Post
autor: Dhu'Fae » 28 wrz 2024, 20:09
Dhu'Fae już szykował w głowie jakąś zjadliwą ripostę, którą chciał obdarzyć dziewczynę, ale nagle, momentalnie, jego uwagę przykuła rosnąca wrzawa w centrum zgromadzenia, wokół walczących ze sobą Nerre i Rhaedrina. W jednej chwili odłożył miecz z powrotem na wóz. Jego oczy wniknęły w tłum, przyciągnięte narastającym zamieszaniem w centrum zgromadzenia. Słyszał podniesione głosy, widział gwałtowne gesty, ale dopiero gdy skupił się na środku kręgu, spostrzegł powalonego na ziemię Nerre’a. Nie zdążył mu się dobrze przyjrzeć, bo jego wzrok momentalnie powędrował za grabarką, która niespodziewanie wyrwała się do przodu. Jego instynkt natychmiast zareagował. Szybkim, wprawnym ruchem chwycił ją od tyłu, unieruchamiając jej ręce w uścisku. Każdy jego gest emanował pewnością siebie.
— Niezły ruch, skowronku— syknął jej do ucha, a w jego głosie brzmiała nuta prześmiewczej aprobaty.
Lis uśmiechnął się kpiąco, a z jego gardła wydobył się krótki, szorstki śmiech, choć bardziej na pokaz niż z rzeczywistego rozbawienia.
— Naprawdę sądzisz, że cokolwiek wskórasz? JA decyduję, co z nim zrobimy — dodał, a jego głos przyjął twardy, nieprzejednany ton.
Był zaskoczony jej nieoczekiwanym temperamentem i gwałtownością, która stała w opozycji do jej delikatnej sylwetki. Nie spodziewał się, że będzie musiał powstrzymywać drobną grabarkę przed rzucaniem się na uzbrojonych towarzyszy. Nerre, jeszcze chwilę temu butny i pewny siebie, teraz leżał na ziemi, trzymając się za żebra, plując krwią. Jego ciało zwijało się z bólu, a twarz wykrzywiała w niekontrolowanej agonii. Elf, wciąż trzymając dziewczynę, zmrużył oczy, jakby nie potrafił pojąć tego, co właśnie widział. Jeszcze przed momentem ten sam Nerre był gotów szydzić z półelfa, a teraz... teraz wyglądał, jakby umierał. Lírion przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Mimo że ich relacja nie była szczególnie bliska, a ten był dla niego w zasadzie jednym z wielu kompanów, ze zmartwieniem zastanawiał się, czy Nerre przeżyje. Utrata każdego kolejnego członka komanda była dla nich bardzo dużym ciosem. Jego myśli wirowały w chaosie, a krew przyspieszała w jego żyłach. Szybko jednak zdołał to zatuszować pod maską obojętności.
Odwrócił wzrok od młodego elfa, odpychając od siebie ciężar sytuacji, jakby widok krwi na ziemi był jedynie nieistotnym elementem krajobrazu. To, co zobaczył, patrząc na przytrzymywanego przez towarzyszy, Rhaedrina, kontrastowało z tym, co Lírion widział w nim jeszcze przed momentem. Ciało niewolnika było napięte, rysy twarzy ściągnięte w wyrazie dzikiej furii, a oczy błyszczały gniewem. To nie był już ten półżywy półelf, którego widział wcześniej, zmaltretowanego przez brutalne traktowanie. Przed chwilą widział go po prostu jako zbędny balast dla komanda. Ale to, co wydarzyło się teraz, kwestionowało wszystko.
Nie zamierzał jeszcze otwarcie snuć żadnych daleko idących planów związanych z półelfem. Jeszcze nie. W jego głowie powoli kształtowała się myśl, że jeśli Rhaedrin przetrwał w takim środowisku i mimo wszystko walczył, to znaczy, że może być posłuszny. A dla komanda Scoia’tael lojalność była wszystkim. Może, tylko może, Rhaedrin mógłby stać się im lojalny — wierny, gotowy do walki i do śmierci za sprawę. Ale wciąż pozostawało pytanie o jego charakter. Czy to możliwe, by arena nie tylko nauczyła go walczyć, ale także złamała na tyle, by stał się bezwolnym narzędziem w rękach innych? Czy można było mu zaufać? Czy ta dzika furia, którą teraz widział, skrywała w sobie coś znacznie głębszego?
Nagle Dhu'Fae, obserwując jak elfy niosą poturbowanego Nerre w stronę jamy, gwałtownie puścił ręce grabarki, odpychając ją na bok. Jego ruch był impulsywny, jakby chciał w jednym momencie odciąć się od dotyku jej ciała. Gdy z delikatnością odpychał ją od siebie, jego reakcja była zaskakująco pobłażliwa, jakby nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jej odwaga była godna uwagi, nawet jeśli była nieprzemyślana.
Zaraz po tym, jak ją odepchnął, rzucił jej przez plecy ostrzegawcze spojrzenie, które sugerowało, że jeśli jeszcze raz podejmie podobne ryzyko, to nie będzie już tak wyrozumiały.
Jego palce jeszcze przez chwilę później pulsowały we wspomnieniu jej ramienia.
— Pilnuj się — warknął krótko, a w jego głosie brzmiała surowość, która nie pozostawiała wątpliwości co do jego intencji.
Z niepewnością przystanął tuż przed Rhaedrinem. Coś w głowie ciągle podpowiadało mu, że powinni się go pozbyć.
— No, no. Scoia'tael dostaje wpierdol od nieuzbrojonego niewolnika. Świetnie ci poszło, Rhaedrinie. Skatowanie młokosa, który nie potrafi trafić celu, to naprawdę wyczyn — powiedział.
Czarnowłosy ukradkiem zerknął w stronę Valenora, który z chłodną dezaprobatą i ściągniętymi brwiami obserwował całą sytuację. Jego spojrzenie, surowe i nieugięte, utkwione było w Rhaedrinie. Lírion przez chwilę zatrzymał na nim wzrok, jakby szukając wskazówek w jego twarzy, w tym nieprzeniknionym wyrazie, który mógłby dać mu znać, czy jego reakcja była właściwa. Valenor nie mówił nic, choć jego milczenie było wymowniejsze niż jakiekolwiek słowa, zdolne wywrzeć większą presję niż krzyk. Dhu'Fae nie był pewien, co powinien teraz zrobić, jego umysł błądził pomiędzy impulsem a strategią. Powrócił spojrzeniem do półelfa, a jego głos wybrzmiał teraz inaczej, chłodno, twardo, bez cienia ironii, którą ociekały poprzednie wypowiedziane przez niego słowa. — Sheyss, mówiłem, żadnej krwi.
Ilość słów: 0