Post
autor: Arbalest » 10 cze 2022, 2:10
Nim odpowiedziała, Istka sama musiała wpierw przełknąć, pozwalając kilku następnym sekundom przeminąć we względnej ciszy. Czas ten wykorzystała, żeby rozważyć propozycję, choć tak naprawdę nie było nad czym się zastanawiać — póki co miała oszczędności, ale dobrze by było zarobić coś więcej na własne utrzymanie. Mało rozsądnie byłoby tedy odmówić.
— Zechcę, bardzo chętnie. Nikt mnie tu nie zna i przydałyby mi się... referencje. Jeśli mógłbyś rozpuścić wici... na pewno nie zaszkodzi.
I tyle, bo co jeszcze mogła dodać? Nie chciała po raz kolejny powtarzać, że owszem, jest takiej, a nie innej proweniencji i w niektórych miejscach ciężko byłoby, żeby ktoś w ogóle dopuścił ją do chorego pacjenta. Że w zamian za ową przysługę chętnie wywdzięczy mu się, typowo po kobiecemu, tak jak już mu dwa razy obiecywała — to też Aust wiedział również w całej zupełności, nawet jeśli robiła to bardziej dla własnej satysfakcji niż dla niego.
Niemniej, zadane w dalszej kolejności pytanie było... z lekka zaskakujące. I przy tym — jak jej się wydawało — nieco naiwne. Spieszyła z wyjaśnieniami, gapiąc się w międzyczasie na zawartość wstrząsanego właśnie w powietrzu kufla, zanim wzięła kolejny łyczek.
— A bo my to teraz gdzieś łatwe życie mamy? — stwierdziła z oczywistością w głosie. — Ze wszystkich krain do których trafiłam, tak naprawdę w Aedirn nie jest tak źle. Sporo ludzi jest przynajmniej obojętnych, nawet trochę mieszanych par tu widziałam, na pewno więcej niż w innych królestwach. W Kaedwen nie byłam jeszcze, ale ponoć tam jest gorzej, zresztą moja matka się stamtąd wyniosła zanim się urodziłam i radziła tylko, żebym nigdy nie wracała, choćby nie wiem co. Za to do Kerack w ogóle mnie nie wpuścili, wyobrażasz sobie? — mimo retorycznego pytania, twarz Istki nie wyraziła oburzenia w żadnym stopniu, po prostu opowiadała dalej. — Zawrócili mnie na granicy. Powiedzieli — „nieludów nie wpuszczamy, król dekret podpisał. Poszła won!”. No to co miałam zrobić... poszłam. Musiałam się wrócić przez Verden i Brugge, do Temerii, bo przecież przez Brokilon nie pójdę, życie mi za miłe, żeby strzałą dostać zza krzaków... Potem posiedziałam z rok, albo dwa w tej Temerii i trafiłam tutaj, bo trochę posucha się zrobiła. W Hagge zaś usłyszałam, że niektórzy uciekają z Vengerbergu bo lada dzień ponoć epidemia miała wybuchnąć. No to przyjechałam, bo...
Zatrzymała się na chwilę, by z jednej strony zagryźć grzankę, a z drugiej zastanowić się dokładnie na odpowiedzią. Która w końcu padła.
— ...bo to w końcu moja praca. Tak trzeba, nie...? A przedtem to jeszcze o Kovirze myślałam, bo ponoć też przyjaźniejsi dla elfów są. I o tym... Oxenfurcie. Twojej Redanii, znaczy się. Chciałabym kiedyś na uniwersytet iść, tak oficjalnie. Ale to trzeba na czesne mieć, do tego jeszcze nie wiadomo czy mnie przyjmą... — machnęła ręką z rezygnacją. — No ale tak to wyszło. Z tą zarazą tutaj to chyba jakieś bajędy z palca wyssane. Komuś pewnie sąsiad zachorował na coś egzotyczniejszego, to spakował się i uciekł, myśląc, że zaraz wszyscy chorzy będą. Szkoda niby trochę, ale przynajmniej was poznałam i ten... na pewno jakąś robotę tu podłapię. Nic straconego.
Oj, rozgadała się. Ale to już wina akurat samego Austa, że poruszył temat, a ona chciała odpowiedzieć wyczerpująco. Taka to już przywara, nie tylko kobiet elfich. Cytując jakiegoś mędrca — „u każdej baby można było stwierdzić taką przypadłość”. Ale może to i lepiej, przynajmniej nie siedzieli w ciszy, strojąc do siebie dziwne miny, jak to czasem na podobnych damsko-męskich spotkaniach bywało.
— To teraz moje pytanie — jak to się stało, że z kandydata na — bez urazy — gryzipiórka, awansowałeś na czarodziejskiego ucznia? Taki talent się jakoś objawia... tak... no wiesz... z dnia na dzień? Jak to było? Weź no opowiedz dokładnie.
Ilość słów: 0