Kamienica pod Czarnym Kotem
Kamienica pod Czarnym Kotem
Owiana złą sławą kamienica w północnej części Dzielnicy Uciech, uważana za pechową, a nawet przeklętą z powodu liczby popełnionych w niej samobójstw. Należąca przed wojną do ekscentrycznego śpiewaka — Salisa Wajdeloty, Kamienica pod Czarnym Kotem była swego rodzaju siedzibą oraz miejscem spotkań ówczesnej bohemy Vengerbergu. Mimo że Salis drwił z przesądów i nie wierzył w „złe fluidy” owego miejsca, faktem pozostaje, że i on dokonał tutaj żywota, choć bynajmniej nie z własnej woli. Zginął w trakcie grabienia miasta z rąk Nilfgaardczyków, którzy zwabieni plotkami o „artystycznej kamienicy” sądzili, że chodzi o zgromadzone w niej dzieła sztuki, nie zaś bywalców. Ograbioną do ostatniej klepki i zdewastowaną Kamienicę pod Czarnym Kotem kupił niedawno za bezcen inny dziwak, podobno stęskniony atmosfery ziemi ojczystej obieżyświat, zapalony kolekcjoner i mecenas sztuki. Odrestaurowana, intryguje przechodniów zapraszająco otwartą bramą, nad którą wyleguje się figurka czarnego kota, oraz stojącym obok szyldem z wymalowanym nań pokaźnym napisem: „POSZUKIWANI ŚMIAŁKOWIE”. Tych, którzy skuszą się i wejdą do środka, przywita pachnące starociami i olibanum wnętrze pełne obrazów, rzeźb, ksiąg oraz dziwnych mebli. A także kolejny czarny kot, dla odmiany — żywy, bacznie obserwujący każdego wizytatora.
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Wiedźmińskie rzemiosło wymaga pewnych poświęceń. Głównie tych wynikających z porzucenia przyjemności chwili na rzecz brudnej roboty. Ot, taki to los skazanych na sukces. Zadowolenie wykonanym niedawnym zleceniem umknęło błyskawicznie po uświadomieniu sobie, jak wyniszczające będzie kolejne zimowanie. Mieszek należało wypełnić po brzeg, co by do Kaer Seren zawitać w godnym stanie, ku uciesze starego Keldara. Zadziwiającym pozostało do pory obecnej, jak Breith udało się dotrzymać względnie świeżego lica po tylu latach nieustannych stresów. Stary coś tam prawił, jakoby z psimi czarodziejami się zadawała zanim to wszystko pierdolnęło w iście widowiskowy sposób. Ile w tym prawdy było, wiedzieć mogła wyłącznie Karri, nie narzekając na wpływ kobiecej genetyki na proces starzenia. Mimo wszystko z roku na rok czuła, jakoby młodzieńczy wigor opuszczał zatwardziałe mięśnie. Niby to ślepia w ciemności mniej dostrzegały, niby to mysz sprawniej prześlizgiwała się w piwnicy. Zapewne urojenia zmęczonego umysłu, bowiem i Wiedźmaki nieco odpoczynku potrzebują. Dlatego, co by złego nie kusić, wiedźminka poczuła potrzebę jak najszybszego zdobycia zapasów tak obfitych, by zimowanie przeżyć bez najmniejszej obawy. Opuszczając towarzystwo rudawego magika i pół-elfki, nadzieję miała iż zrozumieją nagłą potrzebę sięgnięcia po ogłoszenie z tablicy, póki nigdzie nie ruszali. Właściwie ciężko ująć, co przyciągnęło kobietę do tak osobliwego towarzystwa. Możliwe iż pewna doza szacunku i zrozumienia, dającą się wyczuć z ust oraz postury kogoś, którego sam nieszczególnie wiele zaznał.
Niemniej kroki Breith skierowały się ku Kamienicy pod Czarnym Krokiem. Rzecz jasna tuż po upewnieniu się, że wierzchowiec w miejskiej stajni trzyma się wyśmienicie i nie narzeka na warunki bytowania. Powtarzając w głowie treść ogłoszenia, doszła do wniosków iście prostych - rzecz w tym, by wyciągnąć nieszczęśników z opałów, jednocześnie nie przelewając krwi. Ta ostatnia część tkwiła w jej zamyśle. Niechętnie podejmowała się zleceń prowokujących do konfliktu przeciwko innym ludziom. Choć niektórych śmiało można określić mianem potworów, z całą pewnością rozumnymi nie bywali. Oczywiście zdawała sobie sprawę z chęci mordu pozostałych członków ekspedycji, jeśli tacy się trafią, co stanowić mogło kolejny problem. Spróbować jednak wypadałoby. Bądź co bądź należy pieniądz zarobić, a następnie wrócić do dworku von Carlina, co by postanowić nad dalszymi krokami.
Myślami krążąc wśród wspólnej podróży z nowopoznanymi towarzyszami, kocimi oczyma wodziła po uliczkach. Różne rzeczy zasłyszała o okolicy, niekoniecznie tych zachęcających, toteż wolała mieć się na czujności. Nawet wtedy, gdy dłonie swobodnie opadały przy ciele, a z ust wiedźminki wydostawała się cicha, bliżej niezidentyfikowana melodia, mruczona pod nosem.
Niemniej kroki Breith skierowały się ku Kamienicy pod Czarnym Krokiem. Rzecz jasna tuż po upewnieniu się, że wierzchowiec w miejskiej stajni trzyma się wyśmienicie i nie narzeka na warunki bytowania. Powtarzając w głowie treść ogłoszenia, doszła do wniosków iście prostych - rzecz w tym, by wyciągnąć nieszczęśników z opałów, jednocześnie nie przelewając krwi. Ta ostatnia część tkwiła w jej zamyśle. Niechętnie podejmowała się zleceń prowokujących do konfliktu przeciwko innym ludziom. Choć niektórych śmiało można określić mianem potworów, z całą pewnością rozumnymi nie bywali. Oczywiście zdawała sobie sprawę z chęci mordu pozostałych członków ekspedycji, jeśli tacy się trafią, co stanowić mogło kolejny problem. Spróbować jednak wypadałoby. Bądź co bądź należy pieniądz zarobić, a następnie wrócić do dworku von Carlina, co by postanowić nad dalszymi krokami.
Myślami krążąc wśród wspólnej podróży z nowopoznanymi towarzyszami, kocimi oczyma wodziła po uliczkach. Różne rzeczy zasłyszała o okolicy, niekoniecznie tych zachęcających, toteż wolała mieć się na czujności. Nawet wtedy, gdy dłonie swobodnie opadały przy ciele, a z ust wiedźminki wydostawała się cicha, bliżej niezidentyfikowana melodia, mruczona pod nosem.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Breith przeszła przez otwartą bramę i stanęła przed wejściem do kamienicy. Na zewnątrz nie było żywej duszy. Nie licząc czarnego kota, który zgiął się w grzbiecie i syknął, ujrzawszy wiedźminkę. Natychmiast czmychnął do środka, pozostawiając kobietę samą.
W swoim wieloletnim doświadczeniu, gryfka parała się mnogością zadań i zleceń. W przeważającej większości jednak, te wymagały głębokiego wywiadu i nieraz długich poszukiwań zanim działo się to, czego doświadczała już teraz.
Medalion na jej piersi zawibrował krótko, ledwie odczuwalnie, kiedy stanęła w progu przybytku. Jej instynkt zadziałał natychmiastowo: wiedźminka napięła lekko mięśnie, a wyćwiczona ręka odruchowo poprawiła pas przewieszonego miecza.
Wydawało się, że mogła wejść i okraść kamienicę, a następnie bez pośpiechu udać się dalej w stronę miasta. Nadal nie widziała nikogo, choć jej kocie oczy sprawnie przesuwały się z punktu do punktu po szarym, pół ciemnym wnętrzu.
Kamienica przywitała ją zapachem starych książek, przyprawionym nutą olibanum, które zdawało się unosić w powietrzu niczym duchy przeszłości. Widziała wysokie sufity, pokryte kurzem i pajęczynami, oraz ściany ozdobione obrazami — przedstawiały głównie portrety, być może fragmenty wspomnień dawnej bohemy Vengerbergu. W ich oczach można było dostrzec cień smutku i zagubienia. A może to tylko złudzenie?
Szare, ciężkie światło docierało do środka jedynie przez kilka okien, które w dużej mierze zostały pokryte grubymi zasłonami, sprawiając, że pomieszczenie tonęło w półmroku. Jedynie świece umieszczone na ścianach oraz na różnych meblach rzucały ciepły, ale lekko drżący blask, tworząc dziwne cienie, które zdawały się poruszać na ścianach jakby ożywione.
W salonie spostrzegła stary, zniszczony stół otoczony krzesłami, z których jedno wyglądało na szczególnie wygodne — ale także na najbardziej znoszone. Na stole leżały porozrzucane kartki, fragmenty nut, zmięte rysunki i resztki wina. Obok stał regał z książkami, z których wiele miało zniszczone okładki, a ich strony pokrył kurz.
Na drewnianej, lekko startej podłodze rozciągnięto kilka dywanów, również starych, wyszytych w egzotycznym stylu. Po jednym z nich przemknął spotkany wcześniej czarny kot, który z ciekawością przyglądał się Breith zanim ponownie zniknął, tym razem za parą jednych z licznych drzwi.
— Ktoś tu jest? Fabian, czy to ty? — z góry ze schodów dobiegł głos starszego mężczyzny. Wkrótce objawił się wiedźmińce, mężczyzna, który wyglądał tak, jak brzmiał: starszy, posiwiały na skroniach i niemal do reszty łysy na czubku głowy. Nosił kolorową, zwiewną szatę, przypominającą ofirską modę, choć z twarzy był wcale tutejszy. Bladooki o orlim nosie i gładko ogolonej brodzie. Na widok kobiety podniósł przepraszająco dłoń i jął schodzić do niej, bacząc na stopnie. — Wybaczcie, myślałem, że to ten przeklęty kot. W czym mogę wam pomóc? Przyszliście obejrzeć kolekcję?
W swoim wieloletnim doświadczeniu, gryfka parała się mnogością zadań i zleceń. W przeważającej większości jednak, te wymagały głębokiego wywiadu i nieraz długich poszukiwań zanim działo się to, czego doświadczała już teraz.
Medalion na jej piersi zawibrował krótko, ledwie odczuwalnie, kiedy stanęła w progu przybytku. Jej instynkt zadziałał natychmiastowo: wiedźminka napięła lekko mięśnie, a wyćwiczona ręka odruchowo poprawiła pas przewieszonego miecza.
Wydawało się, że mogła wejść i okraść kamienicę, a następnie bez pośpiechu udać się dalej w stronę miasta. Nadal nie widziała nikogo, choć jej kocie oczy sprawnie przesuwały się z punktu do punktu po szarym, pół ciemnym wnętrzu.
Kamienica przywitała ją zapachem starych książek, przyprawionym nutą olibanum, które zdawało się unosić w powietrzu niczym duchy przeszłości. Widziała wysokie sufity, pokryte kurzem i pajęczynami, oraz ściany ozdobione obrazami — przedstawiały głównie portrety, być może fragmenty wspomnień dawnej bohemy Vengerbergu. W ich oczach można było dostrzec cień smutku i zagubienia. A może to tylko złudzenie?
Szare, ciężkie światło docierało do środka jedynie przez kilka okien, które w dużej mierze zostały pokryte grubymi zasłonami, sprawiając, że pomieszczenie tonęło w półmroku. Jedynie świece umieszczone na ścianach oraz na różnych meblach rzucały ciepły, ale lekko drżący blask, tworząc dziwne cienie, które zdawały się poruszać na ścianach jakby ożywione.
W salonie spostrzegła stary, zniszczony stół otoczony krzesłami, z których jedno wyglądało na szczególnie wygodne — ale także na najbardziej znoszone. Na stole leżały porozrzucane kartki, fragmenty nut, zmięte rysunki i resztki wina. Obok stał regał z książkami, z których wiele miało zniszczone okładki, a ich strony pokrył kurz.
Na drewnianej, lekko startej podłodze rozciągnięto kilka dywanów, również starych, wyszytych w egzotycznym stylu. Po jednym z nich przemknął spotkany wcześniej czarny kot, który z ciekawością przyglądał się Breith zanim ponownie zniknął, tym razem za parą jednych z licznych drzwi.
— Ktoś tu jest? Fabian, czy to ty? — z góry ze schodów dobiegł głos starszego mężczyzny. Wkrótce objawił się wiedźmińce, mężczyzna, który wyglądał tak, jak brzmiał: starszy, posiwiały na skroniach i niemal do reszty łysy na czubku głowy. Nosił kolorową, zwiewną szatę, przypominającą ofirską modę, choć z twarzy był wcale tutejszy. Bladooki o orlim nosie i gładko ogolonej brodzie. Na widok kobiety podniósł przepraszająco dłoń i jął schodzić do niej, bacząc na stopnie. — Wybaczcie, myślałem, że to ten przeklęty kot. W czym mogę wam pomóc? Przyszliście obejrzeć kolekcję?
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Ucieczka sierściucha nie przejęła nadto Breith. Mówiono że nieliczne stworzenia dostrzegały prawdziwą naturę rzeczy. Oczy ich przechodziły przez magię niczym rozgrzane ostrze w masło. Ile w tym prawdy, ciężko rzec. Niemniej kocury wyczuwały nieludzkość wiedźminów zapewne jako swego rodzaj choroby, reagując na nią z dystansem i odpowiednim niesmakiem. Toteż i dobrze, że ten nie odbiegał od normy. Zmartwienie przyniósłby ten, który miast spiechrzyć, zostałby na blisko. Miast dywagować nad tym, ruszyła w ślad za zwierzęciem, licząc na doprowadzenie do właściciela.
Nagłe uczucie niepokoju uderzyło z tyłu głowy w towarzystwie lekkiego drgania medalionu. Ruch ten, niepozorny dla niewprawionego oka, dla wiedźminki był niemal jak krzyk. Każde takie poruszenie oznaczało jedno – coś zakłócało naturalny porządek magii w okolicy. A to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Czy było się czym przejmować? Zapewne nie. Potwory żadnej nie uraczy. Czarodziejskich pułapek nie przewidywała. Miejsca podobne do tego potrafiły skrywać własne tajemnice. Właściwie nic dziwnego by w tym nie było, zważywszy na ilość szpargałów wokół. Coś wyjątkowego mogło zawieruszyć się między starymi księgami. Choć istniało prawdopodobieństwo, że ktokolwiek posiadł magiczne drobiazgi, wiedział doskonale czym są i jak ich użyć. Gdyby wiek Breith nie sięgał tak sporej liczby, sądziłaby, że wspomniane w ogłoszeniu artefakty są niczym innym, a kolejną bujdą spisaną przez podróżników, chcących opchnąć skradziony ze świątyń towar w dobrej cenie. Takie przypadki stosunkowo często miały miejsce. Jak tym razem potoczyły się sprawy, miała dopiero odkryć. Szczególnie los nieszczęśników, którzy wpadli w elfie sidła.
Rozmyślając nad zleceniem, oczyma wodziła po otoczeniu. Mnogość przedmiotów ciekawiła. Zapałała pewną sympatią do ksiąg oraz wiedzy, odkąd Stary Keldar zaczął wpajać wszystkim ważność literatury nad zwykłą wojaczkę. W swym rozumowaniu miał sporo racji, bowiem jak walczyć z nieludzkim zagrożeniem, by nie stracić przy tym własnej głowy? Dlatego też z pewnym zaintrygowaniem krytym w kocim spojrzeniu, oglądała okładki i co widoczne na nich tytuły, wyostrzając wzrok, co by więcej dostrzec w ciemności. Dopiero skrzypnięcie schodów wyrwało kobietę z myśli, kierując całą uwagę ku ponownie znikającemu kotu. Widok starszego mężczyzny niekoniecznie był tym, który oczekiwała. Z drugiej strony to starsi ludzie miewali zachcianki gromadzenia rzeczy. Poruszyła barkami, rozluźniając napięte mięśnie, choć zmysły postawione w gotowość nadal były przygotowane na reakcję.
— Właściwie ja w sprawie ogłoszenia. — sprostowała wiedźminka. — Kirsten z Attre jak mniemam? — rzekła chcąc upewnić się co do tożsamości rozmówcy. Blada twarz z lekka przybrała nienaturalny uśmiech.
— Jestem wiedźminem i podejmę się zlecenia. Powiedzcie jak sprawa się ma, kto wyruszył, gdzie, jak długo komratów nie ma i co to za artefakty. Rzecz jasna o ile taką wiedzą dysponujecie. Wszelakoż by plan działania stworzyć, należałoby jakiekolwiek informację zdobyć. Być może pośpiesznie podejmuję temat, lecz gdy mowa o życiu waszych kompanów, czas gra tu główną rolę — wyjaśniła spokojnie, utkwiwszy spojrzenie w staruszku. Następnie uniosła lekko brodę, odwracając głowę w bok, na zgromadzone w pomieszczeniu przedmioty. Sprawę stawki pozostawiła na potem, co by mieć podstawę do wyceny.
— Niemniej kolekcja wydaje się intrygująca i chętnie spojrzę na nią, gdy przyjdzie ku temu sposobność. Cóż takiego wyjątkowego się w niej znajduje, jeśli spytać można? — Zdecydowanie chciała poznać, jaka siła poruszyła medalionem. Na to niestety będzie swoja kolej.
Nagłe uczucie niepokoju uderzyło z tyłu głowy w towarzystwie lekkiego drgania medalionu. Ruch ten, niepozorny dla niewprawionego oka, dla wiedźminki był niemal jak krzyk. Każde takie poruszenie oznaczało jedno – coś zakłócało naturalny porządek magii w okolicy. A to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Czy było się czym przejmować? Zapewne nie. Potwory żadnej nie uraczy. Czarodziejskich pułapek nie przewidywała. Miejsca podobne do tego potrafiły skrywać własne tajemnice. Właściwie nic dziwnego by w tym nie było, zważywszy na ilość szpargałów wokół. Coś wyjątkowego mogło zawieruszyć się między starymi księgami. Choć istniało prawdopodobieństwo, że ktokolwiek posiadł magiczne drobiazgi, wiedział doskonale czym są i jak ich użyć. Gdyby wiek Breith nie sięgał tak sporej liczby, sądziłaby, że wspomniane w ogłoszeniu artefakty są niczym innym, a kolejną bujdą spisaną przez podróżników, chcących opchnąć skradziony ze świątyń towar w dobrej cenie. Takie przypadki stosunkowo często miały miejsce. Jak tym razem potoczyły się sprawy, miała dopiero odkryć. Szczególnie los nieszczęśników, którzy wpadli w elfie sidła.
Rozmyślając nad zleceniem, oczyma wodziła po otoczeniu. Mnogość przedmiotów ciekawiła. Zapałała pewną sympatią do ksiąg oraz wiedzy, odkąd Stary Keldar zaczął wpajać wszystkim ważność literatury nad zwykłą wojaczkę. W swym rozumowaniu miał sporo racji, bowiem jak walczyć z nieludzkim zagrożeniem, by nie stracić przy tym własnej głowy? Dlatego też z pewnym zaintrygowaniem krytym w kocim spojrzeniu, oglądała okładki i co widoczne na nich tytuły, wyostrzając wzrok, co by więcej dostrzec w ciemności. Dopiero skrzypnięcie schodów wyrwało kobietę z myśli, kierując całą uwagę ku ponownie znikającemu kotu. Widok starszego mężczyzny niekoniecznie był tym, który oczekiwała. Z drugiej strony to starsi ludzie miewali zachcianki gromadzenia rzeczy. Poruszyła barkami, rozluźniając napięte mięśnie, choć zmysły postawione w gotowość nadal były przygotowane na reakcję.
— Właściwie ja w sprawie ogłoszenia. — sprostowała wiedźminka. — Kirsten z Attre jak mniemam? — rzekła chcąc upewnić się co do tożsamości rozmówcy. Blada twarz z lekka przybrała nienaturalny uśmiech.
— Jestem wiedźminem i podejmę się zlecenia. Powiedzcie jak sprawa się ma, kto wyruszył, gdzie, jak długo komratów nie ma i co to za artefakty. Rzecz jasna o ile taką wiedzą dysponujecie. Wszelakoż by plan działania stworzyć, należałoby jakiekolwiek informację zdobyć. Być może pośpiesznie podejmuję temat, lecz gdy mowa o życiu waszych kompanów, czas gra tu główną rolę — wyjaśniła spokojnie, utkwiwszy spojrzenie w staruszku. Następnie uniosła lekko brodę, odwracając głowę w bok, na zgromadzone w pomieszczeniu przedmioty. Sprawę stawki pozostawiła na potem, co by mieć podstawę do wyceny.
— Niemniej kolekcja wydaje się intrygująca i chętnie spojrzę na nią, gdy przyjdzie ku temu sposobność. Cóż takiego wyjątkowego się w niej znajduje, jeśli spytać można? — Zdecydowanie chciała poznać, jaka siła poruszyła medalionem. Na to niestety będzie swoja kolej.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
— Ach, obawiam się, że się spóźniłaś, wiedźminko — starzec westchnął ciężko, osiadając na jednym z krzeseł, które zdawało się ledwie go podtrzymywać. Dopiero teraz Breith dostrzegła, że owszem, mężczyzna był stary, ale dopiero w ostatnich dniach jego siły witalne musiały wyraźnie osłabnąć. — Ogłoszenie jest już nieaktualne. Całkiem zapomniałem je zdjąć z tablicy. Niestety… Moja córka, Kirsten, wyruszyła ze swoją drużyną dwa, może trzy tygodnie temu. — Pokręcił głową, po czym schował twarz w dłoniach i zaczął szlochać. Grube łzy przeciskały się przez jego sękate palce. — Nie żyje! Moja córeczka nie żyje! Hańba mi, hańba temu miejscu... Och, Kirsten, moje słoneczko...
Zamilkł, trzęsąc się w ciszy, a jego ramiona drżały z rozpaczy. Po chwili gwałtownie wciągnął powietrze, oderwał dłonie od twarzy i spojrzał na wiedźminkę przekrwionymi oczami.
— Wybaczcie. Wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Po śmierci żony, Kirsten była dla mnie wszystkim. A teraz... zostałem sam. Zupełnie sam.
Zamilkł, trzęsąc się w ciszy, a jego ramiona drżały z rozpaczy. Po chwili gwałtownie wciągnął powietrze, oderwał dłonie od twarzy i spojrzał na wiedźminkę przekrwionymi oczami.
— Wybaczcie. Wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Po śmierci żony, Kirsten była dla mnie wszystkim. A teraz... zostałem sam. Zupełnie sam.
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Z ograniczonego wachlarza wiedźmińskich reakcji nadto wybierać nie mogła. Uznawana i tak za jedną z bardziej ludzkich wypaczeń natury, odczuwała znacznie więcej niż powinna. Pozwalała dopuszczać do głowy emocje, mogące zaszkodzić rzetelnej ocenie. Trafniejszym stwierdzeniem było, że przez lata swego istnienia nauczyła się ich. Obserwowała i reagowała tak, jak zwykli ludzie powinni. Bezdusznym potworem nie była. Za nic w świecie nie chciała stać się jednym z nich. Choć niektórzy prawili, jakoby emocje odczuwane przez mutanta były niczym więcej, jak pamięcią organizmu. Tego, jak powinna wyglądać miłość, tęsknota czy żal. W oczach mężczyzny potrafiła rozpoznać każdą z nich.
Chwilę tkwiła w bezruchu. Usta powróciły do neutralnego grymasu. Milczała wsłuchana w szloch przeplatany odgłosem kroków kobiety. Przysunęła się bez pośpiechu, ważąc w myślach słowa. Zlecenie nieaktualne. Owszem, mogła obrócić się na pięcie i opuścić Kamienicę pod Czarnym Kotem jakby nigdy nic. Sprawa śmierci nijak ją dotyczyła i o ile orężem niejedną paskudę ubiła, tak wiedźmin szans nie miał ze śmiercią w czystej postaci. Przywrócić do życia nikogo nie mogła. Gdyby taka możliwość istniała, zapewne jej własny los potoczyłby się inaczej. Natomiast lata rozłąki utwierdziły kobietę w jednym - czas leczy rany.
— Strata zżera człowieka od środka — rzekła wiedźminka łagodnym głosem, pozbawionym większych emocji. — Jest jak przewlekła choroba. Magia, zioła i insze remedia nic nie wskórają na tęsknotę. — Kataarine nie chciała robić staruszkowi zbędnych nadziei. Odejść bez słowa również nie zamierzała z poczucia samotności mężczyzny. Tej, którą niejednokrotnie doświadczała. Pomimo ogromnej chęci do rozdrabniania sprawy, z pewną trudnością trzymała ciekawość na wodzy. Wiedźminka posiadała w sobie wiele szarych, ludzkich wad. Jakkolwiek brzmi to komicznie, nadal trzymała w sobie cząstkę człowieczeństwa.
— Powinniście pożegnać ją i pozwolić odejść. — Cóż możesz wiedzieć o bólu, Breith? O tym co powinno się zrobić, a co odpuścić?
— Pochowaliście córkę? — Choć w głosie kobiety brzmiała nuta współczucia, lico tkwiło niewzruszone. Jedynie ton głosu pozwalał nadać pewnej subtelności pytaniu. W myślach szukała drogi wytchnienia dla mężczyzny, nawet, jeśli nie tkwiło to w jej interesie. Nie bez powodu młodsi wiedźmini mianowali ją Ciotką. Czasem nadto zajmowała się ich problemami natury egzystencjalnej. Szczególnie teraz, gdy powątpiewała we własne moralności.
— Kirsten z pewnością miała coś, co uwielbiała w tej kolekcji. Coś, co było jej bliskie — skomentowała na głos, kierując spojrzenie kocich oczu w bok.
Chwilę tkwiła w bezruchu. Usta powróciły do neutralnego grymasu. Milczała wsłuchana w szloch przeplatany odgłosem kroków kobiety. Przysunęła się bez pośpiechu, ważąc w myślach słowa. Zlecenie nieaktualne. Owszem, mogła obrócić się na pięcie i opuścić Kamienicę pod Czarnym Kotem jakby nigdy nic. Sprawa śmierci nijak ją dotyczyła i o ile orężem niejedną paskudę ubiła, tak wiedźmin szans nie miał ze śmiercią w czystej postaci. Przywrócić do życia nikogo nie mogła. Gdyby taka możliwość istniała, zapewne jej własny los potoczyłby się inaczej. Natomiast lata rozłąki utwierdziły kobietę w jednym - czas leczy rany.
— Strata zżera człowieka od środka — rzekła wiedźminka łagodnym głosem, pozbawionym większych emocji. — Jest jak przewlekła choroba. Magia, zioła i insze remedia nic nie wskórają na tęsknotę. — Kataarine nie chciała robić staruszkowi zbędnych nadziei. Odejść bez słowa również nie zamierzała z poczucia samotności mężczyzny. Tej, którą niejednokrotnie doświadczała. Pomimo ogromnej chęci do rozdrabniania sprawy, z pewną trudnością trzymała ciekawość na wodzy. Wiedźminka posiadała w sobie wiele szarych, ludzkich wad. Jakkolwiek brzmi to komicznie, nadal trzymała w sobie cząstkę człowieczeństwa.
— Powinniście pożegnać ją i pozwolić odejść. — Cóż możesz wiedzieć o bólu, Breith? O tym co powinno się zrobić, a co odpuścić?
— Pochowaliście córkę? — Choć w głosie kobiety brzmiała nuta współczucia, lico tkwiło niewzruszone. Jedynie ton głosu pozwalał nadać pewnej subtelności pytaniu. W myślach szukała drogi wytchnienia dla mężczyzny, nawet, jeśli nie tkwiło to w jej interesie. Nie bez powodu młodsi wiedźmini mianowali ją Ciotką. Czasem nadto zajmowała się ich problemami natury egzystencjalnej. Szczególnie teraz, gdy powątpiewała we własne moralności.
— Kirsten z pewnością miała coś, co uwielbiała w tej kolekcji. Coś, co było jej bliskie — skomentowała na głos, kierując spojrzenie kocich oczu w bok.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Mężczyzna wstał, podszedł do niewielkiego kontuaru i wyjął gąsiorek oraz dwa kieliszki. Wrócił do stołu, nalewając równo dla obojga. Zanim znowu przemówił, uniósł setkę i jednym ruchem wypił jej zawartość.
— Nie ma ciała — odparł lakonicznie, krzywiąc się, gdy alkohol rozpalił mu gardło. Breith poczuła intensywny zapach gorzały. — Nie ma i nie będzie. Diabeł tak powiedział. Malowany skurwiel! — Gwałtownie rzucił kieliszkiem o ścianę, a szkło rozbiło się z głuchym brzękiem. Czający się Fabian natychmiast czmychnął w kąt.
Gospodarz wstał ponownie i zaczął krążyć po pokoju. Przeczesał resztki swoich włosów, po czym splótł dłonie na karku. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie wiedział, co dalej ze sobą począć.
— Pewnie macie mnie za wariata — rzucił, spoglądając na Svarttrost. — Nie szkodzi. Nawet nie skłamię, jeśli powiem, że już mnie to nie obchodzi. Nic mnie nie obchodzi. Nic, wiedźminko! Słyszysz?
Podszedł do drzwi i niedbale je zaryglował. Przez chwilę milczał, odwrócony do niej plecami.
— Nazywam się Ignavus. I jutro się wieszam.
— Nie ma ciała — odparł lakonicznie, krzywiąc się, gdy alkohol rozpalił mu gardło. Breith poczuła intensywny zapach gorzały. — Nie ma i nie będzie. Diabeł tak powiedział. Malowany skurwiel! — Gwałtownie rzucił kieliszkiem o ścianę, a szkło rozbiło się z głuchym brzękiem. Czający się Fabian natychmiast czmychnął w kąt.
Gospodarz wstał ponownie i zaczął krążyć po pokoju. Przeczesał resztki swoich włosów, po czym splótł dłonie na karku. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie wiedział, co dalej ze sobą począć.
— Pewnie macie mnie za wariata — rzucił, spoglądając na Svarttrost. — Nie szkodzi. Nawet nie skłamię, jeśli powiem, że już mnie to nie obchodzi. Nic mnie nie obchodzi. Nic, wiedźminko! Słyszysz?
Podszedł do drzwi i niedbale je zaryglował. Przez chwilę milczał, odwrócony do niej plecami.
— Nazywam się Ignavus. I jutro się wieszam.
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Lekko uniosła brew, przyglądając się poczynaniom mężczyzny. Niejednokrotnie widywała ludzi targanych rozpaczą do stopnia szaleństwa. Czy kompan rozmowy był szalony? Ciężko stwierdzić. Pewnie miał rację na temat plotek. Breith ich nie słyszała. Jednak czego spodziewać się po człowieku zbierającym przeróżne, dla większości bezużyteczne błyskotki. Mimo to czuła, że mężczyzna faktycznie był gotów wyrządzić sobie krzywdę. Przynajmniej nie należał do ludzi pragnących dokonania żywotu z wiedźmińskich rąk.
Zapach alkoholu dotarł do nozdrzy. Nie spuszczała wzroku z gospodarza, nie tykając również napitku. Przez moment bawiła się naczyniem w dłoniach, przesuwając je po stole. Cóż więcej mogła zrobić? Ciało pozostało niewzruszone na trzask szkła. Powinna wyjść. Pozwolić mężczyźnie na przeżywanie swojej żałoby według własnych zasad, nawet jeśli kolejnego dnia nie dane będzie mu stąpać po ziemi. Kaatarine westchnęła głośno, pozostawiając nietknięty alkohol na stole. Coś z tego, co powiedział Ignavus, powodowało ukłucie niepokoju. Wpierw rozejrzała się wokół, niby upewniając o braku kolejnej pary oczu przyglądającej się rozmowie. Następnie powoli ruszyła, trzymając dłoń w pogotowiu. Czyżby coś żywiło się cierpieniem kolekcjonera?
Obeszła go ostrożnie, nie z strachu, a z przezorności reakcji targanego emocjami człowieka. Gdy już stanęła naprzeciw, uniosła lewą dłoń na wysokość zaczerwienionych od płaczu oczu mężczyzny. Ułożone w znak palce przesunęły się w powietrzu kreśląc subtelne Aksji.
— Uspokój się. Oczyść głowę. Co to za demon? Co mówił? — Nie chciała znacząco wpływać na mężczyznę, ale to mogła być jedyna droga, by jakkolwiek mu pomóc.
Zapach alkoholu dotarł do nozdrzy. Nie spuszczała wzroku z gospodarza, nie tykając również napitku. Przez moment bawiła się naczyniem w dłoniach, przesuwając je po stole. Cóż więcej mogła zrobić? Ciało pozostało niewzruszone na trzask szkła. Powinna wyjść. Pozwolić mężczyźnie na przeżywanie swojej żałoby według własnych zasad, nawet jeśli kolejnego dnia nie dane będzie mu stąpać po ziemi. Kaatarine westchnęła głośno, pozostawiając nietknięty alkohol na stole. Coś z tego, co powiedział Ignavus, powodowało ukłucie niepokoju. Wpierw rozejrzała się wokół, niby upewniając o braku kolejnej pary oczu przyglądającej się rozmowie. Następnie powoli ruszyła, trzymając dłoń w pogotowiu. Czyżby coś żywiło się cierpieniem kolekcjonera?
Obeszła go ostrożnie, nie z strachu, a z przezorności reakcji targanego emocjami człowieka. Gdy już stanęła naprzeciw, uniosła lewą dłoń na wysokość zaczerwienionych od płaczu oczu mężczyzny. Ułożone w znak palce przesunęły się w powietrzu kreśląc subtelne Aksji.
— Uspokój się. Oczyść głowę. Co to za demon? Co mówił? — Nie chciała znacząco wpływać na mężczyznę, ale to mogła być jedyna droga, by jakkolwiek mu pomóc.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Breith rozejrzała się dokoła, lecz nie dostrzegła nikogo ani niczego – nawet czmychającego kota. Jednak jej medalion zadrżał, lekko podskakując na piersi. Trwało to tylko ułamek sekundy, po czym głowa gryfa na amulecie znieruchomiała.
Gospodarz, odwracając się, napotkał wzrok wiedźminki, a widząc jej wyciągnięte w geście palce, wydał z siebie zdławiony protest. Jego głos utknął w gardle, gdy magia znaku zaczęła działać. Przekrwione, przerażone oczy zastygły, patrząc przed siebie, a jego barki i ciało opadły, gdy mięśnie rozluźniły się pod wpływem czaru.
— Demon... — wychrypiał starzec, z trudem formułując słowa. — Malowany demon. Salis Wajdelota. Nie żyje, zginął w nilfgaardzkim pogromie. Nie, nie zginął z rąk Czarnych. Tak twierdzą ludzie, ale to nieprawda. Jednak na pewno nie żyje. Jego portret wisi na ścianie... Obraz żyje. Mówi. Przepowiada przyszłość — Ignavus przełknął ślinę, jakby to miało uspokoić dreszcz, który go ogarniał. — Przepowiedział śmierć mojej żony. Wszystko się sprawdziło. Teraz przepowiedział śmierć mojej córki. Wiem, że ona też nie żyje. A wczoraj... Wczoraj przepowiedział moją śmierć.
Z jego oka popłynęła samotna łza, zostawiając wilgotną ścieżkę na sparaliżowanej twarzy, na której widać było zmęczenie i beznadzieję.
— Ale to nie tylko Salis tu urzęduje. Są też inne duchy... Zjawy ludzi, którzy popełnili tu samobójstwa. One również nie znajdują spokoju. Straszą mnie, próbują wygnać. Nie podobają im się artefakty. Salis... Salis podburza te widma. Służą mu, bo znały go za życia. A ja... Ja też go znałem. Był moim przyjacielem. Drogim przyjacielem, którego ongiś zawiodłem.
Jego głos cichł, wypowiadane wspomnienia przynosiły coraz większe cierpienie.
Gospodarz, odwracając się, napotkał wzrok wiedźminki, a widząc jej wyciągnięte w geście palce, wydał z siebie zdławiony protest. Jego głos utknął w gardle, gdy magia znaku zaczęła działać. Przekrwione, przerażone oczy zastygły, patrząc przed siebie, a jego barki i ciało opadły, gdy mięśnie rozluźniły się pod wpływem czaru.
— Demon... — wychrypiał starzec, z trudem formułując słowa. — Malowany demon. Salis Wajdelota. Nie żyje, zginął w nilfgaardzkim pogromie. Nie, nie zginął z rąk Czarnych. Tak twierdzą ludzie, ale to nieprawda. Jednak na pewno nie żyje. Jego portret wisi na ścianie... Obraz żyje. Mówi. Przepowiada przyszłość — Ignavus przełknął ślinę, jakby to miało uspokoić dreszcz, który go ogarniał. — Przepowiedział śmierć mojej żony. Wszystko się sprawdziło. Teraz przepowiedział śmierć mojej córki. Wiem, że ona też nie żyje. A wczoraj... Wczoraj przepowiedział moją śmierć.
Z jego oka popłynęła samotna łza, zostawiając wilgotną ścieżkę na sparaliżowanej twarzy, na której widać było zmęczenie i beznadzieję.
— Ale to nie tylko Salis tu urzęduje. Są też inne duchy... Zjawy ludzi, którzy popełnili tu samobójstwa. One również nie znajdują spokoju. Straszą mnie, próbują wygnać. Nie podobają im się artefakty. Salis... Salis podburza te widma. Służą mu, bo znały go za życia. A ja... Ja też go znałem. Był moim przyjacielem. Drogim przyjacielem, którego ongiś zawiodłem.
Jego głos cichł, wypowiadane wspomnienia przynosiły coraz większe cierpienie.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław