Ratusz
Ratusz
Vengerberski ratusz mieści się na lewym skraju głównego handlowego placu miasta znanego jako Stary Rynek, usytuowanego z kolei w północo-środkowej części grodu, nieopodal miejskiego kanału. Inaczej niż zwyczajowa większość reprezentacyjnych budynków użyteczności publicznej, od ścisłego centrum życia miasta, jego handlu i hałasu oddzielony jest szerokim parawanem zabytkowych kamienic otoczonych ulicami uczynionymi z równej, kamiennej kostki, a poprzedzony skwerkiem ze skromnym zieleńcem i fontanną. Sam budynek jest wcale okazały i uchodzi za jeden z najstarszych na Kontynencie. Wykonany w zabytkowym, elfim stylu, przypuszczalnie z zaadaptowanego elfiego pałacu, rozpoczyna się charakterystyczną, otwierającą front dwukondygnacyjną, otwartą loggią poprzedzającą wejście do głównej, przestronnej części budynku mieszczącej salę obrad. Tworzące arkady podpory są pokryte uczynione już późniejszym, ludzkim dłutem płaskorzeźbami przedstawiającymi figury zasłużonych dla miasta, w tym jego na poły legendarnych założycieli. Dalej, od lewej strony, bryła budynku wystrzeliwuje do góry, przeradzając się w wysoką na dwadzieścia pięć sążni otoczoną koroną pinakli, a zwieńczoną strzeliście wieżą z aresztem i własną dzwonnicą wybijającą rozmaite tony w zależności od pory dnia i aktualnego kalendarza świąt.
Ilość słów: 0
Re: Ratusz
Ruszywszy dalej, Aust i uczepiona jego ramienia Istka dotarli w końcu do celu swojego wizyty w mieście. Centrum miasta oraz sąsiadująca z nim dzielnica ratuszowa nie znajdowały się daleko od „Belgrano”, choć uczeń czarodzieja prowadził ich tam okrężną drogą. Był to zbytek ostrożności z jego strony — w okolicy nie uświadczyli strażników, a jedynymi istotami, które zwróciły na nich uwagę inną niż przelotną, był jeden zapchlony kundel i trochę mniej zapchlony żebrak.
Większą część drogi młody von Molauch spędził w milczeniu, chyba bardziej zmieszany jej niedawną wylewnością i propozycją, na którą ponownie zareagował zakłopotaną próbą utrzymania fasonu oraz chęcią jak najszybszego uregulowania zleconych im przez mistrza Asterala sprawunków.
Jako taką rozmowność odzyskał, kiedy okrążyli główny miejski plac, trafiając prosto do poprzedzającej imponujących rozmiarów budynek ratusza, zabytkowej części miasta. Kiedy ich kroki odbijały się echem na równym, świeżo odnowionym bruku, uraczył ją krótką opowieścią o zdobiących fasadę poelfiego budynku płaskorzeźbach wyobrażających „zasłużonych dla Vengerbergu”, w głównej mierze rajców, darczyńców, a nawet samego półlegendarnego Vengera — domniemanego założyciela i patrona grodu. Wyobrażający Vengera wizerunek ulokowany na najwyższym i zaszczytnym honorowym miejscu, sprawiał, że prawie niesposobna było dopatrzyć się jego rysów, co dodatkowo podkreślało półlegendarność i domniemane założycielstwo.
Nim dotarli do wejścia, dwóch strażników w mundurach i z halabardami na ramieniu, wymarszerowało zza węgła, przechodząc obok nich. Aust stężał wyraźnie, lecz na wyrost — obydwoje zostali przez stróżów prawa dokumentnie zlekceważeni.
Wkroczywszy w przyjemnie chłodne wnętrze przybytku, znaleźli się w przestronnym przedsionku i na końcu ogonka ustawiającego się do korytarza usianego drzwiami do pomieszczeń i gabinetów przyjmujących petentów. Ogonek, długi i złożony z Vengerberczyków, przyjezdnych kupców i wyniośle zniecierpliwionych przedstawicieli wyższych stanów (w tym dającego ostentacyjny wyraz swojemu niezadowoleniu przez ustawiczne sapanie i wzdychanie kapłana) posuwał się powolnym, choć miarowym tempem, rozwidlając się na różne drzwi. Oni sami wyczekali się dobre pół godziny, nim dotarli do dostępnej do publicznego wglądu części archiwów — ciemnawego, zakurzonego i wypełnionego regałami pomieszczenia obsługiwanego przez skrybów — stacjonarnych i siedzących za stołem na wejściu oraz lotnych — przemieszczających się między regałami, lub wychodzących spomiędzy nich z grubymi wolumenami i tubusami pod pachą.
Nie byli jedynymi petentami — prócz nich kręciło się sporo przyjezdnych zasięgających lub usiłujących zasięgać informacji o poległych czy zaginionych na wojnie krewniakach. Z reguły dominowały sprawy spadkowe.
Po przedłożeniu przez Austa sprawy, poprzedzonej stosowną introdukcją z okazaniem aktu własności dworku na dowód oraz wpisaniu się do rejestru, pozwolono im wejrzeć w jeden z fortunnie ocalałych i zaktualizowanych po wojnie spisów ludności.
— Mam — szepnął młody adept, kiedy po kilku minutach ostrożnego wertowania sztywnych stron pod czujnym, lecz podzielnym okiem opiekunka sięgającym z końca sali. — Jonas Rozendal, właściciel. Zmarły lub zaginiony. Żona Klara tak samo, córka Monika tak samo... O, syn Julius. Poległ pod Sodden. Hmm, nie zalegali z podymnym, pomyślnie przeszli lustrację fiskalną i jeden donos… Z powodu nieustalenia spadkobierców teren poszedł na licytację. Skupił go niejaki Leker… Tak, to ten sam, od którego stary… Mistrz Asteral, naczy się, kupił nieruchomość. Cholera, tylko tyle? Tyle czekania po to?
Aust przestał mrużyć oczy, odkładając księgę na pulpit, przeczesał czarną czuprynę, zastanawiając się co dalej. Kierując przy tym spojrzenie na elfkę, szukając u niej jakiekogolwiek pomysłu lub inspiracji.
Większą część drogi młody von Molauch spędził w milczeniu, chyba bardziej zmieszany jej niedawną wylewnością i propozycją, na którą ponownie zareagował zakłopotaną próbą utrzymania fasonu oraz chęcią jak najszybszego uregulowania zleconych im przez mistrza Asterala sprawunków.
Jako taką rozmowność odzyskał, kiedy okrążyli główny miejski plac, trafiając prosto do poprzedzającej imponujących rozmiarów budynek ratusza, zabytkowej części miasta. Kiedy ich kroki odbijały się echem na równym, świeżo odnowionym bruku, uraczył ją krótką opowieścią o zdobiących fasadę poelfiego budynku płaskorzeźbach wyobrażających „zasłużonych dla Vengerbergu”, w głównej mierze rajców, darczyńców, a nawet samego półlegendarnego Vengera — domniemanego założyciela i patrona grodu. Wyobrażający Vengera wizerunek ulokowany na najwyższym i zaszczytnym honorowym miejscu, sprawiał, że prawie niesposobna było dopatrzyć się jego rysów, co dodatkowo podkreślało półlegendarność i domniemane założycielstwo.
Nim dotarli do wejścia, dwóch strażników w mundurach i z halabardami na ramieniu, wymarszerowało zza węgła, przechodząc obok nich. Aust stężał wyraźnie, lecz na wyrost — obydwoje zostali przez stróżów prawa dokumentnie zlekceważeni.
Wkroczywszy w przyjemnie chłodne wnętrze przybytku, znaleźli się w przestronnym przedsionku i na końcu ogonka ustawiającego się do korytarza usianego drzwiami do pomieszczeń i gabinetów przyjmujących petentów. Ogonek, długi i złożony z Vengerberczyków, przyjezdnych kupców i wyniośle zniecierpliwionych przedstawicieli wyższych stanów (w tym dającego ostentacyjny wyraz swojemu niezadowoleniu przez ustawiczne sapanie i wzdychanie kapłana) posuwał się powolnym, choć miarowym tempem, rozwidlając się na różne drzwi. Oni sami wyczekali się dobre pół godziny, nim dotarli do dostępnej do publicznego wglądu części archiwów — ciemnawego, zakurzonego i wypełnionego regałami pomieszczenia obsługiwanego przez skrybów — stacjonarnych i siedzących za stołem na wejściu oraz lotnych — przemieszczających się między regałami, lub wychodzących spomiędzy nich z grubymi wolumenami i tubusami pod pachą.
Nie byli jedynymi petentami — prócz nich kręciło się sporo przyjezdnych zasięgających lub usiłujących zasięgać informacji o poległych czy zaginionych na wojnie krewniakach. Z reguły dominowały sprawy spadkowe.
Po przedłożeniu przez Austa sprawy, poprzedzonej stosowną introdukcją z okazaniem aktu własności dworku na dowód oraz wpisaniu się do rejestru, pozwolono im wejrzeć w jeden z fortunnie ocalałych i zaktualizowanych po wojnie spisów ludności.
— Mam — szepnął młody adept, kiedy po kilku minutach ostrożnego wertowania sztywnych stron pod czujnym, lecz podzielnym okiem opiekunka sięgającym z końca sali. — Jonas Rozendal, właściciel. Zmarły lub zaginiony. Żona Klara tak samo, córka Monika tak samo... O, syn Julius. Poległ pod Sodden. Hmm, nie zalegali z podymnym, pomyślnie przeszli lustrację fiskalną i jeden donos… Z powodu nieustalenia spadkobierców teren poszedł na licytację. Skupił go niejaki Leker… Tak, to ten sam, od którego stary… Mistrz Asteral, naczy się, kupił nieruchomość. Cholera, tylko tyle? Tyle czekania po to?
Aust przestał mrużyć oczy, odkładając księgę na pulpit, przeczesał czarną czuprynę, zastanawiając się co dalej. Kierując przy tym spojrzenie na elfkę, szukając u niej jakiekogolwiek pomysłu lub inspiracji.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
Prowadzona wciąż nie znała na tyle miasta, żeby przyuważyć, że idą okrężną drogą, ale nawet gdyby wiedziała — w pełni by rozumiała po ostatnich ekscesach. Obok żebraka po prostu przeszli, kundel zaś był na tyle ciekawski, że podszedł już nieco bliżej, jak gdyby spodziewając się, że coś mu rzucą. Nie rzucili, za to dziewczyna schowała się za swojego rycerzyka, z lekkim przestrachem prosząc go by psa odgonił. Rakarz w tym mieście, jak widać, chyba nie był zbyt skory do pracy, bo w jej przypadku było to już drugie spotkanie z bezpańskimi psowatymi w dniu dzisiejszym.
Austowy szczękościsk w kwestii łóżkowej wydawał jej się, na swój sposób, całkiem słodki, choć jednocześnie nasuwał hipotezę, że, mimo rzekomych łaźniowych przechwałek, noc z jakąkolwiek kobietą miał pewnikiem jeszcze przed sobą. Starała się tedy nie zrażać zbytnio i na przyszłość zmienić nieco taktykę — mniej pytania, więcej działania. W końcu jednoznaczne „nie” nigdy nie padło, a na dobrą sprawę to wszystko co musiał powiedzieć, żeby dała sobie spokój. Z pewnym rozczarowaniem, rzecz jasna, ale nie była jakąś brygantką, żeby zaciągać do alkowy przymusem. A póki co — ponownie musiała ze swoimi chuciami trochę poczekać, bo oto przed nimi zaczęła jawić się fasada ratusza. Interesy przed przyjemnościami.
Podziwiając płaskorzeźby „zasłużonych”, jak i samą konstrukcję — nieważne czy elfią, ludzką, gnomią, czy vranią, bo i tak robiącą niemałe wrażenie — a przy tym wygodnie prowadzona, nie zauważyła wychodzących zza zakrętu gwardzistów. Na szczęście oni nie zauważyli (albo zwyczajnie zignorowali) również ich. Kompromis zdawał się działać na korzyść obu stron.
Wprowadzona do środka, westchnęła przeciągle, spoglądając się na towarzysza. Trochę już po tym łez padole chodziła, ale sporo czasu minęło odkąd ostatni raz stała w takim wężyku. Ale mus jest mus... W ciągu tej półgodziny próbowała wszystkiego byleby tylko zająć czymś wzrok, słuch, albo ręce. Bawiła się włosami, poprawiła w końcu porządniej kołnierzyk Austowi (litościwie uznała, że jednak faktycznie potrzebował tej kobiecej ręki), oparła się o niego całym ciałem by przymknąć na chwilę oczy na stojąco, a na końcu próbowała wczytać się we własny, wyciągnięty z torby dzienniczek. Próbowała, bo ciągle rozmazujący się wzrok uniemożliwiał jej skupienie się na tekście.
W końcu nadeszła ich kolej.
Gadanie z urzędnikami zostawiła druhowi, nie tylko jako mężczyźnie, ale przy tym człowiekowi. W końcu musiała dać mu się wykazać po tym jak w łaźni z owej męskości go obdarła. Zaprowadzona przezeń do archiwów, próbowała chociaż udawać, że pomaga, ale — ponownie, ze względu na oczy — to młodzieniec był tym, który znalazł to czego szukali.
— Pokłosie ostatniej wojny... Chędożony Nilfgaard — podsumowała krótko, słysząc listę „zmarłych lub zaginionych”. Dawało to do myślenia. Ci ludzie mieszkali kiedyś w tym samym dworku w którym właśnie się zatrzymywała. Sama Istka miała kwaterować w pokoju, który należał pewnie przed kilkoma laty do rzeczonej Moniki Rozendal. Ba, jedno z nich mogło być nawet duchem nawiedzającym to miejsce. Ponura perspektywa.
— A to nie tego właśnie szukaliśmy? — rozejrzała się dookoła, celem upewnienia, że nikt ich aktualnie nie podsłuchuje, czy nawet nie stoi za blisko, po czym wyszeptała jeszcze ciszej — Jonas Rozendal — wydaje mi się, że to może być ten którego znaleźliśmy. Skoro mamy imię to możemy je umieścić na nagrobku. Nie powiedziałeś czasem, że to powinno pomóc odczynić urok? — zapytała. Pamiętała, że mówił coś w podobnym tonie jak jeszcze szli do miasta, ale teraz już sama do końca pewna nie była. — A ten Leker... to ślepy trop jest, widzi mi się. Trzeba być głupcem, żeby świadomie zostawić szkielet na terenie sprzedawanej nieruchomości. Albo, nie wiem... będzie chciał wrobić Asterala, czy coś takiego. Ale to grubymi nićmi szyte.
Wyciągnęła raz kolejny swój dziennik, z zamiarem zapisania imion, jak gdyby bała się, że zapomni. Szybko się jednak zorientowała, że nie ma czym — ostatni węgielek musiała gdzieś posiać.
— Nie masz ty czasem czegoś do pisania? Zgubiłam węgielek. Zapamiętasz imiona, czy lepiej poprosić skrybę, żeby pożyczył na moment? Potem możemy wracać do dworku, chyba że jeszcze chcesz skoczyć... do karczmy, na przykład.
Austowy szczękościsk w kwestii łóżkowej wydawał jej się, na swój sposób, całkiem słodki, choć jednocześnie nasuwał hipotezę, że, mimo rzekomych łaźniowych przechwałek, noc z jakąkolwiek kobietą miał pewnikiem jeszcze przed sobą. Starała się tedy nie zrażać zbytnio i na przyszłość zmienić nieco taktykę — mniej pytania, więcej działania. W końcu jednoznaczne „nie” nigdy nie padło, a na dobrą sprawę to wszystko co musiał powiedzieć, żeby dała sobie spokój. Z pewnym rozczarowaniem, rzecz jasna, ale nie była jakąś brygantką, żeby zaciągać do alkowy przymusem. A póki co — ponownie musiała ze swoimi chuciami trochę poczekać, bo oto przed nimi zaczęła jawić się fasada ratusza. Interesy przed przyjemnościami.
Podziwiając płaskorzeźby „zasłużonych”, jak i samą konstrukcję — nieważne czy elfią, ludzką, gnomią, czy vranią, bo i tak robiącą niemałe wrażenie — a przy tym wygodnie prowadzona, nie zauważyła wychodzących zza zakrętu gwardzistów. Na szczęście oni nie zauważyli (albo zwyczajnie zignorowali) również ich. Kompromis zdawał się działać na korzyść obu stron.
Wprowadzona do środka, westchnęła przeciągle, spoglądając się na towarzysza. Trochę już po tym łez padole chodziła, ale sporo czasu minęło odkąd ostatni raz stała w takim wężyku. Ale mus jest mus... W ciągu tej półgodziny próbowała wszystkiego byleby tylko zająć czymś wzrok, słuch, albo ręce. Bawiła się włosami, poprawiła w końcu porządniej kołnierzyk Austowi (litościwie uznała, że jednak faktycznie potrzebował tej kobiecej ręki), oparła się o niego całym ciałem by przymknąć na chwilę oczy na stojąco, a na końcu próbowała wczytać się we własny, wyciągnięty z torby dzienniczek. Próbowała, bo ciągle rozmazujący się wzrok uniemożliwiał jej skupienie się na tekście.
W końcu nadeszła ich kolej.
Gadanie z urzędnikami zostawiła druhowi, nie tylko jako mężczyźnie, ale przy tym człowiekowi. W końcu musiała dać mu się wykazać po tym jak w łaźni z owej męskości go obdarła. Zaprowadzona przezeń do archiwów, próbowała chociaż udawać, że pomaga, ale — ponownie, ze względu na oczy — to młodzieniec był tym, który znalazł to czego szukali.
— Pokłosie ostatniej wojny... Chędożony Nilfgaard — podsumowała krótko, słysząc listę „zmarłych lub zaginionych”. Dawało to do myślenia. Ci ludzie mieszkali kiedyś w tym samym dworku w którym właśnie się zatrzymywała. Sama Istka miała kwaterować w pokoju, który należał pewnie przed kilkoma laty do rzeczonej Moniki Rozendal. Ba, jedno z nich mogło być nawet duchem nawiedzającym to miejsce. Ponura perspektywa.
— A to nie tego właśnie szukaliśmy? — rozejrzała się dookoła, celem upewnienia, że nikt ich aktualnie nie podsłuchuje, czy nawet nie stoi za blisko, po czym wyszeptała jeszcze ciszej — Jonas Rozendal — wydaje mi się, że to może być ten którego znaleźliśmy. Skoro mamy imię to możemy je umieścić na nagrobku. Nie powiedziałeś czasem, że to powinno pomóc odczynić urok? — zapytała. Pamiętała, że mówił coś w podobnym tonie jak jeszcze szli do miasta, ale teraz już sama do końca pewna nie była. — A ten Leker... to ślepy trop jest, widzi mi się. Trzeba być głupcem, żeby świadomie zostawić szkielet na terenie sprzedawanej nieruchomości. Albo, nie wiem... będzie chciał wrobić Asterala, czy coś takiego. Ale to grubymi nićmi szyte.
Wyciągnęła raz kolejny swój dziennik, z zamiarem zapisania imion, jak gdyby bała się, że zapomni. Szybko się jednak zorientowała, że nie ma czym — ostatni węgielek musiała gdzieś posiać.
— Nie masz ty czasem czegoś do pisania? Zgubiłam węgielek. Zapamiętasz imiona, czy lepiej poprosić skrybę, żeby pożyczył na moment? Potem możemy wracać do dworku, chyba że jeszcze chcesz skoczyć... do karczmy, na przykład.
Ilość słów: 0
Re: Ratusz
— Powinno — zgodził się z wolna Aust, raz jeszcze przebiegając wzrokiem po zapisanych w rejestrze runach, zanim zamknął księgę. — Ale spodziewałem się… A, sam nie wiem czego.
Młodzieniec odchylił się na oparcie fotela, w zastanowieniu przeczesując palcami gęstą czuprynę. Namysł oraz otoczenie ksiąg dodawało mu powagi. Na tle archiwów, wśród inkunabułów zdawał się być w swoim żywiole, prezentował dojrzalej, niemal na pozór swego mistrza, w czym pomagał fakt, że (świadomie lub bezwiednie) przejął po nim część manieryzmów.
— Co? — wzmianka o rzekomym Lekerze wyrwała go z namysłu, wpędzając w kolejny, w którym z początku nie zdążył za wnioskowaniem Istki posądzającej poprzedniego nabywcę o oczernienie ich o zbrodnię. — Nieee, to nie to. On już nas wrobił w kupienie tej posiadłości, ledwie zorientował się, że w niej straszy. Swoje już napsuł, nie musiał niczego więcej. Szczęśliwie, nie trafiło na laików w tej materii. Jak się ją odupiorzy, jeszcze wyjdziemy na swoje.
Lekki uśmiech po raz pierwszy od początku długiego i męczącego dnia zjawił się na wargach chłopaka.
— Zapamiętam — przyobiecał, rozwiewając jej wątpliwości i odsuwając księgę na pulpit. — No, chyba nic tu już po nas. Mówisz, do karczmy?
Von Molauch podrapał się w gładki policzek w zamyśleniu, lecz wypełniające ciszę burczenie w jego brzuchu odpowiedziało za niego.
— Nie odmówiłbym, ale jak wiesz, chwilowo nie mam gotówki...
Młodzieniec odchylił się na oparcie fotela, w zastanowieniu przeczesując palcami gęstą czuprynę. Namysł oraz otoczenie ksiąg dodawało mu powagi. Na tle archiwów, wśród inkunabułów zdawał się być w swoim żywiole, prezentował dojrzalej, niemal na pozór swego mistrza, w czym pomagał fakt, że (świadomie lub bezwiednie) przejął po nim część manieryzmów.
— Co? — wzmianka o rzekomym Lekerze wyrwała go z namysłu, wpędzając w kolejny, w którym z początku nie zdążył za wnioskowaniem Istki posądzającej poprzedniego nabywcę o oczernienie ich o zbrodnię. — Nieee, to nie to. On już nas wrobił w kupienie tej posiadłości, ledwie zorientował się, że w niej straszy. Swoje już napsuł, nie musiał niczego więcej. Szczęśliwie, nie trafiło na laików w tej materii. Jak się ją odupiorzy, jeszcze wyjdziemy na swoje.
Lekki uśmiech po raz pierwszy od początku długiego i męczącego dnia zjawił się na wargach chłopaka.
— Zapamiętam — przyobiecał, rozwiewając jej wątpliwości i odsuwając księgę na pulpit. — No, chyba nic tu już po nas. Mówisz, do karczmy?
Von Molauch podrapał się w gładki policzek w zamyśleniu, lecz wypełniające ciszę burczenie w jego brzuchu odpowiedziało za niego.
— Nie odmówiłbym, ale jak wiesz, chwilowo nie mam gotówki...
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
— Że znowu uratujesz dzień, jak wtedy z kołem młyńskim? — uśmiechnęła się Istka, w odróżnienia od towarzysza — raz już chyba dziś z dwudziesty. Na dobrą sprawę uśmiechała się przez większość czasu, odjąć te sytuacje w których była atakowana i w których panicznie się bała... czyli pewnie jakąś piątą część ostatnich kilku godzin.
— Wyczerpałeś na dzisiaj źródełko. Ale niech będzie — może dla pewności sprawdź czy nie ma tu czegoś jeszcze dotyczącego historii budynku? Może Nilfgaardczycy nie wszystko spalili. Chociaż w archiwach miejskich to bym się nie spodziewała, trzeba by było porozmawiać z kimś kto się na tym zna i przeżył rzeź. — zasugerowała, choć osobiście nie do końca wierzyła, że w tym labiryncie pełnym zawierających statystyki ksiąg znajdzie się coś jeszcze co mogło im pomóc. Być może, miast grzebać zbyt głęboko, należało najpierw sprawdzić czy to co mieli do tej pory dokądś ich doprowadzi. Albo czy Asteral miał więcej szczęścia.
— Też chcę wierzyć, że jeszcze na swoje wyjdziecie. Chyba nie ma bardziej adekwatnej osoby, której mógł to sprzedać niż czarodziejowi. Pewnie już to mówiłam, ale dziękuję, że w ogóle pozwalacie mi zostać. Mało kto w tych czasach wpuszcza bezinteresownie elfa na własne obejście. Chociaż elfkę to pewnie prościej... Takich dwóch dziarskich chłopów. Zwłaszcza ten młodszy... — zmrużyła oczy, implikując oczywiste i jednocześnie próbując go trochę urobić.
Korzystając z dobrego samopoczucia młodzika, potwierdziła jeszcze raz zaproszenie. Wyjęła tylko jeszcze wcześniej sakiewkę i przeliczyła to co jej zostało.
— Powiedzmy, że dzisiaj ja stawiam. A ty się odkujesz innego dnia... albo w inny sposób. Co ty na to? Tylko wybierz w miarę tanią, bo mi jakieś sześćdziesiąt srebrzaków zostało po zakupach. I taką, gdzie wpuszczą elfkę. Przynajmniej u boku takiego przystojniaka, bo pewnie jak z człowiekiem to inaczej na to patrzą...
Nie było wiedzą tajemną, że umiarkowane spicie towarzysza było jednym z lepszych sposobów na to jak zakończyć wieczór w sypialni, chociaż Istką kierowało więcej niż to. Wszak sama była głodna i jej też chciało się pić.
— Idziemy? Swoją drogą to przydałoby się jakąś tablicę ogłoszeniową znaleźć. Trzeba mi roboty poszukać, na jutro, pojutrze... Bo w tym tempie to tylko zbiednieć idzie.
— Wyczerpałeś na dzisiaj źródełko. Ale niech będzie — może dla pewności sprawdź czy nie ma tu czegoś jeszcze dotyczącego historii budynku? Może Nilfgaardczycy nie wszystko spalili. Chociaż w archiwach miejskich to bym się nie spodziewała, trzeba by było porozmawiać z kimś kto się na tym zna i przeżył rzeź. — zasugerowała, choć osobiście nie do końca wierzyła, że w tym labiryncie pełnym zawierających statystyki ksiąg znajdzie się coś jeszcze co mogło im pomóc. Być może, miast grzebać zbyt głęboko, należało najpierw sprawdzić czy to co mieli do tej pory dokądś ich doprowadzi. Albo czy Asteral miał więcej szczęścia.
— Też chcę wierzyć, że jeszcze na swoje wyjdziecie. Chyba nie ma bardziej adekwatnej osoby, której mógł to sprzedać niż czarodziejowi. Pewnie już to mówiłam, ale dziękuję, że w ogóle pozwalacie mi zostać. Mało kto w tych czasach wpuszcza bezinteresownie elfa na własne obejście. Chociaż elfkę to pewnie prościej... Takich dwóch dziarskich chłopów. Zwłaszcza ten młodszy... — zmrużyła oczy, implikując oczywiste i jednocześnie próbując go trochę urobić.
Korzystając z dobrego samopoczucia młodzika, potwierdziła jeszcze raz zaproszenie. Wyjęła tylko jeszcze wcześniej sakiewkę i przeliczyła to co jej zostało.
— Powiedzmy, że dzisiaj ja stawiam. A ty się odkujesz innego dnia... albo w inny sposób. Co ty na to? Tylko wybierz w miarę tanią, bo mi jakieś sześćdziesiąt srebrzaków zostało po zakupach. I taką, gdzie wpuszczą elfkę. Przynajmniej u boku takiego przystojniaka, bo pewnie jak z człowiekiem to inaczej na to patrzą...
Nie było wiedzą tajemną, że umiarkowane spicie towarzysza było jednym z lepszych sposobów na to jak zakończyć wieczór w sypialni, chociaż Istką kierowało więcej niż to. Wszak sama była głodna i jej też chciało się pić.
— Idziemy? Swoją drogą to przydałoby się jakąś tablicę ogłoszeniową znaleźć. Trzeba mi roboty poszukać, na jutro, pojutrze... Bo w tym tempie to tylko zbiednieć idzie.
Ilość słów: 0
Re: Ratusz
Aust wzdrygnął się zauważalnie, pokręcił głową. Nie, dzisiejszy dzień wciąż był daleki od odratowania.
— Sprawdziłem — odrzekł. — Nic o samej historii budynku, ewentualnych przebudowach i remontach. Dobrze, że zachowało się chociaż to, co jest.
— Normalni czarodzieje — skwitował „adekwatność” ostatniego nabywcy dworku i swojego nauczyciela. — Mieszkają w wieżach, nie młynach. „Normalni czarodzieje”. Ha.
Z zamyślenia nad wymyślonym przez siebie właśnie oksymoronem wyrwały go kolejne słowa elfki. Te o bezinteresowności i mające go urobić. Młody czarodziej in spe uśmiechnął się w odpowiedzi. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że z lekkim wymuszeniem i zażenowaniem.
— Znam jedno miejsce. Niebrzydkie i niedrogie — przypomniał sobie, zbierając się w kierunku wyjścia. — A po drodze możemy rozejrzeć się za ogłoszeniami. Chodźmy.
— Sprawdziłem — odrzekł. — Nic o samej historii budynku, ewentualnych przebudowach i remontach. Dobrze, że zachowało się chociaż to, co jest.
— Normalni czarodzieje — skwitował „adekwatność” ostatniego nabywcy dworku i swojego nauczyciela. — Mieszkają w wieżach, nie młynach. „Normalni czarodzieje”. Ha.
Z zamyślenia nad wymyślonym przez siebie właśnie oksymoronem wyrwały go kolejne słowa elfki. Te o bezinteresowności i mające go urobić. Młody czarodziej in spe uśmiechnął się w odpowiedzi. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że z lekkim wymuszeniem i zażenowaniem.
— Znam jedno miejsce. Niebrzydkie i niedrogie — przypomniał sobie, zbierając się w kierunku wyjścia. — A po drodze możemy rozejrzeć się za ogłoszeniami. Chodźmy.
Ilość słów: 0
Re: Ratusz
Obudzili się powoli, w półmroku, najpierw czując, że coś jest nie tak, zanim dotarła do nich pełna świadomość sytuacji. Kraty. Nie było co do tego wątpliwości – znajdowali się w celi. Małe, kamienne pomieszczenie zdawało się tłumić wszelkie odgłosy z zewnątrz, a ciemność była niemal nieprzenikniona, choć przy blado świecącej lampie dało się dostrzec zarys ich otoczenia. Światło kaganka, postawionego na drewnianej ławie, drżało, rzucając długie cienie na ściany. Krata, która odgradzała ich od wolności, połyskiwała chłodno w mdłym blasku.
Na krześle obok siedział mężczyzna. Jego nogi były wyciągnięte przed siebie, dłonie ułożone na brzuchu, a na twarzy widać było znużenie, jakby długa warta wyssała z niego wszelką energię. Była to twarda twarz, tożsama z celą, powiedziałbyś, wyciosana z tego samego kamienia, o spojrzeniu zdradzającym niewiele emocji, choć emanującym czujnością.
Istka i Asteral poruszyli się, wybudzając całkowicie, czując pod sobą coś miękkiego. Posłanie, choć prowizoryczne, było wygodne, wyłożone obficie słomą. W porównaniu do twardej podłogi, na której mogliby się spodziewać spocząć, było to jak błogosławieństwo – suche i ciepłe, izolujące ich od chłodu posadzki. Był to mały komfort w miejscu, gdzie mogli spodziewać się znaleźć tylko zimno i mrok.
— Dzień dobry — odezwał się mężczyzna, przełamując ciszę. Jego głos, niski i chrapliwy, brzmiał bardziej neutralnie niż oskarżycielsko. Dopiero teraz, kiedy zobaczyli go bez hełmu, rozpoznali w nim dowódcę, który uratował ich przed tłumem. — A właściwie, dobry wieczór.
Podniósł się powoli z krzesła i przysunął do nich dwa gliniane kubki oraz dzbanek.
— Woda. Mniemam, że jesteście spragnieni — rzucił, choć w jego tonie nie było ani odrobiny współczucia, bardziej sucha, rzeczowa propozycja. Następnie zbliżył się do krat, stukając w nie dwukrotnie stalowym karwaszem, co zabrzmiało jak sygnał dla kogoś po drugiej stronie. — Zaraz przyniosą coś do jedzenia — dodał, wracając na swoje miejsce. Jego spojrzenie, błądzące po ich zmęczonych twarzach, było teraz bardziej przenikliwe.
— Asteral von Carlina — mruknął, skupiając się na czarodzieju, a potem przeniósł wzrok na Istkę. — I Issaen Hiseerosh. Zgadza się? Macie dużo szczęścia. A nawet więcej niż dużo, ale o tym zaraz. Najpierw chcę usłyszeć, co wydarzyło się w dworku. I dlaczego, jak zdążyłem samemu zauważyć, przestał istnieć.
Cisza zawisła w powietrzu, ciężka i pełna oczekiwania, jakby każde słowo, które miało teraz paść, ważyło na ich dalszym losie.
Na krześle obok siedział mężczyzna. Jego nogi były wyciągnięte przed siebie, dłonie ułożone na brzuchu, a na twarzy widać było znużenie, jakby długa warta wyssała z niego wszelką energię. Była to twarda twarz, tożsama z celą, powiedziałbyś, wyciosana z tego samego kamienia, o spojrzeniu zdradzającym niewiele emocji, choć emanującym czujnością.
Istka i Asteral poruszyli się, wybudzając całkowicie, czując pod sobą coś miękkiego. Posłanie, choć prowizoryczne, było wygodne, wyłożone obficie słomą. W porównaniu do twardej podłogi, na której mogliby się spodziewać spocząć, było to jak błogosławieństwo – suche i ciepłe, izolujące ich od chłodu posadzki. Był to mały komfort w miejscu, gdzie mogli spodziewać się znaleźć tylko zimno i mrok.
— Dzień dobry — odezwał się mężczyzna, przełamując ciszę. Jego głos, niski i chrapliwy, brzmiał bardziej neutralnie niż oskarżycielsko. Dopiero teraz, kiedy zobaczyli go bez hełmu, rozpoznali w nim dowódcę, który uratował ich przed tłumem. — A właściwie, dobry wieczór.
Podniósł się powoli z krzesła i przysunął do nich dwa gliniane kubki oraz dzbanek.
— Woda. Mniemam, że jesteście spragnieni — rzucił, choć w jego tonie nie było ani odrobiny współczucia, bardziej sucha, rzeczowa propozycja. Następnie zbliżył się do krat, stukając w nie dwukrotnie stalowym karwaszem, co zabrzmiało jak sygnał dla kogoś po drugiej stronie. — Zaraz przyniosą coś do jedzenia — dodał, wracając na swoje miejsce. Jego spojrzenie, błądzące po ich zmęczonych twarzach, było teraz bardziej przenikliwe.
— Asteral von Carlina — mruknął, skupiając się na czarodzieju, a potem przeniósł wzrok na Istkę. — I Issaen Hiseerosh. Zgadza się? Macie dużo szczęścia. A nawet więcej niż dużo, ale o tym zaraz. Najpierw chcę usłyszeć, co wydarzyło się w dworku. I dlaczego, jak zdążyłem samemu zauważyć, przestał istnieć.
Cisza zawisła w powietrzu, ciężka i pełna oczekiwania, jakby każde słowo, które miało teraz paść, ważyło na ich dalszym losie.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
Sen miał przynieść wyczekiwane ukojenie, uspokoić nerwy, dać odpocząć udręczonemu ciału. Choć te kilka przespanych godzin pozwoliło Asteralowi zregenerować się, nie były to spokojne godziny. Błądził pomiędzy niedomkniętymi drzwiami swojej przeszłości, ostatnich wydarzeń, fantazji i lęków. W marze sennej uciekał przez niekończący się korytarz dworku, w którym działy się niepokojące rzeczy – unosiła się zastawa kuchenna, by ostatecznie polecieć w jego stronę, krusząc się w drobny mak na ścianie; woda ostała w wiadrach, tarasujących mu drogę, zamarzała; migające światło świec nabierało nienaturalnej zielonej poświaty; stada czarnych ptaków rozbijało się o pozamykane okna, ginąc w szalonym zrywie. Za jego plecami biegł, wspinając się po ścianach i suficie sinoblady zdeformowany stwór o czerwonych ślepiach, śpiewając złowieszczą kołysankę; kroku dotrzymywała mu para kretołaków spod wieży Ristearda, wynurzająca się z toksycznych oparów; ze lśniącą parą ostrzy wyskoczył przed szereg wiedźmin, a zaraz później kroczył pewnie i godnie Arnold Florent, którego oczy przepełnione były mrokiem. Opętał go Mal'ghurath, który przemieszczał się w stronę czarodzieja na swoich obślizgłych mackach ciemności. Piołun mógł uciekać, ale odległość, która dzieliła go od największych potworów przeszłości z każdą sekundą malała.
— Nieeeeeeeee… — Wykrzyknął zachrypniętym głosem na przywitanie dowódcy.
Rozejrzał się zaniepokojony po pomieszczeniu, nie wiedząc gdzie się znajduje. Wstał z siennika, ale zawróciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o zimną ścianę. Nic nie wydawało mu się tutaj znajome. Nie wiedział kiedy i w jaki sposób tutaj dotarł. Z przestrachem spostrzegł, że nie posiada prawej dłoni. Czuł jednak okropny ból, płynący z fantomu. Wydusił z siebie powietrze, które zabrzmiało jak jęknięcie. Osunął się powrotem po ścianie na siennik, czując zawroty głowy. Niczego nie pamiętał z ostatnich wydarzeń. Ostatnią rzeczą, którą potrafił sobie przypomnieć to jakieś strzępy wydarzeń. Humanoidalny kształt okryty opończą z kapturem i zasłaniającą twarz maską z parą lśniących ostrzy. Ten sam z jego snu.
— Issaen Hiseerosh. — Powtórzył po mężczyźnie słowa, a kolejno spojrzał na elfkę. Przyłożył z zagubieniem w oczach dłoń do jej twarzy, poznając bliską osobę. Uśmiechnął się niepewnie. — Nic nie rozumiem. Co tutaj robimy? Nie pamiętam. Odprowadzisz mnie do komnaty?
— Co się stało z moim dworkiem? Jak to przestał istnieć? — Zakrzyknął oburzony, ale nie towarzyszyło temu zdenerwowanie na rozmówcę, a raczej rodzaj przerażenia. — Napadnięto nas. Zamaskowany człowiek. Znaleźliście go? Dlaczego jesteśmy za kratami? Czy jesteśmy w Wolnym Miaście Novigrad? — W jego oczach można było dostrzec strach, pomieszany z pewnym szaleństwem. — Nic nie rozumiem. Nic nie rozumiem. Nic nie rozumiem.
— Nieeeeeeeee… — Wykrzyknął zachrypniętym głosem na przywitanie dowódcy.
Rozejrzał się zaniepokojony po pomieszczeniu, nie wiedząc gdzie się znajduje. Wstał z siennika, ale zawróciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o zimną ścianę. Nic nie wydawało mu się tutaj znajome. Nie wiedział kiedy i w jaki sposób tutaj dotarł. Z przestrachem spostrzegł, że nie posiada prawej dłoni. Czuł jednak okropny ból, płynący z fantomu. Wydusił z siebie powietrze, które zabrzmiało jak jęknięcie. Osunął się powrotem po ścianie na siennik, czując zawroty głowy. Niczego nie pamiętał z ostatnich wydarzeń. Ostatnią rzeczą, którą potrafił sobie przypomnieć to jakieś strzępy wydarzeń. Humanoidalny kształt okryty opończą z kapturem i zasłaniającą twarz maską z parą lśniących ostrzy. Ten sam z jego snu.
— Issaen Hiseerosh. — Powtórzył po mężczyźnie słowa, a kolejno spojrzał na elfkę. Przyłożył z zagubieniem w oczach dłoń do jej twarzy, poznając bliską osobę. Uśmiechnął się niepewnie. — Nic nie rozumiem. Co tutaj robimy? Nie pamiętam. Odprowadzisz mnie do komnaty?
— Co się stało z moim dworkiem? Jak to przestał istnieć? — Zakrzyknął oburzony, ale nie towarzyszyło temu zdenerwowanie na rozmówcę, a raczej rodzaj przerażenia. — Napadnięto nas. Zamaskowany człowiek. Znaleźliście go? Dlaczego jesteśmy za kratami? Czy jesteśmy w Wolnym Miaście Novigrad? — W jego oczach można było dostrzec strach, pomieszany z pewnym szaleństwem. — Nic nie rozumiem. Nic nie rozumiem. Nic nie rozumiem.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
Wciągana na konia elfka nie zaprotestowała. Prawdę mówiąc, w momencie takim jak ten było jej wszystko jedno, czy porywają ją aedirnscy kawalerzyści, czy Dziki Gon — byle dalej od tłumu, który widział ją tylko jako worek mięsa i krwi, mający zaspokoić ich nienawiść.
Ty kurwo, zapłacisz za to! — jakby już nie zapłaciła i nie płaciła teraz. Ale rozeźlonej tłuszczy już po chwili nie było. Ostał się jeno miarowy tętent kopyt, przyjemne zimno napierśnika, do którego przyciskała policzek i chwilowy odpoczynek w stanie nieświadomości. Była tak zmęczona, że jeśli coś jej się śniło, to i tak nie spamiętała. Może i tak było lepiej.
Do końca rozbudził ją krzyk zaprzeczenia, należący do znajomego głosu. Zanim rzuciła się by uspokajać jego właściciela, poświęciła krótką chwilę, by rozejrzeć się dookoła — sama miała nikłe pojęcie gdzie właśnie się znaleźli... dopóki nie zobaczyła krat. Mimo prawie pięćdziesięciu wiosen na karku i systemowym uprzedzeniom wobec każdego kto nie był człowiekiem, Istce nigdy nie dane było jeszcze oglądać loszku od tej niewłaściwej strony. Służbowo — a i owszem, kryminalistów przecież też trzeba było jakoś leczyć, a i na egzekucję winny w świetle prawa powinien zwyczajowo dojść o własnych siłach, ale sama nigdy nie spodziewała się, że przez niewłaściwe miejsce i czas skończy w takiej sytuacji.
Uczucie brudu jakie towarzyszyło świadomości bycia podejrzaną i zamkniętą w celi było paskudne, a gdyby jeszcze nie tak dawno nie wpadła w dużo gorsze sidła Mal'ghurata, mogłaby rzec, że byłoby nie do zniesienia. Jak na ironię — w słabym blasku światła, cela ta była najprzytulniejszym miejscem w jakim się znalazła od ostatniego poranka.
Dziewczyna wzdrygnęła się z zaskoczenia, gdy wijąca się w ciemności dłoń zaczęła obmacywać jej twarz, jednak nie zaprotestowała, swobodnie mu na to pozwalając.
— Cśśśś... Asteralu... Asteralu! To ja, spokojnie... Vengerberg. Jesteśmy w Vengerbergu — odezwała się do niego szeptem, nie ignorując coraz lepiej widzianej w ciemności sylwetki drugiego mężczyzny, który siedział obok na krześle. Przyzwoicie widzący w ciemnościach wzrok pozwolił jej rozpoznać w nim dowódcę konnicy, który jeszcze nie tak dawno uratował jej życie. A że zarówno dzień jak i wieczór należały do najgorszych w jej życiu, przywitanie się podobnymi słowy byłoby zgoła nieadekwatne.
— Dziękuję za ratunek. Zabiliby nas, gdyby nie wy, panie — przyznała fakt zgoła oczywisty, z którym kłócić się nie zamierzała. Niezależnie od tego gdzie skończyli, najpewniej uratowano im życia. Miała tylko nadzieję, że nie po to, by jutro znaleźli się na głównym placu, kończąc żywota w sposób jeszcze bardziej widowiskowy, bolesny i upokarzający.
Nieśmiało spróbowała wstać, by nalać trochę wody dla siebie i towarzysza niedoli. Obietnica czegoś, co mogłaby do gęby włożyć, też odrobinę podniosła ją na duchu. Konieczność wyjaśnienia sytuacji — wprost przeciwnie, ale liczyła się z tym od kiedy tylko wiedźmin wymordował przed ich dworkiem grupkę chłopów, że jeśli tylko dożyją tej chwili, to i ona nadejdzie.
— Tak... Tak, to my — odpowiedziała, na powrót zajmując miejsce na sienniku, siadając pod ścianą, nie ważąc się nawet dopytać skąd znał jej imię. Rozumiejąc wagę sytuacji, unikała gwałtownych ruchów, za to obecność dowódcy w samej celi wzięła za dobry omen. Strażnik nie zamknąłby się w niej sam z dwójką osób, gdyby uznał je za zagrożenie. Istka nie zamierzała dawać mu powodów do zmiany tego rozumowania.
— Mistrz... nie jest w pełni władz umysłowych, ale mówi prawdę. Nie było nas przez tydzień, zostaliśmy zaatakowani zaraz po powrocie do dworku z Aldersbergu. Wiedźmin zaskoczył nas niedługo po wejściu. Rozstawił pułapki, Aust — uczeń mistrza — padł nieprzytomny od trucizny, zanim jeszcze się zaczęło. Asteral próbował się bronić, ale tamten... ruszał się za szybko. Wtedy mistrz stracił rękę. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak prędko zadawał ciosy, on... on odbił bełt machając ręką, jakby rzucał jakieś zaklęcie. Zaraz potem mnie pochwycił... — opowiadała medyczka z przejęciem, co potwierdzało jej spojrzenie. Nie patrzyła się na rozmówcę. Patrzyła się na ścianę naprzeciwko, w myśląc na powrót przeżywając traumy ostatniej doby, a na potwierdzenie tego wcisnęła tylko mocniej pięty w przykryte spódnicą uda. Ponadto sprawdzała palcami to samo cięcie na szyi, które zadał jej wiedźmiński miecz.
Czując, że musi zrobić z rękami coś, by samemu nie zwariować, podczołgała się do Asterala, sprawdzając, pomimo ciemności, stan jego opatrunku na kikucie, a także pozostałe obrażenia, po uprzednim upewnieniu się, że przesłuchującemu nie zrobi to kłopotu.
— Sprawdzę tylko co z ręką. On potrzebuje szpitala, nie wydobrzeje w tej norze. Ćśśśś... Już dobrze, sprawdzę tylko opatrunek. Niedługo dojdziesz do siebie, to minie — zaznaczyła uspokajając pacjenta zarówno głosem jak i opiekuńczym dotykiem, zaraz potem kontynuując wyjaśnienia.
— Po tym jak mnie złapał, terroryzował mnie kilka godzin. Przez chwilę myślałam, że mnie zabije, albo sobie poużywa, ale zamiast tego kazał mi ratować mistrza Asterala, chciał go żywego z jakichś powodów, a ja miałam upewnić się, że przeżyje. Niejedno w życiu widziałam, myślałam, że nie ma żadnych szans, ale jakimś cudem udało mi się. Potem nie byłam mu już potrzebna, więc dał mi w łeb.
Do tej chwili wszystko co opowiedziała było z grubsza prawdą, tak jak ją mgliście przeżyła i zapamiętała. Nadchodził jednak w końcu ten moment, w którym musiała zacząć koloryzować, jeśli nie wprost kłamać. Z naturalnych względów — o demonie wspomnieć nie mogła. Ukradkiem sprawdziła jeszcze palcami, czy kawałek materiału, który owinęła sobie wokół nadgarstka był na swoim miejscu. Jeśli nie, być może będzie musiała wyjaśnić pochodzenie znamienia, co wcale jej się nie uśmiechało.
— Pamiętam, że obudziłam się związana i z kneblem. Kwadrans się siłowałam zanim udało mi się poluzować powróz. Przez okiennicę słyszałam głosy, to byli ci chłopi, których... których potem pozabijał. Słyszałam jak rozmawiali — przyszli obrabować dworek, myśleli, że nikogo nie zastaną. No ale jak było... to już chyba wiecie, panie — puenta sugerowała, że elfka nie dokończy, ale było inaczej. — Słyszałam jak umierali. Wyszedł frontem i zarżnął ich jak świniaki. Nie ukrywam, nie żal mi ich, bo wiem jakie mieli zamiary. Ale takiego końca nikomu bym nie życzyła.
Nie życzyła by też nikomu swojego własnego losu, z którym aktualnie musiała się zmagać, a o którym nie mogła nawet powiedzieć słowa. Przeskoczyła ten etap historii.
— Nie wiem od czego dworek się zawalił, poza tym, że w jakimś momencie zaczął się trząść. Z tego co wiem o magii, istnieją zaklęcia, które to potrafią i możliwe, że ktoś takie rzucił. Możliwe, że Aust. Może był zdesperowany... naprawdę nie wiem. Wiem tylko, że zabójca uciekł przez okno, zabierając nieprzytomnego Austa. Jak tylko udało mi się zdjąć więzy znalazłam Asterala i udało nam się wyczołgać przez to samo okno. Dworek runął chwilę potem. A potem przyjechaliście wy.
Ty kurwo, zapłacisz za to! — jakby już nie zapłaciła i nie płaciła teraz. Ale rozeźlonej tłuszczy już po chwili nie było. Ostał się jeno miarowy tętent kopyt, przyjemne zimno napierśnika, do którego przyciskała policzek i chwilowy odpoczynek w stanie nieświadomości. Była tak zmęczona, że jeśli coś jej się śniło, to i tak nie spamiętała. Może i tak było lepiej.
Do końca rozbudził ją krzyk zaprzeczenia, należący do znajomego głosu. Zanim rzuciła się by uspokajać jego właściciela, poświęciła krótką chwilę, by rozejrzeć się dookoła — sama miała nikłe pojęcie gdzie właśnie się znaleźli... dopóki nie zobaczyła krat. Mimo prawie pięćdziesięciu wiosen na karku i systemowym uprzedzeniom wobec każdego kto nie był człowiekiem, Istce nigdy nie dane było jeszcze oglądać loszku od tej niewłaściwej strony. Służbowo — a i owszem, kryminalistów przecież też trzeba było jakoś leczyć, a i na egzekucję winny w świetle prawa powinien zwyczajowo dojść o własnych siłach, ale sama nigdy nie spodziewała się, że przez niewłaściwe miejsce i czas skończy w takiej sytuacji.
Uczucie brudu jakie towarzyszyło świadomości bycia podejrzaną i zamkniętą w celi było paskudne, a gdyby jeszcze nie tak dawno nie wpadła w dużo gorsze sidła Mal'ghurata, mogłaby rzec, że byłoby nie do zniesienia. Jak na ironię — w słabym blasku światła, cela ta była najprzytulniejszym miejscem w jakim się znalazła od ostatniego poranka.
Dziewczyna wzdrygnęła się z zaskoczenia, gdy wijąca się w ciemności dłoń zaczęła obmacywać jej twarz, jednak nie zaprotestowała, swobodnie mu na to pozwalając.
— Cśśśś... Asteralu... Asteralu! To ja, spokojnie... Vengerberg. Jesteśmy w Vengerbergu — odezwała się do niego szeptem, nie ignorując coraz lepiej widzianej w ciemności sylwetki drugiego mężczyzny, który siedział obok na krześle. Przyzwoicie widzący w ciemnościach wzrok pozwolił jej rozpoznać w nim dowódcę konnicy, który jeszcze nie tak dawno uratował jej życie. A że zarówno dzień jak i wieczór należały do najgorszych w jej życiu, przywitanie się podobnymi słowy byłoby zgoła nieadekwatne.
— Dziękuję za ratunek. Zabiliby nas, gdyby nie wy, panie — przyznała fakt zgoła oczywisty, z którym kłócić się nie zamierzała. Niezależnie od tego gdzie skończyli, najpewniej uratowano im życia. Miała tylko nadzieję, że nie po to, by jutro znaleźli się na głównym placu, kończąc żywota w sposób jeszcze bardziej widowiskowy, bolesny i upokarzający.
Nieśmiało spróbowała wstać, by nalać trochę wody dla siebie i towarzysza niedoli. Obietnica czegoś, co mogłaby do gęby włożyć, też odrobinę podniosła ją na duchu. Konieczność wyjaśnienia sytuacji — wprost przeciwnie, ale liczyła się z tym od kiedy tylko wiedźmin wymordował przed ich dworkiem grupkę chłopów, że jeśli tylko dożyją tej chwili, to i ona nadejdzie.
— Tak... Tak, to my — odpowiedziała, na powrót zajmując miejsce na sienniku, siadając pod ścianą, nie ważąc się nawet dopytać skąd znał jej imię. Rozumiejąc wagę sytuacji, unikała gwałtownych ruchów, za to obecność dowódcy w samej celi wzięła za dobry omen. Strażnik nie zamknąłby się w niej sam z dwójką osób, gdyby uznał je za zagrożenie. Istka nie zamierzała dawać mu powodów do zmiany tego rozumowania.
— Mistrz... nie jest w pełni władz umysłowych, ale mówi prawdę. Nie było nas przez tydzień, zostaliśmy zaatakowani zaraz po powrocie do dworku z Aldersbergu. Wiedźmin zaskoczył nas niedługo po wejściu. Rozstawił pułapki, Aust — uczeń mistrza — padł nieprzytomny od trucizny, zanim jeszcze się zaczęło. Asteral próbował się bronić, ale tamten... ruszał się za szybko. Wtedy mistrz stracił rękę. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak prędko zadawał ciosy, on... on odbił bełt machając ręką, jakby rzucał jakieś zaklęcie. Zaraz potem mnie pochwycił... — opowiadała medyczka z przejęciem, co potwierdzało jej spojrzenie. Nie patrzyła się na rozmówcę. Patrzyła się na ścianę naprzeciwko, w myśląc na powrót przeżywając traumy ostatniej doby, a na potwierdzenie tego wcisnęła tylko mocniej pięty w przykryte spódnicą uda. Ponadto sprawdzała palcami to samo cięcie na szyi, które zadał jej wiedźmiński miecz.
Czując, że musi zrobić z rękami coś, by samemu nie zwariować, podczołgała się do Asterala, sprawdzając, pomimo ciemności, stan jego opatrunku na kikucie, a także pozostałe obrażenia, po uprzednim upewnieniu się, że przesłuchującemu nie zrobi to kłopotu.
— Sprawdzę tylko co z ręką. On potrzebuje szpitala, nie wydobrzeje w tej norze. Ćśśśś... Już dobrze, sprawdzę tylko opatrunek. Niedługo dojdziesz do siebie, to minie — zaznaczyła uspokajając pacjenta zarówno głosem jak i opiekuńczym dotykiem, zaraz potem kontynuując wyjaśnienia.
— Po tym jak mnie złapał, terroryzował mnie kilka godzin. Przez chwilę myślałam, że mnie zabije, albo sobie poużywa, ale zamiast tego kazał mi ratować mistrza Asterala, chciał go żywego z jakichś powodów, a ja miałam upewnić się, że przeżyje. Niejedno w życiu widziałam, myślałam, że nie ma żadnych szans, ale jakimś cudem udało mi się. Potem nie byłam mu już potrzebna, więc dał mi w łeb.
Do tej chwili wszystko co opowiedziała było z grubsza prawdą, tak jak ją mgliście przeżyła i zapamiętała. Nadchodził jednak w końcu ten moment, w którym musiała zacząć koloryzować, jeśli nie wprost kłamać. Z naturalnych względów — o demonie wspomnieć nie mogła. Ukradkiem sprawdziła jeszcze palcami, czy kawałek materiału, który owinęła sobie wokół nadgarstka był na swoim miejscu. Jeśli nie, być może będzie musiała wyjaśnić pochodzenie znamienia, co wcale jej się nie uśmiechało.
— Pamiętam, że obudziłam się związana i z kneblem. Kwadrans się siłowałam zanim udało mi się poluzować powróz. Przez okiennicę słyszałam głosy, to byli ci chłopi, których... których potem pozabijał. Słyszałam jak rozmawiali — przyszli obrabować dworek, myśleli, że nikogo nie zastaną. No ale jak było... to już chyba wiecie, panie — puenta sugerowała, że elfka nie dokończy, ale było inaczej. — Słyszałam jak umierali. Wyszedł frontem i zarżnął ich jak świniaki. Nie ukrywam, nie żal mi ich, bo wiem jakie mieli zamiary. Ale takiego końca nikomu bym nie życzyła.
Nie życzyła by też nikomu swojego własnego losu, z którym aktualnie musiała się zmagać, a o którym nie mogła nawet powiedzieć słowa. Przeskoczyła ten etap historii.
— Nie wiem od czego dworek się zawalił, poza tym, że w jakimś momencie zaczął się trząść. Z tego co wiem o magii, istnieją zaklęcia, które to potrafią i możliwe, że ktoś takie rzucił. Możliwe, że Aust. Może był zdesperowany... naprawdę nie wiem. Wiem tylko, że zabójca uciekł przez okno, zabierając nieprzytomnego Austa. Jak tylko udało mi się zdjąć więzy znalazłam Asterala i udało nam się wyczołgać przez to samo okno. Dworek runął chwilę potem. A potem przyjechaliście wy.
Ilość słów: 0
Re: Ratusz
Dowódca uważnie przyglądał się czarodziejowi, ale było jasne, że z jego bełkotu niewiele zrozumiał. Wybite przednie zęby skutecznie zamieniały słowa rudowłosego w nieskładną paplaninę. Przez moment marszczył brwi, próbując coś z tego wyłowić, ale szybko zrezygnował, uznając, że nie warto tracić na to czasu. Przeniósł wzrok na elfkę, ale od czasu do czasu zerkał z ukosa na czarodzieja.
Gestem dłoni dał znać dziewczynie, by odpuściła sobie wyrazy wdzięczności. Nie było to dla niego istotne. Nie protestował, kiedy zaczęła sprawdzać swoje opatrunki. Zauważyła, że rany były niedawno oczyszczone, a ich ciała obmyto z zaschniętej krwi. Opatrunki były świeże, starannie założone, choć płytsze rany, takie jak ta na szyi Istki czy nad brwią Asterala, nie zostały zszyte.
— Będzie żył — powiedział, uspokajając ją, gdy przyglądała się stanowi Asterala. — Jego stan jest pod kontrolą. A ręka… cóż, w pełni się zagoiła.
Nie było wątpliwości, że Asteral użył magii leczniczej, aby zatrzymać krwawienie. Kikut był gładki, a skóra na nim połyskiwała bladym blaskiem. Istka zauważyła, że jej własna ręka, teraz owinięta tkaniną, została obwiązana inaczej niż wcześniej. Ktoś musiał obejrzeć jej rany, co oznaczało, że widzieli, co kryje się pod bandażem.
W tym momencie pod kraty podeszła inna postać. Dowódca otworzył drzwi celi i wziął od niej miski, parujące od ciepła. Wręczył je więźniom, a gęsty zapach gulaszu rozszedł się po pomieszczeniu, pachniał warzywami i wołowiną. Mrok utrudniał dokładne rozpoznanie zawartości, ale aromat sugerował, że jedzenie było solidne i sycące.
— Nazywam się Duncan — powiedział, opierając się o kraty. — Pracuję dla waszego przyjaciela. To jemu zawdzięczacie życie, nie mnie. Wysłał konną jednostkę w samą porę. Kazał się wami zająć: opatrzyć, nakarmić, zadbać o was. Obiecał, że jutro was stąd zabierze. A on zawsze dotrzymuje obietnic.
Podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie, jakby zastanawiając się nad czymś przez chwilę.
— Wiedźmin — dodał, patrząc na Istkę. — Nie musiałaś tego mówić, widziałem cięcia. Miecz ostry jak brzytwa, rany ograniczone do minimum, precyzyjne. Każda śmiertelna. Nie mam wątpliwości, że to nie wy byliście sprawcami. — Jego ton był spokojny, rzeczowy, choć przez moment zdradzał cień ukrywanego przygnębienia. — Nasz kontakt obserwował was od jakiegoś czasu. Widział go. Waszego chłopaka również, pojechali na północ. Ale to temat na inną rozmowę. Zjedzcie i odpocznijcie.
Wstał, gotów opuścić celę, lecz zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze raz.
— Wybaczcie szczerość, ale nie wiem, co on w was widzi. Jeśli jednak jest tak, jak mówi, wkroczyliście do świata, gdzie stawki są bardzo wysokie.
Z tymi słowami opuścił areszt, zostawiając ich samym sobie.
Gestem dłoni dał znać dziewczynie, by odpuściła sobie wyrazy wdzięczności. Nie było to dla niego istotne. Nie protestował, kiedy zaczęła sprawdzać swoje opatrunki. Zauważyła, że rany były niedawno oczyszczone, a ich ciała obmyto z zaschniętej krwi. Opatrunki były świeże, starannie założone, choć płytsze rany, takie jak ta na szyi Istki czy nad brwią Asterala, nie zostały zszyte.
— Będzie żył — powiedział, uspokajając ją, gdy przyglądała się stanowi Asterala. — Jego stan jest pod kontrolą. A ręka… cóż, w pełni się zagoiła.
Nie było wątpliwości, że Asteral użył magii leczniczej, aby zatrzymać krwawienie. Kikut był gładki, a skóra na nim połyskiwała bladym blaskiem. Istka zauważyła, że jej własna ręka, teraz owinięta tkaniną, została obwiązana inaczej niż wcześniej. Ktoś musiał obejrzeć jej rany, co oznaczało, że widzieli, co kryje się pod bandażem.
W tym momencie pod kraty podeszła inna postać. Dowódca otworzył drzwi celi i wziął od niej miski, parujące od ciepła. Wręczył je więźniom, a gęsty zapach gulaszu rozszedł się po pomieszczeniu, pachniał warzywami i wołowiną. Mrok utrudniał dokładne rozpoznanie zawartości, ale aromat sugerował, że jedzenie było solidne i sycące.
— Nazywam się Duncan — powiedział, opierając się o kraty. — Pracuję dla waszego przyjaciela. To jemu zawdzięczacie życie, nie mnie. Wysłał konną jednostkę w samą porę. Kazał się wami zająć: opatrzyć, nakarmić, zadbać o was. Obiecał, że jutro was stąd zabierze. A on zawsze dotrzymuje obietnic.
Podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie, jakby zastanawiając się nad czymś przez chwilę.
— Wiedźmin — dodał, patrząc na Istkę. — Nie musiałaś tego mówić, widziałem cięcia. Miecz ostry jak brzytwa, rany ograniczone do minimum, precyzyjne. Każda śmiertelna. Nie mam wątpliwości, że to nie wy byliście sprawcami. — Jego ton był spokojny, rzeczowy, choć przez moment zdradzał cień ukrywanego przygnębienia. — Nasz kontakt obserwował was od jakiegoś czasu. Widział go. Waszego chłopaka również, pojechali na północ. Ale to temat na inną rozmowę. Zjedzcie i odpocznijcie.
Wstał, gotów opuścić celę, lecz zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze raz.
— Wybaczcie szczerość, ale nie wiem, co on w was widzi. Jeśli jednak jest tak, jak mówi, wkroczyliście do świata, gdzie stawki są bardzo wysokie.
Z tymi słowami opuścił areszt, zostawiając ich samym sobie.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
A więc jednak — miejskie tabardy okazały się wcale nie być jeno miejskimi tabardami — tego nie przewidziała. Tudzież rzeczywiście nimi były, po prostu zgarniając przy okazji pieniądze od innego mocodawcy. Z jednej strony elfkę to ucieszyło — bo znając reputację niektórych strażników miejskich, ze swoją proweniencją skończyłaby dyndając na szafocie za niewinność. Z drugiej — nie musiało to oznaczać nic dobrego. Być może kolejną osobę, która uzna, że mają wobec niej dług za wyciągnięcie ich z kłopotów. Czas pokaże.
— Będzie żył? — spytało szczerze zaskoczone dziewczę, nie kryjąc lekkiej pretensji. — Nie dalej jak dobę temu stracił dłoń, on... — urwała nagle, będąc w toku oglądania świeżo odsłoniętego kikuta, który poza tym, że rzeczywiście był kikutem, był też całkowicie zaleczony. Bez ani śladu krwi, ni mięsa.
— D'yaebl... No tak, magia — domyśliła się trafnie chirurg. — To zaiste rozwiązuje problem.
Lecz wciąż tylko jeden problem. Nie potrafiła nie dostrzec szeregu kolejnych — marnych perspektyw na przyszłość z tytułu utraty dobytku, czy naznaczenia przez demona, które wiązało się z bogowie jedni wiedzą czym. Gdzieś na końcu listy pozostawała kwestia jej własnej ciąży, na którą się nie pisała, ale która niedawno stała się faktem. Po części z jej własnej głupoty, a po części przez coś co na tym etapie uważała za spisek paktującego ze wspomnianym demonem czarodzieja. Bo kto był w stanie przewidzieć, że czarodziej — a oni, pomijając odosobnione przypadki, bezpłodni — na przekór wszystkiemu spłodzi potomstwo? I to jeszcze z elfką! Lara Dorren z Cregennanem byli jedną parą na milion — Istka nie wierzyła, że podobna sytuacja mogłaby się przytrafić też jej.
A jednak była tutaj, mając to wszystko na głowie, przytłoczona. Nie mogąc nawet wyjść ze skrytej w ciemności celi, po raz kolejny bezsilna. Pozbawiona nawet czegoś tak prostego jak wsparcia przyjaciela, który teraz bełkotał jak potłuczony, dokładając jej na plecy kolejny ciężar.
— Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli przyjaciół dysponującymi oddziałem konnicy. Nie chcę nikogo obrazić, panie Duncan, ani wyjść na niewdzięczną, ale brzmi to jak ładny sposób na powiedzenie, że ktoś czegoś od nas oczekuje w zamian za to wszystko. I niekoniecznie może nam się to spodobać — wysnuła szybko dość przenikliwą i całkiem realistyczną w jej oczach teorię. — Mam ostatnią nadzieję, że się pozytywnie rozczaruję. Chociaż wątpię.
Nie skomentowała wywodu odnośnie wiedźmina, ani nawet wyjawienia w jaką stronę zmierzał rzeczony z Austem. Na północ. Teoretycznie — do Novigradu. Tam gdzie Asteral miał niedokończone sprawy, skąd się przeniósł, żeby nie powiedzieć wprost — uciekł. Nie miała pewności, jedynie domysły bazujące na tym co jej otwarcie opowiadał, ale wystarczało to by klocki wskoczyły w tym przypadku na swoje miejsce. Było to o tyle ważne, że teraz to ona częściowo płaciła za to wszystko cenę, od której sama planowała odebrać kiedyś zapłatę, z odsetkami. I to być może rudowłosy czarownik tym razem zapłaci jej, nawet jeśli zostali przyjaciółmi.
— Ja też nie wiem co twój mocodawca może od nas chcieć, Duncanie. Asteral jest czarodziejem, ale ja? Nie wiem czego można chcieć od elfiej dziewki, która zaplątała się w tym wszystkim przez przypadek. Zaczynam wątpić, czy wchodzenie na podwórze tego dworku tydzień temu było tego warte. Jestem... jestem już tylko zmęczona — przyznała smutno, próbując się nie rozkleić na pożegnanie, po czym odebrała obie miski z gulaszem. Najpierw napchała się paroma łyżkami swojego, nie przebierając w zawartości. Potem złapała za drugą, zdobywając się na kolejne poświęcenie, by oddzielić mięsiwo od warzyw, jakby szykowała posiłek dla wyjątkowo wybrednego dziecka. Dziecka, które zostało chwilę później nakarmione tymi drugimi.
— Jutro poczujesz się lepiej. Teraz idź spać. To był ciężki dzień. Połóż się, będę obok... — nie mając wielkiego wyboru, spróbowała ułożyć niepełnosprawnego na umyśle maga do siennika, po czym — poprzedzając to krótką inspekcją samej celi i tego co można było w niej znaleźć przy wspomaganiu się niezgorszym widzeniem w ciemności — idąc za radą kawalerzysty, sama spróbowała odpocząć, wciskając się obok von Carliny i przytulając do jego sylwetki, próbując uczynić siennik miejscem trochę bardziej znośnym. Nie pozostało jej nic innego jak zaczekać do przybycia „przyjaciela”, który miał się zjawić kolejnego dnia, co oznaczało jedno — spróbowała złapać choć kilka godzin snu.
— Będzie żył? — spytało szczerze zaskoczone dziewczę, nie kryjąc lekkiej pretensji. — Nie dalej jak dobę temu stracił dłoń, on... — urwała nagle, będąc w toku oglądania świeżo odsłoniętego kikuta, który poza tym, że rzeczywiście był kikutem, był też całkowicie zaleczony. Bez ani śladu krwi, ni mięsa.
— D'yaebl... No tak, magia — domyśliła się trafnie chirurg. — To zaiste rozwiązuje problem.
Lecz wciąż tylko jeden problem. Nie potrafiła nie dostrzec szeregu kolejnych — marnych perspektyw na przyszłość z tytułu utraty dobytku, czy naznaczenia przez demona, które wiązało się z bogowie jedni wiedzą czym. Gdzieś na końcu listy pozostawała kwestia jej własnej ciąży, na którą się nie pisała, ale która niedawno stała się faktem. Po części z jej własnej głupoty, a po części przez coś co na tym etapie uważała za spisek paktującego ze wspomnianym demonem czarodzieja. Bo kto był w stanie przewidzieć, że czarodziej — a oni, pomijając odosobnione przypadki, bezpłodni — na przekór wszystkiemu spłodzi potomstwo? I to jeszcze z elfką! Lara Dorren z Cregennanem byli jedną parą na milion — Istka nie wierzyła, że podobna sytuacja mogłaby się przytrafić też jej.
A jednak była tutaj, mając to wszystko na głowie, przytłoczona. Nie mogąc nawet wyjść ze skrytej w ciemności celi, po raz kolejny bezsilna. Pozbawiona nawet czegoś tak prostego jak wsparcia przyjaciela, który teraz bełkotał jak potłuczony, dokładając jej na plecy kolejny ciężar.
— Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli przyjaciół dysponującymi oddziałem konnicy. Nie chcę nikogo obrazić, panie Duncan, ani wyjść na niewdzięczną, ale brzmi to jak ładny sposób na powiedzenie, że ktoś czegoś od nas oczekuje w zamian za to wszystko. I niekoniecznie może nam się to spodobać — wysnuła szybko dość przenikliwą i całkiem realistyczną w jej oczach teorię. — Mam ostatnią nadzieję, że się pozytywnie rozczaruję. Chociaż wątpię.
Nie skomentowała wywodu odnośnie wiedźmina, ani nawet wyjawienia w jaką stronę zmierzał rzeczony z Austem. Na północ. Teoretycznie — do Novigradu. Tam gdzie Asteral miał niedokończone sprawy, skąd się przeniósł, żeby nie powiedzieć wprost — uciekł. Nie miała pewności, jedynie domysły bazujące na tym co jej otwarcie opowiadał, ale wystarczało to by klocki wskoczyły w tym przypadku na swoje miejsce. Było to o tyle ważne, że teraz to ona częściowo płaciła za to wszystko cenę, od której sama planowała odebrać kiedyś zapłatę, z odsetkami. I to być może rudowłosy czarownik tym razem zapłaci jej, nawet jeśli zostali przyjaciółmi.
— Ja też nie wiem co twój mocodawca może od nas chcieć, Duncanie. Asteral jest czarodziejem, ale ja? Nie wiem czego można chcieć od elfiej dziewki, która zaplątała się w tym wszystkim przez przypadek. Zaczynam wątpić, czy wchodzenie na podwórze tego dworku tydzień temu było tego warte. Jestem... jestem już tylko zmęczona — przyznała smutno, próbując się nie rozkleić na pożegnanie, po czym odebrała obie miski z gulaszem. Najpierw napchała się paroma łyżkami swojego, nie przebierając w zawartości. Potem złapała za drugą, zdobywając się na kolejne poświęcenie, by oddzielić mięsiwo od warzyw, jakby szykowała posiłek dla wyjątkowo wybrednego dziecka. Dziecka, które zostało chwilę później nakarmione tymi drugimi.
— Jutro poczujesz się lepiej. Teraz idź spać. To był ciężki dzień. Połóż się, będę obok... — nie mając wielkiego wyboru, spróbowała ułożyć niepełnosprawnego na umyśle maga do siennika, po czym — poprzedzając to krótką inspekcją samej celi i tego co można było w niej znaleźć przy wspomaganiu się niezgorszym widzeniem w ciemności — idąc za radą kawalerzysty, sama spróbowała odpocząć, wciskając się obok von Carliny i przytulając do jego sylwetki, próbując uczynić siennik miejscem trochę bardziej znośnym. Nie pozostało jej nic innego jak zaczekać do przybycia „przyjaciela”, który miał się zjawić kolejnego dnia, co oznaczało jedno — spróbowała złapać choć kilka godzin snu.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
Od Novigradu po Vengerberg dzieliło ich wiele stai, ziemie Temerii, wartki nurt Pontaru i jego odnóg, szczyty Mahakamu, wiele wiosek i nieopowiedzianych historii. Omyłka, choć zrozumiała poznawszy losy czarodzieja, świadczyła o jego fatalnym stanie. Niemożebny umysł płatał mu figle. Gubił się, nie zdając sobie sprawy, który mają rok, jaka pora roku jest na zewnątrz, ile dni minęło od ich wyprawy do stolicy manufaktur wełny. Głowa podsuwała mu obrazy z przeszłości, ale tej dalszej, nieuchwytnej. Natomiast o ostatnich wydarzeniach nie potrafił sobie przypomnieć. Tylko ten wiedźmin, którego ostrza błyskały, gdy rozciął skórę, ścięgna, mięśnie… Szybko odgonił tę myśl, jakby przestraszony obrazem. Nie jestem w pełni władz umysłowych. — Powtarzał słowa wypowiedziane przez jego towarzyszkę niedoli. — Tymi słowami mnie opisano. Brzmiało to zatrważająco, ale prawdziwie.
Dopiero opowieść elfki, której fragmentów nie potrafił sobie odpamiętać, dodała mu trochę jasności. Przypomniał sobie o nieszczęsnym losie swojego podopiecznego, którego przysiągł nie tylko szkolić, ale przede wszystkim chronić. Na chwilę poczuł również dotyk oprawionej w skórę książki, która tętniła mroczną i przerażającą mocą. Pozwolił jednak i tej myśli odpłynąc z nurtem nieświadomości.
— Gdzie jest Aust?! — Zakrzyknął niespodziewanie, nie dając dokończyć wypowiedzi rozmówcom, a w jego głosie rozbrzmiał dawna pewność siebie i wigor, choć również nuta szaleństwa. Proszę posłać pościg za wiedźminem. — Znajdźcie mojego podopiecznego Austa von Molauch. Czy cały dworek runął w posadach? Nic, a nic nie pamiętam. Umysł mój zasnuła ciemna mgła zapomnienia, zupełnie jak u moich kuracjuszy, którzy zobaczyli coś, czego nie chcieli ujrzeć. — Po chwili zaczął mówić bardziej do siebie, uporządkowując rozgardiasz panujący w jego głowie. — Jestem Asteral von Carlina, czarodziej, dyplomant Ban Ard. Sprawca „W kręgu ziemi”. Prelegent na Wydziale Historii Naturalnej w Akademii Oxenfurckiej. Właściciel „Świętej trójcy- zioła i usługi znachorskie”. Nie, nie, nie. To minęło. Właściciel Dworku Młynarskiego pod Vengerbergiem. — Spojrzał bardziej świadomymi oczami na Duncana. — Coś się ostało z murów, czy cały runął w posagu? Gdzie moje rzeczy, nie miałem przy sobie torby? Zabraliście moich przyjaciół Osta i Selfa? Stara szkapa i iguana w klatce.
Pozwolił się nakarmić przez elfkę, znów trochę tracąc wigoru, a spojrzenie jego znów otępiało. Wydawać się mogło, że zaćmienie umysłu na nowo przysłoniło mu zmysły, ale w rzeczywistości próbował wydobyć z odmętów nieświadomości, kolejne fragmenty tragicznych wydarzeń. Poszukiwał czegoś, czego mógłby się uchwycić.
Dopiero opowieść elfki, której fragmentów nie potrafił sobie odpamiętać, dodała mu trochę jasności. Przypomniał sobie o nieszczęsnym losie swojego podopiecznego, którego przysiągł nie tylko szkolić, ale przede wszystkim chronić. Na chwilę poczuł również dotyk oprawionej w skórę książki, która tętniła mroczną i przerażającą mocą. Pozwolił jednak i tej myśli odpłynąc z nurtem nieświadomości.
— Gdzie jest Aust?! — Zakrzyknął niespodziewanie, nie dając dokończyć wypowiedzi rozmówcom, a w jego głosie rozbrzmiał dawna pewność siebie i wigor, choć również nuta szaleństwa. Proszę posłać pościg za wiedźminem. — Znajdźcie mojego podopiecznego Austa von Molauch. Czy cały dworek runął w posadach? Nic, a nic nie pamiętam. Umysł mój zasnuła ciemna mgła zapomnienia, zupełnie jak u moich kuracjuszy, którzy zobaczyli coś, czego nie chcieli ujrzeć. — Po chwili zaczął mówić bardziej do siebie, uporządkowując rozgardiasz panujący w jego głowie. — Jestem Asteral von Carlina, czarodziej, dyplomant Ban Ard. Sprawca „W kręgu ziemi”. Prelegent na Wydziale Historii Naturalnej w Akademii Oxenfurckiej. Właściciel „Świętej trójcy- zioła i usługi znachorskie”. Nie, nie, nie. To minęło. Właściciel Dworku Młynarskiego pod Vengerbergiem. — Spojrzał bardziej świadomymi oczami na Duncana. — Coś się ostało z murów, czy cały runął w posagu? Gdzie moje rzeczy, nie miałem przy sobie torby? Zabraliście moich przyjaciół Osta i Selfa? Stara szkapa i iguana w klatce.
Pozwolił się nakarmić przez elfkę, znów trochę tracąc wigoru, a spojrzenie jego znów otępiało. Wydawać się mogło, że zaćmienie umysłu na nowo przysłoniło mu zmysły, ale w rzeczywistości próbował wydobyć z odmętów nieświadomości, kolejne fragmenty tragicznych wydarzeń. Poszukiwał czegoś, czego mógłby się uchwycić.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 373
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
Dziewczyna próbowała zasnąć. Próbowała... ale nawet mimo ogromnego zmęczenia w uszach dudnił jej ostatni słowotok Asterala. Brak przedniego uzębienia nie pomagał w zrozumieniu czarodzieja, ale ogół bełkotu był dla niej jasny. Odwróciła się gwałtownie, zbliżając twarz do jego twarzy.
— Austa zabrał wiedźmin. Chciałabym móc go teraz znaleźć. Choćby i po to, bym sama mogła go ukatrupić. Sporo z tego co się stało to wina twojego podopiecznego. Jego i jego głupoty za którą ty i ja musimy płacić i przez którą dworku już nie ma. Chciałeś winnego? To teraz masz — wyjawiła szeptem, upewniając się kątem oka, że jeśli ktoś czuwa za kratami, to ich nie usłyszy.
Dyskretnie zsunęła płócienną przepaskę z nadgarstka, ukazując mu na krótki moment w słabym świetle „prezent” otrzymany od Mal'ghurata. Prezent którego nie chciała, którego już zawczasu się wyrzekła. Tylko po to, by odebrano jej sam wybór.
— Widzisz? Rozumiesz? Nawet nie pytam czy będziesz w stanie to zdjąć. Czułam... potęgę tego czegoś. Nawet nie łudzę się, że zwykli śmiertelnicy, jak ty czy ja, możemy coś z tym zrobić. Ale prawda jest taka, że Aust go wezwał. Ostrzegałam cię, że coś jest z nim nie tak. A ty nie chciałeś słuchać. Uznałeś mnie za strachliwą wariatkę. W moich oczach nie jesteś mniej winny od niego.
Istotnie, wypominała mu teraz winy, głęboko w sobie skrywając gniew, którego nie chciała wypuszczać na zewnątrz. Była zbyt zmęczona, by pozwolić sobie na kolejny wybuch rozpaczy i lamentu. Zachowywała nienaturalny jak na swe słowa spokój, leżąc na sienniku i wgapiając się w niego.
— Jestem w ciąży. Z Austem. Zgodziłam się z nim pójść, to prawda, ale... to nie miało się tak skończyć. Wiem, że on to ukartował. Czarodzieje są bezpłodni, a to dziecko to zapłata, a ja razem z nim. A ja przecież... przez tydzień robiłam wszystko co chciałeś. Nie zasługiwałam na to. Poszłam za tobą, dałam się mamić zapłatą i przyjaźnią. Miłością nawet... A jedyne co dostałam to przekleństwo i brzemię, którego nie jestem w stanie udźwignąć. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Nie poradzę sobie — zakończyła swoją przemowę, czując jak paznokcie wpijają jej się w dłonie z emocji. Nie miała już sił by krzyczeć, wykłócać się. Kogo miała obsobaczyć, już obsobaczyła. Zanim na nowo miała poczuć przypływ bezsilności, obróciła się ponownie plecami do magika. Tylko na chwilę, bo już po momencie zmieniła zdanie, odwróciła się jeszcze raz i objęła go jeszcze mocniej niż poprzednio, tak jakby nie mogła się zdecydować czy jest na niego wściekła, czy chce się go trzymać, bo był ostatnią osobą... rzeczą, którą miała. Której jeszcze jej nie zabrano.
— Z dworku nic nie zostało, tylko zgliszcza. Może coś zostało pod nimi, ale wieśniacy pewnie i tak wszystko rozkradną. Czy zwierzęta przeżyły — nie wiem. Chwilowo — znosić musisz tylko mnie.
— Austa zabrał wiedźmin. Chciałabym móc go teraz znaleźć. Choćby i po to, bym sama mogła go ukatrupić. Sporo z tego co się stało to wina twojego podopiecznego. Jego i jego głupoty za którą ty i ja musimy płacić i przez którą dworku już nie ma. Chciałeś winnego? To teraz masz — wyjawiła szeptem, upewniając się kątem oka, że jeśli ktoś czuwa za kratami, to ich nie usłyszy.
Dyskretnie zsunęła płócienną przepaskę z nadgarstka, ukazując mu na krótki moment w słabym świetle „prezent” otrzymany od Mal'ghurata. Prezent którego nie chciała, którego już zawczasu się wyrzekła. Tylko po to, by odebrano jej sam wybór.
— Widzisz? Rozumiesz? Nawet nie pytam czy będziesz w stanie to zdjąć. Czułam... potęgę tego czegoś. Nawet nie łudzę się, że zwykli śmiertelnicy, jak ty czy ja, możemy coś z tym zrobić. Ale prawda jest taka, że Aust go wezwał. Ostrzegałam cię, że coś jest z nim nie tak. A ty nie chciałeś słuchać. Uznałeś mnie za strachliwą wariatkę. W moich oczach nie jesteś mniej winny od niego.
Istotnie, wypominała mu teraz winy, głęboko w sobie skrywając gniew, którego nie chciała wypuszczać na zewnątrz. Była zbyt zmęczona, by pozwolić sobie na kolejny wybuch rozpaczy i lamentu. Zachowywała nienaturalny jak na swe słowa spokój, leżąc na sienniku i wgapiając się w niego.
— Jestem w ciąży. Z Austem. Zgodziłam się z nim pójść, to prawda, ale... to nie miało się tak skończyć. Wiem, że on to ukartował. Czarodzieje są bezpłodni, a to dziecko to zapłata, a ja razem z nim. A ja przecież... przez tydzień robiłam wszystko co chciałeś. Nie zasługiwałam na to. Poszłam za tobą, dałam się mamić zapłatą i przyjaźnią. Miłością nawet... A jedyne co dostałam to przekleństwo i brzemię, którego nie jestem w stanie udźwignąć. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Nie poradzę sobie — zakończyła swoją przemowę, czując jak paznokcie wpijają jej się w dłonie z emocji. Nie miała już sił by krzyczeć, wykłócać się. Kogo miała obsobaczyć, już obsobaczyła. Zanim na nowo miała poczuć przypływ bezsilności, obróciła się ponownie plecami do magika. Tylko na chwilę, bo już po momencie zmieniła zdanie, odwróciła się jeszcze raz i objęła go jeszcze mocniej niż poprzednio, tak jakby nie mogła się zdecydować czy jest na niego wściekła, czy chce się go trzymać, bo był ostatnią osobą... rzeczą, którą miała. Której jeszcze jej nie zabrano.
— Z dworku nic nie zostało, tylko zgliszcza. Może coś zostało pod nimi, ale wieśniacy pewnie i tak wszystko rozkradną. Czy zwierzęta przeżyły — nie wiem. Chwilowo — znosić musisz tylko mnie.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Ratusz
Sterana i niezdrowo blada twarz czarodzieja stężała na słowa dziewczyny o odpowiedzialności, jaką ponosi Aust za ostatnie wydarzenia i ich przykre skutki. Wydawał się znów zapadać w swoim świecie nieświadomości, jakby wpadł do bezdennej dziury, których otchłań można było dostrzec w jego źrenicach. I z pewnością zapadałby się głębiej, gdyby nie był wiedzącym, doświadczonym czarodziejem, a struktura jego osobowości, nie znała innych sposobów ratunku przed trudną prawdą. Na szczęście Istki, po kilka sekundach jego oblicze nabrało żywotności, choć nadal udręczonej.
Dotknął swoją, nietypowo jak dla czarodzieja, szorstką dłonią symbolu, naznaczającego jego towarzyszkę. Przejechał palcami po czarnym śladzie, jakby chciał je poczuć. I rzeczywiście próbował wykorzystać swój talent, aby zrozumieć charakter tego znamienia. Czy w energii, która przepływała przez dziewczynę coś się zmieniło, czy tętni w niej jakaś niebezpiecznie potężna moc? — Z pewnością nie był w stanie odpowiedzieć na te pytania jednoznacznie.
— Nie rozumiem. — Odpowiedział zgodnie ze stanem faktycznym. — Na pewno sobie w końcu przypomnę, ale teraz mam zupełną lukę w pamięci. Nie wiem, o czego potędze mówisz. Nie wiem, co doprowadziło do zniszczenia dworku. Nie wiem, co uczynił Aust. Nie wiem, jaka jest w tym moja wina. Nie wiem, co mógłbym teraz zrobić. — Natenczas spojrzał na nią swoimi chabrowymi oczami, w których kryło się więcej życia, niż mogło się wydawać. — Nieważne, z jaką potęgą przyjdzie nam się zmierzyć, ani jakie przeszkody dola postawi na naszej drodze. Pamiętaj, że magia... — Jego oczy zaczęły szukać czegoś, czego nie była w stanie ujrzeć. Żył energii, która przepływała wszędzie. Drobnych przemian i echa tych większych, które zdarzyły się setki sążni stąd. — …jest czymś więcej niż siłą. Jest zdolna tworzyć rzeczy piękne i straszne. Mój mistrz powtarzał, że magia nie zna granic, nie tylko tych naturalnych, ale i tych, które nakłada na nią nasza wyobraźnia. Prawdziwa moc przekracza wszelkie bariery, nawet te, które uznajemy za niemożliwe. Poradzimy sobie z tym Issaen Hiseerosh. --Położył dłoń na jej twarzy, patrząc głęboko w jej oczy. Nieważne czy był obłąkany, czy przy zdrowych zmysłach, ale jego słowa brzmiały niezwykle przekonująco. Bo sam w nie wierzył.
Tym razem odwzajemnił objęcie, mocno przytulając ją do siebie. Był z nią nie tylko ciałem, ale również umysłem... i duchem.
Dotknął swoją, nietypowo jak dla czarodzieja, szorstką dłonią symbolu, naznaczającego jego towarzyszkę. Przejechał palcami po czarnym śladzie, jakby chciał je poczuć. I rzeczywiście próbował wykorzystać swój talent, aby zrozumieć charakter tego znamienia. Czy w energii, która przepływała przez dziewczynę coś się zmieniło, czy tętni w niej jakaś niebezpiecznie potężna moc? — Z pewnością nie był w stanie odpowiedzieć na te pytania jednoznacznie.
— Nie rozumiem. — Odpowiedział zgodnie ze stanem faktycznym. — Na pewno sobie w końcu przypomnę, ale teraz mam zupełną lukę w pamięci. Nie wiem, o czego potędze mówisz. Nie wiem, co doprowadziło do zniszczenia dworku. Nie wiem, co uczynił Aust. Nie wiem, jaka jest w tym moja wina. Nie wiem, co mógłbym teraz zrobić. — Natenczas spojrzał na nią swoimi chabrowymi oczami, w których kryło się więcej życia, niż mogło się wydawać. — Nieważne, z jaką potęgą przyjdzie nam się zmierzyć, ani jakie przeszkody dola postawi na naszej drodze. Pamiętaj, że magia... — Jego oczy zaczęły szukać czegoś, czego nie była w stanie ujrzeć. Żył energii, która przepływała wszędzie. Drobnych przemian i echa tych większych, które zdarzyły się setki sążni stąd. — …jest czymś więcej niż siłą. Jest zdolna tworzyć rzeczy piękne i straszne. Mój mistrz powtarzał, że magia nie zna granic, nie tylko tych naturalnych, ale i tych, które nakłada na nią nasza wyobraźnia. Prawdziwa moc przekracza wszelkie bariery, nawet te, które uznajemy za niemożliwe. Poradzimy sobie z tym Issaen Hiseerosh. --Położył dłoń na jej twarzy, patrząc głęboko w jej oczy. Nieważne czy był obłąkany, czy przy zdrowych zmysłach, ale jego słowa brzmiały niezwykle przekonująco. Bo sam w nie wierzył.
Tym razem odwzajemnił objęcie, mocno przytulając ją do siebie. Był z nią nie tylko ciałem, ale również umysłem... i duchem.
Ilość słów: 0
Re: Ratusz
Rozmowa i krótki odpoczynek znużyły parę, która zasnęła w objęciach, i nie obudzili się aż do świtu. Cela, w której przebywali, zmieniła się z nadejściem poranka. Teraz przez wysoki lufcik wpadał strumień światła, a dodatkowe, większe okno przed ich celą, choć zakratowane, również przepuszczało promienie słońca. Chłodny przeciąg i piskliwy krzyk ptaków sugerowały, że cela znajdowała się na wysokiej kondygnacji. Choć więzienie było małe, ranek niósł ze sobą świeży powiew. Noc była chłodna, lecz wspólne ciepło ciał pozwoliło im przetrwać bez trudu. Teraz, w porannym świetle, kamienne mury stały się przyjemną osłoną przed upałem, który zapewne panował na zewnątrz.
Spokój przerwał dźwięk przekręcanego zamka, a drzwi do celi otworzyły się, wpuszczając dwóch gwardzistów, którzy weszli do aresztu pewnym krokiem. Ustawili się po obu stronach pomieszczenia, robiąc miejsce trzeciej postaci. Był to młody mężczyzna, smukły, lecz muskularny, o krótko ściętych włosach i eleganckim czarnym skórzanym kaftanie, którego pierś zdobiła złota przypinka w kształcie sowy. Stanął przed nimi, nie wchodząc do celi, z dłońmi splecionymi za plecami. Jego twarz była pogodna, a usta wygięte w przyjaznym uśmiechu.
— Panno Hiseerosh, panie von Carlina — odezwał się łagodnym, przyjemnym głosem — wybaczcie, że budzę was o świcie, ale poproszono mnie, abym was przygotował na śniadanie.
Skinął na jednego z gwardzistów, który natychmiast otworzył drzwi celi.
— Proszę, za mną — dodał, uprzejmym gestem wskazując im wyjście.
Wyprowadził ich z wieży, schodząc skocznie po krętych schodach. Przy jego boku kiwający się krótki miecz wyglądał bardziej jak ozdoba niż prawdziwy oręż. Na zewnątrz czekała na nich elegancka, hebanowa dorożka, ozdobiona złoconymi ornamentami. Stangret otworzył drzwi, a mężczyzna, który okazał się ich przewodnikiem, zaprosił do środka najpierw Istkę, a potem Asterala. Sam usiadł na trzecim miejscu, stukając pięścią w sufit pojazdu, który natychmiast ruszył, ciągnięty przez dwa konie.
— Na imię mi Trevor — powiedział, uprzedzając pytania, które zapewne cisnęły im się na usta. — Służę mości Vanterhilowi, waszemu przyjacielowi. Zaprosił was na śniadanie, ale przed tym poprosił abyście mieli okazję się odświeżyć. Przygotowaliśmy dla was gorącą kąpiel, a także kilka różnych strojów, z których na pewno uda się wybrać wam coś odpowiedniego.
Dorożka lawirowała uliczkami Vengerbergu.
Spokój przerwał dźwięk przekręcanego zamka, a drzwi do celi otworzyły się, wpuszczając dwóch gwardzistów, którzy weszli do aresztu pewnym krokiem. Ustawili się po obu stronach pomieszczenia, robiąc miejsce trzeciej postaci. Był to młody mężczyzna, smukły, lecz muskularny, o krótko ściętych włosach i eleganckim czarnym skórzanym kaftanie, którego pierś zdobiła złota przypinka w kształcie sowy. Stanął przed nimi, nie wchodząc do celi, z dłońmi splecionymi za plecami. Jego twarz była pogodna, a usta wygięte w przyjaznym uśmiechu.
— Panno Hiseerosh, panie von Carlina — odezwał się łagodnym, przyjemnym głosem — wybaczcie, że budzę was o świcie, ale poproszono mnie, abym was przygotował na śniadanie.
Skinął na jednego z gwardzistów, który natychmiast otworzył drzwi celi.
— Proszę, za mną — dodał, uprzejmym gestem wskazując im wyjście.
Wyprowadził ich z wieży, schodząc skocznie po krętych schodach. Przy jego boku kiwający się krótki miecz wyglądał bardziej jak ozdoba niż prawdziwy oręż. Na zewnątrz czekała na nich elegancka, hebanowa dorożka, ozdobiona złoconymi ornamentami. Stangret otworzył drzwi, a mężczyzna, który okazał się ich przewodnikiem, zaprosił do środka najpierw Istkę, a potem Asterala. Sam usiadł na trzecim miejscu, stukając pięścią w sufit pojazdu, który natychmiast ruszył, ciągnięty przez dwa konie.
— Na imię mi Trevor — powiedział, uprzedzając pytania, które zapewne cisnęły im się na usta. — Służę mości Vanterhilowi, waszemu przyjacielowi. Zaprosił was na śniadanie, ale przed tym poprosił abyście mieli okazję się odświeżyć. Przygotowaliśmy dla was gorącą kąpiel, a także kilka różnych strojów, z których na pewno uda się wybrać wam coś odpowiedniego.
Dorożka lawirowała uliczkami Vengerbergu.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław