Jaskinia Króla Gór
- Asteral von Carlina
- Posty: 344
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Jaskinia Króla Gór
Odpowiadając na zapotrzebowanie na przygody, otwieram nową ptasią opowieść skupioną na akcji i walce. Zachęcam więc do tworzenia postaci, które potrafią władać orężem, bronią dystansową czy czarami. Rozgrywka jest skierowana dla każdego chętnego gracza, który nie boi się spojrzeć śmierci prosto w oczy. Fabuła rozgrywa się w naszym świecie wiedźmińskim, a wydarzenia mogą mieć pośredni wpływ na wydarzenia i plotki.
Chętni gracze tworzą nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem. Postać może stać się stałym członkiem ptasich opowieści, lub być tylko bohaterem owej przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 19 stycznia 2024.
Chętni gracze tworzą nową postać zgodnie z ogólno przyjętym wzorem. Postać może stać się stałym członkiem ptasich opowieści, lub być tylko bohaterem owej przygody.
Na zgłoszenia i przesłanie Karty Postaci w pw lub na discordzie czekam do 19 stycznia 2024.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 344
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Naor przemierzał z nimi góry, ledwie niezauważony; nie wyprzedzał ich, ani nie ciągnął się z tyłu, nie zbaczał z wytyczonych ścieżek; nie wychylał się niepotrzebnie, gdy dotarli do pustelnika, nie powodując niepotrzebnych kłopotów; towarzyszył w ich dyskusjach bez słowa, nawet jeśli główny temat dotyczył jego samego; jedynie w opowieściach barda wydawał się zainteresowany, patrzył na niego wtem szeroko otwartymi oczami, ale nie przerywał gawęd.
Na oko wiedźmina, pułapki używane przez górala, nie okażą się zbyt przydatne na potwory, z którymi przyjdzie im się zmagać. Potrzaski, klatki samozatrzaskowe, sieci i sidła nie powstrzymają szczurołaków przed atakiem. Poza tym nie zamierzali tygodniami się na nie szykować, chcieli je wybić jak najszybciej. Niektóre z wiszących pułapek, wydawały się stare i podrdzewiałe, co nie odbierało im zabójczości. Inne najwyraźniej świeżo wykonane, jeszcze nie posmakowały krwi. Z bliska mogła przyjrzeć się im sama Faria, która ledwie wpadła w jedną z nich. Sekunda nieuwagi, a zawisłaby na jednym z pobliskich drzew. Pętla skryta pod igliwiem była wręcz niezauważalna, wraz z mechanizmem zwalniającym, utrzymującym pochyloną gałąź potężnego drzewa. Gospodarz wykorzystując kilka domowych przedmiotów, przygotował zmyślne sidła. Prawdopodobnie było ich dużo więcej dookoła domu.
Nim wiedźmin warknął, na skrytego w gęstwinie nieznajomego, rozległ się głuchy łomot w drzwi, któremu nie towarzyszyło zaproszenie do środka. Domostwo było puste, gdyż stary gazda obserwował ich od czasu, gdy zboczyli z głównego szlaku. Spomiędzy iglastych zarośli wyłonił się niewysoki, pokurczony staruszek o twarzy pomarszczonej jak suszona śliwka. Na zgarbiony tułów narzuconą miał skórzany serdak, wełniane spodnie, przepasane potężnym srosem, do którego przyczepione były dwa toporki, wsunięte były w wysokie skórzane buty o wysokiego cholewie. Na głowie włożony miał kłobuk z orlim piórem. W wychudłych rękach trzymał niewielką kuszę, która wycelowana była w Truposza.
— Wiedźmaka to u mnie jeszcze nie było, co by po górach zbłądził do mojej koleby. Żodnego żem jeszcze nie upolował, choć różne wynatury chadzają po gajokach i wyrchach. Łazita po mojej ziymi, więc nie godojcie za gmełć.
— Witojcie dziadku, my ze sprawą, nie z kłopotem. — Zakrzyknął chłopak z uśmiechem na twarzy na widok starego.
— Tego nie byłbym taki pewien, Heniu. Po co żeś przyprowadził tutaj cyprów.
— W sprawie bestii, która stada przetrzebia i ludzi morduje. — Wtrącił się bard. — Wysłano nas, w sumie to bardziej tamtą dwójkę, by zgładzić potwory.
— I jakże stary cłek, miałby wam skrzepić. Podnuntatą nie będę, bo na stare kości się nie rzucą. — Opuścił kuszę, spuszczając palec ze spustu, zbliżając się do gołowąsa, choć nadal zostawiając naciągniętą cięciwę. Młodzian przytulił się do staruszka, jakby byli rodziną. — Witojcie Heniu. I was dobrze uwidziyć w zdrowiu Odek. — Stara dłoń poklepała po plecach grajka.
— I was dobrze widzieć gazdo.
— Godajta więc, czego wam trzeba.
Na oko wiedźmina, pułapki używane przez górala, nie okażą się zbyt przydatne na potwory, z którymi przyjdzie im się zmagać. Potrzaski, klatki samozatrzaskowe, sieci i sidła nie powstrzymają szczurołaków przed atakiem. Poza tym nie zamierzali tygodniami się na nie szykować, chcieli je wybić jak najszybciej. Niektóre z wiszących pułapek, wydawały się stare i podrdzewiałe, co nie odbierało im zabójczości. Inne najwyraźniej świeżo wykonane, jeszcze nie posmakowały krwi. Z bliska mogła przyjrzeć się im sama Faria, która ledwie wpadła w jedną z nich. Sekunda nieuwagi, a zawisłaby na jednym z pobliskich drzew. Pętla skryta pod igliwiem była wręcz niezauważalna, wraz z mechanizmem zwalniającym, utrzymującym pochyloną gałąź potężnego drzewa. Gospodarz wykorzystując kilka domowych przedmiotów, przygotował zmyślne sidła. Prawdopodobnie było ich dużo więcej dookoła domu.
Nim wiedźmin warknął, na skrytego w gęstwinie nieznajomego, rozległ się głuchy łomot w drzwi, któremu nie towarzyszyło zaproszenie do środka. Domostwo było puste, gdyż stary gazda obserwował ich od czasu, gdy zboczyli z głównego szlaku. Spomiędzy iglastych zarośli wyłonił się niewysoki, pokurczony staruszek o twarzy pomarszczonej jak suszona śliwka. Na zgarbiony tułów narzuconą miał skórzany serdak, wełniane spodnie, przepasane potężnym srosem, do którego przyczepione były dwa toporki, wsunięte były w wysokie skórzane buty o wysokiego cholewie. Na głowie włożony miał kłobuk z orlim piórem. W wychudłych rękach trzymał niewielką kuszę, która wycelowana była w Truposza.
— Wiedźmaka to u mnie jeszcze nie było, co by po górach zbłądził do mojej koleby. Żodnego żem jeszcze nie upolował, choć różne wynatury chadzają po gajokach i wyrchach. Łazita po mojej ziymi, więc nie godojcie za gmełć.
— Witojcie dziadku, my ze sprawą, nie z kłopotem. — Zakrzyknął chłopak z uśmiechem na twarzy na widok starego.
— Tego nie byłbym taki pewien, Heniu. Po co żeś przyprowadził tutaj cyprów.
— W sprawie bestii, która stada przetrzebia i ludzi morduje. — Wtrącił się bard. — Wysłano nas, w sumie to bardziej tamtą dwójkę, by zgładzić potwory.
— I jakże stary cłek, miałby wam skrzepić. Podnuntatą nie będę, bo na stare kości się nie rzucą. — Opuścił kuszę, spuszczając palec ze spustu, zbliżając się do gołowąsa, choć nadal zostawiając naciągniętą cięciwę. Młodzian przytulił się do staruszka, jakby byli rodziną. — Witojcie Heniu. I was dobrze uwidziyć w zdrowiu Odek. — Stara dłoń poklepała po plecach grajka.
— I was dobrze widzieć gazdo.
— Godajta więc, czego wam trzeba.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 368
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Także Faria zostawiła chwilowo temat potencjalnej relacji wiedźmińsko-półelfiej, choć od puszczenia komentarza w niepamięć była daleka. Uspokoiła się myślą, iż prędzej czy później jeszcze skopie tamtemu rzyć, czy odegra się na nim jeszcze inaczej. Czas miał jednak pokazać, czy będzie miała czas, albo i w ogóle chęci by tej obietnicy dotrzymać.
— Nie mam pojęcia jak mieszkający na odludziu pustelnik, gdzie diabeł mówi dobranoc, miałby rozwiązać ten problem. Najwyżej trzeba będzie trzasnąć dwa razy mocniej. Da się zrobić — przekonywała dziewczyna, istotnie nie dając wiary, by rzeczony Horst — kimkolwiek w poprzednim życiu nie był — trzymał na strychu skrzynkę pełną oręża z drogocennego metalu. I jeszcze podzielił się nim z dobroci serca. Zbyt długo i zbyt twardo stąpała po ziemi, by dać się kupić na podobne bajania. Choćby wypowiadał je sam, złotousty Mistrz Drozd, idący teraz gdzieś obok.
— Pest, bloede hoersson! Hvren... — zelżyła nagle pułapkę, w którą o mało nie wlazła. O mało co nie nadziała się na stary numer z powieszeniem intruza za nogę. Z tą różnicą, że za intruza się bynajmniej nie uważała, a nawet wręcz przeciwnie — świętości domu pustelnika jeszcze nie naruszyła. Była tu w „interesie” i przez to tym bardziej denerwowało ją to jak gospodarz „wita” potencjalnych gości.
Na wszelki wypadek zapukała do drzwi ze zdwojoną ostrożnością, spodziewając się wszystkiego. Jak się okazało — niepotrzebnie, bo „wszystko” wyszło zza krzaka i co prawda w rzyć ją nie kopnęło, ale optymizmem również nie napawało — rezydent chałupy dzierżył kuszę. Faria zareagowała instynktownie, ściągając z pleców tarczę, zasłaniając nią połowę swojej sylwetki, a sobą samą — Naora.
— Możesz chcieć odłożyć tą kuszę, dziadku. I tak nie zdążysz przeładować — wspomogła się prostą matematyką, otrzymując dość prosty wniosek, że i owszem — nie zdążyłby i nie trzeba było profesora Oxenfurtu, by to potwierdził. Ale, że nigdy nie rachowała jakoś specjalnie dobrze, mogła się mylić.
Nie kryła jednak, że odetchnęła z ulgą, gdy tamten usłuchał i przestał mierzyć w Wellena, a miast tego uścisnął młokosa. Być może znaczyło to, że łatwiej rozstanie się z ekwipunkiem.
— Tak jak bard mówi, idziemy pozbyć się stworów. Nie sami, oczywiście. Dlatego potrzebujemy sprzętu i informacji. Chociażby o tym gdzie udała się poprzednia grupa, która rozwiązywała wasz problem. Chcemy połączyć siły. A i weźmiemy co nam dasz, bo nie kryję — sprawę za was rozwiązujemy i karku nadstawiamy, więc i stosownej pomocy oczekujemy. To chyba niewielka cena...?
— Nie mam pojęcia jak mieszkający na odludziu pustelnik, gdzie diabeł mówi dobranoc, miałby rozwiązać ten problem. Najwyżej trzeba będzie trzasnąć dwa razy mocniej. Da się zrobić — przekonywała dziewczyna, istotnie nie dając wiary, by rzeczony Horst — kimkolwiek w poprzednim życiu nie był — trzymał na strychu skrzynkę pełną oręża z drogocennego metalu. I jeszcze podzielił się nim z dobroci serca. Zbyt długo i zbyt twardo stąpała po ziemi, by dać się kupić na podobne bajania. Choćby wypowiadał je sam, złotousty Mistrz Drozd, idący teraz gdzieś obok.
— Pest, bloede hoersson! Hvren... — zelżyła nagle pułapkę, w którą o mało nie wlazła. O mało co nie nadziała się na stary numer z powieszeniem intruza za nogę. Z tą różnicą, że za intruza się bynajmniej nie uważała, a nawet wręcz przeciwnie — świętości domu pustelnika jeszcze nie naruszyła. Była tu w „interesie” i przez to tym bardziej denerwowało ją to jak gospodarz „wita” potencjalnych gości.
Na wszelki wypadek zapukała do drzwi ze zdwojoną ostrożnością, spodziewając się wszystkiego. Jak się okazało — niepotrzebnie, bo „wszystko” wyszło zza krzaka i co prawda w rzyć ją nie kopnęło, ale optymizmem również nie napawało — rezydent chałupy dzierżył kuszę. Faria zareagowała instynktownie, ściągając z pleców tarczę, zasłaniając nią połowę swojej sylwetki, a sobą samą — Naora.
— Możesz chcieć odłożyć tą kuszę, dziadku. I tak nie zdążysz przeładować — wspomogła się prostą matematyką, otrzymując dość prosty wniosek, że i owszem — nie zdążyłby i nie trzeba było profesora Oxenfurtu, by to potwierdził. Ale, że nigdy nie rachowała jakoś specjalnie dobrze, mogła się mylić.
Nie kryła jednak, że odetchnęła z ulgą, gdy tamten usłuchał i przestał mierzyć w Wellena, a miast tego uścisnął młokosa. Być może znaczyło to, że łatwiej rozstanie się z ekwipunkiem.
— Tak jak bard mówi, idziemy pozbyć się stworów. Nie sami, oczywiście. Dlatego potrzebujemy sprzętu i informacji. Chociażby o tym gdzie udała się poprzednia grupa, która rozwiązywała wasz problem. Chcemy połączyć siły. A i weźmiemy co nam dasz, bo nie kryję — sprawę za was rozwiązujemy i karku nadstawiamy, więc i stosownej pomocy oczekujemy. To chyba niewielka cena...?
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 206
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Widząc wychodzącego z krzaczorów dziadka dzierżącego kuszę, wiedźmin wykrzywił twarz w drwiącym uśmieszku. Skrzyżował przy tym ręce na piersi, dając do zrozumienia, że ani nie zamierza sięgać po broń, ani też nie czuje się szczególnie zagrożony.
— Odłóż to dziadku zanim zrobisz sobie krzywdę — zawtórował Farii, a w głosie kryła się ledwie wyczuwalna nutka groźby wymieszanej ze zwykłym rozdrażnieniem.
Kilka chwil wcześniej, jedynie refleks uchronił metyskę przed zawiśnięciem łbem do dołu przy drzwiach starego pustelnika. Wellen uniósł wtedy brwi tylko na moment. W niewielkiej luce czasowej, miał też sposobność na szybko ocenić użyteczność jak i stan zgromadzonych tu potrzasków i innego niezbyt przydatnego ustrojstwa.
Jako, że półelfka wyłożyła dziadkowi cel ich przybycia, a sam dziadek zdążył już pochwalić się, iż zdarzało mu się w obronie obejścia odpędzać lub też zabijać potwory, Truposzowi nasunęło się kilka pytań.
— Jak radzisz sobie z tutejszymi potworami, hm? Bo przecież nie tym złomem — Domniemany łowca potworów omiótł okolicę chałupy dłonią, wskazując nowsze i starsze pułapki.
— Masz tu jakieś srebro? Ci, tutaj, wyrwali się nieprzygotowani, a ty, skoro całe życie tu spędziłeś, to pewnie i masz. A skoro masz, to z radością się z nami podzielisz, bo przecież zależy ci na świętym spokoju, życiu baców, pastuchów i ich owieczek — wiedźmin zastanowił się jeszcze krótką chwilę, po czym dodał — i jeszcze liny, haki, czekany, co tylko masz — ton Wellena w najmniejszym calu nie był zbliżony do prośby, stanowił twarde żądanie, jakby mutant już czuł się właścicielem skrywanych we wnętrzu chaty szpargałów. Pełen determinacji do zawłaszczenia dóbr właściciela, z pewnością nie cofnąłby się przed zabraniem ich siłą w razie konieczności. W rzeczywistości był świadom, że nie tylko grajek, wieśniak i półelfka wybrali się na tę wyprawę bez większych przygotowań. Złapali co mieli pod ręką i ruszyli w ślad za ogłoszeniem obiecującym sporą sumkę za rozwiązanie trapiących okolicę problemów.
— Odłóż to dziadku zanim zrobisz sobie krzywdę — zawtórował Farii, a w głosie kryła się ledwie wyczuwalna nutka groźby wymieszanej ze zwykłym rozdrażnieniem.
Kilka chwil wcześniej, jedynie refleks uchronił metyskę przed zawiśnięciem łbem do dołu przy drzwiach starego pustelnika. Wellen uniósł wtedy brwi tylko na moment. W niewielkiej luce czasowej, miał też sposobność na szybko ocenić użyteczność jak i stan zgromadzonych tu potrzasków i innego niezbyt przydatnego ustrojstwa.
Jako, że półelfka wyłożyła dziadkowi cel ich przybycia, a sam dziadek zdążył już pochwalić się, iż zdarzało mu się w obronie obejścia odpędzać lub też zabijać potwory, Truposzowi nasunęło się kilka pytań.
— Jak radzisz sobie z tutejszymi potworami, hm? Bo przecież nie tym złomem — Domniemany łowca potworów omiótł okolicę chałupy dłonią, wskazując nowsze i starsze pułapki.
— Masz tu jakieś srebro? Ci, tutaj, wyrwali się nieprzygotowani, a ty, skoro całe życie tu spędziłeś, to pewnie i masz. A skoro masz, to z radością się z nami podzielisz, bo przecież zależy ci na świętym spokoju, życiu baców, pastuchów i ich owieczek — wiedźmin zastanowił się jeszcze krótką chwilę, po czym dodał — i jeszcze liny, haki, czekany, co tylko masz — ton Wellena w najmniejszym calu nie był zbliżony do prośby, stanowił twarde żądanie, jakby mutant już czuł się właścicielem skrywanych we wnętrzu chaty szpargałów. Pełen determinacji do zawłaszczenia dóbr właściciela, z pewnością nie cofnąłby się przed zabraniem ich siłą w razie konieczności. W rzeczywistości był świadom, że nie tylko grajek, wieśniak i półelfka wybrali się na tę wyprawę bez większych przygotowań. Złapali co mieli pod ręką i ruszyli w ślad za ogłoszeniem obiecującym sporą sumkę za rozwiązanie trapiących okolicę problemów.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 344
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Nie ostrzeżenia przedstawicielki handlowej z południa, ani tym bardziej słowa bladego mutanta, przyczyniły się do odłożenia broni i większej życzliwości ze strony gospodarza, lecz towarzystwo dwóch zaufanych ludzi. Drozd, choć mógł się wydawać zwykłym fircykiem, który sprawniej włada głosem, niż brzeszczotem, mógł być uniwersalnym kluczem do ludzkich serc. Nie wzbudzał sympatii mrukliwych i rzeczowych wojowników, ale mieszkańcy tych ziem od zwykłych wieśniaków, przez drobnomieszczaństwo po szlachetnie urodzonych ceniło sobie jego towarzystwo. Nieodzowny okazał się również zakochany w nimfach szczeniak, który bardzo dobrze znał dziadka.
— Pułapki są na zwierzynę, cy nieproszonych gości. Choć głupie bestyje z gór, tyż potrafią w nie wleźć. — Odciągnął cięciwę kuszy, aby nie zrobić przez przypadek sobie krzywdy, czy komuś innemu. Podreptał w stronę swojej chaty. — Na potwory mom swoje sposoby. Niekiedy wystarczy siednąć w ciemności i bez łotppalonych świec przeczekać nockę.
Otworzył kluczem troje zamków, a następnie gestem otwartej dłoni, zaprosił ich do środka. Pierwsi weszli bard i pastuch. W środku przywitało ich słabo oświetlone i surowe wnętrze leśnej chaty. W powietrzu unosił się ciężki sapach paleniska i żywicy. Rzuciły im się w oczy trofea, które zebrał ten zwykły staruszek. Czaszka przerośniętego wilka; wypchana głowa jelenia o nienaturalnie dużym porożu; wyprawiony fragment szarej i gładkiej skóry, który nie mógł należeć do zwykłego zwierzęcia. Na ścianach zawieszone miał również różne kusze, noże, łuki i toporki, każdy z nich sprawdzona w boju, każda gotowa do użytku w każdej chwili. Było tutaj również jeszcze więcej sideł na zwierzynę, sprężyn na większe bestie i innych zmyślnych pułapek, choćby jak kolczasta mata, którą można rozłożyć na ścieżkach w lesie.
Centralnie znajdował się surowy i solidny drewniany stół, na którym leżały kawałki suszonego mięsa, talerz z niedokończonym posiłkiem – jakieś zielsko w towarzystwie dobrze obsmażonej dziczyzny oraz moździerz z roztartymi ziołami, kilka pęków świeżo zebranych ziół oraz tłuszcz zwierzęcy.
W palenisku, nieco nadgryzionym zębem czasu, znajdowały się nadpalone szczapy drewna, a nad nimi, na metalowym haku, wisi kociołek z wystygłym już wywarem. Ściany wokół są osmalone od dymu, a w rogu stoi stos drewna na opał, przygotowanego na długie, górskie noce. W kącie, na prostej, drewnianej pryczy z wysłużonym już siennikiem, leży wełniany pled, który lata świetności ma dawno za sobą. Obok pryczy widnieje stara skrzynia, zamknięta na żelazny zamek, zapewne kryjąca w sobie najcenniejsze skarby trapera.
O te kilka wiosen zbyt krótko Faria stąpała po ziemi, a uczona dotychczasowym doświadczeniem, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem, a nieludziowi katem; gdzie za właściwie ciężki mieszek, sprzedasz własną matkę; a wartościami etycznymi można co najwyżej podetrzeć sobie rzyć; mogła zaskoczyć się postawą górala. Nie były mu w smak, szorstkie o wyczuwalnej nucie groźby, słowa Truposza, ale miał on rację. Zależało mu na świętym spokoju, by ostatnie dni umrzeć w górach na własnych warunkach, a nie w paszczy bestii, czy od wiedźmińskiego miecza. Zależało mu też na życiu baców, pastuchów i ich owieczek, bo byli mu najbliższą rodziną. Tedy zamierzał się podzielić tym, co miał.
— Cenicie mnie za bardzo, albo co gorsy kpicie sobie ze mnie. — Zwrócił się do Wellena, nie obawiając się spojrzenia jego trupich, podkreślonych czernią oczu. — Gdybym mioł jo skrzynie pełne srebra, nie siedziołbym w takiej chałpie, leć tańcował na salonach. Ale z tymi korzonkami, to chyba wolałbym zostać chawok, bo od tych skolych posadzek ciągnie zimno jak cholera.
— Mom jednak parę zecy, co mogą się wam przydać. — Zaczął szperać w skrzyni, z której wyjął puszkę, zakończoną lontem. — Kartacz niezawodna broń na wszelkie paskudniki. Robi taki huk, co to się po całych górach niesie, a rany po nim takie, co się nijak nie chcą goić. Podajcie mi jeszcze ten worecek spod stołu. — Gdy tylko Heniek szybko podniósł materiałowe zawiniątko, dziadek wyjął z niego dwie buteleczki. —Jedno to mazidło, com narykotowałem z korzenia belladony, naparstnicy górskiej i żmijowca. — Podał najbliższej mu stojącej osobie buteleczkę wypełnioną żółtym tłuszczem o nieprzyjemnym intensywnym zapachu. — Druga to ocet rutowy. Śmierdzi łokropecnie, więc nie łotykrywajta go w środku. Zazwyczaj odstrasza bestyje, ale cy zadzioło na te wasze, nie ręczę. — Była to większa butelka z przezroczysto-żółtawym płynem.
— Możecie ze sobom zabrać ciężkom kuszę; sidła, co je snalyźcie w mojej kolebie; cekany, liny i haki; a tyz maść na rany i poparzenia, cy pelenke. Biyrta co wom trza, ale rusyjta się nim zacnie się ćmić, bo nie mom zamiaru w tej kolebie wam gościć cało noc. Heńkowi wskażę pyrć, kaj sukać łowców.
— Pułapki są na zwierzynę, cy nieproszonych gości. Choć głupie bestyje z gór, tyż potrafią w nie wleźć. — Odciągnął cięciwę kuszy, aby nie zrobić przez przypadek sobie krzywdy, czy komuś innemu. Podreptał w stronę swojej chaty. — Na potwory mom swoje sposoby. Niekiedy wystarczy siednąć w ciemności i bez łotppalonych świec przeczekać nockę.
Otworzył kluczem troje zamków, a następnie gestem otwartej dłoni, zaprosił ich do środka. Pierwsi weszli bard i pastuch. W środku przywitało ich słabo oświetlone i surowe wnętrze leśnej chaty. W powietrzu unosił się ciężki sapach paleniska i żywicy. Rzuciły im się w oczy trofea, które zebrał ten zwykły staruszek. Czaszka przerośniętego wilka; wypchana głowa jelenia o nienaturalnie dużym porożu; wyprawiony fragment szarej i gładkiej skóry, który nie mógł należeć do zwykłego zwierzęcia. Na ścianach zawieszone miał również różne kusze, noże, łuki i toporki, każdy z nich sprawdzona w boju, każda gotowa do użytku w każdej chwili. Było tutaj również jeszcze więcej sideł na zwierzynę, sprężyn na większe bestie i innych zmyślnych pułapek, choćby jak kolczasta mata, którą można rozłożyć na ścieżkach w lesie.
Centralnie znajdował się surowy i solidny drewniany stół, na którym leżały kawałki suszonego mięsa, talerz z niedokończonym posiłkiem – jakieś zielsko w towarzystwie dobrze obsmażonej dziczyzny oraz moździerz z roztartymi ziołami, kilka pęków świeżo zebranych ziół oraz tłuszcz zwierzęcy.
W palenisku, nieco nadgryzionym zębem czasu, znajdowały się nadpalone szczapy drewna, a nad nimi, na metalowym haku, wisi kociołek z wystygłym już wywarem. Ściany wokół są osmalone od dymu, a w rogu stoi stos drewna na opał, przygotowanego na długie, górskie noce. W kącie, na prostej, drewnianej pryczy z wysłużonym już siennikiem, leży wełniany pled, który lata świetności ma dawno za sobą. Obok pryczy widnieje stara skrzynia, zamknięta na żelazny zamek, zapewne kryjąca w sobie najcenniejsze skarby trapera.
O te kilka wiosen zbyt krótko Faria stąpała po ziemi, a uczona dotychczasowym doświadczeniem, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem, a nieludziowi katem; gdzie za właściwie ciężki mieszek, sprzedasz własną matkę; a wartościami etycznymi można co najwyżej podetrzeć sobie rzyć; mogła zaskoczyć się postawą górala. Nie były mu w smak, szorstkie o wyczuwalnej nucie groźby, słowa Truposza, ale miał on rację. Zależało mu na świętym spokoju, by ostatnie dni umrzeć w górach na własnych warunkach, a nie w paszczy bestii, czy od wiedźmińskiego miecza. Zależało mu też na życiu baców, pastuchów i ich owieczek, bo byli mu najbliższą rodziną. Tedy zamierzał się podzielić tym, co miał.
— Cenicie mnie za bardzo, albo co gorsy kpicie sobie ze mnie. — Zwrócił się do Wellena, nie obawiając się spojrzenia jego trupich, podkreślonych czernią oczu. — Gdybym mioł jo skrzynie pełne srebra, nie siedziołbym w takiej chałpie, leć tańcował na salonach. Ale z tymi korzonkami, to chyba wolałbym zostać chawok, bo od tych skolych posadzek ciągnie zimno jak cholera.
— Mom jednak parę zecy, co mogą się wam przydać. — Zaczął szperać w skrzyni, z której wyjął puszkę, zakończoną lontem. — Kartacz niezawodna broń na wszelkie paskudniki. Robi taki huk, co to się po całych górach niesie, a rany po nim takie, co się nijak nie chcą goić. Podajcie mi jeszcze ten worecek spod stołu. — Gdy tylko Heniek szybko podniósł materiałowe zawiniątko, dziadek wyjął z niego dwie buteleczki. —Jedno to mazidło, com narykotowałem z korzenia belladony, naparstnicy górskiej i żmijowca. — Podał najbliższej mu stojącej osobie buteleczkę wypełnioną żółtym tłuszczem o nieprzyjemnym intensywnym zapachu. — Druga to ocet rutowy. Śmierdzi łokropecnie, więc nie łotykrywajta go w środku. Zazwyczaj odstrasza bestyje, ale cy zadzioło na te wasze, nie ręczę. — Była to większa butelka z przezroczysto-żółtawym płynem.
— Możecie ze sobom zabrać ciężkom kuszę; sidła, co je snalyźcie w mojej kolebie; cekany, liny i haki; a tyz maść na rany i poparzenia, cy pelenke. Biyrta co wom trza, ale rusyjta się nim zacnie się ćmić, bo nie mom zamiaru w tej kolebie wam gościć cało noc. Heńkowi wskażę pyrć, kaj sukać łowców.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 206
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Wiedźmin bez komentarza przyjął tłumaczenia dziadka. Siedzenie jak mysz pod miotłą w jego wypadku było z pewnością najrozsądniejszym co mógł zrobić.
Odczekawszy, aż zrobią to pozostali, Wellen w końcu postawił nogę za progiem leśnej chaty, tym ciaśniejszej, ile żywych istot do niej właśnie weszło. Wzrok mutanta szybko przyzwyczaił się do ciemnoty, a sam Truposz poświęcił nie dłużej niż kilka sekund by rzucić okiem na trofea starego. Bardziej obchodziło go to, czym Horst mógłby nie chcieć się dzielić.
Puszczając mimo uszu kolejne słowa staruszka, wiedźmin wyciągnął dłoń po buteleczki ze specyfikami, oddając przy tym petardę w ręce metyski – jedną z tych wybuchowych zabawek miał jeszcze w prywatnym zapasie, na czarną godzinę. Nie zastanawiając się zbyt długo, Truposz zabrał maść leczniczą i bez zastanowienia dołączył do ekwipunku. Następnie pozbierał jednoosobowy komplet wspinaczkowy i już niemal był gotów do dalszej drogi.
— Strzelasz z kuszy? — Wiedźmin obejrzał się z Farii na Drozda. — Spójrzcie na te bełty — wskazał na zadziory na grotach. Takie pociski były o wiele bardziej niebezpieczne wobec nieopancerzonych celów od konwencjonalnych. Sam wiedźmin natomiast nie zwykł walczyć bronią dystansową, a jeśliby drążyć, należałoby z całą stanowczością stwierdzić, że Wellen nawet nie wiedział jak obsłużyć tego typu broń. Wiedźmini od zawsze walczyli mieczem, taki był i on.
Truposz, pomimo ułatwienia jakie próbowała stworzyć mu półelfka, wcale nie zamierzał kryć się z tym, iż wynosi cokolwiek innego niż to, co zaproponował im gospodarz. Widząc niewielkie gliniane naczynie, nie zawahał się sprawdzić jego zawartości. Ocenił wagę pełnego smoły pojemniczka i także to postanowił zabrać.
— Przydałeś się dziadku — podsumował krótką wizytę w chacie górskiego pustelnika.
—Ruszajmy prędko, musimy jeszcze dogonić łowców — ponaglił pozostałych, samemu kierując się do wyjścia.
Odczekawszy, aż zrobią to pozostali, Wellen w końcu postawił nogę za progiem leśnej chaty, tym ciaśniejszej, ile żywych istot do niej właśnie weszło. Wzrok mutanta szybko przyzwyczaił się do ciemnoty, a sam Truposz poświęcił nie dłużej niż kilka sekund by rzucić okiem na trofea starego. Bardziej obchodziło go to, czym Horst mógłby nie chcieć się dzielić.
Puszczając mimo uszu kolejne słowa staruszka, wiedźmin wyciągnął dłoń po buteleczki ze specyfikami, oddając przy tym petardę w ręce metyski – jedną z tych wybuchowych zabawek miał jeszcze w prywatnym zapasie, na czarną godzinę. Nie zastanawiając się zbyt długo, Truposz zabrał maść leczniczą i bez zastanowienia dołączył do ekwipunku. Następnie pozbierał jednoosobowy komplet wspinaczkowy i już niemal był gotów do dalszej drogi.
— Strzelasz z kuszy? — Wiedźmin obejrzał się z Farii na Drozda. — Spójrzcie na te bełty — wskazał na zadziory na grotach. Takie pociski były o wiele bardziej niebezpieczne wobec nieopancerzonych celów od konwencjonalnych. Sam wiedźmin natomiast nie zwykł walczyć bronią dystansową, a jeśliby drążyć, należałoby z całą stanowczością stwierdzić, że Wellen nawet nie wiedział jak obsłużyć tego typu broń. Wiedźmini od zawsze walczyli mieczem, taki był i on.
Truposz, pomimo ułatwienia jakie próbowała stworzyć mu półelfka, wcale nie zamierzał kryć się z tym, iż wynosi cokolwiek innego niż to, co zaproponował im gospodarz. Widząc niewielkie gliniane naczynie, nie zawahał się sprawdzić jego zawartości. Ocenił wagę pełnego smoły pojemniczka i także to postanowił zabrać.
— Przydałeś się dziadku — podsumował krótką wizytę w chacie górskiego pustelnika.
—Ruszajmy prędko, musimy jeszcze dogonić łowców — ponaglił pozostałych, samemu kierując się do wyjścia.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 368
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Odpowiedzią na odłożenie kuszy było początkowo tylko krzywe spojrzenie półelfki, ale nawet ona zdecydowała się opuścić osłonę, po dłuższej chwili.
— Zmyślnie żeś sobie je ustawił, prawie w jedną wlazłam. Twoje szczęście, że jednak nie, bo miałabym wtedy podlejszy humor — odgroziła się, z jednej strony doskonale rozumiejąc ostrożność, a z drugiej nie mogąc wybaczyć staruszkowi, że prawie przez niego straciła twarz, o mało co nie dyndając za nogę z gałęzi, jak ostatnia kretynka.
Wnętrze chaty zaskoczyło, mimo że na pozór wydawała się chałupą jak wszystkie inne. Wiszące na ścianie trofea robiły wrażenie, jako że albo pochodziły ze zwierząt wyjątkowo okazałych, albo nie pochodziły ze zwierząt w ogóle. Rodziło to pytanie skąd stary je miał — czy sam je sobie wyprawił, czy od kogoś kupił? Może wymienił za sprzęt jakowy, który składował teraz przez lata w chacie? Czego by nie powiedzieć — Faria starała się ukryć na twarzy fakt, iż delikatnie jej to zaimponowało. Choć tylko troszkę.
— Rozejrzyj się. Ino dyskretnie. Parę noży mniej nie zrobi temu dziadowi różnicy, a nam — kto wie? — wyszeptała w rodzimym narzeczu do Naora, który po raz pierwszy od dłuższego czasu miał szansę udowodnić, że jest czymś więcej niż tylko gębą do wykarmienia.
Po raz kolejny okazało się, że przeczucie ją nie myliło — nie uświadczyli srebra, a przynajmniej nie takiego, które pustelnik byłby skłonny im okazać. Uświadczyli za to parę innych rzeczy, z których najbardziej zainteresowała Farię petarda, otrzymana chwilę później od truposza.
— Wezmę to. Przynajmniej wiem z czym mam do czynienia, wy tylko zrobicie sobie tym krzywdę — zaznaczyła swojemu towarzystwu, bo Wellen nie był jedynym, który miał wcześniej w zapasie podobny ładunek. Zerrikańskie specjały wciąż uchodziły za egzotyczne, ale nie aż tak egzotyczne, by nie trafić na wybrzeże Cesarstwa, za sprawą alchemika czy dwóch. Zwłaszcza, gdy ktoś miał pieniądze.
— Nie strzelam. Nie masz czegoś prostszego? Łuku, dajmy na to? Pokaż chociaż jak to draństwo przeładować — zagadała przez moment samego gospodarza, widząc kątem oka jak Truposz łypie okiem na miejsca, do których nie zaprosił ich oficjalnie Horst. Nie miała nic do myszkowania, wszak podopiecznemu nakazała przed chwilą podobne działanie, ale beztroskie obnoszenie się z tym było kontrproduktywne i uchodziło za niepotrzebną głupotę. Stąd wzięła odwracanie uwagi we własne ręce.
Dobierając jeszcze zestaw wspinaczkowy i pozwalając reszcie hulajpartii dobrać to czego nie wybrała ich dwójka — w tym rzeczoną kuszę, z której nijak nie potrafiła strzelać — mogła powiedzieć, że też była gotowa do drogi.
— Ciężko się z tobą nie zgodzić. Miejmy nadzieję, że nie garną się do roboty i robią co chwila przystanek, oszczędzając siły.
I o ile w innych okolicznościach można by się wykłócać, czy kobieta tak ochoczo spełniłaby życzenie dziadka, tak teraz istotnie nie w jej interesie było pozostawanie w tej chacie na dłużej niż było to konieczne. I tak stracili nieco czasu zachodząc w te rejony. Pora było przyspieszyć marszu i go odzyskać.
— Zmyślnie żeś sobie je ustawił, prawie w jedną wlazłam. Twoje szczęście, że jednak nie, bo miałabym wtedy podlejszy humor — odgroziła się, z jednej strony doskonale rozumiejąc ostrożność, a z drugiej nie mogąc wybaczyć staruszkowi, że prawie przez niego straciła twarz, o mało co nie dyndając za nogę z gałęzi, jak ostatnia kretynka.
Wnętrze chaty zaskoczyło, mimo że na pozór wydawała się chałupą jak wszystkie inne. Wiszące na ścianie trofea robiły wrażenie, jako że albo pochodziły ze zwierząt wyjątkowo okazałych, albo nie pochodziły ze zwierząt w ogóle. Rodziło to pytanie skąd stary je miał — czy sam je sobie wyprawił, czy od kogoś kupił? Może wymienił za sprzęt jakowy, który składował teraz przez lata w chacie? Czego by nie powiedzieć — Faria starała się ukryć na twarzy fakt, iż delikatnie jej to zaimponowało. Choć tylko troszkę.
— Rozejrzyj się. Ino dyskretnie. Parę noży mniej nie zrobi temu dziadowi różnicy, a nam — kto wie? — wyszeptała w rodzimym narzeczu do Naora, który po raz pierwszy od dłuższego czasu miał szansę udowodnić, że jest czymś więcej niż tylko gębą do wykarmienia.
Po raz kolejny okazało się, że przeczucie ją nie myliło — nie uświadczyli srebra, a przynajmniej nie takiego, które pustelnik byłby skłonny im okazać. Uświadczyli za to parę innych rzeczy, z których najbardziej zainteresowała Farię petarda, otrzymana chwilę później od truposza.
— Wezmę to. Przynajmniej wiem z czym mam do czynienia, wy tylko zrobicie sobie tym krzywdę — zaznaczyła swojemu towarzystwu, bo Wellen nie był jedynym, który miał wcześniej w zapasie podobny ładunek. Zerrikańskie specjały wciąż uchodziły za egzotyczne, ale nie aż tak egzotyczne, by nie trafić na wybrzeże Cesarstwa, za sprawą alchemika czy dwóch. Zwłaszcza, gdy ktoś miał pieniądze.
— Nie strzelam. Nie masz czegoś prostszego? Łuku, dajmy na to? Pokaż chociaż jak to draństwo przeładować — zagadała przez moment samego gospodarza, widząc kątem oka jak Truposz łypie okiem na miejsca, do których nie zaprosił ich oficjalnie Horst. Nie miała nic do myszkowania, wszak podopiecznemu nakazała przed chwilą podobne działanie, ale beztroskie obnoszenie się z tym było kontrproduktywne i uchodziło za niepotrzebną głupotę. Stąd wzięła odwracanie uwagi we własne ręce.
Dobierając jeszcze zestaw wspinaczkowy i pozwalając reszcie hulajpartii dobrać to czego nie wybrała ich dwójka — w tym rzeczoną kuszę, z której nijak nie potrafiła strzelać — mogła powiedzieć, że też była gotowa do drogi.
— Ciężko się z tobą nie zgodzić. Miejmy nadzieję, że nie garną się do roboty i robią co chwila przystanek, oszczędzając siły.
I o ile w innych okolicznościach można by się wykłócać, czy kobieta tak ochoczo spełniłaby życzenie dziadka, tak teraz istotnie nie w jej interesie było pozostawanie w tej chacie na dłużej niż było to konieczne. I tak stracili nieco czasu zachodząc w te rejony. Pora było przyspieszyć marszu i go odzyskać.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 344
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
— Mi to nijak trza, cobyś ty wpadła w sidła, bo nie jadam elfiny. Ino potwory na graniach i jamach. — Rzucił żartobliwie dziadek, wpuszczając ich do swojego domostwa.
Stary góral nie zganił Wellena za przywłaszczenie dodatkowych przedmiotów, których im nie oferował, godząc się na koszta, które zapewnią sukces ich wyprawie. Co cenniejsze okazy, czy to przez wartość rynkową czy sentymentalną, trzymał w zamkniętej skrzyni, do której nikomu nie dał dostępu. Otrzymany od kartacz, nie należał do tych najlepszej roboty. Prawdopodobnie dziadek sam go przygotował z posiadanych materiałów. Ciężko więc było ufać jego skuteczności. Faria mogła mieć nadzieje, że nie wybuchnie jej w rekach. Mazidło miało ciężki zapach trujących ziół, a maść na rany równie nieprzyjemny. Naor najwyraźniej coś spostrzegł, poza tym co wzięli, poinstruowany przez swoją protektorkę, ale trochę niezdarnie manewrując dłońmi, przewrócił beczułką dziegciu, której zawartość wylała się na ziemię.
– Baczcie se, dziecioki! Panosyte się po izbie, jak pluskwy po sienniku! — Zakrzyknął dziadek, uderzywszy drewnianą końcówką siekierki po rękach chłopaka, który słów jego nie zrozumiał, ale gest jak najbardziej. Prędko cofnął się za Farie, czerwieniąc się ze wstydu. Bardziej przed nią, niż przed gospodarzem.
Posprzątawszy z grubsza bałagan, który nawyczyniał Zangwebarczyk, Horst podszedł do kuszy, biorąc je w swoje stare i pomarszczone dłonie. Stara broń nosząca ślady długiego użytkowania, przede wszystkim na jasnobrązowej wytartej kolbie, miała prostą i solidną konstrukcję. Choć ciemniejsze słoje drewna były już ledwie widoczne, mechanizm naciągu działał sprawnie i bez zarzutu. Metalowe elementy były utrzymane w dobrym stanie, a cięciwa wyglądała na świeżo wymienioną, gotową do kolejnego strzału.
— Niestety mam słabe oko i mało wprawioną rękę do strzałów.
— Jeśli nigdyś nie durkałaś z kusy, tylko ino ci w drodze ciężyć bedzie. — Ocenił góral.
— Mnie zaś starszy brat, Pełek, uczył jak takiej używać. Czy mogę dziadku? — Odebrał od niego kuszę, sprawdzając mechanizmy i przystawiając ją, jak do strzału.
— Niech ci Heniu służy. I strzały nie przypomnij, hej. — Poklepał go po plecach. — Tera rusyjta, co byśta ścignęli za łowcami.
Nie zatrzymywał ich więcej, darując na drogę życzenia, by powrócili cali i zdrowi oraz mądrość gazdy, że góry mają swoje prawa, a tym którzy je szanują, będzie sprzyjać pomyślność. Nie zdradził jednak, jakie to prawa. Trzaskowi drzwi, po chwili zawtórowało zamykanie zasuw i zakluczenie zamków. Starzec szykował się na kolejną w jego życiu niespokojną noc. Może ostatnią w jego życiu.
Opuściwszy niewielkie domostwo Horstwa na uboczu, musieli cofnąć się do Goryczkowej Polany, skrajem Staneckiej Doliny. Prowadzeni przez Heńka, dla którego góry były domem, obrali niebieski szlak, początkowo prowadzący ich przez mocno zarośnięty teren. Wpierw wydawało się im, przede wszystkim nieprzyzwyczajonej do takich terenów Farii, że ścieżka łagodnie wiła się między gęstymi krzewami oraz wysokimi świerkami i jodłami, rzucającymi przyjemny cień. Z każdym krokiem, jednak czuła coraz więcej zmęczenia, a krople potu perliście zdobiły jej czoło. Pod nogami mieli komysze brusznicy, pełne bordowych i tłustych jagód, tworzące ciemno zielone dywany. Pod stopami szeleściło im suche igliwie i kora. Musieli stawiać niekiedy wysokie kroki, wspinając się po kaskadowo ułożonych głazach, żłobionych wodą i powrastanych przez mchy. Gdzieś przebiegła czarna jaszczurka z żółtymi plamami, ukrywając się przed wiedźmińskim butem między kamieniami, gdzieś indziej z wysoka odezwał się puszczyk.
Zapewne czekałaby ich dalsza pełna cierpień przeprawa ku Przełęczy Skrzydle, a był to dopiero początek trudów, ale przerwał im głośny krzyk, łupnięcie, po którym nastała cisza przerywana charakterystycznym miarowy skrzypieniem drzewa. Jakby coś zostało złapane w sidła, w głębinie lasu. Mogłoby to być sporej wielkości zwierze, jeleń lub coś mu podobnego, ale miało ludzki trochę szorstki głos. Dopóki nie zamilkło, walone obuchem. Najdziwniejsze jednak było to, że w oddali wręcz całe korony drzew chwiał się w tym rytmie, zwiastując kłopoty temu, kto znajdował sie w okolicy.
— Co tam tak łupnęło?! — Rzekł niezbyt głośno Drozd, zwalniając kroku, samemu okazując oznaki zmęczenia, w nierównym oddechu. Młokos dobył kuszy, którą zawczasu narychtował.
Stary góral nie zganił Wellena za przywłaszczenie dodatkowych przedmiotów, których im nie oferował, godząc się na koszta, które zapewnią sukces ich wyprawie. Co cenniejsze okazy, czy to przez wartość rynkową czy sentymentalną, trzymał w zamkniętej skrzyni, do której nikomu nie dał dostępu. Otrzymany od kartacz, nie należał do tych najlepszej roboty. Prawdopodobnie dziadek sam go przygotował z posiadanych materiałów. Ciężko więc było ufać jego skuteczności. Faria mogła mieć nadzieje, że nie wybuchnie jej w rekach. Mazidło miało ciężki zapach trujących ziół, a maść na rany równie nieprzyjemny. Naor najwyraźniej coś spostrzegł, poza tym co wzięli, poinstruowany przez swoją protektorkę, ale trochę niezdarnie manewrując dłońmi, przewrócił beczułką dziegciu, której zawartość wylała się na ziemię.
– Baczcie se, dziecioki! Panosyte się po izbie, jak pluskwy po sienniku! — Zakrzyknął dziadek, uderzywszy drewnianą końcówką siekierki po rękach chłopaka, który słów jego nie zrozumiał, ale gest jak najbardziej. Prędko cofnął się za Farie, czerwieniąc się ze wstydu. Bardziej przed nią, niż przed gospodarzem.
Posprzątawszy z grubsza bałagan, który nawyczyniał Zangwebarczyk, Horst podszedł do kuszy, biorąc je w swoje stare i pomarszczone dłonie. Stara broń nosząca ślady długiego użytkowania, przede wszystkim na jasnobrązowej wytartej kolbie, miała prostą i solidną konstrukcję. Choć ciemniejsze słoje drewna były już ledwie widoczne, mechanizm naciągu działał sprawnie i bez zarzutu. Metalowe elementy były utrzymane w dobrym stanie, a cięciwa wyglądała na świeżo wymienioną, gotową do kolejnego strzału.
— Niestety mam słabe oko i mało wprawioną rękę do strzałów.
— Jeśli nigdyś nie durkałaś z kusy, tylko ino ci w drodze ciężyć bedzie. — Ocenił góral.
— Mnie zaś starszy brat, Pełek, uczył jak takiej używać. Czy mogę dziadku? — Odebrał od niego kuszę, sprawdzając mechanizmy i przystawiając ją, jak do strzału.
— Niech ci Heniu służy. I strzały nie przypomnij, hej. — Poklepał go po plecach. — Tera rusyjta, co byśta ścignęli za łowcami.
Nie zatrzymywał ich więcej, darując na drogę życzenia, by powrócili cali i zdrowi oraz mądrość gazdy, że góry mają swoje prawa, a tym którzy je szanują, będzie sprzyjać pomyślność. Nie zdradził jednak, jakie to prawa. Trzaskowi drzwi, po chwili zawtórowało zamykanie zasuw i zakluczenie zamków. Starzec szykował się na kolejną w jego życiu niespokojną noc. Może ostatnią w jego życiu.
Opuściwszy niewielkie domostwo Horstwa na uboczu, musieli cofnąć się do Goryczkowej Polany, skrajem Staneckiej Doliny. Prowadzeni przez Heńka, dla którego góry były domem, obrali niebieski szlak, początkowo prowadzący ich przez mocno zarośnięty teren. Wpierw wydawało się im, przede wszystkim nieprzyzwyczajonej do takich terenów Farii, że ścieżka łagodnie wiła się między gęstymi krzewami oraz wysokimi świerkami i jodłami, rzucającymi przyjemny cień. Z każdym krokiem, jednak czuła coraz więcej zmęczenia, a krople potu perliście zdobiły jej czoło. Pod nogami mieli komysze brusznicy, pełne bordowych i tłustych jagód, tworzące ciemno zielone dywany. Pod stopami szeleściło im suche igliwie i kora. Musieli stawiać niekiedy wysokie kroki, wspinając się po kaskadowo ułożonych głazach, żłobionych wodą i powrastanych przez mchy. Gdzieś przebiegła czarna jaszczurka z żółtymi plamami, ukrywając się przed wiedźmińskim butem między kamieniami, gdzieś indziej z wysoka odezwał się puszczyk.
Zapewne czekałaby ich dalsza pełna cierpień przeprawa ku Przełęczy Skrzydle, a był to dopiero początek trudów, ale przerwał im głośny krzyk, łupnięcie, po którym nastała cisza przerywana charakterystycznym miarowy skrzypieniem drzewa. Jakby coś zostało złapane w sidła, w głębinie lasu. Mogłoby to być sporej wielkości zwierze, jeleń lub coś mu podobnego, ale miało ludzki trochę szorstki głos. Dopóki nie zamilkło, walone obuchem. Najdziwniejsze jednak było to, że w oddali wręcz całe korony drzew chwiał się w tym rytmie, zwiastując kłopoty temu, kto znajdował sie w okolicy.
— Co tam tak łupnęło?! — Rzekł niezbyt głośno Drozd, zwalniając kroku, samemu okazując oznaki zmęczenia, w nierównym oddechu. Młokos dobył kuszy, którą zawczasu narychtował.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 206
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Oględziny Horstowej chałupy dobiegły końca, jak się okazało, nie bez drobnego incydentu. Ciemnoskóry młodzian, najwyraźniej będąc uosobieniem braku zręczności, narobił dziadkowi na odchodne bałaganu. Jeśli ten wyczyn miał zrobić na kimkolwiek wrażenie, to w istocie zrobił, bo Zangwebarczyk poza potencjalną burą swojej piastunki, zdołał przy okazji zarobić po łbie naznaczonym pogardą spojrzeniem wiedźmińskich żółtych oczu. Odruch Wellena musiał być bezwarunkowy, bo ledwie ułamek sekundy później zajął się już własną rzycią. Być może wiedźmini nie byli tak odarci z emocji, jak o nich mówiono. Może sposób w jaki Truposz zlustrował ciemne lico chłopca był odbiciem przeszłości – tym samym spojrzeniem, które paliło go z oczu instruktora fechtunku – nie, żeby ich spojrzenie było jakkolwiek bolesne w porównaniu do wymierzanych kar cielesnych.
Dłuższą chwilę później, byli już na szlaku. Pastuch ze śmiercionośną kuszą, poeta ze zdobnym ostrzem i metyska z podopiecznym, do którego upodobniła się z każdym krokiem, ciemniejąc na twarzy, co pewnikiem było efektem wysiłku jaki wymusiła na wszystkich kręta, stroma i niewygodna ścieżka. Być może Truposz byłby i skomentował ten fakt, bo jak się okazało, przekomarzanie się z Farią dostarczało mu całkiem niezłej rozrywki, lecz nagle względną ciszę przepełnioną ciężkimi oddechami i śpiewem ptaków, przerwał krzyk. Wiedźmin nie spojrzał porozumiewawczo na członków drużyny, nadstawił uważniej ucha, chcąc wyłapać pośród hałasów nutę subtelniejszą, niż szum liści poruszonych drzew.
— Cokolwiek tam jest, jest duże i niebezpieczne. Ktokolwiek krzyczał, już nie żyje — nie siląc się na wspólny, mutant przemówił bezpośrednio do półelfki.
— Przypominam, że nie płacą nam za rozwiązanie wszystkich problemów tutejszych wieśniaków. Nie ma czasu na zbaczanie ze szlaku. Idziemy dalej. — Ostatnie zdanie celowo wypowiedział we wspólnym, miało ono zdusić gierojskie zapędy młodziana z kuszą i jednoznacznie określić zdanie wiedźmina w tej sytuacji.
Dłuższą chwilę później, byli już na szlaku. Pastuch ze śmiercionośną kuszą, poeta ze zdobnym ostrzem i metyska z podopiecznym, do którego upodobniła się z każdym krokiem, ciemniejąc na twarzy, co pewnikiem było efektem wysiłku jaki wymusiła na wszystkich kręta, stroma i niewygodna ścieżka. Być może Truposz byłby i skomentował ten fakt, bo jak się okazało, przekomarzanie się z Farią dostarczało mu całkiem niezłej rozrywki, lecz nagle względną ciszę przepełnioną ciężkimi oddechami i śpiewem ptaków, przerwał krzyk. Wiedźmin nie spojrzał porozumiewawczo na członków drużyny, nadstawił uważniej ucha, chcąc wyłapać pośród hałasów nutę subtelniejszą, niż szum liści poruszonych drzew.
— Cokolwiek tam jest, jest duże i niebezpieczne. Ktokolwiek krzyczał, już nie żyje — nie siląc się na wspólny, mutant przemówił bezpośrednio do półelfki.
— Przypominam, że nie płacą nam za rozwiązanie wszystkich problemów tutejszych wieśniaków. Nie ma czasu na zbaczanie ze szlaku. Idziemy dalej. — Ostatnie zdanie celowo wypowiedział we wspólnym, miało ono zdusić gierojskie zapędy młodziana z kuszą i jednoznacznie określić zdanie wiedźmina w tej sytuacji.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 368
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Stary dziadyga-pustelnik został potraktowany jedną z największych zniewag — zlekceważeniem. Półelfia podróżniczka nie odpowiedziała na jego komentarz, przez moment traktując go jak powietrze, a zainteresowanie okazując dopiero wobec zaprezentowanej jej petardy. Zainteresowanie — co wspomnieć również należy — okazała krzywiąc się na stan i poziom prowizoryczności wręczonego jej przedmiotu, który istotnie wyglądał jak coś co szybciej zrani rzucającego niż jego cel. Swoją opinią nie zdążyła się podzielić w żaden werbalny sposób, bowiem uprzedził ją jej wychowanek — rozlewając dookoła dziegieć.
Reakcja kobiety była szybka, a Naor, który ledwo co dostał od Horsta drewnianym trzonkiem, zaraz został ściągnięty na bok za ramię przez Farię, która wymierzyła mu dwa porządne razy — oba na tyłek.
— Już ty doskonale wiesz za co — zestrofowała czarnoskórego dzieciaka, który w istocie — po szkole od jej ojca nie mógł nie wiedzieć. Nie za to, że spróbował, bo to akurat sama kazała mu zrobić, ale dlatego, że mu się nie udało, a co gorsza — przyłapano go na gorącym uczynku. Zaraz potem odprawiła bachora na zewnątrz chałupy na resztę konwersacji, a potem wróciła do dziadygi, jak gdyby przez tą krótką chwilę nic złego nie zostało uczynione.
— To jak było z tą kuszą? Tak, tak, weź ją sobie. Szmelc i tak wygląda jakby zajmowało dwie pełnie, nim się go przeładuje. A wywiń nią tylko w moją stronę to dopiero sobie postrzelasz — ostrzegła młokosa, oddając samostrzał w jego ręce.
Wychodząc z chaty nie czuła nawet cienia współczucia do starca. Ciężko jej było współczuć komuś, kto decyduje się żyć na takim odludziu, godząc się na niewygody i brak pomocy. Kolejna noc czy ostatnia — nie miało dla niej znaczenia. Liczył się tylko sprzęt, który im podarował, a który ułatwi poruszanie się po górach, o zwiększeniu przeżywalności nie wspominając.
To co jednak prawdziwie ułatwiłoby jej teraz przemieszczanie się — czyli jej szkapa — pozostało w osadzie, którą pozostawili hen daleko, za plecami. Faria dzielnie parła naprzód, lecz widać było, że łażenie po górach nie było zajęciem odpowiednim dla kogoś takiego jak ona, trudno znoszącego niewygody. Nawet jeśli twierdziła, że wie jak się przemieszczać po takowym terenie — rzeczywistość szybko weryfikowała podobne przechwałki. Faria była córką górala, ale to nie czyniło ją jednym. Tak samo jak posiadanie matki elfki nie czyniło Aen Seidhe, choć akurat w kwestii tej ostatniej przynależności było jej nad wyraz wszystko jedno. Broniąc ostatniego bastionu nadszarpniętej dumy, zdecydowała się po prostu zamknąć jadaczkę i podążać za resztą, na tyle na ile pozwolą jej własne nogi. Aż nagłe odgłosy nie zakłóciły marszu.
— Domyślam się. Coś dużego uderzyło w coś małego. I chyba właśnie gdzieś tam lezie. Oby nie na nas. Troll? — wysnuła hipotezę, zahipnotyzowana widokiem uginających się w oddali koron drzew. Jeśli miała jakikolwiek zamiar zbadać dokładniej źródło dźwięków, to reakcja wiedźmina szybko wybiła jej ten pomysł z głowy.
— Jak uważasz. Chyba, że to mógł być któryś z łowców, któremu się nie poszczęściło. Nie sądzę jednak, żeby ta wiedza była warta tego spotkania — padło do najbardziej doświadczonego towarzysza podróży, zanim Faria nie przemówiła do pozostałych, a w szczególności do chłopaczka, który nie znał nilfgaardzkiego.
— Idziemy dalej. Cokolwiek tam jest — raczej nie warto. Choćby to był i smok pilnujący skarbca pod górą.
Reakcja kobiety była szybka, a Naor, który ledwo co dostał od Horsta drewnianym trzonkiem, zaraz został ściągnięty na bok za ramię przez Farię, która wymierzyła mu dwa porządne razy — oba na tyłek.
— Już ty doskonale wiesz za co — zestrofowała czarnoskórego dzieciaka, który w istocie — po szkole od jej ojca nie mógł nie wiedzieć. Nie za to, że spróbował, bo to akurat sama kazała mu zrobić, ale dlatego, że mu się nie udało, a co gorsza — przyłapano go na gorącym uczynku. Zaraz potem odprawiła bachora na zewnątrz chałupy na resztę konwersacji, a potem wróciła do dziadygi, jak gdyby przez tą krótką chwilę nic złego nie zostało uczynione.
— To jak było z tą kuszą? Tak, tak, weź ją sobie. Szmelc i tak wygląda jakby zajmowało dwie pełnie, nim się go przeładuje. A wywiń nią tylko w moją stronę to dopiero sobie postrzelasz — ostrzegła młokosa, oddając samostrzał w jego ręce.
Wychodząc z chaty nie czuła nawet cienia współczucia do starca. Ciężko jej było współczuć komuś, kto decyduje się żyć na takim odludziu, godząc się na niewygody i brak pomocy. Kolejna noc czy ostatnia — nie miało dla niej znaczenia. Liczył się tylko sprzęt, który im podarował, a który ułatwi poruszanie się po górach, o zwiększeniu przeżywalności nie wspominając.
To co jednak prawdziwie ułatwiłoby jej teraz przemieszczanie się — czyli jej szkapa — pozostało w osadzie, którą pozostawili hen daleko, za plecami. Faria dzielnie parła naprzód, lecz widać było, że łażenie po górach nie było zajęciem odpowiednim dla kogoś takiego jak ona, trudno znoszącego niewygody. Nawet jeśli twierdziła, że wie jak się przemieszczać po takowym terenie — rzeczywistość szybko weryfikowała podobne przechwałki. Faria była córką górala, ale to nie czyniło ją jednym. Tak samo jak posiadanie matki elfki nie czyniło Aen Seidhe, choć akurat w kwestii tej ostatniej przynależności było jej nad wyraz wszystko jedno. Broniąc ostatniego bastionu nadszarpniętej dumy, zdecydowała się po prostu zamknąć jadaczkę i podążać za resztą, na tyle na ile pozwolą jej własne nogi. Aż nagłe odgłosy nie zakłóciły marszu.
— Domyślam się. Coś dużego uderzyło w coś małego. I chyba właśnie gdzieś tam lezie. Oby nie na nas. Troll? — wysnuła hipotezę, zahipnotyzowana widokiem uginających się w oddali koron drzew. Jeśli miała jakikolwiek zamiar zbadać dokładniej źródło dźwięków, to reakcja wiedźmina szybko wybiła jej ten pomysł z głowy.
— Jak uważasz. Chyba, że to mógł być któryś z łowców, któremu się nie poszczęściło. Nie sądzę jednak, żeby ta wiedza była warta tego spotkania — padło do najbardziej doświadczonego towarzysza podróży, zanim Faria nie przemówiła do pozostałych, a w szczególności do chłopaczka, który nie znał nilfgaardzkiego.
— Idziemy dalej. Cokolwiek tam jest — raczej nie warto. Choćby to był i smok pilnujący skarbca pod górą.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 344
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Ruszyli dalej, nie przejmując się właścicielem minionego wrzasku, o którym losie może zupełnie przypadkiem, przemierzając Królestwa Północy, usłyszą w przydrożnym zajeździe, odpoczywając w podróży, czy zupełnie nieświadom wyłapią w opowieściach kapitana frachtowca, z którym będą robić interesy. Nigdy nie odgadując przewrotnego kaprysu doli, że mogli odmienić jego los, albo pójść w jego ślady. Nie sądzę jednak, żeby ta wiedza byłaby warta tego spotkania.
Nie spoglądali już więcej za siebie, skupieni na wspinaniu się ku szczytom, nie usłyszeli już żadnych hałasów, czy krzyków. Nikt nie zakłócił spokoju dalszej podróży. Narzucone przez Wellena tempo, dało się wszystkim we znaki. Nie każdy posiadał tak dobrą kondycję, jaką dawały mutageny, aplikowane młodzianom w czasie próby traw. Szlachetnie urodzony Drozd opierając się o głaz, równie ciężko oddychając, wpatrywał się w oddalającą się z każdym kolejnym krokiem polanę, która niekiedy wyłaniała się między drzewami. Stado białych baranów wydawało się jedynie kropkami, przemieszczającymi się na zielonym dywanie traw. Później jeszcze raz zatrzymał się, poprawiając nogawki w butach, zbierając siły na dalszą wspinaczkę. Faria czuła jak serce trzepocze w jej piersi, jakby zaraz miało przebić żebra, a krew roznosiła po całym organizmie ciepło, którego nie chłodził wiatr spływający w doliny. Czuła jak plamy potu tworzą się na plecach jej koszuli. Góralskie korzenie nie uchroniły jej przed ciężarem wyprawy na Przełęcz Skrzydle.
— Nie dam już rady. Musimy odpocząć Pani. — Uskarżył się czarnoskóry chłopiec, na twarzy którego malowało się zmęczenie. Nie bał się kary, które mogło czekać za nieposłuszeństwo. Uprzednio wymierzoną, przyjął z cichą pokorą. Jego protektorka pamiętała, że nie był on najlepszego zdrowia, a wysiłek mógł skończyć się kolejnym atakiem drgawek.
Jedynie juhas dorównywał kroku wiedźminowi, sprawnie przeskakując z kamienia na kamień i podciągając się na skałach. Widać, że wychował się na tych terenach, a przed nim pokolenia dziadów, a jeśli los łaskawy wyhoduje na tych halach kolejne pokolenia dziatek. Nie straszne były mu strome urwiska, spiczaste wierchy i skaliste osuwiska, choć i jego twarz pokryła się czerwieniom, a oddech stał się nierówny.
Minęli, skręcający w lewo, czerwony szlak, prowadzący na Sokolnicę, Czarcią Czubę, a dalej ku Pustuli. Heniek nawet nie przystanął, znając drogę, która znikała w niskich zaroślach. Nie odezwał się jednak ani słowem do Truposza, nie racząc szczegółami o ciężarze minionej trasie, samemu oszczędzając oddechu. Pozostali minęli odnogę, nie zauważywszy jej, skupieni na powoli zmieniającym się krajobrazie, prowadzącym nadal po skosie. Czerwony szlak dalej ginął w spiczastych świerkach, które porastały skalisty łeb, odsłaniając tylko z jednej strony szarą czaszkę. Później jednak znów go zobaczyli, prowadzącego granią ku skalistej Sokolnicy. W trakcie ich wspinaczki słońce zdążyło minąć linię zenitu, aby rozpocząć mozolny pokłon potężnym szczytom. Zostało im mniej niż pół dnia.
Zatrzymali się dopiero na widocznym rozwidleniu dróg. Drewniany drogowskaz, stabilnie wpity w ziemię, mimo niełaskawie płynącego czasu, jasno wskazywał kierunki – jeden na Przełęcz Skrzydle, drugi ku Pokrywom, a trzeci w dół skąd przybyli. Na wprost widzieli niebieski szlak przecinający połacie kosodrzewin, a który wznosił się ku szerokiemu siodłu o łagodnym trawiastym zboczu. Po prawej stronie krajobraz stawał się bardziej surowy i dziki. Ostro zarysowane, skaliste wierzchołki Małej Pokrywy, Pokrywy Średniej i najwyższej, majestatycznej Pokrywy Dużej, dominują nad okolicą. Te szczyty, groźne i niemal pionowe, wznoszą się ku niebu, tworząc niemal niedostępną barierę z ostrymi turniami i poszarpanymi graniami. Przypominały skamieniałe szczątki bestii, dawno wyrzucone na ląd cielsko lewiatana.
Z pewnością pośpieszyliby się, prąc przed siebie, gdyby nie brakujące siły, a przede wszystkim uważność. Pierwszy wiedźmin dostrzegł swymi wężowymi ślepiami ślady zaschniętej krwi. Skały barwione ludzką juchą, a przede wszystkim ziemia miejscami od niej wilgotna, świadczyły o poważnych ranach, które odnieśli, najprawdopodobniej szukani łowcy. Ciał jednak nie widział, zamiast ich analizował ślady walki. Złamany na jednej ze skał bełt oraz drugi, ułamany z drewnianą lotką, prawdopodobnie utkwił częściowo w ciele. Gdzieś porzucone futro, które chroniło przed zimnem, ale nie przed paszczą monstrum. Fragment pękniętego posrebrzanego ostrza, które tym razem nie sprawdziło się w boju. Gdzieś odciśnięty ślad szczurołaka, ale ogromny, nienaturalnie wielki jak na ten gatunek. Wellen nie słyszał, aby potrafiły rosnąć do takich rozmiarów, prawie dwukrotnie przewyższając swoich pobratymców. Dalej na jednej ze skał zmiażdżone resztki głowy. Umarł szybko, ale okrutnie.
Faria, czując ciężar zmęczenie na plecach, w łomocie serca i każdym oddechu, również dostrzegła ślady walki. Nawet niedoświadczona w tych sprawach, potrafiła rozpoznać ludzką krew, która prowadziła w różnych kierunkach. Łowcy zaatakowani musieli się rozdzielić. Jeden zginął szybko, tracąc dla bestii głowę, co zauważyć mógł wiedźmin. Drugi unosząc rękę na potwora, stracił ją zaciskając w potężnej dłoni oszczep. Oderwana z wielką siłą od barku, została rzucona w zarośla, tam gdzie znalazła ją metyska. Definitywnie należała do potężnego mężczyzny, który nie miał jednak szans ze szczurołakiem. Dzierżony przez niego krótki na dwa łokcie drzewiec zwieńczony był cienkim posrebrzanym grotem. Jednoznacznie potrafili jednak stwierdzić, że jedne ślady ciągniętych zwłok prowadziły ku Sokolnicy, drugie mniej widoczne ślady ostatniego z łowców żółtym szlakiem ku Małej Pokrywie.
Jedenastolatek nie zauważył śladów zbrodni, siadając tyłkiem na skałach i łapiąc łapczywie hausty powietrza.
— Co tu się porobiyło? — Zapytał się przestraszony juhas, mierząc z kuszy w najbliższe zarośla, jakby zaraz miał stamtąd wyskoczyć wygłodniały potwór.
— Krew, pot, i śmierć — nic nowego w tych dzikich ostępach. Twarde skały nie wybaczają, a potwory nie znają litości. Trzeba będzie im przyjrzeć się bliżej. — Odpowiedział mu Drozd raz patrząc w piękne szczyty, raz na czerwień malująca się na głazach.
Nie spoglądali już więcej za siebie, skupieni na wspinaniu się ku szczytom, nie usłyszeli już żadnych hałasów, czy krzyków. Nikt nie zakłócił spokoju dalszej podróży. Narzucone przez Wellena tempo, dało się wszystkim we znaki. Nie każdy posiadał tak dobrą kondycję, jaką dawały mutageny, aplikowane młodzianom w czasie próby traw. Szlachetnie urodzony Drozd opierając się o głaz, równie ciężko oddychając, wpatrywał się w oddalającą się z każdym kolejnym krokiem polanę, która niekiedy wyłaniała się między drzewami. Stado białych baranów wydawało się jedynie kropkami, przemieszczającymi się na zielonym dywanie traw. Później jeszcze raz zatrzymał się, poprawiając nogawki w butach, zbierając siły na dalszą wspinaczkę. Faria czuła jak serce trzepocze w jej piersi, jakby zaraz miało przebić żebra, a krew roznosiła po całym organizmie ciepło, którego nie chłodził wiatr spływający w doliny. Czuła jak plamy potu tworzą się na plecach jej koszuli. Góralskie korzenie nie uchroniły jej przed ciężarem wyprawy na Przełęcz Skrzydle.
— Nie dam już rady. Musimy odpocząć Pani. — Uskarżył się czarnoskóry chłopiec, na twarzy którego malowało się zmęczenie. Nie bał się kary, które mogło czekać za nieposłuszeństwo. Uprzednio wymierzoną, przyjął z cichą pokorą. Jego protektorka pamiętała, że nie był on najlepszego zdrowia, a wysiłek mógł skończyć się kolejnym atakiem drgawek.
Jedynie juhas dorównywał kroku wiedźminowi, sprawnie przeskakując z kamienia na kamień i podciągając się na skałach. Widać, że wychował się na tych terenach, a przed nim pokolenia dziadów, a jeśli los łaskawy wyhoduje na tych halach kolejne pokolenia dziatek. Nie straszne były mu strome urwiska, spiczaste wierchy i skaliste osuwiska, choć i jego twarz pokryła się czerwieniom, a oddech stał się nierówny.
Minęli, skręcający w lewo, czerwony szlak, prowadzący na Sokolnicę, Czarcią Czubę, a dalej ku Pustuli. Heniek nawet nie przystanął, znając drogę, która znikała w niskich zaroślach. Nie odezwał się jednak ani słowem do Truposza, nie racząc szczegółami o ciężarze minionej trasie, samemu oszczędzając oddechu. Pozostali minęli odnogę, nie zauważywszy jej, skupieni na powoli zmieniającym się krajobrazie, prowadzącym nadal po skosie. Czerwony szlak dalej ginął w spiczastych świerkach, które porastały skalisty łeb, odsłaniając tylko z jednej strony szarą czaszkę. Później jednak znów go zobaczyli, prowadzącego granią ku skalistej Sokolnicy. W trakcie ich wspinaczki słońce zdążyło minąć linię zenitu, aby rozpocząć mozolny pokłon potężnym szczytom. Zostało im mniej niż pół dnia.
Zatrzymali się dopiero na widocznym rozwidleniu dróg. Drewniany drogowskaz, stabilnie wpity w ziemię, mimo niełaskawie płynącego czasu, jasno wskazywał kierunki – jeden na Przełęcz Skrzydle, drugi ku Pokrywom, a trzeci w dół skąd przybyli. Na wprost widzieli niebieski szlak przecinający połacie kosodrzewin, a który wznosił się ku szerokiemu siodłu o łagodnym trawiastym zboczu. Po prawej stronie krajobraz stawał się bardziej surowy i dziki. Ostro zarysowane, skaliste wierzchołki Małej Pokrywy, Pokrywy Średniej i najwyższej, majestatycznej Pokrywy Dużej, dominują nad okolicą. Te szczyty, groźne i niemal pionowe, wznoszą się ku niebu, tworząc niemal niedostępną barierę z ostrymi turniami i poszarpanymi graniami. Przypominały skamieniałe szczątki bestii, dawno wyrzucone na ląd cielsko lewiatana.
Z pewnością pośpieszyliby się, prąc przed siebie, gdyby nie brakujące siły, a przede wszystkim uważność. Pierwszy wiedźmin dostrzegł swymi wężowymi ślepiami ślady zaschniętej krwi. Skały barwione ludzką juchą, a przede wszystkim ziemia miejscami od niej wilgotna, świadczyły o poważnych ranach, które odnieśli, najprawdopodobniej szukani łowcy. Ciał jednak nie widział, zamiast ich analizował ślady walki. Złamany na jednej ze skał bełt oraz drugi, ułamany z drewnianą lotką, prawdopodobnie utkwił częściowo w ciele. Gdzieś porzucone futro, które chroniło przed zimnem, ale nie przed paszczą monstrum. Fragment pękniętego posrebrzanego ostrza, które tym razem nie sprawdziło się w boju. Gdzieś odciśnięty ślad szczurołaka, ale ogromny, nienaturalnie wielki jak na ten gatunek. Wellen nie słyszał, aby potrafiły rosnąć do takich rozmiarów, prawie dwukrotnie przewyższając swoich pobratymców. Dalej na jednej ze skał zmiażdżone resztki głowy. Umarł szybko, ale okrutnie.
Faria, czując ciężar zmęczenie na plecach, w łomocie serca i każdym oddechu, również dostrzegła ślady walki. Nawet niedoświadczona w tych sprawach, potrafiła rozpoznać ludzką krew, która prowadziła w różnych kierunkach. Łowcy zaatakowani musieli się rozdzielić. Jeden zginął szybko, tracąc dla bestii głowę, co zauważyć mógł wiedźmin. Drugi unosząc rękę na potwora, stracił ją zaciskając w potężnej dłoni oszczep. Oderwana z wielką siłą od barku, została rzucona w zarośla, tam gdzie znalazła ją metyska. Definitywnie należała do potężnego mężczyzny, który nie miał jednak szans ze szczurołakiem. Dzierżony przez niego krótki na dwa łokcie drzewiec zwieńczony był cienkim posrebrzanym grotem. Jednoznacznie potrafili jednak stwierdzić, że jedne ślady ciągniętych zwłok prowadziły ku Sokolnicy, drugie mniej widoczne ślady ostatniego z łowców żółtym szlakiem ku Małej Pokrywie.
Jedenastolatek nie zauważył śladów zbrodni, siadając tyłkiem na skałach i łapiąc łapczywie hausty powietrza.
— Co tu się porobiyło? — Zapytał się przestraszony juhas, mierząc z kuszy w najbliższe zarośla, jakby zaraz miał stamtąd wyskoczyć wygłodniały potwór.
— Krew, pot, i śmierć — nic nowego w tych dzikich ostępach. Twarde skały nie wybaczają, a potwory nie znają litości. Trzeba będzie im przyjrzeć się bliżej. — Odpowiedział mu Drozd raz patrząc w piękne szczyty, raz na czerwień malująca się na głazach.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 368
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Konającą powoli ze zmęczenia Farię słowa jej podopiecznego nie podniosły na duchu. Nie miała już nawet przywileju zrugania młodego gnojka za słabość — robiąc to okazałaby niedługo swoją własną. Prawdę mówiąc — aż dziw, że chłopaczek był w stanie zajść tak daleko bez marudzenia i dopiero teraz wskazał na konieczność odpoczynku.
— Już niedługo. Po prostu wytrzymaj, zatrzymamy się niedaleko — nakazała mu w krótkim poleceniu, wiedząc, że na niedługi czas ma spokój od dalszych narzekań. Tak naprawdę, choć nie prędka była sama przyznać to na głos, sama ledwo przędła i modliła się w duchu, by któryś z towarzyszących ich chochołów również stwierdził, że bez odpoczynku daleko nie zajdą. Na razie się nie zanosiło.
Pogubiła się już nawet w tych wszystkich nazwach geograficznych, licząc po prostu, że tamci prowadzą po śladach grupy, która przeszła tu jakiś czas temu. Jak się po niedługim czasie okazało — tak właśnie było. Widok pobojowiska, krwawej łaźni jaką zastali w drodze na Przełęcz Skrzydle, na pierwszy rzut oka nie zrobił na półelfce wrażenia, ale były to tylko pozory. Jeśli taki los spotkał dobrze przygotowaną grupę najemników, zmierzającą by zmierzyć się w otwartej walce z zagrożeniem, to co będzie z nimi? Nie chciała poznawać najbardziej oczywistej odpowiedzi na to pytanie.
— Zaczynam się zastanawiać, czy cała ta wyprawa ma jakikolwiek sens. Oni tu przyszli przygotowani, w liczbie. A zginęło... ilu? Co najmniej trzech — podsumowała, zabierając z uścisku trupiego ramienia srebrny oszczep, którego planowała użyć w charakterze krótkiej włóczni. Możliwym było, że w niedługim czasie będzie jej bardziej niż potrzebny. — Powiedz no, vatt'ghern, ale tak szczerze — jakie mamy szanse? Jeśli jacyś uciekli — myślisz, że jeszcze żyją?
Kobieta przeszła się jeszcze pomiędzy śladami walki, spojrzała raz czy dwa w kierunku zarośli, które obstawiał Heniek, doglądnęła przez moment wychowanka, na końcu zawiesiła na chwilę wzrok na Droździe, jakby badając nastroje wszystkich obecnych.
— Trzeba nam odpocząć. Nie wiem, czy wiedźmini się męczą, ale ja jednym nie jestem. Panowie, jak się zdaje, również. Trzeba znaleźć dogodne miejsce na obóz, gdzieś na uboczu i z dobrym widokiem. Kto wie, może ci łowcy, którzy się uchowali, sami nas znajdą, jeśli ciągle są w pobliżu.
— Już niedługo. Po prostu wytrzymaj, zatrzymamy się niedaleko — nakazała mu w krótkim poleceniu, wiedząc, że na niedługi czas ma spokój od dalszych narzekań. Tak naprawdę, choć nie prędka była sama przyznać to na głos, sama ledwo przędła i modliła się w duchu, by któryś z towarzyszących ich chochołów również stwierdził, że bez odpoczynku daleko nie zajdą. Na razie się nie zanosiło.
Pogubiła się już nawet w tych wszystkich nazwach geograficznych, licząc po prostu, że tamci prowadzą po śladach grupy, która przeszła tu jakiś czas temu. Jak się po niedługim czasie okazało — tak właśnie było. Widok pobojowiska, krwawej łaźni jaką zastali w drodze na Przełęcz Skrzydle, na pierwszy rzut oka nie zrobił na półelfce wrażenia, ale były to tylko pozory. Jeśli taki los spotkał dobrze przygotowaną grupę najemników, zmierzającą by zmierzyć się w otwartej walce z zagrożeniem, to co będzie z nimi? Nie chciała poznawać najbardziej oczywistej odpowiedzi na to pytanie.
— Zaczynam się zastanawiać, czy cała ta wyprawa ma jakikolwiek sens. Oni tu przyszli przygotowani, w liczbie. A zginęło... ilu? Co najmniej trzech — podsumowała, zabierając z uścisku trupiego ramienia srebrny oszczep, którego planowała użyć w charakterze krótkiej włóczni. Możliwym było, że w niedługim czasie będzie jej bardziej niż potrzebny. — Powiedz no, vatt'ghern, ale tak szczerze — jakie mamy szanse? Jeśli jacyś uciekli — myślisz, że jeszcze żyją?
Kobieta przeszła się jeszcze pomiędzy śladami walki, spojrzała raz czy dwa w kierunku zarośli, które obstawiał Heniek, doglądnęła przez moment wychowanka, na końcu zawiesiła na chwilę wzrok na Droździe, jakby badając nastroje wszystkich obecnych.
— Trzeba nam odpocząć. Nie wiem, czy wiedźmini się męczą, ale ja jednym nie jestem. Panowie, jak się zdaje, również. Trzeba znaleźć dogodne miejsce na obóz, gdzieś na uboczu i z dobrym widokiem. Kto wie, może ci łowcy, którzy się uchowali, sami nas znajdą, jeśli ciągle są w pobliżu.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 206
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Podczas, gdy zdecydowana część grupy wykazywała już oznaki zmęczenia, a młody Zabgwebarczyk wygłosił otwarcie prośbę o odpoczynek, wiedźmin i wychowany w górach młodzian parli do przodu, nadając rytm podróży. Nie można było o Wellenie powiedzieć, że był zaprawionym piechurem, albo, że taki spacer po górach to dlań bułka z masłem, jednak efekt mutacji był jak dotychczas nad wyraz widoczny. Podczas, gdy serca pozostałych waliły w piersiach, a na twarz wstępowały rumieńce, poddany mutacjom wiedźmiński organizm radził sobie miarowym biciem serca, oddech był ciągle równy. Nie zmienił tego widok napotkanej masakry, choć sam przed sobą Truposz musiał przyznać, że w najgorszej wersji wydarzeń nie spodziewał się podobnego widoku biorąc na wzgląd przeciwnika, z którym mieli się zmierzyć.
— Wystarczająco duże, jeśli nie będziecie plątać mi się pod nogami i pchać pod brzytwę — odparł Farii, ewidentnie pijąc do sytuacji znad strumyka. Nie chcąc wystraszyć potencjalnej przynęty w postaci juhasa, Drozda, metyski i jej podopiecznego, zachował dla siebie spostrzeżenia na temat nienaturalnie wielkich odcisków łap szczurołaków. “Wyjątkowo wynaturzone skurwysyny, muszę mieć się na baczności” przeszło mu przez myśl, kiedy to nieświadomie o sekundę lub dwie zbyt długo gapił się na odciśnięte na szlaku łapsko. Oględziny zabitych potwierdziły tylko to, o czym mówiły tropy. Te szczurołaki nie były normalne, były, o ironio, jakieś zmutowane. Ingerencja magiczna? Nieznany podgatunek? Wyjątkowo dobre środowisko bytowania? Pytania mnożyły się w głowie Truposza, lecz nie przyszła za nimi żadna odpowiedź. Wiedźmin zamierzał obejrzeć rany uważniej, przeanalizować pole walki dokładniej, poszukać śladów lub wskazówek, które przecież mógł przeoczyć oddając się pierwszemu wrażeniu, jaki wywołał w nim napotkany widok.
— Być może któryś przeżył, jeśli wykorzystał zamieszanie i biegł dość szybko. Nawet jeżeli, nie wróci tu, nie sądzę, by mieli w zwyczaju grzebać swych kompanów. Za to szczurołaki mogą wrócić, a jeśli nie one, to przyjdą tu jakieś ścierwojady. Pół biedy, jeśli będą to ghule — wiedźmin zmierzył wzrokiem zmęczone towarzystwo, przyjrzał się śladom prowadzącym z pola bitwy, po czym przeszedł na wspólny.
— Nie możemy zostać. Broń w pogotowiu, idziemy tędy. Komu zbrzydło życie może tu obozować — Wellen wskazał skinieniem głowy żółty szlak w kierunku Małej Pokrywym, wychodząc z założenia, że ślady wleczenia prowadzące w innym kierunku to wyłącznie sprawka szczurołaka ciągnącego truchło w ustronne do konsumpcji miejsce. Te mniej widoczne mogły, ale nie musiał należeć do czołgającego się rannego. W chwili obecnej, jak nigdy wcześniej, potrzebował kontaktu z ocalałym z rzezi, dotychczas zwykle robiąc za rzeźnika.
— Wystarczająco duże, jeśli nie będziecie plątać mi się pod nogami i pchać pod brzytwę — odparł Farii, ewidentnie pijąc do sytuacji znad strumyka. Nie chcąc wystraszyć potencjalnej przynęty w postaci juhasa, Drozda, metyski i jej podopiecznego, zachował dla siebie spostrzeżenia na temat nienaturalnie wielkich odcisków łap szczurołaków. “Wyjątkowo wynaturzone skurwysyny, muszę mieć się na baczności” przeszło mu przez myśl, kiedy to nieświadomie o sekundę lub dwie zbyt długo gapił się na odciśnięte na szlaku łapsko. Oględziny zabitych potwierdziły tylko to, o czym mówiły tropy. Te szczurołaki nie były normalne, były, o ironio, jakieś zmutowane. Ingerencja magiczna? Nieznany podgatunek? Wyjątkowo dobre środowisko bytowania? Pytania mnożyły się w głowie Truposza, lecz nie przyszła za nimi żadna odpowiedź. Wiedźmin zamierzał obejrzeć rany uważniej, przeanalizować pole walki dokładniej, poszukać śladów lub wskazówek, które przecież mógł przeoczyć oddając się pierwszemu wrażeniu, jaki wywołał w nim napotkany widok.
— Być może któryś przeżył, jeśli wykorzystał zamieszanie i biegł dość szybko. Nawet jeżeli, nie wróci tu, nie sądzę, by mieli w zwyczaju grzebać swych kompanów. Za to szczurołaki mogą wrócić, a jeśli nie one, to przyjdą tu jakieś ścierwojady. Pół biedy, jeśli będą to ghule — wiedźmin zmierzył wzrokiem zmęczone towarzystwo, przyjrzał się śladom prowadzącym z pola bitwy, po czym przeszedł na wspólny.
— Nie możemy zostać. Broń w pogotowiu, idziemy tędy. Komu zbrzydło życie może tu obozować — Wellen wskazał skinieniem głowy żółty szlak w kierunku Małej Pokrywym, wychodząc z założenia, że ślady wleczenia prowadzące w innym kierunku to wyłącznie sprawka szczurołaka ciągnącego truchło w ustronne do konsumpcji miejsce. Te mniej widoczne mogły, ale nie musiał należeć do czołgającego się rannego. W chwili obecnej, jak nigdy wcześniej, potrzebował kontaktu z ocalałym z rzezi, dotychczas zwykle robiąc za rzeźnika.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 344
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Wiedźmińskie oko potrafiło zobaczyć więcej, a doświadczenie płatnego zabójcy pozwalało wnikliwiej ocenić dostrzeżone ślady, niezależnie czy trudnił się tropieniem potworów, czy rąbaniem ludzkich głów. Truposz potrafił wyobrazić sobie scenę, która miała miejsce przed uprzednim wschodem słońca. Wędrowali tą samą drogą, którą i oni przemierzyli. Było ich trzech, jak napomknął juhas. Trzech wprawnych łowców, potężnych, ponoć postawniejszych od niego, odzianych w zwierzęce futra. Ten z tyłu był zbyt wolny, by zareagować na rzucającego się w jego stronę potwora. Ogromnego szczurołaka, który wpierw odgryzł mu ramię, a później szponami oderwał głowę od reszty ciała. Krew bryzgała na wszystkie strony, a ziemia nienadążana jej wsiąkać. Kusznik oddał pierwszy strzał nerwowo, zaskoczony, nietrafnie. Drugi był celniejszy, co rozjuszyło tylko stwora. Odbijając się od skał, miażdżąc głowę, która niesfornie potoczyła się pod jego łapska, rzucił się na kolejnego łowcę. Za pewne rozprułby jego wnętrzności, gdyby nie stanął w jego obronie trzeci z nich. Ostrze jego miecza pękło pod naporem pazurów. Wtedy kusznik, wyrychtował swoją broń, ale było już za późno. Łapsko bestii wyrwało wnętrzności jego towarzysza. Ostatni z łowców uciekł żółtym szlakiem, ale bestia nie podążyła za nim. Zaciągnęła truchła do jaskini, żeby się pożywić. Niewiadomo czy wersja, którą wyobraził sobie mutant była prawdziwa i czy rzeczywiście tak sobie to wyobraził, ale tego się nie dowiemy nigdy.
— Wracajmy do Nazairu. — Wyszeptał, przerażony widokiem ciał, cofając się za opiekunkę.
— Towarzyszy nam Mistrz Cechu Węża, który zna się na zabijaniu potworów. Wierze w twoją ocenę Wellenie. — W głosie Drozda było szczere zaufanie, którego nie przyćmiewała lekka nuta niepokoju, po ujrzeniu tej całej makabry. — Jaką najgorsza z bestii ukatrupiłeś, której głowa przyniosła ci najwięcej trudu, a najwięcej chwały?
„Już niedługo” i „niedaleko”, nie miało nastąpić zbyt szybko, bo po chwilowym postoju na oględziny krwawej rzezi, ruszyli w dalszą drogę. Mięśnie nie zdążyły odpocząć, serca i oddechy wyrównać swój rytm, a siły zregenerować na zdobywanie kolejnych szczytów. Przed nimi piętrzył się skalisty grzbiet Małej Pokrywy.
Pierwszy szczyt wznosiły się niemal pionowo, jego skalisty wierzchołek ostro rysował się na tle błękitnego nieba, a skalne turnie i poszarpane krawędzie budziły respekt i grozę. W przeciwieństwie do dwóch następnych, choć wyższych, zdobycie jego czubka wymagało dobrych umiejętności wspinaczkowych. Dlatego ścieżka zwężała się, prowadząc tuż przy krawędzi klifu, omijając sam wierch. Wiatry świstały między skałami, a ich chłodne podmuchy niosły echo dzikiej przestrzeni.
Ścieżka, którą podążali, wiodła coraz ostrzej w górę przez gęste niskie zarośla, które stopniowo przerzedzały się w, końcu pozostawiając smętny pusty górski grzbiet. Wtedy coś przykuło uwagę Farii – błysk czerwieni wśród zielonej kosodrzewiny. Zaschnięty, ciemnoczerwony. Ktoś przed nimi, zapewne ranny łowca, musiał przechodzić tędy. Krew rozmazana na gałązkach świadczyła o desperackiej walce o życie. Wpatrując się w ten znak, zrozumiała, że szlak, który przemierzali, mógł zaprowadzić ich do miejsca, gdzie śmierć czaiła się za każdą iglicą.
Ich ścieżka przechodziła przez stromego osuwisko. Ów droga była pełna luźnych kamieni, które przy każdym kroku staczały się w dół, tworząc niebezpieczną, niestabilną powierzchnię. Przy ulewie schodziła tędy woda, która niknęła w gęstwinie krzewów i karłowatych drzew, a dalej zmieniała się w głęboką przepaść, której dna nie sposób było dostrzec. Bard wkroczył zbyt pewnie na osypisko, próbując znaleźć stabilne miejsce dla swoich stóp. Luźne kamienie poddały się pod jego ciężarem, a równowaga, na której polegał, nagle zniknęła. Stracił grunt pod nogami. Kamienie wpadły w krzewy z głuchym trzaskiem, niosąc charakterystyczne głębokie echo.
— Do stu biesów! — Wykrzyknął, czując, jak jego ciało gwałtownie przemieszcza się w dół. W jednej chwili wszystko wymknęło się spod kontroli, a świat wokół niego zawirował. Przewrócił się z impetem, uderzając najpierw łokciami o ostre kamienie, a później kolanami, osłaniając głowę przed niebezpiecznym uderzeniem. Krew zaczęła się sączyć z ran, odsłoniętych rozdarciami na jego koszuli i spodniach. Wstał sprawnie, ale wydawał się zażenowany własnym popisem umiejętności akrobatycznych.
— Bacajta, kie nie chcecie scynąć w przepaść!
W oddali majaczyło wejście do jaskini, ale droga do niej prowadziła jedynie przez strome, niebezpieczne skalne zbocze. Kamienna ściana była krucha, a każdy nieostrożny ruch groził upadkiem w przepaść. Nim jednak ruszyli dalej, kolejny incydent przeszkodził w ich podróży.
— Aaaach! — Naor zakrzyknął, tracąc równowagę. Wrzask odbił się echem od górskich ścian. Próbując złapać się czegoś rękoma, zamiast stabilizacji znalazł tylko luźne kamienie, które spadły pod jego ciężarem. Upadł na bok, tocząc się po stromym zboczu. Jego ciało z impetem uderzało o kamienie, a krzyk przerodził się w jęk. Skurcz chwycił jego nogę tak nagle, że chłopak nie zdążył zareagować. Czarny chłopiec z trudem dźwignął się na nogi, twarz wykrzywiona grymasem bólu, a noga ciążyła mu niemiłosiernie. Od tej pory kulał, każdy krok stawał się dla niego męką, ale mimo wszystko podążał za grupą, nie chcąc zostać w tyle. Nie patrzył na swoją patronkę, obawiając się kolejnego zganienia.
— Wracajmy do Nazairu. — Wyszeptał, przerażony widokiem ciał, cofając się za opiekunkę.
— Towarzyszy nam Mistrz Cechu Węża, który zna się na zabijaniu potworów. Wierze w twoją ocenę Wellenie. — W głosie Drozda było szczere zaufanie, którego nie przyćmiewała lekka nuta niepokoju, po ujrzeniu tej całej makabry. — Jaką najgorsza z bestii ukatrupiłeś, której głowa przyniosła ci najwięcej trudu, a najwięcej chwały?
„Już niedługo” i „niedaleko”, nie miało nastąpić zbyt szybko, bo po chwilowym postoju na oględziny krwawej rzezi, ruszyli w dalszą drogę. Mięśnie nie zdążyły odpocząć, serca i oddechy wyrównać swój rytm, a siły zregenerować na zdobywanie kolejnych szczytów. Przed nimi piętrzył się skalisty grzbiet Małej Pokrywy.
Pierwszy szczyt wznosiły się niemal pionowo, jego skalisty wierzchołek ostro rysował się na tle błękitnego nieba, a skalne turnie i poszarpane krawędzie budziły respekt i grozę. W przeciwieństwie do dwóch następnych, choć wyższych, zdobycie jego czubka wymagało dobrych umiejętności wspinaczkowych. Dlatego ścieżka zwężała się, prowadząc tuż przy krawędzi klifu, omijając sam wierch. Wiatry świstały między skałami, a ich chłodne podmuchy niosły echo dzikiej przestrzeni.
Ścieżka, którą podążali, wiodła coraz ostrzej w górę przez gęste niskie zarośla, które stopniowo przerzedzały się w, końcu pozostawiając smętny pusty górski grzbiet. Wtedy coś przykuło uwagę Farii – błysk czerwieni wśród zielonej kosodrzewiny. Zaschnięty, ciemnoczerwony. Ktoś przed nimi, zapewne ranny łowca, musiał przechodzić tędy. Krew rozmazana na gałązkach świadczyła o desperackiej walce o życie. Wpatrując się w ten znak, zrozumiała, że szlak, który przemierzali, mógł zaprowadzić ich do miejsca, gdzie śmierć czaiła się za każdą iglicą.
Ich ścieżka przechodziła przez stromego osuwisko. Ów droga była pełna luźnych kamieni, które przy każdym kroku staczały się w dół, tworząc niebezpieczną, niestabilną powierzchnię. Przy ulewie schodziła tędy woda, która niknęła w gęstwinie krzewów i karłowatych drzew, a dalej zmieniała się w głęboką przepaść, której dna nie sposób było dostrzec. Bard wkroczył zbyt pewnie na osypisko, próbując znaleźć stabilne miejsce dla swoich stóp. Luźne kamienie poddały się pod jego ciężarem, a równowaga, na której polegał, nagle zniknęła. Stracił grunt pod nogami. Kamienie wpadły w krzewy z głuchym trzaskiem, niosąc charakterystyczne głębokie echo.
— Do stu biesów! — Wykrzyknął, czując, jak jego ciało gwałtownie przemieszcza się w dół. W jednej chwili wszystko wymknęło się spod kontroli, a świat wokół niego zawirował. Przewrócił się z impetem, uderzając najpierw łokciami o ostre kamienie, a później kolanami, osłaniając głowę przed niebezpiecznym uderzeniem. Krew zaczęła się sączyć z ran, odsłoniętych rozdarciami na jego koszuli i spodniach. Wstał sprawnie, ale wydawał się zażenowany własnym popisem umiejętności akrobatycznych.
— Bacajta, kie nie chcecie scynąć w przepaść!
W oddali majaczyło wejście do jaskini, ale droga do niej prowadziła jedynie przez strome, niebezpieczne skalne zbocze. Kamienna ściana była krucha, a każdy nieostrożny ruch groził upadkiem w przepaść. Nim jednak ruszyli dalej, kolejny incydent przeszkodził w ich podróży.
— Aaaach! — Naor zakrzyknął, tracąc równowagę. Wrzask odbił się echem od górskich ścian. Próbując złapać się czegoś rękoma, zamiast stabilizacji znalazł tylko luźne kamienie, które spadły pod jego ciężarem. Upadł na bok, tocząc się po stromym zboczu. Jego ciało z impetem uderzało o kamienie, a krzyk przerodził się w jęk. Skurcz chwycił jego nogę tak nagle, że chłopak nie zdążył zareagować. Czarny chłopiec z trudem dźwignął się na nogi, twarz wykrzywiona grymasem bólu, a noga ciążyła mu niemiłosiernie. Od tej pory kulał, każdy krok stawał się dla niego męką, ale mimo wszystko podążał za grupą, nie chcąc zostać w tyle. Nie patrzył na swoją patronkę, obawiając się kolejnego zganienia.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 206
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Po krótkich oględzinach pola walki, zbieranina ruszyła w dalszą drogę, tą, którą zdecydował się iść Wellen. Wiedźmin pokonywał górskie szlaki z gracją, zwinnie radząc sobie z przeszkodami i w przeciwieństwie do pozostałych, wciąż utrzymując równe tempo zarówno oddechu jak i marszu. Mutant siłą rzeczy wyrwał trochę do przodu, wyprzedził grupę, starając się niczym sprawny posokowiec poruszać się po śladach krwi. Jego umysł wciąż zaprzątał widok minionej masakry, a pomimo fizycznej sprawności, zdawało się, że Truposz nie potrafi się skupić. W pewnym momencie zatrzymał się, zupełnie gubiąc ślad, którym powinien był podążać. Z nieznacznym, choć widocznym grymasem frustracji na twarzy, obrócił głowę, by stwierdzić, że sterczy w miejscu wystarczająco długo, aby nie musieć już na nikogo więcej czekać. Zdyszany młodzieniec, jego równie zdyszana patronka jak i cała reszta, już go dogonili.
—Raraszek, stara samica. Gniazdowała na wyżynie LeMat — wznowił poruszony przez Drozda temat, jednocześnie nie patrząc nawet na rozmówcę, a rozglądając się i w ciemno oceniając, w którą stronę powinni się udać.
—Dopadliśmy ją dopiero w gnieździe na klifie, to była paskudna jatka — kiedy już wiedźmin zaczynał z wolna zbierać się do zdradzenia bardowi kolejnych szczegółów, z pomocą w określeniu kierunku marszu przyszła mu metyska. Faria udowadniała swoją przydatność raz po raz. A to finezyjnie zwalając z nóg młodego juhasa, a to znów popisując się wiedzą, o którą by jej nie posądzał. Pomimo nadwyrężonej kondycji, półelfka znowu udowodniła, że nie stanowiła jedynie balastu - w przeciwieństwie do jej podopiecznego.
—Nieźle, jak na kogoś, kto zaraz wypluje własne płuca — skomentował z właściwą dla siebie uprzejmością odkrycie metyski. Był nieco rozgoryczony faktem, że nie radzi sobie wystarczająco sprawnie, ale szybko zwalił to na karb faktu, iż od długiego czasu polował w miastach i wioskach, na szerokich traktach, w miejscach, w których łatwiej jest podjąć trop.
Nie tracąc czasu na dalsze dywagacje, ruszył dalej, tym razem w kierunku wskazanym przez jedyną w grupie kobietę. Będąc świadkiem, kolejno wypadku któremu uległ pieśniopisarz, a następnie najmłodszy uczestnik wyprawy, zdecydował się tego nie komentować w żaden sposób. Obrócił się tylko raz, by stwierdzić, czy poobijani są w stanie samodzielnie iść dalej. O wiele bardziej zaskoczył go dalszy przebieg trasy, wąską ścieżką nad przepaścią. Wellen zmarszczył brwi skonsternowany i z ukosa zerknął na Farię.
— Jeśli on tamtędy przeszedł… — wzruszył ramionami, obracając się frontem w stronę pastucha.
— Pójdziesz przodem, ja po tobie. Pojedynczo — zadysponował chłodnym tonem, jednocześnie wkładając do pochwy uprzednio wyciągnięty miecz. Kolejność przejścia kolejnych osób nie miała dlań większego znaczenia. Najważniejsze, aby ktoś przetarł szlak i stwierdził, czy podążanie nim nie jest prostą drogą do grobu.
—Raraszek, stara samica. Gniazdowała na wyżynie LeMat — wznowił poruszony przez Drozda temat, jednocześnie nie patrząc nawet na rozmówcę, a rozglądając się i w ciemno oceniając, w którą stronę powinni się udać.
—Dopadliśmy ją dopiero w gnieździe na klifie, to była paskudna jatka — kiedy już wiedźmin zaczynał z wolna zbierać się do zdradzenia bardowi kolejnych szczegółów, z pomocą w określeniu kierunku marszu przyszła mu metyska. Faria udowadniała swoją przydatność raz po raz. A to finezyjnie zwalając z nóg młodego juhasa, a to znów popisując się wiedzą, o którą by jej nie posądzał. Pomimo nadwyrężonej kondycji, półelfka znowu udowodniła, że nie stanowiła jedynie balastu - w przeciwieństwie do jej podopiecznego.
—Nieźle, jak na kogoś, kto zaraz wypluje własne płuca — skomentował z właściwą dla siebie uprzejmością odkrycie metyski. Był nieco rozgoryczony faktem, że nie radzi sobie wystarczająco sprawnie, ale szybko zwalił to na karb faktu, iż od długiego czasu polował w miastach i wioskach, na szerokich traktach, w miejscach, w których łatwiej jest podjąć trop.
Nie tracąc czasu na dalsze dywagacje, ruszył dalej, tym razem w kierunku wskazanym przez jedyną w grupie kobietę. Będąc świadkiem, kolejno wypadku któremu uległ pieśniopisarz, a następnie najmłodszy uczestnik wyprawy, zdecydował się tego nie komentować w żaden sposób. Obrócił się tylko raz, by stwierdzić, czy poobijani są w stanie samodzielnie iść dalej. O wiele bardziej zaskoczył go dalszy przebieg trasy, wąską ścieżką nad przepaścią. Wellen zmarszczył brwi skonsternowany i z ukosa zerknął na Farię.
— Jeśli on tamtędy przeszedł… — wzruszył ramionami, obracając się frontem w stronę pastucha.
— Pójdziesz przodem, ja po tobie. Pojedynczo — zadysponował chłodnym tonem, jednocześnie wkładając do pochwy uprzednio wyciągnięty miecz. Kolejność przejścia kolejnych osób nie miała dlań większego znaczenia. Najważniejsze, aby ktoś przetarł szlak i stwierdził, czy podążanie nim nie jest prostą drogą do grobu.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 368
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Jaskinia Króla Gór
Odpowiedzią na rozkaz dalszego wymarszu był cichy syk irytacji, który wydobył się z półelfich ust. Nie po to zgodziła się poleźć za wiedźmakiem, żeby ganiał ją teraz przez góry jak jakąś chędożoną niewolnicę. Poszła jednak... przynajmniej na razie, ignorując dużo bardziej wokalne narzekania Naora, czy zapewnienia barda, że mogą z towarzystwem zabójcy potworów czuć się względnie bezpiecznie.
— A myślisz, że po co robimy to wszystko...? Gdyby to było takie proste... już dawno płynęlibyśmy do domu na łajbie Yseult, a nie szlajali się po górach szukając bestii do ubicia — warknęła na wychowanka, być może nieco zbyt głośno by słowa nie dotarły do pozostałych uczestników wyprawy.
Pierwszy incydent był potwierdzeniem, że Truposz się pomylił — nie należało od razu iść dalej bez odpoczynku, a robiąc to ryzykowali między innymi tym, co ostatecznie spotkało mistrza Drozda. Faria próbowała go jeszcze łapać, wystawiając do niego dłoń bardziej w przypływie instynktu niż bezinteresownej filantropii, ale na nic się to nie zdało. Pomóc mogła mu już co najwyżej wdrapać się z powrotem na ścieżkę, ale nie zmieniało to faktu, że grajek nie wyglądał już na kogoś kto zajdzie szczególnie daleko w warunkach terenowych, w których przyszło się im znaleźć.
Drugi incydent skłonił półelfkę do działania, niektórzy powiedzieliby że wbrew swojej naturze. I niektórzy by się pomylili, bo o ile Faria uchodziła za bezwzględną, to za głupią się już bynajmniej nie uważała i zwyczajnie zaczęła przewidywać katastrofę, którą mogło wywołać dalsze uparte parcie naprzód po trupach. Z dwójką pokiereszowanych, a z nią tak zmęczoną, że nie nadawała się już do wyrównanej walki, wiedźmin byłby skazany na samotne odparcie potencjalnego ataku, gdyby zaszła taka konieczność. Bunt narósł gdy znaleźli się na ścieżce nad przepaścią.
— Nie pójdzie — stwierdziła twardo, starając się na chwilę zignorować potworne zmęczenie, a samemu powstrzymując ramieniem góralskiego młokosa przed podjęciem się czegoś, czego szybko mógł pożałować, a co mogło go nawet zabić. — Jeszcze godzina, dwie i tylko ty będziesz się tu do czegokolwiek nadawał. Jak przyjdzie co do czego — chcesz bronić się przed atakiem szczurołaków sam? Bo jeśli taka twoja wola, to nikt cię nie powstrzymuje. Może nawet ci się uda, jesteś vatt'ghern — handlarka machnęła na Wellena ręką od niechcenia, szukając następnie spojrzeniem poparcia wśród reszty towarzyszy. O ile Naor miał oczywiście niewiele do powiedzenia, to bard wydawał się w ich małej grupce czymś na wzór głosu rozsądku. Czego duma nie pozwoliłaby jej prędko przyznać na głos.
— Albo możemy zachować się jak cywilizowani i złapać oddech, wylizać rany. Pójść dalej w stanie pozwalającym się obronić przed atakiem. Sam widziałeś, że walczyć potrafię, jestem w stanie ci pomóc, ale... nie po takim marszu. Nie trzeba będzie potworów, wykończymy się sami.
— A myślisz, że po co robimy to wszystko...? Gdyby to było takie proste... już dawno płynęlibyśmy do domu na łajbie Yseult, a nie szlajali się po górach szukając bestii do ubicia — warknęła na wychowanka, być może nieco zbyt głośno by słowa nie dotarły do pozostałych uczestników wyprawy.
Pierwszy incydent był potwierdzeniem, że Truposz się pomylił — nie należało od razu iść dalej bez odpoczynku, a robiąc to ryzykowali między innymi tym, co ostatecznie spotkało mistrza Drozda. Faria próbowała go jeszcze łapać, wystawiając do niego dłoń bardziej w przypływie instynktu niż bezinteresownej filantropii, ale na nic się to nie zdało. Pomóc mogła mu już co najwyżej wdrapać się z powrotem na ścieżkę, ale nie zmieniało to faktu, że grajek nie wyglądał już na kogoś kto zajdzie szczególnie daleko w warunkach terenowych, w których przyszło się im znaleźć.
Drugi incydent skłonił półelfkę do działania, niektórzy powiedzieliby że wbrew swojej naturze. I niektórzy by się pomylili, bo o ile Faria uchodziła za bezwzględną, to za głupią się już bynajmniej nie uważała i zwyczajnie zaczęła przewidywać katastrofę, którą mogło wywołać dalsze uparte parcie naprzód po trupach. Z dwójką pokiereszowanych, a z nią tak zmęczoną, że nie nadawała się już do wyrównanej walki, wiedźmin byłby skazany na samotne odparcie potencjalnego ataku, gdyby zaszła taka konieczność. Bunt narósł gdy znaleźli się na ścieżce nad przepaścią.
— Nie pójdzie — stwierdziła twardo, starając się na chwilę zignorować potworne zmęczenie, a samemu powstrzymując ramieniem góralskiego młokosa przed podjęciem się czegoś, czego szybko mógł pożałować, a co mogło go nawet zabić. — Jeszcze godzina, dwie i tylko ty będziesz się tu do czegokolwiek nadawał. Jak przyjdzie co do czego — chcesz bronić się przed atakiem szczurołaków sam? Bo jeśli taka twoja wola, to nikt cię nie powstrzymuje. Może nawet ci się uda, jesteś vatt'ghern — handlarka machnęła na Wellena ręką od niechcenia, szukając następnie spojrzeniem poparcia wśród reszty towarzyszy. O ile Naor miał oczywiście niewiele do powiedzenia, to bard wydawał się w ich małej grupce czymś na wzór głosu rozsądku. Czego duma nie pozwoliłaby jej prędko przyznać na głos.
— Albo możemy zachować się jak cywilizowani i złapać oddech, wylizać rany. Pójść dalej w stanie pozwalającym się obronić przed atakiem. Sam widziałeś, że walczyć potrafię, jestem w stanie ci pomóc, ale... nie po takim marszu. Nie trzeba będzie potworów, wykończymy się sami.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław