Kamienica pod Czarnym Kotem
Kamienica pod Czarnym Kotem
Owiana złą sławą kamienica w północnej części Dzielnicy Uciech, uważana za pechową, a nawet przeklętą z powodu liczby popełnionych w niej samobójstw. Należąca przed wojną do ekscentrycznego śpiewaka — Salisa Wajdeloty, Kamienica pod Czarnym Kotem była swego rodzaju siedzibą oraz miejscem spotkań ówczesnej bohemy Vengerbergu. Mimo że Salis drwił z przesądów i nie wierzył w „złe fluidy” owego miejsca, faktem pozostaje, że i on dokonał tutaj żywota, choć bynajmniej nie z własnej woli. Zginął w trakcie grabienia miasta z rąk Nilfgaardczyków, którzy zwabieni plotkami o „artystycznej kamienicy” sądzili, że chodzi o zgromadzone w niej dzieła sztuki, nie zaś bywalców. Ograbioną do ostatniej klepki i zdewastowaną Kamienicę pod Czarnym Kotem kupił niedawno za bezcen inny dziwak, podobno stęskniony atmosfery ziemi ojczystej obieżyświat, zapalony kolekcjoner i mecenas sztuki. Odrestaurowana, intryguje przechodniów zapraszająco otwartą bramą, nad którą wyleguje się figurka czarnego kota, oraz stojącym obok szyldem z wymalowanym nań pokaźnym napisem: „POSZUKIWANI ŚMIAŁKOWIE”. Tych, którzy skuszą się i wejdą do środka, przywita pachnące starociami i olibanum wnętrze pełne obrazów, rzeźb, ksiąg oraz dziwnych mebli. A także kolejny czarny kot, dla odmiany — żywy, bacznie obserwujący każdego wizytatora.
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 35
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Wiedźmińskie rzemiosło wymaga pewnych poświęceń. Głównie tych wynikających z porzucenia przyjemności chwili na rzecz brudnej roboty. Ot, taki to los skazanych na sukces. Zadowolenie wykonanym niedawnym zleceniem umknęło błyskawicznie po uświadomieniu sobie, jak wyniszczające będzie kolejne zimowanie. Mieszek należało wypełnić po brzeg, co by do Kaer Seren zawitać w godnym stanie, ku uciesze starego Keldara. Zadziwiającym pozostało do pory obecnej, jak Breith udało się dotrzymać względnie świeżego lica po tylu latach nieustannych stresów. Stary coś tam prawił, jakoby z psimi czarodziejami się zadawała zanim to wszystko pierdolnęło w iście widowiskowy sposób. Ile w tym prawdy było, wiedzieć mogła wyłącznie Karri, nie narzekając na wpływ kobiecej genetyki na proces starzenia. Mimo wszystko z roku na rok czuła, jakoby młodzieńczy wigor opuszczał zatwardziałe mięśnie. Niby to ślepia w ciemności mniej dostrzegały, niby to mysz sprawniej prześlizgiwała się w piwnicy. Zapewne urojenia zmęczonego umysłu, bowiem i Wiedźmaki nieco odpoczynku potrzebują. Dlatego, co by złego nie kusić, wiedźminka poczuła potrzebę jak najszybszego zdobycia zapasów tak obfitych, by zimowanie przeżyć bez najmniejszej obawy. Opuszczając towarzystwo rudawego magika i pół-elfki, nadzieję miała iż zrozumieją nagłą potrzebę sięgnięcia po ogłoszenie z tablicy, póki nigdzie nie ruszali. Właściwie ciężko ująć, co przyciągnęło kobietę do tak osobliwego towarzystwa. Możliwe iż pewna doza szacunku i zrozumienia, dającą się wyczuć z ust oraz postury kogoś, którego sam nieszczególnie wiele zaznał.
Niemniej kroki Breith skierowały się ku Kamienicy pod Czarnym Krokiem. Rzecz jasna tuż po upewnieniu się, że wierzchowiec w miejskiej stajni trzyma się wyśmienicie i nie narzeka na warunki bytowania. Powtarzając w głowie treść ogłoszenia, doszła do wniosków iście prostych - rzecz w tym, by wyciągnąć nieszczęśników z opałów, jednocześnie nie przelewając krwi. Ta ostatnia część tkwiła w jej zamyśle. Niechętnie podejmowała się zleceń prowokujących do konfliktu przeciwko innym ludziom. Choć niektórych śmiało można określić mianem potworów, z całą pewnością rozumnymi nie bywali. Oczywiście zdawała sobie sprawę z chęci mordu pozostałych członków ekspedycji, jeśli tacy się trafią, co stanowić mogło kolejny problem. Spróbować jednak wypadałoby. Bądź co bądź należy pieniądz zarobić, a następnie wrócić do dworku von Carlina, co by postanowić nad dalszymi krokami.
Myślami krążąc wśród wspólnej podróży z nowopoznanymi towarzyszami, kocimi oczyma wodziła po uliczkach. Różne rzeczy zasłyszała o okolicy, niekoniecznie tych zachęcających, toteż wolała mieć się na czujności. Nawet wtedy, gdy dłonie swobodnie opadały przy ciele, a z ust wiedźminki wydostawała się cicha, bliżej niezidentyfikowana melodia, mruczona pod nosem.
Niemniej kroki Breith skierowały się ku Kamienicy pod Czarnym Krokiem. Rzecz jasna tuż po upewnieniu się, że wierzchowiec w miejskiej stajni trzyma się wyśmienicie i nie narzeka na warunki bytowania. Powtarzając w głowie treść ogłoszenia, doszła do wniosków iście prostych - rzecz w tym, by wyciągnąć nieszczęśników z opałów, jednocześnie nie przelewając krwi. Ta ostatnia część tkwiła w jej zamyśle. Niechętnie podejmowała się zleceń prowokujących do konfliktu przeciwko innym ludziom. Choć niektórych śmiało można określić mianem potworów, z całą pewnością rozumnymi nie bywali. Oczywiście zdawała sobie sprawę z chęci mordu pozostałych członków ekspedycji, jeśli tacy się trafią, co stanowić mogło kolejny problem. Spróbować jednak wypadałoby. Bądź co bądź należy pieniądz zarobić, a następnie wrócić do dworku von Carlina, co by postanowić nad dalszymi krokami.
Myślami krążąc wśród wspólnej podróży z nowopoznanymi towarzyszami, kocimi oczyma wodziła po uliczkach. Różne rzeczy zasłyszała o okolicy, niekoniecznie tych zachęcających, toteż wolała mieć się na czujności. Nawet wtedy, gdy dłonie swobodnie opadały przy ciele, a z ust wiedźminki wydostawała się cicha, bliżej niezidentyfikowana melodia, mruczona pod nosem.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Breith przeszła przez otwartą bramę i stanęła przed wejściem do kamienicy. Na zewnątrz nie było żywej duszy. Nie licząc czarnego kota, który zgiął się w grzbiecie i syknął, ujrzawszy wiedźminkę. Natychmiast czmychnął do środka, pozostawiając kobietę samą.
W swoim wieloletnim doświadczeniu, gryfka parała się mnogością zadań i zleceń. W przeważającej większości jednak, te wymagały głębokiego wywiadu i nieraz długich poszukiwań zanim działo się to, czego doświadczała już teraz.
Medalion na jej piersi zawibrował krótko, ledwie odczuwalnie, kiedy stanęła w progu przybytku. Jej instynkt zadziałał natychmiastowo: wiedźminka napięła lekko mięśnie, a wyćwiczona ręka odruchowo poprawiła pas przewieszonego miecza.
Wydawało się, że mogła wejść i okraść kamienicę, a następnie bez pośpiechu udać się dalej w stronę miasta. Nadal nie widziała nikogo, choć jej kocie oczy sprawnie przesuwały się z punktu do punktu po szarym, pół ciemnym wnętrzu.
Kamienica przywitała ją zapachem starych książek, przyprawionym nutą olibanum, które zdawało się unosić w powietrzu niczym duchy przeszłości. Widziała wysokie sufity, pokryte kurzem i pajęczynami, oraz ściany ozdobione obrazami — przedstawiały głównie portrety, być może fragmenty wspomnień dawnej bohemy Vengerbergu. W ich oczach można było dostrzec cień smutku i zagubienia. A może to tylko złudzenie?
Szare, ciężkie światło docierało do środka jedynie przez kilka okien, które w dużej mierze zostały pokryte grubymi zasłonami, sprawiając, że pomieszczenie tonęło w półmroku. Jedynie świece umieszczone na ścianach oraz na różnych meblach rzucały ciepły, ale lekko drżący blask, tworząc dziwne cienie, które zdawały się poruszać na ścianach jakby ożywione.
W salonie spostrzegła stary, zniszczony stół otoczony krzesłami, z których jedno wyglądało na szczególnie wygodne — ale także na najbardziej znoszone. Na stole leżały porozrzucane kartki, fragmenty nut, zmięte rysunki i resztki wina. Obok stał regał z książkami, z których wiele miało zniszczone okładki, a ich strony pokrył kurz.
Na drewnianej, lekko startej podłodze rozciągnięto kilka dywanów, również starych, wyszytych w egzotycznym stylu. Po jednym z nich przemknął spotkany wcześniej czarny kot, który z ciekawością przyglądał się Breith zanim ponownie zniknął, tym razem za parą jednych z licznych drzwi.
— Ktoś tu jest? Fabian, czy to ty? — z góry ze schodów dobiegł głos starszego mężczyzny. Wkrótce objawił się wiedźmińce, mężczyzna, który wyglądał tak, jak brzmiał: starszy, posiwiały na skroniach i niemal do reszty łysy na czubku głowy. Nosił kolorową, zwiewną szatę, przypominającą ofirską modę, choć z twarzy był wcale tutejszy. Bladooki o orlim nosie i gładko ogolonej brodzie. Na widok kobiety podniósł przepraszająco dłoń i jął schodzić do niej, bacząc na stopnie. — Wybaczcie, myślałem, że to ten przeklęty kot. W czym mogę wam pomóc? Przyszliście obejrzeć kolekcję?
W swoim wieloletnim doświadczeniu, gryfka parała się mnogością zadań i zleceń. W przeważającej większości jednak, te wymagały głębokiego wywiadu i nieraz długich poszukiwań zanim działo się to, czego doświadczała już teraz.
Medalion na jej piersi zawibrował krótko, ledwie odczuwalnie, kiedy stanęła w progu przybytku. Jej instynkt zadziałał natychmiastowo: wiedźminka napięła lekko mięśnie, a wyćwiczona ręka odruchowo poprawiła pas przewieszonego miecza.
Wydawało się, że mogła wejść i okraść kamienicę, a następnie bez pośpiechu udać się dalej w stronę miasta. Nadal nie widziała nikogo, choć jej kocie oczy sprawnie przesuwały się z punktu do punktu po szarym, pół ciemnym wnętrzu.
Kamienica przywitała ją zapachem starych książek, przyprawionym nutą olibanum, które zdawało się unosić w powietrzu niczym duchy przeszłości. Widziała wysokie sufity, pokryte kurzem i pajęczynami, oraz ściany ozdobione obrazami — przedstawiały głównie portrety, być może fragmenty wspomnień dawnej bohemy Vengerbergu. W ich oczach można było dostrzec cień smutku i zagubienia. A może to tylko złudzenie?
Szare, ciężkie światło docierało do środka jedynie przez kilka okien, które w dużej mierze zostały pokryte grubymi zasłonami, sprawiając, że pomieszczenie tonęło w półmroku. Jedynie świece umieszczone na ścianach oraz na różnych meblach rzucały ciepły, ale lekko drżący blask, tworząc dziwne cienie, które zdawały się poruszać na ścianach jakby ożywione.
W salonie spostrzegła stary, zniszczony stół otoczony krzesłami, z których jedno wyglądało na szczególnie wygodne — ale także na najbardziej znoszone. Na stole leżały porozrzucane kartki, fragmenty nut, zmięte rysunki i resztki wina. Obok stał regał z książkami, z których wiele miało zniszczone okładki, a ich strony pokrył kurz.
Na drewnianej, lekko startej podłodze rozciągnięto kilka dywanów, również starych, wyszytych w egzotycznym stylu. Po jednym z nich przemknął spotkany wcześniej czarny kot, który z ciekawością przyglądał się Breith zanim ponownie zniknął, tym razem za parą jednych z licznych drzwi.
— Ktoś tu jest? Fabian, czy to ty? — z góry ze schodów dobiegł głos starszego mężczyzny. Wkrótce objawił się wiedźmińce, mężczyzna, który wyglądał tak, jak brzmiał: starszy, posiwiały na skroniach i niemal do reszty łysy na czubku głowy. Nosił kolorową, zwiewną szatę, przypominającą ofirską modę, choć z twarzy był wcale tutejszy. Bladooki o orlim nosie i gładko ogolonej brodzie. Na widok kobiety podniósł przepraszająco dłoń i jął schodzić do niej, bacząc na stopnie. — Wybaczcie, myślałem, że to ten przeklęty kot. W czym mogę wam pomóc? Przyszliście obejrzeć kolekcję?
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 35
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Kamienica pod Czarnym Kotem
Ucieczka sierściucha nie przejęła nadto Breith. Mówiono że nieliczne stworzenia dostrzegały prawdziwą naturę rzeczy. Oczy ich przechodziły przez magię niczym rozgrzane ostrze w masło. Ile w tym prawdy, ciężko rzec. Niemniej kocury wyczuwały nieludzkość wiedźminów zapewne jako swego rodzaj choroby, reagując na nią z dystansem i odpowiednim niesmakiem. Toteż i dobrze, że ten nie odbiegał od normy. Zmartwienie przyniósłby ten, który miast spiechrzyć, zostałby na blisko. Miast dywagować nad tym, ruszyła w ślad za zwierzęciem, licząc na doprowadzenie do właściciela.
Nagłe uczucie niepokoju uderzyło z tyłu głowy w towarzystwie lekkiego drgania medalionu. Ruch ten, niepozorny dla niewprawionego oka, dla wiedźminki był niemal jak krzyk. Każde takie poruszenie oznaczało jedno – coś zakłócało naturalny porządek magii w okolicy. A to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Czy było się czym przejmować? Zapewne nie. Potwory żadnej nie uraczy. Czarodziejskich pułapek nie przewidywała. Miejsca podobne do tego potrafiły skrywać własne tajemnice. Właściwie nic dziwnego by w tym nie było, zważywszy na ilość szpargałów wokół. Coś wyjątkowego mogło zawieruszyć się między starymi księgami. Choć istniało prawdopodobieństwo, że ktokolwiek posiadł magiczne drobiazgi, wiedział doskonale czym są i jak ich użyć. Gdyby wiek Breith nie sięgał tak sporej liczby, sądziłaby, że wspomniane w ogłoszeniu artefakty są niczym innym, a kolejną bujdą spisaną przez podróżników, chcących opchnąć skradziony ze świątyń towar w dobrej cenie. Takie przypadki stosunkowo często miały miejsce. Jak tym razem potoczyły się sprawy, miała dopiero odkryć. Szczególnie los nieszczęśników, którzy wpadli w elfie sidła.
Rozmyślając nad zleceniem, oczyma wodziła po otoczeniu. Mnogość przedmiotów ciekawiła. Zapałała pewną sympatią do ksiąg oraz wiedzy, odkąd Stary Keldar zaczął wpajać wszystkim ważność literatury nad zwykłą wojaczkę. W swym rozumowaniu miał sporo racji, bowiem jak walczyć z nieludzkim zagrożeniem, by nie stracić przy tym własnej głowy? Dlatego też z pewnym zaintrygowaniem krytym w kocim spojrzeniu, oglądała okładki i co widoczne na nich tytuły, wyostrzając wzrok, co by więcej dostrzec w ciemności. Dopiero skrzypnięcie schodów wyrwało kobietę z myśli, kierując całą uwagę ku ponownie znikającemu kotu. Widok starszego mężczyzny niekoniecznie był tym, który oczekiwała. Z drugiej strony to starsi ludzie miewali zachcianki gromadzenia rzeczy. Poruszyła barkami, rozluźniając napięte mięśnie, choć zmysły postawione w gotowość nadal były przygotowane na reakcję.
— Właściwie ja w sprawie ogłoszenia. — sprostowała wiedźminka. — Kirsten z Attre jak mniemam? — rzekła chcąc upewnić się co do tożsamości rozmówcy. Blada twarz z lekka przybrała nienaturalny uśmiech.
— Jestem wiedźminem i podejmę się zlecenia. Powiedzcie jak sprawa się ma, kto wyruszył, gdzie, jak długo komratów nie ma i co to za artefakty. Rzecz jasna o ile taką wiedzą dysponujecie. Wszelakoż by plan działania stworzyć, należałoby jakiekolwiek informację zdobyć. Być może pośpiesznie podejmuję temat, lecz gdy mowa o życiu waszych kompanów, czas gra tu główną rolę — wyjaśniła spokojnie, utkwiwszy spojrzenie w staruszku. Następnie uniosła lekko brodę, odwracając głowę w bok, na zgromadzone w pomieszczeniu przedmioty. Sprawę stawki pozostawiła na potem, co by mieć podstawę do wyceny.
— Niemniej kolekcja wydaje się intrygująca i chętnie spojrzę na nią, gdy przyjdzie ku temu sposobność. Cóż takiego wyjątkowego się w niej znajduje, jeśli spytać można? — Zdecydowanie chciała poznać, jaka siła poruszyła medalionem. Na to niestety będzie swoja kolej.
Nagłe uczucie niepokoju uderzyło z tyłu głowy w towarzystwie lekkiego drgania medalionu. Ruch ten, niepozorny dla niewprawionego oka, dla wiedźminki był niemal jak krzyk. Każde takie poruszenie oznaczało jedno – coś zakłócało naturalny porządek magii w okolicy. A to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Czy było się czym przejmować? Zapewne nie. Potwory żadnej nie uraczy. Czarodziejskich pułapek nie przewidywała. Miejsca podobne do tego potrafiły skrywać własne tajemnice. Właściwie nic dziwnego by w tym nie było, zważywszy na ilość szpargałów wokół. Coś wyjątkowego mogło zawieruszyć się między starymi księgami. Choć istniało prawdopodobieństwo, że ktokolwiek posiadł magiczne drobiazgi, wiedział doskonale czym są i jak ich użyć. Gdyby wiek Breith nie sięgał tak sporej liczby, sądziłaby, że wspomniane w ogłoszeniu artefakty są niczym innym, a kolejną bujdą spisaną przez podróżników, chcących opchnąć skradziony ze świątyń towar w dobrej cenie. Takie przypadki stosunkowo często miały miejsce. Jak tym razem potoczyły się sprawy, miała dopiero odkryć. Szczególnie los nieszczęśników, którzy wpadli w elfie sidła.
Rozmyślając nad zleceniem, oczyma wodziła po otoczeniu. Mnogość przedmiotów ciekawiła. Zapałała pewną sympatią do ksiąg oraz wiedzy, odkąd Stary Keldar zaczął wpajać wszystkim ważność literatury nad zwykłą wojaczkę. W swym rozumowaniu miał sporo racji, bowiem jak walczyć z nieludzkim zagrożeniem, by nie stracić przy tym własnej głowy? Dlatego też z pewnym zaintrygowaniem krytym w kocim spojrzeniu, oglądała okładki i co widoczne na nich tytuły, wyostrzając wzrok, co by więcej dostrzec w ciemności. Dopiero skrzypnięcie schodów wyrwało kobietę z myśli, kierując całą uwagę ku ponownie znikającemu kotu. Widok starszego mężczyzny niekoniecznie był tym, który oczekiwała. Z drugiej strony to starsi ludzie miewali zachcianki gromadzenia rzeczy. Poruszyła barkami, rozluźniając napięte mięśnie, choć zmysły postawione w gotowość nadal były przygotowane na reakcję.
— Właściwie ja w sprawie ogłoszenia. — sprostowała wiedźminka. — Kirsten z Attre jak mniemam? — rzekła chcąc upewnić się co do tożsamości rozmówcy. Blada twarz z lekka przybrała nienaturalny uśmiech.
— Jestem wiedźminem i podejmę się zlecenia. Powiedzcie jak sprawa się ma, kto wyruszył, gdzie, jak długo komratów nie ma i co to za artefakty. Rzecz jasna o ile taką wiedzą dysponujecie. Wszelakoż by plan działania stworzyć, należałoby jakiekolwiek informację zdobyć. Być może pośpiesznie podejmuję temat, lecz gdy mowa o życiu waszych kompanów, czas gra tu główną rolę — wyjaśniła spokojnie, utkwiwszy spojrzenie w staruszku. Następnie uniosła lekko brodę, odwracając głowę w bok, na zgromadzone w pomieszczeniu przedmioty. Sprawę stawki pozostawiła na potem, co by mieć podstawę do wyceny.
— Niemniej kolekcja wydaje się intrygująca i chętnie spojrzę na nią, gdy przyjdzie ku temu sposobność. Cóż takiego wyjątkowego się w niej znajduje, jeśli spytać można? — Zdecydowanie chciała poznać, jaka siła poruszyła medalionem. Na to niestety będzie swoja kolej.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław