Aza i Hirvo
Postanowiliście opuścić Ścianki i wylecieć do baszty.
Lecznica wydawała się pokraczną ziemią niczyją Ścianek, neutralną umieralnią i jądrem pijactwa, do którego zbierali się ludzie z obu stron. Przyjęło się nieformalnie, że prawa strona wsi należała do Izajasza i Daniela, natomiast lewa do Gubernatora. Po nabiciu go na pal wyglądało na to, że przywództwo objął Frederic. Zarządzał górnikami oraz tymi, którym nie odpowiadało życie obok zdziadziałego technomanty.
Przechodząc lewą stroną, mijaliście naprutych ludzi. Tylko łowca wyczuł smród podrzędnej gorzały zmieszany z kwaśnym odorem potu, ale wizualne atrakcje nie ominęły inżyniera, bo zdążyła zarejestrować swą optyką brudne od świeżego pyłu twarze, zakrwawione oczy, przeżółkniętą karnację skóry i niepełne komplety zębów. Jeden z pijaczków podlazł do skraju przepaści, a potem wysypał do niej żwir z wora. Azo, pomimo ciała składającego się z sprężyn, zębatek i blach, wyczułaś jak górnicy patrzyli na ciebie z ukosa. W oddali, bliżej wejścia do ich jaskiń, mieszkańcy złowieszczo odprowadzali was wzrokiem. Zatrzymaliście się na Placu Wymiany. Dawno temu, kiedy jeszcze Hirvo ssał matczyni sutek, raz na kwartał okolica windy przemieniała się w miasteczko bazarów, gdzie imperialne dobra, usługi, wieści płynęły wartkim strumieniem przez kiesy osadników aż do Pękniętej Tarczy. Potężne załadunki złomu i żelaza umieszczano na paletach później transportowanych do cywilizacji. Stopniowo i nieubłaganie, jeszcze za czasów panowania imperatora, handel podupadał, jakoby los zmusił go do uświadczenia nadchodzącej katastrofy przed nagłą śmiercią.
Wylecieliście, a lot był szczególnym przeżyciem dla ciebie, Hirvo. Towarzyszka mocno cię złapała, żeby moment później oderwać od ziemi. Brak gruntu pod nagami mogło przyśpieszyć tętno, przyprawić o zawroty głowy. Lecieliście szybko, dźwięk trzepotania skrzydeł odbijał się od skał wąwozu, niebo stawało się większe. Dostaliście się na parter baszty od jej dupy strony, wlatując przez otwór windy, której platforma znajdowała się w Ściankach.
Wartownicy natychmiast wzięli was na cel i jedną muszkę, kiedy wylecieliście. Wychudzeni, wystraszeni i najpewniej podpici poczęli rozpędzać pociski na osranych procach, ale przywódca piątki, zwany Pryszczatym, wystawił przeciw wam wysłużoną flintę. Ponoć dzierżyciel nadał jej żeńskie imię, a po wypaleniu lubił rzucać tekstem:
już dawno tutaj nie mieszka. Po zorientowaniu się z kim mieli do czynienia, pozdrowieniach i reakcją wielkiego szoku na wieści o zepsutym transporcie, średniego wzrostu mężczyzna o twarzy przeoranej trądzikiem zaprosił was na ostatki bimberku. Azo, symbolicznie dostałaś blaszany kubeczek, żeby stuknąć naczynia kompanów.
Wypiliście, pogadaliście. Wartownicy nie widzieli nic szczególnego, życie na górze trwało po staremu, poza jedną zmianą, która zaniepokoiła strażników tak samo jak wieści o niesprawnej windzie i zaginionym dzieciaku. Kilka godzin temu przybył tutaj nieznajomy. Twierdził, że był zwiadowcą karawany handlowej. Ta rozbiła obóz kilka dni drogi stąd, w oazie, a na czas obozowania wysłała ludzi na rekonesanse. Planem było zorientowanie się czy punkty handlowe istniały po buncie orków. Kiedy zwiadowca przybył do baszty, wypytał o stan Ścianek, potencjał handlowy i liczbę ludności. Pryszczaty, niewiele myśląc, odpowiedział pozytywnie na wszystkie pytania. Przybysz obiecał, że powróci wraz z handlarzami. Niemniej jedna rzecz zaniepokoiła Pryszczatego. Zwiadowca pod szatami nosił podniszczony mundur. Widniała na nim wyszyta liczba dwanaście. Mieliście okazję jeszcze dogonić nieznajomego, jeżeli wyruszylibyście natychmiast.
Strażnicy nie mieli bladego pojęcia o Nieśmiertelnym poza tym, że plotki o kimś takim krążyły wśród miejscowych, często będące podstawą dla strasznych bajek opowiadanych dzieciom. Taka odpowiedź z całą pewnością cię nie zadowoliła, Azo.
Przyglądając się pijącemu siedemnastolatkowi wraz z starym bykiem, oddałaś się introwersji. Wyciszyłaś zmysły pod postacią odbiorników i małych tubek nasyconych magią. Najpierw wytłumiłaś dźwięk rozmowy ludzi. Przemienił się w oddalający w nicość szum. Później rozciągałaś fale mające swe źródło wśród pozostałych obozowiczów, a na samym końcu zamazałaś odgłosy przyrody wdzierającej się do wnętrza wieży.
Pozostałaś sama z jej majestatem.
Wsłuchiwałaś się w melodię słabego tykania, przypominało bicie serca starca. Odczułaś fantomowe ukucie w klatce piersiowej. Praca twych zegarów działała sprawnie, w przeciwieństwie do sieci baszty funkcjonowałaś z maksymalną wydajnością. Pomimo tego, po chwili zdałaś sobie sprawę, że twe zębatki zwalniały, a pustka jaką zazwyczaj odczuwałaś, pogłębiła się. Każdy element wieży miał jakiś cel, skonstruowany w imię konkretnego zamierzenia, a ty? Po co istniałaś?
Tykanie wieży ustało.
W tercjach działania trybików zrodziły się myśli. Zapragnęłaś sensu. Wyobraziłaś sobie scalenie z elementami wieży, zrównanie się w jednię procesu i taktowań. Być może oznaczałoby to dezaktywację, albowiem pustynia wyniszczała dzieło Nieśmiertelnego, lecz integracja nadałaby upragnioną funkcję. Wydawało ci się, iż tykanie ustało, bowiem w istocie twe zegary rozpoczęły pracę w jednym rytmie z wieżą.
Po chwili powróciłaś do rzeczywistości, z dziwną pewnością, że część wymagana do naprawy windy czekała na ciebie, o ile wyruszyłabyś dalej. Przeczuwałaś, że na swej drodze coś jeszcze na ciebie czekało, lecz nie potrafiłaś tego określić.
Hirvo, znałeś piętra baszty niczym własną kieszeń. Prowadziliście z mistrzynią koczowniczy tryb życia, bowiem nie istniało jedno bezpieczne miejsce. Wyszukiwaliście go jak wody na piskach pustyni. Nieustanne wędrówki sprawiły, że poznałeś te tereny, a także rozpoznawałaś znaki ostrzegawcze natury. Jeżeli wasze plany się nie uległy zmianie, po rozmowie z Pryszczatym mogłeś rozpocząć drogę na wyższe kondygnacje, do kryjówki.
Dante z Rosenburga
Magiczny dom Daniela zachwycał wizualnym urokiem, gdyż pulsowało światło w wydrążonych na elewacji liniach, których wzory tworzyły zaklęte glify. Zdałeś sobie sprawę, że było to jedyne dzieło technomancji w okolicy nieprzypominające ruiny. Przekroczyłeś próg, w środku zastałeś hol, a nieopodal niego izbę Daniela. On sam siedział przed wejściem na ławeczce wyklepanej ze złomu. Intensywnie przeglądał treść papieru trzymanego w swoich rękach. Twoje nadejście nie wyrwało go ze wspominek, a kiedy usiadłeś obok niego, zdałeś sobie sprawę, że nie spoglądałeś na dokument, a na rysunek wykonany ołówkami. Przedstawiał wizerunek trzech mężczyzn: pośrodku stał siłacz o radosnym spojrzeniu. Był to Daniel za młodu. Swymi łapami jak u niedźwiedzia obejmował dwie postacie. Pierwszą był Izajasz, wtedy jeszcze był przystojniakiem o koziej bródce. Roztrzepanym spojrzeniem patrzył na kompana, jednocześnie przekręcając śrubkę jakiegoś urządzenia. Drugi osobnik stał niby naburmuszony, ze skrzyżowanymi ramionami, lecz jego oczy zdradzały życzliwość. Jego uroda przynosiła na myśl aroganckiego intelektualistę. Styl odzienia kompanów był bardzo do siebie podobny. Izajasz i intelektualista ubrani byli w szaty, natomiast żołnierz miał na sobie pancerz. Zbroję i szaty łączyły podobne symbole, oznaczenia, ale rysownik nie skupił uwagi na ich jakości, koncentrując się głównie na twarzach przedstawionych.
Po chwili weteran wyczuł twoją obecność, Dante. Staruszek gwałtownym ruchem schował do kieszeni pamiątkę i z pretensją zapytał, dlaczego mu przeszkadzasz. Po wyjaśnieniu powodu wizyty, irytacja opuściła Daniela. Zamierzał ci pomóc, ale poprosił również o przysługę.
— Przejdźmy się w parę miejsc. Trzeba dokonać naprawy. — Powiedział, trzymającej skrzynkę z narzędziami, z której wystawała butelka bimbru.
Najpierw dokończyliście uszkodzony stół. Wyszlifowaliście blat i jak dżentelmeni piliście z dwudziestek piątek. Kosztowaliście specjał goblińskiego doktora, przyjemnie palił gardło, chociaż podobno palił dwa razy. Doprowadziwszy do porządku mebel, Daniel napomknął, że Darusia tutaj nie było i nie wiedział, co się z nim działo. Później ostrzyliście nożyce gosposi. Były stępione jak jasny skurwysyn, dlatego trzeba było sobie pomóc gorzałką laną do pięćdziesiątek. Wypalone alkoholem struny głosowe żołnierza wypruwały z siebie zachrypnięty głos, gdy ten mówił o dziwnych hałasach w ślepym zaułku jego enklawy, na jakie rezydenci wczoraj narzekali. Postanowiliście to sprawdzić, więc po naostrzeniu nożyc udaliście się tam, aby dokonać oględzin. W drodze, Daniel przypomniał sobie, że kilka lat temu Izajasz zbudował elementy zastępcze windy. Przekazał je gubernatorowi. Na miejscu okazało się, że urywek podłoża zapadł się w warstwę żwiru pod spodem. Daniel nie miał bladego pojęcia, jakim cudem, ale nie myśląc za długo, zaczęliście nadmiar kruszywa wsypywać do worków, a potem postawiliście kładki z blach. Przy tej robocie piliście już z gwinta. Zwróciłeś uwagę na to, że skały ściany przy podłodze wydawały się jakieś dziwne, jakby zlepione czy scalone. Wzruszywszy ramionami, opuściłeś dom Daniela, żeby opróżnić wór.
Po wykonaniu porannej roboty, dałeś sobie czas na wytrzeźwienie, żeby odzyskać siły na wieczór. Niepodziewanie udałeś się za potrzebną. Istotnie, bimber palił dwa razy.
Croll
Przybyłeś do spichlerza i świątyni Ścianek, kiedy dokonywał się rytuał pogrzebowy.
Śmierć! Rozkład! Rozkwit! Kapłani za pomocą tasaków ćwiartowali zwłoki zmarłego ze starości człowieka oraz goblina. Zdawałeś sobie sprawę, jak zakończy się proces uświęconego użyźniania. Na porąbanych ciałach wyrosną grzybki, roślinki i korzonki, które trafią do lecznicy, żeby Ścianki miały, co jeść i jak się leczyć.
Wiedziałeś, że czasami należy wspomóc naturalne procesy. Tak jak ogrodnik pozbywał się chwastów wraz ze szkodnikami z ogrodu, tak ty zaplanowałeś wycięcie w pień starych i chorowitych goblinów. Pierw jednak dokonałeś przeglądu. Odnalazłeś ponad dwudziestu niedołężnych, pięć kalek, jednego niedorozwiniętego dzieciaka w ciele dorosłego. Przetworzenie ich na kompost sprawiłoby, że owoce pramatki trafiłby do silnych. Oni zawsze żerowali na słabych, taka była naturalna kolej rzeczy. Niemniej serce twe płakało, wiedząc, że wspaniała myśl selekcji ograniczyłaby się jeno do braci twych. Rozwaga nakazywała rozszerzyć plan na ludzkich mieszkańców Ścianek, ażeby łaska
Rozkwitu trafiła na najgodniejszych. Cóż, wszystko zaczynało się od małych kroczków, czyż nie?
Uświęceni grzybiarze, przewodnicy cyklu pramatki nie interesowali się problemami ludzi, bowiem na ich barkach spoczywała brzmię tak wielkie, tak ciężkie, iż nie pozwalali sobie na rozpraszanie uwagi. Chociaż i tak była ona zmącona, bowiem młodsze gobliny mniej pracowały, niż zazwyczaj, a to rozgoryczyło starszyznę. Okazało się, że ciekawskie skurczybyki za pomocą lin, tyczek i haków dostały się do następnego, niższej położonego przyczółka mostu. Kilku z odkrywców zginęła poprzez upadek z wysokości w przepaść, lecz ci, którym udało się przeżyć ekspedycję, odnaleźli stary tunel. Jego wnętrze przypominało środek mosiężnego walca, z białym traktem, obok którego postawiono tory kolejowe. Gobliny, choć ciekawskie i brawurowe, postanowiły wrócić, balansując na napiętych linach i prawie się przy tym zabijając. Najsprytniejsi z nich sądzili, że na upartego można byłoby odbudować most do odcinka tunelowego... O ile zdobyliby surowce na jego rekonstrukcję.
► Pokaż Spoiler
Za poświęcenie Pramatce słabych wśród goblinów, zredukujesz o 10 jednostek wymaganej żywności do wykarmienia Ścianek. Wymaga to poświęcenia akcji. Przez następne trzy dni zwiększysz produkcje żywności z 4 do 6.
Aktualności poziom żywności: 48/112 jednostek
Aktualna produkcja: 4 jednostki na dzień
Grzmot
Byłeś dzieckiem eksperymentów magicznych. Twoi przodkowie pochodzili z dalekiego mroźnego południa. Byli zwani jotunami, a Imperium walczyło z nimi zaciekle. Dumna rasa, pokonana i pojmana, za sprawą rytuałów przekształciła się w orków. Wasze ciała nosiły znamiona zgnilizny, zepsucia, zła. Napędzani gniewem, walczyliście z własną naturą, aby fale nienawiści nie zmiotły was ku zgubie. Szał, krew i ogień kusiło, a ty nieustannie balansowałeś na linie zwaną poczytalnością.
Twoje kobiety, brzydkie jak noc i wkurwione niczym niedźwiedzice, potrafiły walczyć. Przybyły tutaj jeszcze za panowania gubernatora. Uciekały przed prawem, albowiem były poszukiwanymi morderczyniami, a w Ściankach ukryły się pod fałszywą tożsamością. Ich mordercze popędy sprawiły, że dopuściły się kolejnej zbrodni. W dniu, kiedy planowałeś nabić chuja na pal, uwolniłeś je z lochów. Teraz stanowiły przedłużenie twojej siły, a także jedyną efektywną tarczę wobec potencjalnych nieprzyjaciół. Mieszkańcy upodlali się alkoholem, jednakże twoje kobiety cierpiały na inne schorzenia i uzależniania, które zaspokoić mogła wyłącznie przemoc. Trzymałeś je za mordy, poskromiłeś. Teraz, kiedy Daruś zniknął, jedyne pozytywne światełko w ich sercach zgasło, zdenerwowały się nie na żarty.
Zanim wyciągnąłeś jakiekolwiek informacje, musiałeś ukrócić mordercze zapędy furiatek, ale na szczęście posiadłeś odpowiednie wyposażenie. Grałeś ostro i nie bałeś się tego pokazywać. Uspokoiwszy baby, dowiedziałeś się, że Daruś bawił się z rówieśnikami w jaskini Thomasa, prawej ręki Frederica. Przedwczoraj, chłopak jak zwykle wrócił o ustalonej porze i przekazał swoim mamom, że panowie machali błyszczącymi kilofami, łupiąc w skale.
Przeszukiwania okolicy wokół siedziby wydawały się chybionym pomysłem, ale przynajmniej widziałeś postępujące opadanie cielska trupa na palu. Muchy poczęły ucztować, białe larwy wylazły z lewego oczodołu i śmierdziało gorzej od ruszonego gówna. Każdy, kto był zmuszony przejść obok twojej rezydencji, robił to szybszym krokiem. Poszukiwałeś jakichkolwiek śladów, aż zauważyłeś wreszcie coś dziwnego na naturalnych skałach. Wydawały się one zlepione ze sobą w taki sposób, jakby były gliną. Wiedziałeś jak wyglądała struktura tutejszych formacji i ta anomalia przykuła twoje oko. Na ziemi także widziałeś małą kupkę żwiru. Mając na uwadze fakt, że znalezisko było w pobliżu tego domu, podświadomie zwiększyłeś czujność.
Gnark
Złoty palec wygiął się tak, że smyrał cię po rowie. Posmyrała cię również inna kończyna, nie należąca do ciebie, a twojej matuli. Mógłbyś przysiąc, że podrapała cię za uszkiem moment przed tym, jak boleśnie je wykręciła.
— Popytasz?! Romeczek wije się z bólu i obsrał mi pościel, więc weźmiesz się za niego. A potem... — Zaczęła wyliczankę obowiązków melodyjnym, chociaż niezwykle zirytowanym głosem. Dla twojej kochanej mamy nie istniał czas wolny. Cały czas pracowała, stresowała się i kurwiła, bo narzekała, że nie miała na nic czasu, A chociaż od wielu tygodni było go w nadmiarze, to zachowywała się tak, jakby terminy ścigały ją bezlitośnie.
— Połataj mu te zafajdane flaki albo niech spierdala. Nie będziemy ślęczeć nad księciuniem zajebanym. Zużyłam na nim ostatnią czystą chustę, a ten bydlak mi ją obsrał. Teraz muszę zrobić pranie! — zapłonęły gniewnie jej oczy, łupiła w każdym kierunku opętańczo, aż w końcu skoncentrowała spojrzenie na tobie.
— I myślisz, że co? Że potem fajerancik i leżenie do góry chujem? Trzeba Stefanowi prostatę sprawdzić. Na co czekasz?! Do roboty!
Jelito cienkie miało jakieś sześć metrów długości, a ty właśnie operowałeś na otwartej komorze brzusznej i sprawdzałeś centymetr po centymetrze tkankę jelita, bo żałosny kretyn musiał wpierdalać zupkę twojej mamy brudnymi łapami. Nie byłeś taki jak oni. Wiedziałeś, że trzeba myć ręce. Wiedziałeś, jak ważna była higiena osobista, a także słynąłeś z głęboko skrywanej w sobie kultury osobistej oraz obycia, gdyż za młodu zaznałeś wyrafinowanego smaku cywilizacji. Na nic krzyki cierpienia Romeczka, na nic wyciąganie z niego pasożytów, bo to było niczym w porównaniu z twoją tęsknotą za starym porządkiem. Kiedy zjawiały się karawany z towarami, zjawiali się również medycy i wyedukowani lekarze. Udało ci się ich poznać, o oni rok w rok wracali i wpajali ci teorię, która wzbogacała praktykę przekazaną przez matulę. Ba, nawet zostawili ci parę pamiątek, na przykład pod postacią ostrych jak skurwysyn skalpelów czy szklane bańki do detoksykacji. To było życie, a nie to, co teraz.
Nauczyli cię także tego, że wszędzie należało szukać okazji, dlatego połączyłeś operację Romeczka z przesłuchaniem go, gdyż był jednym z górników Frederica. Kroiłeś mu jelita i zadawałeś pytania. W krzykach w mig się wywiedziałeś, iż Frederic skoordynował pracę górników i kopał wedle jasno określonych planów. Podkop do twierdzy krasnoludów okazał się prawdziwy, jednak to nie baza brodaczy była celem. Zanim dowiedziałeś się sedna, Romeczek stracił przytomność, a ty w ciszy mogłeś zadecydować o jego losie.
Umiałeś wpychać palce w rzyć, bo wielu biedaków cierpiało na hemoroidy albo na zapalenia. Tym razem stan zapalny objął prostatę młodego sukinsyna. Wielokrotnie się upewniłaś. Dwudziestoparoletniemu pijaczkowi będą się śniły koszmary po tej wizycie. Przeczuwałeś, że mogłeś coś wyniuchać w tej interakcji, dlatego zaoferowałeś prostatektomię jako najlepsze rozwiązanie, bo szkoda było surowców na inne metody. Gość zaczął cię błagać o litość, wtedy już wiedziałeś, że był twój. Chłopak zdradził, że Frederic nawiązał z kimś kontakt i przeprowadzał o określonych porach negocjacje. Chodziły słuchy, że odkrył przejście na powierzchnię, a jeszcze inni plotkowali, iż dogadał się z krasnoludami. Szef górników miał wspólnika, ale sam pacjent nie znał szczegółów.
Łezka spłynęła mu po policzku, gdyż chciał, aby jego prostatę spotkał lepszy los.
Erika
Grałaś w bardzo niebezpieczną grę, która nie była ani bezpieczna, ani gwarantująca przeżycie. Mieszkałaś w przedsionku kopalni, w swojej pracowni jubilerskiej, ale nie byłaś jedną z Pękniętych Tarcz, a osadniczką Ścianek. W oczach krasnoludów byłaś kimś w rodzaju reprezentanta, który miał dopilnować terminów trybutów. Krasnoludzi Pękniętej Tarczy różnili się od swoich kuzynów. Jak wszyscy, byli chciwi, niemniej nie byli dumni. Wydawali się wyjątkowo zgorzkniali, zaniedbani i gardzili nawet sobą. Tajemniczy wódz sprawiał, że klan się jeszcze nie rozpadł, a ty nie miałaś jeszcze zaszczytu, aby się z nim spotkać. Zamiast niego skazano cię na interakcje z Kerenem, dla którego byłaś mięsem z piękną brodą.
Przynajmniej mogłaś pożytecznie spędzać czas, szlifując surowe kamienie szlachetne oraz rzeźbić w miękkim kamieniu. Ale jak długo mogłaś pracować dla kogoś? Byłaś ambitna i wiedziałeś, że jeżeli czegoś nie zrobisz ze swoim życiem, sama wykopiesz się na powierzchnię. Dosłownie, bowiem kopać potrafiłaś doskonale. Teraz twoją uwagę zajął problem Darusia oraz rozpamiętywanie tego, co właściwie widziałaś u nadzorcy Kerena.
Był ranny, nosił gips i coś przeorało mu mordę. Z całą pewnością goblin ze złotym palcem potrafiłby stwierdzić, co go tak urządziło. Poza tym, w czasie rozmowy, zaważyłaś paru uzbrojonych po zęby siepaczy. Ich zbroje były odkształcone od uderzeń oraz rozdarte. Niechętnie wracali z powrotem ku głębinom, przeklinając swój los. Zorientowałaś się również, że zazwyczaj czterech ciężkozbrojnych strażników pilnowało głównego wejścia. Teraz było ich dwóch, nosili grube skórznie, dzierżyli kusze oraz przy pasach zawiesili rogi do alarmowania.
Udało ci się wywalczyć dodatkowe dni, chociaż wydawało ci się, że Keren w pewnym momencie rozmowy planował urwać ci łeb. Zwycięstwo przynosiło satysfakcję, jednakże teraz Ścianki musiały dotrzymać terminu albo zostaną całkowicie zniszczone. Kto wie, jeżeli udało ci się wynegocjować przesunięcia terminu zapłaty, to być może istniał cień szansy na następne porozumienia z krasnoludami? Zależało to wyłącznie od ciebie... O ile chciałaś użerać się z tymi brudasami.
Tak czy siak należało zaplanować kolejne posunięcia na porę wieczorną. Czas na nikogo nie czekał.
► Pokaż Spoiler
Razem z wytargowanymi dniami, macie 5 dni na zapłatę trybutu.
Kończymy kolejkę dzienną. Teraz czas na deklaracje wieczorne. Zapraszam do zabawy! Mamy termin na odpis do: 27. 11