momenty — przyznała metyska towarzyszce broni. — Wciąż, nie wystawiałabym go w pierwszym szeregu. Srogi zawód by nas czekał — dokończyła po chwili, czując że robi się nazbyt kolorowo. Przeczuwała, że chłopak i tak niewiele z tego rozumie, lecz jeśli Helif miała przynajmniej po części rację i jednak zrozumiał, to trzeba było szybko sprowadzić go na ziemię, nim zacznie przeceniać swoją wartość. Teraz brzmiało to okrutnie, ale mógł nadejść dzień, gdy realna ocena własnych umiejętności, nieprzeceniona pustymi pochwałami, ocali mu życie.
Dwukrotnie przytaknęła na burknięcia Truposza przy pierwszym spotkaniu z Drozdem. Było tak jak przewidziała chwilę wcześniej w rozmowie z podopiecznym — bardzisko rozumiało nilfgaardzki wcale sprawnie i lepiej było nie podpaść mu od razu. Łatwiej będzie jej potem rozwalić grajkowi potylicę — a przynajmniej taka była teoria. W praktyce czuła, że ziarno niepewności zostało zasiane i nie było dalszego sensu zabawy w podchody.
— Ciekawe stwierdzenie, przy pierwszym spotkaniu — spostrzegła. — Podejrzewacie, że ktoś czyha na wasz kark? A ja naiwna wierzyłam, że trubadurzy przez lud umiłowani. Że od pieśni pieniądz sam do kiesy wpada, że elfie dziewice oczy sobie wzajemnie wydrapują, byle tylko kuper nadstawić — poniosła wodze fantazji, zanosząc się przepełnionym wredotą śmiechem. W zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby przynajmniej część powyższego stwierdzenia okazała się przewrotnie prawdziwa. Północ to była dzika kraina — a zachowanie jej kompanki zdawało się to miejscami potwierdzać. Farii tyłek Drozda zdawał się nie interesować nawet w połowie tak bardzo jak Helif, przykryty płaszczem, czy też nie.
— Kto złego słowa na Cesarza nie powie, ten nie ma się czego obawiać od cenzorów. A o cywilizacji nie każcie mi nawet zaczynać. Postęp ma swoją cenę, i tak dalej, i tak dalej... To, że wasze krainy kiepsko na nim wychodzą — to już nie moja wina. Wrogiem jest tylko ten, kogo się nim uczyni — machnęła lekceważąco ręką, uznając, że jest zdecydowanie za wcześnie na rozmowy o polityce. Tudzież za późno, zależnie od pory dnia. Któreś z tych dwóch na pewno.
Ruszyła z resztą kompanii, ukontentowana, że nie trzeba było wiele, by przekonać barda do bycia ich przewodnikiem. Oczywiście otwarta pozostawała kwestia co będzie z tego wszystkiego miał, ale na koniec i tak się go jakoś udobrucha. Jeśli miało się skończyć na względach Helif, to nie mogła powiedzieć, że to był zły interes.
Zdecydowanie mniej ukontentowana była koniecznością pozostawienia koni za sobą. Mruknęła tylko coś na potwierdzenie, przekazując zwierzę tymczasowo w ręce pastuchów, albo — w najgorszym razie — przywiązując do pierwszego lepszego konara, zabrawszy wpierw swoje zapasy. A przysięgłaby, że wie jak się łazi po górach. Widać kilka wypadów na podgórza Amell i parę lekcji od ojca-górala nie uczyniły jej tak zatwardziałej jak by tego chciała. Ubolewała nad tym, rozwalając któryś już z rzędu raz komara, próbującego wykarmić się jej mieszanką ludzkiej i starszej krwi. To chyba musiało być dla tych latających skurwieli prawdziwe Erveluce, jeśli nie od razu pieprzone Est-Est...
— Niech ci będzie. Szabelką... Wojaczka nie dla takich jak on. Nawet Corrado by go tą swoją wymyślną szpadą w pół chwili położył — dla odmiany nie zestrofowała wychowanka, dając mu jednak szeptem do zrozumienia, że stawiałaby swoje pieniądze na swojego brata, aniżeli na cudaka z ptakiem w przezwisku. — A teraz się skup. Nie wiadomo co tu spotkamy. Jakby pojawiły się potwory to chowaj się za mną. A jeśli nie będzie innego wyjścia — za tą Redanką, co gębę do ciebie suszyła — wydała mu krótkie dyspozycje, nim nie zaczepił jej ponownie Drozd, ze swoim pytaniem. Na pytanie Faria musiała być przygotowana, bo odpowiedź padła szybko.
— Przedstawicielstwem handlowym. Mój ojciec jest kupiec, a w niektórych sprawach tylko rodzinie można zaufać. Dzieciak nie zna języka, ale młody jest, to uczę go tyle, żeby nie pomarł w podróży. Jeszcze przyjdzie jego czas. Zwykle nie zapuszczamy się tu do was, tak daleko na północ — wyjaśniła krótko, a więcej nie miała ochoty, choć liczyła się z tym, że bard może próbować zasięgnąć dalszego języka.
— Aen Ard Feainn... Co to do cholery jest? Upiór? — wyrzekła nagle, zaskoczona widokiem nagiego dziewczęcia o niezdrowym kolorze skóry. Rusałka czy nie — w pierwszym skojarzeniu stworzenie wydało się Farii raczej ożywionym trupem jakiejś elfki i wystarczyło to, by ręka sama sięgnęła ostrzegawczo po kiścień, a oczy powiodły pytająco w kierunku Wellena.
Dwukrotnie przytaknęła na burknięcia Truposza przy pierwszym spotkaniu z Drozdem. Było tak jak przewidziała chwilę wcześniej w rozmowie z podopiecznym — bardzisko rozumiało nilfgaardzki wcale sprawnie i lepiej było nie podpaść mu od razu. Łatwiej będzie jej potem rozwalić grajkowi potylicę — a przynajmniej taka była teoria. W praktyce czuła, że ziarno niepewności zostało zasiane i nie było dalszego sensu zabawy w podchody.
— Ciekawe stwierdzenie, przy pierwszym spotkaniu — spostrzegła. — Podejrzewacie, że ktoś czyha na wasz kark? A ja naiwna wierzyłam, że trubadurzy przez lud umiłowani. Że od pieśni pieniądz sam do kiesy wpada, że elfie dziewice oczy sobie wzajemnie wydrapują, byle tylko kuper nadstawić — poniosła wodze fantazji, zanosząc się przepełnionym wredotą śmiechem. W zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby przynajmniej część powyższego stwierdzenia okazała się przewrotnie prawdziwa. Północ to była dzika kraina — a zachowanie jej kompanki zdawało się to miejscami potwierdzać. Farii tyłek Drozda zdawał się nie interesować nawet w połowie tak bardzo jak Helif, przykryty płaszczem, czy też nie.
— Kto złego słowa na Cesarza nie powie, ten nie ma się czego obawiać od cenzorów. A o cywilizacji nie każcie mi nawet zaczynać. Postęp ma swoją cenę, i tak dalej, i tak dalej... To, że wasze krainy kiepsko na nim wychodzą — to już nie moja wina. Wrogiem jest tylko ten, kogo się nim uczyni — machnęła lekceważąco ręką, uznając, że jest zdecydowanie za wcześnie na rozmowy o polityce. Tudzież za późno, zależnie od pory dnia. Któreś z tych dwóch na pewno.
Ruszyła z resztą kompanii, ukontentowana, że nie trzeba było wiele, by przekonać barda do bycia ich przewodnikiem. Oczywiście otwarta pozostawała kwestia co będzie z tego wszystkiego miał, ale na koniec i tak się go jakoś udobrucha. Jeśli miało się skończyć na względach Helif, to nie mogła powiedzieć, że to był zły interes.
Zdecydowanie mniej ukontentowana była koniecznością pozostawienia koni za sobą. Mruknęła tylko coś na potwierdzenie, przekazując zwierzę tymczasowo w ręce pastuchów, albo — w najgorszym razie — przywiązując do pierwszego lepszego konara, zabrawszy wpierw swoje zapasy. A przysięgłaby, że wie jak się łazi po górach. Widać kilka wypadów na podgórza Amell i parę lekcji od ojca-górala nie uczyniły jej tak zatwardziałej jak by tego chciała. Ubolewała nad tym, rozwalając któryś już z rzędu raz komara, próbującego wykarmić się jej mieszanką ludzkiej i starszej krwi. To chyba musiało być dla tych latających skurwieli prawdziwe Erveluce, jeśli nie od razu pieprzone Est-Est...
— Niech ci będzie. Szabelką... Wojaczka nie dla takich jak on. Nawet Corrado by go tą swoją wymyślną szpadą w pół chwili położył — dla odmiany nie zestrofowała wychowanka, dając mu jednak szeptem do zrozumienia, że stawiałaby swoje pieniądze na swojego brata, aniżeli na cudaka z ptakiem w przezwisku. — A teraz się skup. Nie wiadomo co tu spotkamy. Jakby pojawiły się potwory to chowaj się za mną. A jeśli nie będzie innego wyjścia — za tą Redanką, co gębę do ciebie suszyła — wydała mu krótkie dyspozycje, nim nie zaczepił jej ponownie Drozd, ze swoim pytaniem. Na pytanie Faria musiała być przygotowana, bo odpowiedź padła szybko.
— Przedstawicielstwem handlowym. Mój ojciec jest kupiec, a w niektórych sprawach tylko rodzinie można zaufać. Dzieciak nie zna języka, ale młody jest, to uczę go tyle, żeby nie pomarł w podróży. Jeszcze przyjdzie jego czas. Zwykle nie zapuszczamy się tu do was, tak daleko na północ — wyjaśniła krótko, a więcej nie miała ochoty, choć liczyła się z tym, że bard może próbować zasięgnąć dalszego języka.
— Aen Ard Feainn... Co to do cholery jest? Upiór? — wyrzekła nagle, zaskoczona widokiem nagiego dziewczęcia o niezdrowym kolorze skóry. Rusałka czy nie — w pierwszym skojarzeniu stworzenie wydało się Farii raczej ożywionym trupem jakiejś elfki i wystarczyło to, by ręka sama sięgnęła ostrzegawczo po kiścień, a oczy powiodły pytająco w kierunku Wellena.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 208
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Jak się szybko okazało, trubadur doskonale znał “język wroga”. Wellen mógł się tego spodziewać, choć nie podejrzewał barda o podobne wykształcenie. Przynajmniej w tej jednej kwestii mieli jasność, jednocześnie ich krótka znajomość szybko wskoczyła na właściwe tory obopólnego dystansu. W temacie politycznym odmówił sobie jakichkolwiek komentarzy, zamiast tego szedł przed siebie słuchając toczonych rozmów. Na wszelki wypadek wiedźmin pozostawił konia pod opieką. Bądź co bądź, osiodłany, choć marny wierzch, więcej wart był żyw. Był to moment, w którym mógłby przekląć wyłącznie siebie i dokładnie tak się stało. Truposz nie miał szczególnej ochoty na podobną przygodę, o czym dobitnie przypomniał mu stan wyposażenia. Resztki eliksirów i olejów, żadnej gotówki ani nawet prowiantu.
Przedzieranie się przez zarośla, stąpanie po kamieniach i między wystającymi korzeniami nie sprawiało Wellenowi żadnego problemu, jakby te zdziczałe tereny od miast różniła tylko aranżacja. Przekrzykujące się jak przekupki ptaki, zorganizowane niczym wojsko mrówki, nawet zwykli krwiopijcy z uporem próbujący posilić się twym kosztem. Wkrótce okazało się, że nie brakuje tu też dziwek.
Bez większego zastanowienia wiedźmin sięgnął po miecz o srebrnej klindze. Ostrze syknęło cicho wymykając się zza pleców, skierowane zostało do ziemi, między nogi Wellena, ale nie oparte o grunt.
— Hej, ty tam! Co tu się dzieje? — Celowo nie kierował pytania do konkretnej osoby, w niewielkiej mierze licząc na to, że napotkali stwora dosyć inteligentnego by się porozumieć.
— Przygotujcie się — szepnął pozostałym, nie mając do powiedzenia nic więcej, bowiem wiedział dokładnie tyle co i oni, albo nawet mniej. Chcąc zapewnić sobie swobodę ruchu, Truposz wyszedł o dwa kroki przed szereg.
— Koniec przygody chłyście, wyłaź z wody, robota czeka — zakrzyknął bezpośrednio do młodego pastucha, samemu pozostając w gotowości do błyskawicznego wykonania dowolnego manewru. Ostatni ze snów nie dawał mu spokoju kiedy wpatrywał się w oblicze potwora, w głębi ducha wiedźmin wierzył jednak, że to dobra wróżba.
Przedzieranie się przez zarośla, stąpanie po kamieniach i między wystającymi korzeniami nie sprawiało Wellenowi żadnego problemu, jakby te zdziczałe tereny od miast różniła tylko aranżacja. Przekrzykujące się jak przekupki ptaki, zorganizowane niczym wojsko mrówki, nawet zwykli krwiopijcy z uporem próbujący posilić się twym kosztem. Wkrótce okazało się, że nie brakuje tu też dziwek.
Bez większego zastanowienia wiedźmin sięgnął po miecz o srebrnej klindze. Ostrze syknęło cicho wymykając się zza pleców, skierowane zostało do ziemi, między nogi Wellena, ale nie oparte o grunt.
— Hej, ty tam! Co tu się dzieje? — Celowo nie kierował pytania do konkretnej osoby, w niewielkiej mierze licząc na to, że napotkali stwora dosyć inteligentnego by się porozumieć.
— Przygotujcie się — szepnął pozostałym, nie mając do powiedzenia nic więcej, bowiem wiedział dokładnie tyle co i oni, albo nawet mniej. Chcąc zapewnić sobie swobodę ruchu, Truposz wyszedł o dwa kroki przed szereg.
— Koniec przygody chłyście, wyłaź z wody, robota czeka — zakrzyknął bezpośrednio do młodego pastucha, samemu pozostając w gotowości do błyskawicznego wykonania dowolnego manewru. Ostatni ze snów nie dawał mu spokoju kiedy wpatrywał się w oblicze potwora, w głębi ducha wiedźmin wierzył jednak, że to dobra wróżba.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Konie zostały pod odpowiednią opieką, pasąc się na zielonej hali, o wiele szczęśliwsze niż niosąc na swych grzbietach właścicieli. Pastuchowie świetnie potrafili sobie poradzić z bandytami czy dzikimi zwierzami, choć przed grasującym potworem z gór, mogli sami się nie uchronić. Jednak zgodnie z opowieściami wieśniaków ten nie grasował za dnia.
— Bardowie potrafią zaszkodzić niejednemu, słowem raniąc dotkliwiej niż brzeszczotem i celniej niż szypem. Niektórzy zamiast tchórzem, chcą być zwani lwem północy. Inni świętobliwie strzegą tajemnic swojej łożnicy. Innych poświęcenia są pospolitą rzezią i pogromem. Wolność słowa czasem trzeba przypłacić krwią.
Z pewnością Faria nie myliła się w kpiących słowach do barda. — Fach trubadura potrafił przynieść niemałe zyski, choć wymagało to spranego języka i zręcznych palców. Te zaś były równie wartościowe w roli kochanka. Może przyjdzie takowy dzień, gdzie przekona się o tych słowach, na własnej skórze.
— I czym handlujecie? Uzbrojeniem, ziołami i przyprawami, owocami morza, cennymi informacjami? — W rzeczy samej bard spróbował zasięgnąć dalszego języka. — Niestety muszę przyznać, że o rodzinie di Marina nigdy nie słyszałem, a w cesarstwie bywałem dawniej.
Przedzieranie się przez chaszcze upłynęło się na rozmowie między Drozdem, a okrążającymi go kobietami. Jednej wprost wyrażającej swój entuzjazm, drugiej chłodnej i wzgardliwej. Odoryk wydała się jednakże zadowolony, bo jak to się mówi „kto się czubi, ten się lubi”. Tylko posępny wiedźmin nie raczył ich żadnymi opowieściami, ani zaciekawieniem, przestraszając w tym czasie ptasie przekupki, depcząc mrówcze legiony, przeganiając krwiopijcze owady.
Czarnoskóry chłopak nie posłuchał się polecenia, nie chowają się za plecami swojej protektorki, mimo chybkiej reakcji truposza, dobywającego miecz oraz ostrożności Farii, sięgającej po kiścień. Był szczególnie zaciekawiony widokiem niewiasty o osobliwej urodzie. Niebieska skóra mieniła się, w przedzierających się przez konary drzew promieniach słońca, skrząc się podobnie do spokojnej wody potoku. Była naturalną częścią tej krainy, przepiękną częścią tej krainy.
Pierwej przestraszyła się słowami Wellen, odskakując do tyłu z głośnym pluskiem. Młodzieniec nie wypuścił jednak jej dłoni, nie opuszczając ją na krok. Spojrzał się mętnymi oczami w kierunku krzyku. Nie zareagował na jego pytanie, ani ponaglenie. Nie był w tej chwili chłystkiem, którym można było pogardzać i drwić. Pozostając w uroku rusałki lub czegoś jej podobnego, czuł się najurodziwszym i najpotężniejszym mężczyznom w okolicy, zasłaniając ją własną piersią.
— Dlaczego nam to robicie? — Niewinny melodyjny głosik niósł się swobodnie, niczym poranna mgła po tafli. Jej wielkie oczy na nieskazitelnej buźce, wpatrywały się w łowcę głów. — Schowaj broń i powiedz spokojnie, czego od nas chcecie. Nie róbcie nam krzywdy.
— Bardowie potrafią zaszkodzić niejednemu, słowem raniąc dotkliwiej niż brzeszczotem i celniej niż szypem. Niektórzy zamiast tchórzem, chcą być zwani lwem północy. Inni świętobliwie strzegą tajemnic swojej łożnicy. Innych poświęcenia są pospolitą rzezią i pogromem. Wolność słowa czasem trzeba przypłacić krwią.
Z pewnością Faria nie myliła się w kpiących słowach do barda. — Fach trubadura potrafił przynieść niemałe zyski, choć wymagało to spranego języka i zręcznych palców. Te zaś były równie wartościowe w roli kochanka. Może przyjdzie takowy dzień, gdzie przekona się o tych słowach, na własnej skórze.
— I czym handlujecie? Uzbrojeniem, ziołami i przyprawami, owocami morza, cennymi informacjami? — W rzeczy samej bard spróbował zasięgnąć dalszego języka. — Niestety muszę przyznać, że o rodzinie di Marina nigdy nie słyszałem, a w cesarstwie bywałem dawniej.
Przedzieranie się przez chaszcze upłynęło się na rozmowie między Drozdem, a okrążającymi go kobietami. Jednej wprost wyrażającej swój entuzjazm, drugiej chłodnej i wzgardliwej. Odoryk wydała się jednakże zadowolony, bo jak to się mówi „kto się czubi, ten się lubi”. Tylko posępny wiedźmin nie raczył ich żadnymi opowieściami, ani zaciekawieniem, przestraszając w tym czasie ptasie przekupki, depcząc mrówcze legiony, przeganiając krwiopijcze owady.
Czarnoskóry chłopak nie posłuchał się polecenia, nie chowają się za plecami swojej protektorki, mimo chybkiej reakcji truposza, dobywającego miecz oraz ostrożności Farii, sięgającej po kiścień. Był szczególnie zaciekawiony widokiem niewiasty o osobliwej urodzie. Niebieska skóra mieniła się, w przedzierających się przez konary drzew promieniach słońca, skrząc się podobnie do spokojnej wody potoku. Była naturalną częścią tej krainy, przepiękną częścią tej krainy.
Pierwej przestraszyła się słowami Wellen, odskakując do tyłu z głośnym pluskiem. Młodzieniec nie wypuścił jednak jej dłoni, nie opuszczając ją na krok. Spojrzał się mętnymi oczami w kierunku krzyku. Nie zareagował na jego pytanie, ani ponaglenie. Nie był w tej chwili chłystkiem, którym można było pogardzać i drwić. Pozostając w uroku rusałki lub czegoś jej podobnego, czuł się najurodziwszym i najpotężniejszym mężczyznom w okolicy, zasłaniając ją własną piersią.
— Dlaczego nam to robicie? — Niewinny melodyjny głosik niósł się swobodnie, niczym poranna mgła po tafli. Jej wielkie oczy na nieskazitelnej buźce, wpatrywały się w łowcę głów. — Schowaj broń i powiedz spokojnie, czego od nas chcecie. Nie róbcie nam krzywdy.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 208
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Dziwka… — syknął przez zęby, krzywiąc się przy tym brzydko z powodu chwilowego, mentalnego dyskomfortu. Nie odrywał przy tym nawet na sekundę wzroku od niebieskolicej potwory. Odparta próba ingerencji w wolę Wellena tylko go rozsierdziła, w pierwszej chwili miał bowiem zamiar odpuścić stworowi, gdyby ten zdecydował się wycofać.
— Twoje sztuczki nie zadziałają na mnie, co najwyżej na tego pastucha, albo na tych za mną, ale drugiej szansy nie dostaniesz. Przeliczyłaś się paskudo, jestem wiedźminem — choć z całą pewnością nie legendarnym Białym Wilkiem. Biały Wilk pewnie postąpiłby inaczej, nie narażałby życia niewinnych postronnych, ale jego tu nie było. Był Truposz.
Wellen zmienił postawę, uniósł miecz wyżej, przygotował się do zrywu. W obecnej sytuacji nie miał możliwości ataku z zaskoczenia, nie miał też pewności, że poradzi sobie równie sprawnie jak podczas wizji zesłanej mu snem podczas ostatniej nocy. Szlachtowanie ludzi, najczęściej ledwie potrafiących się bronić, a nawet tych dosyć sprawnie władających orężem było niczym w porównaniu do zwinności i nadludzkich zdolności pokoniunkcyjnych pomiotów.
— Jeśli pastuch wejdzie mi w drogę, obetnę mu łapska. Następny będzie twój łeb. — Nienawykły do starć z poczwarami, łowca głów zwlekał długo i dużo mówił, zbyt wiele. Ukłucie niepewności, przedłużające się wahanie. Faria, Helif i Drozd mieli dość dużo czasu na reakcję, nim wiedźmin wyrwał w kierunku trzymającej się za ręce pary. Zamierzał dopaść stwora dynamicznym wypadem, ciąć z ukosa w taki sposób, by przy odrobinie szczęścia pokaleczyć nagiego obrońcę znajdującego się pod wpływem uroku. Życie chłopa było mu w tej chwili zupełnie obojętne, spoczęło w rękach dwóch kobiet i barda, bowiem teraz rachunek zysków i strat obejmował wyłącznie skórę wiedźmina.
— Twoje sztuczki nie zadziałają na mnie, co najwyżej na tego pastucha, albo na tych za mną, ale drugiej szansy nie dostaniesz. Przeliczyłaś się paskudo, jestem wiedźminem — choć z całą pewnością nie legendarnym Białym Wilkiem. Biały Wilk pewnie postąpiłby inaczej, nie narażałby życia niewinnych postronnych, ale jego tu nie było. Był Truposz.
Wellen zmienił postawę, uniósł miecz wyżej, przygotował się do zrywu. W obecnej sytuacji nie miał możliwości ataku z zaskoczenia, nie miał też pewności, że poradzi sobie równie sprawnie jak podczas wizji zesłanej mu snem podczas ostatniej nocy. Szlachtowanie ludzi, najczęściej ledwie potrafiących się bronić, a nawet tych dosyć sprawnie władających orężem było niczym w porównaniu do zwinności i nadludzkich zdolności pokoniunkcyjnych pomiotów.
— Jeśli pastuch wejdzie mi w drogę, obetnę mu łapska. Następny będzie twój łeb. — Nienawykły do starć z poczwarami, łowca głów zwlekał długo i dużo mówił, zbyt wiele. Ukłucie niepewności, przedłużające się wahanie. Faria, Helif i Drozd mieli dość dużo czasu na reakcję, nim wiedźmin wyrwał w kierunku trzymającej się za ręce pary. Zamierzał dopaść stwora dynamicznym wypadem, ciąć z ukosa w taki sposób, by przy odrobinie szczęścia pokaleczyć nagiego obrońcę znajdującego się pod wpływem uroku. Życie chłopa było mu w tej chwili zupełnie obojętne, spoczęło w rękach dwóch kobiet i barda, bowiem teraz rachunek zysków i strat obejmował wyłącznie skórę wiedźmina.
► Pokaż Spoiler
Ostatnio zmieniony 08 kwie 2024, 20:41 przez Joreg, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Rozumiem. Szermierka słowem i piórem nie mniej ważna od tej piką i szabelką. A przy tym nie mniej niebezpieczna — odpowiedziała wierszoklecie już obojętniej, nie siląc się nawet na żaden złośliwy przytyk. Nie znaczyło to, bynajmniej, że były to puste słowa, a półelfka nie przejawiała nad nimi żadnej refleksji. Słowa bywały niebezpieczne, toteż nie kwapiła się rozwinąć drugiego z tematów.
— Tajemnica handlowa — oświadczyła. Doskonale zdawała sobie przy tym sprawę, że podobne tajemnice tylko podsycają ciekawość, więc zdecydowała się ostatecznie postawić kreskę kolejnymi słowami. — Od razu jednak zastrzegę, że szpicel ze mnie nie lepszy niż z was, trubadura. A już na pewno nie obchodzą mnie sekrety waszego umiłowanego królestewka. Po prostu rozmawiam o konkretnych interesach z bardzo konkretnymi ludźmi. Na tym polega przedstawicielstwo handlowe. Nie jestem obwoźną handlarką z Ofiru, wciskającą mieszczuchom jakieś kolorowe paciorki, jeśli to przyszło wam na myśl. Reszta to moja sprawa.
I tak zostawiając sprawę, zrezygnowała definitywnie z rozmowy na ten temat, będąc za to częściowo otwartą na inne. Drozd nie zakręcił półelfce w głowie samą swoją osobowością, ale przy tym dziewczyna nie próbowała go specjalnie zniechęcić, tak jakby chciała pozwolić relacji rozwinąć się samej, w dowolnym kierunku. Nie ukrywała natomiast, że ewentualne ocieplenie znajomości leży po stronie barda i to od niego oczekuje wysiłku w tej kwestii.
Oczywiście, w chwili spotkania z rusałką i jej adoratorem wszystkie opowiastki zeszły na plan dalszy. Jakkolwiek niepewna własnych zamiarów była początkowo metyska, zrobiła się całkiem pewna, gdy tylko zrozumiała co stworzenie próbowało zrobić z Truposzem. A że była niegłupia — zrozumiała szybko.
— Stronthe... Drozd, pomóż mi z chłopakiem! Rusz się! Bez zabijania! — ponagliła mistrza pieśni, wykazując nie tylko znajomość przynajmniej elementarnych postaw taktyki i planowania w walce, ale też uznając wartość informacji, jakie mógł posiadać chłopak. Te z kolei przekładały się na wartość jego żywota, przynajmniej na razie...
Faria sięgnęła zatem, ale nie po kiścień, a po okrągłą tarczę. Widziała, że kipiący agresją wiedźmin zamierza rzucić się na nieznane im stworzenie i właśnie po to potrzebna była jej osłona — wyciągając młokosa częściowo właziła zabójcy pod miecz. Mimo to, wskoczyła w płytki strumień i rzuciła się w kierunku „żywej tarczy”, którą przygotowała sobie nimfa, wybierając metodę cokolwiek nieortodoksyjną — posłała bowiem cios kolanem, prosto w to co mogło kiedyś uczynić gołowąsa mężczyzną, by następnie spróbować odepchnąć go na bok, wyłączyć go z walki i odsłonić wiedźminowi prawdziwą, mieszającą w zmysłach przeciwniczkę.
— Obudź się, idioto! Sucz we łbie ci miesza!
— Tajemnica handlowa — oświadczyła. Doskonale zdawała sobie przy tym sprawę, że podobne tajemnice tylko podsycają ciekawość, więc zdecydowała się ostatecznie postawić kreskę kolejnymi słowami. — Od razu jednak zastrzegę, że szpicel ze mnie nie lepszy niż z was, trubadura. A już na pewno nie obchodzą mnie sekrety waszego umiłowanego królestewka. Po prostu rozmawiam o konkretnych interesach z bardzo konkretnymi ludźmi. Na tym polega przedstawicielstwo handlowe. Nie jestem obwoźną handlarką z Ofiru, wciskającą mieszczuchom jakieś kolorowe paciorki, jeśli to przyszło wam na myśl. Reszta to moja sprawa.
I tak zostawiając sprawę, zrezygnowała definitywnie z rozmowy na ten temat, będąc za to częściowo otwartą na inne. Drozd nie zakręcił półelfce w głowie samą swoją osobowością, ale przy tym dziewczyna nie próbowała go specjalnie zniechęcić, tak jakby chciała pozwolić relacji rozwinąć się samej, w dowolnym kierunku. Nie ukrywała natomiast, że ewentualne ocieplenie znajomości leży po stronie barda i to od niego oczekuje wysiłku w tej kwestii.
Oczywiście, w chwili spotkania z rusałką i jej adoratorem wszystkie opowiastki zeszły na plan dalszy. Jakkolwiek niepewna własnych zamiarów była początkowo metyska, zrobiła się całkiem pewna, gdy tylko zrozumiała co stworzenie próbowało zrobić z Truposzem. A że była niegłupia — zrozumiała szybko.
— Stronthe... Drozd, pomóż mi z chłopakiem! Rusz się! Bez zabijania! — ponagliła mistrza pieśni, wykazując nie tylko znajomość przynajmniej elementarnych postaw taktyki i planowania w walce, ale też uznając wartość informacji, jakie mógł posiadać chłopak. Te z kolei przekładały się na wartość jego żywota, przynajmniej na razie...
Faria sięgnęła zatem, ale nie po kiścień, a po okrągłą tarczę. Widziała, że kipiący agresją wiedźmin zamierza rzucić się na nieznane im stworzenie i właśnie po to potrzebna była jej osłona — wyciągając młokosa częściowo właziła zabójcy pod miecz. Mimo to, wskoczyła w płytki strumień i rzuciła się w kierunku „żywej tarczy”, którą przygotowała sobie nimfa, wybierając metodę cokolwiek nieortodoksyjną — posłała bowiem cios kolanem, prosto w to co mogło kiedyś uczynić gołowąsa mężczyzną, by następnie spróbować odepchnąć go na bok, wyłączyć go z walki i odsłonić wiedźminowi prawdziwą, mieszającą w zmysłach przeciwniczkę.
— Obudź się, idioto! Sucz we łbie ci miesza!
► Pokaż Spoiler
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Strumienna Panna nie otrzymała drugiej szansy od Wellena, ale nim srebrna klinga rozcięła jej prawe udo, gdy ta próbowała odskoczyć, wydarzyło się wiele więcej. O wiele więcej niż spodziewał się wiedźmin i o wiele więcej niż opowie w swych pieśniach bard. Wydarzenia u podnóża Pustulskiej Pokrywy miały zacząć się niespodziewaną tragedią.
Metyska wystrzeliła jak z procy, zakrywając siebie tarczą, aby jej głowa nie stanęła się kolejną na liście ściętych przez Truposza. Z rozpędu kopnęła zauroczonego chłopaka w krocze, który nawet nie zamierzał się uchylić. Ciężko powiedzieć, jakimi zamiarami kierowała się Faria – czy zamierzała jedynie wyrwać go z sideł nimfy, czy ogłuszyć, czy sadystycznie pozbawić go płodności, ale z pewnością nie było to przyjemne. Młody pastuch zdążył wydać z siebie jedne przeszywające knieje jęknięcie, aż spłoszyły się ptaki z pobliskich drzew do tej pory spokojnie oglądające spektakl. Rudawy lis pomknął w zarośla i nawet zaciekawione kuny, szybko schowały się do swoich jamek. Nikt nie chciał znaleźć się na miejscu Heńka. W jego oczach pojawiła się na moment świadomość, nim stracił przytomność. Z pewnością wpadłby twarzą w potok, gdyby nie bard, który pomógł di Marinie utrzymać go.
Zanieśli go na brzeg potoku, gdy czarnoskóry chłopak zaczął krzyczeć, rzucając przekleństwa nilfgaardzkim. Stał po kostki w wodzie wpatrując się w pieniące się przed nim odmęty. W miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była pogodna Helif z Birki, zarażająca swoim uśmiechem dzierlatka, beztroska awanturniczka o twarzy usłanej piegami. Coś ją pochwyciło i utopiło, a następnie zaciągnęło do swojego leża.
W tym czasie niewzruszony krzykami wychowanek cechu węża, wyskoczył przed siebie rozcinając bladoniebieską skórę pokoniukcyjnej istoty. Zasyczała, obnażając bielutkie niewielkie ząbki. Odskoczyła do tyłu, uważnie śledząc każdy ruch wiedźmina. Nie była zbyt groźnym stworzeniem. Nie miała szponów, ani innej naturalnej broni. Nie rzucała czarami. Wabiła mężczyzn w swoje objęcia jedynie urokiem.
— Stój. Zostaw. — Krzyknęła do niego, wyciągając przed siebie błoniastą dłoń, ale nie potrafiła już zaczarować go. Była bezbronna. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
Metyska wystrzeliła jak z procy, zakrywając siebie tarczą, aby jej głowa nie stanęła się kolejną na liście ściętych przez Truposza. Z rozpędu kopnęła zauroczonego chłopaka w krocze, który nawet nie zamierzał się uchylić. Ciężko powiedzieć, jakimi zamiarami kierowała się Faria – czy zamierzała jedynie wyrwać go z sideł nimfy, czy ogłuszyć, czy sadystycznie pozbawić go płodności, ale z pewnością nie było to przyjemne. Młody pastuch zdążył wydać z siebie jedne przeszywające knieje jęknięcie, aż spłoszyły się ptaki z pobliskich drzew do tej pory spokojnie oglądające spektakl. Rudawy lis pomknął w zarośla i nawet zaciekawione kuny, szybko schowały się do swoich jamek. Nikt nie chciał znaleźć się na miejscu Heńka. W jego oczach pojawiła się na moment świadomość, nim stracił przytomność. Z pewnością wpadłby twarzą w potok, gdyby nie bard, który pomógł di Marinie utrzymać go.
Zanieśli go na brzeg potoku, gdy czarnoskóry chłopak zaczął krzyczeć, rzucając przekleństwa nilfgaardzkim. Stał po kostki w wodzie wpatrując się w pieniące się przed nim odmęty. W miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była pogodna Helif z Birki, zarażająca swoim uśmiechem dzierlatka, beztroska awanturniczka o twarzy usłanej piegami. Coś ją pochwyciło i utopiło, a następnie zaciągnęło do swojego leża.
W tym czasie niewzruszony krzykami wychowanek cechu węża, wyskoczył przed siebie rozcinając bladoniebieską skórę pokoniukcyjnej istoty. Zasyczała, obnażając bielutkie niewielkie ząbki. Odskoczyła do tyłu, uważnie śledząc każdy ruch wiedźmina. Nie była zbyt groźnym stworzeniem. Nie miała szponów, ani innej naturalnej broni. Nie rzucała czarami. Wabiła mężczyzn w swoje objęcia jedynie urokiem.
— Stój. Zostaw. — Krzyknęła do niego, wyciągając przed siebie błoniastą dłoń, ale nie potrafiła już zaczarować go. Była bezbronna. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Cios poniżej pasa okazał się na tyle podręcznikowy, że gdzieś w głębi duszy poczuła go także i sama napastniczka, nawet pomimo braku kontuzjowanej części ciała. Ba, słysząc nieludzki jęk chłopaczka, odczuła nawet coś więcej — zalążek wyrzutów sumienia, czy aby powinna zdejmować urok w ten sposób. Zrewanżowała się chociaż tym, że wyciągnęła — szczęśliwie — już nieprzytomnego Heńka na brzeg strumyka, w czym nie odmówiła pomocy barda, chociażby po to, by nie musieć odrzucać trzymanej w lewej dłoni tarczy.
Słusznie, bo walka jeszcze się nie skończyła, a nimfa nie była jedynym przeciwnikiem, który czaił się na nich w tych wodach. Suka sprowadziła sobie pomocnika, a przynajmniej tyle zdążyła zrozumieć Faria, widząc kątem oka wciąganą do wody sylwetkę Helif. Nie zdążyła dostrzec przez co dokładnie, nie rzuciła się kobiecie na pomoc, uznając Redankę za straconą. Za cenę jej życia, porwała swojego wychowanka za kaptur i szarpnęła przerażonego dzieciaka za siebie, pewnikiem go przy tym przewracając, za to odciągając z dala od brzegu. Ta sama sztuczka mogła nie udać się jej z dorosłym mężczyzną, więc poprzestała na popchnięciu Drozda w tył, uzupełniając ostrzeżeniem.
— Coś jest w wodzie! Z dala od brzegu! Nie podchodź! — lawirowała między językami, by jej czarnoskóry podopieczny również zrozumiał. Był zbyt cenny, by zginął przy niej jak idiota.
Został tylko siekający nimfę Wellen, który — była tego niemal pewna — nie słyszał, lub nie chciał słyszeć jej wołań, tkwiąc w bitewnym transie. Nie mając zamiaru ponownie ładować się w zdradliwy strumień, by podzielić los Helif, sięgnęła do pasa, po nóż... nie, nie nóż. Noża było jej żal na to co chciała zrobić. Mógł wystarczyć jej przeciętnej wielkości kamulec, który chwyciła spod butów przy pierwszej okazji, ciskając go zaraz w stronę walczących. Bez zamiaru trafienia w którąś z sylwetek — chodziło przecież tylko o zwrócenie uwagi.
— Vatt'ghern, zostaw tą cuan i wynoś się stamtąd jeśli ci życie miłe! Na brzeg, już! Pod wodą coś siedzi!
Słusznie, bo walka jeszcze się nie skończyła, a nimfa nie była jedynym przeciwnikiem, który czaił się na nich w tych wodach. Suka sprowadziła sobie pomocnika, a przynajmniej tyle zdążyła zrozumieć Faria, widząc kątem oka wciąganą do wody sylwetkę Helif. Nie zdążyła dostrzec przez co dokładnie, nie rzuciła się kobiecie na pomoc, uznając Redankę za straconą. Za cenę jej życia, porwała swojego wychowanka za kaptur i szarpnęła przerażonego dzieciaka za siebie, pewnikiem go przy tym przewracając, za to odciągając z dala od brzegu. Ta sama sztuczka mogła nie udać się jej z dorosłym mężczyzną, więc poprzestała na popchnięciu Drozda w tył, uzupełniając ostrzeżeniem.
— Coś jest w wodzie! Z dala od brzegu! Nie podchodź! — lawirowała między językami, by jej czarnoskóry podopieczny również zrozumiał. Był zbyt cenny, by zginął przy niej jak idiota.
Został tylko siekający nimfę Wellen, który — była tego niemal pewna — nie słyszał, lub nie chciał słyszeć jej wołań, tkwiąc w bitewnym transie. Nie mając zamiaru ponownie ładować się w zdradliwy strumień, by podzielić los Helif, sięgnęła do pasa, po nóż... nie, nie nóż. Noża było jej żal na to co chciała zrobić. Mógł wystarczyć jej przeciętnej wielkości kamulec, który chwyciła spod butów przy pierwszej okazji, ciskając go zaraz w stronę walczących. Bez zamiaru trafienia w którąś z sylwetek — chodziło przecież tylko o zwrócenie uwagi.
— Vatt'ghern, zostaw tą cuan i wynoś się stamtąd jeśli ci życie miłe! Na brzeg, już! Pod wodą coś siedzi!
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 208
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Jak na krótką chwilą, zadziało się naprawdę dużo pośród tak niewielu istot. Najpierw, znokautowany bolesnym kopniakiem w jajca Heniek wyłożył się jak długi. Siła i precyzja z jaką zadano cios była godna odnotowania, wyglądało bowiem na to, że metyska nie tylko wyglądała groźnie. Z pomocą Drozda, półelfka odciągała pastucha mniej więcej w chwili, kiedy Wellen był już na ich wysokości. Przez zamieszanie pod nogami, przy niewielkiej możliwości manewru co było winą wody, wiedźmin wypadł z rytmu. Ciął płytko, po nodze, można by rzec, że tylko zadrapał przeciwniczkę. Zaraz po tym spodziewał się riposty i choć był gotów do wykonania uniku, bądź innego manewru obronnego, okazało się, że wcale nie musiał.
W międzyczasie, gdzieś za plecami chlupnęło zdrowo, a zaraz po tym usłyszał krzyki młodego zangwebarczyka. Nie skupiał się na słowach, wystarczył mu wydźwięk. Panika, może strach, w każdym razie mocne zaaferowanie. Co się stało? Nie mógł teraz się odwrócić. Nie zamierzał też odpuścić wodnej dziwce, mimo jej woli poddania. Wtem, niemal przed nosem przeleciał mu kamień. Głowa Wellena nie poruszyła się nawet o milimetr, jakby czując trajektorię lotu pocisku, wiedział, że nie był weń celowany.
— Cholerny babiniec… — mruknął pod nosem, słysząc nawoływanie z tyłu i prośbę o litość z przodu. Zmienił pozycję, by zobaczyć co dzieje się za jego plecami, wciąż nie opuszczając miecza, ni nie spuszczając wzroku z potwory.
Truposz zdawał się pojąć sytuację szybko, a i nie musiał być matematycznym geniuszem, by zauważyć zniknięcie jednej z kompanek, niejakiej Helif. Nie, żeby miał w sobie wiele współczucia do kogokolwiek, z potworami na czele, ale w obliczu potencjalnie większego i potężniejszego zagrożenia czającego się w wodzie, Wellen wycofał się ostrożnie, nie pozostawiając owego manewru bez komentarza.
— Grzechy masz odpuszczone. Masz coś do powiedzenia, to mów. Nie? To wypierdalaj — rzucił do rusałki, wcale a wcale nie zamierzając chować miecza i opuszczać gardy w obecnej sytuacji.
— Już po niej? Zresztą, skoro nie potrafiła się obronić, pierdolić jej żywot. Nie ma co mitrężyć, trzeba się oddalić. Nawet, jeśli położę jednego potwora, z dwoma na raz może być problem. — Wiedźmin odartym z emocji wzrokiem, niejako na wzór bezwolnego golema, ocenił na szybko miejsce, w którym stała Helif gdy widział ją po raz ostatni, a potem przeniósł spojrzenie na nieprzytomnego Heńka i dopiero na sam koniec na Farię, zupełnie ignorując pozostałą dwójkę.
— Całkiem, całkiem, a teraz go obudź. Nie zamierzam taszczyć jakiegoś wieśniaka — półelfka nie odniosła mylnego wrażenia, widząc na bladej twarzy Truposza uśmieszek, wcale nie drwiący, a cwaniacki. Doceniał tych, którzy potrafili się nie tylko bronić, ale i wyprowadzać ciosy. Mina mutanta niemal natychmiast powróciła do stanu neutralnego.
— Następnym razem nie wchodź mi w drogę, mało brakło, a odrąbałbym jej nogę jednym cięciem — co nie do końca było prawdą, należało jednakże wykorzystać moment, by ustalić pewne priorytety, a zwłaszcza w sytuacjach podobnych minionej.
W międzyczasie, gdzieś za plecami chlupnęło zdrowo, a zaraz po tym usłyszał krzyki młodego zangwebarczyka. Nie skupiał się na słowach, wystarczył mu wydźwięk. Panika, może strach, w każdym razie mocne zaaferowanie. Co się stało? Nie mógł teraz się odwrócić. Nie zamierzał też odpuścić wodnej dziwce, mimo jej woli poddania. Wtem, niemal przed nosem przeleciał mu kamień. Głowa Wellena nie poruszyła się nawet o milimetr, jakby czując trajektorię lotu pocisku, wiedział, że nie był weń celowany.
— Cholerny babiniec… — mruknął pod nosem, słysząc nawoływanie z tyłu i prośbę o litość z przodu. Zmienił pozycję, by zobaczyć co dzieje się za jego plecami, wciąż nie opuszczając miecza, ni nie spuszczając wzroku z potwory.
Truposz zdawał się pojąć sytuację szybko, a i nie musiał być matematycznym geniuszem, by zauważyć zniknięcie jednej z kompanek, niejakiej Helif. Nie, żeby miał w sobie wiele współczucia do kogokolwiek, z potworami na czele, ale w obliczu potencjalnie większego i potężniejszego zagrożenia czającego się w wodzie, Wellen wycofał się ostrożnie, nie pozostawiając owego manewru bez komentarza.
— Grzechy masz odpuszczone. Masz coś do powiedzenia, to mów. Nie? To wypierdalaj — rzucił do rusałki, wcale a wcale nie zamierzając chować miecza i opuszczać gardy w obecnej sytuacji.
— Już po niej? Zresztą, skoro nie potrafiła się obronić, pierdolić jej żywot. Nie ma co mitrężyć, trzeba się oddalić. Nawet, jeśli położę jednego potwora, z dwoma na raz może być problem. — Wiedźmin odartym z emocji wzrokiem, niejako na wzór bezwolnego golema, ocenił na szybko miejsce, w którym stała Helif gdy widział ją po raz ostatni, a potem przeniósł spojrzenie na nieprzytomnego Heńka i dopiero na sam koniec na Farię, zupełnie ignorując pozostałą dwójkę.
— Całkiem, całkiem, a teraz go obudź. Nie zamierzam taszczyć jakiegoś wieśniaka — półelfka nie odniosła mylnego wrażenia, widząc na bladej twarzy Truposza uśmieszek, wcale nie drwiący, a cwaniacki. Doceniał tych, którzy potrafili się nie tylko bronić, ale i wyprowadzać ciosy. Mina mutanta niemal natychmiast powróciła do stanu neutralnego.
— Następnym razem nie wchodź mi w drogę, mało brakło, a odrąbałbym jej nogę jednym cięciem — co nie do końca było prawdą, należało jednakże wykorzystać moment, by ustalić pewne priorytety, a zwłaszcza w sytuacjach podobnych minionej.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław