Post
autor: Dhu'Fae » 06 paź 2024, 20:53
Całe ciało Lisa drżało od tłumionych emocji, które nieustannie kipiały w nim od momentu, gdy Rhaedrin bezceremonialnie powalił go na ziemię. Wściekłość rozgrzewała jego wnętrze, narastała z każdą sekundą, wypełniając umysł jedną myślą: zabić. Jego ręka już unosiła nóż, gotowa na wyładowanie furii. Nim ostrze opadło, ktoś zbliżył się i wymierzył cios w potylicę półelfa z siłą, która zaskoczyła Czarnego Lisa. Rhaedrin runął na ziemię, jak bezwładna kukła, jego ciało zanurzyło się w błocie. Lírion zmrużył oczy, śledząc rozwój sytuacji. Jego wzrok powędrował ku twarzy Valenora. To on pozbawił półelfa przytomności, bez cienia wahania. Było w tym geście coś surowego, coś gniewnego, a zarazem coś, czego Czarny Lis nie spodziewał się zobaczyć w oczach swojego mentora. W jego spojrzeniu tliło się coś nieznanego, jakby Valenor wyrażał emocje, których Lírion nigdy wcześniej u niego nie dostrzegł.
Lis wziął głęboki oddech, czując, jak wściekłość powoli opada, zmieniając się w coś innego, ciężkiego do nazwania. To uczucie nie mogło być po prostu wygaszone – było jak rozżarzone węgle, tlące się pod popiołem, czekające na nowy podmuch wiatru, by znowu rozgorzeć. W tej ciszy, która nastąpiła po burzy, gniew ustępował miejsca czemuś bardziej nieuchwytnemu, głęboko zakorzenionemu w jego duszy. Może to była frustracja, a może nawet poczucie wstydu, wynikające z braku kontroli nad sytuacją i swojej nieuwagi. Słowa Valenora dotarły do niego jak przez mgłę, ich znaczenie wydawało się odległe, zniekształcone przez chaos, który rozpętał się w obozie. Każde słowo brzmiało jak echo w jego głowie, przesuwające się po granicach jego świadomości. Jego myśli wędrowały, próbując zrozumieć, co tak naprawdę oznaczało to, co się wydarzyło. Na bardzo krótką chwilę zgubił coś więcej niż tylko kontrolę nad sytuacją; zgubił pewność siebie, którą zawsze pielęgnował jak tarczę chroniącą go przed światem.
Rzucając krótkie spojrzenie w stronę grabarki, bez słowa ruszył za Valenorem do jamy, pozostawiając za sobą inne elfy i zamieszanie, które wybuchło w obozie. Pomimo pozornego spokoju i pewnego chodu, w jego myślach kłębiły się obrazy, chaotycznie roztrząsając każde wydarzenie, każdą decyzję, jakby były niewypowiedzianymi oskarżeniami. Z każdym krokiem ciężar odpowiedzialności za tamto nieudolne przedstawienie coraz bardziej go przytłaczał. Na ile to on był odpowiedzialny za to, że sytuacja wymknęła się spod kontroli?
Razem z mistrzem weszli do ciemnej jamy, gdzie mrok zdawał się niemal namacalny, otaczając ich jak ciężki płaszcz. Wnętrze groty tonęło w półmroku, a wąskie korytarze rozświetlały przymocowane do ścian pochodnie. Każdy krok Líriona niósł echo w ciasnych przestrzeniach, a myśli krążyły w jego umyśle jak wściekłe węże, wciąż napierające, nie dając mu chwili wytchnienia. Z każdym krokiem, mijając odnogi tunelu, frustracja w nim narastała, zmieniając się w niepokój, który zasnuwał mu duszę.
W końcu znaleźli się w jamie przypominającej małą komnatę. Powietrze było ciężkie, przesycone zapachem krwi, ziemi i wilgoci. Dhu’Fae zatrzymał się nagle, czując, jak coś ciasno zaciska się wokół jego serca. Zamarł, usłyszawszy głos Eremila. Jego wcześniejsze obawy okazały się prawdziwe. Nerre, jego kompan leżał martwy na stole. Lis nie znał go zbyt dobrze. Młody elf był jak na jego gust trochę zbyt wesoły, co czasami działało mu na nerwy. Wymienili kilka zdań podczas treningów kiedy ćwiczyli strzelanie z łuku. Choć Lírion nie darzył go szczególną sympatią, strata członka komanda, zwłaszcza w takich żałosnych okolicznościach była trudna do zniesienia. Lis starał się wyglądać na niewzruszonego, ale ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń, oparł się o wilgotną ścianę jaskini, czując chłód na plecach, który przeszył jego ciało jak zimny dreszcz.
Ale to nie zimno powodowało ten dreszcz – to gniew i coś, czego nie chciał dopuścić do siebie: poczucie winy? Czy naprawdę mógł to czuć? W głębi duszy, choć tylko przez chwilę, Lírion poczuł ciężar odpowiedzialności, który osiadł na nim. To on wydał polecenie, to pośrednio on popchnął Nerre w wir tej walki. Jego decyzje doprowadziły do tego momentu. Śmierć młodego elfa była nieodłączną częścią tej gry, którą prowadził, myśląc, że kontroluje wszystko. Ale teraz, patrząc na martwego towarzysza, uświadomił sobie, że nie miał żadnej władzy nad tym, co się stało. Może rzeczywiście mógł zabić Rhaedrina od razu. A może powinien był tam zostać i cały czas kontrolować sytuację? Takie myśli przemykały mu przez głowę, a ten głos w jego umyśle stawał się coraz głośniejszy, wrzeszcząc o każdym błędzie, o każdym zmarnowanym kroku. Niepokój ściskał go za gardło, ale zaraz potem przypomniał sobie początkowy chaos walki, w którym walczący nawet nie mogli się trafić nawzajem. Ich ciosy były chaotyczne i niezgrabne. Wątpliwości rozpuściły się w gęstym powietrzu, gdy Lírion przywołał w pamięci, jak walka toczyła się w nieładzie, jakby była ledwie zabawą. Jak mógł przewidzieć, że sprawa przybierze tak groźny obrót, kiedy wszystko wydawało się takie proste? Przymknął oczy, przypominając sobie zacięte miny elfów.
Poczucie winy było tylko ulotną myślą, przynajmniej tego by sobie życzył... Szybko zdusił je w sobie, zagłuszając ten głos rozumem i chłodnym rozsądkiem. To nie moja wina– pomyślał, próbując uspokoić sumienie, choć w głębi siebie czuł jakby to było kłamstwo. Każdy podjął swoje decyzje. Dhu’Fae w tamtej chwili, tylko pociągał za kilka sznurków. W tej chwili jednak, z ciężarem w sercu, wiedział, że nie ucieknie od konsekwencji – ani teraz, ani nigdy.
— Powinienem był po prostu go zabić – wyszeptał w końcu, myśląc o Rhaedrinie, a jego głos drżał lekko, jakby jakiekolwiek słowa były trudniejsze do wypowiedzenia, niż chciałby przyznać. Czuł, jak fale złości i poczucia winy zalewają go na zmianę, niczym przypływ i odpływ, które nie pozwalały mu złapać oddechu. Im bardziej próbował to odsunąć, tym silniejsze było uczucie, że coś w nim pęka, rozszczelnia się. Cień winy pozostawał, nie mógł go całkowicie odrzucić. Nie teraz.
Nie miał jednak wątpliwości – Rhaedrin zasłużył na śmierć. To, co zrobił i jego brak kontroli prowadził ich wszystkich ku katastrofie. A jedyną sprawiedliwością, jaką Lis znał, była krew.
Ilość słów: 0