Codrair przytaknął z zagadkowym uśmiechem, rozwiązując zaciągnięty pod szyją rzemień płaszcza.
Okrycie spłynęło z niego miękko, spoczywając na wilgotnej trawie za jego plecami. Drobno plecione kółka misternej kolczugi zabłyszczały jak stal w świetle dogorywającego słońca. Codrair poruszył się w miejscu, pozwalając pancerzowi lepiej się ułożyć. A chwilę potem, nie zdejmując dłoni z rękojeści swej krzywej klingi, bezszelestnie zjechał w dół niewysokiego zbocza, zanurzając się we mgle na dole.
Podążająca jego śladem Aideen musiała stąpać ostrożnie. Drobne suche kości oraz martwe gałązki pokrywały dno płytkiego wgłębienia dość gęsto, by jej stopa z trudem trafiała na wolne miejsce. Owady roiły się pośród żyznej, wilgotnej ziemi i drobnych szczątków. Wielka brązowa skolopendra wychynęła zwinnie z oczodołu sarniej czaszki, kryjąc się pomiędzy zbiorowiskiem grzybów o oślizgłych, spiczastych kapeluszach skupionych wokół omszałego głazu. Potężne bezlistne drzewo, niby monstrualny pająk stopniowo wyłaniało się z mgły z każdym ich krokiem. Stłoczony na jego gałęziach czarnoskrzydły sejmik przyglądał im się w nienaturalnym milczeniu, przekrzywiając łby i wlepiając w przybyszów ciemne, połyskliwe jak antracyty guziki oczu. Zupełnie jak gdyby oczekiwał ich przybycia.
Codrair zwolnił kroku. Sam również stąpał z uwagą, wymijając skupiska drobnych kostek, przekraczał grożące zdradą samorodne kupy chrustu zrzucane przez konary nagich kolosów oraz skarlałych, kolczastych krzewin trzymających się na uboczu. Choć mgielny opar winien być ich sprzymierzeńcem przed postronnym i niepożądanym wzrokiem, starszy elf kilkukrotnie, z sobie tylko znanych powodów, prowadził ich z dala od mętnych zasłon ronionych przez ciemną, pulsującą ziemię. Wyminęli bezlistne, czarnopióre drzewo, zbliżając się do północnego skraju niecki. Tam Codrair zatrzymał się nagle.
Nie musiał zwracać jej uwagi. Zobaczyła to w tym samym momencie co on. Szczątki — zwierzęce lub istoty rozumnej, licznie rozproszone po okolicy. Rozczłonkowane na tyle drobno, by nie dało się zrazu stwierdzić, do kogo lub czego należały. Od pozostałych resztek odróżniające się w zasadniczym detalu, jakim był stopień ich rozkładu.
Były świeże. Posoka, czerwona nawet w cieniach i mgłach, zdawała się krzyczeć ku nim z odległości. Wsiąkająca w ziemię, znaczącą ją krwawymi plamami. Ją oraz kły i pazury, tego, co ujrzeli przed sobą.
Było wysokie pomimo pokracznej pozycji, którą przybrało, przykucnąwszy nad świeżą jeszcze stertą sinokarminowych wątpi, pożeranych przezeń w milczeniu i znanych elfce, ohydnych odgłosów podsuwanych przez wyobraźnię. Na pierwszy rzut oka zdawało się bardzo podobne do człowieka. Aideen wiedziała, że nie było nim nad wszelką wątpliwość.
Codrair powoli i cicho jak wiatr, odsunął się na bok, instynktownie lub przezornie schodząc jej z linii strzału. Ucztujący upiór był widać zbyt pochłonięty padliną, by zwrócić na nich uwagę. Myszołów obrócił kamienny profil w kierunku towarzyszącej mu elfki, posyłając jej nieme pytanie zawarte w insensywnym spojrzeniu. Chciał wiedzieć, co zamierza zrobić.
► Pokaż Spoiler
Skradanie automatycznie zdane ze względu na wcześniejsze przygotowania.