
Plac Skrybów
Plac Skrybów

Ilość słów: 0
- Lasota
- Posty: 225
- Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
- Miano: Lasota z rodu Wielomirów
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Plac Skrybów
Ponura mina nie zeszła z facjaty Lasoty, który słuchając krasnoluda, spochmurniał bardziej. Oparł się na siedzisku, tym samym nieco odsuwając się od Jorega, i splótł dłonie. Cień połowicznie ukrył zmęczoną twarz wojownika, którego jedno oko, nadal uwidocznione w świetle palenisk, skupiło się na rozmówcy.
— Los istnieje — powtórzył cicho. — Jest jak sieć rybaka czy sidła kłusownika — kontynuował nietęgim tonem. — Raz złapany nie zdołasz się wydostać. Nie wiesz, jak to jest. To widać — uznał, kręcąc głową na znak dezaprobaty. — Nie byłeś spętany tak jak ja. Nikt ci władzy nad sobą nie odebrał, nikt tobą zła nie odczyniał — rozwijał niejasną historię. Mgiełka upojenia alkoholowego ograniczyła klarowność przekazu, jednak szlachcicowi to nie przeszkadzało w snuciu ciągu dalszego. — A kiedy byłbyś gotów już zdechnąć, pogodzony z nieuniknionym, bogowie odbierają tedy szansę kapłance, żeby dać ją tobie. Przekleństwo, ale i dar zarazem. Dar... — Urwał wypowiedź, zorientowawszy się, że pucharek krasnoluda jest pusty. Nalał ostatki wódki w naczynie brodatego, a pustą butelkę postawił pod stołem na ziemi.
— Śmiertelnicy nie powinni czarować, bowiem magia jest namiastką bogów. Bogowie są jednią, natomiast my jesteśmy tępi, więc rzucone zaklęcie to w istocie rzut monetą przez bogów — zgodził się, na swój sposób, ze zdaniem Jorega. — Możecie za to wypić. Na pohybel czarownikom zasranym!
Wielomir nie czuł takiego samego zaangażowania, co jego kompan od flaszki, dlatego nie ryczał jak niedźwiedź na widoki z zaczarowanego zwierciadła. Jednak śmiał się, kiedy Joreg uderzał pięścią w stół czy prawie wyciągnął miecz, zauważywszy podłą sztuczkę wykorzystaną przez jednego z zawodników.
— W rzyci mam te wyścigi — wyjawił niespodziewanie, już w lepszym nastroju, jakoby szczeniackie wygłupy nieludzia nasyciły nastrój człowieka. — Słuchaj, mam do ciebie prośbę, Joreg — wypowiedziane imię Lasota zasmakował, prawie przeżuł, jakby wsadzono mu w mordę garść żwiru. — Jestem tutaj, bo szukam pewnego człowieka. Ratiz von Frentz się on zowie. Wygrzmocił on dziewczynę, która nie tylko jest rezolutna i ostra jak brzytwa, to jeszcze należy do rodziny pociągającej za sznurki w tym mieście. Muszę odnaleźć tego biedaka i tak skopać mu dupę, żeby popamiętał to sobie po wsze czasy.
— Sypnę groszem, jeżeli mi pomożesz. Tylko nie wspominaj o tym Kentowi. To jak będzie? Chcecie zarobić, Joreg?
— Los istnieje — powtórzył cicho. — Jest jak sieć rybaka czy sidła kłusownika — kontynuował nietęgim tonem. — Raz złapany nie zdołasz się wydostać. Nie wiesz, jak to jest. To widać — uznał, kręcąc głową na znak dezaprobaty. — Nie byłeś spętany tak jak ja. Nikt ci władzy nad sobą nie odebrał, nikt tobą zła nie odczyniał — rozwijał niejasną historię. Mgiełka upojenia alkoholowego ograniczyła klarowność przekazu, jednak szlachcicowi to nie przeszkadzało w snuciu ciągu dalszego. — A kiedy byłbyś gotów już zdechnąć, pogodzony z nieuniknionym, bogowie odbierają tedy szansę kapłance, żeby dać ją tobie. Przekleństwo, ale i dar zarazem. Dar... — Urwał wypowiedź, zorientowawszy się, że pucharek krasnoluda jest pusty. Nalał ostatki wódki w naczynie brodatego, a pustą butelkę postawił pod stołem na ziemi.
— Śmiertelnicy nie powinni czarować, bowiem magia jest namiastką bogów. Bogowie są jednią, natomiast my jesteśmy tępi, więc rzucone zaklęcie to w istocie rzut monetą przez bogów — zgodził się, na swój sposób, ze zdaniem Jorega. — Możecie za to wypić. Na pohybel czarownikom zasranym!
Wielomir nie czuł takiego samego zaangażowania, co jego kompan od flaszki, dlatego nie ryczał jak niedźwiedź na widoki z zaczarowanego zwierciadła. Jednak śmiał się, kiedy Joreg uderzał pięścią w stół czy prawie wyciągnął miecz, zauważywszy podłą sztuczkę wykorzystaną przez jednego z zawodników.
— W rzyci mam te wyścigi — wyjawił niespodziewanie, już w lepszym nastroju, jakoby szczeniackie wygłupy nieludzia nasyciły nastrój człowieka. — Słuchaj, mam do ciebie prośbę, Joreg — wypowiedziane imię Lasota zasmakował, prawie przeżuł, jakby wsadzono mu w mordę garść żwiru. — Jestem tutaj, bo szukam pewnego człowieka. Ratiz von Frentz się on zowie. Wygrzmocił on dziewczynę, która nie tylko jest rezolutna i ostra jak brzytwa, to jeszcze należy do rodziny pociągającej za sznurki w tym mieście. Muszę odnaleźć tego biedaka i tak skopać mu dupę, żeby popamiętał to sobie po wsze czasy.
— Sypnę groszem, jeżeli mi pomożesz. Tylko nie wspominaj o tym Kentowi. To jak będzie? Chcecie zarobić, Joreg?
Ilość słów: 0
Kill count:
- zaskroniec
- Joreg
- Posty: 142
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Plac Skrybów
Rozdartemu między obrazami migającymi w zwierciadle, a rozmową, Joregowi trudno było się skupić. Nie chciał jednakże zaprzepaścić szansy poznania kogokolwiek nowego w mieście, toteż nie zignorował Lasoty, a dość chętnie podjął temat – bądź co bądź zagapiony nie w rozmówcę, a wyścig.
— Czyli, że jak? Przeznaczenie nie kształtuje nas od poczęcia? Twierdzisz, że ja w sidła swego nie wpadłem? Albo, że mogę wpaść w twoje? Nie wiem, co takiego cię spotkało, panie Lasota, ani czy wiarą w to co mówisz, zwyczajnie nie kompensujesz sobie niefortunnej doli, niemniej dla mnie to naciągana teoria i gdybym to ja… No gdzie, kurważ, znów?!! MAPĘ! DAJCIE JEJ MAPĘ! Ja go pierdolę! A tak dobrze jej szło! — Nie zdążył zakończyć, ponieważ jego faworytka znowu coś pokiełbasiła. Wyglądało to trochę, jakby wstrzymała konia, nie bardzo wiedząc gdzie gnać dalej, a wtedy cała kawalkada jeźdźców minęła ją pędem. Był wśród nich Jeździec z Tigg, ten wysuwając się ze straconej pozycji w okolice podium, potwierdził plotki o nim krążące. Na to wszystko, strzemiennik Ardif, najwyraźniej w gniewie, wycwałował do przodu pozostawiając konkurencji po sobie ślad w postaci pyłu wzbitego szaleńczym pędem. Niemniej agresywnie jechała zerrikanka i choć zamykała stawkę, to wydawało się kwestią czasu jak wyskoczy parę pozycji w górę. Tymczasem Riva uczepiła się Axta jak rzep psiego ogona, nie mogąc ani mu uciec, ani pozwolić się oddalić. Czyżby na torze chodziło o coś więcej niż tylko wyścig? Niektóre kobiety miewały pociąg do takich zbójów.
— A, niech i czarują. Mnie jedna magiczka rzyć ocaliła, nie tylko mnie z resztą. Na pohybel tym, co złe uroki czynią wypić mogę! — Mimo częściowej niezgody, chętnie uniósł kielich do góry w toaście, a zaraz potem dopełnił go łykiem smakowitej czystej.
— Można mieć to w rzyci, ale przyznać musisz, że widok jest nielichy. Takie cuda, przecież to wcale nie jest złe, ni w calu. No, słucham, słucham. — Obserwował, jak debiutant Reus po imponującym starcie traci kolejne pozycje, przeciwnie do starego wygi Lanzera, który zdawałoby się odnalazł w siodle swoją drugą młodość. Najmniej dla Jorega interesujący był występ Penhelika, który wciąż utrzymywał pozycję w okolicy środka stawki, zupełnie tak, jakby nieszczególnie zależało mu na zwycięstwie w gonitwie. W końcu, kiedy ostatnie słowa Wielomira dotarły przez uszy do rozumu Borgerda, ten odwrócił wzrok nieco zaskoczony.
— Hm, tak czy owak planowałem rozejrzeć się za robotą, ale w ciemno nie wejdę. Wpierw chcę wiedzieć, czemu zależy ci na dyskrecji. Potem powiedz mi coś o tym Frentzie, czy to aby na pewno człowiek, taki jak ty? Wiesz jak wygląda, gdzie bywa lub czym się zajmuje? Jak już mi to naświetlisz, tedy pogadamy o stawce. Odciśnięcie buta na rzycia jakiemuś zwyrodnialcowi brzmi nawet zachęcająco. — Krasnolud wyszczerzył się zupełnie szczerze, jakby perspektywa takiej, a nie innej pracy, przynieść mu miała dodatkową dozę satysfakcji. W oczekiwaniu na szczegóły, dokończył pić co było w pucharku i odstawił go na stół, po to tylko, by zaraz wyrżnąć weń pięścią po raz kolejny i pozwolić naczyniu sturlać się na podłoże.
— Pędem, chyżo Riva! Pokaż no, do kurwy parchatej, na co cię stać! WIO! — Wykrzyczał jeszcze, układając obie dłoni przy polikach, by nadać głosu jeszcze nieco donośności.
— Czyli, że jak? Przeznaczenie nie kształtuje nas od poczęcia? Twierdzisz, że ja w sidła swego nie wpadłem? Albo, że mogę wpaść w twoje? Nie wiem, co takiego cię spotkało, panie Lasota, ani czy wiarą w to co mówisz, zwyczajnie nie kompensujesz sobie niefortunnej doli, niemniej dla mnie to naciągana teoria i gdybym to ja… No gdzie, kurważ, znów?!! MAPĘ! DAJCIE JEJ MAPĘ! Ja go pierdolę! A tak dobrze jej szło! — Nie zdążył zakończyć, ponieważ jego faworytka znowu coś pokiełbasiła. Wyglądało to trochę, jakby wstrzymała konia, nie bardzo wiedząc gdzie gnać dalej, a wtedy cała kawalkada jeźdźców minęła ją pędem. Był wśród nich Jeździec z Tigg, ten wysuwając się ze straconej pozycji w okolice podium, potwierdził plotki o nim krążące. Na to wszystko, strzemiennik Ardif, najwyraźniej w gniewie, wycwałował do przodu pozostawiając konkurencji po sobie ślad w postaci pyłu wzbitego szaleńczym pędem. Niemniej agresywnie jechała zerrikanka i choć zamykała stawkę, to wydawało się kwestią czasu jak wyskoczy parę pozycji w górę. Tymczasem Riva uczepiła się Axta jak rzep psiego ogona, nie mogąc ani mu uciec, ani pozwolić się oddalić. Czyżby na torze chodziło o coś więcej niż tylko wyścig? Niektóre kobiety miewały pociąg do takich zbójów.
— A, niech i czarują. Mnie jedna magiczka rzyć ocaliła, nie tylko mnie z resztą. Na pohybel tym, co złe uroki czynią wypić mogę! — Mimo częściowej niezgody, chętnie uniósł kielich do góry w toaście, a zaraz potem dopełnił go łykiem smakowitej czystej.
— Można mieć to w rzyci, ale przyznać musisz, że widok jest nielichy. Takie cuda, przecież to wcale nie jest złe, ni w calu. No, słucham, słucham. — Obserwował, jak debiutant Reus po imponującym starcie traci kolejne pozycje, przeciwnie do starego wygi Lanzera, który zdawałoby się odnalazł w siodle swoją drugą młodość. Najmniej dla Jorega interesujący był występ Penhelika, który wciąż utrzymywał pozycję w okolicy środka stawki, zupełnie tak, jakby nieszczególnie zależało mu na zwycięstwie w gonitwie. W końcu, kiedy ostatnie słowa Wielomira dotarły przez uszy do rozumu Borgerda, ten odwrócił wzrok nieco zaskoczony.
— Hm, tak czy owak planowałem rozejrzeć się za robotą, ale w ciemno nie wejdę. Wpierw chcę wiedzieć, czemu zależy ci na dyskrecji. Potem powiedz mi coś o tym Frentzie, czy to aby na pewno człowiek, taki jak ty? Wiesz jak wygląda, gdzie bywa lub czym się zajmuje? Jak już mi to naświetlisz, tedy pogadamy o stawce. Odciśnięcie buta na rzycia jakiemuś zwyrodnialcowi brzmi nawet zachęcająco. — Krasnolud wyszczerzył się zupełnie szczerze, jakby perspektywa takiej, a nie innej pracy, przynieść mu miała dodatkową dozę satysfakcji. W oczekiwaniu na szczegóły, dokończył pić co było w pucharku i odstawił go na stół, po to tylko, by zaraz wyrżnąć weń pięścią po raz kolejny i pozwolić naczyniu sturlać się na podłoże.
— Pędem, chyżo Riva! Pokaż no, do kurwy parchatej, na co cię stać! WIO! — Wykrzyczał jeszcze, układając obie dłoni przy polikach, by nadać głosu jeszcze nieco donośności.
Ilość słów: 0
- Lasota
- Posty: 225
- Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
- Miano: Lasota z rodu Wielomirów
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Plac Skrybów
Gromki śmiech poniósł się z kącika, w którym przebywali wojowie.
— Teorię zostawiam tym rudzielcom w sukienkach — kiwnął głową w stronę maga. — Nie jestem uczonym, nie gadaj do mnie fikuśnie, tylko prosto! Prosto jak marsz, cha! — żartował sobie, aby zamknąć temat przeznaczenia. — Życzę ci w takim razie, kochaniutki, żebyś dalej był kowalem swego losu. — Poklepał bojownika po jego mocarnym ramieniu. — Zdrowie!
Przychylił kielich, lecz zapomniał, że był on pusty.
— Jasna cholera. Wódka się skończyła.
Odstawił naczynie, zdecydowanie niepocieszony takim rozwojem sytuacji. Przez moment popatrzył sobie na żywiołowe reakcje krasnoluda, który bawił się zacnie, kibicował. Krzyczał i ryczał. Prawie swój chłop, bo nieludź, ale spodobał się Lasocie niczym wytypowany pies z miotu, którego zamierzał kupić. Pocieszne, radosne stworzenie, niby najlepszy przyjaciel człowieka, wciąż jednak pies.
Nie skomentował kwestii magiczki, bo Lasota nienawidził każdego magika. Był dla nich prawdziwie sprawiedliwy, bowiem każdemu rozłupałby czaszkę niezależnie od rasy, pochodzenia, płci czy wyznania. Na ich szczęście istniały prawa, dzięki którym mogli czuć się bezpiecznie, a sam weteran zmiękł na starość, jednak zawsze żywił ochotę na przykrzywienie czarowniczej mordy.
— A idź, panie, z tymi lusterkami — machnął ręką. — Mogliby sypnąć w kiesę panienkom, od razu radośniej by było! Bym wziął takie w obroty! — oblizał wargi. — Ach, i to porządnie! Hahaha! — zarechotał, uradowany wizją skorzystania z usług kurew. — Tutaj to wszystko takie wyperfumowane, takie nieradosne, takie drętwe. A klną gorzej od ladacznic — ocenił nieprzychylnie zebrane towarzystwo. — Potańczyć trzeba, wypić, życia zaznać! A nie patrzeć — skupił wzrok na kapłanie — jak ten dziad zasrany. Bym mu sklepał ten krzywy ryj... No, a nie mogę! Nie mogę, bo Kentuś się zdenerwuje! Oj, zdenerwuje!
Wielomir uśmiechnął się, kiedy Joreg zapytał o szczegóły dotyczące spraw lowelasa. Znów człowiek oparł się łokciami o blat stołu, żeby przychylić się ku brodatej facjacie krasnoludzkiej.
Lasota wyprostował palec wskazujący w geście pokarania.
— Wygrzmocił nie tę, co trzeba — kiwał owym paluchem energicznie. — To łomot się srogi należy. Sprawa ma się tak... — Przerwał wypowiedź, bo zobaczył, że kompan skierował uwagę tam, gdzie nie trzeba.
— Złote góry, Joreg! Złote góry za twoją uwagę! — Uderzył srogo pięścią w stół, żeby odzyskać uwagę hazardzisty.
— Wynajęła mnie Vera Trevedic. To córka Vandy Trevedic. Matka jest wdową, przyjęła w spadku po mężu fortunę oraz pozycję. Pomimo braku kuśki, udało się jej wywalczyć najwyższe stanowisko w cechu stolarzy — ton głosu Lasoty się zmienił. Zaczął snuć historię, bo zamiast ściśle przedstawić cele oraz oczekiwania, postanowił gawędziarstwem ukazać rzecz. — Żebyś ty, Joreg, widział, jakie wspaniałe stoły ta kobieta robi. Robota pierwsza klasa, ale to nic, bo pomimo wieku, piękniejsza jest! Większość bab na starość to już prawie chłopi, ale pani Vanda zachowała kobiecość. Jest jak dojrzałe wino, które pije się ze smakiem... — rozmarzył się Wielomir, kiedy wspominał widok pani Travedic od tyłu.
Znów zapomniał, że kielich był pusty. Zirytowany, wyrzucił w cholerę i w dal naczynie.
— To Vera mnie wynajęła, a nie Vanda — niespodziewanie Wielomir zaśmiał gwałtownie. — Jakbym ci powiedział, w jaki sposób zdobyłem tę robotę, to byś padł ze śmiechu. Mogę jedynie powiedzieć, że dopadła mnie przypadłość krasnoludzka i poszkodowałem pewnemu kupcowi monety, więc znalazłem tę pracę od dupy strony. Oj tak, od dupy strony — westchnął, ponownie rozmarzony.
— Córka to jest diablica — natychmiast podkreślił to udawanym, niezwykle poważnym tonem. — Bo tak urodziwa, taka ponętna, że na jej widok jajcom grozi erupcja mocy — palnął wprost. — Psują to typy spod ciemnej gwiazdy, którzy na dzień dobry walą cię w ryj. Skryci w siedliszczu półświatku, co się Salamandra zowie. Podłe to miejsce, nieprzyjazne dzieciom, a i kuchnia taka średnia bym powiedział — popadł w potężną dygresję, ciągnąc historię jak dziad ogniskowy.
— No i, proszę ja ciebie, targuję się z tą młódką — wrócił do sedna. — Ona mi wystawia kartę przetargową: za łysy jesteś, więc do widzenia. To ja na to: a, kij, nie. Sprawdzam cię. Porobiłem groźne miny, trochę pożartowałem jak twardziel, w mordę dałem jej człowiekowi. Zdobyłem tę robotę — wytłumaczył, wskazując na swoich palcach wszystkie kroki, jakie musiał podjąć, żeby zdobyć zlecenie.
— GÓRY ZŁOTE ZA UWAGĘ! — Ponownie uderzył pięścią w stół. — Bo teraz najważniejsze. Widzisz, Vera ma kosę z matką, która chce za wszelką cenę zachować obyczajową reputację, natomiast jej córka ma to w rzyci i działa tak jak ulicznicy. Co ciekawe, obie chcą dobrze dla rodziny, tylko młoda wspiera interes w pokręcony sposób. Młoda krew, dzika krew — mówił już poważnie, patrząc prosto w oczy rozmówcy.
— To teraz wersja Very. Przyjeżdża jakiś szlachciura z Redanii, ponoć szabelką robi zacnie, i czyni despekt naszej dziewczynie. Wiadomo, o co chodzi. Facet jest szatynem, ma wąsa z bródką, lubi towarzystwo pospólstwa. Pajacuje na mieście, nosi się na bogato — przedstawiał wygląd w taki sposób, iż gestykulując dłońmi, niemalże malował w powietrzu. — Widzisz, sklepanie tego gościa może zdenerwować mamę, bo ten cały Ratiz jest z mocnego rodu. I mam teraz konflikt moralny, ale na razie nie idźmy w to, bo ja ci mówię tak. Sto pięćdziesiąt denarów za pomoc w odnalezieniu tego gościa. Klepanie zostaw mnie.
— Teorię zostawiam tym rudzielcom w sukienkach — kiwnął głową w stronę maga. — Nie jestem uczonym, nie gadaj do mnie fikuśnie, tylko prosto! Prosto jak marsz, cha! — żartował sobie, aby zamknąć temat przeznaczenia. — Życzę ci w takim razie, kochaniutki, żebyś dalej był kowalem swego losu. — Poklepał bojownika po jego mocarnym ramieniu. — Zdrowie!
Przychylił kielich, lecz zapomniał, że był on pusty.
— Jasna cholera. Wódka się skończyła.
Odstawił naczynie, zdecydowanie niepocieszony takim rozwojem sytuacji. Przez moment popatrzył sobie na żywiołowe reakcje krasnoluda, który bawił się zacnie, kibicował. Krzyczał i ryczał. Prawie swój chłop, bo nieludź, ale spodobał się Lasocie niczym wytypowany pies z miotu, którego zamierzał kupić. Pocieszne, radosne stworzenie, niby najlepszy przyjaciel człowieka, wciąż jednak pies.
Nie skomentował kwestii magiczki, bo Lasota nienawidził każdego magika. Był dla nich prawdziwie sprawiedliwy, bowiem każdemu rozłupałby czaszkę niezależnie od rasy, pochodzenia, płci czy wyznania. Na ich szczęście istniały prawa, dzięki którym mogli czuć się bezpiecznie, a sam weteran zmiękł na starość, jednak zawsze żywił ochotę na przykrzywienie czarowniczej mordy.
— A idź, panie, z tymi lusterkami — machnął ręką. — Mogliby sypnąć w kiesę panienkom, od razu radośniej by było! Bym wziął takie w obroty! — oblizał wargi. — Ach, i to porządnie! Hahaha! — zarechotał, uradowany wizją skorzystania z usług kurew. — Tutaj to wszystko takie wyperfumowane, takie nieradosne, takie drętwe. A klną gorzej od ladacznic — ocenił nieprzychylnie zebrane towarzystwo. — Potańczyć trzeba, wypić, życia zaznać! A nie patrzeć — skupił wzrok na kapłanie — jak ten dziad zasrany. Bym mu sklepał ten krzywy ryj... No, a nie mogę! Nie mogę, bo Kentuś się zdenerwuje! Oj, zdenerwuje!
Wielomir uśmiechnął się, kiedy Joreg zapytał o szczegóły dotyczące spraw lowelasa. Znów człowiek oparł się łokciami o blat stołu, żeby przychylić się ku brodatej facjacie krasnoludzkiej.
Lasota wyprostował palec wskazujący w geście pokarania.
— Wygrzmocił nie tę, co trzeba — kiwał owym paluchem energicznie. — To łomot się srogi należy. Sprawa ma się tak... — Przerwał wypowiedź, bo zobaczył, że kompan skierował uwagę tam, gdzie nie trzeba.
— Złote góry, Joreg! Złote góry za twoją uwagę! — Uderzył srogo pięścią w stół, żeby odzyskać uwagę hazardzisty.
— Wynajęła mnie Vera Trevedic. To córka Vandy Trevedic. Matka jest wdową, przyjęła w spadku po mężu fortunę oraz pozycję. Pomimo braku kuśki, udało się jej wywalczyć najwyższe stanowisko w cechu stolarzy — ton głosu Lasoty się zmienił. Zaczął snuć historię, bo zamiast ściśle przedstawić cele oraz oczekiwania, postanowił gawędziarstwem ukazać rzecz. — Żebyś ty, Joreg, widział, jakie wspaniałe stoły ta kobieta robi. Robota pierwsza klasa, ale to nic, bo pomimo wieku, piękniejsza jest! Większość bab na starość to już prawie chłopi, ale pani Vanda zachowała kobiecość. Jest jak dojrzałe wino, które pije się ze smakiem... — rozmarzył się Wielomir, kiedy wspominał widok pani Travedic od tyłu.
Znów zapomniał, że kielich był pusty. Zirytowany, wyrzucił w cholerę i w dal naczynie.
— To Vera mnie wynajęła, a nie Vanda — niespodziewanie Wielomir zaśmiał gwałtownie. — Jakbym ci powiedział, w jaki sposób zdobyłem tę robotę, to byś padł ze śmiechu. Mogę jedynie powiedzieć, że dopadła mnie przypadłość krasnoludzka i poszkodowałem pewnemu kupcowi monety, więc znalazłem tę pracę od dupy strony. Oj tak, od dupy strony — westchnął, ponownie rozmarzony.
— Córka to jest diablica — natychmiast podkreślił to udawanym, niezwykle poważnym tonem. — Bo tak urodziwa, taka ponętna, że na jej widok jajcom grozi erupcja mocy — palnął wprost. — Psują to typy spod ciemnej gwiazdy, którzy na dzień dobry walą cię w ryj. Skryci w siedliszczu półświatku, co się Salamandra zowie. Podłe to miejsce, nieprzyjazne dzieciom, a i kuchnia taka średnia bym powiedział — popadł w potężną dygresję, ciągnąc historię jak dziad ogniskowy.
— No i, proszę ja ciebie, targuję się z tą młódką — wrócił do sedna. — Ona mi wystawia kartę przetargową: za łysy jesteś, więc do widzenia. To ja na to: a, kij, nie. Sprawdzam cię. Porobiłem groźne miny, trochę pożartowałem jak twardziel, w mordę dałem jej człowiekowi. Zdobyłem tę robotę — wytłumaczył, wskazując na swoich palcach wszystkie kroki, jakie musiał podjąć, żeby zdobyć zlecenie.
— GÓRY ZŁOTE ZA UWAGĘ! — Ponownie uderzył pięścią w stół. — Bo teraz najważniejsze. Widzisz, Vera ma kosę z matką, która chce za wszelką cenę zachować obyczajową reputację, natomiast jej córka ma to w rzyci i działa tak jak ulicznicy. Co ciekawe, obie chcą dobrze dla rodziny, tylko młoda wspiera interes w pokręcony sposób. Młoda krew, dzika krew — mówił już poważnie, patrząc prosto w oczy rozmówcy.
— To teraz wersja Very. Przyjeżdża jakiś szlachciura z Redanii, ponoć szabelką robi zacnie, i czyni despekt naszej dziewczynie. Wiadomo, o co chodzi. Facet jest szatynem, ma wąsa z bródką, lubi towarzystwo pospólstwa. Pajacuje na mieście, nosi się na bogato — przedstawiał wygląd w taki sposób, iż gestykulując dłońmi, niemalże malował w powietrzu. — Widzisz, sklepanie tego gościa może zdenerwować mamę, bo ten cały Ratiz jest z mocnego rodu. I mam teraz konflikt moralny, ale na razie nie idźmy w to, bo ja ci mówię tak. Sto pięćdziesiąt denarów za pomoc w odnalezieniu tego gościa. Klepanie zostaw mnie.
Ilość słów: 0
Kill count:
- zaskroniec
- Joreg
- Posty: 142
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Plac Skrybów
Joreg obserwował, ale i słuchał zdradzając pewne zainteresowanie. Rozerwany między wyścigiem, a rozmówcą, odwracał wzrok od zwierciadła na dłużej, gdy Lasota waląc pięścią w stół, sygnalizował fragmenty wymagające szczególnej uwagi.
— Czy ja wiem, jakieś chude te waszy baby, do tego wyciągnięte jak tyczki… Wolałbym takie sprytne zwierciadełko. Patrz! Widziałeś to?!
— Krasnolud roześmiał się gromko na widok kóz przekraczających beztrosko wytyczoną trasę gonitwy. Uśmiech szybko spełzł z brodatej twarzy, bowiem jego faworytka nie poradziła sobie zbyt dobrze i po krótkim ataku na czołowe lokaty, ponownie uplasowała się w środku stawki.
— A ten twój znajomy, Kenton, czemu nie może wiedzieć, że pomogę ci szukać? — Historii Wielomira dobrze się słuchało, wojownik opowiadał niezbyt zwięźle, ale też nie próbował zamęczyć go zbędnymi szczegółami. Brodacz z przemowy poznał sporą ilość szczegółów, nie mając jednak zbyt wiele do powiedzenia w temacie meblarstwa, starzenia się ludzkich kobiet, a w końcu na temat samego półświatka, milczał przez chwilę.
— Czyli, że ta Vera ma układy z… jak ich nazwałeś? Salamandra? Zbiry, tak mówiłeś. Tu jest coś nie tak, łatwiej byłoby jej kazać swoim drabom obić drania, niż wynajmować kolejnego. No, ale skoro to sprawy rodzinne, rodziny, która jak mówisz ma mocną pozycję w mieście… — Joreg domyślił się, że chodzi tu o anonimowość obijającego względem obijanego.
— Stary na mecie, już po ptakach, widziałeś? Widziałeś dziada ile ma jeszcze pary w tych spruchniałych kulasach? Pędem, gnaj Riva, gnaj! — Zaraz po tym okrzyku zaklął szpetnie, a resztę komentarza pozostawił już dla siebie. Komentarz ten zdecydowanie tyczył się Axta, od którego to zawodniczka z Kotar nie mogła się uwolnić niemalże od początku wyścigu. Co zdobyła przewagę, to już traciła. I tak w koło.
— Masz konflikt, bo przypodobałeś sobie tyłek matki, a teraz na zlecenie córki musisz obić matczynego faworyta, który to rzekomo wybałamucił córę zamiast matki. Jak na mój gust, nie zamoczysz ani w jednej, ani w drugiej jeśli sprawa ujrzy koniec. — Streścił na szybko Borgerd, obserwując przy tym Lasotę w oczekiwaniu na choćby krótkie potwierdzenie. W międzyczasie drugi z jeźdźców przekroczył metę, tym razem strzemiennik Lenard Ardif w chwale wyszarpał zwycięstwo galopującym za nim rywalom.
— Ten mi się podoba, ma wolę walki. Z kulbaki wypadł, potem tamten kurwisyn omal go nie rozjechał, a teraz patrz. Drugi na mecie, drugi! To jest, kurwa, niepodobne do niczego! — Szczególnie, jeśli porównało się Ardifa do Zerrikanki o niezwykle trudnym do zapamiętania imieniu. Oboje wpadli w nielada kłopoty, jednak to nie ognisty temperament kobiety z egzotycznego kraju, a doświadczenie i skłonność do karkołomnej jazdy Ardifa zdecydowanie przeważyły.
— I tego… Wracając do tematu, to już wiem, jak wygląda ten facet. Skoro lubi otoczenie pospólstwa i nie brakuje mu złota, to chyba wiem też, gdzie go szukać. — Brodacz uśmiechnął się wyraźnie zadowolony ze swego toku myślenia, bezpośrednio odnoszącego się do wydarzeń sprzed samego wyjazdu z Gors Velen.
— Obejdę wszystkie knajpy i burdele w mieście, poszukam tego człowieka, bo i stawka wydaje się uczciwa. Wolałbym jednak nie być w twojej skórze, jeżeli spróbujesz wywinąć mi jakiś głupi numer. — Propozycja Wielomira pachniała łatwo zdobytym zarobkiem, przy tym bez brudzenia sobie rąk, ani nawet wkładania palców między framugę i drzwi. Przy tym łatwym i przyjemnym zleceniu miałby nawet okazję poznać kawał miasta, być może innych nieludzi. Krasnolud zdecydował połączyć przyjemne z pożytecznym.
— O, a teraz Reus… Nie, nie! Nie dawaj się, zajedź mu dro… I już go nie ma. — Konrad Reus, jak na debiutanta poradził sobie nadwyraz dobrze. Krasnolud spodziewał się, że następna na mecie będzie albo Riva, albo Jeździec z Tigg, lecz ponownie źle obstawił. Korzystając z zamieszania i tłoku, Sawa Penhelik gładko minął pozostałych jeźdźców i zakończył na czwartej pozycji.
— No, to żeśmy wygrali, całe gówno. Ha! Niech mnie diabli, jeśli jeszcze kiedyś nie wybiorę się na powtórkę takiego wyścigu! — Gonitwa co prawda nie dobiegła jeszcze końca, ale tłum mógł już eksplodować, albowiem poznano najsprawniejszych tej nocy jeźdźców. Joreg rozejrzał się jeszcze po stołach i przywołał wcześniejszą uwagę Lasoty.
— Flaszka pusta, a i wyścig się kończy. Wypijemy jeszcze? Zostawiłem konia pod Trzema Świerkami, albo Sosnami. Tam będę nocował, a jutro się poszuka tego Ratiza von Frańca. —
— Czy ja wiem, jakieś chude te waszy baby, do tego wyciągnięte jak tyczki… Wolałbym takie sprytne zwierciadełko. Patrz! Widziałeś to?!
— Krasnolud roześmiał się gromko na widok kóz przekraczających beztrosko wytyczoną trasę gonitwy. Uśmiech szybko spełzł z brodatej twarzy, bowiem jego faworytka nie poradziła sobie zbyt dobrze i po krótkim ataku na czołowe lokaty, ponownie uplasowała się w środku stawki.
— A ten twój znajomy, Kenton, czemu nie może wiedzieć, że pomogę ci szukać? — Historii Wielomira dobrze się słuchało, wojownik opowiadał niezbyt zwięźle, ale też nie próbował zamęczyć go zbędnymi szczegółami. Brodacz z przemowy poznał sporą ilość szczegółów, nie mając jednak zbyt wiele do powiedzenia w temacie meblarstwa, starzenia się ludzkich kobiet, a w końcu na temat samego półświatka, milczał przez chwilę.
— Czyli, że ta Vera ma układy z… jak ich nazwałeś? Salamandra? Zbiry, tak mówiłeś. Tu jest coś nie tak, łatwiej byłoby jej kazać swoim drabom obić drania, niż wynajmować kolejnego. No, ale skoro to sprawy rodzinne, rodziny, która jak mówisz ma mocną pozycję w mieście… — Joreg domyślił się, że chodzi tu o anonimowość obijającego względem obijanego.
— Stary na mecie, już po ptakach, widziałeś? Widziałeś dziada ile ma jeszcze pary w tych spruchniałych kulasach? Pędem, gnaj Riva, gnaj! — Zaraz po tym okrzyku zaklął szpetnie, a resztę komentarza pozostawił już dla siebie. Komentarz ten zdecydowanie tyczył się Axta, od którego to zawodniczka z Kotar nie mogła się uwolnić niemalże od początku wyścigu. Co zdobyła przewagę, to już traciła. I tak w koło.
— Masz konflikt, bo przypodobałeś sobie tyłek matki, a teraz na zlecenie córki musisz obić matczynego faworyta, który to rzekomo wybałamucił córę zamiast matki. Jak na mój gust, nie zamoczysz ani w jednej, ani w drugiej jeśli sprawa ujrzy koniec. — Streścił na szybko Borgerd, obserwując przy tym Lasotę w oczekiwaniu na choćby krótkie potwierdzenie. W międzyczasie drugi z jeźdźców przekroczył metę, tym razem strzemiennik Lenard Ardif w chwale wyszarpał zwycięstwo galopującym za nim rywalom.
— Ten mi się podoba, ma wolę walki. Z kulbaki wypadł, potem tamten kurwisyn omal go nie rozjechał, a teraz patrz. Drugi na mecie, drugi! To jest, kurwa, niepodobne do niczego! — Szczególnie, jeśli porównało się Ardifa do Zerrikanki o niezwykle trudnym do zapamiętania imieniu. Oboje wpadli w nielada kłopoty, jednak to nie ognisty temperament kobiety z egzotycznego kraju, a doświadczenie i skłonność do karkołomnej jazdy Ardifa zdecydowanie przeważyły.
— I tego… Wracając do tematu, to już wiem, jak wygląda ten facet. Skoro lubi otoczenie pospólstwa i nie brakuje mu złota, to chyba wiem też, gdzie go szukać. — Brodacz uśmiechnął się wyraźnie zadowolony ze swego toku myślenia, bezpośrednio odnoszącego się do wydarzeń sprzed samego wyjazdu z Gors Velen.
— Obejdę wszystkie knajpy i burdele w mieście, poszukam tego człowieka, bo i stawka wydaje się uczciwa. Wolałbym jednak nie być w twojej skórze, jeżeli spróbujesz wywinąć mi jakiś głupi numer. — Propozycja Wielomira pachniała łatwo zdobytym zarobkiem, przy tym bez brudzenia sobie rąk, ani nawet wkładania palców między framugę i drzwi. Przy tym łatwym i przyjemnym zleceniu miałby nawet okazję poznać kawał miasta, być może innych nieludzi. Krasnolud zdecydował połączyć przyjemne z pożytecznym.
— O, a teraz Reus… Nie, nie! Nie dawaj się, zajedź mu dro… I już go nie ma. — Konrad Reus, jak na debiutanta poradził sobie nadwyraz dobrze. Krasnolud spodziewał się, że następna na mecie będzie albo Riva, albo Jeździec z Tigg, lecz ponownie źle obstawił. Korzystając z zamieszania i tłoku, Sawa Penhelik gładko minął pozostałych jeźdźców i zakończył na czwartej pozycji.
— No, to żeśmy wygrali, całe gówno. Ha! Niech mnie diabli, jeśli jeszcze kiedyś nie wybiorę się na powtórkę takiego wyścigu! — Gonitwa co prawda nie dobiegła jeszcze końca, ale tłum mógł już eksplodować, albowiem poznano najsprawniejszych tej nocy jeźdźców. Joreg rozejrzał się jeszcze po stołach i przywołał wcześniejszą uwagę Lasoty.
— Flaszka pusta, a i wyścig się kończy. Wypijemy jeszcze? Zostawiłem konia pod Trzema Świerkami, albo Sosnami. Tam będę nocował, a jutro się poszuka tego Ratiza von Frańca. —
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław