Rybniki

Obrazek

Ponura i zabłocona miejscowość położona wśród bagien, a przy najważniejszym temerskim szlaku handlowym. Utrzymująca się z ceł i danin, dająca zatrudnienie armii poborców i mierników. Pozostałe przychody pochodzą z podmiejskich salin i rybnych stawów.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 31 sty 2021, 19:36

Obrazek Jednym z głównych towarów eksportowych Dorian są ryby. Od stuleci znane były i doceniane wyjątkowe gatunki i odmiany żyjące tylko w tej okolicy — w jeziorze Muire na północ od miasta. Zarówno nazwę, jak i wyjątkowość ryb, jezioro zawdzięcza niespotykanej nigdzie indziej, lekko słonawej wodzie (co zapewne ma związek z pobliskimi słonymi źródłami). Blisko wiek temu z inicjatywy królowej Bienvenu, zwanej Wilczycą, podjęto próby stworzenia rybników, w których możliwe byłoby hodowanie tych niespotykanych nigdzie indziej gatunków. Jak się okazało, bagnista dolina Solinki, niewielkiej rzeczki, która przepływa przez Muire i płynie dalej, aż do Chotli, nadawała się do tego idealnie. Wystarczyło sypać groble, a wkrótce powstałe stawy same się napełniały wodą i rybami. Ściągnęło to też bardzo dużo gatunków ptactwa wodnego, czyniąc tę okolicę znakomitym miejscem dla lubiących polować na nie, zwłaszcza dla sokolników. Cały kompleks doriańskich rybników obejmuje obszar wzdłuż rzeki szeroki na cztery i długi na blisko dziesięć mil, na którym rozmieszczonych jest około dwudziestu większych i mniejszych stawów, oddzielonych od siebie jedynie groblami. Wszystkie one połączone są z Muire, skąd czerpią wodę i Solinką, gdzie nadmiar jej wypływa. Hodowane są tu głównie wyjątkowe lokalne sazany, szamaje, szypy i bolenie, a także drapieżne sandery. Te ostatnie pozostają do wyłącznej dyspozycji dworu wyzimskiego, nad czym czuwają strażnicy zamieszkujący stanice rozrzucone wokół i pośród rybników.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 30 lip 2023, 16:44

Samotny człowiek na koniu jechał niespiesznie groblą, rozglądając się po brzegach porośniętych rozkołysaną wiatrem trzciną. O tej porze roiło się od komarów, wiszących rozbzyczanymi chmarami nad porośniętą rzęsą powierzchnią wód. Składających jaja, z których wykluwały się wodne larwy pożerane przez rozmaitość bytujących w jeziorze żab, żółwi i ryb. Życie tętniło także dookoła akwenu. Cintryjczk już z daleka dostrzegł czaplińce z trzcin i gałązek, ukręcone wysoko w koronach otaczających rybniki drzew. Szarozielony zaskroniec prysnął gibko spod kopyt jego wierzchowca, dając nura w przybrzeżną kałużę, by nie podzielić losu miażdżonych kopytami ślimaków. Pośrodku jeziora po jego lewej para perkozów rozpoczynała taniec godowy, w zaroślach po prawej coś głośno zaszeleściło i ucichło, oddalając się w pośpiechu. Między grążelami i oczeretami srebrzył się drobny narybek, pośród zarośniętych tatarakiem i pałką brzegów dostrzegał ślady bytności i porzucone legowiska drobnych, wodnych gryzoni. Ujechawszy milę, dostrzegł odciśnięte w mokrej ziemi lisie tropy, pół mili dalej potwierdzone świeżym stolcem. Przy odrobinie wysiłku i szczęścia miał szansę na znalezienie jego sprawcy. Przewrócona wichurą wierzba butwiejąca przy drodze mogła posłużyć za przyzwoity punkt obserwacyjny do oddania strzału.
Coś zaszeleściło w trzcinach po lewej i tym razem nie był to perkoz. Zagapiwszy się gdzie indziej Eist nie dostrzegł ich zawczasu, niemal całkowicie skrytych w wysokich jak człowiek zaroślach.
Bogów chwalim, wędrowcze — powiedział pierwszy z trójki mężczyzn gramolący się na groblę. Na przekór powitaniu, Eist miał podejrzenie, że schrypnięty ton jegomościa nie wziął się od nadużywania nabożnych pieśni. Pomimo zdradzającego głosu, w tej chwili ruszał się pewnie i wyglądał na trzeźwego, schludnego nawet. Sznurowane skórzane spodnie i klejąca się do ciała biała koszula nie nosiły śladu błota, wszechobecnego wokół stawów. Wkrótce dołączyli doń dwaj kompani, jeden w nabijanym ćwiekami skórzanym bezrękawniku, trzeci w ściągniętej paskiem tunice i wysokich butach jak do jazdy. To właśnie ten, niby by pomóc sobie we wspinaczce, sięgnął do uzdy eistowego wierzchowca, klepiąc go po chrapach. Wilczaty wałach, zwykle nieufny wobec obcych, o dziwo zatrzymał się, poddając pieszczocie obcego.
Wszyscy trzej zastąpili mu drogę, mierząc czujnymi spojrzeniami. Bardziej niż skryta pod kapeluszem twarz Eista interesowały go ich ręce. Sami także byli uzbrojeni, w identyczne miecze z kulistą głowicę i rękojeściach z brązowej, wyprawionej skóry. Wyglądały na robotę lokalnych mieczników — w drodze poza mury widywał podobne egzemplarze przy straganach i warsztatach. Trójka ich posiadaczy także wyglądała na lokalnych. Budzili w Cintryjczyku nieładne i wciąż żywe wspomnienia z powitaniem pod „Czarnym Kotem”.
Z tą różnicą, że teraz nie mógł liczyć na wsparcie towarzyszy.
Przez chwilę oceniali go w ponurym milczeniu. Eist miał czas odwzajemnić oględziny. Raczej niestarzy, w podobnym wieku, z podobnie krótko przystrzyżonymi czuprynami. Nie wyglądali mu jednak na kłusowników — ani przy nich samych, ani w zaroślach wokół nich nie udało mu się doszukać śladu łuków, kołczanów czy narychtowanych pułapek.
Coście za jeden? — zaczął ten w bezrękawniku, wychodząc naprzeciw i błyskając zwisającym mu z grubej szyi łańcuchem zwieńczonym solarnym lub podobnym emblematem, który pamiętającemu inwazję Czarnych Eistowi nie skojarzył się dobrze. Człowiek zadarł głowę do góry, spostrzegając zawieszony na ramieniu chłopaka łuk. — Kłusownik?
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rybniki

Post autor: Eist Cintryjczyk » 06 sie 2023, 19:42

Od dłuższego już czasu
Bawił się nimi przypadek
Jeszcze nie całkiem gotów
Zamienić się dla nich w los
Zbliżał ich i oddalał
Zabiegał im drogę
I tłumiąc chichot
Odskakiwał w bok


Tak nucąc kolejne, przypominane sobie wersy ballady, Eist jechał między stawy. Teraz akompaniowało mu buczenie chmar owadów oraz szum kołysanych wiatrem kęp oczeretu i trzciny. Gdy ujechał po grobli kilka staj, musiał przestać podśpiewywać, bo komary pchały mu się do ust. Zaczął się od nich opędzać zdjętym z głowy kapeluszem. Uporawszy się trochę z natrętami, włożył kapelusz z powrotem na głowę i zaczął obserwować i wsłuchiwać się w otoczenie.
Przyglądając się wodnemu ptactwu żałował, że nie zna się na nim na tyle, żeby odróżnić samców od samic. No może poza kaczkami krzyżówkami, ale to tylko ślepy by nie odróżnił. A nie chciał strzelać bez rozeznania, bo Gerolf wyraźnie zaznaczył, że na matki z młodymi polować mu nie wolno. Na kaczki z resztą też nie. Wolał nie podpaść łowczemu od razu na pierwszym polowaniu. Ale pomyślał, że może, jakby nadarzyła się sposobność, podpyta go trochę o te sprawy i w ogóle o łowiectwo. Bo choć wytropić zwierzynę potrafił, to już na niej samej nie bardzo się znał.
Tymczasem nadzieję na jakiś łup dały mu za to tropy lisa. Wobec takiej zwierzyny zakazów żadnych nie dostał. Dokładnie obejrzał sobie zwaloną wierzbę i postanowił, że zasadzi się tu, kiedy wróci już bez konia.
Jadąc dalej zastanawiał się też nad rzekomymi zaginięciami pośród stawów. Podejrzewał, że rację ma Gerolf, według którego były to plotki rozsiewane przez kłusowników, którzy nie chcieli, aby ktokolwiek pałętał im się po nocy wśród stawów. Ale zastanawiające było, że nic o tym nie słyszał gospodarz z Czarnego Kota. Karczmarze byli zazwyczaj dobrze poinformowani, więc gdyby jakiś dorianin ostatnio zaginął, Zelmir wiedział by raczej o tym. No chyba, że łowczy skutecznie przeciwdziałał rozpowszechnieniu się tych informacji.
Nie można też było jednak wykluczyć tego, że ktoś faktycznie pobłądził między stawami i się utopił. Nie jednego błędne ogniki zwiodły i skończył w bagnie lub na dnie jakiejś dziury lub wykrotu. Sam Cintryjczyk, spędzając noce i dnie w lasach nad Jarugą, widywał wielokrotnie takie światła. Zazwyczaj były to po prostu świetliki, ale kilkukrotnie zdarzyło mu się widzieć coś, czego natury wyjaśnić nie potrafił. Na szczęście nie był wtedy sam i nie dał się omamić tym dziwom. Swoje opowieści o zwodniczych światłach miały też krasnoludy z Egidiowej kompanii. Nazywali je irrlichtami, zawsze ze śmiechem, który jak mówili spowodowany był niezwykle krotochwilną opowiastką na ich temat, a której to opowiastki jak na złość nigdy nie mieli czasu (lub najzwyczajniej nie chcieli) Eistowi opowiedzieć.
Aby lepiej zlustrować otoczenie łucznik stanął w strzemionach i tak przez dłuższą chwilę jechał, wlepiając wzrok w taflę wody po prawej stronie. Nagły chałas z prawej spowodował, że klapnął ciężko tyłkiem na siodło i już spinał się do tego żeby popędzić wałacha do ewentualnej ucieczki. Widok i słowa wspinających się na groblę z lewej strony uspokoiły go nieco. Nie były to wszak jakieś monstra.
I o ich łaskę prosimy — odpowiedział Cintryjczyk na powitanie nieznajomego.
Choć napotkani nie byli potworami, Eist nie tracił czujności. W pierwszej chwili wziął ich za strażników, ale przyglądając się im, zaczynał w to wątpić. Na wszelki wypadek gotów był wbić wierzchowcowi pięty w miękkie, aby w razie czego przebić się przez zbrojnych i umknąć im lub razić z dystansu z łuku.
Nie spodobało mu się, że ten w tunice chwycił za uzdę, a reakcja wierzchowca dodatkowo go zaskoczyła. Natomiast widok naszyjnika tego w bezrękawniku spowodował, że serce mu załomotało i poczuł ciepło bijące mu na twarz. Po kilku oddechach zaczął się jednak opanowywać. No gdzie tu Nilfgaardczycy — pomyślał. — Pewnie zdobył na jakimś Czarnym w bitwie i nosi jako trofeum. Tak się uspokajając, omiótł jeszcze raz wzrokiem całą trójkę.
Nie, nie jestem kłusownikiem. Zwą mnie Eist. Jadę do Głuchego Klima — powiedział to tak, żeby brzmiało jakby wspomniany strażnik był jego znajomym. Miał nadzieję, że nie był to żaden z napotkanej trójki. — A przy okazji objeżdżam okolicę w poszukiwaniu dobrego miejsca na polowanie. Za wiedzą i zgodą łowczego — dodał.
Czekając na reakcję zbrojnych, Cintryjczyk poprawił się w siodle, jednocześnie starając się niezauważenie wymusić na swoim wierzchowcu targnięcie łbem.
Rad bym poznał i wasze miana, panowie.
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 14 sie 2023, 22:54

Ten schrypnięty, który przemówił pierwszy, był najstarszy z całej trójki. Krótka szczecina włosów maskowała sypiącą się tu i ówdzie siwiznę, widoczną dopiero na drugi rzut oka. Nie maskowała długiej, jasnej blizny znaczącej mu bok czaszki. Twarz miał pociągłą i lekko zapadniętą. Wejrzenie puste i intensywne zarazem jak u chorego dogorywającego w gorączce.
Dwaj pozostali byli młodsi. Ten w tunice, niewiele młodszy od niego, ze wciąż kiełkującym mu na twarzy jasnym, młodzieńczym puchem. Jego kompan w bezrękawniku, choć niższy prawie o głowę, wyglądał poważnie na swój wiek, a grube, nisko osadzone czoło nadawało mu wygląd przygłupa, z którym kłóciły się jego oczy, ruchliwe i spostrzegawcze. To właśnie one jako pierwsze odczytały zamiary z jego dyskretnych gestów i niewypowiedzianych myśli.
Wyglądacie na speszonego, junaku — oświadczył, zadzierając głowę i przezornie cofając o pół kroku w bok. — Rychtyk jak ten złodziej, na którym czapka gore.

Nie widzę potrzeby rozmawiać w podobnym tonie, bracie — przemówił uprzejmie, choć nie łagodnie, zachrypnięty, podchodząc do przodu. — Nie wobec kogoś, kto na zadane pytania odpowiada obyczajnie i bez zwłoki.
Zna Klima — wtrącił puchaty w tunice, uspokajająco gładząc trzymanego wierzchowca po chrapach. — Ale pierwsze słyszę…
Starszy towarzysz uciszył go spokojnym gestem.
Nazywam się Dunstan. A ci młodzieńcy zwą się Jeren i Loup. — „Młodzieńcy”, pierwszy w tunice, drugi w bezrękawniku ochrzczeni po kolei właściwymi imionami nie poruszyli się. Loup spojrzał się na Eista z byka albo po prostu sprawiał takie wrażenie z powodu grubego czoła.
Aha. Od łowczego. Jakże miewa się stary Gerolf? — zapytał go naznaczony blizną i bez czekania na jego okazanie zwrócił się do dzierżącego wierzcha. — Zostawcie jego konia, bracie Jeren.
Nazwany bratem Jeren spełnił polecenie, nie odmawiając sobie poklepania zwierzęcia po szyi.
Krasawczyk — westchnął, nie kryjąc zazdrości. — Smukły jak jelonek. A jaki zadbany! Jak na tę, tego, defiliadę.
Spojrzenie tego najstarszego nie schodziło z tkwiącej w siodle sylwetki Cintryjczyka.
Znak stosowny masz? — podjął pytaniem, zaś sam Eist mógł dostrzec jego własny — biegnący pod koszulą łańcuszek był zwieńczony identycznym symbolem co u Loupa.
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rybniki

Post autor: Eist Cintryjczyk » 03 wrz 2023, 14:20

Wyznam szczerze, że i owszem, ogarnęła mnie konsternacja. Lecz nie ze względu na jakieś moje przewinym, ale na widok waszych znaków — powiedział Eist, wskazując jednocześnie na naszyjnik Loupa. — Wydało mi się w pierwszej chwili, że to słońce Czarnych…
Mówiąc to, jednocześnie omiótł wzrokiem twarze całej trójki. Ciekaw był jak zareagują na jego słowa.
Słysząc przerwaną przez starszego uwagę Jerena o tym, że nie wiedział, iż Klima przezywają Głuchym, Cintryjczyk uśmiechnął się delikatnie pod nosem, ale nic nie powiedział. Ciekawe, jak szybko dotrze to do Klima — pomyślał. Jednocześnie zastanowiła go reakcja Dunstana. Wyglądało na to, że nie chciał, aby jego kompani za dużo mówili.
Na prezentację całej trójki łucznik zareagował skinieniem głową każdemu z osobna słysząc ich imiona.
Wygląda, że dobrze — odpowiedział Eist na pytanie o Gerolfa. — Choć trochę gderliwy — dodał z uśmiechem.
Gdy jeden z “braci” puścił uzdę, Cintryjczyk popuścił wodze, tak aby wierzchowiec mógł swobodnie poruszać łbem. Słysząc komplementy na jego temat, Eist jedynie uniósł brwi, uśmiechnął się z zaciśniętymi ustami i pokiwał ze zrozumieniem głową.
Rabosz od Gerolfa mam, jeśli o to wam chodzi — odpowiedział najstarszemu z trójki, poklepując jednocześnie kołczan na znak, że tam go ma. Nie kwapił się jednak do wyciągania opieczętowanego kijka. Poprawił się tylko w siodle i patrzył na obserwującego go Dunstana.
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 07 wrz 2023, 17:57

Na jego słowa zareagowali różnie. Jeren zmrużeniem oczu i skoszeniem ich na pozostałych, Loup splunięciem, a Dunstan wyprostował się dumnie, wyciągając zza kołnierza swój medalion.
Przyjrzyj się dobrze — oznajmił mu spokojnie, lecz wyniośle. Noszony przez niego amulet faktycznie różnił się od świętego symbolu cesarskiego kultu. Nie był słońcem, lecz półsłońcem o falujących promieniach z otwartym okiem wpisanym w tarczę. — To znak Porannej Jutrzenki, naszego świętego zgromadzenia, które istniało, zanim przybyli tu pohańcy z południa.

Kto wie, czy sam stamtąd nie przylazł. — Jeren wskazał Eista ruchem głowy. — Ma dziwny akcent.
Dunstan zignorował uwagę kompana, nie przestając mierzyć Eista wzrokiem. Uwagę o raboszu skwitował skinięciem, przyjmując słowa przybysza za dobrą monetę. Nie wymagał potwierdzenia w postaci dowodu.
Dziwię się tylko, że Gerolf pozwolił ci się zapuścić tutaj samemu. Ostatnio okolica zrobiła się niebezpieczna. Nie mówił ci?
Przyglądając się trójce przez dłuższy czas, uwaga młodzieńca zarejestrowała w końcu, to, co bezwiednie, bez udziału świadomości jego wzrok. Jerena dokładającego starań, by nie wychodzić z wysokich traw sięgających mu wyżej cholew. Loupa, kryjącego ręce za plecami przy każdej możliwej okazji. W końcu Dunstana, którego wewnętrzna część dłoni powalana była ciemną barwą. Taką, którą dawała skrzepnięta krew albo zaschnięte błoto.
Ba — dodał po przerwie, patrząc nie na Eista, ale na groblę, którą przemierzył. — Sami przez pomyłkę prawie wzięliśmy cię za kłusownika. Dom Klima, którego szukasz, jest zupełnie w przeciwnym kierunku, do tego, w którym zmierzasz. Pobłądziłeś, chłopcze?
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rybniki

Post autor: Eist Cintryjczyk » 10 wrz 2023, 13:16

Zgodnie z sugestią Dunstana Eist faktycznie wytężył wzrok i dokładnie przyjrzał się noszonemu przez niego medalionowi.
Wybaczcie i nie miejcie za złe — powiedział unosząc dłonie w obronnym geście. — Nie było moim zamiarem was urazić. Nie znałem po prostu symbolu waszego zgromadzenia. A z Czarnymi zwykłem rozmawiać tylko w jeden sposób — to mówiąc uchwycił głowicę swojego miecza i potrząsnął lekko bronią, na tyle, ile pozwalał na to pas.
Słysząc uwagę Jerena Cintryjczyk w pierwszej chwili chciał powiedzieć skąd jest, a i przy okazji opowiedzieć coś niecoś o swoich losach pod nilfgaardzkim butem. Nie zdążył jednak, bo najstarszy z napotkanej trójki zaczął mówić o czyhających wśród stawów niebezpieczeństwach.
A jasne, ostrzegał, ale co najwyżej przed kłusownikami. Ale chyba w środku dnia to ich tu nie napotkam, co? Czy macie na myśli jakieś inne niebezpieczeństwa?
Kiedy kończył zadawać pytanie, do świadomości Eista dotarło wreszcie to, co podsuwały mu jego oczy. Starał się panować nad twarzą i nie przyglądać intensywnie zauważonym ciemnym śladom. Podążając za wzrokiem Dunstana, spojrzał w stronę, z której przyjechał i obrócił konia w poprzek grobli.
Jakem mówił, zanim odwiedzę Klima, miałem zamiar zapolować. Ale skoro mówicie, że nieroztropnie się tu zapuszczać, to faktycznie zrezygnuję. Dzięki wam za ostrzeżenie. I niech was bogowie prowadzą!
To powiedziawszy, Cintryjczyk obrócił konia w stronę, z której przyjechał. Obejrzał się jeszcze na całą trójkę, pozdrowił uniesieniem dłoni i powoli ruszył tam, skąd przyjechał.
Odwracając się do członków bractwa Jutrzenki plecami, Eist miał nadzieję, że nie mają oni jednak żadnego łuku lub kuszy. Odruchowo jednak wcisnął szyję między ramiona i powoli oddalał się od miejsca spotkania. Zamierzał wrócić do zwalonej wierzby, przy której wcześniej planował zasadzić się na zwierzynę.
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 11 wrz 2023, 17:52

Inne niebezpieczeństwa — powtórzył powoli Dunstan. Stojący obok Jeren i Loup przyglądali się Chociebużaninowi w milczeniu. Od czasu, kiedy tamten potrząsnął bronią — jakby uważniej. — Woda ma dziwny kolor. Wieczorami na brzegach widuje się brzydkie rzeczy.
Owady i żaby grały w zaroślach, sycąc ciszę wokół nich tysiącem głosów zlewających się w jedną symfonię. Mimo wczesnej pory moskity zaczynały dawać się we znaki, siadając na karkach i czołach. Obracający konia Eist nie zobaczył jak Dunstan wyciera dłoń w tył spodni, a Jeren i Loup kłują go między łopatki. Samymi spojrzeniami; gdyby mieli łuk lub kuszę, nie umknęłoby to jego uwadze.
Niech prowadzą i ciebie. — Mężczyzna uśmiechnął się, zagapiwszy gdzieś w dal, w kierunku miasta i jego murów, częściowo przysłoniętych przez unoszący się wokół stawów opar. Nim jednak Eist zdążył obrać kurs na wierzbę i oddalić się, starszy mężczyzna dodał: — Albo brat Loup. Zna drogę do Klima i chętnie ją wskaże.
Z grymasu, który zagościł na twarzy Loupa dało się wywnioskować wiele, ale na pewno nie chęć niesienia pomocy bliźniemu w potrzebie. Łypnąwszy z byka na Eista splunął w kierunku wody, ale pod spojrzeniem Dunstana kiwnął niechętnie głową.
Ano znam.
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rybniki

Post autor: Eist Cintryjczyk » 20 wrz 2023, 22:05

Eistowi cisnęło się na usta żeby opowiedzieć coś o brzydkich rzeczach widywanych na brzegach wód. Popatrzywszy na twarze napotkanej trójki zrezygnował jednak z krotochwilnych opowiastek i skinął tylko głową na znak, że rozumie. Lepiej ich nie drażnić — pomyślał. — Bo jeszcze moja jucha sprawi, że woda będzie miała dziwny kolor…
Dzięki wam! — powiedział Cintryjczyk, słysząc propozycję wskazania drogi. — Za dobre słowo i chęć pomocy. Ale nie chcę niepotrzebnie ciągać nikogo za sobą. A konno i tak szybciej dotrę pod ten jego gołębnik.
Intrygowało go jednak, co ta trójka tu robiła. A wspólna droga z Loupem mogła dać okazję do dowiedzenia się czegoś więcej, niż w towarzystwie Dunstana. Eist wstrzymał więc na chwilę konia i odczekał kilka oddechów nasłuchując czy wskazany przez Dunstana podejdzie w jego stronę. Jeśli tak, to poczeka aż się zrównają i ruszy powoli, starając się utrzymywać tempo odpowiednie również dla pieszego. Bez względu jednak na to czy podróż będzie kontynuował sam, czy w towarzystwie, najpierw pojedzie do zwalonej wierzby.
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 22 wrz 2023, 19:49

Dunstan skłonił się grzecznie i sztywno, żegnając odjeżdżającego jeźdźca przeciągłym spojrzeniem zmrużonych oczu. Stojący obok Jeren mielił coś w ustach. Eist domyślał się, że nie były to raczej słowa dziękczynnej modlitwy.
Wyznaczony na przewodnika Loup zbliżył się do Cintryjczyka z ociąganiem, wyraźnie nierad z powierzonego mu zadania. Jeżeli Cintryjczyk nie pytał, szli groblą w milczeniu, które wypełniały za nich rojące się w powietrzu komary i niesione echem zawołania wodnego ptactwa. Jeżeli pytał, Loup udzielał mu zdawkowych i wymijających odpowiedzi, utrzymując pewien dystans od siodła i jeźdźca. W obydwu przypadkach Eist mógł odczuć kłujące go spojrzenia krępego i jawnie okazywaną nieufność.
Co jest? — zapytał go, kiedy wracając się, przystanął przy powalonym drzewie. Jego przewodnik z nadania zatrzymał się także, zatykając kciuki za obciążony pas. — Czemu stajesz?
Wierzba została obalona chyba niedawno, nie potrafił stwierdzić kiedy dokładnie. Jak u większości położonych nad wodą drzew, drewno było miękkie i łatwo ulegało rozkładowi. Tego ostatniego dopełniały rojące się pod odpadającą korą drewnojady i wzrastająca na martwym żywicielu warstwa grzybów. Wyżej, w rozlicznych zgrubieniach u szczytu pnia, dostrzegł kilka pustych dziupli i jedno uwite z gałązek gniazdo, chyba szpaków, obecnie porzucone.
Mimo wszystko wyglądało dość stabilnie. Przy odrobinie równowagi i ostrożności, powinno utrzymać jego ciężar.
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rybniki

Post autor: Eist Cintryjczyk » 04 paź 2023, 19:47

Zagadywany ostrożnie przewodnik okazał się niezbyt rozmowny, co początkowo zniechęciło Eista do dalszej indagacji. Ale podjeżdżając do zwalonej wierzby zdecydował, że podejmie jeszcze jedną próbę dowiedzenia się czegoś więcej o tym co Loup i jego towarzysze robią wśród stawów. Ewentualnie czegoś więcej o ich bractwie, o którym Cintryjczyk nigdy wcześniej nie słyszał.
Dojeżdżając do wcześniej upatrzonego drzewa, łucznik zatrzymał się, obejrzał dokładnie ziemię przy leżącym pniu, po czym podjechał do niego i zeskoczył z siodła. Początkowo pytania Loupa zbył milczeniem. Zajął się sprawdzaniem kondycji będących w zasięgu konarów wierzby. Przez najsolidniejszy z nich przerzucił wodze swojego wierzchowca i ruszył do juków.
Jakem wcześniej mówił — zwrócił się wreszcie do przewodnika. — Przyjechałem tu na polowanie. — Mówiąc to, poklepał przytroczony do juków łuk, a następnie zaczął wyciągać zawiniątko z prowiantem i bukłak z piwem. — Do Klima, to tak przy okazji. Rozumiem, że pryncypał kazał ci odprowadzić mnie, ale też widzę, że wcale ci to nie w smak. A ja bez przewodnika sobie poradzę.
Z jedzeniem i piwem Eist podszedł do leżącego drzewa. Kapeluszem strzepnął osiadłe na pniu liście i inne śmieci, po czym rozsupłał i położył tam tobołek z jedzeniem.
Wiele tego nie ma — zwrócił się do Loupa, wskazując na rozłożony chleb, jajka, ser i wędzoną słoninę. — Ale wystarczy żeby chwilę posiedzieć i pogadać. Tak, żebyś za wcześnie nie wrócił i mógł powiedzieć, że polecenie wykonałeś — dodał z uśmiechem.
Bez względu na reakcję towarzysza, Cintryjczyk przysiadł półdupkiem na wierzbie, wyciągnął z pochewki przy pasie sztylet i zaczął kroić wędzonkę na cieniutkie plasterki. Miał nadzieję, że Loup skusi się na poczęstunek, a dzięki temu trochę się otworzy i odpowie choć na część pytań.
No! Nie bocz się i nie daj zapraszać więcej! — Zwrócił się jeszcze raz do przewodnik. Jednocześnie podniósł znad jedzenia głowę i przyduszając kciukiem do ostrza ukrojony właśnie plaster słoniny, wskazał nim na pień. — Siadaj i gadaj. Faktycznie jest się czego bać pośród tych stawów? Czy to tylko takie bajania na postrach gawiedzi?
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 15 paź 2023, 17:05

Gleba wokół wykrotu była wilgotna i rozgrzebana. Znad pokręconych korzeni oblepionych grudkami ciemnej ziemi unosił się nikły zapach stęchlizny. Przyglądając się z bliska, zauważył ruchliwe prosionki o segmentowanych pancerzykach i brązowe chrabąszcze pełznące niezgrabnie na żer. Wśród rozbieganych insektów i plątaniny korzeni dostrzegł też coś nietypowego — kawałek pociemniałego płótna zagrzebany w ziemi. Jakość i splot materiału wskazywały, że gałgan nie był fragmentem ubioru, chyba że pokutnego wora.
Loup nie był tak spostrzegawczy jak Eist. Spojrzawszy na niego wilkiem, postąpił powoli w stronę powalonego dnia.
W smak, nie w smak — rzekł wreszcie, patrząc jak tamten wykłada prowiant i bukłak. — Mus jest mus.
Wysłuchawszy propozycji Cintryjczyka, krępy zgodził się z nią, kiwając głową. Zgodnie z nadziejami Eista, skusił się też na poczęstunek. Zwłaszcza na słoninę, po którą sięgnął łapczywie, zaraz po tym, jak sam usadowił się na pniu.
Nie boczę — mruknął, przełykając kawał tłustego mięsa. Na przekór tym słowom, siedział w oddaleniu, nie spuszczając oczu ze sztyletu w rękach młodego zwiadowcy.
Co „gadaj”? — żachnął się, oblizawszy palce i wycierając je w spodnie. — A bo to mi mus?
Przewodnik, którego nie potrzebował, wzruszył ramionami, na pozór obojętnie. Jego oczy coraz częściej spoglądały na prowiant niż klingę.
Mus nie mus — wyrzekł, przysuwając się, by urwać sobie chleba i zabrać kilka świeżo skrojonych plastrów. — Opowiem.
Tak jak poprzednio, poczęstunek wsunął natychmiast, prawie nie przeżuwając, a połykając w kilku kęsach. Na modłę okolicznych kaczek.
Ano jest się czego bać. — Krępy wyprostował się na naturalnym siedzisku. Opierając kułak o udo, uniósł goloną głowę, starając się przybrać hardą pozę. — Nas. Ale to zbójom i kłusownikom. Ty masz gerolfowy patyk.
Człowiek wskazał brodą na eistowy kołczan i ukryty między strzałami rabosz.
Na własnoocznie niczegom nie widział — rozwinął wątek, drapiąc się po szczeciniastej szczęce. — Jeszcze. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby te bajania pokazały się prawdą. Raz, Dunstan tak gada, a Dunstan wie, co gada. Dwa, na bagnach zawsze było groźno. Łońskiego lazło z nich różne czort wie co. Takie, co nie wystraszy się twojego łuczku, ni szypów.
Loup odwrócił się w stronę wody. Pomilczał przez chwilę, patrząc na powierzchnię stawu mąconą okazjonalnie igrami owadów i polujących na nie ryb.
Ano, opowiedziałbym — rzekł, uderzeniem otwartej dłoni zabijając komara, który siadł na jego grubej szyi. — Ale cosik zaschło mi w gardle.
Ilość słów: 0

Eist Cintryjczyk
Awatar użytkownika
Posty: 45
Rejestracja: 02 gru 2022, 18:44
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rybniki

Post autor: Eist Cintryjczyk » 04 lis 2023, 11:45

Wyniki oględnej lustracji wykrotu zaintrygowały Eista. Ale w związku z tym, że jego towarzysz zdawał się nic nie zauważyć, postanowił, że zajmie się znaleziskiem później. Za to wyraźne zainteresowanie Loupa poczęstunkiem sprawiło, że łucznik skupił się na jego przygotowywaniu.
Łapczywie łykane jedzenie i rozwiązujący się język przewodnika ucieszyły Cintryjczyka. Sam jedynie skubał chleb i kawałek wędzonki, natomiast kolejne plastry podsuwał w stronę Loupa.
No muszę powiedzieć, żeście trochę stracha mi napędzili wyłażąc tak nagle z wody! — powiedział Eist w reakcji na słowa o tym, że kłusownicy powinni bać się Loupa i jego kompanów. — Też w pierwszej chwili pomyślałem, że trafiłem na kłusowników, którzy będą chcieli mnie utopić, żebym nie nasłał na nich strażników. No ale widać, szczęście miałem — zakończył z uśmiechem.
Słuchając kolejnych słów towarzysza, Cintryjczyk ukroił kilka plastrów sera i obrał dwa jajka. Jedno podsunął Loupowi, a drugie sam zaczął pogryzać. Słuchając o rzekomych bagiennych zmorach potakiwał tylko głową i mruknięciami i przeżuwał jajko.
No to jak czort wie, co to było, to skąd wiesz, że z łuku bym tego nie ustrzelił, hę? — podpytywał prowokująco.
Ach! No przecież! — niemal wykrzyknął Eist słysząc uwagę o zaschniętym gardle. W duchu ucieszył się jeszcze bardziej, utwierdzając się w przekonaniu, że miał dobry pomysł na to, jak wyciągnąć informacje z Loupa. — Nie krępuj się, częstuj — mówiąc to podał rozmówcy bukłak. — Może nie jest to najprzedniejsze tutejsze piwo, ale na pewno wystarczająco mokre. Ha, ha, ha.
Cintryjczyk liczył, że dzięki poczęstunkowi jego przewodnik podzieli się z nim jakimiś konkretnymi informacjami i był skory spożytkować na to nawet cały prowiant. Jeśli jednak Loup będzie kluczył i opowiadał na około, Eist będzie zmierzał do zakończenia biesiady.
Ilość słów: 0
Szanse jedne na milion spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Terry Pratchett

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2456
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rybniki

Post autor: Dziki Gon » 12 lis 2023, 19:25

Ano, miałeś — zgodził się hardo ogolony, mile połechtany odpowiedzią obcego. — Żeście trafili na nas, prawowiernych. Uczciwemu wędrowcy krzywda od nas nie grozi, ale pokazałby się zbój czy niegodziwiec… To tak z nim!
Loup zademonstrował jak, z głośnym klaśnięciem rozgniatając kolejnego komara, który przysiadł na jego obnażonym bicepsie. Prawowierny uśmiechnął się wilczo, pstryknięciem pozbywając się krwawych resztek insekta ze skóry. Bez oporów przyjął podane mu jajko, w całości pakując do ust.
Wjem — rzekł stanowczo i z pełnymi ustami, pospiesznie przeżuwając, by dokończyć. — Bo to był upir, a przeciw upirowi ludzka moc nie wydoli. Żaden szyp i żadna stal. Chyba że zaczarowana, ano, wtedy tak.
Wielebny Vinter spalił go na chruście, we świętym ogniu — dodał konfidencjonalnym tonem, poważniejąc. — Byłem i widziałem, a potem trzy noce nie spałem przez mary. Dym śmierdział jak nieszczęście, koszula nasiąkła mi fetorem i też trzeba było spalić.
Rozmówca nie krępował się. Widząc bukłak w ręku Eista, sięgnął poń jak po swoje, zmywając zakąski specjalnością „Czarnego Kota”. Bite kilka sekund grdyka grała mu w rytm duldanych łyków. Kiedy przerwał, by zaczerpnąć tchu, jego twarz odmienił wyraz bezbrzeżnej błogości.
Cholera, brakowało mi tego. Dunstan człek godny, ale te jego zakazy i nakazy… Gorzały nie, kurewek nie, pościć do zmierzchania. Wszystko jest dla ludzi, przeca tu nie Nilfgaard. — Loup beknął gromko, częstując się serem. — No i widać, żeś przybłęda, co w mieście od niedawna. Nie najprzedniejsze? Takie piwo!

Ogolony klepnął się w udo, z kontentności albo przez kolejnego komara. Unosząc bukłak z resztką napoju, sposobił się już, by dokończyć, co zaczął, lecz zamarł w pół drogi do ust, marszcząc czoło. Oczy zwęziły się do kompletu, wracając jego fizys niedawny nieufny wyraz.
A tak właściwie to skądś ty? Boś w końcu nie powiedział.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław