Miejski pałac
Miejski pałac
Reprezentacyjna siedziba lokalnej władzy sprawowanej przez burgrabiego, a także miejsce cyklicznych spotkań plenum miejskiej rady. Powstawał przez sześć lat, zaś autorem jego projektu był Anicet Klodian, słynny creydeński architekt nobilitowany przez miasto za zasługi. Otaczające go mury z trzema bastejami oddzielają okazały wewnętrzny dziedziniec z fontanną od reszty grodu. Budynek głównego gmachu powstały na planie prostokąta, składa się z dwóch kondygnacji z piętrzącymi się nad nim kopułami oraz łukiem głównej bramy wychodzącej na miejski rynek. Wschodnia część kontrapunktuje symetrię bryły zwieńczoną attyką czworoboczną wieżą z tarasem widokowym na miasto. Poza estetyką, cały obiekt niepozbawiony jest praktycznego zagospodarowania. Rozsiane wokół dziedzińca oficyny pełnią funkcję stajen i kwater miejskiej załogi, zaś większość zachodniego skrzydła stanowi tutejszy arsenał.
Ilość słów: 0
Re: Miejski pałac
Gabinet, w którym się znajdowali, był chłodny i ciemny niby karcer, do którego mogliby trafić, gdyby nie pochodzenie i krasomówstwo Lasoty. Wrażenie, które sprawił przed strażnikami, oszczędziło im też kilku nieprzyjemności po drodze. W tym choćby skopania, wleczenia albo obicia drzewcami, co było standardem w miastach z mniejszym rocznym obrotem. Być może mitygowała ich też obecność dziecka — Daro był razem z nimi, bo Haszek zgodził się przyjąć tylko dyspozycje dla Norberta oraz sokoła. Tego ostatniego obowiązkowo z kapturem na łbie, po czym wrócił pod budkę z piwem, ani chybi by zaplanować logistykę przyjścia w sukurs nowemu pryncypałowi. Dzisiejszego dnia syn Lasoty był skryty i małomówny. Piastunka, z którą zostawił go wczoraj na noc, twierdziła, że chłopiec nie spał zbyt dobrze z powodu koszmarów i odmawiał zaśnięcia przy zgaszonej świecy.
Meinhard Faber, od dwóch lat wiceburgrabia i zastępca najwyższej miejskiej władzy, poruszył się w fotelu. Był mężem w sile wieku, posiadaczem przystrzyżonego wąsa i garbatego nosa, ubranym w bordowy, pikowany kaftan sięgający połowy ud oraz modne w Temerii nakrycie głowy zwane chaperonem. Z szyi zwisał mu gruby łańcuch zwieńczony wypukłym medalionem ginącym pod wyszywanym półpłaszczem spływającym mu z lewego barku. Biżuteria mogła być oznaką sprawowanej funkcji, jak i rodową pamiątką.
Mężczyzna siedział naprzeciw nich, za rzeźbionym biurkiem kojarzącym się nieodlegle z wyrobami Trevedic. Za plecami, po prawej, miał okno z dwiema rozsuniętymi kotarami i panoramą na miasto. Ściana obok szklanej witryny była obwieszona łowieckimi trofeami — w tym wypchanym sokołem utrwalonym w pozie zrywania się do lotu.
— Tata, patrz — szepnął usadowiony na krześle obok ojca Daromir, wskazując na eksponat taksydermii znajdujący się na ścianie nad Meinhardem Faberem i chaperonem. — Taki sam.
Po jego lewej usadzono Jorega Borgerda, krasnoluda uznanego za przyczynę całego zamieszania ze strażnikami, a od niedawna za jego najmitę i podkomendnego. Przed audiencją u wiceburgrabiego nakazano zdać mu broń na wejściu. Klinga spoczywała na krześle obok drzwi pilnowanych przez dwóch pełniących wartę gwardzistów. Spojrzenia gwardzistów spoczywały zaś na Joregu.
— Powtórzę raz jeszcze, dla pełnej jasności — przemówił do nich spokojnie wiceburgrabia. Pobrzmiewające w jego głosie zmęczeniem tyczyło się jeszcze dnia wczorajszego, nie tylko obecnej sytuacji. — Jesteście szlachcicem, który ma wróżdę z innym, przebywającym w mieście ze swoją zbrojną kompanią. W związku, z czym poleciliście swemu słudze,, obecnemu tu nieludziowi, by namawiał spotkanych na rynku przechodniów do linczu i zbrojnego powstania.
Przedstawione w ten sposób, faktycznie nie brzmiało to dobrze.
Meinhard Faber, od dwóch lat wiceburgrabia i zastępca najwyższej miejskiej władzy, poruszył się w fotelu. Był mężem w sile wieku, posiadaczem przystrzyżonego wąsa i garbatego nosa, ubranym w bordowy, pikowany kaftan sięgający połowy ud oraz modne w Temerii nakrycie głowy zwane chaperonem. Z szyi zwisał mu gruby łańcuch zwieńczony wypukłym medalionem ginącym pod wyszywanym półpłaszczem spływającym mu z lewego barku. Biżuteria mogła być oznaką sprawowanej funkcji, jak i rodową pamiątką.
Mężczyzna siedział naprzeciw nich, za rzeźbionym biurkiem kojarzącym się nieodlegle z wyrobami Trevedic. Za plecami, po prawej, miał okno z dwiema rozsuniętymi kotarami i panoramą na miasto. Ściana obok szklanej witryny była obwieszona łowieckimi trofeami — w tym wypchanym sokołem utrwalonym w pozie zrywania się do lotu.
— Tata, patrz — szepnął usadowiony na krześle obok ojca Daromir, wskazując na eksponat taksydermii znajdujący się na ścianie nad Meinhardem Faberem i chaperonem. — Taki sam.
Po jego lewej usadzono Jorega Borgerda, krasnoluda uznanego za przyczynę całego zamieszania ze strażnikami, a od niedawna za jego najmitę i podkomendnego. Przed audiencją u wiceburgrabiego nakazano zdać mu broń na wejściu. Klinga spoczywała na krześle obok drzwi pilnowanych przez dwóch pełniących wartę gwardzistów. Spojrzenia gwardzistów spoczywały zaś na Joregu.
— Powtórzę raz jeszcze, dla pełnej jasności — przemówił do nich spokojnie wiceburgrabia. Pobrzmiewające w jego głosie zmęczeniem tyczyło się jeszcze dnia wczorajszego, nie tylko obecnej sytuacji. — Jesteście szlachcicem, który ma wróżdę z innym, przebywającym w mieście ze swoją zbrojną kompanią. W związku, z czym poleciliście swemu słudze,, obecnemu tu nieludziowi, by namawiał spotkanych na rynku przechodniów do linczu i zbrojnego powstania.
Przedstawione w ten sposób, faktycznie nie brzmiało to dobrze.
Ilość słów: 0
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Miejski pałac
W obecnej sytuacji trudno było nie docenić dyplomatycznych umiejętności i rozmyślunku Lasoty. Jedną z wielu wątpliwości Jorega był jednakże fakt, iż łysy szlachcic powierzył ich sprawę w ręce zupełnie świeżego, a dodatkowo zdającego się być niezbyt rozgarniętym, podkomendnego, niejakiego Haszka. Wyglądało jednakże na to, że lepszej opcji w tej chwili nie mają.
Strażnicy oszczędzili im po drodze upokorzeń, przez co paradoksalnie krasnolud czuł się nawet gorzej, bo niejako jak potulny baran prowadzony przez dobrego pasterza na rzeź.
Być może w innych okolicznościach Borgerd byłby skłonny rozglądać się uważniej, starać się wyłapać wizualne niuanse architektury pałacu, lecz w obecnej sytuacji skupiał się głównie na rodzących się w głowie scenariuszach nadchodzącej rozmowy z burgrabią, wedle których wszyscy wyszliby najkorzystniejszej na milczeniu brodacza.
— Mam nadzieję, że przemówisz mu do rozsądku, bo ja nie wiem. Nie wiem zaprawdę. Zupełnie, kurwa, nie pojmuję, jaki czort podkusił mnie żeby przyjeżdżać w to gniazdo uprzedzonych skurwysynów — wyznał jeszcze nim przekroczyli progi miejsca mogącego się okazać jednym z ostatnich, jakie zobaczy przed publiczną kaźnią. Od tej pory tylko słuchał, bowiem gęba zamknęła mu się jakby za sprawą zaklęcia jednego z Ban Ardzkich czarodziejów.
Joreg z Mahakamu nie stawiał najmniejszego oporu, kiedy rozkazano mu zdać oręż i usadzono po lewicy Lasoty z rodu Wielomirów. Jego wzrok bezwiednie odszukał wypchanego ptaka, tego samego, którego bezbłędnie rozpoznała latorośl szlachcica. Krasnolud obdarował Daromira bladym cieniem uśmiechu, gdy po trafnym rozpoznaniu przez myśl przemknęła mu uwaga na temat tego, iż nawet zwierzęta najczęściej traktowane są po śmierci lepiej, niż nieludzie w ludzkich enklawach.
Wiceburgabia również posiadał niemałe zdolności dyplomatyczne, operował słowem w taki sposób, by bez względu na realny motyw, pogrążyć zarówno szlachcica, jak i ciętego z metra brodacza. Joreg, słysząc te insynuacje po raz kolejny, aż poczerwieniał ze złości. W pierwszej chwili chciał nawet zerwać się z siedziska, lecz opamiętawszy się w ostatnim stosownym momencie, próbował sprawić, żeby wyglądało to na próbę poprawienia rzyci na krześle. Obejrzał się nerwowo na nie spuszczających z niego wzroku gwardzistów, a potem utkwił wzrok w Lasocie, wyraźnie hamując się przed wyrażeniem własnego poglądu na sprawę w sposób niewybredny, a jednocześnie pokładając nadzieję w sile charyzmy nowego towarzysza.
Strażnicy oszczędzili im po drodze upokorzeń, przez co paradoksalnie krasnolud czuł się nawet gorzej, bo niejako jak potulny baran prowadzony przez dobrego pasterza na rzeź.
Być może w innych okolicznościach Borgerd byłby skłonny rozglądać się uważniej, starać się wyłapać wizualne niuanse architektury pałacu, lecz w obecnej sytuacji skupiał się głównie na rodzących się w głowie scenariuszach nadchodzącej rozmowy z burgrabią, wedle których wszyscy wyszliby najkorzystniejszej na milczeniu brodacza.
— Mam nadzieję, że przemówisz mu do rozsądku, bo ja nie wiem. Nie wiem zaprawdę. Zupełnie, kurwa, nie pojmuję, jaki czort podkusił mnie żeby przyjeżdżać w to gniazdo uprzedzonych skurwysynów — wyznał jeszcze nim przekroczyli progi miejsca mogącego się okazać jednym z ostatnich, jakie zobaczy przed publiczną kaźnią. Od tej pory tylko słuchał, bowiem gęba zamknęła mu się jakby za sprawą zaklęcia jednego z Ban Ardzkich czarodziejów.
Joreg z Mahakamu nie stawiał najmniejszego oporu, kiedy rozkazano mu zdać oręż i usadzono po lewicy Lasoty z rodu Wielomirów. Jego wzrok bezwiednie odszukał wypchanego ptaka, tego samego, którego bezbłędnie rozpoznała latorośl szlachcica. Krasnolud obdarował Daromira bladym cieniem uśmiechu, gdy po trafnym rozpoznaniu przez myśl przemknęła mu uwaga na temat tego, iż nawet zwierzęta najczęściej traktowane są po śmierci lepiej, niż nieludzie w ludzkich enklawach.
Wiceburgabia również posiadał niemałe zdolności dyplomatyczne, operował słowem w taki sposób, by bez względu na realny motyw, pogrążyć zarówno szlachcica, jak i ciętego z metra brodacza. Joreg, słysząc te insynuacje po raz kolejny, aż poczerwieniał ze złości. W pierwszej chwili chciał nawet zerwać się z siedziska, lecz opamiętawszy się w ostatnim stosownym momencie, próbował sprawić, żeby wyglądało to na próbę poprawienia rzyci na krześle. Obejrzał się nerwowo na nie spuszczających z niego wzroku gwardzistów, a potem utkwił wzrok w Lasocie, wyraźnie hamując się przed wyrażeniem własnego poglądu na sprawę w sposób niewybredny, a jednocześnie pokładając nadzieję w sile charyzmy nowego towarzysza.
Ilość słów: 0
- Lasota
- Posty: 296
- Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
- Miano: Lasota z rodu Wielomirów
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Miejski pałac
— Wpadliśmy w sieci losu — odrzekł na słowa krasnoluda cicho, niemal mistycznie. — Przeznaczenie chciało, żebyśmy zetknęli się z sędzią. Nie przejmuj się. Co ma być, to będzie — ciągnął spokojnie, chociaż odruchowo przecierał wolną ręką po łysym łbie, próbując wytrzeć bród ze skóry, którego dawno został starty.
Wojownik gwizdnął z wrażenia, kiedy rzucił okiem na siedzibę burgrabi. Nie miał zbyt wiele czasu na podziwianie widoczków, bo niedługo potem on wraz z towarzyszami zostali wprowadzeni przed oblicze poważnego człowieka. Pozwolono im nawet usiąść, co było całkiem zacnym gestem.
— W rzeczy samej. Bardzo podobny. — Zwrócił uwagę na punkt obserwacji syna, a potem wyraził swoje zdanie. Lasota zachowywał się pogodnie, jakoby ciesząc się życiem przed momentem zwrotnym, w którym owy żywot zawiśnie na włosku. Co prawda Wielomir sam nie popełnił żadnej zbrodni, lecz wziął odpowiedzialność za Jorega, co mogło wiązać się z obciążającymi reperkusjami. Jednak teraz, zanim sędzia uwolnił chociaż jedno słowo ze swych ust, nawet ryska na mebelku wydawała się piękna.
Sędzia przemówił, w tym samym czasie Lasota nabrał powoli powietrza. Zaczęło się.
Wielomir spojrzał łagodnie w oczy człowieka i słuchał go z wyjątkową uwagą.
— Jestem Lasota Wielomir. Wysłałem Jorega — krótkim gestem otwartej dłoni wskazał na krasnoluda — w celu oferowania pracy osobom wykształconym w bojowym rzemiośle — tłumaczył szybko, żołnierskim tempem. — Z racji, że nie umiem pisać, chciałem zebrać chętnych i podpisać z nimi umowy na Placu Skrybów, korzystając z usług profesjonalistów. Wyszło ogromne nieporozumienie, gdyż mój podkomendny, niezaznajomiony z naszą kulturą i obyczajem, przesadził z dobitnością w ustnym ogłoszeniu.
Przerwał tylko na moment, bo zauważywszy zmęczenie w mężczyźnie, Wielomir spróbował to wykorzystać na swoją korzyść.
— Ta zbrojna kompania jest dowodzona przez Demasa Krachta i Larouxa — powoli, stopniowo zmieniał ton, żeby utrzymać zainteresowanie rozmówcy. Wielomir uatrakcyjniał swoją mowę, aby móc wyłożyć na stół kolejne karty. — Ci panowie to poszukiwani bandyci, którzy dawno odwrócili wzrok od światła bogów, zasad prawnych i zwykłej przyzwoitości. To dzikie szerszenie puszczone na żer, raz rozłoszczone, będą kąsać do upadłego — opowiadał, podkreślając emfazą i gestykulacją wagę zagrożenia, zbliżając się do finału wypowiedzi. — A wieść niesie, że ich kompan, Toivo Axt, zginął właśnie tutaj, w Ban Ard — dokończył złowieszczo niczym prorok zagłady, nagle spowalniając wypowiedź, jakoby rzucając mroczne zaklęcie.
— Macie wzorową straż miejską, która czujnie strzeże porządku na ulicach, gdzie żyją tutaj ludzie pragnący spokoju. Pragnący pójść rano do pracy, wydać monetę na rynku, zapłacić podatki. Żyjący tak, jak prawo i bogowie chcieliby. Utrzymajmy ten stan, pomóżmy sobie nawzajem. Bo teraz miasto przeżywa próbę, a solidarność jest odpowiedzią na te kłopoty.
Uśmiechnął się, gotowy wyciągnąć rękę na zaakceptowanie transakcji wiążącej.
Wojownik gwizdnął z wrażenia, kiedy rzucił okiem na siedzibę burgrabi. Nie miał zbyt wiele czasu na podziwianie widoczków, bo niedługo potem on wraz z towarzyszami zostali wprowadzeni przed oblicze poważnego człowieka. Pozwolono im nawet usiąść, co było całkiem zacnym gestem.
— W rzeczy samej. Bardzo podobny. — Zwrócił uwagę na punkt obserwacji syna, a potem wyraził swoje zdanie. Lasota zachowywał się pogodnie, jakoby ciesząc się życiem przed momentem zwrotnym, w którym owy żywot zawiśnie na włosku. Co prawda Wielomir sam nie popełnił żadnej zbrodni, lecz wziął odpowiedzialność za Jorega, co mogło wiązać się z obciążającymi reperkusjami. Jednak teraz, zanim sędzia uwolnił chociaż jedno słowo ze swych ust, nawet ryska na mebelku wydawała się piękna.
Sędzia przemówił, w tym samym czasie Lasota nabrał powoli powietrza. Zaczęło się.
Wielomir spojrzał łagodnie w oczy człowieka i słuchał go z wyjątkową uwagą.
— Jestem Lasota Wielomir. Wysłałem Jorega — krótkim gestem otwartej dłoni wskazał na krasnoluda — w celu oferowania pracy osobom wykształconym w bojowym rzemiośle — tłumaczył szybko, żołnierskim tempem. — Z racji, że nie umiem pisać, chciałem zebrać chętnych i podpisać z nimi umowy na Placu Skrybów, korzystając z usług profesjonalistów. Wyszło ogromne nieporozumienie, gdyż mój podkomendny, niezaznajomiony z naszą kulturą i obyczajem, przesadził z dobitnością w ustnym ogłoszeniu.
Przerwał tylko na moment, bo zauważywszy zmęczenie w mężczyźnie, Wielomir spróbował to wykorzystać na swoją korzyść.
— Ta zbrojna kompania jest dowodzona przez Demasa Krachta i Larouxa — powoli, stopniowo zmieniał ton, żeby utrzymać zainteresowanie rozmówcy. Wielomir uatrakcyjniał swoją mowę, aby móc wyłożyć na stół kolejne karty. — Ci panowie to poszukiwani bandyci, którzy dawno odwrócili wzrok od światła bogów, zasad prawnych i zwykłej przyzwoitości. To dzikie szerszenie puszczone na żer, raz rozłoszczone, będą kąsać do upadłego — opowiadał, podkreślając emfazą i gestykulacją wagę zagrożenia, zbliżając się do finału wypowiedzi. — A wieść niesie, że ich kompan, Toivo Axt, zginął właśnie tutaj, w Ban Ard — dokończył złowieszczo niczym prorok zagłady, nagle spowalniając wypowiedź, jakoby rzucając mroczne zaklęcie.
— Macie wzorową straż miejską, która czujnie strzeże porządku na ulicach, gdzie żyją tutaj ludzie pragnący spokoju. Pragnący pójść rano do pracy, wydać monetę na rynku, zapłacić podatki. Żyjący tak, jak prawo i bogowie chcieliby. Utrzymajmy ten stan, pomóżmy sobie nawzajem. Bo teraz miasto przeżywa próbę, a solidarność jest odpowiedzią na te kłopoty.
Uśmiechnął się, gotowy wyciągnąć rękę na zaakceptowanie transakcji wiążącej.
Ilość słów: 0
Kill count:
- zaskroniec
Re: Miejski pałac
Tłusty trzmiel krążył pod sufitem, bezowocnie szukając drogi wyjścia. Wiercący się na krześle Daromir Wielomir obserwował niezgrabnego owada, którego bzyczenie było jedynym przerywnikiem dla ciszy, która zapadła w gabinecie.
Siedzący obok krasnolud trzymał język i nerwy na wodzy. Nie pozwolił się sprowokować ani na zbędne uwagi. Wiceburgrabia rewanżował się przez niezaszczycanie go swoją — osoba krasnoluda będąca przedmiotem całej sprawy, zdawała się nie frapować go w najmniejszym stopniu. W obecnych cyrkumstancjach dałoby się to podciągnąć pod pozytyw. Siedzący obok Daro, dostrzegając skwaszoną gębę powściągliwego karła, zatrzymał na nim uważne spojrzenie czerwonych oczu.
— Jak będę duży, zostanę rycerzem, jak tata — oświadczył z powagą po namyśle. — A jak nie, to krasnoludem.
Trzmiel zabzyczał, zataczając koło po gabinecie. Tor lotu insekta był zmienny, co rusz opadał, to wzlatywał, wyrównując kurs. Siedzący za biurkiem Meinhard Faber wstał z krzesła i podszedł do okna, przecierając opadające ze zmęczenia powieki dłonią. Od wczorajszego incydentu pod Akademią, kiedy wyrwany z pieleszy burgrabia otrzymał wezwanie od rektora, większość upierdliwych obowiązków spoczęła właśnie na Faberze. Nachodząca go kolejka petentów nie dawała mu spokoju od rana, a jakby tego było mało, dodatkowej zgryzoty przysparzała mu zaginięcie jego ulubionego posokowca, który przed kilkoma dniami uciekł z jego prywatnej psiarni.
Wiceburgrabia odetchnął z wysiłkiem, obracając się z powrotem w stronę siedzącej naprzeciw trójki. Słuchał tego, co mówił mu łysy, myślami będąc gdzie indziej. Tkwiąca w gabinecie cząstka świadomości wyłapywała jednak dosyć, by pojmować, że zgłoszone przez informatora zajście było przesadzone. Nie było się czemu dziwić. Kaedweńska siatka informatorów, szczególnie liczna w Ban Ard, potrzebowała gruntownej reformy. Mając płacone ekstra od każdej potwierdzonej informacji, zgłaszali jak najwięcej incydentów, a taki z udziałem krasnoluda był szczególnie łakomym kąskiem z uwagi na wysoką zapadalność wyroków w przypadku inkryminowania nieludzi.
— Oszczędźcie mi wykładu z etyki, acan — przerwał Lasocie zniecierpliwiony wiceburgrabia. — Nie rozmawiacie z łykiem. Rozumiem co to szlachecki honor, rozumiem co rodowa wróżda. Ale Ban Ard to porządne miasto.
Gdzieś już to słyszał. Przedstawiciel władzy wyprostował się dumnie. Nie uścisnął wyciągniętej dłoni, miast tego splatając swoje za plecami. Nie wchodził w transakcje związane z byle kim. Chyba, że chodziło o związanie i posłanie do lochu.
— A w porządnym mieście nie będziemy tolerowali gonitw, bójek i prywaty, pojmujecie? Wewnątrz tych murów obowiązuje pokój i cisza, i są one święte i pozostaną takie do końca. Mojego urzędu i samego miasta. Pojmujecie?
Nawet jeśli nie pojmowali, nie czekał na ich odpowiedź. Ani teraz, ani za pierwszym razem.
— Nie będzie mordowania się w biały dzień, gonitw i tumultów na ulicach, pijaństwa, wszeteczeństwa i zajazdów. Kędy wola, lza uskuteczniać je sobie minimum dwie mile za miejskimi bramami! Ban Ard to porządne miasto i ma swoje prawa, które należy respektować bez względu na stan. Przywilejów i wyjątków osobistych uznawać nie będziemy, choćbyście powoływali mi się na pokrewieństwo z samym Viduką, wy i ten wasz Demas Krach Laroux. Pojmujecie? Zobaczę was jeszcze raz, każę zamknąć do jamy. Preze… Prewe…
— Prewencyjnie — podpowiedział strażnik przy drzwiach.
Wiceburgrabia wyjął prawą rękę zza pleców i machnął nią w stronę wyjścia.
— Pięćdziesiąt dukatów grzywny za zakłócanie porządku. A brodę rozpleść albo zgolić, bo dorzucę zarzut sympatyzowania z buntownikami. Wyprowadzić.
Wyprowadzili, nie dając Lasocie czasu na ułożenie stosownej repliki. Daro pożegnał się grzecznie, sylabizując „do-wi-dze-nia”, a znalazłszy na korytarzu, zachwycił czekającym tam na nich wypchanym niedźwiedziem.
— Mój tata — pochwalił się krasnoludowi. — Szedł kiedyś na większego. Razem z Lubanem. Luban nie był rycerzem, ale miał łuk i kołczan, a w kołczanie strzały.
Siedzący obok krasnolud trzymał język i nerwy na wodzy. Nie pozwolił się sprowokować ani na zbędne uwagi. Wiceburgrabia rewanżował się przez niezaszczycanie go swoją — osoba krasnoluda będąca przedmiotem całej sprawy, zdawała się nie frapować go w najmniejszym stopniu. W obecnych cyrkumstancjach dałoby się to podciągnąć pod pozytyw. Siedzący obok Daro, dostrzegając skwaszoną gębę powściągliwego karła, zatrzymał na nim uważne spojrzenie czerwonych oczu.
— Jak będę duży, zostanę rycerzem, jak tata — oświadczył z powagą po namyśle. — A jak nie, to krasnoludem.
Trzmiel zabzyczał, zataczając koło po gabinecie. Tor lotu insekta był zmienny, co rusz opadał, to wzlatywał, wyrównując kurs. Siedzący za biurkiem Meinhard Faber wstał z krzesła i podszedł do okna, przecierając opadające ze zmęczenia powieki dłonią. Od wczorajszego incydentu pod Akademią, kiedy wyrwany z pieleszy burgrabia otrzymał wezwanie od rektora, większość upierdliwych obowiązków spoczęła właśnie na Faberze. Nachodząca go kolejka petentów nie dawała mu spokoju od rana, a jakby tego było mało, dodatkowej zgryzoty przysparzała mu zaginięcie jego ulubionego posokowca, który przed kilkoma dniami uciekł z jego prywatnej psiarni.
Wiceburgrabia odetchnął z wysiłkiem, obracając się z powrotem w stronę siedzącej naprzeciw trójki. Słuchał tego, co mówił mu łysy, myślami będąc gdzie indziej. Tkwiąca w gabinecie cząstka świadomości wyłapywała jednak dosyć, by pojmować, że zgłoszone przez informatora zajście było przesadzone. Nie było się czemu dziwić. Kaedweńska siatka informatorów, szczególnie liczna w Ban Ard, potrzebowała gruntownej reformy. Mając płacone ekstra od każdej potwierdzonej informacji, zgłaszali jak najwięcej incydentów, a taki z udziałem krasnoluda był szczególnie łakomym kąskiem z uwagi na wysoką zapadalność wyroków w przypadku inkryminowania nieludzi.
— Oszczędźcie mi wykładu z etyki, acan — przerwał Lasocie zniecierpliwiony wiceburgrabia. — Nie rozmawiacie z łykiem. Rozumiem co to szlachecki honor, rozumiem co rodowa wróżda. Ale Ban Ard to porządne miasto.
Gdzieś już to słyszał. Przedstawiciel władzy wyprostował się dumnie. Nie uścisnął wyciągniętej dłoni, miast tego splatając swoje za plecami. Nie wchodził w transakcje związane z byle kim. Chyba, że chodziło o związanie i posłanie do lochu.
— A w porządnym mieście nie będziemy tolerowali gonitw, bójek i prywaty, pojmujecie? Wewnątrz tych murów obowiązuje pokój i cisza, i są one święte i pozostaną takie do końca. Mojego urzędu i samego miasta. Pojmujecie?
Nawet jeśli nie pojmowali, nie czekał na ich odpowiedź. Ani teraz, ani za pierwszym razem.
— Nie będzie mordowania się w biały dzień, gonitw i tumultów na ulicach, pijaństwa, wszeteczeństwa i zajazdów. Kędy wola, lza uskuteczniać je sobie minimum dwie mile za miejskimi bramami! Ban Ard to porządne miasto i ma swoje prawa, które należy respektować bez względu na stan. Przywilejów i wyjątków osobistych uznawać nie będziemy, choćbyście powoływali mi się na pokrewieństwo z samym Viduką, wy i ten wasz Demas Krach Laroux. Pojmujecie? Zobaczę was jeszcze raz, każę zamknąć do jamy. Preze… Prewe…
— Prewencyjnie — podpowiedział strażnik przy drzwiach.
Wiceburgrabia wyjął prawą rękę zza pleców i machnął nią w stronę wyjścia.
— Pięćdziesiąt dukatów grzywny za zakłócanie porządku. A brodę rozpleść albo zgolić, bo dorzucę zarzut sympatyzowania z buntownikami. Wyprowadzić.
Wyprowadzili, nie dając Lasocie czasu na ułożenie stosownej repliki. Daro pożegnał się grzecznie, sylabizując „do-wi-dze-nia”, a znalazłszy na korytarzu, zachwycił czekającym tam na nich wypchanym niedźwiedziem.
— Mój tata — pochwalił się krasnoludowi. — Szedł kiedyś na większego. Razem z Lubanem. Luban nie był rycerzem, ale miał łuk i kołczan, a w kołczanie strzały.
Ilość słów: 0
- Lasota
- Posty: 296
- Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
- Miano: Lasota z rodu Wielomirów
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Miejski pałac
Dłoń zawisła, a nie doczekawszy się przybicia sztamy, powoli wycofywała się z pola widzenia srogiego sędzi, ostrożnie, niby nie prowokując reakcji niczym u żmii. W tym samym czasie Lasota z poważną miną przyjmował do wiadomości nakazy, kiwając głową na każdą formułkę, wyrażając postawę człowieka dotkniętego sprawiedliwością, dzięki której zszedł ze ścieżki występku. „ Tak, proszę pana. Oczywiście, proszę pana. Całuję rączki” – zdawały się niemo wygłaszać oczy wojownika do momentu finału monologu wiceburgrabi.
Powieka zadrżała Lasocie. Bzyczenie owada spotęgowało się w przestrzeni. Krople potu spływały po czole strudzonego mężczyzny. Wyrokiem okazała się grzywa, a sprawa jak szybko została podjęta, równie sprawnie została zamknięta. Weteran pragnął coś jeszcze rzec, lecz nie dano mu takiej sposobności wyprowadzając na korytarz, gdzie poza eskortą straży, napotkali jeszcze wypchanego niedźwiedzia.
— Pewnego dnia — rzekł w kierunku trofeum. — Pewnego dnia, synu...
Zerknął na krasnoluda, uradowany z rezultatów zastosowanej dyplomacji.
— No, Joreg, udało się — rzekł uradowany. — Wyciągnąłem cię z kłopotów, a teraz zapłacisz pięćdziesiąt dukatów urzędowi miejskiemu — podsumował, z aprobatą kiwając głową, ciesząc się, że nie zapadła inna decyzja. — Swoją drogą, dlaczego założyłeś pancerz z muszelek wyrwany rodem z bajki i przyrychtowałeś sobie brodę jak jakiś pan na włościach? Sądziłeś, że jaka będzie reakcja, co? — ciągnął, pouczając kompana. — Całe szczęście, że nie ogolili cię na miejscu. Zachowałeś życie i dumę. Tylko sakiewka ucierpiała. — Dokończył z satysfakcją, strzepując niewidzialny kurz z własnego ramienia, powstrzymując rechot.
— Ale żem mowę urządził, jasna cholera...
Pierwszym, wolnym od ograniczeń prawnych krokiem było odzyskanie broni.
Powieka zadrżała Lasocie. Bzyczenie owada spotęgowało się w przestrzeni. Krople potu spływały po czole strudzonego mężczyzny. Wyrokiem okazała się grzywa, a sprawa jak szybko została podjęta, równie sprawnie została zamknięta. Weteran pragnął coś jeszcze rzec, lecz nie dano mu takiej sposobności wyprowadzając na korytarz, gdzie poza eskortą straży, napotkali jeszcze wypchanego niedźwiedzia.
— Pewnego dnia — rzekł w kierunku trofeum. — Pewnego dnia, synu...
Zerknął na krasnoluda, uradowany z rezultatów zastosowanej dyplomacji.
— No, Joreg, udało się — rzekł uradowany. — Wyciągnąłem cię z kłopotów, a teraz zapłacisz pięćdziesiąt dukatów urzędowi miejskiemu — podsumował, z aprobatą kiwając głową, ciesząc się, że nie zapadła inna decyzja. — Swoją drogą, dlaczego założyłeś pancerz z muszelek wyrwany rodem z bajki i przyrychtowałeś sobie brodę jak jakiś pan na włościach? Sądziłeś, że jaka będzie reakcja, co? — ciągnął, pouczając kompana. — Całe szczęście, że nie ogolili cię na miejscu. Zachowałeś życie i dumę. Tylko sakiewka ucierpiała. — Dokończył z satysfakcją, strzepując niewidzialny kurz z własnego ramienia, powstrzymując rechot.
— Ale żem mowę urządził, jasna cholera...
Pierwszym, wolnym od ograniczeń prawnych krokiem było odzyskanie broni.
Ilość słów: 0
Kill count:
- zaskroniec
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Miejski pałac
Wzmianka o tym, że Daro miałby zostać krasnoludem, jeśli nie wyszłoby mu z rycerstwem, w normalnych warunkach wywołałaby pewnie serdeczny śmiech brodacza. Jednakże zdradzieckiemu, nieludzkiemu nasieniu zaglądającemu chytrze do ludzkich sadyb i czyhającemu na nieszczęście właścicieli, nie było obecnie do śmiechu. Wyrok, który wydał burgrabia winien być ulgą, a dla Jorega stał się już w tej chwili wspomnieniem, z którym z pewnością już zawsze będzie kojarzył miast.
Kurdupel westchnął głęboko dopiero na korytarzu, westchnął tak, jakby w gabinecie włodarza kazano mu wąchać gówno, a teraz odczuł silną potrzebę wentylowania układu oddechowego.
— Ścierwojady, obmierzłe padalce… — Burknął pod nosem, wciąż niezadowolony z negocjacji, z których przecież mógł nie wyjść z życiem. Ostatecznie i jego wzrok spoczął na niedźwiedziu, którym zachwycał się chłopiec.
— I nawet wyszedł z tego w jednym kawałku, no chyba, że wyłysiał po tym spotkaniu. — Odpowiedział młodemu Wielomirowi, po czym naturalnie skupił się na starszym.
— Ja zapłacę? To był wyłącznie mój pomysł, tak? Kurważ, a gotów byłem pomyśleć, że więcej w was przyzwoitości. Oj ludzie, ludzie… Nie sądzisz, że byłoby uczciwie gdybyś sfinansował choćby część kary? — Borgerd machnął ręką na Lasotę, dając tym samym wyraz swojej dezaprobaty wobec jego toku rozumowania.
— Odpieprz się od mojej brody, łysolu. Noszę ją tak, jak nosił mój ojciec, ojciec mego ojca i jeszcze jego ojciec, dziad tego ostatniego ojca a i zapewne pradziad wspomnianego dziada. Noszę brodę zaplecioną tak samo, jak nosili je moi krewni, nim w ogóle, wy, ludzie, pojawiliście się na tym świecie, a teraz jeden z drugim ważniak będzie mi kazał ją rozplatać lub golić! Upadek obyczajów, potwarz, a wręcz zwykłe kurestwo! Zatem powtórzę, odpieprz się od brody, bo to jest dziedzictwo, symbol, duma! — Złość skumulowana w Joregu znalazła ujście poprzez wyraźnie zbyt emocjonalny wykład na temat zarostu. Koniec końców, nie chcąc ryzykować golenia, darcia skóry, kąpania w smole czy też innych licznych atrakcji przygotowanych na okazję organizacji kaźni nieludzia, Borgerd zaczął niespiesznie rozplątywać warkocze i warkoczyki, wyciągał rzemyki i drobne koraliki, po czym skrzętnie upychał je po kieszeniach – bluźnił przy tym w języku swoich przodków, a klął wyjątkowo szpetnie, robiąc przy tym kwaśną minę,. Dopiero kiedy skończył i odebrał broń zabrał głos ponownie.
— Sugeruję udać teraz się do tego całego Ratiza nim znudzi go czekanie. Może inaczej, ty tam idź, a ja udam się na rynek i sprzedam trochę gratów. Spotkamy się w “Bezimiennej”. — Gdzieś na zewnątrz musiał czekać jeszcze należący do krasnoluda koń, bez którego sprzedać mógł jedynie to, co miał na sobie, czyli rzeczy, z którymi nie zamierzał się rozstawać.
Kurdupel westchnął głęboko dopiero na korytarzu, westchnął tak, jakby w gabinecie włodarza kazano mu wąchać gówno, a teraz odczuł silną potrzebę wentylowania układu oddechowego.
— Ścierwojady, obmierzłe padalce… — Burknął pod nosem, wciąż niezadowolony z negocjacji, z których przecież mógł nie wyjść z życiem. Ostatecznie i jego wzrok spoczął na niedźwiedziu, którym zachwycał się chłopiec.
— I nawet wyszedł z tego w jednym kawałku, no chyba, że wyłysiał po tym spotkaniu. — Odpowiedział młodemu Wielomirowi, po czym naturalnie skupił się na starszym.
— Ja zapłacę? To był wyłącznie mój pomysł, tak? Kurważ, a gotów byłem pomyśleć, że więcej w was przyzwoitości. Oj ludzie, ludzie… Nie sądzisz, że byłoby uczciwie gdybyś sfinansował choćby część kary? — Borgerd machnął ręką na Lasotę, dając tym samym wyraz swojej dezaprobaty wobec jego toku rozumowania.
— Odpieprz się od mojej brody, łysolu. Noszę ją tak, jak nosił mój ojciec, ojciec mego ojca i jeszcze jego ojciec, dziad tego ostatniego ojca a i zapewne pradziad wspomnianego dziada. Noszę brodę zaplecioną tak samo, jak nosili je moi krewni, nim w ogóle, wy, ludzie, pojawiliście się na tym świecie, a teraz jeden z drugim ważniak będzie mi kazał ją rozplatać lub golić! Upadek obyczajów, potwarz, a wręcz zwykłe kurestwo! Zatem powtórzę, odpieprz się od brody, bo to jest dziedzictwo, symbol, duma! — Złość skumulowana w Joregu znalazła ujście poprzez wyraźnie zbyt emocjonalny wykład na temat zarostu. Koniec końców, nie chcąc ryzykować golenia, darcia skóry, kąpania w smole czy też innych licznych atrakcji przygotowanych na okazję organizacji kaźni nieludzia, Borgerd zaczął niespiesznie rozplątywać warkocze i warkoczyki, wyciągał rzemyki i drobne koraliki, po czym skrzętnie upychał je po kieszeniach – bluźnił przy tym w języku swoich przodków, a klął wyjątkowo szpetnie, robiąc przy tym kwaśną minę,. Dopiero kiedy skończył i odebrał broń zabrał głos ponownie.
— Sugeruję udać teraz się do tego całego Ratiza nim znudzi go czekanie. Może inaczej, ty tam idź, a ja udam się na rynek i sprzedam trochę gratów. Spotkamy się w “Bezimiennej”. — Gdzieś na zewnątrz musiał czekać jeszcze należący do krasnoluda koń, bez którego sprzedać mógł jedynie to, co miał na sobie, czyli rzeczy, z którymi nie zamierzał się rozstawać.
Ilość słów: 0
- Lasota
- Posty: 296
- Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
- Miano: Lasota z rodu Wielomirów
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Miejski pałac
Oburzenie krasnoluda wraz z niespodziewaną kurwą zaskoczyło Lasotę, który w pierwszej reakcji zamierzał odpowiedzieć równie ogniście, jednakże w ostatniej chwili zerknął na syna, a potem zacisnął wargi w wąską linię.
— Proszę nie kląć przy Daromirze — pierw zwrócił uwagę Joregowi pouczającym tonem i wystawionym palcem wskazującym. — Przecież uczyniłem to. W tym celu kupiłem zbroję, zapasy, narzędzia, niemal oddałem wszystkie monety kapłanowi za opaczność boską — wymieniał swoje inwestycje na palcach, na pokaz, z oburzoną miną. — Wydałem ciężko zarobiony grosz, żeby wspomóc cię w sprawie, więc moja przyzwoitość to rzecz święta i faktyczna! — dokończył gorliwym głosem. — Natomiast ta grzywna to już inna sprawa. — Uzupełnił ciszej, żeby przejść do kwestii argumentacji, dlaczego nie planował wydać ani jednej monety na mandat, lecz potężna tyrada długowiecznego zabiła w człowieku dalsze chęci dyskusji. Kiwał tylko głową, nie przerywając towarzyszowi.
— Dobra, dobra — uniósł otwarte ręce w geście pokoju. — Nie ma co się tak ekscytować — uspokajał rozdrażnionego. — Na razie jesteśmy w mieście, więc sobie pochodzisz w narzuconej przez urząd modzie, ale jak wyjdziemy dwie mile za mury miejskie, to sobie znowu zawiążesz te fikuśne warkoczyki na zaroście. Spokojnie, Joreg, zapleciemy brodę później.
Westchnął równie ciężko jak niedawno przedstawiciel mahakamskiej rasy.
— Niech będzie. Dołożę się do twojego mandatu, ostatecznie rozwiązując kwestię mojej przyzwoitości — wyznał smutno, lecz szczerze — Daj mi z godzinkę albo dwie, coś wykombinuję. Spotkamy się u Ratiza.
W pierwszej kolejności, jeżeli była sposobność oraz okoliczność na spotkanie, zapewnił Norberta Harenta o bezkrwawym rozwiązaniu sprawy Ratiza, wyprowadzając go za miasto. Streścił mu wydarzenia oraz poprosił, jeśli była taka możliwość, ułagodzenia sytuacji u wiceburgrabii. Lasota powołał się o przysługę, więc zamierzał odpłacić Norbertowi w przyszłości.
Następnie Lasota postanowił spotkać się z Vandą Trevedic, aby zrealizować powierzone przez nią zadanie. Wielomir wyznał, że jej córka wystawiła zlecenie, ponieważ zamierzała zemścić się na Ratizie von Frentz, który splamił jej honor. Lasota zapewnił matronę, że zamierzał wyprowadzić szlachcica poza mury, bezpiecznie, gdyż zdawał sobie sprawę, iż jego krzywda mogłaby obrócić się przeciwko rodzinie Trevedic. Jako rodzic dodał również, że u młodej Trevedic było wszystko w porządku, była zdrowa i harda. Po przedstawieniu sytuacji, oczekiwał na werdykt i nagrodę.
— Proszę nie kląć przy Daromirze — pierw zwrócił uwagę Joregowi pouczającym tonem i wystawionym palcem wskazującym. — Przecież uczyniłem to. W tym celu kupiłem zbroję, zapasy, narzędzia, niemal oddałem wszystkie monety kapłanowi za opaczność boską — wymieniał swoje inwestycje na palcach, na pokaz, z oburzoną miną. — Wydałem ciężko zarobiony grosz, żeby wspomóc cię w sprawie, więc moja przyzwoitość to rzecz święta i faktyczna! — dokończył gorliwym głosem. — Natomiast ta grzywna to już inna sprawa. — Uzupełnił ciszej, żeby przejść do kwestii argumentacji, dlaczego nie planował wydać ani jednej monety na mandat, lecz potężna tyrada długowiecznego zabiła w człowieku dalsze chęci dyskusji. Kiwał tylko głową, nie przerywając towarzyszowi.
— Dobra, dobra — uniósł otwarte ręce w geście pokoju. — Nie ma co się tak ekscytować — uspokajał rozdrażnionego. — Na razie jesteśmy w mieście, więc sobie pochodzisz w narzuconej przez urząd modzie, ale jak wyjdziemy dwie mile za mury miejskie, to sobie znowu zawiążesz te fikuśne warkoczyki na zaroście. Spokojnie, Joreg, zapleciemy brodę później.
Westchnął równie ciężko jak niedawno przedstawiciel mahakamskiej rasy.
— Niech będzie. Dołożę się do twojego mandatu, ostatecznie rozwiązując kwestię mojej przyzwoitości — wyznał smutno, lecz szczerze — Daj mi z godzinkę albo dwie, coś wykombinuję. Spotkamy się u Ratiza.
W pierwszej kolejności, jeżeli była sposobność oraz okoliczność na spotkanie, zapewnił Norberta Harenta o bezkrwawym rozwiązaniu sprawy Ratiza, wyprowadzając go za miasto. Streścił mu wydarzenia oraz poprosił, jeśli była taka możliwość, ułagodzenia sytuacji u wiceburgrabii. Lasota powołał się o przysługę, więc zamierzał odpłacić Norbertowi w przyszłości.
Następnie Lasota postanowił spotkać się z Vandą Trevedic, aby zrealizować powierzone przez nią zadanie. Wielomir wyznał, że jej córka wystawiła zlecenie, ponieważ zamierzała zemścić się na Ratizie von Frentz, który splamił jej honor. Lasota zapewnił matronę, że zamierzał wyprowadzić szlachcica poza mury, bezpiecznie, gdyż zdawał sobie sprawę, iż jego krzywda mogłaby obrócić się przeciwko rodzinie Trevedic. Jako rodzic dodał również, że u młodej Trevedic było wszystko w porządku, była zdrowa i harda. Po przedstawieniu sytuacji, oczekiwał na werdykt i nagrodę.
Ilość słów: 0
Kill count:
- zaskroniec
- Joreg
- Posty: 209
- Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
- Miano: Joreg Borgerd
- Zdrowie: W pełni sił
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Miejski pałac
Wysłuchawszy uwagi Lasoty na temat powściągliwości językowej oraz jego smutnego zapewnienia o wspólnym uregulowaniu długu, Joreg opuścił mury miejskiego pałacu w odrobinkę lepszym nastroju. By nie prowokować Wielomira kolejnymi bluzgami, odpuścił zupełnie dalsze dywagacje na temat swej świętości, czyli brody, uznając go tym samym za zakończony. Co drażniło w tej sytuacji krasnoluda, to fakt, iż łysy najemnik miał rację. W murach Ban Ard będzie musiał restrykcyjnie przestrzegać pewnych zasad, choćby były one głupie, co kojarzyło mu się w pewien sposób z niektórymi doktrynami rodem spod góry Carbon.
Kilka minut później, osobliwy widok krasnoluda wystrojonego w pancerz zdobiony muszlami i kawałkami rafy, dodatkowo ciągnącego za sobą konia, na którego wsiąść nie miał możliwości, powrócił na miejskie ulice.
Dzisiejszy dzień sprzyjać miał zwierzęciu, bowiem krasnolud udał się na Ban Ardzki rynek, aby pozbyć się nieco ciężaru. Decyzja o sprzedaży czegokolwiek okazała się nieludzko trudnym zadaniem, ponieważ Borgerdowi ciężko było rozstawać się z dosłownie czymkolwiek. Rozważając z praktycznego punktu widzenia, wybrał w końcu dwie zbędne rzeczy po czym przeszedł do interesów, krzykiem zachęcając potencjalnych zainteresowanych do zakupu.
Pierwszym interesantem był metys o nieco zaostrzonych czubkach uszu, urodzie dwudziestolatka, ale prezencji dziada. Półelf okazał się gołodupcem, chcącym wydębić przeszywanicę za parę groszy, toteż Joreg spławił go szybko, a na drogę jeszcze napluł mu na dziurawe buty. Dopiero pojawienie się pewnego, również dosyć młodego, ale człowieka wyzwoliło w brodaczu handlową żyłkę. Naiwniak z charakterystycznie wciśniętym w twarz, niby płaskim nosem, pozwolił krasnoludowi rozwinąć skrzydła biznesu. Kląc się na bóstwa, w które nie wierzył ani trochę, zapewniał iż przeszywanica to nieśmigana funkiel nówka, jedynie ociupinkę prześmierdła w podróży. W ten sposób udało mu się wynegocjować skandaliczną nawet jak na Ban Ard cenę okrągłych czterdziestu denarów.
Nie lada wyzwaniem okazała się sprzedaż metalowego napierśnika, choć akurat nie przez wzgląd na rozmiar, gdyż ten poniekąd dało się dopasować. Trudno było znaleźć klienta, większość bowiem albo udawała zainteresowanie, albo miała je, lecz traciła bezpowrotnie, słysząc z ust brodacza cenę. Joreg, mając na uwadze czas, szybko zaczął schodzić z wyjściowej kwoty. Czarę goryczy przelał miejscowy łowca okazji, nakłaniając Borgerda do sprzedaży napierśnika za – dla odmiany – skandalicznie niską cenę. Nie widząc innych chętnych, karzełek dosyć niechętnie zgodził się na wymianę, odebrał zapłatę za sprzęt i wybył z miejsca wymian.
Celem, do którego obecnie maszerował Joreg, była gospoda "Bezimienna", zlokalizowana na obrzeżach miasta. To właśnie tam mieli czekać już Ratiz i Wielomir. Nie znając dróg, uliczek i zakamarków, krasnolud musiał polegać na swojej pamięci, w końcu część Ban Ard już widział. W większej mierze jednak opierał się na wskazówkach napotykanych przechodniów.
Kilka minut później, osobliwy widok krasnoluda wystrojonego w pancerz zdobiony muszlami i kawałkami rafy, dodatkowo ciągnącego za sobą konia, na którego wsiąść nie miał możliwości, powrócił na miejskie ulice.
Dzisiejszy dzień sprzyjać miał zwierzęciu, bowiem krasnolud udał się na Ban Ardzki rynek, aby pozbyć się nieco ciężaru. Decyzja o sprzedaży czegokolwiek okazała się nieludzko trudnym zadaniem, ponieważ Borgerdowi ciężko było rozstawać się z dosłownie czymkolwiek. Rozważając z praktycznego punktu widzenia, wybrał w końcu dwie zbędne rzeczy po czym przeszedł do interesów, krzykiem zachęcając potencjalnych zainteresowanych do zakupu.
Pierwszym interesantem był metys o nieco zaostrzonych czubkach uszu, urodzie dwudziestolatka, ale prezencji dziada. Półelf okazał się gołodupcem, chcącym wydębić przeszywanicę za parę groszy, toteż Joreg spławił go szybko, a na drogę jeszcze napluł mu na dziurawe buty. Dopiero pojawienie się pewnego, również dosyć młodego, ale człowieka wyzwoliło w brodaczu handlową żyłkę. Naiwniak z charakterystycznie wciśniętym w twarz, niby płaskim nosem, pozwolił krasnoludowi rozwinąć skrzydła biznesu. Kląc się na bóstwa, w które nie wierzył ani trochę, zapewniał iż przeszywanica to nieśmigana funkiel nówka, jedynie ociupinkę prześmierdła w podróży. W ten sposób udało mu się wynegocjować skandaliczną nawet jak na Ban Ard cenę okrągłych czterdziestu denarów.
Nie lada wyzwaniem okazała się sprzedaż metalowego napierśnika, choć akurat nie przez wzgląd na rozmiar, gdyż ten poniekąd dało się dopasować. Trudno było znaleźć klienta, większość bowiem albo udawała zainteresowanie, albo miała je, lecz traciła bezpowrotnie, słysząc z ust brodacza cenę. Joreg, mając na uwadze czas, szybko zaczął schodzić z wyjściowej kwoty. Czarę goryczy przelał miejscowy łowca okazji, nakłaniając Borgerda do sprzedaży napierśnika za – dla odmiany – skandalicznie niską cenę. Nie widząc innych chętnych, karzełek dosyć niechętnie zgodził się na wymianę, odebrał zapłatę za sprzęt i wybył z miejsca wymian.
Celem, do którego obecnie maszerował Joreg, była gospoda "Bezimienna", zlokalizowana na obrzeżach miasta. To właśnie tam mieli czekać już Ratiz i Wielomir. Nie znając dróg, uliczek i zakamarków, krasnolud musiał polegać na swojej pamięci, w końcu część Ban Ard już widział. W większej mierze jednak opierał się na wskazówkach napotykanych przechodniów.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław