
Isabella nie pamiętała kiedy ostatnim razem zdarzyło się jej galopować. Być może nie pamiętała nawet kiedy ostatnim razem przyszło je siedzieć na końskim grzbiecie. Tuż po tym jak Ofelia wystrzeliła przed siebie, nie oglądając się za siebie, rada bądź nie rada, dwimveandra zmuszona była dotrzymywać jej tempa. I na Moc, dotrzymywała. Opanowując narowy Cantarelli, miejscami przyciśnięta do jej grzbietu, kiedy świat po bokach zmieniał się w rozlaną smugę, a pod nią w wyboisty, drżący tętent, adeptka de Chatillard, od niedawna wędrowna adeptka de Chatillard pognała bok w bok i uzda w uzdę z galopującą opodal mistrzynią Karo. Gościniec o tej porze był wyjątkiem przychylnym kaprysowi mistrzyni — suchy i niemal całkowicie pusty, jeżeli nie liczyć jednego wystraszonego kmiecia idącego wzdłuż trasy, który na widok dymiącej się z oddali drogi, uskoczył z niej w pobliskie krzaki, jeszcze zanim uderzenia kopyt i krzyki wiodącej dwuosobową kawalkadę amazonki doleciały jego uszu. Instynkt samozachowawczy był w narodzie nadzwyczaj sprawny po ostatniej wojnie.
Mistrzyni Karo, roześmiana, z trudem łapiąca powietrze, jak i balans, zwolniła, odrywając się od końskiego grzbietu. Koafiura wciąż trzymała się w niezmąconej ani nierozwianej pozycji, jak gdyby postawiono ją magicznym zaklęciem. Policzki, w normalnych warunkach będące najpewniej raczo czerwone od pędu i ekscytacji, dzięki poprawionej zaczarowanym kosmetykiem urodzie zaróżowiły się tylko wyjątkowo wdzięcznym pąsem.
— Całkiem nieźle — odrzekła w końcu, odzyskując oddech w płucach. — Całkiem nieźle jak na dość pokraczne dziecko.
Obydwie opuściły już gorsveleński gościniec. Droga zrobiła się szersza, a gospodarstwa i zabudowania mijane sporadycznie po wyjechaniu z przedmieść zrobiły się jeszcze bardziej sporadyczne, wypierane przez łąki i równiny, z majaczącymi w oddali ścianami lasów. Cywilizacja wciąż jeszcze pozostawiała tu wyraźne ślady swojej bytności. Jadąc, objawiały im się pod postacią węglarskich i pasterskich obozów, łowiących w strumieniach wędkarzy oraz innych podróżnych nadjeżdżających z przeciwka, pozdrawiających ich niekiedy gestem, zaś o wiele częściej wybałuszaniem oczu na Karo.
— Nie zdążyłam zapytać cię o najważniejsze. — Mistrzyni ponownie przerwała milczenie, które zapadło między nimi w letnim, wysyconym grą owadów i unoszącymi się pyłkami powietrzu. — Dojedziesz ze mną do Mariboru. Tam najpewniej się rozstaniemy. A potem? Spróbujesz odszukać rodzinę? Czy pojedziesz dalej?