Post
autor: Dziki Gon » 25 sie 2021, 22:13
Wycofana między skrzynie i pakunki sylwetka pachołka, zgodnie z przypuszczeniami, powróciła z samostrzałem. Dobytym, lecz nienarychtowanym, co sugerowało raczej ostrożność niż faktycznie wrogie zamiary.
Pierwszy człowiek był mężczyzną w średnim wieku, ciemnowłosym i szpakowatym z wąsem, ubranym w wytarty zielony kubrak i bryczesy. Drugi, ten dzierżący kuszę, był podgolonym młodzikiem o pucołowatej, lekko dziecięcej twarzy, lecz całkiem przytomnym wejrzeniu. Ubranym w krótką wełnianą tunikę i narzucony na nią ząbkowany, żółty kaptur. Obydwaj mieli jednakowo zaskoczone miny, adekwatne do sytuacji, w której osobliwe niewiasty wyłaniały się z mgieł pośrodku niczego, rozpytując o samotne chaty na bagnach. Pachołek z kuszą dyskretnie popluł na ziemię, wolną ręką schowaną za plecami z pewnością kreśląc gest od złego uroku.
— Nie widzieliśmy. — Mężczyzna w kubraku przełknął ślinę i odpowiedział, nabrawszy śmiałości zaraz po tym, gdy otrząsnął się zdziwienia spowodowanego tym, że przybyszka nie jest omamem na jawie, a co więcej, całkiem dobrze włada ich mową. — Własny tyłek, z przeproszeniem szanownej pani, ledwie jestem w stanie wypatrzeć w tym mleku!
— Panie Vendlu… — wtrącił się pacholik z kuszą, postępując krok do przodu i nie spuszczając z oczu białowłosej.
— No?
— Może tamci dwaj, co ich mijaliśmy… Może oni umieliby pokierować…
— Roztropnyś, Albercik, może faktycznie umieliby... Pani! — pochwaliwszy podopiecznego, starszy mężczyzna odkrzyknął do Alsvid, wskazując na bagno za jej plecami. — Jedźcie tamój, skąd przyjechaliśmy. Tylko objedźcie bardziej łukiem, coby nie dać szkapie ugrzęznąć. Patrzcie na prawo, u ujścia strumyka, między zaroślami, wyglądajcie sideł albo inszych konstrukcyj. Spróbujcie wywołać, może zastaniecie akurat traperów, cośmy ich minęli. Kto będzie znał te, z przeproszeniem, zafajdane bagna, jak nie oni?
Trudno było zarzucić cokolwiek podobnej logice, zwłaszcza z braku lepszej alternatywy niż samotne przeczesywanie zamglonych mokradeł. Zaś twarze udzielających wskazówek wydawały się dosyć przyzwoite jak na okoliczności, by móc rozważyć ryzyko skorzystania z ich porady.
— Nim pojedziecie — zaczął szybko ten w kubraku, nim cudzoziemka zdążyła obrócić konia i odjechać we wskazanym jej kierunku. — Dozwolicie, że również o coś spytam? I poproszę?
Mężczyzna odchrząknął i przedstawił swą prośbę, i tym razem nie czekając, aż dziewczyna rozmyśli się lub odjedzie.
— Dwóch moich, znaczy się pomocników, Kosmyk i Juka, posłałem już grubsza w tamtym kierunku. Gdybyście przypadkiem ich spotkali po drodze, wyrzeknijcie, coby nie szukali dalej i co rychlej zawracali.
Ilość słów: 0