Dzielnica Włókiennicza
Dzielnica Włókiennicza
Skupione wokół Placu Bławatnego w północnej części miasta królestwo wszystkich w jakikolwiek sposób związanych z przemysłem włókienniczym — od tkaczy i farbiarzy, przez drobnych kupców i magnatów handlowych, po krawców i kreatorów mody. Wszyscy oni mają tu swoje warsztaty, składy, sklepy, stragany i biura, a nierzadko również mieszkania, choć mało kto używa tych ostatnich zgodnie z przeznaczeniem. Generowane na okrągło przez liczne manufaktury smród i hałas sprawiły, że większość lokali mieszkalnych została zaadaptowana na magazyny, nazywane przez tutejszych „spichrzami sukiennymi”. Mimo wojny i niedogodności związanych z warunkami bytowymi jest to obecnie jedna z ludniejszych i najlepiej prosperujących dzielnic w mieście, a to dzięki staraniom zawiązanej tuż po wojnie Włókienniczej Kongregacji Kupieckiej Stołecznego Miasta Vengerbergu.
Ilość słów: 0
Re: Dzielnica Włókiennicza
Wąskie brukowane uliczki, pielęgnowane miejskie zieleńce i cienie bram raz po raz mijały jej przed oczami. Prowadzący ją przez miasto Aust okazał się być dobrym przewodnikiem, wybierając mniej uczęszczane i spokojne uliczki, z dala od tętniącego gwarem serca miasta. Vengerberg, w przeciwieństwie do Rivii, mógł poszczycić się szerszą i nieco schludniejszą zabudową. Gdzieniegdzie, zwłaszcza przy murach, dostrzegła świeży jeszcze kamień i niedawno bielone ściany.
— Miasto — jak każdy dobry przewodnik, Aust opowiadał podczas oprowadzania. — Jest zbudowane na planie takiego jakby... półkola? Północny mur kończy się płasko, a po drugiej stronie, za rzeką, na wzniesieniu stoi zamek i królewski dwór. Ale króla obecnie tam nie ma. Razem z doradcami wybył do Aldersbergu. Powiadają, że dlatego, coby doglądać tamtejszego rzemiosła! A ten plac, na który właśnie wyjdziemy, nazywa się Bławatny!
Chłopak ponownie zmuszony był przekrzykiwać ciżbę i czyniony przez nią gwar, bo plac nazywający się Bławatnym, położony w północnej części miasta uchodzio za jedno z największych centrów handlu sukiennego na całej Północny.
Wokół, oprócz ludzi, mieniło się od kolorów. Cieszących oko barwnych frontów świeżo odmalowanych kamienic. Inkrustowanych i malowanych, konkurujących kunsztem i jakością szyldów. Barwnych płacht straganów wypełnionych belami materiałów wszystkich możliwych odmian i deseni. Strojnych i dostatnio odzianych kupców, przebranych w zawoje i galanterię, dający po oczach modnymi ostatnio i bajecznie drogimi barwami bursztynowej żółci i indyga.
Otaczające ich stoiska oferowały rozmaite tkaniny i ich pochodne w modnych fasonach. Poważne zakłady krawieckie oczekiwały bogatszej klienteli w zacenionych i kameralnych parterach otaczających ich kamienic. Zakłady mniej poważne same wychodziły na ulicę lub rozstawiały się na nich prowizorycznymi stoiskami, zachęcając do darmowych przymiarek. Tu i ówdzie, jak bywało to we wszystkich tego typu miejscach, kręcili się też pokątni handlarze i organizatorzy rozrywek wszelakich — od dyskretnego hazardu, po nierząd i pozostałe potrzeby fizjologiczne.
— Miasto — jak każdy dobry przewodnik, Aust opowiadał podczas oprowadzania. — Jest zbudowane na planie takiego jakby... półkola? Północny mur kończy się płasko, a po drugiej stronie, za rzeką, na wzniesieniu stoi zamek i królewski dwór. Ale króla obecnie tam nie ma. Razem z doradcami wybył do Aldersbergu. Powiadają, że dlatego, coby doglądać tamtejszego rzemiosła! A ten plac, na który właśnie wyjdziemy, nazywa się Bławatny!
Chłopak ponownie zmuszony był przekrzykiwać ciżbę i czyniony przez nią gwar, bo plac nazywający się Bławatnym, położony w północnej części miasta uchodzio za jedno z największych centrów handlu sukiennego na całej Północny.
Wokół, oprócz ludzi, mieniło się od kolorów. Cieszących oko barwnych frontów świeżo odmalowanych kamienic. Inkrustowanych i malowanych, konkurujących kunsztem i jakością szyldów. Barwnych płacht straganów wypełnionych belami materiałów wszystkich możliwych odmian i deseni. Strojnych i dostatnio odzianych kupców, przebranych w zawoje i galanterię, dający po oczach modnymi ostatnio i bajecznie drogimi barwami bursztynowej żółci i indyga.
Otaczające ich stoiska oferowały rozmaite tkaniny i ich pochodne w modnych fasonach. Poważne zakłady krawieckie oczekiwały bogatszej klienteli w zacenionych i kameralnych parterach otaczających ich kamienic. Zakłady mniej poważne same wychodziły na ulicę lub rozstawiały się na nich prowizorycznymi stoiskami, zachęcając do darmowych przymiarek. Tu i ówdzie, jak bywało to we wszystkich tego typu miejscach, kręcili się też pokątni handlarze i organizatorzy rozrywek wszelakich — od dyskretnego hazardu, po nierząd i pozostałe potrzeby fizjologiczne.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dzielnica Włókiennicza
— Ładnie tu macie! Hagge przy tym blednie, a takiego tłumu to nie widziałam od kiedy łaziłam po Wyzimie, słowo daję! Brakowało mi tego, po takim czasie na szlaku! — podsumowała ogólnie, w dużej mierze zaabsorbowana chłonięciem aury miasta, które ponad wszelką wątpliwość przypadało jej do gustu. Choć to akurat od normy nie odchodziło, bowiem miasta, na ogół, były jej ulubionym rodzajem habitatu. — Wygląda na to, że tutaj większość zniszczeń po wojnie odbudowano! A skoro król wybrał się do Aldersbergu to tam pewnie jest mniej kolorowo! Gospodarce przyda się porządny kopniak w rzyć! No ale... zobaczmy, tedy, co Plac Bławatny ma do zaoferowania!
Elfka, poza słuchaniem i przekrzykiwaniem gwaru, przez cały czas pilnowała się Austa, nie chcąc go przez przypadek zgubić w owym tłumie, traktując go po trochu jak właściwego przewodnika, po trochu jak opiekuna, a jeszcze po trochu jak żywy talizman, który miał odwieść potencjalnych obwiesi, czyniąc z niej cel idący u boku mężczyzny, zatem i o wiele mniej warty rzezania, czy też innych społecznie pogardzanych działań o mniej lub bardziej wątpliwej legalności. Trzymała się tedy blisko, choć — zgodnie z jego wcześniejszą prośbą — łapać za ramię już nie próbowała.
— Mówiłeś, żeś prawie ekonom, rachować umiesz. To może trzymaj srebro, płacić będziesz? Jak zobaczą, żem elfka, to zaraz ceny podbiją, a z tobą to co innego — tym razem już nie próbowała przekrzykiwać harmidru, miast tego po prostu zbliżyła sam dystans do ucha adresata, przygotowując mieszek do szybkiego przekazania chłopakowi ze swojej sakwy, o ile ten zgodziłby się go przyjąć.
— Konkretnie to potrzebna mi zapasowa koszula, albo dwie, para spodni, spódnica... i może jakaś opończa bo lato idzie. O — i jeszcze trochę materiału na bandaże, bo mi się kończy. I maść na rany w sumie też... Spirytusu muszę kupić... — zaczęła wymieniać, wyraźnie starając sobie przypomnieć czy jest coś jeszcze co będzie jej w najbliższej przyszłości potrzebne.
Rzecz jasna, nie dla niej drogie atłasy i jedwab. Nie dla niej drogie sklepy poukrywane w przyjemnym, chłodnawym cieniu kamienic. Istka chciała po taniości i wiedziała, że nawet po zakupach towarzyszącemu jej fircykowi w zgodności z najnowszą modą raczej nie dorówna. Dlatego też od straganów planowała swoje poszukiwania zacząć. Biorąc pod uwagę dzielnicę w jakiej się znajdowali — z ogromem wyboru nie powinno być problemu. Najlepiej pewnie byłoby poszukać elfiego sprzedawcy, bo i szansa na bandycką marżę najmniejsza, ale nie miała pewności czy w ogóle pozwalają tu handlować nieludziom. Toteż nie było co wybrzydzać, chociaż też starała się wyłuskać spośród ludzkich straganiarzy tych, którzy wydawali się względnie sympatyczni, albo w ogóle znaleźć stragan przy którym kupowaliby jej pobratymcy.
Elfka, poza słuchaniem i przekrzykiwaniem gwaru, przez cały czas pilnowała się Austa, nie chcąc go przez przypadek zgubić w owym tłumie, traktując go po trochu jak właściwego przewodnika, po trochu jak opiekuna, a jeszcze po trochu jak żywy talizman, który miał odwieść potencjalnych obwiesi, czyniąc z niej cel idący u boku mężczyzny, zatem i o wiele mniej warty rzezania, czy też innych społecznie pogardzanych działań o mniej lub bardziej wątpliwej legalności. Trzymała się tedy blisko, choć — zgodnie z jego wcześniejszą prośbą — łapać za ramię już nie próbowała.
— Mówiłeś, żeś prawie ekonom, rachować umiesz. To może trzymaj srebro, płacić będziesz? Jak zobaczą, żem elfka, to zaraz ceny podbiją, a z tobą to co innego — tym razem już nie próbowała przekrzykiwać harmidru, miast tego po prostu zbliżyła sam dystans do ucha adresata, przygotowując mieszek do szybkiego przekazania chłopakowi ze swojej sakwy, o ile ten zgodziłby się go przyjąć.
— Konkretnie to potrzebna mi zapasowa koszula, albo dwie, para spodni, spódnica... i może jakaś opończa bo lato idzie. O — i jeszcze trochę materiału na bandaże, bo mi się kończy. I maść na rany w sumie też... Spirytusu muszę kupić... — zaczęła wymieniać, wyraźnie starając sobie przypomnieć czy jest coś jeszcze co będzie jej w najbliższej przyszłości potrzebne.
Rzecz jasna, nie dla niej drogie atłasy i jedwab. Nie dla niej drogie sklepy poukrywane w przyjemnym, chłodnawym cieniu kamienic. Istka chciała po taniości i wiedziała, że nawet po zakupach towarzyszącemu jej fircykowi w zgodności z najnowszą modą raczej nie dorówna. Dlatego też od straganów planowała swoje poszukiwania zacząć. Biorąc pod uwagę dzielnicę w jakiej się znajdowali — z ogromem wyboru nie powinno być problemu. Najlepiej pewnie byłoby poszukać elfiego sprzedawcy, bo i szansa na bandycką marżę najmniejsza, ale nie miała pewności czy w ogóle pozwalają tu handlować nieludziom. Toteż nie było co wybrzydzać, chociaż też starała się wyłuskać spośród ludzkich straganiarzy tych, którzy wydawali się względnie sympatyczni, albo w ogóle znaleźć stragan przy którym kupowaliby jej pobratymcy.
Ilość słów: 0
Re: Dzielnica Włókiennicza
Aust kiwał głową na jej słowa, chłonąc aurę miasta powściągliwiej od debiutującej w jego murach Istki, rozglądając się dyskretnie po ciżbie i mijanych w drodze stoiskach.
Plac Bławatny miał do zaoferowania szeroki asortyment wyrobów tekstylnych na każdą kieszeń i nie tylko. Przechadzając się między dwoma straganami z jedwabnymi wzorzystymi chustami, minęli sprzedawcę precli, dziewczynę z naręczem kociąt oraz niewiastę w średnim wieku wyplatającą koszyki z wikliny.
„Prawie ekonom” pokraśniał jednocześnie połechtany i zdeprymowany nadaną mu funkcją. Bez słowa przyjął od niej sakiewkę i ponownie potwierdził skinieniem. Wysłuchawszy jej listy zakupów, prowadził w kierunku skupionych na skraju placu bazarowych stoisk, gdzie miał nadzieję zaopatrzyć siebie samemu oraz Istkę w solidne okrycia w rozsądnych cenach.
Wszyscy mijani po drodze sprzedawcy, widzący klientów z sakiewkami w ręku usiłowali wydawać się względnie sympatyczni, niektórzy z lepszym, inni z gorszym rezultatem. Zrazu nie dostrzegała wśród nich nikogo ze swoich ziomków. Minąwszy hałaśliwie skupującego stare gałgany domokrążcę z taczką i dwóch kłócących się o ostatnią belę perkalu kupców, na rogu jednej z kamienic, przy porośniętej bluszczem ścianie zauważyła stoisko ubranego wedle prawideł mody Aen Seidhe jasnowłosego elfa. Ktoś uprzedził ich jednak. Stoisko było okupowane przez trzech osobników. Wszyscy trzej ubrani w wymięte kaftany i połatane portki, istotnie wyglądali na pilnie potrzebujących odświeżenia garderoby.
Wnikliwsza obserwacja pozwoliła Istce mniemać, że wcale nie mieli zamiaru niczego kupować. Pozostali przechodnie nie zapuszczali się do stoiska, a ci, którzy zamierzali, szybko weryfikowali zamiar, obchodząc je szerokim łukiem. Ruchy i miny otaczającego elfa tria, skutecznie ich do tego zniechęcały. Elfi sprzedawca milczał, odpowiadając całej trójce beznamiętnym wzrokiem chłodnym milczeniem. Reakcja ta była ewidentnie nie w smak ciemnemu typkowi, który zdawał się przemawiać w imieniu całej trójki. Przemawiał zaś bez ustanku, z przyklejonym do kanciastej gęby uśmiechem. Bynajmniej nie życzliwym.
Plac Bławatny miał do zaoferowania szeroki asortyment wyrobów tekstylnych na każdą kieszeń i nie tylko. Przechadzając się między dwoma straganami z jedwabnymi wzorzystymi chustami, minęli sprzedawcę precli, dziewczynę z naręczem kociąt oraz niewiastę w średnim wieku wyplatającą koszyki z wikliny.
„Prawie ekonom” pokraśniał jednocześnie połechtany i zdeprymowany nadaną mu funkcją. Bez słowa przyjął od niej sakiewkę i ponownie potwierdził skinieniem. Wysłuchawszy jej listy zakupów, prowadził w kierunku skupionych na skraju placu bazarowych stoisk, gdzie miał nadzieję zaopatrzyć siebie samemu oraz Istkę w solidne okrycia w rozsądnych cenach.
Wszyscy mijani po drodze sprzedawcy, widzący klientów z sakiewkami w ręku usiłowali wydawać się względnie sympatyczni, niektórzy z lepszym, inni z gorszym rezultatem. Zrazu nie dostrzegała wśród nich nikogo ze swoich ziomków. Minąwszy hałaśliwie skupującego stare gałgany domokrążcę z taczką i dwóch kłócących się o ostatnią belę perkalu kupców, na rogu jednej z kamienic, przy porośniętej bluszczem ścianie zauważyła stoisko ubranego wedle prawideł mody Aen Seidhe jasnowłosego elfa. Ktoś uprzedził ich jednak. Stoisko było okupowane przez trzech osobników. Wszyscy trzej ubrani w wymięte kaftany i połatane portki, istotnie wyglądali na pilnie potrzebujących odświeżenia garderoby.
Wnikliwsza obserwacja pozwoliła Istce mniemać, że wcale nie mieli zamiaru niczego kupować. Pozostali przechodnie nie zapuszczali się do stoiska, a ci, którzy zamierzali, szybko weryfikowali zamiar, obchodząc je szerokim łukiem. Ruchy i miny otaczającego elfa tria, skutecznie ich do tego zniechęcały. Elfi sprzedawca milczał, odpowiadając całej trójce beznamiętnym wzrokiem chłodnym milczeniem. Reakcja ta była ewidentnie nie w smak ciemnemu typkowi, który zdawał się przemawiać w imieniu całej trójki. Przemawiał zaś bez ustanku, z przyklejonym do kanciastej gęby uśmiechem. Bynajmniej nie życzliwym.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dzielnica Włókiennicza
Zobaczywszy na powrót czerwień mieniącą się na austowskiej twarzy, poczęła z raz kolejny zastanawiać się czy aby nie palnęła jakiejś gafy, albo nie złamała jakiejś nieformalnej reguły społecznej. Nie znajdując jednak w swoich czynach uchybienia, szybko o sytuacji zapomniała, jako że niechybnie pochłonęły ją mieniące się dookoła kolory towarów różnych i wszelakich. Jak to na targu włókienniczym. Stoczyła nawet krótki pojedynek z myślami, czy aby precla nie kupić, ot tak dla smaku, ale jadła wcale nie tak dawno, więc zdecydowała, że najwyżej uszczknie jednego w drodze powrotnej. Albo zwyczajnie zaprosi Austa do karczmy, jak starczy czasu i srebra.
Od czasu do czasu podchodziła do tego czy owego straganu, bo coś przykuło jej uwagę. Nic jednak na tyle, by choćby spytała o cenę, co najwyżej jeno uprzejmie dziękowała sprzedawcy, zachwalającemu swe wyroby, by nie wyjść na prostaczkę, czy inną wieśniaczkę. Dalsze szukanie owocnym się jednak okazało, bo elfom jednak najwyraźniej wolno było tu handlować, co też potwierdzała obecność blondwłosego Aen Seidhe. Jakkolwiek jednak sama jego osoba była raczej zachętą, by podejść i przyjrzeć się asortymentowi, to towarzysząca mu trójka zbójów już niekoniecznie.
Szybka ocena sytuacji i dziewczyna wiedziała już, że nic tutaj nie wskóra. Wystarczająco długo już po tej ziemi chodziła, by jasnym dla niej było, że pakowanie w awanturę własnego nosa skończyłoby się w jej przypadku co najwyżej koniecznością samokuracji. Tym bardziej, że Aust waligóry bynajmniej nie przypominał, w skutek czego skończyć mógł równie marnie.
— Wyczuwam kłopoty. Udawaj że nic nie widzisz, bo jeszcze i nam po gębie dadzą. Jak będzie trza, to pomożemy jak odejdą — wyszeptała lakonicznie do ucha swego towarzysza, łapiąc się go przy tym, w dużej mierze mimo woli. Sama natomiast udawała, jak spora część tłumu zresztą, że nie patrzy, że zaabsorbowało ją z daleka coś zupełnie innego, choć starała się stanąć na tyle blisko by spróbować podsłuchać. Gdy nadstawiała elfiego ucha, jej oko, pomijając uwagę poświęcaną innym, okolicznym straganom, w rzeczywistości szukało miejskiego strażnika. Tak na wszelki wypadek, jakby awantura dosięgnęła w jakiś sposób też ich.
Jakkolwiek brutalna była rzeczywistość — lepiej jasnowłosy elf niż ona albo Aust, nawet jeśli serce jej się krajało, wyczuwając że sprzedawca zaraz zbierze baty.
Od czasu do czasu podchodziła do tego czy owego straganu, bo coś przykuło jej uwagę. Nic jednak na tyle, by choćby spytała o cenę, co najwyżej jeno uprzejmie dziękowała sprzedawcy, zachwalającemu swe wyroby, by nie wyjść na prostaczkę, czy inną wieśniaczkę. Dalsze szukanie owocnym się jednak okazało, bo elfom jednak najwyraźniej wolno było tu handlować, co też potwierdzała obecność blondwłosego Aen Seidhe. Jakkolwiek jednak sama jego osoba była raczej zachętą, by podejść i przyjrzeć się asortymentowi, to towarzysząca mu trójka zbójów już niekoniecznie.
Szybka ocena sytuacji i dziewczyna wiedziała już, że nic tutaj nie wskóra. Wystarczająco długo już po tej ziemi chodziła, by jasnym dla niej było, że pakowanie w awanturę własnego nosa skończyłoby się w jej przypadku co najwyżej koniecznością samokuracji. Tym bardziej, że Aust waligóry bynajmniej nie przypominał, w skutek czego skończyć mógł równie marnie.
— Wyczuwam kłopoty. Udawaj że nic nie widzisz, bo jeszcze i nam po gębie dadzą. Jak będzie trza, to pomożemy jak odejdą — wyszeptała lakonicznie do ucha swego towarzysza, łapiąc się go przy tym, w dużej mierze mimo woli. Sama natomiast udawała, jak spora część tłumu zresztą, że nie patrzy, że zaabsorbowało ją z daleka coś zupełnie innego, choć starała się stanąć na tyle blisko by spróbować podsłuchać. Gdy nadstawiała elfiego ucha, jej oko, pomijając uwagę poświęcaną innym, okolicznym straganom, w rzeczywistości szukało miejskiego strażnika. Tak na wszelki wypadek, jakby awantura dosięgnęła w jakiś sposób też ich.
Jakkolwiek brutalna była rzeczywistość — lepiej jasnowłosy elf niż ona albo Aust, nawet jeśli serce jej się krajało, wyczuwając że sprzedawca zaraz zbierze baty.
Ilość słów: 0
Re: Dzielnica Włókiennicza
— Hm? — Aust otrząsnął się z zamyślenia. Istka zdążyła już zauważyć, że zdarzało mu się to nagminnie. Wbrew jej zaleceniom, chłopak popatrzył się dokładnie w kierunku, przed którym go przestrzegła. Jej konspiracja była jednak na wyrost, bo uczestnicy sytuacji nie zwracali uwagi na postronnych przechodniów, zaś postronni przechodnie odwzajemniali przysługę.
Najmłodszy z siódemki Von Molauchów i niedoszły ekonom zacisnął wargi i rozejrzał się nerwowo po placu, jak gdyby odczytując myśli i zamiary elfki. Kto wie, może i faktycznie czytał?
— I oczywiście żadnego strażnika w pobliżu… — Chłopak zwolnił kroku, zatrzymując się pośrodku Bławatnego. Jego twarz wyrażała konflikt kilku sprzecznych myśli, a rozlatane oczy i nerwowe ruchy zdradzały ich płochość. Powierzona mu przez Istkę sakiewka przechodziła mu z ręki do ręki, ani myśląc wybawić go od dylematu, czy choćby pomóc zmniejszyć napięcie. Znajdujące się w środku grosiwo pobrzękiwało coraz szybciej w rytm przybierającego na sile tiku.
W końcu otrząsnął się, po raz drugi w ciągu tej samej minuty. Otrząsnąwszy, odetchnął ciężko i wyprostował, wręczając Istce jej mieszek.
— Masz. Popilnuj — polecił jej, po chwili namysłu dorzucając również swoją własną, odpiętą od pasa sakiewkę. Szykując się do zrobienia czegoś głupiego, czego od niego nie oczekiwała, dziarsko i przezornie podciągnął rękawy świeżej koszuli. Dziarskości ujmował mu fakt, że blade, poznaczone wyblakłymi plamami atramentu dłonie cokolwiek mu się trzęsły. — I zaczekaj tu na mnie.
Z tymi słowami oraz parą sakiewek (po jednej na dłoń) pozostawił ją samą, ruszając w kierunku dostrzeżonej sceny z trzema drabami i elfem, z zamiarem odegrania swojej części jako deus ex machina. A wyglądając przy tym ni mniej, ni więcej jak bean wyprawiający się na swój debiut w lupanarze. Poruszał się szybko. Na tyle szybko, by nie mogła go dogonić, nie zwracając na siebie uwagi. Na to było zresztą już za późno, bo jeden z rekieterów, stojący najbliżej i ostrzyżony na krótką szczecinę, nie mógł nie zauważyć maszerującego w ich stronę Austa. Znać było to nawet z daleka, kiedy wyraz zaskoczenia na zrazu znudzonej i zakazanej gębie przepoczwarzył się w pełen złośliwej nadziei, a jego łokieć trącił drugiego kompana.
Najmłodszy z siódemki Von Molauchów i niedoszły ekonom zacisnął wargi i rozejrzał się nerwowo po placu, jak gdyby odczytując myśli i zamiary elfki. Kto wie, może i faktycznie czytał?
— I oczywiście żadnego strażnika w pobliżu… — Chłopak zwolnił kroku, zatrzymując się pośrodku Bławatnego. Jego twarz wyrażała konflikt kilku sprzecznych myśli, a rozlatane oczy i nerwowe ruchy zdradzały ich płochość. Powierzona mu przez Istkę sakiewka przechodziła mu z ręki do ręki, ani myśląc wybawić go od dylematu, czy choćby pomóc zmniejszyć napięcie. Znajdujące się w środku grosiwo pobrzękiwało coraz szybciej w rytm przybierającego na sile tiku.
W końcu otrząsnął się, po raz drugi w ciągu tej samej minuty. Otrząsnąwszy, odetchnął ciężko i wyprostował, wręczając Istce jej mieszek.
— Masz. Popilnuj — polecił jej, po chwili namysłu dorzucając również swoją własną, odpiętą od pasa sakiewkę. Szykując się do zrobienia czegoś głupiego, czego od niego nie oczekiwała, dziarsko i przezornie podciągnął rękawy świeżej koszuli. Dziarskości ujmował mu fakt, że blade, poznaczone wyblakłymi plamami atramentu dłonie cokolwiek mu się trzęsły. — I zaczekaj tu na mnie.
Z tymi słowami oraz parą sakiewek (po jednej na dłoń) pozostawił ją samą, ruszając w kierunku dostrzeżonej sceny z trzema drabami i elfem, z zamiarem odegrania swojej części jako deus ex machina. A wyglądając przy tym ni mniej, ni więcej jak bean wyprawiający się na swój debiut w lupanarze. Poruszał się szybko. Na tyle szybko, by nie mogła go dogonić, nie zwracając na siebie uwagi. Na to było zresztą już za późno, bo jeden z rekieterów, stojący najbliżej i ostrzyżony na krótką szczecinę, nie mógł nie zauważyć maszerującego w ich stronę Austa. Znać było to nawet z daleka, kiedy wyraz zaskoczenia na zrazu znudzonej i zakazanej gębie przepoczwarzył się w pełen złośliwej nadziei, a jego łokieć trącił drugiego kompana.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dzielnica Włókiennicza
Elfka odebrała przekazane jej sakiewki, chowając je głęboko na dno swojej podróżnej sakwy, przy czym na tą pierwszą reagując początkowo tylko zmarszczeniem czoła, ale już przy drugiej doskonale rozumiała co się święci. Nie spodobało jej się to na tyle, że od razu wyraziła swoje niezadowolenie wobec planu, na który określenie „kretyński” i tak byłoby dość łagodne.
— Czyś ty zgłupiał?! — wysyczała nerwowo, starając się nie podnosić głosu — Przecież oni cię... — nie dokończyła, bo gdy wypowiadała drugie zdanie, chłopaczek już dziarsko maszerował w kierunku represjonowanego elfa-handlarza i jego straganu, będącego w tym momencie pod tymczasową okupacją trzech drabów. — Psiakrew!
Idiota! No normalnie idiota! Bohatyrstwa mu się zachciało! Błędny rycerz chędożony... Gdyby chociaż chodziło o jakąś damę w opresji — pewnie by mogła zrozumieć, bo w jego wieku na ogół jeszcze zdarzało się myśleć kuśką a nie głową, ale jeśli dobrze odczytała jego zamiary to młokos właśnie w obronie blondwłosego elfa zamierzał popełnić największy błąd. Może nie życia, ale na pewno co najmniej tego tygodnia. Jeśli nie miesiąca.
Ruszyła za nim, choć też nie bez stoczenia wcześniej krótkiej bitwy z własnymi myślami. Udało jej się zmusić własne nogi. Spokojnie i miarowo — nawet nie próbowała go dogonić, trzymała dystans, bo też nie chciała skończyć w samym środku zawieruchy, która mogła wybuchnąć w ciągu następnych minut, albo i sekund. Ostatecznie zatrzymała się jakieś kilka sążni za swym towarzyszem, tak by móc w wypadku kłopotów spróbować dać nogę. A jeśli nie — żeby móc chociaż wesprzeć go słowem i ugruntować pozycję negocjacyjną. Czekała na rozwój wydarzeń, zdając sobie sprawę, że jest już za późno żeby odwieść ucznia od bezpośredniej ingerencji.
— Czyś ty zgłupiał?! — wysyczała nerwowo, starając się nie podnosić głosu — Przecież oni cię... — nie dokończyła, bo gdy wypowiadała drugie zdanie, chłopaczek już dziarsko maszerował w kierunku represjonowanego elfa-handlarza i jego straganu, będącego w tym momencie pod tymczasową okupacją trzech drabów. — Psiakrew!
Idiota! No normalnie idiota! Bohatyrstwa mu się zachciało! Błędny rycerz chędożony... Gdyby chociaż chodziło o jakąś damę w opresji — pewnie by mogła zrozumieć, bo w jego wieku na ogół jeszcze zdarzało się myśleć kuśką a nie głową, ale jeśli dobrze odczytała jego zamiary to młokos właśnie w obronie blondwłosego elfa zamierzał popełnić największy błąd. Może nie życia, ale na pewno co najmniej tego tygodnia. Jeśli nie miesiąca.
Ruszyła za nim, choć też nie bez stoczenia wcześniej krótkiej bitwy z własnymi myślami. Udało jej się zmusić własne nogi. Spokojnie i miarowo — nawet nie próbowała go dogonić, trzymała dystans, bo też nie chciała skończyć w samym środku zawieruchy, która mogła wybuchnąć w ciągu następnych minut, albo i sekund. Ostatecznie zatrzymała się jakieś kilka sążni za swym towarzyszem, tak by móc w wypadku kłopotów spróbować dać nogę. A jeśli nie — żeby móc chociaż wesprzeć go słowem i ugruntować pozycję negocjacyjną. Czekała na rozwój wydarzeń, zdając sobie sprawę, że jest już za późno żeby odwieść ucznia od bezpośredniej ingerencji.
Ilość słów: 0
Re: Dzielnica Włókiennicza
Aust nie słuchał. Błędny rycerz chędożony von Molauch nadchodził w kierunku straganu i trzech rzezimieszków, których uwaga skierowana była już tylko na niego. Ich ciemne, ogorzałe gęby rozjeżdżały się w nieładnych, pełnych złośliwej oskomy uśmiechach.
— Patrzajta, chłopcy! Bohater idzie! — zarechotał ten szczeciniasty, odsuwając się od straganu i postępując krok naprzeciw Molaucha, taksując go od ciżem do czubka głowy. Jego kompani — podstarzały i skulfoniały na fizys przez nadużywanie alkoholu od wczesnej młodości oraz czarniawy i zarośnięty jak szympans, zaśmiali mu się do wtóru.
— Czego się lepisz? — dorzucił swoje trzy koppery ten drugi, nie siląc się na oryginalność w doborze zaczepki. — Mam cię strzaskać?
— Zgubiłeś się niańce, chłystku? — zagaił drwiąco pierwszy, spluwając na bruk obficie i na zielono. — O, chyba nawet lezie po zgubę!
Szczecina i szympans obejrzeli się na nadchodzącą Istkę, lecz biorąc szybko powracając do Austa, który zatrzymał się przed nimi z podniesioną głową i godnej, podpatrzonej u Asterala pozie.
— Zostawcie pana elfa w spokoju — oznajmił im, przezwyciężając ściśnięte gardło i siląc się na godny ton. — Albo bardzo tego pożałujecie.
Jasnowłosy elf, jak dotąd zewnętrznie nieporuszony całą sytuacją i panujący nad twarzą, przyciągnął spojrzenie swojej rodaczki. W jego oczach odczytała niepewność oraz niemą prośbę, popartą ledwie widocznym ruchem głowy. Nie była to bynajmniej prośba o pomoc, a ruch nie sposób było uznać za potakujący.
Obwiesie tym razem nie zarechotali w odpowiedzi. Wiodący rej szczeciniasty, skwitował słowa młodzieńca pełnym udawanej powagi kiwnięciem, ściągnięciem warg i szerszym otwarciem oczu, wyrażającym parodię uznania.
— No, panowie, chyba szacunek, co? — kontynuował przedstawienie, wyraźnie ubawiony Szczecina, rozkoszując się całą sytuacją i budowanym przed spodziewanym finiszem napięciem. — Taki gołowąs, taki mlekosys. A gada by udzielne panisko.
— Bez broni — gwizdnął Szympans, pretendując do miana brakującego ogniwa nie tylko małpią fizjonomią, ale idącą z nią w parze mimiką. — Samojeden na trzech. Oj, oj!
— Za to z pannicą — smarknął Kulfon, szukając czegoś w przepastnych kieszeniach sznurowanych, porwanych portek. Istka poniewczasie rozpoznała rivski akcent przebijający z jego słów jak i mowy pozostałych dwóch. — Za to jedno należą mu się jakie fory. Nie uważata?
Zanim dowiedzieli się, co sądzą pozostali, Aust wszedł im w słowo. Lecz, to co powiedział, nie było skierowane do nich, lecz stojącej za nim elfki.
— Zakryj oczy.
— Co? — nie rozumiał szympans, podczas gdy reszta skwitowała to parsknięciem, zaś stojący najbliżej krótko ogolony dodatkowo ruszył wprost na Austa.
Młody von Molauch wykonał krótki gest na wysokości twarzy, mający niewiele wspólnego z uliczną walką. Gestowi towarzyszyło kilka sylab układających się w krótkie słowo. Dla Istki i nękanego sprzedawcy jakby znajome. Nie usłyszała dokładnie jakie, bo nagły huk zakłuł ją w uszy, powodując ich przeciągłe dzwonienie.
A zaraz potem zrobiło się jasno. Bardzo jasno. Zupełnie jak gdyby słońce właśnie eksplodowało.
— Patrzajta, chłopcy! Bohater idzie! — zarechotał ten szczeciniasty, odsuwając się od straganu i postępując krok naprzeciw Molaucha, taksując go od ciżem do czubka głowy. Jego kompani — podstarzały i skulfoniały na fizys przez nadużywanie alkoholu od wczesnej młodości oraz czarniawy i zarośnięty jak szympans, zaśmiali mu się do wtóru.
— Czego się lepisz? — dorzucił swoje trzy koppery ten drugi, nie siląc się na oryginalność w doborze zaczepki. — Mam cię strzaskać?
— Zgubiłeś się niańce, chłystku? — zagaił drwiąco pierwszy, spluwając na bruk obficie i na zielono. — O, chyba nawet lezie po zgubę!
Szczecina i szympans obejrzeli się na nadchodzącą Istkę, lecz biorąc szybko powracając do Austa, który zatrzymał się przed nimi z podniesioną głową i godnej, podpatrzonej u Asterala pozie.
— Zostawcie pana elfa w spokoju — oznajmił im, przezwyciężając ściśnięte gardło i siląc się na godny ton. — Albo bardzo tego pożałujecie.
Jasnowłosy elf, jak dotąd zewnętrznie nieporuszony całą sytuacją i panujący nad twarzą, przyciągnął spojrzenie swojej rodaczki. W jego oczach odczytała niepewność oraz niemą prośbę, popartą ledwie widocznym ruchem głowy. Nie była to bynajmniej prośba o pomoc, a ruch nie sposób było uznać za potakujący.
Obwiesie tym razem nie zarechotali w odpowiedzi. Wiodący rej szczeciniasty, skwitował słowa młodzieńca pełnym udawanej powagi kiwnięciem, ściągnięciem warg i szerszym otwarciem oczu, wyrażającym parodię uznania.
— No, panowie, chyba szacunek, co? — kontynuował przedstawienie, wyraźnie ubawiony Szczecina, rozkoszując się całą sytuacją i budowanym przed spodziewanym finiszem napięciem. — Taki gołowąs, taki mlekosys. A gada by udzielne panisko.
— Bez broni — gwizdnął Szympans, pretendując do miana brakującego ogniwa nie tylko małpią fizjonomią, ale idącą z nią w parze mimiką. — Samojeden na trzech. Oj, oj!
— Za to z pannicą — smarknął Kulfon, szukając czegoś w przepastnych kieszeniach sznurowanych, porwanych portek. Istka poniewczasie rozpoznała rivski akcent przebijający z jego słów jak i mowy pozostałych dwóch. — Za to jedno należą mu się jakie fory. Nie uważata?
Zanim dowiedzieli się, co sądzą pozostali, Aust wszedł im w słowo. Lecz, to co powiedział, nie było skierowane do nich, lecz stojącej za nim elfki.
— Zakryj oczy.
— Co? — nie rozumiał szympans, podczas gdy reszta skwitowała to parsknięciem, zaś stojący najbliżej krótko ogolony dodatkowo ruszył wprost na Austa.
Młody von Molauch wykonał krótki gest na wysokości twarzy, mający niewiele wspólnego z uliczną walką. Gestowi towarzyszyło kilka sylab układających się w krótkie słowo. Dla Istki i nękanego sprzedawcy jakby znajome. Nie usłyszała dokładnie jakie, bo nagły huk zakłuł ją w uszy, powodując ich przeciągłe dzwonienie.
A zaraz potem zrobiło się jasno. Bardzo jasno. Zupełnie jak gdyby słońce właśnie eksplodowało.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dzielnica Włókiennicza
Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... — słowo to jak mantrę powtarzała w odmętach własnego umysłu, jakby łudząc się, że w jakiś sposób pomoże, niczym prastare zaklęcie chroniące od złego. Konfrontacja ze zbirami wcale nie zmierzała jednak ku lepszemu, utwierdzając ją w przekonaniu, że musi zrobić coś by druha swego ratować. To jest — Austa. Elfa niekoniecznie, choć może przy właściwych słowach zostawiliby w spokoju też i jego.
Dopatrzyła się spojrzenia tego ostatniego, a więc tym samym i polecenia, wydanego prawie niezauważalnym, niemym gestem. W odpowiedzi pokręciła tylko oszczędnie głową na boki, następnie wskazując równie dyskretnie tęczówkami w kierunku towarzyszącego jej dh'oine, którego najwyraźniej zostawiać nie planowała. Choć na pewno wolałaby być teraz gdziekolwiek indziej, bo wyglądała co najmniej na wystraszoną.
Drwina pierwszego draba o niańce przywiodła jej na myśl łgarstwo, które mogłaby im wcisnąć. Gdyby tak von Molaucha przedstawić jako „syna rajcy miejskiego, który w swej młodzieńczej głupocie najzwyczajniej szuka guza i z oczywistych racji należy brać poprawkę na jego gadanie, bo jak paniczowi się dostanie to biada...” Tak to mogłoby zadziałać, tym bardziej, że chłopak ubrany był adekwatnie.
Na dodatek oprawcy byli w większości Rivami, co poznała bez wysiłku. W nerwowej próbie spojrzenia każdemu w twarz nie rozpoznała jednak żadnego z nich, mimo czterdziestoletniego pomieszkiwania w Rivii. I w sumie nie dziwota, bo przypominali raczej takich co chętnie brali udział w pogromie sprzed czterech lat, a takich Istka nawet już wcześniej starała się omijać szerokim łukiem. Nie było więc mowy, żeby apel do wspólnego pochodzenia miał tu coś poradzić.
Już miała się zebrać, by otworzyć gębę i chociaż spróbować spór załagodzić, ale uprzedził ją Aust, bowiem faza wypinania kogucich klat między nim a adwersarzami właśnie dobiegała końca i zaraz dojść miało do rękoczynów. Było za późno. Nie zdążyła.
— Uważaj! — krzyknęła, widząc szarżującego nań ogolonego, przez co nie skupiła się na tym co uczeń właśnie do niej powiedział. Ale ten był już przygotowany.
Istka za to tylko połowicznie. Widząc jasną łunę od razu zablokowała pole widzenia parą rąk. Jej uszy nie dostąpiły już tego przywileju, w skutek czego biały szum pojawił się niemal od razu po eksplozji, skutecznie tłumiąc odgłosy otoczenia. W niezgrabnym uniku próbowała uskoczyć jak najdalej od epicentrum czegoś, co było najprawdopodobniej magicznym zaklęciem, choć od razu po lądowaniu wariujący błędnik wyrwał jej ziemię spod stóp. Dopiero wtedy zrozumiała co mniej więcej się stało i, siedząc już na ziemi, odważyła się spojrzeć tam gdzie powinien stać Aust. I — teoretycznie — rakieterzy i elf, mając nadzieję, że dzieciak ich tym wszystkim nie pozabijał.
Dopatrzyła się spojrzenia tego ostatniego, a więc tym samym i polecenia, wydanego prawie niezauważalnym, niemym gestem. W odpowiedzi pokręciła tylko oszczędnie głową na boki, następnie wskazując równie dyskretnie tęczówkami w kierunku towarzyszącego jej dh'oine, którego najwyraźniej zostawiać nie planowała. Choć na pewno wolałaby być teraz gdziekolwiek indziej, bo wyglądała co najmniej na wystraszoną.
Drwina pierwszego draba o niańce przywiodła jej na myśl łgarstwo, które mogłaby im wcisnąć. Gdyby tak von Molaucha przedstawić jako „syna rajcy miejskiego, który w swej młodzieńczej głupocie najzwyczajniej szuka guza i z oczywistych racji należy brać poprawkę na jego gadanie, bo jak paniczowi się dostanie to biada...” Tak to mogłoby zadziałać, tym bardziej, że chłopak ubrany był adekwatnie.
Na dodatek oprawcy byli w większości Rivami, co poznała bez wysiłku. W nerwowej próbie spojrzenia każdemu w twarz nie rozpoznała jednak żadnego z nich, mimo czterdziestoletniego pomieszkiwania w Rivii. I w sumie nie dziwota, bo przypominali raczej takich co chętnie brali udział w pogromie sprzed czterech lat, a takich Istka nawet już wcześniej starała się omijać szerokim łukiem. Nie było więc mowy, żeby apel do wspólnego pochodzenia miał tu coś poradzić.
Już miała się zebrać, by otworzyć gębę i chociaż spróbować spór załagodzić, ale uprzedził ją Aust, bowiem faza wypinania kogucich klat między nim a adwersarzami właśnie dobiegała końca i zaraz dojść miało do rękoczynów. Było za późno. Nie zdążyła.
— Uważaj! — krzyknęła, widząc szarżującego nań ogolonego, przez co nie skupiła się na tym co uczeń właśnie do niej powiedział. Ale ten był już przygotowany.
Istka za to tylko połowicznie. Widząc jasną łunę od razu zablokowała pole widzenia parą rąk. Jej uszy nie dostąpiły już tego przywileju, w skutek czego biały szum pojawił się niemal od razu po eksplozji, skutecznie tłumiąc odgłosy otoczenia. W niezgrabnym uniku próbowała uskoczyć jak najdalej od epicentrum czegoś, co było najprawdopodobniej magicznym zaklęciem, choć od razu po lądowaniu wariujący błędnik wyrwał jej ziemię spod stóp. Dopiero wtedy zrozumiała co mniej więcej się stało i, siedząc już na ziemi, odważyła się spojrzeć tam gdzie powinien stać Aust. I — teoretycznie — rakieterzy i elf, mając nadzieję, że dzieciak ich tym wszystkim nie pozabijał.
Ilość słów: 0
Re: Dzielnica Włókiennicza
Świat wokół zaczął wyłaniać się z chaosu. Na początku, choć nie całkiem, udało jej się odzyskać słuch. Przeciągłe, świdrujące uszy dzwonienie, które było jej nową ciszą, powoli ustępowało przebijającym przez nie dźwiękom, odległym i zniekształconym jak gdyby ich źródło docierało do niej z dna głębokiej studni.
Skomlenie spłoszonego psa. Wysoki, przypuszczalnie kobiecy wrzask. Głos z rivskim akcentem powtarzający „...rważ mać, klątwy! Klątwy!”. Klątwy, te codzienne, pospolite, w dużym natężeniu i rozmaitości, płynące nieskładnymi potokami z ust pozostałych Rivów.
Oczy otworzyła już na ziemi. Widok placu sprzed eksplozji zatańczył jej przed nosem, rozmył wizję, nałożywszy się na oglądany obecnie obraz. Błędnik i powieki pracowały na pełnych obrotach, by pozbyć się zniekształcenia. Udało się dopiero po dziesięciu mrugnięciach.
Miała obydwie ręce i wszystkie palce. Nie krwawiła, nie wyczuwała spalenizny, nie widziała płonącego wkoło ognia i odrywających się od osmolonych ścian budynku płatów sadzy. Nikt nie wrzeszczał, przynajmniej nie z bólu i nie wrzaskiem zarezerwowanym dla kogoś, komu właśnie urwało kończynę albo przypaliło do żywego mięsa. Eksplozja, niewątpliwie magiczna, okazała się niewypałem.
Mimo to, dla jej zakrytych w ostatniej chwili oczu, niebo z jasnoniebieskiego i bezchmurnego stało się morzem rozżarzonej jasności, nie zachęcając do patrzenia wzwyż. Tedy pierwszym co zobaczyła były ciżmy Austa i bezowocnie usiłującego się odzyskać pion Szympansa raz po raz lądującego na bruku. Jego towarzysz Kulfon, widać weteran awantur kończących się na karczemnych podłogach, w ogóle nie próbował wstawać, wycofując się na czworakach wcale raźnym rakiem.
Jedynym, którym prócz Austa trzymał się na nogach, był ten krótko przystrzyżony. Stojący w chwiejnym i szerokim rozkroku, jedną ręką zakrywał sobie łzawiące ciurkiem powieki, a drugą — macał bezradnie wokół, próbując ucapić kogoś, zapewne Austa, za fraki. Szło mu niesporo — dość powiedzieć, że młody von Molauch opierał się jego próbom, nie poczyniwszy ani jednego kroku w tył.
Zgubiwszy dotychczasową niepewność, stał przed nimi wyprostowany, z uniesioną głową i zatrzymaną w powietrzu dłonią, zastygłą w pół kolejnego gestu. Mówił coś przy tym, ale tym razem we wspólnym, nie Starszej Mowie.
— … pozamieniam w knury! — Usłyszała od połowy zdania. Groźba była cokolwiek na wyrost, bo po pierwsze, na placu niedoszłego boju został tylko zataczający się, bawiący w pijaną ciuciubabkę Przystrzyżony oraz oni — Istka, Aust oraz przecierający oczy elfi sprzedawca, który także odzyskiwał wzrok, instynktownie i w porę naśladując gest medyczki na krótko przed tym jak się zaczęło.
Jednak wcale rychło mogło zrobić się tu tłoczniej. Z okna na piętrze kamienicy, niby kukułka z zegara, wyłoniła się łysa głowa starca w szlafmycy, wykrzykującego larum dla straży ogniowej. Banda szmaciarzy porzuciła wózek z gałganami i pierzchła za róg, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy coś o powtórnym najeździe Czarnych. Podłapała to gruba mieszczka, która wypuszczając z rąk oglądane właśnie giezło wielkości dwuosobowego namiotu, przeszyła powietrze świdrującym falsetem. Chudy i czerwononosy jegomość podpierający ladę pobliskiego stoiska z napitkiem na kwaterki, wyrwany z drzemki podskoczył prawie na sążeń i podniósł kułaki do gardy, wypatrując zagrożenia mętnym wzrokiem.
Harmider rozprzestrzeniał się jak pożar albo zaraza, docierając do dalszych części placu.
Słyszała podniecone głosy, gwizdy i okrzyki dobiegające ich z otwartej przestrzeni. Ale przede wszystkim, widoczne z daleka i trudno wtapiające się w tłum tabardy strażników, podobne do tych, które obserwowała całkiem niedawno pod młynarskim dworkiem. Tabardy oraz ich zbrojni w halabardy właściciele zmierzali w ich kierunku szybkim marszem.
— Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa… — popisał się spóźnioną telepatią Aust, w ostatniej chwili przypominając sobie o Istce. Przypomniawszy, popchnął zataczającego się Ostrzyżonego, który wylądował na ziemi, po czym podbiegł do elfki z odwrotnym zamiarem.
— Ile widzisz palców! — krzyknął jej w twarz, podciągnąwszy ją do pionu i pokazując dwa wyciągnięte u dwóch lewych dłoni, zataczających kręgi przed jej nosem. Widząc nad jej ramieniem jak tabardy, halabardy i ich właściciele przechodzą do truchtu, zdecydował nie czekać na odpowiedź.
— Biegnij — poinstruował ją, obracając w kierunku wąskiej ulicy pełnej kotów i rozwieszonego prania. — Prosto, w lewo, drugie lewo, prawo, przez bramę z kogutem, podwórko za bramą, miń rzeźbę, psa, na rynek, w tłum, pytaj o Belgrano!
Popchnąwszy ją w rzeczonym kierunku, sam prysnął w przeciwnym, pozostawiając ją z decyzją. Mogła postąpić wedle jego sugestii i wskazówek, zaczekać na przybycie straży lub postąpić zgoła inaczej. Cokolwiek zamierzyła — winna była uczynić to jak najszybciej. Obecne okoliczności nie sprzyjały filozofom.
Skomlenie spłoszonego psa. Wysoki, przypuszczalnie kobiecy wrzask. Głos z rivskim akcentem powtarzający „...rważ mać, klątwy! Klątwy!”. Klątwy, te codzienne, pospolite, w dużym natężeniu i rozmaitości, płynące nieskładnymi potokami z ust pozostałych Rivów.
Oczy otworzyła już na ziemi. Widok placu sprzed eksplozji zatańczył jej przed nosem, rozmył wizję, nałożywszy się na oglądany obecnie obraz. Błędnik i powieki pracowały na pełnych obrotach, by pozbyć się zniekształcenia. Udało się dopiero po dziesięciu mrugnięciach.
Miała obydwie ręce i wszystkie palce. Nie krwawiła, nie wyczuwała spalenizny, nie widziała płonącego wkoło ognia i odrywających się od osmolonych ścian budynku płatów sadzy. Nikt nie wrzeszczał, przynajmniej nie z bólu i nie wrzaskiem zarezerwowanym dla kogoś, komu właśnie urwało kończynę albo przypaliło do żywego mięsa. Eksplozja, niewątpliwie magiczna, okazała się niewypałem.
Mimo to, dla jej zakrytych w ostatniej chwili oczu, niebo z jasnoniebieskiego i bezchmurnego stało się morzem rozżarzonej jasności, nie zachęcając do patrzenia wzwyż. Tedy pierwszym co zobaczyła były ciżmy Austa i bezowocnie usiłującego się odzyskać pion Szympansa raz po raz lądującego na bruku. Jego towarzysz Kulfon, widać weteran awantur kończących się na karczemnych podłogach, w ogóle nie próbował wstawać, wycofując się na czworakach wcale raźnym rakiem.
Jedynym, którym prócz Austa trzymał się na nogach, był ten krótko przystrzyżony. Stojący w chwiejnym i szerokim rozkroku, jedną ręką zakrywał sobie łzawiące ciurkiem powieki, a drugą — macał bezradnie wokół, próbując ucapić kogoś, zapewne Austa, za fraki. Szło mu niesporo — dość powiedzieć, że młody von Molauch opierał się jego próbom, nie poczyniwszy ani jednego kroku w tył.
Zgubiwszy dotychczasową niepewność, stał przed nimi wyprostowany, z uniesioną głową i zatrzymaną w powietrzu dłonią, zastygłą w pół kolejnego gestu. Mówił coś przy tym, ale tym razem we wspólnym, nie Starszej Mowie.
— … pozamieniam w knury! — Usłyszała od połowy zdania. Groźba była cokolwiek na wyrost, bo po pierwsze, na placu niedoszłego boju został tylko zataczający się, bawiący w pijaną ciuciubabkę Przystrzyżony oraz oni — Istka, Aust oraz przecierający oczy elfi sprzedawca, który także odzyskiwał wzrok, instynktownie i w porę naśladując gest medyczki na krótko przed tym jak się zaczęło.
Jednak wcale rychło mogło zrobić się tu tłoczniej. Z okna na piętrze kamienicy, niby kukułka z zegara, wyłoniła się łysa głowa starca w szlafmycy, wykrzykującego larum dla straży ogniowej. Banda szmaciarzy porzuciła wózek z gałganami i pierzchła za róg, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy coś o powtórnym najeździe Czarnych. Podłapała to gruba mieszczka, która wypuszczając z rąk oglądane właśnie giezło wielkości dwuosobowego namiotu, przeszyła powietrze świdrującym falsetem. Chudy i czerwononosy jegomość podpierający ladę pobliskiego stoiska z napitkiem na kwaterki, wyrwany z drzemki podskoczył prawie na sążeń i podniósł kułaki do gardy, wypatrując zagrożenia mętnym wzrokiem.
Harmider rozprzestrzeniał się jak pożar albo zaraza, docierając do dalszych części placu.
Słyszała podniecone głosy, gwizdy i okrzyki dobiegające ich z otwartej przestrzeni. Ale przede wszystkim, widoczne z daleka i trudno wtapiające się w tłum tabardy strażników, podobne do tych, które obserwowała całkiem niedawno pod młynarskim dworkiem. Tabardy oraz ich zbrojni w halabardy właściciele zmierzali w ich kierunku szybkim marszem.
— Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa… — popisał się spóźnioną telepatią Aust, w ostatniej chwili przypominając sobie o Istce. Przypomniawszy, popchnął zataczającego się Ostrzyżonego, który wylądował na ziemi, po czym podbiegł do elfki z odwrotnym zamiarem.
— Ile widzisz palców! — krzyknął jej w twarz, podciągnąwszy ją do pionu i pokazując dwa wyciągnięte u dwóch lewych dłoni, zataczających kręgi przed jej nosem. Widząc nad jej ramieniem jak tabardy, halabardy i ich właściciele przechodzą do truchtu, zdecydował nie czekać na odpowiedź.
— Biegnij — poinstruował ją, obracając w kierunku wąskiej ulicy pełnej kotów i rozwieszonego prania. — Prosto, w lewo, drugie lewo, prawo, przez bramę z kogutem, podwórko za bramą, miń rzeźbę, psa, na rynek, w tłum, pytaj o Belgrano!
Popchnąwszy ją w rzeczonym kierunku, sam prysnął w przeciwnym, pozostawiając ją z decyzją. Mogła postąpić wedle jego sugestii i wskazówek, zaczekać na przybycie straży lub postąpić zgoła inaczej. Cokolwiek zamierzyła — winna była uczynić to jak najszybciej. Obecne okoliczności nie sprzyjały filozofom.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dzielnica Włókiennicza
Świat zalała jej nienaturalna mgła, a bezpośrednią reakcją nań, oprócz samych mrugnięć, była próba przetarcia oczu palcami. Mimowolne łzawienie nie ułatwiało przy tym odzyskania ostrości widzenia. Szczęśliwie czynność ta udowodniła dwie rzeczy — po pierwsze — że ciągle miała palce, a po drugie — że ciągle miała oczy. To już było coś po tym, pożalcie się bogowie, pokazie jej druha, który to chyba miał za zamiar do grobu ją wpędzić. Gdzie się podziały te lepsze czasy, w których pójście na targ u boku ludzkiego chłopa oznaczało śladowy chociaż awans społeczny w oczach miejscowych, miast ryzyka utraty wzroku i niechybnego wpierdolu?
Jej słuch wyłapywał w międzyczasie odgłosy otoczenia, będąc — przynajmniej do czasu odzyskania lepszej ostrości widzenia — tym bardziej dominującym zmysłem, na podstawie którego mogła decydować o swoich dalszych poczynaniach. Nietrudno było się domyślić, że rosnący dookoła gwar nie zwiastuje niczego dobrego, nawet jeśli Istka do obecnego zamieszania nie przyłożyła ręki w żaden sposób, no chyba że liczyć bezczynność. Niestety — spiczaste uszy miały to do siebie, że dziwnym trafem potrafiły utrudnić udowodnienie własnej niewinności post factum.
Co za kretyn... — było jedyną myślą, na którą sobie pozwoliła wobec Austa.
Ten sam kretyn najwyraźniej powoli zaczynał rozumieć swój błąd, bo po mało kreatywnej, choć wyjątkowo adekwatnej wiązance przekleństw puszczonych na głos, w końcu przypomniał sobie o blondwłosej towarzyszce, i to w ostatnim momencie.
— Za dużo... Dwo... — zaczęła elfka, głosem jakoby bardziej markotnym niż sama chciała się w zamyśle odezwać. Ale tego można było się wszak spodziewać, skoro Austów było dwóch, zupełnie tak jakby dopiero co wyszła z karczmy po hucznym świętowaniu Belleteyn.
A nie dokończyła dlatego, że równie nieoczekiwanie, niedoszły magik pchnął ją w kierunku jednej z uliczek, krzycząc za nią coś na wzór trasy. Tylko kim był Belgrano? Albo czym, jeśli chodziło o miejsce. Jej umysł, porządkujący ciągle wszystko to co stało się od czasu wybuchu, uznał to za kwestię drugorzędną, a skierowana rękoma towarzysza nie zastanawiała się — poczęła po prostu biec przed siebie w alejkę, próbując przecisnąć się gdzieś między wiszącym na sznurkach praniem a kotami, od których, na szczęście, w tym pędzie nie powinno zacząć jej kręcić w nosie, wciąż próbując odzyskać pełną ostrość wzroku.
To było... dwa razy lewo, potem prawo... i kogut? — tyle zdążyła zapamiętać w pierwszym odruchu, o dalszą drogę planowała się martwić gdy już tego chędożonego koguta znajdzie.
Jej słuch wyłapywał w międzyczasie odgłosy otoczenia, będąc — przynajmniej do czasu odzyskania lepszej ostrości widzenia — tym bardziej dominującym zmysłem, na podstawie którego mogła decydować o swoich dalszych poczynaniach. Nietrudno było się domyślić, że rosnący dookoła gwar nie zwiastuje niczego dobrego, nawet jeśli Istka do obecnego zamieszania nie przyłożyła ręki w żaden sposób, no chyba że liczyć bezczynność. Niestety — spiczaste uszy miały to do siebie, że dziwnym trafem potrafiły utrudnić udowodnienie własnej niewinności post factum.
Co za kretyn... — było jedyną myślą, na którą sobie pozwoliła wobec Austa.
Ten sam kretyn najwyraźniej powoli zaczynał rozumieć swój błąd, bo po mało kreatywnej, choć wyjątkowo adekwatnej wiązance przekleństw puszczonych na głos, w końcu przypomniał sobie o blondwłosej towarzyszce, i to w ostatnim momencie.
— Za dużo... Dwo... — zaczęła elfka, głosem jakoby bardziej markotnym niż sama chciała się w zamyśle odezwać. Ale tego można było się wszak spodziewać, skoro Austów było dwóch, zupełnie tak jakby dopiero co wyszła z karczmy po hucznym świętowaniu Belleteyn.
A nie dokończyła dlatego, że równie nieoczekiwanie, niedoszły magik pchnął ją w kierunku jednej z uliczek, krzycząc za nią coś na wzór trasy. Tylko kim był Belgrano? Albo czym, jeśli chodziło o miejsce. Jej umysł, porządkujący ciągle wszystko to co stało się od czasu wybuchu, uznał to za kwestię drugorzędną, a skierowana rękoma towarzysza nie zastanawiała się — poczęła po prostu biec przed siebie w alejkę, próbując przecisnąć się gdzieś między wiszącym na sznurkach praniem a kotami, od których, na szczęście, w tym pędzie nie powinno zacząć jej kręcić w nosie, wciąż próbując odzyskać pełną ostrość wzroku.
To było... dwa razy lewo, potem prawo... i kogut? — tyle zdążyła zapamiętać w pierwszym odruchu, o dalszą drogę planowała się martwić gdy już tego chędożonego koguta znajdzie.
Ilość słów: 0
Re: Dzielnica Włókiennicza
Elfka podjęła decyzję o jak najrychlejszym opuszczeniu miejsca zdarzenia. Nauczona życiem (i Rivią) znała pojęcie „winy niezawinionej”. Wiedziała też to, że zdawanie się na tendencyjny osąd przedstawicieli władz było doświadczeniem porównywalnym z partią kościanego pokera w knajpie o kwestionowanej renomie — hazardownym i bałamutnym.
Pobiegła przed siebie, co było nie lada wyczynem, dla kogoś, kto do niedawna miał problem z utrzymaniem się w pionie. Świat wirował jej przed oczami, kalecząc oczy nadmiarem barw i świateł. Gdyby nie pchnięcie Austa we właściwym kierunku, prawdopodobnie skończyłaby, wbiegając prosto w ścianę. Gdyby nie łaska Melitele — wyłożyłaby się jak długa, potykając trzykrotnie na odcinku dwóch tylko metrów.
Wkoło dobiegały do niej różne głosy, w tym kilka takich, nakazujących się zatrzymać. Miejscy pachołkowie, znajdując w jej nagłym zrywie potwierdzenie winy, rzucili się za nią w długą. Po odjęciu dwóch, którzy ruszyli za Austem w przeciwną stronę oraz jednym, który podchodził właśnie do podnoszącego się z bruku oślepionego łotrzyka, pościg Istki ograniczył się do jednego strażnika.
Issaen Hiseerosh żadną miarą nie sposób było nazwać niedoścignioną biegaczką. Nadrabiała jednak dobrym instynktem, który pozwolił jej zyskać przewagę odległości oraz brakiem halabardy, która zawadzałaby jej podczas biegu, tak jak zawadzała ścigającemu ją strażnikowi, który z jakiegoś powodu nie chciał rozstać się ze swoimi drzewcami.
Wbiegła w wąski, wyłożony nierównymi kamieniami zaułek, zrywając w biegu jeszcze ciężką od wilgoci, nisko wiszącą płachtę prześcieradła, która załopotała za nią w pędzie, zanim odczepiła się po kilku metrach. Coś czmychnęło jej tuż pod nogami, naparskawszy na nią w biegu. Przypuszczalnie był to jeden z kotów.
— Stójcież… Zaczekaj! — dolatywało ją z tyłu dyszenie mundurowego, ewidentnie borykającego się z nadrobieniem dzielących ich metrów oraz niezawadzeniem drzewcami w wąskiej uliczce.
Przemknęła za róg, w lewo, omal nie wpadając na zaskoczonego jej nagłym pojawieniem się obdartusa. Przy drugim zakręcie musiała podeprzeć się węgła, o mały włos nie lądując w błocie, kiedy z powodu nagłego uskoku ziemia nagle osunęła jej się spod nóg. Strażnikowi chyba też, bo krótko po tym dobiegł ją jego zaskoczony okrzyk.
Biegła, a świat wkoło rozmywał jej się szaro-pastelowym krajobrazem. Minęła jakąś zaskoczoną gębę w oknie i przydomowy stragan ze starociami, obazgraną malunkami ceglaną ścianę, za którą skręciła w prawo. Zgodnie z instrukcjami Austa, widziała przed sobą wąską i zacienioną gardziel bramy, ale wspomnianego, chędożonego koguta — nigdzie w pobliżu. Jedyną alternatywą drogi na wprost była zwężona pozostawionymi w niej wozami uliczka po lewej. Za sobą — kierunek, z którego przybiegła i coraz gorzej słyszalne bluźnierstwa strażnika.
Serce waliło jej w uszach, jak gdyby ktoś umieścił je w środku jej czaszki. Każdy oddech przychodziło jej łapać chciwie, paląc nim płuca i przełyk. Kolka pulsowała w boku, zaś torba zawadzała i obijała o biodro. Zrazu upita adrenalinowym rauszem nie była świadoma jak daleko udało jej się zabiec, ale powoli zaczynała zbliżać się do granicy swojej wytrzymałości. Utrzymanie podobnego tempa biegu w nadchodzących minutach miało wiązać się z większym niż dotychczas trybutem wysiłku oraz woli.
Pobiegła przed siebie, co było nie lada wyczynem, dla kogoś, kto do niedawna miał problem z utrzymaniem się w pionie. Świat wirował jej przed oczami, kalecząc oczy nadmiarem barw i świateł. Gdyby nie pchnięcie Austa we właściwym kierunku, prawdopodobnie skończyłaby, wbiegając prosto w ścianę. Gdyby nie łaska Melitele — wyłożyłaby się jak długa, potykając trzykrotnie na odcinku dwóch tylko metrów.
Wkoło dobiegały do niej różne głosy, w tym kilka takich, nakazujących się zatrzymać. Miejscy pachołkowie, znajdując w jej nagłym zrywie potwierdzenie winy, rzucili się za nią w długą. Po odjęciu dwóch, którzy ruszyli za Austem w przeciwną stronę oraz jednym, który podchodził właśnie do podnoszącego się z bruku oślepionego łotrzyka, pościg Istki ograniczył się do jednego strażnika.
Issaen Hiseerosh żadną miarą nie sposób było nazwać niedoścignioną biegaczką. Nadrabiała jednak dobrym instynktem, który pozwolił jej zyskać przewagę odległości oraz brakiem halabardy, która zawadzałaby jej podczas biegu, tak jak zawadzała ścigającemu ją strażnikowi, który z jakiegoś powodu nie chciał rozstać się ze swoimi drzewcami.
Wbiegła w wąski, wyłożony nierównymi kamieniami zaułek, zrywając w biegu jeszcze ciężką od wilgoci, nisko wiszącą płachtę prześcieradła, która załopotała za nią w pędzie, zanim odczepiła się po kilku metrach. Coś czmychnęło jej tuż pod nogami, naparskawszy na nią w biegu. Przypuszczalnie był to jeden z kotów.
— Stójcież… Zaczekaj! — dolatywało ją z tyłu dyszenie mundurowego, ewidentnie borykającego się z nadrobieniem dzielących ich metrów oraz niezawadzeniem drzewcami w wąskiej uliczce.
Przemknęła za róg, w lewo, omal nie wpadając na zaskoczonego jej nagłym pojawieniem się obdartusa. Przy drugim zakręcie musiała podeprzeć się węgła, o mały włos nie lądując w błocie, kiedy z powodu nagłego uskoku ziemia nagle osunęła jej się spod nóg. Strażnikowi chyba też, bo krótko po tym dobiegł ją jego zaskoczony okrzyk.
Biegła, a świat wkoło rozmywał jej się szaro-pastelowym krajobrazem. Minęła jakąś zaskoczoną gębę w oknie i przydomowy stragan ze starociami, obazgraną malunkami ceglaną ścianę, za którą skręciła w prawo. Zgodnie z instrukcjami Austa, widziała przed sobą wąską i zacienioną gardziel bramy, ale wspomnianego, chędożonego koguta — nigdzie w pobliżu. Jedyną alternatywą drogi na wprost była zwężona pozostawionymi w niej wozami uliczka po lewej. Za sobą — kierunek, z którego przybiegła i coraz gorzej słyszalne bluźnierstwa strażnika.
Serce waliło jej w uszach, jak gdyby ktoś umieścił je w środku jej czaszki. Każdy oddech przychodziło jej łapać chciwie, paląc nim płuca i przełyk. Kolka pulsowała w boku, zaś torba zawadzała i obijała o biodro. Zrazu upita adrenalinowym rauszem nie była świadoma jak daleko udało jej się zabiec, ale powoli zaczynała zbliżać się do granicy swojej wytrzymałości. Utrzymanie podobnego tempa biegu w nadchodzących minutach miało wiązać się z większym niż dotychczas trybutem wysiłku oraz woli.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dzielnica Włókiennicza
Tchórzostwo, jakkolwiek w społeczeństwie oceniane jednogłośnie jako cecha negatywna, miało jednak swoje plusy w niektórych sytuacjach. A Istka, bojąc się w tym momencie jakby ją sam Dziki Gon gonił, gnała przed siebie z wysiłkiem na jaki normalnie nie byłaby w stanie się pokusić, będąc przy tym na wpół ślepa i dociążoną własną torbą, która zaczynała z irytacją obijać jej się o udo gdy tylko ją puszczała. A puszczała co chwila, bowiem do biegu musiała co chwila unosić spódnicę rękoma, tak żeby w całym tym zamieszaniu nie potknąć się o własny materiał. To dopiero byłaby kupa śmiechu. Ciekawe tylko dla kogo.
Te jakiekolwiek przytomne myśli trzymała w tym momencie w podświadomości, jako że instynkt przetrwania praktycznie zalał jej umysł niemalże zwierzęcymi informacjami, mającymi pokierować ją do jakiegokolwiek bezpiecznego miejsca, zupełnie jak sarnę albo psa. Czyli w tym wypadku — takiego w którym nie byłaby ścigana. Nie oglądała się za siebie, nawet słysząc męski głos nawołujący do natychmiastowego zatrzymania. Robiła to celowo, nie chcąc wiedzieć czy goni ją jeden z Rivów, jakiś świadek zamieszania, czy może drab miejski. Jeśli ten ostatni — mogła ją jeszcze opętać idiotyczna myśl by się zatrzymać, poddać i spróbować wyjaśnić sytuację. Wszak była do tej pory kobietą raczej bezkonfliktową i przekonaną do słuszności ludzkiego prawa i porządku. Ale co innego szanować prawo na ogół i co dzień, a jeszcze co innego być podejrzaną o jego złamanie i ryzykować lochem za czarostwo... albo czymś jeszcze gorszym.
Niedługo po skręcie w prawo przypomniała sobie zaś, że z jakiegoś powodu zostawiła w torbie coś czego na tą miejską wyprawę w ogóle nie powinna ze sobą brać. Pojedyncza pusta butla ze szkła umknęła do tej pory jej uwadze, mimo, że pobrzękiwała co jakiś czas w sakwie, najwyraźniej zagłuszana przez cały ten czas przez równie donośny dla niej brzęk dwóch sakiewek z bilonem — jej i Austa. Nie mając czasu na zastanawianie się, zostawiła w całości szkło za jednym z zakrętów, licząc że strażnik, biegnący za nią najpewniej najkrótszą trasą, być może w nie wlezie i opóźni go to choć o sekundy.
Na rozwidleniu też nie wahała się ani chwili — mniej oczywista uliczka po lewej wydawała się aż nadto atrakcyjną opcją, a stojące tam wozy sprawiały chociaż wrażenie czegoś w czym albo za czym można się ukryć. Zdawała sobie sprawę, że dużo dłużej już tak uciekać nie będzie w stanie, potrzebowała tymczasowej chociaż kryjówki. Albo tego by ścigający ją mężczyzna wybrał inną drogę.
W tą właśnie alejkę zaczęła co rusz pędzić, sapiąc jak tur, szukając co rychlej kolejnych odnóg, albo miejsca w którym mogła by się pewnie skryć i nikt by ją przy tym nie przyuważył. Im więcej zakrętów — tym większa szansa na zgubienie pościgu.
Te jakiekolwiek przytomne myśli trzymała w tym momencie w podświadomości, jako że instynkt przetrwania praktycznie zalał jej umysł niemalże zwierzęcymi informacjami, mającymi pokierować ją do jakiegokolwiek bezpiecznego miejsca, zupełnie jak sarnę albo psa. Czyli w tym wypadku — takiego w którym nie byłaby ścigana. Nie oglądała się za siebie, nawet słysząc męski głos nawołujący do natychmiastowego zatrzymania. Robiła to celowo, nie chcąc wiedzieć czy goni ją jeden z Rivów, jakiś świadek zamieszania, czy może drab miejski. Jeśli ten ostatni — mogła ją jeszcze opętać idiotyczna myśl by się zatrzymać, poddać i spróbować wyjaśnić sytuację. Wszak była do tej pory kobietą raczej bezkonfliktową i przekonaną do słuszności ludzkiego prawa i porządku. Ale co innego szanować prawo na ogół i co dzień, a jeszcze co innego być podejrzaną o jego złamanie i ryzykować lochem za czarostwo... albo czymś jeszcze gorszym.
Niedługo po skręcie w prawo przypomniała sobie zaś, że z jakiegoś powodu zostawiła w torbie coś czego na tą miejską wyprawę w ogóle nie powinna ze sobą brać. Pojedyncza pusta butla ze szkła umknęła do tej pory jej uwadze, mimo, że pobrzękiwała co jakiś czas w sakwie, najwyraźniej zagłuszana przez cały ten czas przez równie donośny dla niej brzęk dwóch sakiewek z bilonem — jej i Austa. Nie mając czasu na zastanawianie się, zostawiła w całości szkło za jednym z zakrętów, licząc że strażnik, biegnący za nią najpewniej najkrótszą trasą, być może w nie wlezie i opóźni go to choć o sekundy.
Na rozwidleniu też nie wahała się ani chwili — mniej oczywista uliczka po lewej wydawała się aż nadto atrakcyjną opcją, a stojące tam wozy sprawiały chociaż wrażenie czegoś w czym albo za czym można się ukryć. Zdawała sobie sprawę, że dużo dłużej już tak uciekać nie będzie w stanie, potrzebowała tymczasowej chociaż kryjówki. Albo tego by ścigający ją mężczyzna wybrał inną drogę.
W tą właśnie alejkę zaczęła co rusz pędzić, sapiąc jak tur, szukając co rychlej kolejnych odnóg, albo miejsca w którym mogła by się pewnie skryć i nikt by ją przy tym nie przyuważył. Im więcej zakrętów — tym większa szansa na zgubienie pościgu.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
Re: Dzielnica Włókiennicza
Pozbywszy się zawadzającej butli z grubego szkła, na rozwidleniu skręciła w lewo, w zwężoną uliczkę, zastawioną porzuconym wozem z sianem i jedną dwukółką wyładowaną gnijącą kapustą. Fronty wychodzących na ulicę domostw były odrapane, miejscami porośnięte bluszczem.
Tylko swojej drobnej budowie zawdzięczała to, że nie musiała ani zadrobić, ani zwolnić tempa, aby nie zawadzić o jedną z odrapanych ścian i burtę wozu. Biegnąc dalej, w głąb alejki, rozglądała się za odnogami, które dałyby jej szansę na bezpieczne skrycie się przed pogonią. Pierwsza brama po lewej okazała się być zawarta na głucho żelaznymi zębami krat. Elfka minęła ją, nie oglądając się dwa razy. Kolejna była otwarta na oścież furtka za fragmentem muru, tworzącego nad głową wchodzącego coś w rodzaju ceglanego łuku. Powodowana przeczuciem, wbiegła weń natychmiast. Wbiegłszy, nie zostało jej nic innego jak okrutnie się rozczarować. Może jeszcze siarczyście zakląć do kompletu.
Furtka była ślepą uliczką. Zaraz za nią nie było niczego poza kilkoma spiętrzonymi skrzynkami skleconymi z mokrych i pleśniejących desek oraz sporej kałuży, wokół której kupiły się dokonujące ablucji gołębie. Spłoszone pojawieniem się elfki, z gruchotem i trzepotem podniosły się do odlotu, gubiąc łajno i zmokłe pióra oraz ewidentnie zdradzając jej pozycję.
Fuksem w niefarcie, wystarczyło jej czasu, by naprawić swój błąd i powrócić na dawną trasę. Zła wiadomość była taka, że robiąc to, dostrzegła skracającego dystans czerwonego na gębie strażnika w przekrzywionym szyszaku. Jeżeli Istka podczas swoich wysiłków sapała jak tur, on czynił to na modłę zdychającego mastodonta. Nie próbował krzyczeć, nie ponawiał ostrzeżeń. Przytrzymując wyślizgującą się spod pachy halabardę, sadził prosto na nią wielkimi susami. A zaczynał być już na tyle blisko, że coraz wyraźniej poczynała dostrzegać perlący się na jego twarzy pot.
Uliczka, w którą biegła z wąskiej i błotnistej przechodziła na wprost w szerszą i brukowaną. W oddali widziała poczynające się kolorowe szyldy sklepów, zadbane i ukwiecone fronty domostw. Wylegających na ulice ludzi, spacerujące z koszykami mieszczki. Skrzyżowanie ulicy z inną, równie szeroka i doświetloną, przypuszczalnie odnogą większej arterii. Zdążając w tamtą stronę po lewej stronie miała mieć niewysoki murek, za którym zorganizowane na czymś na kształt półotwartego podwórca było niewielkie skupisko straganów z przydomowymi wyrobami. Poza pilnującymi dobytku sprzedawcami kręciło się tam kilku raczej niezdecydowanych nabywców, a ściany podpierali niedostatnio ubrani i chuderlawi osobnicy prezentujący się raczej nędznie niż zakazanie. Podwórzec przecinała otwarta brama z wysoką nadbudówką i niekompletnym ramieniem nieczynnego wysięgnika. Nie widziała, dokąd prowadziła, ale odbywający się tam ruch, włącznie z powolnym konnym wskazywał, że nie była to kolejna ślepa uliczka.
Tylko swojej drobnej budowie zawdzięczała to, że nie musiała ani zadrobić, ani zwolnić tempa, aby nie zawadzić o jedną z odrapanych ścian i burtę wozu. Biegnąc dalej, w głąb alejki, rozglądała się za odnogami, które dałyby jej szansę na bezpieczne skrycie się przed pogonią. Pierwsza brama po lewej okazała się być zawarta na głucho żelaznymi zębami krat. Elfka minęła ją, nie oglądając się dwa razy. Kolejna była otwarta na oścież furtka za fragmentem muru, tworzącego nad głową wchodzącego coś w rodzaju ceglanego łuku. Powodowana przeczuciem, wbiegła weń natychmiast. Wbiegłszy, nie zostało jej nic innego jak okrutnie się rozczarować. Może jeszcze siarczyście zakląć do kompletu.
Furtka była ślepą uliczką. Zaraz za nią nie było niczego poza kilkoma spiętrzonymi skrzynkami skleconymi z mokrych i pleśniejących desek oraz sporej kałuży, wokół której kupiły się dokonujące ablucji gołębie. Spłoszone pojawieniem się elfki, z gruchotem i trzepotem podniosły się do odlotu, gubiąc łajno i zmokłe pióra oraz ewidentnie zdradzając jej pozycję.
Fuksem w niefarcie, wystarczyło jej czasu, by naprawić swój błąd i powrócić na dawną trasę. Zła wiadomość była taka, że robiąc to, dostrzegła skracającego dystans czerwonego na gębie strażnika w przekrzywionym szyszaku. Jeżeli Istka podczas swoich wysiłków sapała jak tur, on czynił to na modłę zdychającego mastodonta. Nie próbował krzyczeć, nie ponawiał ostrzeżeń. Przytrzymując wyślizgującą się spod pachy halabardę, sadził prosto na nią wielkimi susami. A zaczynał być już na tyle blisko, że coraz wyraźniej poczynała dostrzegać perlący się na jego twarzy pot.
Uliczka, w którą biegła z wąskiej i błotnistej przechodziła na wprost w szerszą i brukowaną. W oddali widziała poczynające się kolorowe szyldy sklepów, zadbane i ukwiecone fronty domostw. Wylegających na ulice ludzi, spacerujące z koszykami mieszczki. Skrzyżowanie ulicy z inną, równie szeroka i doświetloną, przypuszczalnie odnogą większej arterii. Zdążając w tamtą stronę po lewej stronie miała mieć niewysoki murek, za którym zorganizowane na czymś na kształt półotwartego podwórca było niewielkie skupisko straganów z przydomowymi wyrobami. Poza pilnującymi dobytku sprzedawcami kręciło się tam kilku raczej niezdecydowanych nabywców, a ściany podpierali niedostatnio ubrani i chuderlawi osobnicy prezentujący się raczej nędznie niż zakazanie. Podwórzec przecinała otwarta brama z wysoką nadbudówką i niekompletnym ramieniem nieczynnego wysięgnika. Nie widziała, dokąd prowadziła, ale odbywający się tam ruch, włącznie z powolnym konnym wskazywał, że nie była to kolejna ślepa uliczka.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 378
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Dzielnica Włókiennicza
Słodkawy smród rozkładającej się kapusty był jej bardziej niż znajomy — do pewnego czasu był niemalże jej codziennością. Nawet się nie skrzywiła, tym bardziej, że nie było czasu by jej rozum przyjął zapach do wiadomości i odnalazł nań odpowiednią reakcję, warunkową, czy też nie.
Święta Melitele! Jeśli istniejesz, to to jest dobry moment! Ocal mnie od złego, a obiecuję, że złożę dary do świątyni jeszcze w tym tygodniu. Może nawet znajdę godzinę, żeby się pomodlić. Tylko zrób coś, żeby mnie nie złapali!
Wypowiedziane w myślach życzenie było małym fenomenem, bo elfce daleko było do osoby pobożnej. Ot, zwyczajowy efekt konwersji z typowych dla jej ludów wierzeń na mocno zbastardyzowany, ludzki kult płodności, dokonanej jeszcze przez jej matkę, a może nawet przez babkę. Wszystko w imię większej akceptacji ze strony ludzi, co w większości przypadków przynosiło mierne rezultaty. Istka zwyczajnie podłapała to od swojej matuli, trochę sama z siebie, bowiem ta nie włożyła dużego wysiłku w jakąkolwiek edukację religijną córki, skupiając się na rzeczach praktyczniejszych — czyli jak nie zabić pacjenta, który leżał przed nią z otwartymi flakami. Teraz tak naprawdę było jej bez różnicy, czy prosi o pomoc Melitele, czy Coram Agh Tera. Oba bóstwa równie dobrze mogły nie istnieć, ale w tej właśnie chwili trwogi chciała wierzyć, że jest coś lub ktoś kto jej pomaga.
I jakże sromotnie się zawiodła, kiedy odnoga w której akurat chciała się ukryć okazała się ślepa! A to była dopiero pierwsza z niespodzianek. Wybiegając z powrotem widziała już na tyle, żeby dostrzec kątem oka przymazany, ludzki kształt strażnika z halabardą i w vengerberskim tabardzie. Sposób w jaki zaczął na nią biec, połączony z czerwonym jak pomidor ryjem sprawił, że tak naprawdę nie zrobiło by to wielkiej różnicy gdyby z końca alejki zaczął sunąć na nią nawet i sam Lwiogłowy Pająk. Czysty terror wypełnił jej żyły tak czy siak, a opcja wyjaśnienia sprawy wyleciała przez okno, jak gdyby była niczym więcej jak porannymi pomyjami. Elfka, nawet pomimo potwornego zmęczenia, zaczęła ponownie brać nogi za pas, znajdując w kolejnej dawce przerażenia resztkę sił. Wybiegła zziajana w brukowaną arterię miasta.
Tu ludzi było już nieco więcej, może nawet na tyle dużo, że mogłaby się pomiędzy nimi schować. Jej spódnica, tak niemodnie brązowa jak się tylko dało, zakupiona jeszcze w Temerii, nie musiała wcale być mniej czy bardziej brunatna niż inne pospolite stroje, które pewnie można było znaleźć wśród przechadzających się tu i ówdzie mieszczan i mieszczek, zlewając się w jedną masę. Wiedząc natomiast, że rozpuszczone blond-kudły wyróżniają ją z tłumu już nieco bardziej niźli sam tylko strój, pochyliła głowę, ponownie wykorzystując swoją sylwetkę — nie tylko stosunkowo szczupłą, ale i niską, a na pewno niższą niż spacerujących dookoła mężów.
Oczywiście musiała w tym tłumie nieco zwolnić, nie mogąc sobie pozwolić na rozpychanie się w celu utorowania drogi ucieczki, co nie tylko zdradzałoby jej pozycję, ale i zjednało okolicznych mieszczan, póki co obojętnych, przeciw niej. Przejście z pełnego galopu w ten szybki trucht nie pozwalało jej odpocząć, ale choć trochę zminimalizowało wysiłek. I chyba tylko dzięki temu mogła uciekać jeszcze chociaż przez tą chwilę, zmierzając w stronę bramy z nadbudówką, która na ten moment była chyba jedynym sensownym celem.
Święta Melitele! Jeśli istniejesz, to to jest dobry moment! Ocal mnie od złego, a obiecuję, że złożę dary do świątyni jeszcze w tym tygodniu. Może nawet znajdę godzinę, żeby się pomodlić. Tylko zrób coś, żeby mnie nie złapali!
Wypowiedziane w myślach życzenie było małym fenomenem, bo elfce daleko było do osoby pobożnej. Ot, zwyczajowy efekt konwersji z typowych dla jej ludów wierzeń na mocno zbastardyzowany, ludzki kult płodności, dokonanej jeszcze przez jej matkę, a może nawet przez babkę. Wszystko w imię większej akceptacji ze strony ludzi, co w większości przypadków przynosiło mierne rezultaty. Istka zwyczajnie podłapała to od swojej matuli, trochę sama z siebie, bowiem ta nie włożyła dużego wysiłku w jakąkolwiek edukację religijną córki, skupiając się na rzeczach praktyczniejszych — czyli jak nie zabić pacjenta, który leżał przed nią z otwartymi flakami. Teraz tak naprawdę było jej bez różnicy, czy prosi o pomoc Melitele, czy Coram Agh Tera. Oba bóstwa równie dobrze mogły nie istnieć, ale w tej właśnie chwili trwogi chciała wierzyć, że jest coś lub ktoś kto jej pomaga.
I jakże sromotnie się zawiodła, kiedy odnoga w której akurat chciała się ukryć okazała się ślepa! A to była dopiero pierwsza z niespodzianek. Wybiegając z powrotem widziała już na tyle, żeby dostrzec kątem oka przymazany, ludzki kształt strażnika z halabardą i w vengerberskim tabardzie. Sposób w jaki zaczął na nią biec, połączony z czerwonym jak pomidor ryjem sprawił, że tak naprawdę nie zrobiło by to wielkiej różnicy gdyby z końca alejki zaczął sunąć na nią nawet i sam Lwiogłowy Pająk. Czysty terror wypełnił jej żyły tak czy siak, a opcja wyjaśnienia sprawy wyleciała przez okno, jak gdyby była niczym więcej jak porannymi pomyjami. Elfka, nawet pomimo potwornego zmęczenia, zaczęła ponownie brać nogi za pas, znajdując w kolejnej dawce przerażenia resztkę sił. Wybiegła zziajana w brukowaną arterię miasta.
Tu ludzi było już nieco więcej, może nawet na tyle dużo, że mogłaby się pomiędzy nimi schować. Jej spódnica, tak niemodnie brązowa jak się tylko dało, zakupiona jeszcze w Temerii, nie musiała wcale być mniej czy bardziej brunatna niż inne pospolite stroje, które pewnie można było znaleźć wśród przechadzających się tu i ówdzie mieszczan i mieszczek, zlewając się w jedną masę. Wiedząc natomiast, że rozpuszczone blond-kudły wyróżniają ją z tłumu już nieco bardziej niźli sam tylko strój, pochyliła głowę, ponownie wykorzystując swoją sylwetkę — nie tylko stosunkowo szczupłą, ale i niską, a na pewno niższą niż spacerujących dookoła mężów.
Oczywiście musiała w tym tłumie nieco zwolnić, nie mogąc sobie pozwolić na rozpychanie się w celu utorowania drogi ucieczki, co nie tylko zdradzałoby jej pozycję, ale i zjednało okolicznych mieszczan, póki co obojętnych, przeciw niej. Przejście z pełnego galopu w ten szybki trucht nie pozwalało jej odpocząć, ale choć trochę zminimalizowało wysiłek. I chyba tylko dzięki temu mogła uciekać jeszcze chociaż przez tą chwilę, zmierzając w stronę bramy z nadbudówką, która na ten moment była chyba jedynym sensownym celem.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław