Góry Sine

Obrazek

Do niedawna żyzna i malownicza kraina obfita zielenią pagórków, plonami, a rozwiniętym rzemiosłem w miastach. Dziś otrzepując się z popiołów wojennej zawieruchy, walczy o powrót do swej utraconej niedawno świetności.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2451
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Góry Sine

Post autor: Dziki Gon » 23 mar 2021, 10:06

Obrazek
Ej wy góry, sine góry,
Zaklęte dokoła!
Myśl orlemi leci pióry
Na wasze przyczoła
I z jaskółką skrzydła macza
W srebrnej rozpadlinie,
Z dziką kozą skok zatacza,
Z echem w dali ginie…
W niźnie szare już nie wrócę,
Z orłami polecę...
Z mgły przepaściom mosty rzucę,
Wzrokiem je rozświecę,
Mchy, stóp ludzkich nieświadome,
Zgniotę w srebrne ślady.
Pójdę, gdzie błyski znikome
Wschód rozpala blady.
— fragment pieśni wolnych elfów w przekładzie Essi Daven


Rozległe pasmo górskie, rozciągające się od Kaedwen aż po Lyrię, będące naturalną granicą i jednocześnie barierą pomiędzy Kontynentem a ziemiami leżącymi na wschodzie. Tworzą je głównie błękitne łupki, szaroniebieskie kwarcyty i piaskowce, w tym szarogłazy, oraz wapienie, a zalegająca tu wiecznie mgła i skąpa roślinność jeszcze potęgują wrażenie siności, przez co góry najprawdopodobniej zyskały swoją nazwę. Im wyżej, tym teren bardziej niegościnny i jałowy, a przy tym zdradliwy. Pełno tu wszelkiej maści dziur, rozpadlisk, grot i pieczar oraz zamieszkujących je stworzeń, nader rzadko nastawionych do zbłąkanych wędrowców inaczej niźli konsumpcyjnie. Szlaki są wymagające bądź nie ma ich wcale, a te, które prowadzą gdzieś indziej, niż w przepaść, z reguły pilnowane są przez zamieszkujące Góry Sine wolne elfy. Spotkanie z tymi ostatnimi zaś może być nawet gorsze od dokonania żywota w garze skalnego trolla, bo zepchnięte w te nieprzychylne strony Aen Seidhe uznają je za swój dom i ostatni bastion oporu przed asymilacją ze znienawidzonymi ludźmi. Jednak krążące wśród poszukiwaczy skarbów i badaczy legendy, jakoby w rozsianych po Górach Sinych jaskiniach kryły się bogactwa pozostawione jeszcze przez vranów, sprawiają, że mimo niebezpieczeństw nie brak chętnych do podejmowania wypraw w te dzikie strony.
Ilość słów: 0

Dhu'Fae
Awatar użytkownika
Posty: 14
Rejestracja: 28 sie 2024, 15:58
Miano: Czarny Lis
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Dhu'Fae » 01 wrz 2024, 15:07

Rozległe pasmo Gór Sinych rozciągało się przed Lírionem, otulone wieczną mgłą, jakby natura sama chciała chronić te tereny przed intruzami. Wąskie, kręte ścieżki prowadziły przez szaroniebieskie skały i zdradliwe rozpadliny, tworząc labirynty wśród kwarcytowych klifów i wapiennych urwisk. Powietrze było tutaj surowe, chłodne i ciężkie, a każda droga zdawała się kończyć w przepaści lub tajemniczej grocie, skrywającej nieznane niebezpieczeństwa. Na jednym z wyżej położonych płaskowyżów, ukryty przed wzrokiem wędrowców i ludzi, obóz Scoia'tael tętnił cichym, lecz intensywnym życiem. Rozłożone na niewielkiej przestrzeni obozowisko zlewało się z otaczającym je krajobrazem, maskując się wśród głazów i nielicznych krzaków, które zdołały się uchować w tym niegościnnym terenie. W centrum obozu płonęło niewielkie ognisko, a jego dym, przesączony przez gęstą mgłę, unosił się i rozmywał.
Lírion, znany jako Czarny Lis, siedział wysoko na szczycie wystającej skały, z której roztaczał się rozległy widok na obozowisko. Jego postać zlewała się z cieniami skał, które w wieczornym świetle nabierały złowrogich kształtów. Długie, czarne włosy, rozwiane na wietrze, opadały na jego plecy. Jego oczy, głęboko osadzone i wąskie, błyszczały w ciemności. Powoli ostrzył swoje sztylety, z niezwykłą starannością obracając je w dłoniach. Każde pociągnięcie osełką po krawędzi broni było dla niego jak rytuał, który wymagał nie tylko technicznej wprawy, ale i wewnętrznego skupienia. Dłonie, choć doświadczone przez liczne rany i zadrapania, pracowały z niezmienną precyzją. Lírion w pełni koncentrował się na swoich zmysłach, wsłuchując się w dźwięki dochodzące z obozu: szum drobnych kamieni zsuwających się po zboczu, trzask pękających gałązek pod butami towarzyszy, śmiech młodego elfa ćwiczącego strzelanie z łuku w oddali. Czarny Lis przymknął oczy, pozwalając sobie na chwilę zadumy. Wspomnienia powróciły niczym cienie nocy, przywołując obraz jego pierwszej misji w Górach Sinych. Była to zasadzka na karawanę wojskową, która miała przebyć wschodnie szlaki – wąską, zdradliwą drogę, wijącą się przez góry, pełną niebezpieczeństw. Misja wydawała się stosunkowo prosta: podejść niepostrzeżenie pod osłoną nocy, podłożyć ogień pod beczki z oliwą, a następnie wycofać się, zanim ktokolwiek zdąży się zorientować. Jednak tamtego wieczoru coś poszło nie tak. Jeden z wartowników, bardziej czujny niż reszta, usłyszał ciche kroki Líriona i w porę podniósł alarm. W chaosie, który wybuchł w obozie, Lírion postanowił wykorzystać zamieszanie i dokończyć misję. Udało mu się podłożyć ogień pod beczki z oliwą, lecz zanim zdołał się wycofać, został dostrzegany przez jednego z ludzi – rosłego najemnika o szpetnej twarzy, którego rysy były ostre jak brzytwa, a w ręku trzymał długi nóż. Osaczony przez grupę ludzi, Lírion zrozumiał, że walka jest nieunikniona. Był szybki i zręczny, lecz przewaga liczebna wrogów oraz brak doświadczenia w bezpośredniej konfrontacji stawiały go w trudnej sytuacji. W pewnym momencie najemnik rzucił się na niego z nożem. Elf uchylił się, ale nie na tyle szybko, by uniknąć cięcia – ostrze przecięło jego twarz, od łuku brwiowego przez policzek, aż do linii szczęki. Ból był przeszywający, a krew zalała mu oko, jednak nie powstrzymało to Czarnego Lisa. Chwilę później, wykorzystując chaos, obezwładnił swojego przeciwnika, szybko przecinając mu gardło. Skorzystał z zamieszania, rzucił się do ucieczki i w ostatniej chwili zdołał zniknąć w leśnym gąszczu, zostawiając za sobą ogień i chaos. Ranny i wycieńczony, przez kilka dni błąkał się po lesie, ledwo utrzymując się na nogach. Każdy krok był dla niego wyzwaniem, a blizna, którą zyskał w walce, była głęboka i nigdy się całkowicie nie zagoiła.
Lírion zeskoczył ze skały, lądując miękko na jałowej ziemi. Jego ruchy były szybkie i ciche, przypominały ruchy dzikiego zwierzęcia na polowaniu. Jego kroki były tak subtelne, że niemal wtopił się w mrok otaczający obozowisko. Lírion zbliżył się do swoich towarzyszy, dostrzegając na ich twarzach mieszankę szacunku i dystansu. Niektórzy rzucali mu ukradkowe spojrzenia, w których krył się cień nieufności. Przemijał obok grupy, jak cień w mroku, przechodząc obok niewielkiego ogniska, wokół którego gromadziła się załoga. Ogień rzucał ciepłe, migoczące światło na ich zmęczone twarze, kontrastując z delikatnym chłodem wieczora. Dowódca, rozmawiający z Valenorem, zwrócił uwagę na Líriona, który bezszelestnie zbliżył się do obozowiska. Valenor, wysoki i surowy, dostrzegł go kątem oka, a jego twarz wyrażała ciche uznanie. Skinął głową w geście powitania, który zawierał zarówno aprobatę, jak i delikatną nutę troski. Valenor był jego mentorem, tym, który nauczył go sztuki przetrwania i przekazał mu nie tylko techniki, ale i filozofię, kształtującą jego obecne spojrzenie na życie. To on obdarzył Líriona przydomkiem Dhu'Fae Dhu'Crevan, Czarny Lis, widząc w nim potencjał, którego inni nie potrafili dostrzec.
Z mroku wyłoniła się Síranna, kuna o lśniącym futrze z niewielkimi błyszczącymi oczami. Jej ruchy były szybkie i zwinne, a jej obecność zawsze stanowiła dla Czarnego Lisa pocieszenie. Przybiegła do Líriona, ocierając się o jego nogi w geście przypomnienia o swojej obecności.
Ceádmil, mała — mruknął Lírion, głaszcząc ją po miękkim grzbiecie. Jego głos był spokojny i hipnotyczny. Miał niską, lekko chropowatą barwę, a jego ton zdawał się zawsze balansować na krawędzi szeptu i pełnego brzmienia. — Idziesz polować?
Lírion, usiadłszy na pobliskim kamieniu, z dala od reszty, spojrzał w dal, gdzie skały i mgła splatały się w niekończący się labirynt cieni. Wiedział, że nadchodzące dni mogą przynieść coś znacznie większego, coś, co może na zawsze zmienić ich losy. W Górach Sinych, gdzie każda ścieżka kryła w sobie tajemnicę lub śmierć, nieludzie znaleźli swoje schronienie. I choć niepewność przyszłości wciąż wisiała w powietrzu, byli gotowi stawić czoła każdemu wyzwaniu, jakie mogło im przynieść nadchodzące jutro.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2451
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Góry Sine

Post autor: Dziki Gon » 07 wrz 2024, 0:56

Rhaedrin klęczał w błocie, splątany powrozem jak zwierzyna złapana w sidła, przywiązany do spróchniałego słupa na samym środku obozu. Mgła, nienasycona, senna kochanka ziemi, snuła się nisko, oplatając jego ciało, pokryte ranami i sińcami, jak upiorna pajęczyna. Każdy oddech powodował lekki ból, a każdy skrępowany ruch przypominał mu o latach niewoli, które jak żelazne obręcze ściskały mu miejsce, gdzie wydawało mu się, że była kiedyś dusza. Paradoksalnie — ostatnie dni u swego niedawnego mistrza były słodsze niż pierwszy łyk wolności, której posmak, metaliczny i gorzki, wciąż miał na ustach. Nie witano go z uśmiechem, a kułakiem i sznurem. Dla Wiewiórek był jak fałszywy srebrnik — możliwy szpieg, może i zdrajca, dwulicowy szczur. Już niejednego takiego wyrżnęli od czasu, gdy wojna zgasiła światło w ich oczach. W najlepszym razie, był kolejnym kłopotem, wielką gębą do wykarmienia, a przecież z rozmiarów jego łatwo było wnosić, że jadł niemało.
Wokół niego kłębiła się garstka elfów, jedni z założonymi rękami, inni, czujnie trzymając dłonie w okolicy pasa. Gwarzyli między sobą półszeptem, oceniając Rhaedrina, jakby był koniem wystawionym na jarmarku. Doskonale znał te spojrzenia.
Co z nim zrobimy? — zapytał młody elf o ostrych jak brzytwa rysach i ciemnych, smolastych włosach. — Służył dh’oine, pies na smyczy.
Może i służył — odpowiedział starszy, z przepaską na jednym oku. — Ale bitny jest. Muirgheal. A nam bitnych potrzeba. Dhu’Fae zdecyduje. Tak rzekł Starszy i tak zaśpiewały wierzby.

***
Tilda szła ścieżką, ledwie widoczną wśród traw, wóz turkotał za nią, niczym wierny ogar śledzący każdy jej krok. Płaszcz miała za duży, wiatr szarpał nim bezlitośnie, a ona wyglądała przy tym jak dziecko w skradzionym ubraniu ojca — młoda, bezbronna, choć jej duma nie pozwalała tego przyznać. Nad głową skrzypiały drzewa, gałęzie kołysały się w takt letniego wiatru, szepcząc coś sobie nawzajem. Wiedziała, że nie jest sama. Choć oczy jej były ślepe na wrogów, czuła, że ją obserwują. Cień za cieniem.
Nagle strzała wbiła się w ziemię przed jej stopami. Dziewczyna zatrzymała się, jej serce podskoczyło, a twarz zbladła. Z krzaków wyłoniły się postacie, z drzew zeskoczyły cienie. Dzierżyli łuki o napiętych cięciwach, grotami wymierzonymi wprost w jej serce.
Aép! Ani kroku dalej! — zawołał jeden z elfów, głosem, który mógłby ciąć stal. — Kim jesteś? Co tu robisz?
Tilda uniosła dłonie, łypiąc oczami szerokimi jak spodki. Wiedziała, że jedno fałszywe słowo, jeden zbyt szybki ruch, i skończy na tym samym wózku, który wiernie zastygł wraz jej krokiem. Przełknęła ślinę, choć gardło miała suche jak piach na pustyni. Ale mówiła. Głos drżał, ale wybrzmiewał. Mówiła, kim jest, co tu robi, mówiła, że nie przyszła czynić zbrodni, ale chce pomóc. Że i człowiek, i elf pochówku potrzebują, a ona, grabarka, sprawiedliwie grzebie. O Gnacie, który ją tu posłał, milczała. On to przecież obiecał — elfy nie tkną jej, bo jest im krewną. Ale te elfy, co gniją, gniją z głodu i złości zapłacą, mówił Gnat, choć wdzięczność im stanie w gardle.
Tilda, grabarka — powtórzył jeden z elfów, niepewnie. — I czego tu chcesz?
Patrzyli na nią, próbując znaleźć w niej coś, czego jeszcze nie dostrzegli. Każdy gotów puścić cięciwę, jeśli choć przez chwilę uzna, że kłamie. Serce Tildy waliło jak młot, lecz dziewczyna dzielnie stała, oddychając powoli, licząc na to, że prawda, choć krucha, ocali ją przed losem gorszym niż śmierć.
Musiała negocjować, tak jak uczył ją stary Gnat.

***
Lírion siedział na krańcu obozu, patrzył na horyzont, gdzie wierzchołki gór tonęły w mlecznej mgle, zapomniane przez świat. Długie włosy falowały na wietrze, a ręce zaciskały się na rękojeści sztyletu. Złość kipiała mu w sercu — złość i żądza zemsty. Patrzył na to, co ludzie zrobili z jego światem, jak niszczyli to, co jego przodkowie budowali przez wieki. I teraz, tu, na skraju lasu, szukał sposobu, by gniew swój zaspokoić.
Síranna, opalana kuna, obwąchała mu nogawkę i warknęła przyjaźnie w reakcji na zawołanie.
Z burzliwych myśli na dobre wyrwał go dopiero sam Valenor. Starszy podszedł bezszelestnie, jak duch lasu. Surowa twarz, pokryta bliznami, przypominała pergamin zapisany krwią.
Dhu’Fae — odezwał się. Głos miał niski, lecz donośny. — Już niedługo słońce nas skąpie w całej swej sile, a nim zdążymy się nacieszyć jego ciepłem, liście się zaczerwienią, a potem spadną i kruszeć będą pod butami. — Pieszczotliwie podrapał kunę za uchem. — Rozmawiałem z Eremilem — powiedział wreszcie. — Zadań nie brakuje, ale to, co mam dla ciebie, jest szczególne. Dh'oine rozkopują nasze góry, szukają srebra, jakby to była ich własność. Zbezcześcili runy, nasze świętości. To się nie może tak skończyć.
Masz ochotę rozprostować kości? — Valenor uśmiechnął się krzywo, widząc determinację młodego elfa. — To twoja szansa. Pokaż, na co cię stać. A może Scoia'tael zobaczą w tobie nie tylko wojownika, ale i kogoś, kto poprowadzi ich kiedyś do zwycięstwa. Ale uważaj, bo to, co robisz, ma swoje konsekwencje. Każdy krok, każda decyzja.
Słowa Valenora dźwięczały w uszach Czarnego Lisa, niczym rozkaz, ale i przestroga. Wiedział, że to nie będzie zwykła misja. To była próba — dowód jego wartości, a może i początek drogi, która mogła zaprowadzić go daleko, w kierunku, którego nawet on sam nie potrafił jeszcze do końca przewidzieć.
Chciałbym żebyś udał się na zwiad i sprawdził co się dzieje. Im więcej informacji zbierzesz tym lepiej. Zbierz kilku towarzyszy i udaj się na zachód. Zanim dojdziesz do celu, już z daleka dostrzeżesz dym. Tam znajdziesz obóz.
Mężczyzna wstał i westchnął.
Policz ich i zmierz siły. Dowiedz się kto za tym stoi. — Po chwili milczenia dodał — I zajrzyj do swojego nowego towarzysza. Zdaje się, że umiera z pragnienia.
Ilość słów: 0

Dhu'Fae
Awatar użytkownika
Posty: 14
Rejestracja: 28 sie 2024, 15:58
Miano: Czarny Lis
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Dhu'Fae » 07 wrz 2024, 18:41

Czarny Lis, wciąż siedział na krawędzi obozu, zanurzony w milczeniu, którego jedynym świadkiem były otaczające go cienie. Jego oczy, utkwione w odległym horyzoncie, przeszywały mrok niczym ostrza, szukając odpowiedzi na pytania, które zdawały się przenikać jego myśli, gęste jak mgła osiadająca na skałach. Było w jego spojrzeniu coś surowego, nieustępliwego, jakby próbował odnaleźć sens w tej zimnej ciszy, która zdawała się zewsząd go otulać.
Kiedy Valenor zbliżył się do niego, Lírion przestał się wgapiać w dal i skierował skupiony wzrok na starszego elfa. Jego słowa wniknęły głęboko, jakby były zatrutą strzałą, która przebija pancerz obojętności. Myśli o ludziach, którzy bez skrupułów przemierzali Góry Sine, penetrując ich zakamarki, szukając srebra, zadeptując święte miejsca, bezczeszcząc pradawne runy, wzbudziły w nim gniew, który w ostatnim czasie tłumił pod powierzchnią swojej skóry. Dh’oine – chciwi i bezczelni – niszczyli to, co przez wieki było święte, co było symbolem i dziedzictwem elfów. Czarny Lis czuł, jak gniew wypełnia jego serce niczym trucizna, rozpalając żar w piersi, który ledwo mógł znieść.
Gniew ten, jednak, nie był tylko prostą reakcją. Był czymś więcej – był gorzkim przypomnieniem, że ich czas na tej ziemi, ich czas na świecie, przemijał jak dym unoszący się w powietrzu. Był mieszaniną frustracji i determinacji, zrodzoną z bolesnej świadomości, że walczy nie tylko o ziemie, które kochał, ale i o coś znacznie więcej – o samą istotę elfiego dziedzictwa, splugawionego, podeptanego przez ludzką arogancję.
Dhu' Fae odezwał się, jego głos przeszywał ciszę niczym ostrze noża: – Rozumiem, Valenorze. – Jego ton był ciężki od złości.– Bleoede dh’oine traktują nawet same góry, jakby należały do nich. Nigdy nie zważali na to, ile ta ziemia znaczy dla nas, jak bardzo jest święta. To Varh'he, którzy nie mają szacunku ani dla natury ani dla historii. O nas nie wspomnę.
W jego słowach była uraza, głęboka i odwieczna, jakby każda sylaba była obciążona bólem stuleci, bólem utraconej tożsamości, bólem, który pulsował w nim jak stara, nigdy nie zagojona rana. Elf przez chwilę trwał w milczeniu, a jego oczy, błyszczące w mroku, zdawały się płonąć.
– Nie skończy się to tak. – rzekł, a jego głos stał się twardy, stanowczy, niemal nieugięty. – Zbiorę grupę i jeszcze tej nocy wyruszę na zachód.
Słowa te były jak obietnica – dotkliwa, nieodwołalna, brzmiąca echem wśród drzew, jakby sama ziemia je słyszała i drżała w oczekiwaniu. W jego oczach malowała się głęboka refleksja, wyraz skupienia, jakby każde słowo Valenora wbijało się w niego niczym ostrze. Myśli o nadchodzącej wyprawie kształtowały się w jego umyśle, stając się coraz wyraźniejsze, bardziej rzeczywiste.
Lírion, patrząc prosto w oczy Valenora, zapytał: — Rozprostować kości, powiadasz? Uśmiech, który pojawił się na jego wargach, był krzywy. — Dobrze wiesz, że jestem gotów zapłacić każdą cenę, by odpłacić dh’oine za całą krzywdę, jaką nam wyrządzili. — Jego słowa były przesiąknięte głębokim przekonaniem i determinacją. — Zemsta to moja motywacja i główny powód, dla którego każdego dnia się budzę, a nie ambicja, Valenorze. Przecież mnie znasz.
Czarny Lis, wpatrując się w Valenora, poczuł, jak w jego wnętrzu narasta determinacja. Słowa starszego elfa były nie tylko zaproszeniem do działania, ale także przypomnieniem o odpowiedzialności, która ciążyła na jego barkach. Czuł, że nadchodzi chwila, w której będzie musiał udowodnić swoją wartość i lojalność, a to zadanie mogło stać się kluczowym elementem jego drogi do zemsty. To była próba, która mogła zweryfikować jego umiejętności i determinację w sposób, którego się nie spodziewał.
Chwilę później jego spojrzenie stało się przenikliwe, kiedy usłyszał wzmiankę o nowym towarzyszu. Oczy Líriona rozbłysły ledwie dostrzegalnym blaskiem, jakby na powierzchnię jego twarzy wypłynęło zaciekawienie skrywane pod warstwą obojętności.
– Zatem pójdę do niego. – powiedział, niemal mimochodem, starając się, by jego ton nie zdradzał emocji. – Zobaczymy, co ma do powiedzenia… i co z nim zrobić. Jego głos, choć zimny i wyważony, niósł ze sobą cień czegoś więcej – może ciekawości, może niechęci..
Gdy wstał z kamienia i skierował się w stronę środka obozu, czuł ciężar spojrzeń towarzyszy. Każde z tych spojrzeń było pełne napięcia, jakby wszyscy zgromadzeni wokół więźnia oczekiwali czegoś, co miało się zaraz wydarzyć.
Kiedy w końcu stanął przed pojmanym, jego twarz wykrzywił bezlitosny uśmiech. Spojrzał na więźnia i poczuł, jak w jego wnętrzu rośnie głęboka niechęć.
Półelf. Mieszaniec.
Jego obecność wywoływała w nim pogardę, przypominała o wszystkim, czego nienawidził – był połączeniem ras, które w jego oczach nie miało prawa istnieć i które budziło w jego duszy głębokie pokłady odrazy.
Elfy stojące wokół przekazały mu, to niewolnik, którego udało im się uwolnić z konwoju. Przekazali mu również, że znaleźli w jego klatce dokument medyczny. Dźwięk głosu Czarnego Lisa, gdy już się odezwał, przypominał szelest zeschłych liści, który rozbrzmiewa w zimnym wietrze. — Więc to ty… — zaczął, patrząc pojmanemu prosto w oczy.
Czarny Lis wyciągnął rękę w stronę elfa, który trzymał dokumentację medyczną więźnia. Jego ruch był precyzyjny, niemal beznamiętny, jakby sięgał po coś, co było dla niego oczywiste. Jego długie palce chwyciły dokumenty, a wzrok przeszedł na chwilę z pogardą na zawartość papierów. Dhu'Fae ostentacyjnie upuścił bukłak z wodą, tak aby mężczyzna dokładnie zobaczył, jak upada on w błoto, tuż obok niego.
— Ach, przepraszam. — powiedział z zimnym uśmiechem, jego głos był pełen ironii.
Kiedy stał nad więźniem, jeden z elfów z tłumu, który dotychczas milczał, odezwał się nagle. W jego głosie słychać było nutę zniecierpliwienia, jakby chciał wtrącić coś ważnego. — Woźnica z tego konwoju powiedział, że ten tutaj walczył na arenie w Vengerbergu. — oznajmił. Lis zmarszczył brwi, a jego uwagę przykuło to nieoczekiwane odkrycie. Spojrzał na dokumentację i głośno wyczytał imię półelfa, wykrzywiając usta w szyderczym grymasie, jakby samo brzmienie imienia było dla niego osobistym afrontem.
— Rhaedrin… — wymówił, przeciągając każdą sylabę z wyraźną pogardą. — Brzmi niemal dumnie, prawda? Imię godne prawdziwego elfa, a nie kogoś, kto walczy na arenie, bawiąc dh’oine jak tresowany pies.
Każde słowo Líriona było jak cięcie, a ton jego głosu niósł ze sobą głęboki ładunek lekceważenia i drwiny. Stał nad Rhaedrinem, starając się ukryć wyraźne zainteresowanie, mimo że jego twarz pozostawała zimna i obojętna. — Sześć stóp wzrostu… czternaście kamieni… dobrze umięśniony — mruknął cicho, jakby mówił sam do siebie, ale wystarczająco głośno, by więzień mógł usłyszeć każde słowo. — Cóż, chyba nie żałowali czasu na przygotowanie Cię do walki.
Jego ton był przepełniony czystą kpiną, lecz pod warstwą pogardy dało się wyczuć subtelną nutę uznania. Lírion naprawdę musiał przyznać, że pomimo tragicznej sytuacji, w której znalazł się półelf, jego wygląd był imponujący. Zbliżył się jeszcze bardziej, aż mógł spojrzeć Rhaedrinowi prosto w jego niebieskie oczy. Jego wzrok badał każde drobne szczegóły, każdą cechę twarzy, próbując dostrzec coś więcej, co mogłoby rzucić nowe światło na tego mieszańca. Chociaż czuł głęboką niechęć do Rhaedrina, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że w nim jest coś, co budzi respekt. Chciał nie lubić tego półelfa — ale nie mógł zignorować faktu, że Rhaedrin, pomimo swojego pochodzenia, mógł być cennym nabytkiem dla komanda.
Lírion, stojąc nad półelfem, przyglądał się mu dłużej, niż pierwotnie zamierzał. Wprawdzie jego twarz pozostawała zimna, a na ustach igrał charakterystyczny uśmieszek, ale coś w spojrzeniu Lisa zdradziło chwilową słabość — błysk współczucia, który sam ledwie rozpoznał, a tym bardziej nie zamierzał okazywać. Widząc Rhaedrina, tak wyczerpanego i zranionego, zaczął dostrzegać coś więcej niż tylko „mieszańca”, kogoś, kogo powinien pogardzać z powodu jego nieczystej krwi. Blizny, siniaki, wyraźnie widoczna utrata sił... Te wszystkie znaki brutalnej przeszłości były śladami niewolnictwa i walki.
Elf spróbował zagłuszyć to uczucie, parskając cicho. Szybko ukrył cień empatii pod warstwą cynizmu, próbując utrzymać swoją maskę zimnego, wyrachowanego wojownika. Jego ręka sięgnęła odruchowo po bukłak z wodą, a gdy spojrzał na półelfa, zauważył, jak ten nerwowo porusza się. Przez ułamek sekundy w oczach Líriona pojawiła się wewnętrzna walka między wrodzoną niechęcią a dziwnym poczuciem wspólnoty z kimś, kto, mimo bycia „innym”, także cierpiał. Może dlatego, że sam bardzo dobrze znał smak bólu.
Podniósł bukłak, jego twarz dalej była wykrzywiona w tym samym uśmiechu. — To nie jest miłosierdzie — powiedział, przykładając bukłak do ust więźnia, tak by ten mógł się napić.— Przecież nie chciałbym, żebyś umarł tutaj z pragnienia, zanim zobaczę, co naprawdę potrafisz.
Lírion poczuł, jak jego usta drgają na moment, gdy dostrzegł wyraźne zmęczenie na twarzy Rhaedrina. To była chwila, w której cień współczucia po raz kolejny próbował wedrzeć się do jego serca. Z całych sił jednak trzymał się swojej maski, a w jego słowach kryły się niechciane, ukryte emocje.
— Wyglądasz na kogoś, kto umie machać mieczem. — powiedział, a przez cyniczny ton zaczął przebijać się inny — bardziej złożony. Nawet on, pomimo swojego uprzedzenia wobec mieszańców, dostrzegał cierpienie malujące się na twarzy Rhaedrina. Cierpienie niewolnika, kogoś zmuszonego do walki dla rozrywki innych, by przeżyć kolejny dzień.
Wyraz twarzy Czarnego Lisa złagodniał tylko odrobinę. Jego oczy, pełne pogardy, stały się bardziej przenikliwe, jakby próbowały odnaleźć odpowiedzi na pytania, które w większości Lírion wolał pozostawić niewypowiedziane. Przynajmniej na razie.
— Więc, Rhaedrinie… — nieco spuścił z tonu, a jego głos nabrał nieco łagodniejszego brzmienia. — Jaka jest twoja historia? Jak to się stało, że skończyłeś w kajdanach dh’oine, walcząc dla ich rozrywki?
Ilość słów: 0
Obrazek

Tilda
Awatar użytkownika
Posty: 10
Rejestracja: 01 wrz 2024, 20:12
Miano: Tilda
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Tilda » 07 wrz 2024, 21:09

Tilda nie analizowała prośby grabarza. Wyruszyła bez zwłoki i dyskusji, obiecując wrócić niebawem. To znaczy wtedy, kiedy zarobi dość, by cała ta eskapada nabrała znamion jakiegokolwiek sensu. Gnat wyklinał na poborców i rosnące z dnia na dzień podatki, więc Tilda uznała, że dodatkowy zarobek rzeczywiście się przyda. A jeśli ostatnimi czasy odwiedzało go po nocach o kilku dziwnych, cichociemnych gości więcej niż zazwyczaj, w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Była sierotą i mieszańcem w zdominowanym przez ludzi świecie. Jedyne, czego chciała od życia, to żeby to życie nie było bez znaczenia. Wypełniła je więc pracą i była wdzięczna grabarzowi, że miała taką możliwość. Bardziej nawet niż za to, że przed rokiem przywrócił ją do żywych, zamiast poprawić szpadlem i skończyć to, co zaczęli bandyci.
Droga, choć długa i mozolna, mijała Tildzie szybko, bo nie skupiała się na samej czynności wędrowania, ale wypatrywała przydatnych ziół i roślin w mijanym krajobrazie. Bardziej z przyzwyczajenia i zamiłowania niż z konkretnej potrzeby. Pochłonięta tym zajęciem, napychała sekretne kieszonki zielarskiego kubraka po matce dziurawcem, miętą, rumiankiem, jaskółczym zielem, wiciokrzewem, świetlikiem, szałwią i pokrzywami. Właśnie wyczuła nikły aromat bodziszka w powietrzu, kiedy jej ekscytację wywołaną tym faktem zastąpił strach, a drogę sterczący z ziemi szyp.
A więc dotarłam, pomyślała Tilda, nie opuszczając dłoni. Wcale nie było tak daleko, jak mówił Gnat. Jak zwykle wyolbrzymił.
Wiatr szarpał jej nędznym przyodziewkiem, szklił oczy, wysuszał już i tak spierzchnięte usta. Miała nadzieję, że cechująca redańskiego grabarza tendencja do przesady będzie miała przełożenie również na zapewnienia o gościnności Scoia'tael względem kogoś takiego jak ona. Oczywiście przełożenie pozytywne, nie grożące nagłym zgonem. Tilda oblizała suche wargi i zmrużyła oczy, do których wciskały się skręty włosów, odsłaniając lekko szpiczaste uszy.
Zarobić — odpowiedziała po chwili zastanowienia, uznając, że nie ma po co owijać rzeczy w bawełnę. — I spełnić swój obowiązek względem braci i sióstr. Przeprowadzić ich na drugą stronę, by nie błąkali się po tej ziemi jako niespokojne duchy.
Umorusana twarz dziewczyny wyrażała powagę, brak jakichkolwiek ruchów spokój. Ale w środku cała się trzęsła. Jeśli uznają, że kłamie, nie pomoże jej nawet spoczywająca na wózku broń. Tilda po raz kolejny znalazła się nad grobem, chociaż nie miała nawet dwudziestu lat. Cioteczka Śmierć musiała za nią naprawdę tęsknić. Na tę myśl, paradoksalnie, odprężyła się.
Jeśli mam tu dzisiaj zginąć, pomyślała, niech i tak będzie. Niech moje ciało użyźni tę ziemię, Dana Méadbh.
Robię też przednią herbatkę ze świetlika — dodała z cieniem uśmiechu, wpatrując się w czubek wycelowanego w nią grotu.
Ilość słów: 0

Rhaedrin
Awatar użytkownika
Posty: 16
Rejestracja: 06 wrz 2024, 20:06
Miano: Rhaedrin
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Rhaedrin » 07 wrz 2024, 21:25

Przebudził się obolały.
Najpierw zawyło ciało. Ból zapłonął niczym żywy ogień, witając przebudzonego paskudną sensacją w okolicy głowy. W reakcji na kaźń, półelf szarpnął się w próbie dotknięcia się w obolałe miejsce, ale nie uczynił tego, bowiem kneble uniemożliwiły mu ten ruch. Na chwilę panika zawładnęła następnymi reakcjami uwięzionego, bowiem spróbował wyrwać się z więzów. Bezskutecznie.
Wziął oddech, głęboki, nieprzyjemny, bo oddychanie wywoływało palenie w okolicy klatki piersiowej. Pojawiły się zawroty głowy, dało o sobie znać wymęczenie. Kolejny wdech. Pamięć wracała. Walka na arenie, konwój, okrzyki ludzi, zarzynanie, szlochy kobiet, pojawienie się napastników i nokautujące uderzenie. Wdech i wydech. Pamiętał, kim był i przypomniał sobie, czym było pragnienie.
Rhaedrin brał się w garść. Pierw skoncentrował się na własnym organizmie, które podpowiadało mu nieprzyjemnym promieniowaniem, gdzie znajdowały się ogniska bólu. Później mieszaniec rozejrzał się po okolicy. Zdał sobie sprawę, iż był przywiązany do słupa, przyuważył obserwatorów. Zmrużył oczy, aby skupić wizję na porywaczach, którzy nie przypominali mu załogi karawany. Dźwięk, słowa. Mowa nieznajomych postaci. Rhaedrin powtarzał szeptem to, co usłyszał w próbie przyswojenia wiadomości.
Dano mu dłużą chwilę. Nikt nagle nie zaczął go bić, gnębić czy szydzić na głos. Cenny czas postanowił wykorzystać na lepszym rozeznaniu się. Pojął, że był wystawiony na ocenę, w środku jakiegoś zgromadzenia, lustrowany przez... Elfy! Wyglądało na to, że rasowość nie zmieniała podejścia względem pojmanych. Człowiek, elf, nie robiło to różnicy, gdyż więzień pozostawiał więźniem, niezależnie od mentalności czy ideologii. Zrozumiawszy swoją pozycję, Rhaedrin pomimo dyskomfortu, przyjął postawę ułatwiającą ewaluację – wyprostował pracy, wyeksponował swoje ciało, lecz spuścił głowę, pozwalając opaść włosom na twarz. Zyskał przywilej życia, więc czekał na rozwój sytuacji.
Doszło do niego, że bardziej przeszkadzała mu niewygoda, niż ból.
Zareagował na przybycie osobnika, który okazał większą uwagę, niżli pozostali. Przybysz zaczął mówić, postanowił wejść w interakcję, więc mieszaniec w reakcji uniósł w głowę i słuchał uważnie. Śledził każdy ruch wysokiego, czarnowłosego elfa, który złapał za jakiś dokument, przy okazji opuszczając bukłak na ziemię, ewidentnie na pokaz. Uwięziony na moment zainteresował się upadłym obiektem, widział wodę wylewającą się z jego wnętrza na ziemię, ale zareagował pogodnie. Nie nadeszła pora pojenia. Wtedy okazał uległość, bowiem ponownie spuścił głowę, lazurowe oczy spoglądały na oprawcę spomiędzy włosów grzywki. Dalsze słowa czarnowłosego trafiały jak groch o ścianę, bo uwięziony nie komentował nic. Czekał.
Oprawca zmniejszył dystans. Reakcja. Więzień spojrzał w klęczkach na nadchodzącego. Kiedy ten przekroczył granicę, gdzie zaczynała się strefa osobista, niebieskooki pozwolił się oglądać. Nie wiercił się, nie wzdrygał i nigdy nie patrzył prosto w oczy, ani na moment nie pozwalając sobie na pojedynek spojrzeń. Po pewnym czasie poczuł gwint przy ustach. Woda. Wypił, ale powoli, nie jak zwierzę. Odruchy zwierzęce mogły obrazić dawcę, więc pił powoli, spokojnie, tak długo, aż ręka pojąca nie postanowiła przerwać aktu dobroci. Niewolnik nie zmarnował ani kropli.
— Walczę — odpowiedział dialektem hen llinge z paskudnym akcentem.
Czas był tutaj błogosławieństwem, półelf dał sobie moment na przygotowanie odpowiedzi, bo z całą pewnością nie miał biegłości w posługiwaniu się dialektem starszej mowy.
— Moja matka była jak wy — wyjaśniał powoli, z neutralnym wyrazem twarzy, przyjemnym głosem, a gdyby głos ten poprawnie akcentował, byłby melodyjny, prawie śpiewny. — Walczyłem, by żyć. Walka jest moją rolą. Praca i służba. Przetrwanie — dokończył, podkreślając ostatnie zdania emfazą.
Ilość słów: 0

Dhu'Fae
Awatar użytkownika
Posty: 14
Rejestracja: 28 sie 2024, 15:58
Miano: Czarny Lis
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Dhu'Fae » 07 wrz 2024, 23:01

Czarny Lis wciąż stał przed więźniem, a jego zimne oczy bacznie śledziły twarz Rhaedrina. Każde słowo półelfa docierało do Líriona, jakby przecinało powietrze w oparach mroku. Jego słowa były zwięzłe i rzeczowe, ale elf dostrzegał więcej – może okazać się użyteczny w komandzie, może być narzędziem w walce. Tylko czy rzeczywiście?
— Walczyłeś ku uciesze naszych wrogów. — Lírion rzucił w kierunku więźnia, jego głos brzmiał jak lodowaty wiatr przeszywający ciemność. Czarnowłosy mówił powoli, każdemu słowu nadawał szczególną wagę. — Teraz masz szansę walczyć o siebie, o zemstę na tych, którzy wrzucili cię do klatki w kajdanach, jak dzikie zwierzę. Zakładając, że w ogóle ci na tym zależy.
Z precyzyjnym, niemal artystycznym ruchem wyjął sztylet. Ostrze, pokryte patyną, nie błyszczało w świetle ogniska, ale wciąż emanowało złowrogą energią. Każdy ruch Lisa był jak starannie wyreżyserowany akt teatralny, w którym nie było miejsca na przypadek. W jednym płynącym ruchu przeciął więzy Rhaedrina, a metalowy dźwięk, choć stłumiony przez ciemność, niósł w sobie groźbę i wyzwanie.
— Jeśli rzeczywiście umiesz walczyć, zostaniesz z nami. — powiedział Lírion, podtrzymując swój chłodny ton.— Umiesz polować? — zapytał, jego spojrzenie było twarde, nie pozostawiające miejsca na wątpliwości. — Mamy tu wystarczająco dużo gęb do wykarmienia. Możesz kraść, jeśli potrafisz, ale pamiętaj – jeśli kiedykolwiek spróbujesz ucieczki, osobiście poderżnę ci gardło. Zdecydowanie za dużo już wiesz.
Czarnowłosy przesunął wzrokiem po Rhaedrinie, jego wzrok analizował każdy ruch, każdą reakcję więźnia. W jego umyśle kłębiły się pytania – czy ten mieszaniec rzeczywiście potrafi przetrwać? Czy jest tylko kolejnym rozczarowującym uciekinierem? Lírion nie mógł pozwolić sobie na błędy w ocenie, jego przetrwanie oraz przetrwanie jego towarzyszy zależało od właściwego osądzenia wartości tego, który stał przed nim.
Z zimną precyzją, Lis wyciągnął rękę, aby pomóc Rhaedrinowi wstać. Jego gest był chłodny i formalny, niósł ze sobą coś z dystansu, coś, co przypominało, że pomoc nie zawsze oznacza współczucie. — Nazywam się Dhu Fae. — powiedział w powszechnym języku, jego ton pozbawiony był jakiegokolwiek ciepła, jakby każde słowo było jedynie formalnością w tej grze. — Wstań. — Wyciągnął obojętnie rękę, która oferowała pomoc, lecz nie dawała żadnej pewności.
Lírion zwrócił wzrok na swoich towarzyszy, jego głos miał teraz nieco rozkazujący ton. — Który z was chce sprawdzić się z nim w mieczu? Tylko nie rozlewajcie krwi – niech to będzie test umiejętności, nie egzekucja. — Jego słowa brzmiały jak polecenie.
Spojrzenie Lisa powróciło do Rhaedrina, czekając na reakcję. W jego umyśle wciąż toczyła się wojna – czy ten więzień okaże się użyteczny, czy może będzie tylko kolejnym obciążeniem? Dhu'Fae wiedział, że czas zdecyduje, ale obecnie jego zadaniem było przeanalizowanie i ocena wartości tego, który miał stanąć przed próbą. Każdy ruch, każde słowo, każda reakcja były ważne – w końcu przetrwanie w tym świecie wymagało nie tylko siły, ale i umiejętności oceny tego, co warte jest uwagi, a co można odrzucić.
Ilość słów: 0
Obrazek

Rhaedrin
Awatar użytkownika
Posty: 16
Rejestracja: 06 wrz 2024, 20:06
Miano: Rhaedrin
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Rhaedrin » 09 wrz 2024, 9:40

Jeśli słowa Líriona brzmiały jak lodowaty wiatr przeszywający ciemność, Rhaedrin przyjął to niczym ziemia, po której wędrowały pozostałe żywioły. Trwała w trudzie, przyjmowała, bowiem pewnego dnia każdy doń wracał. Nie było w mężczyźnie oporu, jedynie uwaga, jaką obdarzył czystej krwi elfa, gdyż to on miał władzę i należał mu się posłuch.
— Zależy! — Odpowiedział z głośno, dobitnie, z pełnym przekonaniem. To nie była obietnica. Zaprawiony w swym fachu nie potrzebował takowych składać. On wiedział, że podoła, ponieważ tym była jego praca. Służba, której przebieg podlegał kontynuacji. Naturalna kolej rzeczy została zachowana, nawet wśród wolnych Aen Seidhe.
Więzień z ciekawością obserwował pewną dozę teatralności we władaniu przez czarnowłosego nożem. Wzbudzało to niepewność, którą niewolnik odebrał jako ekscytację, bowiem śledzenie pokazu elfa wzbudziło w nim przyjemność. Widz nawet lekko skinął głową w geście podziękowania za krótki spektakl, zaś potem uniósł głowę, eksponując umięśniony kark oraz wrażliwą szyję. Cięcie! Tym razem przecięte zostały włókna liny.
— Szybko się uczę — odpowiedział na kwestię polowania. — Ogromny zaszczyt. Nauka.
Wzmianka o kradzieży wzbudziła w niewolniku zdziwienie i zmartwienie zarazem, podobne tym, którzy nie byli pewni sensu usłyszanej wypowiedzi.
— Kraść? — zapytał niepewnie. — Kogo? — rozejrzał się po tłumku, kiedy mówił. — Nie rozumiem, przepraszam. — dodał ze smutkiem wynikającym z ograniczonego rozumienia starszej mowy. Natomiast perfekcyjnie przyswoił sobie wieść o ucieczce. — Nie uciekam przed nikim.
Na widok wystawionej ręki, Rhaedrin uśmiechnął się ładnie, pogodnie, z wprawą. Zerknął łagodnie na górującego nad nim Czarnego Lisa, a potem ujął jego dłoń oburącz, chwytając ją delikatnie niczym relikwię. Bo potem została ona ucałowana, składając tym samym hołd nowemu mistrzowi. Moment później półelf samodzielnie powstał. Wzniósł się z klęczek, zagrały jego kości paskudnym trzaskiem. Nagle, uniżony więzień, stał się górą. Wyprostował się dumnie, na pokaz. Okazało się, że wzrost sługi i pana był podobny, jednak ten pierwszy nie był smukły. Przeciwnie. W jego cieniu można było się ukryć.
— Nie chcę krzywdzić twoich, mój panie — zaznaczył uniżonym głosem. — Będą cierpieć, szkoda ich. Wkładam serce w walce — tłumaczył kulawym dialektem elfów. — Spełnię twoją przyjemność, jednak proszę, niech próbują mnie zabić.
Ilość słów: 0

Dhu'Fae
Awatar użytkownika
Posty: 14
Rejestracja: 28 sie 2024, 15:58
Miano: Czarny Lis
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Dhu'Fae » 09 wrz 2024, 11:48

Lírion natychmiast wyrwał rękę z uścisku, a jego oczy zwęziły się w gniewnym geście. Obrzydzenie malowało się na jego twarzy, jakby dotknął czegoś odrażającego, co wzbudziło w nim głęboki wstręt. Jego palce, jeszcze chwilę temu uwięzione w tym odpychającym uchwycie, teraz drżały, jakby próbowały pozbyć się pozostałości dotyku. — Zakończ te błazeństwa, nim stracę cierpliwość — warknął, jego głos był zimny jak ostrze, którym przed chwilą przecinał więzy.
Czarny Lis obserwował z pogardą, jak Rhaedrin z niemal religijnym szacunkiem wpatruje się w jego rękę, jakby była to świętość, której należy oddać cześć. To przesadne uwielbienie budziło w Dhu'Fae głębokie zdegustowanie, jakby ten akt czci był niemal bluźnierczy w jego oczach. Rhaedrin, z wyrazem pełnym oddania, chwytał dłoń Czarnowłosego, jakby stanowiła ona klucz do jego ocalenia. To zachowanie było wręcz groteskowe w kontekście brutalności, którą Lis znał z własnych doświadczeń.
Jego spojrzenie przeszyło więźnia jak zimny prąd, a Czarnowłosy z trudem powstrzymał narastające rozczarowanie. Zaskoczenie, które poczuł widząc wysokiego i umięśnionego półelfa zachowującego się w taki sposób, było dość silne, jakby rzeczywistość zdawała się przeczyć jego wcześniejszym wyobrażeniom o tym więźniu. Pomimo zapoznania się z dokumentacją, teraz, stojąc przed nim, dostrzegał coś, czego nie mógł z niej wyczytać. Rhaedrin, pomimo swojej fizycznej imponującej postury, zdawał się niczym więcej jak marionetką w rękach swoich oprawców. Czarny Lis zastanawiał się, w jaki sposób doprowadzili go do takiego stanu. Widok tego półelfa był dla niego wręcz bolesny.
Zimne oczy elfa bacznie analizowały każdy ruch więźnia. Rozmyślał, jak to możliwe, że ktoś o takim potencjale i wielkości mógł przejawiać taką żenującą uległość. Czy to arena wyssała z niego wszelką godność, czy zawsze był gotów klękać przed każdym, kto miał nad nim władzę? Ta postawa była dla Lisa wręcz obelżywa, stanowiła dla niego jawny dowód na to, jak brutalne metody dh'oine potrafią złamać nawet najbardziej dumnych i niezależnych.
Co takiego cię złamało, Rhaedrinie? — zapytał chłodno, jego głos brzmiał jak lodowaty podmuch. — Czy arena odebrała ci wszelką godność? Czy zawsze byłeś gotów klękać przed kimkolwiek, kto wyciągnie do ciebie rękę?
Dowódca kazał mi zadecydować o twoim losie — dodał z zimnym dystansem. — Ale nie myśl, że szukamy tutaj niewolników. To nie jest miejsce dla tych, którzy całują ręce, by przeżyć. Jeśli chcesz się tutaj odnaleźć, musisz pokazać coś więcej niż swoją uległość.
"Przyjemność" — powtórzył z kpiną, jakby słowo to traciło wszelkie znaczenie w jego ustach. — Nie łudź się, to nie jest żadna przyjemność. Na pewno nie dla mnie. Chcę zobaczyć, czy potrafisz cokolwiek więcej niż tylko pokornie klękać i całować ręce.
Ilość słów: 0
Obrazek

Rhaedrin
Awatar użytkownika
Posty: 16
Rejestracja: 06 wrz 2024, 20:06
Miano: Rhaedrin
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Rhaedrin » 09 wrz 2024, 13:02

Zaintrygowane oczy Rhaedrina obserwowały obrzydzenie, które wywołał na Dhu'Fae. Nie spodziewał się takiej reakcji, nigdy jej nie doświadczył, ale było ona fascynująca. Rzadko się zdarzało, aby głęboko oddający szacunek gest wywoływał odruch podobny do unikania poparzenia przez ogień. Czyżby hołd obrażał Aen Seidhe? Nowy sposób budowania relacji był interesujący oraz stanowiący wyzwanie, zaś błędna etykieta warta zapamiętania.
— Jestem złamany? — powtórzył za czarnowłosym. — Arena dawała mi chleb i nauczyła walczyć. Dała mi chwałę. Źle walczyłem, nie dostawałem nic. Głodowałem — tłumaczył spokojnym, wyważonym tonem. Zdawał sobie sprawę, że porozumiewał się z kimś o zupełnie innych poglądach. — Oddałem ci szacunek — tłumaczył swoje zachowanie. Zmrużył oczy, jakby w próbie wyłuskania sensu w przekazie, jaki ukazywał Czarny Lis. — Okazałeś mi dobroć, za którą dziękuję. Nie rozumiem twojego zaskoczenia, Dhu'Fae — ujawnił swoje niezrozumienie, oczekując wyjaśnień. — Klękałem przed lepszymi od siebie. Dali mi żyć, nauczali. Czy służba cię obraża?
Skinął głową na znak zgody, gdy usłyszał warunki przetrwania, które obowiązywały w tej społeczności.
— Pokażę. — Stwierdził.
— Oczywiście — potwierdził zimniejszym głosem. — Kto zechce mnie sprawdzić?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2451
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Góry Sine

Post autor: Dziki Gon » 10 wrz 2024, 2:10

Spośród grupy elfów wystąpił jeden, młodszy, o gładkim licu i oczach, które jarzyły się jak zieleń wiosennych liści. Wzniósł prawicę na wysokość swoich spiczastych uszu, a łuki jego towarzyszy opadły w dół, choć Tilda czuła, że nie cała uwaga z niej zniknęła. Pomimo opuszczonej broni, napięcie w powietrzu nie ustąpiło całkowicie.
Młodzieniec uśmiechnął się leniwie. Jego zęby, krótkie i równe, połyskiwały w letnim słońcu.
Zbliżył się do niej wolnym, niemal kocim krokiem, przyglądając się jej, jej wozowi, pustemu, jakby już dawno wyzbytego ładunku, i pasowi, który opinał jej talię. Jego oczy, bystre i czujne, badały ją dotkliwie, tak jakby chciał zajrzeć w głąb jej duszy. I choć pozostałe elfy rozluźniły nieco szyk, Tilda wiedziała, że wciąż ją obserwowali, wciąż byli gotowi. Mogła sobie tylko wyobrażać, ilu z nich nadal czaiło się wśród liści, czekając na sygnał, by ponownie unieść broń.
Myślisz, że lepiej pochowasz naszych braci niż my sami? — zapytał, miękkim, pozbawionym gniewu tonem. Brzmiał bardziej jak ktoś, kto się droczy, kto lubi bawić się swoją ofiarą, zanim ją użądli. — A co taki skowronek jak ty może wiedzieć o naszych obrzędach? — Jego kroki nie ustawały, był już na tyle blisko, że Tilda poczuła zapachy żywicy i wilgotnego drewna unoszące się z jego skóry i ubrań. — Te małe rączki — kontynuował, podnosząc jej dłoń — nie wyglądają, jakby potrafiły unieść łopatę, a co dopiero wykopać grób. A my, skowronku — zbliżył się do niej jeszcze bardziej, szepcząc tak blisko, że poczuła wilgoć jego oddechu — my musimy kopać głęboko. Bo inaczej... przyjdą vatt'gherne!
Zaszczekał nagle, głośno, tuż obok jej ucha. Tilda drgnęła, a drobinki jego śliny zrosiły nieprzyjemnie skórę jej małżowiny. Reszta elfów zareagowała śmiechem, cichym, kpiącym, jakby to była scena, którą widzieli już po raz wtóry. Młodzieniec uśmiechnął się zadowolony z efektu, jaki wywołał.
Nie wiem, skąd się wzięłaś, skowronku, ale dobrze ci z oczu patrzy. — przyznał poufale. — U nas się nie wzbogacisz, ale przecież to dobrze wiesz, inaczej nie przyszłabyś tu sama. Spokojnie, dogadamy się. — Klepnął ją w pośladek, tak że aż podskoczyła, czując palące upokorzenie. — Prawda, kompanio? — zawołał, a pozostałe elfy, teraz już pół tuzina, wyszły naprzód, z uśmiechami rozciągniętymi na ich twarzach, pogwizdując i rechocząc pod nosem.
Jeden z nich zaintonował melodię, a reszta szybko podchwyciła rytm znajomej przyśpiewki:

Wędrowały sobie elfy przez las!
Przed sobą miały tylko drzewa,
Miast szyszek, zwisają z nich dh’oine!
Wędrowały sobie elfy przez las!

Prowadzili Tildę do obozu, jakby była trofeum. Rudowłosa elfka ciągnęła teraz jej wóz, turkoczący po kamieniach i korzeniach, a reszta zamknęła ją w ciasnym, szczelnym kręgu.

***
Obozem Scoia’tael dowodził Eremil, elf o surowym spojrzeniu i sylwetce, która nosiła ślady dawnych bitew, choć wciąż trzymała się prosto jak młody dąb. Był doświadczony i zahartowany nie tylko w boju, ale i w sztuce przetrwania – to właśnie on zebrał tutejsze komando z rozsypanych resztek elfów, które przeżyły wyniszczającą wojnę Północy z Nilfgaardem. Przewodził im wówczas jego brat, Sivil, którego śmierć rozbiła jedność Wiewiórek, rozrzucając niedobitki po lasach i górach. Przetrwali nieliczni, a ci, którzy zostali, teraz stanowili starszyznę obozu i darzyli Eremila szczerą miłością i lojalnością. Młodsze elfy, które dołączyły później, zebrane z innych rozproszonych band, nie miały już tego samego szacunku. O ile starsi doceniali jego rozwagę, o tyle młodzi widzieli w niej apatię. Jego ostrożność, tak niezbędną w walce o przetrwanie, brali za tchórzostwo. Romantyzowali chwałę bohaterskiej śmierci na polu bitwy, nie rozumiejąc, że to właśnie rozwaga Eremila uchroniła ich przed całkowitą zagładą.
Pod jego dowództwem powstały cztery inne obozy, wszystkie tak dobrze ukryte, że ludzie mogli tylko domyślać się ich istnienia. Eremil rozlokował je wzdłuż górskich pasm, aż po same granice Kaedwen. Scoia'tael wędrowali między nimi w zależności od pory roku i zagrożeń, znikając w gęstwinie, kiedy trzeba było unikać ludzkich patroli. Byli jak duchy w lesie, niemal niemożliwi do namierzenia. Jedynym realnym zagrożeniem dla komanda były inne dzikie elfy, z którymi Eremil nie wahał się rozprawiać według prostej zasady: „Albo z nami, albo przeciwko nam”. Młodsi często mu to wypominali, nie rozumiejąc, że taka polityka była koniecznością.
Tam, gdzie brakowało mu cierpliwości do niepokornych młokosów, Eremil miał Valenora. Starszy od reszty o kilka dekad, Valenor był jego prawą ręką, odpowiedzialnym za szkolenie młodych Wiewiórek. Miał w sobie coś, co sprawiało, że młodzi słuchali go bez szemrania – może to była jego spokojna pewność siebie, może bogate doświadczenie tropiciela, a może niezrównane umiejętności w walce mieczem. Potrafił zjednać sobie młodzież, a gdy trzeba było, gasił ich bunt ciepłym słowem lub surową lekcją, zależnie od sytuacji.
Przedłużeniem wpływów Valenora, był jego ulubieniec, Dhu'Fae. Rozmawiał teraz z byłym niewolnikiem, szybko skupiając na sobie uwagę reszty obozu. Gdy Rhaedrin rzucił wyzwanie, kącik ust starego elfa powędrował ku górze. W następnej chwili, mężczyzna skinął głową w stronę gołowąsa, który dopiero co wyzwał mięśniaka od psów. Tamten podłapał gest w mig, podnosząc z ziemi nieopodal dwa treningowe kije, imitujące jednoręczne miecze i rzucił jeden w stronę półelfa.
Zatańczmy niedźwiadku. Dam ci miodku, słodki, puszysty misiu — wyszczerzył zęby, młynkując drewnem. Czekał na ruch uwolnionego.
Pozostałe elfy zebrane wokół zaczęły szeptać, a niektórzy nawet podśmiewać się pod nosem. Walka miała za chwilę przyciągnąć uwagę całego obozu. To właśnie wtedy nadszedł Iorel, prowadząc grupkę elfów z Tildą w środku. Elf pozdrowił gestem ręki mijanego właśnie Sharianna.
Ilość słów: 0

Rhaedrin
Awatar użytkownika
Posty: 16
Rejestracja: 06 wrz 2024, 20:06
Miano: Rhaedrin
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Rhaedrin » 10 wrz 2024, 8:02

Półelf w milczeniu przyuważył członka obozu, który postanowił przeciw niemu zawalczyć. Niewolnik rzucił na niego oceniające spojrzenie, które poszukiwało sił oraz słabości w każdym geście czy ruchu. Nie odezwał się już ani razu, w ciszy złapał podrzucony kij. Wysłuchał dziecinnej oblegi, a kiedy ostatnie słowo zostało już wypowiedziane, natychmiast zaatakował, odrzucając w cholerę zaoferowaną broń.
Pomimo gwałtownego skracania dystansu, Rhaedrin nie szarżował, egzekwując swoje akcje wedle planu. Wyprowadził cios pięścią.
Ilość słów: 0

Tilda
Awatar użytkownika
Posty: 10
Rejestracja: 01 wrz 2024, 20:12
Miano: Tilda
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Tilda » 10 wrz 2024, 11:12

Kiedy opuścili broń, do oczu mimowolnie naszły jej łzy. Ze złudnej jak się wnet okazało ulgi. Nie zabili jej, ale zielonooki elf postanowił ją upokorzyć, zawstydzić jak małą dziewczynkę. Nie pomyślała, że tak właśnie musiała dla nich wyglądać, jak dziecko. Nie czuła się nim przecież ani trochę. Wrodzona ostrożność kazała jednak Tildzie zmilczeć i ograniczyć się do obserwacji, podczas gdy jej rozmówca odgrywał swoje małe przedstawienie ku uciesze kompanów.
Poza odruchowych wzdrygnięciem się, nie zareagowała na pajacowanie elfa. Nie wytarła nawet jego śliny z ucha. Milczała, patrząc w lotkę strzały wbitej w ziemię. Ale kiedy klepnął ją w pośladek, zacisnęła pięści i zęby, aż ją rozbolały, a gorąc rozlał jej się po policzkach. Twoje szczęście aen seidhe dh'oet, pomyślała, obrzuciwszy zadowolonego z siebie elfa spojrzeniem spod byka, że jesteście w przewadze…
Nie opierała się, kiedy odebrali jej wózek. Pchnięta w środek kordonu, poszła karnie, jak owca na rzeź. Miała trochę do przemyślenia, jeśli nie chciała nią zostać naprawdę. Prawa dłoń Tildy swędziała od wewnątrz, lewa mimowiednie wodziła po biodrze. Bezbronna dobrowolnie weszła w paszczę lwa. Bo tak jej powiedział stary grabarz. Obiecał, że przyjmą ją jak swoją. Przecież by jej nie okłamał, nie on.
Kiedy jednak zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać, trudno było jej nie przyznać przed samą sobą, że Gnat o Wiewiórkach musiał wiedzieć tyle, ile zasłyszał przy kielichu. Albo i mniej, skoro uznał, że można na nich zarobić. Byli przecież znienawidzonymi przez ludzi banitami i o ile nie mieli gdzieś w tych górach tajemnego skarbca albo magicznej doliny obfitości, zdobywanie zaopatrzenia nie mogło być łatwe. Słyszała przecież o havekarach od Victora. Przy takich cenach broni i żywności pochówek zmarłych nie mógł być priorytetem.
Skąd mu przyszło do głowy, że zapłacą, myślała Tilda, maszerując pod górę, przez coraz rzadszy las. No i rzeczywiście, co to dla nich za problem dół wykopać i modły odprawić… Oj, Matildo, Matildo, gdzie żeś była, kiedy bogowie rozumem dzielili...
Przygnębiona wysnutymi wnioskami posłyszała dolatujące z niewielkiej odległości głosy. Wiele głosów, co musiało oznaczać, że zbliżali się do obozowiska. Tilda ponownie spięła się w sobie, próbując dostrzec coś pomiędzy otaczającymi ją sylwetkami. Po chwili ujrzała fragment sceny z jakimś niemiłosiernie potłuczonym mężczyzną, który sposobił się do walki z elfem. Mignęła jej także naznaczona zielonymi pasami twarz innego, z którym jej „opiekun” się przywitał.
Bała się, bo nie wiedziała dokąd ją prowadzą i co zamierzają z nią zrobić, skoro wzgardzili oferowanymi przez nią usługami pogrzebowymi, ale była również ciekawa, o co chodziło z walczącymi. Czy ona także będzie zmuszona do pojedynku? Po stokroć wolałaby to niż kolejne klapsy. Obracała więc głowę, póki walczący nie zniknęli jej z pola widzenia i czujnie nasłuchiwała, by wychwycić jakiekolwiek skrawki rozmów i zorientować się w sytuacji.
Ilość słów: 0

Shariann
Awatar użytkownika
Posty: 8
Rejestracja: 01 wrz 2024, 20:53
Miano: Shariann Hiseerosh
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Góry Sine

Post autor: Shariann » 13 wrz 2024, 14:16

Ithlin czuł na sobie pewien całkiem ludzki ciężar. Być może to kwestia lat przeżytych w niezwykle bierny sposób, a może ogół sporych liczb w wieku. Spoglądając zmęczonym spojrzeniem ku rozgrywającej się scenie, pełnej napięcia i przyjemnego dreszczyku dla co młodszych elfów, nie czuł tego samego. W jego mniemaniu podobne sytuacje, swoją drogą zdarzające się stosunkowo często, zmieniane były w zabawę wyłącznie dla poklasku wrzącej krwi młodzików. Elfi pokaz siły, dumy i arogancji niejednokrotnie odbijał się echem wśród Dh'oine. Niegdyś nawet rozumiał podwójny sens tworzenia złudnej atmosfery wygranej. Bowiem tak, Shariann z dawna wiedział, iż widok obskurnego obozowiska, postrzępionych ubrań i wpierdalania szyszek nie był widokiem zwycięzcy. Czy broniło mu to w dalszej, nierównej walce? Absolutnie. Rzecz w tym, że pomimo milczenia nie aprobował tak otwarcie niektórych rzeczy. Usta jednak milczały, jak to zwykle w zwyczaju miały, nie odważając się rzucić choćby marudne słowo. Zatem zerkał niby od niechcenia jak elfi tłum zacieśnia się, zaintrygowany mającym nadejść pierwszym uderzeniem. Kto wie, a nuż zabawa skończy się wcieleniem kolejnego, potencjalnie przydatnego ogniwa. On sam do oręża nie rwał się, ni do bitki gołymi pięściami. Strzały były przydatne, ale kiedyś las się skończy, drzewa poznikają, i z czego to robić kolejne, gdy groty połamią się na kościach nieszczęśników?

Z myśli wyrwało go kolejne poruszenie. Odruchowo odwzajemnił gest witając się z przybywającymi. Poprawił łuk wiszący na plecach, oczyma wodząc za drobną, kobiecą sylwetką, która zamigotała wewnątrz kręgu. Jej obecność nie zaskoczyła mężczyzny. Odwzajemniając krótkie spojrzenie, nie drgnął ani na centymetr, burzowymi ślepiami śledząc dziewczę. Zupełnie jak dziecko. Małe, przestraszone, pozostawione przez rodziciela w środku zdradzieckiego "niczego". Niejedna o podobnym licu zgrzeszyła, wysyłając śmierć na całe komanda. W zamian za co? Kawałek chleba i ciepłego łoża na jedną noc? O ile dostrzeżenie napięcia w ruchach niewiasty nie przyprawiło mu większego problemu, tak wiedział, że to nie jest pierwszy raz, gdy przyszło przesłuchiwać podobne jej. Rzecz jasna twarzyczki szkoda, jak i samej zainteresowanej, niemniej tak kończyły się sytuacje bez wymaganej współpracy. Sharianna ciężko wyczuć. Zważając na ogromne ciepło w sercu, dzielonym z pozostałymi Wiewiórkami, a następnie widząc z jaką brutalnością potrafi traktować pozostałych. Niemniej w chwili obecnej ruszyły go obie strony - zarówna ta nieugięta, jak i ta, która mogła zapewnić nieco poczucia złudnego bezpieczeństwa.

Poruszył się w ślad za grupą, kroku przyśpieszając, by zrównać się z Iorelem.
Cóż za niespodziankę przyprowadzasz nam, Iorel? Nie są to łowy, o których prawiłeś z rana. — Jakkolwiek zwać można dziewczę łanią, tak Shariann nie wypuszczał podobnych słów ze swych ust, obróciwszy się do Tildy wyłącznie raz, nadal prawiąc w Starszej. — Zapewne przyda Ci się pomocna dłoń. Co się wydarzyło, że dziewczę powłóczy nogami jak na ścięcie?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2451
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Góry Sine

Post autor: Dziki Gon » 17 wrz 2024, 0:55

Rhaedrin nie mógł liczyć na to, że jego przeciwnik odwzajemni gest rezygnacji z broni. Na twarzy młodego elfa pojawił się brzydki uśmiech, pełen samozadowolenia, a jego wzrok mimowolnie powędrował w stronę Valenora, jakby szukał aprobaty mistrza. I rzeczywiście, Valenor mógł być zadowolony. Jego uczeń działał dokładnie tak, jak został nauczony: w walce o przetrwanie, zwłaszcza w lesie, nie ma miejsca na głupie sentymenty ani zasady honoru. Przewaga należy do tego, kto umie ją wykorzystać – głupcy gubią się w chimerach uczciwej walki.
Wyrostek pewnie ścisnął drewniany kij, napawając się tym, jak mądrą podjął decyzję. Mógł się dłużej delektować swoim triumfem, gdyby nie to, że Rhaedrin nagle rzucił się na niego z brutalną szarżą. Atak, choć gwałtowny, nie był perfekcyjnie wykonany – mięśnie niewolnika były sztywne, a ruchy zdradzały brak wprawy i zmęczenie. Cios, choć potężny, nie miał pełni siły, której należałoby oczekiwać od tak rosłego wojownika. Biodra Rhaedrina nie wykonały pełnego skrętu, a brak tej dynamiki uratował młodego elfa przed utratą kilku zębów.
Scoia'tael, reagując z naturalną zręcznością, uchylił się przed kułakiem, nurkując pod pięścią Rhaedrina, jednocześnie przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, co pozwoliło mu na błyskawiczny kontratak. Odsłonięty przeciwnik był idealnym celem, lecz młody elf zlekceważył go. Może nadmiar pewności siebie, może zbytni pośpiech – kij, którym zamierzał trafić Rhaedrina, chybił z równą spektakularnością, co cios niewolnika chwilę wcześniej.
Drewniany oręż przeciął powietrze z donośnym świstem, lecz Rhaedrin już tam nie stał. Salwa oklasków i gwizdów wybuchła w tłumie, który śledził pojedynek z narastającym podnieceniem. Dwaj przeciwnicy, choć szybko się sprawdzili, teraz znowu stali naprzeciw siebie, w odwrotnym ustawieniu, a tłum czekał z niecierpliwością na kolejny ruch.

Iorel przeżuł leniwie źdźbło trawy, udając zamyślenie, choć w jego oczach błyszczał rozbawiony, drwiący ognik. Spoglądał na półelfkę spod przymrużonych powiek, ważąc słowa.
Nie polowałem, stałem na rogatkach — powiedział w końcu. — Ale złapałem pięknego skowronka. Albo może on sam wpadł w sidła? Nawet się nie starałem. Ot, chyc — zacisnął pięść w powietrzu, jakby właśnie ujął jakąś złośliwą muchę, po czym wyszczerzył zęby w zadowolonym uśmiechu. Przysiadł na kamieniu, wyciągając jedną nogę.
A czemu powłóczy? — wzruszył lekko ramionami. — Nie wiem, zapytaj ją. Taka już przyszła. Aén'feainn z podciętymi skrzydłami. Twierdzi, że kopie zmarłych.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław