rok 1266, Redania
W pokrytym puchową pierzyną mieście, za murami najznamienitszej ze znanych królestwom Północy uczelni, właśnie tutaj, w Akademii Oxenfurckiej początek ma ta historia. Historia dla większości mieszkańców kontynentu zupełnie bez znaczenia, wzbudzała gorące zainteresowanie, najtęższych głów skupionych w tej części kontynentu.
Pośród malowniczych elfich budynków, od dawien dawna zawłaszczonych przez ludzi, od ubiegłego roku krążyła niepotwierdzona przez oficjeli plotka, jakoby rektor podjął próbę uzyskania funduszy mających sfinansować jedną z najniebezpieczniejszych ekspedycji w całej historii Academia Oxoniensis. Przez kolejny rok temat niemal umarł nawet pośród tych niezwykle wytrwałych plotkarzy. Powracał co prawda w rozmowach, lecz już bardziej jako nieśmieszny żart, zawód niespełnionej ambicji, jęk wyrwanego z duszy marzenia. Należało bowiem wiedzieć, że i pośród niesfornych żaków nie brakowało jednostek wybitnych, przepełnionych ambicją, motywacją oraz niespotykaną ciekawością świata. Plotkarze nie mieli jednak czasu, by studzić języki, bo oprócz popularnego pośród nich typowania, a nawet próby udowadniania poszczególnym, z reguły nielubianym żakom, udziału w szalonym incydencie z młodym bazyliszka w roli głównej, pojawił się jeszcze jeden temat – przybycie czarodziej z magicznej akademii w Ban Ard. Żaden z rzeczonych plotkarzy nie wiedział co prawda dlaczego wspomniany czarodziej miałby zjawić się w akademii akurat teraz, tak jak zdecydowana większość nie potrafiła wskazać źródła podobnej informacji, lecz żadnemu z nich nie przeszkadzało to w sianiu wieści wśród zainteresowanych.
Dzisiejszy dzień w akademii miał wyróżnić się pośród innych, choć z początku nic nie zwiastowało sensacji, jaka wkrótce obiegła szerokie grono nauczycieli oraz ich uczniów. Podczas przerwy obiadowej, do rąk przewodniczących poszczególnym katedrom profesorów oddano po kilka kopii ogłoszeń. Dokumenty te trafiły do największych sal wykładowych, ale także na tablice informacyjne, strategicznie umieszczone na terenie kampusu. Dodatkowo przekazano ich treść ustnie szerokiemu gronu żaków, lecz ekscytacji było przy tym tyle, że niebawem tłumy zainteresowanych zebrały się przy tablicach i na salach, by na własne oczy przekonać się o prawdziwości nadchodzącego wydarzenia.
“Ekspedycja naukowa!” Wystarczyły dwa słowa wstępu, by najwięksi zapaleńcy zaczęli przepychać się między sobą celem pozyskania wartościowszych informacji.
“Niniejszym, Academia Oxoniensis ogłasza nabór do udziału w ekspedycji badawczej obejmującej dzikie tereny przygraniczne położone na południe od Glevitzingen i Herzleid, a na północ od Sommerdy.
Do najważniejszych celów wyprawy zalicza ją się: zbadanie fragmentów dorzecza Solveigi oraz podnóża wyżyny Steyr pod kątem rozpoznania i skatalogowania znanych lub odkrycia i opisania nieznanych gatunków flory oraz fauny, także wykonanie dokładnych map terenu.
W związku ze znacznym nakładem finansowym niezbędnym w podjęciu tak wielkiego i ważnego przedsięwzięcia, władze akademii zastrzegają sobie prawo do doboru kandydatów wedle indywidualnych kryteriów. Do najpotrzebniejszych i mających pierwszeństwo podczas rekrutacji należeć będą magistrzy, bakałarze oraz żacy ostatniego roku Katedry Historii Naturalnej, Katedry Medycyny i Zielarstwa oraz Katedry Alchemii.
Wszelkie środki naukowe niezbędne podczas wyprawy oraz ochronę zapewnia Akademia Oxenfurcka.
Rekrutacja rusza równo za 8 grudnia. Chętni proszeni są o zgłaszanie się do kierowników katedr - niezależnie od posiadanego wykształcenia chętni proszeni są o zgłaszanie się do tylko jednej katedry, co pozwoli uniknąć zamieszania w procesie rekrutacyjnym.
Planowo, ekspedycja wyruszy z ostatnim dniem marca.”
Poniżej tekstu znajdowała się pieczęć i odręczny podpis prorektora akademii, choć niknęły one gdzieś w tłumie walczących o każde zdanie głów przekonanych, że to właśnie oni będą niezbędnym ogniwem tej wyprawy.
8 grudnia 1266 roku, Redania
Poruszenie i zamieszanie jakie panowało tego dnia w murach akademii, jeden z jej absolwentów z pewnością skłonny byłby określić mianem burdelu ogarniętego pożogą.
Profesorowie zajmujący stanowiska kierowników katedr uwijali się, przyjmując tłumy chętnych na podróż obiecującą całkiem niezły początek naukowej kariery. Pomocnicy tychże kierowników sortowali pisemne zgłoszenia na takie, które można wyrzucić do kosza od razu, na te, które dostaną jeszcze szansę wybronić się przy głębszej weryfikacji oraz na nieliczne, rokujące wyjątkowo dobrze, głównie ze względu na ich treść, lecz w drobnej mierze także na szeroko pojęte znajomości. Pośród żaków, bakałarzy i magistrów panowała atmosfera absolutnej rywalizacji. Jeżeli ktoś kogoś nie lubił, tego dnia traktował go jako śmiertelną konkurencję, a ci, co żywili wobec siebie sympatię, tego konkretnego dnia chętnie wbijali sobie wzajemnie szpileczki, siali niepewność pod przykrywką życzliwego uśmiechu i przyjacielskiej porady. Jedyną grupą społeczną, która wydawała się tego dnia w miarę możliwości trzymać jedną stronę, byli nieludzie. Aen Seidhe, mieszańcy, także gnomy studiujący wespół medycynę starali się nie rozdzielać, ważyli swoje szanse, zamierzali spróbować szczęścia w zapisach z nadzieją, że uda im zapisać się nie tylko na listę wybrańców, ale także na kartach historii. Wszyscy oni mieli jednak świadomość, że Akademia Oxenfurcka nie była symbolem cnót ani współegzystencji, wobec tego nie podzielali entuzjazmu, którym popisywała się większość ludzi.
Elspeth doskonale wiedziała, którego dnia zaczynały się zapisy, co nie oznaczało, że przybyła punktualnie. Powodem, dla którego będzie musiała odczekać swoje w kolejce do jednego z profesorów był Karakurt, z którym z czasem zacieśniała więzy współpracy. Dzisiejszej, odpłatnej zresztą przysługi nie mogła mu odmówić, bowiem dzień został ustalony na długo przed tym, nim pojawiło się jakiekolwiek ogłoszenie. Nie ona jedyna pojawiła się w murach uczelni później niż całe tłumy okupujące odpowiednie katedry od bladego świtu, o czym przekonała się przekraczając główną bramę Akademii Oxenfurckiej wespół z kilkoma znajomymi z widzenia twarzami. Niektórzy przywitali się z nią krótkim “cześć”, inni skinęli głową, jeszcze inni, zupełnie w poważaniu mając towarzystwo jakiekolwiek poza swoim własnym, szli z podniesionymi głowami, albo zupełnie odwrotnie - zatopieni w literach ksiąg bądź notatek trzymanych z reguły w urękawicznionych dłoniach.
Przed nią pozostało dokonanie ostatecznego wyboru, u kogo się zapisać, zdecydować na kim miała szansę wywrzeć lepsze wrażenie. Czy próbować szczęścia w Katedrze Historii Naturalnej, czy może jednak udać się do Katedry Alchemii, gdzie udało jej się jak dotąd uzyskać tytuł bakałarza. Wybór mógł wydawać się trudny i choć teoretycznie nie miał większego znaczenia, bo pod uwagę brano cały dorobek naukowy, to już z praktycznego punktu widzenia stosunkowo młody profesor Kolter Witte, kierownik Katedry Alchemii, zdawał się być o wiele bardziej sympatycznym i skorym do współpracy typem, niż starający się na każdym kroku udowodnić wyższość ludzi nad nieludźmi, a przy tym mężczyzn nad kobietami, podstarzały i łysy jak kolano kawaler profesor Waldo Moer. Ten drugi ze względu na obfitą w sukcesy karierę, szczycił się niemałym posłuchem w murach akademii. Przez myśl przemknęło jej, że może, choć nikła na to szansa, ale może istnieje jakiś sposób na wdarcie się w szeregi żadnych naukowej sławy kolegów i koleżanek w mniej oficjalnym przebiegu...
Deus Ex Scientia
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Deus Ex Scientia
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 356
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Deus Ex Scientia
Wieczorową porą, przy blasku lamp naftowych i migoczących płomieniach świec, ryżawy czarodziej pochylał się nad kolejnym alchemicznym eksperymentem w swojej pracowni, ukrytej przy bocznej uliczce novigradzkiego bazaru zachodniego. W zaciszu tego miejsca, otulonego zapachem starych ksiąg i ziół, skomplikowana aparatura do destylacji syczała cicho, a przez spiralne rurki i szklane połączenia przelewała się delikatnie esencja smoczego korzenia.
Mało kto interesuje się ową rośliną z powodu jej trudnej dostępności i wątpliwego zastosowania. Jak rzecze niejedna księga zielarska, smoczy korze rośnie jedynie na stokach i w dolinach gór Amel. Niewielkie chuderlawe gałęzie potrafią utrzymać szerokie i mięsiste liście przybierające zgniłozieloną zieleń z purpurowymi żyłkami. Owa roślina kwitnie rzadko – jej kwiaty, bladożółte dzwonki z krwawym środkiem, emitują zapach o woni ciężkiej, duszącej, wabiący wiele owadów. Najważniejszy z jego składników kryje się nisko, skryty wśród skał pęd korzenia skręcony niczym gadzi ogon, skąd jego nazwa — smoczy. Praktycy sztuki zielarskiej ostrzegają przed nierozważnym stosowaniem korzenia, albowiem wywar zeń, choć wzmacnia jasność widzenia myśli i śnienie na jawie przywodzi, może duszę zatruć i ciało osłabić do stanu bezpowrotnego. Nieprawidłowo przyrządzony, w mgnieniu oka przemienia się z eliksiru snów w posokę piekielną, palącą żyły od środka.
Mimo groźby zatrucia, Asterala von Carlina śmiało stosował wywar smoczego korzenia w maleńkich dawkach, twierdząc, iż rozcieńczona esencja łagodzi drgawki wywołane chorobą bladego krzyku, a także koi gorączkę, której inne zioła oprzeć się nie zdołały. Aktualnie prowadził wielce obiecujące badania, które zakładały, że ciemnobursztywnowa substancja mogła pełnić funkcję ożywczą dla nerwów splątanych w martwocie. Składniki, zawarte w soku, zdawały się bowiem wzmacniać tkanki wewnętrzne w sposób, jaki przypisywano jeno magii, przywracając sprawność i łagodząc niedowłady o niewiadomej przyczynie. Także w starczych niemocach, które przychodzą późną porą życia, widział Piołun nadzieję w odwarze z tegoż korzenia.
Asteral, dbając o właściwą temperaturę płomienia, chłodził spirale strumieniem świeżej wody, zapisując skrupulatnie każdy etap pozyskiwania esencji w swoim dzienniku. Notatki, pełne pośpiesznych adnotacji i śladów po atramencie, były świadectwem jego zaangażowania i braku pomocnika, którego brak doskwierał coraz bardziej. Uczeń przydałby się nie tylko do asysty przy badaniach i dokumentacji, ale także do pomocy w prowadzeniu zakładu. Ostatnimi czasy samotność zaczęła ciążyć czarodziejowi, a praca nad naukowymi publikacjami stawała się bardziej mozolna.
Właśnie miał przyjrzeć się, jak pierwsze, lśniące krople esencji ściekają do probówki, gdy rozległo się nagłe pukanie do drzwi. Asteral zmarszczył brwi, niezadowolony z przerwania – o tej porze nie przyjmował już klientów ani potrzebujących. Pukanie jednak nie ustawało, z każdym kolejnym uderzeniem brzmiąc coraz bardziej natarczywie. Czarodziej westchnął ciężko, zamierzając zignorować nieproszonego gościa, lecz coś – może przeczucie, może przeznaczenie – nakazało mu zmienić decyzję. W tej chwili jeszcze nie wiedział, że za tymi drzwiami czekało coś, co miało na zawsze odmienić bieg jego losu.
Być może, gdyby nie otworzył tamtego wieczoru, kilka lat później wciąż prowadziłby praktykę w Novigradzie, pieczołowicie dbając o swój sklep „Święta Trójca – zioła i usługi znachorskie”. A może przeznaczenie i tak doprowadziłoby go do miejsca pełnego wyzwań i tajemnic, które miały usłać jego drogę zarówno sukcesami, jak i porażkami. Sącząc wino z misternie zdobionego, srebrnego pucharu — trunek, który choć niezrównany, ustępował tym serwowanym w rezydencji Mości Vanterhilla, aedirnskiego Pana Szeptów – Asteral wpatrywał się w tańczące płomienie kominka. Ogień pożerał kartkę, na której jeszcze przed chwilą widniały starannie zapisane słowa listu. Przyniesiony przez posłańca, niósł ze sobą treść nieoczekiwaną i fascynującą. Wiedzący odczuwał coś na kształt zadowolenia, wymieszanego z niepewnością. Wiadomości od jego kumotra pobudziła go do działania. Choć ich relacja nigdy nie była bliska, łączyło ich jedno – niezaspokojona ciekawość świata i pasja do odkrywania tego, co skrywały jego najgłębsze sekrety. Płomienie zamigotały żywiej, jakby przytakiwały decyzji, która w tej chwili zaczynała kiełkować w umyśle czarodzieja. Początkiem grudnia, ponoć zupełnym przypadkiem zawitał do Oxenfurtu czarodziej z magicznej akademii w Ban Ard. Pozostawiając za sobą sklepik zielarsko-alchemiczny pod okiem bliskiej przyjaciółki, wywiesiwszy na drzwiach tabliczkę informującą, że zakład będzie zamknięty do odwołania, wyruszył prostym wozem zaprzężonym w starą szkapę imieniem Ost. Odziany w ciemnobrązowe, niezbyt puchate i wybrakowane niedźwiedzie futro, staruszka który dożył ostatnich dni we własnej gawrze, pędził przez śnieżne zaspy głównym traktem. Na wozie miał kilka skrzyń, wypełnionych sprzętem badawczym, księgami i pustymi pergaminami, a również kilkoma mniej oczywistymi drobiazgami. Był gotowy do rozpoczęcia nowej przygody. Zatrzymał się dopiero przy głównej bramie Akademii Oxenfurckiej.
Droga z Novigradu do Oxenfurtu o tej porze roku była surowa i malownicza. Śnieżne czapy spoczywały na nagich konarach drzew, które pod ciężarem białego puchu wydawały się przyginać ku ziemi, jakby składały cichy hołd zamarzniętej ziemi. Lada dzień temu drzewa zdobne w złociste, burgundowe, cynowe liście, teraz łyse zwiastowały koniec wszystkiego. Asterala fascynowało piękno świata, jego cykle, a w każdej z pór roku dostrzegał magię.
Piołun, trzymając lejce w zmarzniętych dłoniach, spoglądał na zmieniający się krajobraz. W myślach wędrował ku przeszłości — do chwil spędzonych w Ban Ard, gdy mroźne dni wypełniały szelesty pergaminów i dym kadzideł, a każdy eksperyment i każde zaklęcie były małym triumfem nad nieznanym.
Po drodze minął grupkę chłopów, zziębniętych, ale pełnych trudu, gdy nieśli drewno na opał. Zatrzymali się, by z zaciekawieniem przyjrzeć się przejeżdżającemu wozowi, nie wiedząc, że w środku skrywały się księgi, sprzęty alchemiczne i drobne, magiczne sekrety. Poczęstował chłopów butelką własnej rozgrzewającej nalewki, życząc im dobrego dnia. Czarodziej dostrzegł nagle młodą sarnę, która przeskoczyła drogę z lekkością i wdziękiem. Uśmiechnął się pod nosem, przywołując słowa starej pieśni o zwierzętach strzegących pradawnych tajemnic. Wreszcie, zatrzymawszy się przed imponującą bramą Akademii Oxenfurckiej, Asteral poczuł, jak serce bije mu szybciej. Czuł w powietrzu zapowiedź czegoś wielkiego – wyzwania, które miało odmienić jego dalsze losy.
Mało kto interesuje się ową rośliną z powodu jej trudnej dostępności i wątpliwego zastosowania. Jak rzecze niejedna księga zielarska, smoczy korze rośnie jedynie na stokach i w dolinach gór Amel. Niewielkie chuderlawe gałęzie potrafią utrzymać szerokie i mięsiste liście przybierające zgniłozieloną zieleń z purpurowymi żyłkami. Owa roślina kwitnie rzadko – jej kwiaty, bladożółte dzwonki z krwawym środkiem, emitują zapach o woni ciężkiej, duszącej, wabiący wiele owadów. Najważniejszy z jego składników kryje się nisko, skryty wśród skał pęd korzenia skręcony niczym gadzi ogon, skąd jego nazwa — smoczy. Praktycy sztuki zielarskiej ostrzegają przed nierozważnym stosowaniem korzenia, albowiem wywar zeń, choć wzmacnia jasność widzenia myśli i śnienie na jawie przywodzi, może duszę zatruć i ciało osłabić do stanu bezpowrotnego. Nieprawidłowo przyrządzony, w mgnieniu oka przemienia się z eliksiru snów w posokę piekielną, palącą żyły od środka.
Mimo groźby zatrucia, Asterala von Carlina śmiało stosował wywar smoczego korzenia w maleńkich dawkach, twierdząc, iż rozcieńczona esencja łagodzi drgawki wywołane chorobą bladego krzyku, a także koi gorączkę, której inne zioła oprzeć się nie zdołały. Aktualnie prowadził wielce obiecujące badania, które zakładały, że ciemnobursztywnowa substancja mogła pełnić funkcję ożywczą dla nerwów splątanych w martwocie. Składniki, zawarte w soku, zdawały się bowiem wzmacniać tkanki wewnętrzne w sposób, jaki przypisywano jeno magii, przywracając sprawność i łagodząc niedowłady o niewiadomej przyczynie. Także w starczych niemocach, które przychodzą późną porą życia, widział Piołun nadzieję w odwarze z tegoż korzenia.
Asteral, dbając o właściwą temperaturę płomienia, chłodził spirale strumieniem świeżej wody, zapisując skrupulatnie każdy etap pozyskiwania esencji w swoim dzienniku. Notatki, pełne pośpiesznych adnotacji i śladów po atramencie, były świadectwem jego zaangażowania i braku pomocnika, którego brak doskwierał coraz bardziej. Uczeń przydałby się nie tylko do asysty przy badaniach i dokumentacji, ale także do pomocy w prowadzeniu zakładu. Ostatnimi czasy samotność zaczęła ciążyć czarodziejowi, a praca nad naukowymi publikacjami stawała się bardziej mozolna.
Właśnie miał przyjrzeć się, jak pierwsze, lśniące krople esencji ściekają do probówki, gdy rozległo się nagłe pukanie do drzwi. Asteral zmarszczył brwi, niezadowolony z przerwania – o tej porze nie przyjmował już klientów ani potrzebujących. Pukanie jednak nie ustawało, z każdym kolejnym uderzeniem brzmiąc coraz bardziej natarczywie. Czarodziej westchnął ciężko, zamierzając zignorować nieproszonego gościa, lecz coś – może przeczucie, może przeznaczenie – nakazało mu zmienić decyzję. W tej chwili jeszcze nie wiedział, że za tymi drzwiami czekało coś, co miało na zawsze odmienić bieg jego losu.
Być może, gdyby nie otworzył tamtego wieczoru, kilka lat później wciąż prowadziłby praktykę w Novigradzie, pieczołowicie dbając o swój sklep „Święta Trójca – zioła i usługi znachorskie”. A może przeznaczenie i tak doprowadziłoby go do miejsca pełnego wyzwań i tajemnic, które miały usłać jego drogę zarówno sukcesami, jak i porażkami. Sącząc wino z misternie zdobionego, srebrnego pucharu — trunek, który choć niezrównany, ustępował tym serwowanym w rezydencji Mości Vanterhilla, aedirnskiego Pana Szeptów – Asteral wpatrywał się w tańczące płomienie kominka. Ogień pożerał kartkę, na której jeszcze przed chwilą widniały starannie zapisane słowa listu. Przyniesiony przez posłańca, niósł ze sobą treść nieoczekiwaną i fascynującą. Wiedzący odczuwał coś na kształt zadowolenia, wymieszanego z niepewnością. Wiadomości od jego kumotra pobudziła go do działania. Choć ich relacja nigdy nie była bliska, łączyło ich jedno – niezaspokojona ciekawość świata i pasja do odkrywania tego, co skrywały jego najgłębsze sekrety. Płomienie zamigotały żywiej, jakby przytakiwały decyzji, która w tej chwili zaczynała kiełkować w umyśle czarodzieja. Początkiem grudnia, ponoć zupełnym przypadkiem zawitał do Oxenfurtu czarodziej z magicznej akademii w Ban Ard. Pozostawiając za sobą sklepik zielarsko-alchemiczny pod okiem bliskiej przyjaciółki, wywiesiwszy na drzwiach tabliczkę informującą, że zakład będzie zamknięty do odwołania, wyruszył prostym wozem zaprzężonym w starą szkapę imieniem Ost. Odziany w ciemnobrązowe, niezbyt puchate i wybrakowane niedźwiedzie futro, staruszka który dożył ostatnich dni we własnej gawrze, pędził przez śnieżne zaspy głównym traktem. Na wozie miał kilka skrzyń, wypełnionych sprzętem badawczym, księgami i pustymi pergaminami, a również kilkoma mniej oczywistymi drobiazgami. Był gotowy do rozpoczęcia nowej przygody. Zatrzymał się dopiero przy głównej bramie Akademii Oxenfurckiej.
Droga z Novigradu do Oxenfurtu o tej porze roku była surowa i malownicza. Śnieżne czapy spoczywały na nagich konarach drzew, które pod ciężarem białego puchu wydawały się przyginać ku ziemi, jakby składały cichy hołd zamarzniętej ziemi. Lada dzień temu drzewa zdobne w złociste, burgundowe, cynowe liście, teraz łyse zwiastowały koniec wszystkiego. Asterala fascynowało piękno świata, jego cykle, a w każdej z pór roku dostrzegał magię.
Piołun, trzymając lejce w zmarzniętych dłoniach, spoglądał na zmieniający się krajobraz. W myślach wędrował ku przeszłości — do chwil spędzonych w Ban Ard, gdy mroźne dni wypełniały szelesty pergaminów i dym kadzideł, a każdy eksperyment i każde zaklęcie były małym triumfem nad nieznanym.
Po drodze minął grupkę chłopów, zziębniętych, ale pełnych trudu, gdy nieśli drewno na opał. Zatrzymali się, by z zaciekawieniem przyjrzeć się przejeżdżającemu wozowi, nie wiedząc, że w środku skrywały się księgi, sprzęty alchemiczne i drobne, magiczne sekrety. Poczęstował chłopów butelką własnej rozgrzewającej nalewki, życząc im dobrego dnia. Czarodziej dostrzegł nagle młodą sarnę, która przeskoczyła drogę z lekkością i wdziękiem. Uśmiechnął się pod nosem, przywołując słowa starej pieśni o zwierzętach strzegących pradawnych tajemnic. Wreszcie, zatrzymawszy się przed imponującą bramą Akademii Oxenfurckiej, Asteral poczuł, jak serce bije mu szybciej. Czuł w powietrzu zapowiedź czegoś wielkiego – wyzwania, które miało odmienić jego dalsze losy.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław