Rybacka osada
Rybacka osada
Drewniane w większości chałupy bez większego ładu kupią się jedna do drugiej, wyglądając porośniętymi błoną oknami prosto na rozkołysane morze. Trzeszczące pod byle bryzą dachy, tworzą wspólne, zagracone obejście. Jak wskazuje jego nazwa — najlepiej je obejść, chyba że ma się ochotę potykać w gąszczu tkwiących w piachu palików i tyczek pełnych sieci albo przeszkadzać szkutnikom w ich pracy. Mieszkające w chałupach ludziska mają niewiele do roboty poza rybami. Kto nie łowi ani nie cierpi reumatycznych bólów, nie znajdzie tu wielu wspólnych tematów ani rozrywek.
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
— Jak? — starszy osady, siwobrody Ledomir, zmrużył oczy i nachylił się ku stojącej obok córce, aby ta przełożyła mu do ucha zniekształcone ostrą chrypą słowa wypowiedziane przed chwilą przez wiedźmina. — Zapłata?
Stali na zawalonym poskręcanymi sieciami podwórzu, przed krzywą i trzeszczącą ledomirową chatą wzniesioną z pociemniałych desek. Poza starszym i córką, w rozmowie, choć tylko w charakterze słuchaczy, uczestniczyło dwóch trzymających się w oddaleniu synów lub zięciów starego — małomównych i ogorzałych rybaków, pomimo młodego wieku, pogiętych od roboty. Zza węgła chałupy przyglądała się czereda dzieciaków, na tyle jednakowo umorusanych i obdartych, że próżno było dociekać i rozróżniać czyich właściwie. Lekceważąc ostentacyjnie wszystko poza własnymi jajami, nie uczestniczył w niej pręgowany kocur liżący się akurat pod ścianą, pod którą czmychnął spełniwszy uprzednio święty obowiązek naparskania na Cedrica.
Stary rozdziawił szczerbatą gębę, odruchowo poszarpał się po zwichrzonej brodzie, zagapiwszy na wiedźmina tak, jakby ten oświadczył mu przed chwilą, że jest świeżo zmartwychwstałym Prorokiem Lebiodą, który przywędrował był tu właśnie ze swojego mauzoleum w Novigradzie mając dosyć dalszego wylegiwania. Już po raz drugi zasłużył sobie na podobne spojrzenie zarezerwowane dla świeżo zmartwychwstałych. Pierwsze było wówczas, gdy przywędrował pomiędzy zabudowania w poszarpanej kurcie poznaczonej świeżymi śladami zakrzepłej krwi.
— Zapłacić wam? — powtórzył się dziadyga. — Kiej my przeca co płacili waszym giermkom! Byli tu, niech no spomnę… Nie tak daleczko temu, z waszym koniem i dowodem ubicia stwora. Powiadali… O, matulu moja… Powiadali, żeby im wydać umówionych za potworę koron, boście ranieni i trzeba im pilno opłacić felczera, do którego was powiedli...
Starszy zasapał się i zatoczył, stojąca obok w charakterze tłumaczki córa — koścista pannica w zgrzebnym fartuchu i z wyraźnie odznaczającym się przodozgryzem podtrzymała go, kosząc zalęknione spojrzenie na przybysza. Dwaj rybacy, synowie lub zięciowie, spojrzeli po sobie nierozumiejąco. Pręgowany kocur bez pośpiechu i wzruszenia kontynuował toaletę.
Stali na zawalonym poskręcanymi sieciami podwórzu, przed krzywą i trzeszczącą ledomirową chatą wzniesioną z pociemniałych desek. Poza starszym i córką, w rozmowie, choć tylko w charakterze słuchaczy, uczestniczyło dwóch trzymających się w oddaleniu synów lub zięciów starego — małomównych i ogorzałych rybaków, pomimo młodego wieku, pogiętych od roboty. Zza węgła chałupy przyglądała się czereda dzieciaków, na tyle jednakowo umorusanych i obdartych, że próżno było dociekać i rozróżniać czyich właściwie. Lekceważąc ostentacyjnie wszystko poza własnymi jajami, nie uczestniczył w niej pręgowany kocur liżący się akurat pod ścianą, pod którą czmychnął spełniwszy uprzednio święty obowiązek naparskania na Cedrica.
Stary rozdziawił szczerbatą gębę, odruchowo poszarpał się po zwichrzonej brodzie, zagapiwszy na wiedźmina tak, jakby ten oświadczył mu przed chwilą, że jest świeżo zmartwychwstałym Prorokiem Lebiodą, który przywędrował był tu właśnie ze swojego mauzoleum w Novigradzie mając dosyć dalszego wylegiwania. Już po raz drugi zasłużył sobie na podobne spojrzenie zarezerwowane dla świeżo zmartwychwstałych. Pierwsze było wówczas, gdy przywędrował pomiędzy zabudowania w poszarpanej kurcie poznaczonej świeżymi śladami zakrzepłej krwi.
— Zapłacić wam? — powtórzył się dziadyga. — Kiej my przeca co płacili waszym giermkom! Byli tu, niech no spomnę… Nie tak daleczko temu, z waszym koniem i dowodem ubicia stwora. Powiadali… O, matulu moja… Powiadali, żeby im wydać umówionych za potworę koron, boście ranieni i trzeba im pilno opłacić felczera, do którego was powiedli...
Starszy zasapał się i zatoczył, stojąca obok w charakterze tłumaczki córa — koścista pannica w zgrzebnym fartuchu i z wyraźnie odznaczającym się przodozgryzem podtrzymała go, kosząc zalęknione spojrzenie na przybysza. Dwaj rybacy, synowie lub zięciowie, spojrzeli po sobie nierozumiejąco. Pręgowany kocur bez pośpiechu i wzruszenia kontynuował toaletę.
Ilość słów: 0
- Żbik
- Posty: 12
- Rejestracja: 27 gru 2019, 0:58
- Miano: Cedric
- Zdrowie: Martwy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Rybacka osada
W pierwszej chwili nie chciał wierzyć starcowi, któremu bliżej był już do opuszczenia tego łez padołu niż dalej. Przy czym zdarzyło mu się na chwilę odpłynąć od problemu - bo zabawna myśl mu przyszła do głowy, że oto mógł z rówieśnikiem rozmawiać. Rozbawiło go to na tyle, że aż się uśmiechnął, ale jakoś tak gorzko. Rybak chylił się ku grobowi, a wiedźmin każdego dnia nadstawiał karku dla garści monet albo i bez nich. A w tym przypadku zdawało się, że tak właśnie będzie. Ledomir zdawał się nie kłamać, a i w całej osadzie nie widział kogoś błyszczącego intelektem. Mimo wszystko zagotowało się w nim, że te skurwysyny poczuły się na tyle pewnie, by nie tylko pozbawić go majątku, ale i zapłaty. Czy przyszło im do głowy, że zabili go tym ciosem? A może stwierdzili, że jak go tak zostawią to inne topielce albo syreny go w głębiny zaciągną i będzie po problemie? Odkaszlnął i spojrzał na starca z niedowierzaniem.
- A widzieliście mnie z tymi giermkami?- zapytał retorycznie. - I jak by mnie rannego wieźli, to pal licho. - w gardle mu zaschło, umilkł na chwilę i rozejrzał się po zgromadzonych. Odgrywali przed nim teatrzyk, czy naprawdę szubrawcy nie mieli już za grosz przyzwoitości i wierzyli święcie, że wszystko im wolno?
- Zapłaty nie chcę, niech stracę. Ale przy ognisku chciałbym się ogrzać, strawy ciepłej zjeść. Da się załatwić? - dodał, co by uspokoić nastroje. Ryb mieli przecież sporo, a pewnie ostatnie monety oszustom oddali. A za garść koron bić się teraz nie zamierzał. Nie był przecież zbójem. Nie przy dzieciach. - A co za dowód ubicia potwora pokazali? - zapytał i dodał zaraz. - I jak mnie niby wiedli do felczera? W worku mnie wieźli, żeście nie poznali kłamstwa? - Wierzyć mu się nie chciało, że ktoś mógł być tak naiwny. Choć sam pomysł, by wiedźmin miał pomocnika wydawał się całkiem rozsądny. Tylko kto by chciał tak skóry nadstawiać za grosze? Tu jak widać nawet dwóch się takich znalazło.
- Mówili, gdzie do tego medyka jadą? - nie miał ochoty ich po całym kontynencie szukać, a przeczuwał coś, że dziadkowi na usta i tak się Novigrad ciśnie. Wszyscy tam prędzej lub później trafiali. A słowa i tak ze śladami na trakcie porówna, bo jak raz ich oszukali to i wszystko inne mogło być kłamstwem, co by go na manowce wyprowadzić.
- A widzieliście mnie z tymi giermkami?- zapytał retorycznie. - I jak by mnie rannego wieźli, to pal licho. - w gardle mu zaschło, umilkł na chwilę i rozejrzał się po zgromadzonych. Odgrywali przed nim teatrzyk, czy naprawdę szubrawcy nie mieli już za grosz przyzwoitości i wierzyli święcie, że wszystko im wolno?
- Zapłaty nie chcę, niech stracę. Ale przy ognisku chciałbym się ogrzać, strawy ciepłej zjeść. Da się załatwić? - dodał, co by uspokoić nastroje. Ryb mieli przecież sporo, a pewnie ostatnie monety oszustom oddali. A za garść koron bić się teraz nie zamierzał. Nie był przecież zbójem. Nie przy dzieciach. - A co za dowód ubicia potwora pokazali? - zapytał i dodał zaraz. - I jak mnie niby wiedli do felczera? W worku mnie wieźli, żeście nie poznali kłamstwa? - Wierzyć mu się nie chciało, że ktoś mógł być tak naiwny. Choć sam pomysł, by wiedźmin miał pomocnika wydawał się całkiem rozsądny. Tylko kto by chciał tak skóry nadstawiać za grosze? Tu jak widać nawet dwóch się takich znalazło.
- Mówili, gdzie do tego medyka jadą? - nie miał ochoty ich po całym kontynencie szukać, a przeczuwał coś, że dziadkowi na usta i tak się Novigrad ciśnie. Wszyscy tam prędzej lub później trafiali. A słowa i tak ze śladami na trakcie porówna, bo jak raz ich oszukali to i wszystko inne mogło być kłamstwem, co by go na manowce wyprowadzić.
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
— Czym widział? — Staruch pomrużył krótkowzroczne oczy, co samo w sobie stanowiło wystarczającą odpowiedź na powtórzone przezeń pytanie. — Wnuki rzekli, że przybieżeli jakowi… Wszytkie w wielkiej gorącości, powiadali tak jakoby was znali, jak bracia rodzeni… Nestka, że pili ich bardzo, boście w wielkiej krzywdzie… Tom poszedł tedy po szkatułę i wyciągłem wszystko cośmy mieli naskładane…
Zdawszy relację, stary oblizał blade wargi, słuchając dalej i kiwając się przy tym w miejscu jak pingwin.
— Gość w progi, to jak bogi — odparł odruchowo, niemal wchodząc mu w słowo. — Ukrop się znajdzie, a i polewka wyszykowana. Dzieci, proście mistrza do izby…
Przykurczona ręka wykonała gest w kierunku zacienionej, zalatującej rybą sieni. Jeden z synów lub zięciów-rybaków, ruszył ku chacie pierwszy, zamamrotawszy coś pod nosem.
— Szkaradziejstwo straszne — opisał mu dowód wykonania zlecenia, dwukrotnie spluwając na piach od zachowania uroku. — Wspomagaj święta Orszulo… Zemirk poszedł był zaraz to spalić, żeby złego nie kusić… Chcecie obaczyć, to każę wygrzebać z popiołów...
— We worku? — podjął kolejny wątek, zamamlawszy i pociągnąwszy sękatym nosem. — Ja nie znam. Musi na koniu, ale inszym, bo po waszą kobyłkę przecie się wrócili…
Nad pytaniem o kierunek ucieczki inkryminowanych o przywłaszczenie stary nie musiał długo wytężać pamięci.
— A dokąd tu, mistrzu wiedźminie, lza jechać, jeśli nie na Novigrad? Toć on prawie za wydmą.
Zdawszy relację, stary oblizał blade wargi, słuchając dalej i kiwając się przy tym w miejscu jak pingwin.
— Gość w progi, to jak bogi — odparł odruchowo, niemal wchodząc mu w słowo. — Ukrop się znajdzie, a i polewka wyszykowana. Dzieci, proście mistrza do izby…
Przykurczona ręka wykonała gest w kierunku zacienionej, zalatującej rybą sieni. Jeden z synów lub zięciów-rybaków, ruszył ku chacie pierwszy, zamamrotawszy coś pod nosem.
— Szkaradziejstwo straszne — opisał mu dowód wykonania zlecenia, dwukrotnie spluwając na piach od zachowania uroku. — Wspomagaj święta Orszulo… Zemirk poszedł był zaraz to spalić, żeby złego nie kusić… Chcecie obaczyć, to każę wygrzebać z popiołów...
— We worku? — podjął kolejny wątek, zamamlawszy i pociągnąwszy sękatym nosem. — Ja nie znam. Musi na koniu, ale inszym, bo po waszą kobyłkę przecie się wrócili…
Nad pytaniem o kierunek ucieczki inkryminowanych o przywłaszczenie stary nie musiał długo wytężać pamięci.
— A dokąd tu, mistrzu wiedźminie, lza jechać, jeśli nie na Novigrad? Toć on prawie za wydmą.
Ilość słów: 0
- Żbik
- Posty: 12
- Rejestracja: 27 gru 2019, 0:58
- Miano: Cedric
- Zdrowie: Martwy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Rybacka osada
Przyglądał się starcowi nie mogąc wyjść z podziwu jego słowom. Taki stary, a taki głupi. Może to był jego sekret do osiągnięcia tak zacnego wieku? Ale jeśli taka była cena długiego życia, to Cedric wolał by chyba umrzeć w łóżeczku. Ale jego życie toczyło się dalej, temu też z chęcią przekroczył próg izby, nie krzywiąc się nawet zbytnio. Sam wcale nie pachniał lepiej, a zdarzało się nawet, że gorzej.
- Pokażcie, może nie wszystko spłonęło. - odparł próbując sobie przypomnieć, czy monstrum miało już jakieś ubytki zanim odrąbał jej łapę. Bandyci uciekli tak szybko jak się zjawili, raczej więc zobaczy kolejny zmyślny fortel. Choć w obliczu tak tęgich głów jak te tutaj nie było to raczej trudne.
Po kolejnej odpowiedzi Ledomira wiedźmin porzucił nadzieję, że dowie się od niego czegokolwiek więcej. A jak okolica odziedziczyła po nim nie tylko fach ale i intelekt to mógł sobie darować rozmowę z kimkolwiek. Usiadł więc na ławie, o ile takowa się w chacie znalazła i czekał na zupę, jakkolwiek cienka by była. Myślami uciekał do Novigradu. Nie przepadał za tym miastem. Jak za każdym zresztą. Duże możliwości, ale problemy jeszcze większe. A z niego tylko prosty rębajło i to bez grosza przy duszy. Na szczęście miecz wiedźmiński to nie przelewki i ciężko będzie coś takiego ukryć czy sprzedać bez wzbudzenia uwagi. Uśmiechnął się pod nosem i czekał, co trafi w jego ręce pierwsze - polewka czy rzekome trofeum z potwora. Pochylił się w stronę paleniska, grzejąc członki. Jedna z ran odezwała się lekkim bólem, którego po sobie nie zdradził. Był przecież mutantem nieludzkim, co to z potworami w szranki stawiał. Mistrzem go nazywali. Bez konia i miecza. Kończ waść losie, wstydu oszczędź.
- Igłę, nici i wrzątku podajcie. - polecił jeszcze dziewce krzątającej się po izbie. Może jeszcze połatać się jako tako uda przed wyruszeniem w dalszą drogę.
- Pokażcie, może nie wszystko spłonęło. - odparł próbując sobie przypomnieć, czy monstrum miało już jakieś ubytki zanim odrąbał jej łapę. Bandyci uciekli tak szybko jak się zjawili, raczej więc zobaczy kolejny zmyślny fortel. Choć w obliczu tak tęgich głów jak te tutaj nie było to raczej trudne.
Po kolejnej odpowiedzi Ledomira wiedźmin porzucił nadzieję, że dowie się od niego czegokolwiek więcej. A jak okolica odziedziczyła po nim nie tylko fach ale i intelekt to mógł sobie darować rozmowę z kimkolwiek. Usiadł więc na ławie, o ile takowa się w chacie znalazła i czekał na zupę, jakkolwiek cienka by była. Myślami uciekał do Novigradu. Nie przepadał za tym miastem. Jak za każdym zresztą. Duże możliwości, ale problemy jeszcze większe. A z niego tylko prosty rębajło i to bez grosza przy duszy. Na szczęście miecz wiedźmiński to nie przelewki i ciężko będzie coś takiego ukryć czy sprzedać bez wzbudzenia uwagi. Uśmiechnął się pod nosem i czekał, co trafi w jego ręce pierwsze - polewka czy rzekome trofeum z potwora. Pochylił się w stronę paleniska, grzejąc członki. Jedna z ran odezwała się lekkim bólem, którego po sobie nie zdradził. Był przecież mutantem nieludzkim, co to z potworami w szranki stawiał. Mistrzem go nazywali. Bez konia i miecza. Kończ waść losie, wstydu oszczędź.
- Igłę, nici i wrzątku podajcie. - polecił jeszcze dziewce krzątającej się po izbie. Może jeszcze połatać się jako tako uda przed wyruszeniem w dalszą drogę.
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
Podana mu zupa, jakkolwiek cienka, była ciepła i nieprzesolona, co czyniło ją zjadliwą, pomimo nieco mdłego smaku i wciąż zgrzytającego mu w zębach piachu.
Wiedźmin siedział w ciemnej, pospiesznie przewietrzonej kuchennej izbie, na skleconej z desek ławie, susząc się nieopodal tlącego paleniska. Szaruga pochmurnego nieba przeciskała się do wnętrza przez rybie błony niewielkich okien. Siedział w niej sam — po przyniesieniu mu polewki, tęgawa i niezbyt urodziwa żona jednego z rybaków, zostawiła go czym prędzej samego, unikając wszelkiego kontaktu, choćby wzrokowego. Wrzątek, igłę nici oraz kawałek czystego płótna doniósł mu już jeden z przygarbionych małomównych mężczyzn, których widział wcześniej na zewnątrz. W izbie nie zabawił dłużej od poprzedniczki.
Kończył właśnie posiłek, kiedy do kuchni zdążyła zawitać trzecia postać — wychudzony jak tyka bosy wyrostek w przykrótkich portkach i wysłużonej koszuli na grzbiecie, co najmniej dwukrotnie nań za dużej. Zapowiedziawszy swoją obecność zastukaniem we framugę, przekroczył próg, przyglądając się obcemu bez lęku, z ciekawością nawet. Osadzone w młodzieńczej, dziobatej twarzy oczy, w przeciwieństwie do pozostałych rybaków miał żywe i bystre — patrząc w nie, odnosiło się wrażenie, że musiał zostać poczęty, kiedy ojciec wypłynął na połów.
W rękach trzymał pakunek owinięty kawałkiem nadpopielonej szmaty, wydzielający silną woń spalenizny. Wyciągnąwszy go przed siebie, przyjrzał się pytająco przybyszowi.
— Mości wiedźminie — zaczął, przełknąwszy ślinę. — Kazali, bym przyniósł… Wolicie, aby teraz, czy może po wieczerzy…
Wiedźmin siedział w ciemnej, pospiesznie przewietrzonej kuchennej izbie, na skleconej z desek ławie, susząc się nieopodal tlącego paleniska. Szaruga pochmurnego nieba przeciskała się do wnętrza przez rybie błony niewielkich okien. Siedział w niej sam — po przyniesieniu mu polewki, tęgawa i niezbyt urodziwa żona jednego z rybaków, zostawiła go czym prędzej samego, unikając wszelkiego kontaktu, choćby wzrokowego. Wrzątek, igłę nici oraz kawałek czystego płótna doniósł mu już jeden z przygarbionych małomównych mężczyzn, których widział wcześniej na zewnątrz. W izbie nie zabawił dłużej od poprzedniczki.
Kończył właśnie posiłek, kiedy do kuchni zdążyła zawitać trzecia postać — wychudzony jak tyka bosy wyrostek w przykrótkich portkach i wysłużonej koszuli na grzbiecie, co najmniej dwukrotnie nań za dużej. Zapowiedziawszy swoją obecność zastukaniem we framugę, przekroczył próg, przyglądając się obcemu bez lęku, z ciekawością nawet. Osadzone w młodzieńczej, dziobatej twarzy oczy, w przeciwieństwie do pozostałych rybaków miał żywe i bystre — patrząc w nie, odnosiło się wrażenie, że musiał zostać poczęty, kiedy ojciec wypłynął na połów.
W rękach trzymał pakunek owinięty kawałkiem nadpopielonej szmaty, wydzielający silną woń spalenizny. Wyciągnąwszy go przed siebie, przyjrzał się pytająco przybyszowi.
— Mości wiedźminie — zaczął, przełknąwszy ślinę. — Kazali, bym przyniósł… Wolicie, aby teraz, czy może po wieczerzy…
Ilość słów: 0
- Żbik
- Posty: 12
- Rejestracja: 27 gru 2019, 0:58
- Miano: Cedric
- Zdrowie: Martwy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Rybacka osada
Cedric nie narzekał. Przywykł do parszywego losu, do nienawistnych spojrzeń, czy podłego jadła i spania po kątach. Jadł w milczeniu zupę nie skupiając się na niczym konkretnym, bo nie miał czego się uchwycić. Nijaka strawa, pusta izba i lęk wybijający się ponad zapach niemytych ciał. Z tęsknotą wspominał te nieliczne sytuacje gdy traktowano go jak bohatera. A przynajmniej człowieka na równi sobie. Ale to były dawne dzieje, które raczej już nie wrócą. Raczej, dobre sobie.
Podziękował skinieniem głowy za przyniesione rzeczy. Strawy ubywało powoli, a wiedźmin cieszył się spokojem, dopóki do izby nie wkroczył chłopak o spojrzeniu bystrzejszym niż pozostali mieszkańcy. Nie żeby było to duże osiągnięcie, ale jednak. Nie zaprzątał sobie nim głowy, bo kocie oczy wpatrzone były w zawiniątko na wyciągniętej do niego dłoni. Tajemnicze trofeum było znacznie ciekawsze niż resztki polewki, to też odstawił miskę na stole i zabrał od niego nadpalony pakunek. Odwinął powoli tkaninę i przyjrzał się uważnie temu, co zdążyło ocaleć przed ogniem. Nie był może najlepszy w robieniu mieczem, ale na bestiach i potworach też się nie znał. No, może trochę. Tutaj spodziewał się i tak bobrzej łapy, albo prędzej ludzkiej dłoni spreparowanej tak, by udawać łapę potwora.
- No pytaj, widzę przecież że cię nosi. - zapytał cicho, nadal skupiając się na dowodzie. Nie liczył na nic więcej ponad pytania na temat jego rzemiosła, choć nie miałby tego chłopakowi za złe. Młody, pełen energii i z perspektywą spędzenia całego życia w tym miejscu.
Podziękował skinieniem głowy za przyniesione rzeczy. Strawy ubywało powoli, a wiedźmin cieszył się spokojem, dopóki do izby nie wkroczył chłopak o spojrzeniu bystrzejszym niż pozostali mieszkańcy. Nie żeby było to duże osiągnięcie, ale jednak. Nie zaprzątał sobie nim głowy, bo kocie oczy wpatrzone były w zawiniątko na wyciągniętej do niego dłoni. Tajemnicze trofeum było znacznie ciekawsze niż resztki polewki, to też odstawił miskę na stole i zabrał od niego nadpalony pakunek. Odwinął powoli tkaninę i przyjrzał się uważnie temu, co zdążyło ocaleć przed ogniem. Nie był może najlepszy w robieniu mieczem, ale na bestiach i potworach też się nie znał. No, może trochę. Tutaj spodziewał się i tak bobrzej łapy, albo prędzej ludzkiej dłoni spreparowanej tak, by udawać łapę potwora.
- No pytaj, widzę przecież że cię nosi. - zapytał cicho, nadal skupiając się na dowodzie. Nie liczył na nic więcej ponad pytania na temat jego rzemiosła, choć nie miałby tego chłopakowi za złe. Młody, pełen energii i z perspektywą spędzenia całego życia w tym miejscu.
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
Odwinięta z pakunku czaszka, jeszcze ciepła i poczerniała od popiołu, objawiła się przed oczami z pionową źrenicą, którym nie przeszkadzał panujący w izbie półmrok.
Okazany mu czerep był w jednym kawałku, choć niemal nagi — ogień dokładnie oczyścił go z mięsa, zostawiając jednak poczerniałą kość umożliwiającą dostateczną identyfikację. Dość sporych rozmiarów, z grubsza humanoidalny. Nietypowo uformowana kość potyliczna, naturalnie nierówna pokrywa, oczodoły małe i głęboko osadzone. Szczęka razem z kością nosową lekko wydłużone, wyraźnie powiększona żuchwa ustawiona pod osobliwym kątem, raczej niepodobna do ludzkiej, z wyjątkiem osobników dotkniętych akromegalią. Wypełniona uzębieniem, które nawet dla laickiego oka wykluczało pomyłkę z człowiekiem. Gwarantującym przypomnienie go sobie ze szczegółami podczas zasypiania lub w trakcie samotnego spaceru po zmroku.
— Co? Nie, gdzie tam, panie… Ja tylko — Młodzieniec w pierwszym odruchu zmieszał się, zachrząkał i odstąpił, kryjąc dzielone pomiędzy wiedźmina a odwinięty przezeń dowód zafrapowanie. Wyuczona modestia, a raczej nieufność odstąpiła go jednak szybko. Wyraz twarzy z zakłopotanego stał się wnikliwy. Wbrew oczekiwaniom charakternika, chłopak nie zadał swojego pytania, a przynajmniej nie na głos. — Wy… Odstąpiliście od zapłaty. Nic nie rzekłszy, choć przecie samiście poszkodowani i ranni.
Przez moment wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze i wydawało się, że to zrobi. Opuszczony wzrok i przedłużające się milczenie zaprzeczało temu coraz bardziej z każdą wydłużającą się sekundą ciszy.
Okazany mu czerep był w jednym kawałku, choć niemal nagi — ogień dokładnie oczyścił go z mięsa, zostawiając jednak poczerniałą kość umożliwiającą dostateczną identyfikację. Dość sporych rozmiarów, z grubsza humanoidalny. Nietypowo uformowana kość potyliczna, naturalnie nierówna pokrywa, oczodoły małe i głęboko osadzone. Szczęka razem z kością nosową lekko wydłużone, wyraźnie powiększona żuchwa ustawiona pod osobliwym kątem, raczej niepodobna do ludzkiej, z wyjątkiem osobników dotkniętych akromegalią. Wypełniona uzębieniem, które nawet dla laickiego oka wykluczało pomyłkę z człowiekiem. Gwarantującym przypomnienie go sobie ze szczegółami podczas zasypiania lub w trakcie samotnego spaceru po zmroku.
— Co? Nie, gdzie tam, panie… Ja tylko — Młodzieniec w pierwszym odruchu zmieszał się, zachrząkał i odstąpił, kryjąc dzielone pomiędzy wiedźmina a odwinięty przezeń dowód zafrapowanie. Wyuczona modestia, a raczej nieufność odstąpiła go jednak szybko. Wyraz twarzy z zakłopotanego stał się wnikliwy. Wbrew oczekiwaniom charakternika, chłopak nie zadał swojego pytania, a przynajmniej nie na głos. — Wy… Odstąpiliście od zapłaty. Nic nie rzekłszy, choć przecie samiście poszkodowani i ranni.
Przez moment wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze i wydawało się, że to zrobi. Opuszczony wzrok i przedłużające się milczenie zaprzeczało temu coraz bardziej z każdą wydłużającą się sekundą ciszy.
Ilość słów: 0
- Żbik
- Posty: 12
- Rejestracja: 27 gru 2019, 0:58
- Miano: Cedric
- Zdrowie: Martwy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Rybacka osada
Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie była to ludzka czaszka. W tym miejscu sprawy zaczęły się komplikować, bo choć szybko sklasyfikował ją jako fragment trupojada, najprawdopodobniej ghula, to odkrycie rodziło więcej pytań, niż odpowiedzi. Raz, że nie była to rzecz łatwo dostępna - rynek zbytu na tego typu pamiątki stanowili głównie alchemicy albo ekstrawaganccy kolekcjonerzy, ceny więc nie były niskie. Czy atakowanie wiedźmina i garść monet z jego zlecenia były tego warte? Pomijając konia i srebrny brzeszczot rzecz jasna.
Drugi scenariusz również wydawał się mało prawdopodobny - że rabusie sami takiego ghula ubili. A może nie był pierwszym wiedźminem na ich drodze i czaszkę od reszty ciała oddzielił inny wiedźmin, którego potem dopadli we śnie? A może komuś tylko klingi do podszywania się pod mutanta zabrakło? Takie historie też w swoim życiu słyszał. Nie podobało mu się to wszystko, ale co miał począć. Prawda okaże się pewnie jeszcze inna i póki nie ruszy do miasta, to niczego nowego nie wymyśli.
Spróbował jeszcze przyjrzeć się podstawie czaszki by spróbować ocenić, czy są jakieś ślady wskazujące na sposób, w jaki głowa została oddzielona od ciała. Czystym cięciem, uderzeniem topora czy może inna siła oderwała ją od korpusu? Choć biorąc pod uwagę jej stan, to raczej niewiele się z tego dowie.
- Co by nam z tego przyszło? - spytał retorycznie. - Groźbą mam od was ostatnie grosze wyciągać? Stało się i trudno, przynajmniej w ciepłym i suchym siedzę. - Spojrzał jeszcze na chłopca i rozejrzał się po izbie. Co by mu mogli jeszcze dać - wiadro ryb? No chyba, że pod klepiskiem chowają garniec pełen monet, w co szczerze wątpił. - Jak ci moi kompani wyglądali? Jeden miał spaloną mordę, ale może coś jeszcze w nich było dziwnego? Oczy, tatuaże? Albo mówili o kimś, z kim się muszą spotkać? - miał nadzieję, że chociaż młodemu coś zapadło w pamięć. Szczegół od którego mógłby zacząć poszukiwania w Novigradzie.
Drugi scenariusz również wydawał się mało prawdopodobny - że rabusie sami takiego ghula ubili. A może nie był pierwszym wiedźminem na ich drodze i czaszkę od reszty ciała oddzielił inny wiedźmin, którego potem dopadli we śnie? A może komuś tylko klingi do podszywania się pod mutanta zabrakło? Takie historie też w swoim życiu słyszał. Nie podobało mu się to wszystko, ale co miał począć. Prawda okaże się pewnie jeszcze inna i póki nie ruszy do miasta, to niczego nowego nie wymyśli.
Spróbował jeszcze przyjrzeć się podstawie czaszki by spróbować ocenić, czy są jakieś ślady wskazujące na sposób, w jaki głowa została oddzielona od ciała. Czystym cięciem, uderzeniem topora czy może inna siła oderwała ją od korpusu? Choć biorąc pod uwagę jej stan, to raczej niewiele się z tego dowie.
- Co by nam z tego przyszło? - spytał retorycznie. - Groźbą mam od was ostatnie grosze wyciągać? Stało się i trudno, przynajmniej w ciepłym i suchym siedzę. - Spojrzał jeszcze na chłopca i rozejrzał się po izbie. Co by mu mogli jeszcze dać - wiadro ryb? No chyba, że pod klepiskiem chowają garniec pełen monet, w co szczerze wątpił. - Jak ci moi kompani wyglądali? Jeden miał spaloną mordę, ale może coś jeszcze w nich było dziwnego? Oczy, tatuaże? Albo mówili o kimś, z kim się muszą spotkać? - miał nadzieję, że chociaż młodemu coś zapadło w pamięć. Szczegół od którego mógłby zacząć poszukiwania w Novigradzie.
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
Brak zachowanych kręgów oraz ogólny stan czerepu nie pozwoliły mu na ustalenie sposobu dekapitacji. Z kolei czerep chłopaka szybko zwiesił się i pokręcił w obydwie strony w geście szybkiego zaprzeczenia.
— Nie. Znaczy się, nie wiem, panie. Gdzie mnie tam wiedzieć, nie przyjrzałem się dosyć… Insi gadali, starsi a ja... Zresztą zaraz i co rusz mnie wysłali, coby się tego pozbyć, znaczy zabrać i spalić. Tak, coby maluchy nie wygrzebały albo nocą nie ściągnęło jakiego złego uroku czy inszego…
Młody postąpił krok do przodu i w tył, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić z rękami. W końcu, przystanąwszy, zdecydował się wytrzeć je o wystrzępione portki.
— Panie wiedźminie? — zaczął niepewnie — A może by tak… Zanim pójdziecie... Cobyście nie byli tak całkiem stratni… My tu, całkiem niedaleko, zaraz na wydmach pod laskiem mamy takiego czarownika, jemiolarza. Bywało, że wysyłaliśmy do niego po radę, a i czasem zdarzyło się, że dobrze pomógł, podpowiedział, ostrzegł przed sztormem albo złym prądem. Może okazalibyście mu szczątki potwora? A nuż wam coś zań odstąpi, skoroście bez mała po jednym cechu...
— Nie. Znaczy się, nie wiem, panie. Gdzie mnie tam wiedzieć, nie przyjrzałem się dosyć… Insi gadali, starsi a ja... Zresztą zaraz i co rusz mnie wysłali, coby się tego pozbyć, znaczy zabrać i spalić. Tak, coby maluchy nie wygrzebały albo nocą nie ściągnęło jakiego złego uroku czy inszego…
Młody postąpił krok do przodu i w tył, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić z rękami. W końcu, przystanąwszy, zdecydował się wytrzeć je o wystrzępione portki.
— Panie wiedźminie? — zaczął niepewnie — A może by tak… Zanim pójdziecie... Cobyście nie byli tak całkiem stratni… My tu, całkiem niedaleko, zaraz na wydmach pod laskiem mamy takiego czarownika, jemiolarza. Bywało, że wysyłaliśmy do niego po radę, a i czasem zdarzyło się, że dobrze pomógł, podpowiedział, ostrzegł przed sztormem albo złym prądem. Może okazalibyście mu szczątki potwora? A nuż wam coś zań odstąpi, skoroście bez mała po jednym cechu...
Ilość słów: 0
- Żbik
- Posty: 12
- Rejestracja: 27 gru 2019, 0:58
- Miano: Cedric
- Zdrowie: Martwy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Rybacka osada
Odłożył czaszkę która nie chciała zdradzić więcej z tajemnicy swojej śmierci i spojrzał na chłopaka z zainteresowaniem. Różnych ludzi spotykał na swej drodze, w tym też tych parających się magią i zgłębiającymi jej arkana. Sądząc po opisie spodziewał się guślarza, jakich wielu żyło sobie spokojnie rozrzuconych po wioskach i uroczyskach, zajmując się lokalnymi problemami nie tyle z poczucia misji, co dla własnego spokoju i bezpieczeństwa. Może to i prowincja, ale zwłoki topielca nie spadały z nieba każdego dnia w atrakcyjnej cenie. Warto chociaż spróbować, bo bez grosza przy duszy to w Novigradzie gówno będzie znaczył. A odkuwać się tam na czyszczeniu kanałów i szukaniu sukkubów uwodzących prawych mężczyzn nie miał w tej chwili ochoty. Prawdę mówiąc w takich momentach bliski był wizji odwieszenia mieczy na ścianę i spokojnego życia w cichej okolicy. Wizja równie piękna, co i niemożliwa do spełnienia. Nie bez grosza przy duszy.
- Po coś masz ten łeb na karku. - w przeciwieństwie do reszty rodziny. - Zaprowadzisz mnie? Starym się nie przejmuj. Tylko się połatam i pójdziemy. - nie pytał nawet, tylko stwierdzał fakty. Nie czekając na jego odpowiedź zdjął kurtę i koszulę, a potem zabrał się za oczyszczanie częściowo zagojonych ran. Pracował metodycznie i pewnie, zdradzając że to nie pierwszyzna. Chciał oczyścić i sprawdzić w których miejscach jaskółka i przyśpieszony metabolizm okazały się nie wystarczające, a potem zszyć najbardziej podatne na rozejście się brzegi ran. Efektem były szwy równie mocne, co i brzydkie. Cedric nie dbał o to, skończył szkołę Wilka, a nie medycynę.
- Jak cię zwą? - zapytał chłopaka pomiędzy kolejnymi szwami. Innych potworów w okolicy nie widział, a żadne zwierzę na mięso bestii łase nie jest, ergo - trup może poczekać. Przy tej pogodzie szybko i tak nie zgnije bardziej niż za życia. - Całe życie chcesz tu łowić ryby? - zapytał zastanawiając się, czy dzieciak zdaje sobie sprawę z tego, że poza tym wybrzeżem niewiele świata zobaczy. Pory roku mijać będą niepostrzeżenie, a zanim się obejrzy czas i praca złamią go w pół i pociągną do ziemi, dając znać reumatyzmem o nadciągającej starości.
- Po coś masz ten łeb na karku. - w przeciwieństwie do reszty rodziny. - Zaprowadzisz mnie? Starym się nie przejmuj. Tylko się połatam i pójdziemy. - nie pytał nawet, tylko stwierdzał fakty. Nie czekając na jego odpowiedź zdjął kurtę i koszulę, a potem zabrał się za oczyszczanie częściowo zagojonych ran. Pracował metodycznie i pewnie, zdradzając że to nie pierwszyzna. Chciał oczyścić i sprawdzić w których miejscach jaskółka i przyśpieszony metabolizm okazały się nie wystarczające, a potem zszyć najbardziej podatne na rozejście się brzegi ran. Efektem były szwy równie mocne, co i brzydkie. Cedric nie dbał o to, skończył szkołę Wilka, a nie medycynę.
- Jak cię zwą? - zapytał chłopaka pomiędzy kolejnymi szwami. Innych potworów w okolicy nie widział, a żadne zwierzę na mięso bestii łase nie jest, ergo - trup może poczekać. Przy tej pogodzie szybko i tak nie zgnije bardziej niż za życia. - Całe życie chcesz tu łowić ryby? - zapytał zastanawiając się, czy dzieciak zdaje sobie sprawę z tego, że poza tym wybrzeżem niewiele świata zobaczy. Pory roku mijać będą niepostrzeżenie, a zanim się obejrzy czas i praca złamią go w pół i pociągną do ziemi, dając znać reumatyzmem o nadciągającej starości.
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
Na uwagę o swojej roztropności, chłopak pokraśniał, spuściwszy głowę. Obyło się również bez protestów i wymówek. Potwierdziwszy dyspozycję potaknięciem, dał wiedźminowi czas na opatrzenie się, znikając, by dokończyć swoje sprawunki przed ich ustaloną eskapadą.
Rany nie wymagały szczególnej uwagi z jego strony. Zarówno znak, jak i eliksir zrobiły swoją robotę więcej niż dobrze, powstrzymując zarówno krwawienie, jak i zakażenie, zwykle idące w parze z pazurami. W rezultacie na znaczące korpus obrażenia przyszło zużyć mu więcej bandaża niż dratwy, którą z powodzeniem wykorzystał przy załataniu kurty, do niedawna wiszącej na nim w dwóch strzępach.
Jego przyszły przewodnik uwinął się snadnie, wracając do izby jeszcze zanim Cedric uporał się z opatrywaniem.
— Zemirk, panie — odpowiedział na zadanie mu pytanie o imię. Oraz na drugie, niemal równie szybko. — A pewno, że nie. Nie, kiedy tuż za miedzą ma się bez mała caluśki świat na wyciągnięcie ręki...
Choć oczy rozbłyszczały mu się na samo przywołanie metropolii, odkaszlnął i powściągnął język, bacząc, że wiedźmin skończył już opatrywanie. Cofnął się o krok, przyglądając mu się z uwaga i wyczekiwaniem.
— Jestem gotowy, kiedy i wy.
Rany nie wymagały szczególnej uwagi z jego strony. Zarówno znak, jak i eliksir zrobiły swoją robotę więcej niż dobrze, powstrzymując zarówno krwawienie, jak i zakażenie, zwykle idące w parze z pazurami. W rezultacie na znaczące korpus obrażenia przyszło zużyć mu więcej bandaża niż dratwy, którą z powodzeniem wykorzystał przy załataniu kurty, do niedawna wiszącej na nim w dwóch strzępach.
Jego przyszły przewodnik uwinął się snadnie, wracając do izby jeszcze zanim Cedric uporał się z opatrywaniem.
— Zemirk, panie — odpowiedział na zadanie mu pytanie o imię. Oraz na drugie, niemal równie szybko. — A pewno, że nie. Nie, kiedy tuż za miedzą ma się bez mała caluśki świat na wyciągnięcie ręki...
Choć oczy rozbłyszczały mu się na samo przywołanie metropolii, odkaszlnął i powściągnął język, bacząc, że wiedźmin skończył już opatrywanie. Cofnął się o krok, przyglądając mu się z uwaga i wyczekiwaniem.
— Jestem gotowy, kiedy i wy.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Żbik
- Posty: 12
- Rejestracja: 27 gru 2019, 0:58
- Miano: Cedric
- Zdrowie: Martwy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Rybacka osada
Uniósł brew, ciekaw co się w tej młodej głowie może roić. Rzadko kiedy poświęcał innym ludziom więcej uwagi niż to było potrzebne, ot - przyjmował zlecenie, wywiązywał się z umowy i odbierał zapłatę. Kiedy chciał czegoś od innych działało to podobnie, pieniądz krążył z rąk do rąk, od ubitej bestii do ciepłego jadła i balii z mydlinami. I tak to się to wszystko toczyło swoim rytmem że aż zapomnieć szło, że świat przecież zmienia się i na przód idzie. Choć to raczej elfie sprawy, bo ludziom zwykle życia nie starczało by się nad tym wszystkim zastanowić. Rybaków tutaj nie interesują dworskie intrygi czy kolejne eksperymenty tych, których historia okrzyknie geniuszami. Lub szaleńcami, wszystko zależało od uśmiechu fortuny i przydatności ich tworów.
Zarzucił kurtę i puścił chłopaka przodem, wychodząc w końcu z izby. Świeże powietrze było miłą, orzeźwiającą odmianą, podobnie jak zimno szczypiące policzki.
— Prowadź. — rzucił jeszcze i podążał za nim w ciszy dłuższy kawałek. Na odchodne skinął jeszcze starcowi głową w podzięce za gościnę.
— I co byś, Zemirk w Novigradzie robił? W porcie od bladego świtu ganiał z pakunkami? — zagadnął w końcu, gdy oddalili się od rybackich chat. Miasto nie było dla słabych ludzi. Wgniatało ich w bruk, nie dając w zamian nic, czego nie mogliby cierpieć gdzie indziej.
Zarzucił kurtę i puścił chłopaka przodem, wychodząc w końcu z izby. Świeże powietrze było miłą, orzeźwiającą odmianą, podobnie jak zimno szczypiące policzki.
— Prowadź. — rzucił jeszcze i podążał za nim w ciszy dłuższy kawałek. Na odchodne skinął jeszcze starcowi głową w podzięce za gościnę.
— I co byś, Zemirk w Novigradzie robił? W porcie od bladego świtu ganiał z pakunkami? — zagadnął w końcu, gdy oddalili się od rybackich chat. Miasto nie było dla słabych ludzi. Wgniatało ich w bruk, nie dając w zamian nic, czego nie mogliby cierpieć gdzie indziej.
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
Starszego wioski nie udało im się dostrzec pomiędzy obecnymi na zewnątrz. Wychodząc z chałupy, zgarnęli wyłącznie kilka ponurych rybackich spojrzeń, które odprowadziły ich kawałek, nie dłużej niż wychudzone psisko, które obszczekało ich do samego skraju osady, to znaczy tych kilkunastu kroków, które potrzebowali, by opuścić niewielkie skupisko nielicznych zabudowań. Ruszyli w kierunku północnym, mając w oddali po lewej szumiące morze i kawałek osady, zaś przed sobą inne morze — porastających piaszczyste gleby nadmorskich łąk traw, kołysanych wiatrem, a wieńczonych wydmami. Dalej i wyżej drogę wskazywały im ostre sosnowe szczyty rysujące się czarno na tle zachodzącego słońca.
Wiejący od morza wiatr przynosił nadchodzący wieczorny chłód i niemal dający się smakować zapach soli. Przedstawiający się jako Zemrik chłopak będący mu przewodnikiem zdawał się iść niechętnie, choć bez ociągania. Wiedźmin słyszał jego lekko pobudzone ponad miarę tętno, łowił skrawki zdradzających nerwowość ruchów. Cisza zdawała się go krępować, choć nie miał śmiałości ani pomysłu jak ją przerwać.
— Z czym? — Zemirk drgnął, nie dosłyszawszy słowa wieńczącego pytanie wiedźmina. Zrozumiawszy całą resztę, zwlekał z odpowiedzią, być może niepewny lub niechętny ujawniać się ze swoimi marzeniami. — Ja… Chciałbym zobaczyć port. Jeszcze raz, bo już kiedyś byłem na targu. I może, jakby tak, gdyby się zdarzyło… To, no, popłynąć takim jednym. Gdzieś indziej. Dalej.
— To prawda, co o was powiadają? — Nie dając charakternikowi czasu na dopytanie, ubiegł go własną, tłumioną ciekawością, korzystając poniewczasie z danego mu jeszcze w chałupie przyzwolenia. — Że waszych mieczów imają się czary, bo wykuwacie jej ze spadłej gwiazdy? I że ryjecie na nich zapisane gusła?
Wiejący od morza wiatr przynosił nadchodzący wieczorny chłód i niemal dający się smakować zapach soli. Przedstawiający się jako Zemrik chłopak będący mu przewodnikiem zdawał się iść niechętnie, choć bez ociągania. Wiedźmin słyszał jego lekko pobudzone ponad miarę tętno, łowił skrawki zdradzających nerwowość ruchów. Cisza zdawała się go krępować, choć nie miał śmiałości ani pomysłu jak ją przerwać.
— Z czym? — Zemirk drgnął, nie dosłyszawszy słowa wieńczącego pytanie wiedźmina. Zrozumiawszy całą resztę, zwlekał z odpowiedzią, być może niepewny lub niechętny ujawniać się ze swoimi marzeniami. — Ja… Chciałbym zobaczyć port. Jeszcze raz, bo już kiedyś byłem na targu. I może, jakby tak, gdyby się zdarzyło… To, no, popłynąć takim jednym. Gdzieś indziej. Dalej.
— To prawda, co o was powiadają? — Nie dając charakternikowi czasu na dopytanie, ubiegł go własną, tłumioną ciekawością, korzystając poniewczasie z danego mu jeszcze w chałupie przyzwolenia. — Że waszych mieczów imają się czary, bo wykuwacie jej ze spadłej gwiazdy? I że ryjecie na nich zapisane gusła?
Ilość słów: 0
Re: Rybacka osada
Nie doczekawszy się odpowiedzi, chłopak prowadził wiedźmina w milczeniu. Trawy wokół nich zagłuszały ich kroki, szeleszcząc długimi łodygami, smagając ich po łydkach i kładąc po sobie, ilekroć mocniejszy wiatr doszedł ich od strony morza.
Zachowanie młodzika przed dalszą część ich podróży wydawało mu się dziwnie spięte i nienaturalne. Młodzieniec oglądał się dyskretnie na Cedrica, a ilekroć zdawało mu się, że ten nie patrzy, także na zbliżające się powoli, lecz z każdą minutą falujące korony drzew nadbrzeżnego zagajnika, w którym mieli naleźć owego tajemniczego czarownika-jemiolarza.
Choć przez całą ich skądinąd niedługą wędrówkę, niepokój kłuł w nim i szarpał na wzór milczącego dla kontrastu medalionu, czy to za sprawą niedawnej złej przygody na nabrzeżu i osłabienia, czy zażytych przedtem eliksirów nie zorientował się aż do samego końca.
Wtedy to, już całkiem niedaleko, spomiędzy drzew wypadły dwa konie. Jeden cisawy, a drugi znajomy. Z równie znajomym rzędem. Nie zdążył zareagować — najechany w pełnym pędzie nie miał innego wyjścia jak obalić się na ziemię. Choć piasek zamortyzował upadek, od jego impetu poczuł rwanie świeżo zadanej mu rany. Nim którykolwiek z zakarbowanych mu latami treningów odruchów zdążył zadziałać na czas, pozwalając dobyć klingi lub złożyć Znak, w głowie rozbłysły mu wszystkie ogniska Belleteyn. Ból, nie mniej intensywny, poczynający się od potylicy i wciąż narastający, odezwał się chwilę później. Ktoś obok, schodząc z parskającego i potupującego konia, odezwał się również.
— Sprawiłeś się, Zemrik, no, no. Nie sądziłem, że tak snadnie da się wciągnąć prosto w zasadzkę, a tu proszę. No, na czym to my skończyli?
Była to ostatnie rzeczy, które dane było mu poczuć i usłyszeć równie wyraźnie. Następujący po nich ciężar na piersiach odebrał mu dech, kilka ukłuć wydarło z niego jego resztki oraz ozwało się dziwnym, niepokojącym ciepłem i smakiem wzbierającej mu w ustach posoki. Potem było już tylko zimno. Wyłącznie zimno i zapadająca ciemność, w której spostrzegł otaczające go znajome-nieznajome twarze — jedną, noszącą ślady świeżego oparzenia i drugą, szankrowatą, wykrzywioną nieładnym, triumfującym grymasem.
Wieczór na wybrzeżu malował się dżdżysto i mgliście.
Zachowanie młodzika przed dalszą część ich podróży wydawało mu się dziwnie spięte i nienaturalne. Młodzieniec oglądał się dyskretnie na Cedrica, a ilekroć zdawało mu się, że ten nie patrzy, także na zbliżające się powoli, lecz z każdą minutą falujące korony drzew nadbrzeżnego zagajnika, w którym mieli naleźć owego tajemniczego czarownika-jemiolarza.
Choć przez całą ich skądinąd niedługą wędrówkę, niepokój kłuł w nim i szarpał na wzór milczącego dla kontrastu medalionu, czy to za sprawą niedawnej złej przygody na nabrzeżu i osłabienia, czy zażytych przedtem eliksirów nie zorientował się aż do samego końca.
Wtedy to, już całkiem niedaleko, spomiędzy drzew wypadły dwa konie. Jeden cisawy, a drugi znajomy. Z równie znajomym rzędem. Nie zdążył zareagować — najechany w pełnym pędzie nie miał innego wyjścia jak obalić się na ziemię. Choć piasek zamortyzował upadek, od jego impetu poczuł rwanie świeżo zadanej mu rany. Nim którykolwiek z zakarbowanych mu latami treningów odruchów zdążył zadziałać na czas, pozwalając dobyć klingi lub złożyć Znak, w głowie rozbłysły mu wszystkie ogniska Belleteyn. Ból, nie mniej intensywny, poczynający się od potylicy i wciąż narastający, odezwał się chwilę później. Ktoś obok, schodząc z parskającego i potupującego konia, odezwał się również.
— Sprawiłeś się, Zemrik, no, no. Nie sądziłem, że tak snadnie da się wciągnąć prosto w zasadzkę, a tu proszę. No, na czym to my skończyli?
Była to ostatnie rzeczy, które dane było mu poczuć i usłyszeć równie wyraźnie. Następujący po nich ciężar na piersiach odebrał mu dech, kilka ukłuć wydarło z niego jego resztki oraz ozwało się dziwnym, niepokojącym ciepłem i smakiem wzbierającej mu w ustach posoki. Potem było już tylko zimno. Wyłącznie zimno i zapadająca ciemność, w której spostrzegł otaczające go znajome-nieznajome twarze — jedną, noszącą ślady świeżego oparzenia i drugą, szankrowatą, wykrzywioną nieładnym, triumfującym grymasem.
Wieczór na wybrzeżu malował się dżdżysto i mgliście.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław