Pan Grete zadbał o to, żeby adresatka listu nie miała okazji się rozmyślić. Nad czytającą wiadomość uzdrowicielką czuwali bowiem dwaj rośli strażnicy, którzy mieli upewnić się, że dotrze do Brzezinki bezpiecznie i — co najważniejsze — szybko.Szanowna panno de Vvries,
mam nadzieję, że ta wiadomość odnalazła Panią w zdrowiu i dostatku. Choć nie mieliśmy sposobności (i niewątpliwej przyjemności) ze sobą współpracować, doszły mnie słuchy o Pani umiejętnościach, dlatego zwracam się z prośbą o interwencję w kłopotliwej sprawie.
Od niedawna we wsi Brzezinka, będącej na terenach majątku von Kossov, na którym przyszło mi pełnić funkcję doradcy, szaleje zaraza. Gmin twierdzi, że jest to zaiste ta sama choroba, o której mowa od jakiegoś czasu w Mariborze. Ludzie z dnia na dzień padają jak muchy, podobnie jak zwierzęta, a i plonów ona nie oszczędza. Miejscowi znachorzy są bezradni, a ja, osobiście, ani trochę nie znam się na uzdrawianiu, dlatego też kieruję uprzejmą prośbę o wspomożenie — pozwolę sobie na spoufalenie — kolegi po fachu, w tej trudnej sytuacji.
Liczę, że mogę liczyć na Pani pomoc. Zapewniam, że Baron von Kosov sowicie Panią wynagrodzi, a ja zadbam, by Pani uczynki nie pozostały bez rozgłosu.
Z wyrazami najgłębszego szacunku,
Mistrz Christiaan Grete
Tym samym sposobem, po dość długiej i odbytej w nieznośnym milczeniu podróży, Lenobia została dostarczona niemal pod samą wieś. A Brzezinka? Cóż, pozornie nie różniła się niczym od każdej pomniejszej osady.
Położona w głębi kontynentu, przy odnodze głównego traktu między Tretogorem a Novigradem, służącego jako skrót dla wyjątkowo spieszących się karawan kupieckich, była spokojnym, sielskim wręcz miejscem. Założona na planie koła, na lekkim wzniesieniu, była owinięta łagodnym łukiem szemrającej nieopodal rzeczki, urokliwie nazywanej przez miejscowych Smródką. Smródce bliżej było do leśnego potoku niż do kluczowego dla handlu dopływu Pontaru, ale i tak dorobiła się własnego, drewnianego pomostu i grupy dzieci, która bawiła się w poszukiwaczy złota.
Centralnym punktem wsi była niewielka świątynia Wiecznego Ognia, niezbyt okazała, z dachem któremu zdecydowanie zdałaby się naprawa. W bezpośrednim sąsiedztwie - chata sołtysa z szachulcowymi ścianami i nienagannymi grządkami przed wejściem. Zaraz obok znajdował się zajazd “Leniwe Oko”, również o biało-czarnych ścianach, utrzymujący się głównie z wizytujących go przejezdnych kupców. Reszta domostw nie wyróżniała się niczym na tle klasycznych, drewnianych wiejskich chat, z grubą strzechą na dwuspadowych dachach. Wzdłuż prowadzącej do osady drogi aż bieliło się od kory brzóz — i samo się nasuwało, że to pewnie stąd pochodziła nazwa wsi.
I choć Brzezinka mogła wydawać się miejscem wręcz idyllicznym, podjeżdżająca do pierwszych domostw Lenobia mogła poczuć nieprzyjemny dreszcz na plecach. Znajome uczucie, towarzyszące temu, co mogła widzieć już wiele razy, a co zawsze wzbudzało niepokój: widokowi śmierci.
Na taczkach wieziono zakryte plandekami ciała. Wprawna ocena pozwoliła oszacować, że było ich nie więcej niż pięć.
— W świątyni czeka Falwarin — odezwał się nagle jeden ze strażników, ruchem głowy wskazując uzdrowicielce najbardziej okazały budynek w okolicy. Sam zaś stał w miejscu, razem z towarzyszem, jeszcze przed granicą pierwszych domów. Nie zapowiadało się, by mieli zamiar ruszyć za czarodziejką, ani też wyjaśniać, kim tajemniczy Falwarin był.