Gospoda „Paprzyca”
Gospoda „Paprzyca”
Przybytek mieszczący się przy jednej z głównych alei w Aldersbergu, kilkaset stóp za południową bramą wjazdową do grodu. Chlubi się wieloletnią tradycją, prowadzony przez tą samą rodzinę od czterech pokoleń, cudem ocalawszy nawet podczas najazd Nilfgaardu na miasto. Widać na pierwszy rzut oka, że choć przeszedł już kilka renowacji, ktoś włożył dużo trudu w to, by zachował charakter wczesnej miejskiej zabudowy i dawny, rustykalny czar. Gliniana fasada, na zewnątrz wsparta przez solidne, ciemne, kanciaste kolumny drewnianego szkieletu, bieli się świeżą farbą, którą ręka jakiegoś utalentowanego malarza przyozdobiła nad podwójnymi, łukowymi drzwiami wejściowymi schludnym napisem: „Gospoda Paprzyca we progach wita!”. Dach budynku okrywa gruba strzecha z wikliny, ostatnia taka w murach Aldersbergu. Wnętrze jest jasne, przytulne, przywodzi na myśl beztroskę wieczorów spędzanych na ciepłym przypiecku oraz zapach młodego zboża — jakby przekroczenie gościnnych progów karczmy przenosiło odwiedzających z hałaśliwego, brudnego miasta prosto w serce aedirnskiej wsi. Poza kuchnią na zapleczu oraz piwniczką poniżej, w „Paprzycy” mieści tylko jedna duża, wspólna sala jadalna. Nie ma piętra, nie ma szynkwasu, nie ma mniejszych stolików. Siada się przy podłużnych ławach z malowanego drewna, między którymi krążą i służą uśmiechnięte dziewki. Naprzeciwko wejścia do karczmy, pod ścianą, stoi wielki, bielony piec z komorą i żeliwną płytą — bez wątpienia efekt pracy zdolnego zduna — który dostarcza gościom ciepła i uczty. Właściciele przybytku równie dużą uwagę co do pielęgnowania lokalu, przykładają do pielęgnowania i udoskonalania przepisów na swe unikalne specjały, zdecydowanie bardziej wykwintne niż tradycyjna, wiejska kuchnia. Grzechem zajść tu i wyjść, nie spróbowawszy słynnego „combra z zająca ze smardzami à la król Videmont”.
Ilość słów: 0
Re: Gospoda „Paprzyca”
Miejski dozorca Jodok musiał zostać w jakiś (niewykluczone, że magiczny) sposób poinformowany o ich postępach z agromantą, gdyż powitał ich obecność z wdzięcznością oraz malującą się na twarzy ulgą, której nie potrafił ukryć. Jako człowiek zajęty, obarczony pilnymi obowiązkami nie wymagał zdawania szczegółowej relacji z dotarcia do czarodzieja. Liczył się dla niego przede wszystkim efekt. Mimo to zaniemówił na widok szkaradziejstwa w postaci kretołaczego czerepu przytaszczonego mu przez wiedźminkę. Po krótkiej chwili milczenia i mienienia się na twarzy razem z wieściami przyjął również i trofeum, dokładając starań, by nie powalać sobie nim dywanu.
Na koniec dowiódł swojej słowności, wypłacając łowczyni dwadzieścia marek za jej poselstwo, ale dowiedziawszy się o udziale jej towarzyszy w całym przedsięwzięciu, sprezentował całej trójce potwierdzone urzędową pieczęcią rezerwacje do „Paprzycy”, cieszącej się wypracowaną przez lata reputacją najlepszej aldersberskiej, a kto wie, czy i nie aedirnskiej austerii. Wkrótce mieli okazję przekonać się o tym sami, nie płacąc przy tym za tę przyjemność grosza z własnej kiesy.
Zrazu nie obyło się bez problemów. Podejmujący ich od progu salowy odmówił przebywającej w ich towarzystwie elfce wstępu do lokalu. Uczynił to w słowach możliwie grzecznych, lecz przy tym dość stanowczo. Niedogodność została szybko zażegnana okazaniem stosownych rezerwacji skreślonych przez samego dozorcę Jodoka, lecz nawet wówczas usadzono ich na uboczu, a powstały incydentem niesmak mieli spłukać dopiero winem i zaproponowaną im wszystkim specjalnością zakładu — słynnym zajęczym comberem ze smardzami à la król Videmont, zachwalanego jeszcze przez burgmeistra. „Być w Aldersbergu i nie pokosztować zajęczego comberu, to jak zawitać do Rivii i nie stracić sakiewki” jak raczył to dowcipnie ująć, nieświadomy pochodzenia Istki.
Wnętrze gospody, przestronne, oświetlone i rustykalne, było w istocie efektem starannie zaplanowanej kreacji. Uzupełniało je nawet sposób podania antypastu ułożonego na prostych drewnianych płytach, pospołu ze skądinąd wyjątkiem wytrawnym winem serwowanego im z dzbanka do cynowych pucharków. W końcu doczekali się również zachwalanej dziczyzny — i patrząc na nią zarówno na nią, jak i na stanowiące jej preludium przystawki, czarodzieje i felczerka nie potrafili się oprzeć wrażeniu, że podejmujący ich wcześniej gościną agromanta inspirował swoją iluzję posiłku tutejszą kartą dań. Byli prawie pewni, że zdarzyło mu się gościć w progach przybytku przynajmniej raz.
— Zbliża się czas letniego przesilenia — odezwał się Aust, milczący od dłuższego czasu, być może z powodu incydentu na wejściu, a może zwyczajnie pogrążając się w jednym z typowych dla siebie głębokich namysłów. — Sprzyjający czas do czarowania. Warto byłoby go wykorzystać. Choćby do zdjęcia klątwy, jeżeli nasza podróż okazała się daremna.
Wypowiadając się, uczeń zerkał znacząco na swojego mistrza, którego jeszcze w podróży zasypywał pytaniami na temat przebiegu spotkania z Lukasem, ze szczególnym uwzględnieniem towarzyszących temu nadnaturalnych okoliczności. Rozczarowany brakiem zadowalających odpowiedzi, których mógł udzielić mu Asteral. I poświęcający temu sporą część swoich niedawnych rozmyślań.
Na koniec dowiódł swojej słowności, wypłacając łowczyni dwadzieścia marek za jej poselstwo, ale dowiedziawszy się o udziale jej towarzyszy w całym przedsięwzięciu, sprezentował całej trójce potwierdzone urzędową pieczęcią rezerwacje do „Paprzycy”, cieszącej się wypracowaną przez lata reputacją najlepszej aldersberskiej, a kto wie, czy i nie aedirnskiej austerii. Wkrótce mieli okazję przekonać się o tym sami, nie płacąc przy tym za tę przyjemność grosza z własnej kiesy.
Zrazu nie obyło się bez problemów. Podejmujący ich od progu salowy odmówił przebywającej w ich towarzystwie elfce wstępu do lokalu. Uczynił to w słowach możliwie grzecznych, lecz przy tym dość stanowczo. Niedogodność została szybko zażegnana okazaniem stosownych rezerwacji skreślonych przez samego dozorcę Jodoka, lecz nawet wówczas usadzono ich na uboczu, a powstały incydentem niesmak mieli spłukać dopiero winem i zaproponowaną im wszystkim specjalnością zakładu — słynnym zajęczym comberem ze smardzami à la król Videmont, zachwalanego jeszcze przez burgmeistra. „Być w Aldersbergu i nie pokosztować zajęczego comberu, to jak zawitać do Rivii i nie stracić sakiewki” jak raczył to dowcipnie ująć, nieświadomy pochodzenia Istki.
Wnętrze gospody, przestronne, oświetlone i rustykalne, było w istocie efektem starannie zaplanowanej kreacji. Uzupełniało je nawet sposób podania antypastu ułożonego na prostych drewnianych płytach, pospołu ze skądinąd wyjątkiem wytrawnym winem serwowanego im z dzbanka do cynowych pucharków. W końcu doczekali się również zachwalanej dziczyzny — i patrząc na nią zarówno na nią, jak i na stanowiące jej preludium przystawki, czarodzieje i felczerka nie potrafili się oprzeć wrażeniu, że podejmujący ich wcześniej gościną agromanta inspirował swoją iluzję posiłku tutejszą kartą dań. Byli prawie pewni, że zdarzyło mu się gościć w progach przybytku przynajmniej raz.
— Zbliża się czas letniego przesilenia — odezwał się Aust, milczący od dłuższego czasu, być może z powodu incydentu na wejściu, a może zwyczajnie pogrążając się w jednym z typowych dla siebie głębokich namysłów. — Sprzyjający czas do czarowania. Warto byłoby go wykorzystać. Choćby do zdjęcia klątwy, jeżeli nasza podróż okazała się daremna.
Wypowiadając się, uczeń zerkał znacząco na swojego mistrza, którego jeszcze w podróży zasypywał pytaniami na temat przebiegu spotkania z Lukasem, ze szczególnym uwzględnieniem towarzyszących temu nadnaturalnych okoliczności. Rozczarowany brakiem zadowalających odpowiedzi, których mógł udzielić mu Asteral. I poświęcający temu sporą część swoich niedawnych rozmyślań.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 374
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
Zdawałoby się, że na polubownym załatwieniu sprawy z pomieszkującym w wieży czarodziejem skorzystali wszyscy. Najlepiej wyszła nań sama wiedźminka, dostając za zamienienie paru słów i ubicie jednego stwora dwa razy tyle, co Istka za cały dzień „specjalistycznej” zabawy z odczynnikami. Reszcie drużyny, zaś, oberwało się przyjemnym rykoszetem, bowiem dozorca był dość miły, by nieodpłatnie załatwić im wizytę w najlepszej austerii w Aldersbergu. A kto wie, czy i nie całym Aedirn. Widać albo nie przeszkadzał mu fakt, że sprasza do takiego miejsca elfkę, albo był zbyt zajęty by w ogóle zauważyć, że Istka takową jest.
Przeszkadzało to, z kolei, odźwiernemu samej gospody. Praczka, której chwilę wcześniej Istka zdawała swoje brudne szmatki, też coś kręciła nosem na proweniencję klientki, ale w jej przypadku hojna zapłata z góry, w postaci kilku srebrzaków, potencjalnie zażegnała konflikt na tle rasowym. Jasnym było, że salowego nie było nawet co próbować przekupić w podobny sposób. Felczerka miała już stwierdzić, że nie ma co niepotrzebnie robić sceny i lepiej im będzie poszukać innego lokalu, ale zanim do tego doszło, ktoś z ich czwórki wyciągnął kwit. A że taki kwit, od imć Jodoka, to nie jest coś czym można się ot tak podetrzeć, ostatecznie ją wpuszczono, choć nie była pewna czy była z tego rozwoju wypadków zadowolona.
A to dlatego, że czuła się tu zwyczajnie obco, jak intruz. Gdyby to była bardziej pospolita karczma, do której wstęp mają wszyscy, mogłaby być duszą towarzystwa. Tymczasem trafiła do miejsca, do którego normalnie trafić nie miała prawa. Może to i lepiej, że usadowiono ich na uboczu, gdzie nie ściągała niepotrzebnych spojrzeń i gdzie jakiś szlachcic albo burżuj nie podniesie zaraz larum, że do ich ulubionego przybytku wpuszcza się rzekomą dzikuskę z lasu. Na uwagę burgmeistra uśmiechnęła się tylko niezręcznie, zastanawiając się aby, czy nie jest to kolejny przytyk, wywołany rozpoznaniem przezeń akcentu. Stereotyp Riva był krzywdzący, ale kłamstwem byłoby stwierdzić, że wziął się znikąd.
Polecany comber zamówiła od ręki, ale miała już dość wina jak na jeden dzień. Uprzejmie poprosiła obsługującą ich kelnerkę o zamianę jej napitku na dobry trójniak, tudzież inny miód, który mieli w ofercie. A także o butelkę porządnej jakości spirytusu, by uzupełnić swój zapas, i ciepłą kąpiel, bo mimo że gnojem już nie cuchnęła, to brudna czuć wcale się nie przestała. Za wszelkie te ponadprogramowe udogodnienia gotowa była zapłacić odgórnie — w marce, albo nawet i dwóch, zależnie od tego ile za takie usługi gospoda sobie liczyła.
— Midaëte, tak... — podjęła rzucony przez Austa temat, czekając na posiłek. — To chyba za dzień, albo dwa, nie pamiętam dokładnie. Straciłam poczucie czasu. Tylko, skoro chcecie wykorzystać go do zdjęcia klątwy... Istnieje, w takim razie, jakiś inny sposób? — pytanie skierowała do obydwu czarodziejów, a w jej głowie kłębiło się teraz od myśli, podobnie jak chwilę wcześniej u chłopaka. — Nawet jeśli się nie udało... to nie powiedziałabym, że wyprawa była daremna. Oddaliśmy tej rodzinie naszyjnik, pomogliśmy Risteardowi... nawet jeśli nie jestem do końca pewna czy dobrze zrobiliśmy. Bez urazy, ale on chyba za długo siedzi w tej swojej wieży, skoro trzymanie jakichś stworów na polu to dla niego norma.
W międzyczasie, łapała się na tym, że coraz częściej spogląda siedzącej gdzieś obok wiedźmince w oczy. Źrenice, które zwykły rozmówców odstraszać, elfią medyczkę zdawały się raczej fascynować. Nie sposób było jednak powiedzieć jakiego rodzaju była to fascynacja. Przynajmniej póki ponownie nie otworzyła ust.
— Odbijają blask w półmroku... — stwierdziła nagle, zwracając się bezpośrednio do wiedźminki. — Czy będę mogła... zadać ci parę pytań?
Przeszkadzało to, z kolei, odźwiernemu samej gospody. Praczka, której chwilę wcześniej Istka zdawała swoje brudne szmatki, też coś kręciła nosem na proweniencję klientki, ale w jej przypadku hojna zapłata z góry, w postaci kilku srebrzaków, potencjalnie zażegnała konflikt na tle rasowym. Jasnym było, że salowego nie było nawet co próbować przekupić w podobny sposób. Felczerka miała już stwierdzić, że nie ma co niepotrzebnie robić sceny i lepiej im będzie poszukać innego lokalu, ale zanim do tego doszło, ktoś z ich czwórki wyciągnął kwit. A że taki kwit, od imć Jodoka, to nie jest coś czym można się ot tak podetrzeć, ostatecznie ją wpuszczono, choć nie była pewna czy była z tego rozwoju wypadków zadowolona.
A to dlatego, że czuła się tu zwyczajnie obco, jak intruz. Gdyby to była bardziej pospolita karczma, do której wstęp mają wszyscy, mogłaby być duszą towarzystwa. Tymczasem trafiła do miejsca, do którego normalnie trafić nie miała prawa. Może to i lepiej, że usadowiono ich na uboczu, gdzie nie ściągała niepotrzebnych spojrzeń i gdzie jakiś szlachcic albo burżuj nie podniesie zaraz larum, że do ich ulubionego przybytku wpuszcza się rzekomą dzikuskę z lasu. Na uwagę burgmeistra uśmiechnęła się tylko niezręcznie, zastanawiając się aby, czy nie jest to kolejny przytyk, wywołany rozpoznaniem przezeń akcentu. Stereotyp Riva był krzywdzący, ale kłamstwem byłoby stwierdzić, że wziął się znikąd.
Polecany comber zamówiła od ręki, ale miała już dość wina jak na jeden dzień. Uprzejmie poprosiła obsługującą ich kelnerkę o zamianę jej napitku na dobry trójniak, tudzież inny miód, który mieli w ofercie. A także o butelkę porządnej jakości spirytusu, by uzupełnić swój zapas, i ciepłą kąpiel, bo mimo że gnojem już nie cuchnęła, to brudna czuć wcale się nie przestała. Za wszelkie te ponadprogramowe udogodnienia gotowa była zapłacić odgórnie — w marce, albo nawet i dwóch, zależnie od tego ile za takie usługi gospoda sobie liczyła.
— Midaëte, tak... — podjęła rzucony przez Austa temat, czekając na posiłek. — To chyba za dzień, albo dwa, nie pamiętam dokładnie. Straciłam poczucie czasu. Tylko, skoro chcecie wykorzystać go do zdjęcia klątwy... Istnieje, w takim razie, jakiś inny sposób? — pytanie skierowała do obydwu czarodziejów, a w jej głowie kłębiło się teraz od myśli, podobnie jak chwilę wcześniej u chłopaka. — Nawet jeśli się nie udało... to nie powiedziałabym, że wyprawa była daremna. Oddaliśmy tej rodzinie naszyjnik, pomogliśmy Risteardowi... nawet jeśli nie jestem do końca pewna czy dobrze zrobiliśmy. Bez urazy, ale on chyba za długo siedzi w tej swojej wieży, skoro trzymanie jakichś stworów na polu to dla niego norma.
W międzyczasie, łapała się na tym, że coraz częściej spogląda siedzącej gdzieś obok wiedźmince w oczy. Źrenice, które zwykły rozmówców odstraszać, elfią medyczkę zdawały się raczej fascynować. Nie sposób było jednak powiedzieć jakiego rodzaju była to fascynacja. Przynajmniej póki ponownie nie otworzyła ust.
— Odbijają blask w półmroku... — stwierdziła nagle, zwracając się bezpośrednio do wiedźminki. — Czy będę mogła... zadać ci parę pytań?
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
Nim wyruszyli do historycznej aldersberdzkiej gospody, Asteral wykorzystał okazję, aby zasięgnąć języka u tutejszego zarządcy Jodoka. Wypytał się przede wszystkim o zasłyszane pogłoski o szerzącej się za murami miasta krwawej śmierci, podpytał się również o wieści ze świata i lokalne plotki oraz czy nie potrzebują pomocy czarodzieja, innej niż ta świadczona przez mistrz Risteard z Raddle. Coraz więcej ludzi i nieludzi gadało, że plaga catriony powróciła, że zbiera swoje żniwa, że przynosi zagładę po czterech latach.
Przybytek za pewne przywitałby ich o wiele cieplejszą atmosferą, gdyby nie nieprzyjemny incydent z salowym. Nie popsuło to jednak efektu, jaki wywarła na Piołunie Paprzyca. Rustykalny klimat – gliniane fasady, zabielane ściany, wiklinowa strzecha, potężny piec; wszystko to przynosiło na myśl klimat, który zamierzał odtworzyć w swoim dworku. Może z nieco większym przepychem i magicznym zmysłem. Nabrał wdech w pełną pierś, chcąc napawać się aromatami potraw i zapachem świeżego zboża, ale nie czuł się jeszcze najlepiej, więc zaczął przeraźliwie kaszleć. Lek zastosowany przez felczerkę uśnieżył ból i pomógł mu oddychać, ale płuca miał nadal ściśnięte.
Choć pozostali goście z zachwytem raczyli się combrem z zająca ze smardzami à la król Videmont, a niespróbowanie go w gospodzie było porównywalne z zawitaniem w Rivii i nie straceniem jednocześnie sakiewki, wychowanek jemiolników odmówił. Zażyczył sobie w zastępstwie jakieś danie bezmięsnego i pełny dzbanek wina.
– Ciągle rozmyślam nad tym, co uczyniliśmy niezgodnie z oczekiwaniem zjawy. Dostrzegłeś zależność między zaklęciem Ristearda a utraceniem przez medalion mocy? Przekazanie medalionu potomkini Jonasa Rozendala nie przyniosło żadnego magicznego efektu, nawet najdrobniejszego impulsu – Asteral razem z uczniem zajęli miejsca obok siebie, aby móc podyskutować na tematy im bliższe, nie zanudzając przy tym reszty biesiadników. – Powiedział „odszukaj i zwróć, albo nie zaznasz spokoju. Jak i ja nie zaznaję”. Przecież wypełniliśmy jego wolę.
– Zdjąć klątwy można na wiele sposobów. Najprostszym jest przerwanie więzi zjawy z naszym światem, poprzez zadośćuczynienie, wykonanie ostatniej woli zmarłego, przywrócenie wspomnienia śmierci, umożliwienie pożegnania się z ukochaną osobą… khy, khy. Są sposoby bardziej radykalne. Wywarcie wpływu za pomocą magii na niematerialny byt lub zwyczajne unicestwienie go. Nasza towarzyszka na pewno mogłaby na ten ostatni temat dużo więcej powiedzieć niż ja. – Wrócił do sugestii Austa – W rzeczy samej przed nami najdłuższy dzień w roku, więc po drodze moglibyśmy zajść do chramu Melitele by wykorzystać tętniącą w powietrzu energię w dobrej wierze. Klątwą zajmiemy się później. Czeka nas też najkrótsza noc w roku. Chciałbym się wtenczas udać do lasu, aby poszukać ziół o magicznych właściwościach. Wy zaś skorzystajcie z okazji, żeby się dobrze bawić. Noc ta szalona i jasna od błyskawic.
Przybytek za pewne przywitałby ich o wiele cieplejszą atmosferą, gdyby nie nieprzyjemny incydent z salowym. Nie popsuło to jednak efektu, jaki wywarła na Piołunie Paprzyca. Rustykalny klimat – gliniane fasady, zabielane ściany, wiklinowa strzecha, potężny piec; wszystko to przynosiło na myśl klimat, który zamierzał odtworzyć w swoim dworku. Może z nieco większym przepychem i magicznym zmysłem. Nabrał wdech w pełną pierś, chcąc napawać się aromatami potraw i zapachem świeżego zboża, ale nie czuł się jeszcze najlepiej, więc zaczął przeraźliwie kaszleć. Lek zastosowany przez felczerkę uśnieżył ból i pomógł mu oddychać, ale płuca miał nadal ściśnięte.
Choć pozostali goście z zachwytem raczyli się combrem z zająca ze smardzami à la król Videmont, a niespróbowanie go w gospodzie było porównywalne z zawitaniem w Rivii i nie straceniem jednocześnie sakiewki, wychowanek jemiolników odmówił. Zażyczył sobie w zastępstwie jakieś danie bezmięsnego i pełny dzbanek wina.
– Ciągle rozmyślam nad tym, co uczyniliśmy niezgodnie z oczekiwaniem zjawy. Dostrzegłeś zależność między zaklęciem Ristearda a utraceniem przez medalion mocy? Przekazanie medalionu potomkini Jonasa Rozendala nie przyniosło żadnego magicznego efektu, nawet najdrobniejszego impulsu – Asteral razem z uczniem zajęli miejsca obok siebie, aby móc podyskutować na tematy im bliższe, nie zanudzając przy tym reszty biesiadników. – Powiedział „odszukaj i zwróć, albo nie zaznasz spokoju. Jak i ja nie zaznaję”. Przecież wypełniliśmy jego wolę.
– Zdjąć klątwy można na wiele sposobów. Najprostszym jest przerwanie więzi zjawy z naszym światem, poprzez zadośćuczynienie, wykonanie ostatniej woli zmarłego, przywrócenie wspomnienia śmierci, umożliwienie pożegnania się z ukochaną osobą… khy, khy. Są sposoby bardziej radykalne. Wywarcie wpływu za pomocą magii na niematerialny byt lub zwyczajne unicestwienie go. Nasza towarzyszka na pewno mogłaby na ten ostatni temat dużo więcej powiedzieć niż ja. – Wrócił do sugestii Austa – W rzeczy samej przed nami najdłuższy dzień w roku, więc po drodze moglibyśmy zajść do chramu Melitele by wykorzystać tętniącą w powietrzu energię w dobrej wierze. Klątwą zajmiemy się później. Czeka nas też najkrótsza noc w roku. Chciałbym się wtenczas udać do lasu, aby poszukać ziół o magicznych właściwościach. Wy zaś skorzystajcie z okazji, żeby się dobrze bawić. Noc ta szalona i jasna od błyskawic.
Ilość słów: 0
Re: Gospoda „Paprzyca”
Elfka cieszyła się zamówionym do posiłku trójniakiem, który dostarczono jej niedługo przed comberem. Obsługa, zbita z pantałyku prośbą o butelkę spirytusu, wyjaśniła, że nie sprzedają ani nie serwują tu podobnego alkoholu. Jako alternatywę i najmocniejszy alkohol w ofercie zaproponowano im za to żytnią, schłodzoną jak trzeba i jakoby wyjątkiem wytrawną. W swych usługach zajazd nie przewidywał natomiast ciepłej kąpieli. Odmowa tej ostatniej nie była tym razem podyktowana względami rasowymi. Wykluczyli ją, kiedy Aust zapytał zgryźliwie, czy dla niego również balia byłaby niedostępna i uzyskał identyczną odpowiedź, co elfka.
Von Molauch omal nie zadławił się, kiedy pytanie o klątwę zadane przez Istkę zastało go w środku przeżuwania. Pospieszył się jak mógł, by przełknąć i odpowiedzieć, ale zdążył uprzedzić go Asteral. Szybko jednak zyskał kolejną okazję się wykazać, kiedy mistrz zapytał o zdanie właśnie jego, co ewidentnie mile połechtało jego ego.
— Cóż — odchrząknął Aust, przybierając mądry i znaczący wyraz twarzy. Używając widelca w charakterze rekwizytu do gestykulacji, zaczął przedstawiać im swoje wywody z neofickim zapałem kogoś, kto miał okazję niedawno zgłębić frapujący go temat. — Skupiliśmy się na rozwiązaniu intencjonalnej przyczyny klątwy, ale ta, jak każdy rodzaj magii, podlega określonym prawom. Z technicznego punktu widzenia upiora w naszej sferze utrzymuje tak zwana „szpila”, czyli psychoemocjonalny ładunek skupionej woli i aury danego bytu. Wespół z amuletem tworzący źródło i soczewkę naszego przekleństwa. Jeżeli coś krótkotrwale weszło w interferencję z klątwą podczas jej odnawiania, to wtedy faktycznie mogliśmy zgubić jej ślad. A nie brakowało wszak, hmm, okazji. Przelotne burze, bliskość przesilenia… Może jakaś przypadkowa konstelacja? Pewności nie mam, ale zaryzykowałbym tę właśnie hipotezę.
Wysłuchawszy ucznia, Asteral mógłby powinszować mu skrupulatności w zapoznaniu się z zagadnieniem. Nie wypadałoby mu natomiast pochwalić go za dobór źródła — wzmianka o niesprzyjających konstelacjach i część użytej przez niego nomenklatury sugerowała posiłkowanie się „Poza murami jawy” autorstwa Rodallegi Szkarłatnego. Rodallega, mający wśród konfratrów opinię chorego umysłowo zbrodniarza faktycznie zapracował sobie na reputację autorytetu w materii klątw, przede wszystkim jako ich sprawca.
— Wywarcie wpływu lub unicestwienie? — Aust wykorzystał okazję i odezwał się, przełknąwszy kolejny kęs, w chwili kiedy Asteral był zajęty kosztowaniem swojej bezmięsnej alternatywy — zapiekanych w pomidorach bakłażanów z serem. — Myślicie, że ktoś go egzorcyzmował?
Pomimo lekkiej wesołości, która pierwotnie wkradła się w słowa ucznia, naraz zmarszczone czoło wskazywało, że zaczyna realnie rozważać taką ewentualność. Ocknął się dopiero na odpowiedź na wzmiankę mistrza o letnim przesileniu i planie spędzenia go w chramie Melitele. Młody adept całą siłą swej woli powstrzymał się od westchnięcia i przewrócenia oczu. Jak większa część czarodziejów, nie podzielał religijnych dziwactw mistrza. Milczał tedy, wzorem Karri, która jako jedyna osoba przy stole zechciała przestrzegać manier na tyle, by nie odzywać się w trakcie posiłku.
— Noc szalona i jasna od błyskawic — burknął ponuro, znad rozgrzebywanego właśnie widelcem talerza. — Mieliśmy taką niedawno.
— Z drugiej strony — podjął, kosząc oczami na Istkę. — Będziesz mogła wykąpać się za wszystkie czasy. Wedle zabobonu pławienie się w czas przesilenia jest gwarancją zdrowia do następnego lata.
W dzisiejszych czasach wielu zapłaciłoby gwarancję każdą cenę. Wszyscy troje przypomnieli sobie reakcję zarządcy Jodoka wypytanego przez Asterala na okoliczność przypadków Czerwonej Śmierci w mieście. Zarządca unikał tematu jak mógł, zasłaniając się „niepotwierdzonymi doniesieniami” i „sianiem paniki”. Na przekór pozornemu lekceważeniu problemu przez Jodoka, przemierzając patrolowane przez straż ulice grodu i zaryglowane domostwa odnosili wrażenie, że miasto od dłuższego czasu gotowało się na coś. Niewykluczone, że było takie od zawsze. Aldersberg miał wielowiekową militarną tradycję, ciągle żywą za sprawą tutejszej cytadeli — pełniącej funkcję więzienia dla dysydentów i bazy aedirnskich sił specjalnych, osławionych trójkolorowych kokard. Biorąc pod uwagę wszystkie wozy z zaopatrzeniem ciągnące w stronę górującej nad miastem twierdzy, przeżywała ona swoje odrodzenie.
Von Molauch omal nie zadławił się, kiedy pytanie o klątwę zadane przez Istkę zastało go w środku przeżuwania. Pospieszył się jak mógł, by przełknąć i odpowiedzieć, ale zdążył uprzedzić go Asteral. Szybko jednak zyskał kolejną okazję się wykazać, kiedy mistrz zapytał o zdanie właśnie jego, co ewidentnie mile połechtało jego ego.
— Cóż — odchrząknął Aust, przybierając mądry i znaczący wyraz twarzy. Używając widelca w charakterze rekwizytu do gestykulacji, zaczął przedstawiać im swoje wywody z neofickim zapałem kogoś, kto miał okazję niedawno zgłębić frapujący go temat. — Skupiliśmy się na rozwiązaniu intencjonalnej przyczyny klątwy, ale ta, jak każdy rodzaj magii, podlega określonym prawom. Z technicznego punktu widzenia upiora w naszej sferze utrzymuje tak zwana „szpila”, czyli psychoemocjonalny ładunek skupionej woli i aury danego bytu. Wespół z amuletem tworzący źródło i soczewkę naszego przekleństwa. Jeżeli coś krótkotrwale weszło w interferencję z klątwą podczas jej odnawiania, to wtedy faktycznie mogliśmy zgubić jej ślad. A nie brakowało wszak, hmm, okazji. Przelotne burze, bliskość przesilenia… Może jakaś przypadkowa konstelacja? Pewności nie mam, ale zaryzykowałbym tę właśnie hipotezę.
Wysłuchawszy ucznia, Asteral mógłby powinszować mu skrupulatności w zapoznaniu się z zagadnieniem. Nie wypadałoby mu natomiast pochwalić go za dobór źródła — wzmianka o niesprzyjających konstelacjach i część użytej przez niego nomenklatury sugerowała posiłkowanie się „Poza murami jawy” autorstwa Rodallegi Szkarłatnego. Rodallega, mający wśród konfratrów opinię chorego umysłowo zbrodniarza faktycznie zapracował sobie na reputację autorytetu w materii klątw, przede wszystkim jako ich sprawca.
— Wywarcie wpływu lub unicestwienie? — Aust wykorzystał okazję i odezwał się, przełknąwszy kolejny kęs, w chwili kiedy Asteral był zajęty kosztowaniem swojej bezmięsnej alternatywy — zapiekanych w pomidorach bakłażanów z serem. — Myślicie, że ktoś go egzorcyzmował?
Pomimo lekkiej wesołości, która pierwotnie wkradła się w słowa ucznia, naraz zmarszczone czoło wskazywało, że zaczyna realnie rozważać taką ewentualność. Ocknął się dopiero na odpowiedź na wzmiankę mistrza o letnim przesileniu i planie spędzenia go w chramie Melitele. Młody adept całą siłą swej woli powstrzymał się od westchnięcia i przewrócenia oczu. Jak większa część czarodziejów, nie podzielał religijnych dziwactw mistrza. Milczał tedy, wzorem Karri, która jako jedyna osoba przy stole zechciała przestrzegać manier na tyle, by nie odzywać się w trakcie posiłku.
— Noc szalona i jasna od błyskawic — burknął ponuro, znad rozgrzebywanego właśnie widelcem talerza. — Mieliśmy taką niedawno.
— Z drugiej strony — podjął, kosząc oczami na Istkę. — Będziesz mogła wykąpać się za wszystkie czasy. Wedle zabobonu pławienie się w czas przesilenia jest gwarancją zdrowia do następnego lata.
W dzisiejszych czasach wielu zapłaciłoby gwarancję każdą cenę. Wszyscy troje przypomnieli sobie reakcję zarządcy Jodoka wypytanego przez Asterala na okoliczność przypadków Czerwonej Śmierci w mieście. Zarządca unikał tematu jak mógł, zasłaniając się „niepotwierdzonymi doniesieniami” i „sianiem paniki”. Na przekór pozornemu lekceważeniu problemu przez Jodoka, przemierzając patrolowane przez straż ulice grodu i zaryglowane domostwa odnosili wrażenie, że miasto od dłuższego czasu gotowało się na coś. Niewykluczone, że było takie od zawsze. Aldersberg miał wielowiekową militarną tradycję, ciągle żywą za sprawą tutejszej cytadeli — pełniącej funkcję więzienia dla dysydentów i bazy aedirnskich sił specjalnych, osławionych trójkolorowych kokard. Biorąc pod uwagę wszystkie wozy z zaopatrzeniem ciągnące w stronę górującej nad miastem twierdzy, przeżywała ona swoje odrodzenie.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 374
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
Za gorzałę podziękowała grzecznie, dając ze zmieszaniem do zrozumienia, że bynajmniej nie o walory smakowe trunku jej chodziło, a o uzupełnienie zapasów medycznych. Odmową kąpieli nie przejęła się za to nawet w połowie tak jak zrobił to jej towarzysz. W tym momencie zdawała już sobie sprawę, że austeria nie ma charakteru noclegowego i próżno szukać tu tego typu rewelacji. Gdyby wiedziała to zawczasu, naciskałaby bardziej na przybytek ukierunkowany na takich jak oni, strudzonych podróżnych. A tak to... cóż, może przynajmniej comber będzie smaczny.
— Ten olejek nie działa tak jak powinien — przyznała, słysząc nieustający koklusz mistrza. — Nie wystarcza, albo nie wsiąkł dość dobrze. Winniśmy powtórzyć kurację przed snem. Jak to nie pomoże — trzeba będzie przemyśleć coś skuteczniejszego.
Możliwym było też, że z jakiejś przyczyny to ona sama spartaczyła przygotowanie środka, jednak wolała się nie spieszyć z takimi stwierdzeniami. Dla kogoś o jej doświadczeniu i specjalizacji, popsucie tego typu konkokcji było pewną ujmą, której przysporzyć sobie nie chciała. A przynajmniej nie tak prędko, kiedy istniały inne czynniki, które równie dobrze zawinić mogły.
Podobnie starała się nie przejmować ignorancją Asterala, który zaczął konwersować bardziej ze swoim uczniem, aniżeli z obecnymi przy stole kobietami. Aust okazał się jednak bardziej otwarty na pytanie felczerki i wyjaśnił sprawę w sposób, który zrozumiała... połowicznie.
— Egzorcyzmował? To znaczy — pod naszą nieobecność? A komu jeszcze mogłoby na tym zależeć? Zresztą, posiadłość jest Asterala i chyba nikt nie ma tam wstępu... — przerwała nagle w zamyśleniu. — Coś mogłoby się wydarzyć w Vengerbergu, bez waszej ingerencji? — wysnuła ostatecznie śmiałą teorię, która mogłaby się zgadzać z tą Austa. Czarodziej zamykał dom na cztery spusty gdy wyjeżdżali, co sama zresztą dobrze pamiętała, jednak nie było powiedziane, że nikt nie sforsował tych zabezpieczeń.
Pytanie tylko — po co ktoś inny miałby zajmować się duchem na własną rękę?
Porzuciła jednak zaraz natrętne myśli, nad tym zastanowić się jeszcze zdążą. Przytaknęła Asteralowi na rzuconą ofertę, uśmiechając się tylko delikatnie na wywrócenie oczyma przez Austa.
— Jak znam kapłanki, to nie ma dnia, żeby nie brakowało im rąk do pracy. Tedy warto zagaić, czy nie potrzebują uzdrowicieli do pomocy. Albo wiedźmina — spojrzała przelotnie na Kaatarine. — A potem możemy się zabawić. Coś zjeść, się wykąpać, natrzeć nasięźrzałem i potańczyć nago dookoła ogniska... Kto wie, może nawet pozwolę wam popatrzeć... — zachichotała, taksując wzrokiem obu siedzących naprzeciw panów.
Starała się odsunąć od siebie myśli o nieuchronnie nadciągającej zarazie. O leżących na ulicach trupach i towarzyszącym im, nieustannym bzyczeniu much. Tak właśnie mógł wyglądać Aldersberg za kilka miesięcy, albo i tygodni. Ale mimo to, dobrze wiedziała, że nie może teraz tu zostać i zacząć tu pomagać. Łącząc siły z Asteralem w Vengerbergu miała największe szanse na uratowanie jak największej ilości istnień. A do pracy trzeba im było odczarować dworek. Na to przyjdzie jeszcze czas. Następną chwilę poświęciła Breith.
— Chciałam cię zapytać o twój wzrok... Możesz, no wiesz... kontrolować źrenice podług woli, żeby przepuszczały więcej światła? Jak dobrze widzisz w ciemności? Jest dla ciebie... jakby szara, tak jak u elfów? Czy widzisz ciepło i ruch w jakiś inny sposób, jak drapieżnik? — zagaiła wiedźminkę małym stosem tez, nie kryjąc zaciekawienia, jako że wcześniej nie miała okazji rozmawiać z przedstawicielką tego cechu, a już na pewno nie o zmianach anatomicznych. Myślami zaczynała powoli widzieć siebie na uniwersytecie w Oxenfurcie, a dobrze zdawała sobie sprawę, że powinna tam trafić z jakimś dorobkiem i zainteresowaniami badawczymi. Więc... dlaczego nie oczy? Zwłaszcza wiedźmińskie...
Dowiedziawszy się wszystkiego, co chciała wiedzieć, wyjęła z sakwy swoją talię kart i spoglądając się po obecnych, zadała jeszcze jedno, ostatnie na ten moment pytanie. Całkiem słynne w co poniektórych kręgach.
— To może partyjkę gwinta?
— Ten olejek nie działa tak jak powinien — przyznała, słysząc nieustający koklusz mistrza. — Nie wystarcza, albo nie wsiąkł dość dobrze. Winniśmy powtórzyć kurację przed snem. Jak to nie pomoże — trzeba będzie przemyśleć coś skuteczniejszego.
Możliwym było też, że z jakiejś przyczyny to ona sama spartaczyła przygotowanie środka, jednak wolała się nie spieszyć z takimi stwierdzeniami. Dla kogoś o jej doświadczeniu i specjalizacji, popsucie tego typu konkokcji było pewną ujmą, której przysporzyć sobie nie chciała. A przynajmniej nie tak prędko, kiedy istniały inne czynniki, które równie dobrze zawinić mogły.
Podobnie starała się nie przejmować ignorancją Asterala, który zaczął konwersować bardziej ze swoim uczniem, aniżeli z obecnymi przy stole kobietami. Aust okazał się jednak bardziej otwarty na pytanie felczerki i wyjaśnił sprawę w sposób, który zrozumiała... połowicznie.
— Egzorcyzmował? To znaczy — pod naszą nieobecność? A komu jeszcze mogłoby na tym zależeć? Zresztą, posiadłość jest Asterala i chyba nikt nie ma tam wstępu... — przerwała nagle w zamyśleniu. — Coś mogłoby się wydarzyć w Vengerbergu, bez waszej ingerencji? — wysnuła ostatecznie śmiałą teorię, która mogłaby się zgadzać z tą Austa. Czarodziej zamykał dom na cztery spusty gdy wyjeżdżali, co sama zresztą dobrze pamiętała, jednak nie było powiedziane, że nikt nie sforsował tych zabezpieczeń.
Pytanie tylko — po co ktoś inny miałby zajmować się duchem na własną rękę?
Porzuciła jednak zaraz natrętne myśli, nad tym zastanowić się jeszcze zdążą. Przytaknęła Asteralowi na rzuconą ofertę, uśmiechając się tylko delikatnie na wywrócenie oczyma przez Austa.
— Jak znam kapłanki, to nie ma dnia, żeby nie brakowało im rąk do pracy. Tedy warto zagaić, czy nie potrzebują uzdrowicieli do pomocy. Albo wiedźmina — spojrzała przelotnie na Kaatarine. — A potem możemy się zabawić. Coś zjeść, się wykąpać, natrzeć nasięźrzałem i potańczyć nago dookoła ogniska... Kto wie, może nawet pozwolę wam popatrzeć... — zachichotała, taksując wzrokiem obu siedzących naprzeciw panów.
Starała się odsunąć od siebie myśli o nieuchronnie nadciągającej zarazie. O leżących na ulicach trupach i towarzyszącym im, nieustannym bzyczeniu much. Tak właśnie mógł wyglądać Aldersberg za kilka miesięcy, albo i tygodni. Ale mimo to, dobrze wiedziała, że nie może teraz tu zostać i zacząć tu pomagać. Łącząc siły z Asteralem w Vengerbergu miała największe szanse na uratowanie jak największej ilości istnień. A do pracy trzeba im było odczarować dworek. Na to przyjdzie jeszcze czas. Następną chwilę poświęciła Breith.
— Chciałam cię zapytać o twój wzrok... Możesz, no wiesz... kontrolować źrenice podług woli, żeby przepuszczały więcej światła? Jak dobrze widzisz w ciemności? Jest dla ciebie... jakby szara, tak jak u elfów? Czy widzisz ciepło i ruch w jakiś inny sposób, jak drapieżnik? — zagaiła wiedźminkę małym stosem tez, nie kryjąc zaciekawienia, jako że wcześniej nie miała okazji rozmawiać z przedstawicielką tego cechu, a już na pewno nie o zmianach anatomicznych. Myślami zaczynała powoli widzieć siebie na uniwersytecie w Oxenfurcie, a dobrze zdawała sobie sprawę, że powinna tam trafić z jakimś dorobkiem i zainteresowaniami badawczymi. Więc... dlaczego nie oczy? Zwłaszcza wiedźmińskie...
Dowiedziawszy się wszystkiego, co chciała wiedzieć, wyjęła z sakwy swoją talię kart i spoglądając się po obecnych, zadała jeszcze jedno, ostatnie na ten moment pytanie. Całkiem słynne w co poniektórych kręgach.
— To może partyjkę gwinta?
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
Uradowana dobrym rozwikłaniem sprawy, dopełnieniem sakiewki, a również znalezieniem towarzyszy niepospolitych, podziękowała z nieskrywanym uśmiechem za bezproblemową współpracę. Jak okazać się miało, małe niedogodności nastąpić i tak miały, choć nie bezpośrednio odciskające się na wiedźmince. Pospolitość karczmy czy nie - wielkiej różnicy nie robiło to na mającej już swoje lata kobiecie. Całkiem swobodnie czuła się, jak na te warunki i w przeciwieństwie do elfki. Ot, bywało się i w bardziej prestiżowych lokalach czy na, o zgrozo, salonach. Chwalić nie było się czym, bo i głównie w sprawach służbowych, jednakże co pojedzone to jej. I tym razem nie omieszkała się skorzystać z dodatkowej nagrody, chcąc wykorzystać jak najlepiej możliwość napełnienia żołądka.
Przebierając w tutejszych przystawkach, uważnie słuchała. Jak na swoje rozgadanie nieszczególnie przepadała za odbieraniem sobie przyjemności ze smakowania potraw. Kosztowała nieśpiesznie. Kęs za kęsem, nie spuszczając uwagi z rozmowy krążącej wokół tematu klątwy ciążącej na dworku tych dwóch paniczy. Przynajmniej tak zrozumiała z wcześniejszych wspominek Istki, toteż i zaintrygowana jak wiele mogą wiedzieć na podobne tematy, nie ośmieliła się przerwać. Wino idealnie uzupełniało sarninę czy insze, równie dzikie mięso, przyjemnie muskając przełyk. O tak. Brakowało Karri pewnego relaksu. Spokoju. Może nawet chwili zastoju. Ile można latać z orężem siekając łby monstra...Na każdego kiedyś przychodzi czas. Odłożyć miecze, odwiesić przeszywanicę i założyć ogród kwiatowy! Krótkie, ludzkie marzenie rozwiało się na dźwięk pytania skierowanego bezpośrednio do niej. Powoli wytarła wargi, odsuwając się od talerza. Wodząc wzrokiem po towarzyszach, sięgnęła po dzbanek wina, co by uzupełnić własny ubytek.
— Wygląda na to, że wciąż potrzebujecie pomocy. Rozumiem, że propozycja pozostała aktualna? — zapytała uprzednio upijając delikatny łyk trunku. Niezależnie od faktycznych przyczyn niepowodzenia, istniały również metody mniej innowacyjne. Ot, stare wiedźmińskie zabawy. Niekoniecznie mieczem.
Czekając na odpowiedź pomyślała, że w gruncie rzeczy nie miała niczego szczególnego do wykonania. Oręż w stanie dobrym był, to i napraw nie wymagał. Toż samo rynsztunek. Wierzchowiec podkuty, wyczyszczony. Zlecenie wykonane. Pewnikiem po drodze mogłaby zerknąć raz jeszcze na tablicę, co by upewnić się, że nikt więcej nie potrzebuje nagłej pomocy. W pamięci trzymała również obraz młodziaka zafascynowanego rzemiosłem łowcy potworów.
Dźwięcznie zachichotała na słowa Istki. Elfki miały swój niezaprzeczalny urok. Aż dziw, że tych dwóch skutecznie ignorowało wspomniane wdzięki. Z drugiej strony musieli widzieć równie wiele co sama Kaatarine, to znaczy — dużo. Obłędne czarodziejki o jędrnych piersiach, freski z zgrabnymi syrenami, okultystyczne orgie...Ah, nieistotne. Nowa koleżanka zapewne wyłapała wzrok Kos, ten sam, którym obdarzyła ją podczas rozmowy na temat gustów męskich i ich obyczajów (czy bardziej braku) względem płci pięknej.
— Chętnie skorzystam. Po pomocy, rzecz jasna. Priorytety. Jeśli nasi panowie mają lepsze rzeczy do wykonania, cóż, myślę, że zadowolimy się same tym tańcem. Czy innymi przyjemnościami — parsknęła Karri, delikatnie wzruszając ramiona. Uśmiechnięta, wręcz wesoła, upijała powoli wina. Absolutnie nie chciała ciamkać przy rozmowie, do której stopniowo włączała się w pewien sposób. Zresztą, należy zachować miejsce na deser.
— Ah, wzrok — mimowolnie przysunęła się, przekręcając głowę na bok.— Przeszedł mutację, oczywiście. Temu zawdzięczam ich barwę. Widzę więcej i lepiej. Szczególnie w ciemności. Robię to właściwie z marszu, bez zastanowienia. Źrenice dostosowują kształt i wielkość wedle wiązki światła, co by jak kot widzieć. I dostrzegać rzeczy niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Gdy jednak i to zawodzi, pod ręką miewam eliksiry, również do tego wyważone. Poprawiające znacznie widzenie w mrokach absolutnych, gdzie światło nawet błądzi. Jeśli masz ochotę, śmiało. Możesz przysunąć się i przyjrzeć — uśmiechnęła się, mrużąc przy tym pomarańczowe ślepia. Na propozycję gwinta odmówiła. Niegdyś grywała. Ba, ogrywała lwią część towarzystwa! Za to znacznie wolała poświęcić się zapoznaniu z resztą i strawie, na którą to oczekiwała w drugiej części - tej okraszonej słodkością.
— Bywałam w Dol Blathann. Piękne ruiny czasów zapomnianych. Za czasów świetności jeszcze piękniejsze —rzuciła w stronę elfki, jakby kompletnie nie naciskając na tematy związane z jej pochodzeniem. I tak przyglądała jej się z czystym i nieskrywanym zainteresowaniem, przyjacielskim i pozbawionym złych intencji.
Przebierając w tutejszych przystawkach, uważnie słuchała. Jak na swoje rozgadanie nieszczególnie przepadała za odbieraniem sobie przyjemności ze smakowania potraw. Kosztowała nieśpiesznie. Kęs za kęsem, nie spuszczając uwagi z rozmowy krążącej wokół tematu klątwy ciążącej na dworku tych dwóch paniczy. Przynajmniej tak zrozumiała z wcześniejszych wspominek Istki, toteż i zaintrygowana jak wiele mogą wiedzieć na podobne tematy, nie ośmieliła się przerwać. Wino idealnie uzupełniało sarninę czy insze, równie dzikie mięso, przyjemnie muskając przełyk. O tak. Brakowało Karri pewnego relaksu. Spokoju. Może nawet chwili zastoju. Ile można latać z orężem siekając łby monstra...Na każdego kiedyś przychodzi czas. Odłożyć miecze, odwiesić przeszywanicę i założyć ogród kwiatowy! Krótkie, ludzkie marzenie rozwiało się na dźwięk pytania skierowanego bezpośrednio do niej. Powoli wytarła wargi, odsuwając się od talerza. Wodząc wzrokiem po towarzyszach, sięgnęła po dzbanek wina, co by uzupełnić własny ubytek.
— Wygląda na to, że wciąż potrzebujecie pomocy. Rozumiem, że propozycja pozostała aktualna? — zapytała uprzednio upijając delikatny łyk trunku. Niezależnie od faktycznych przyczyn niepowodzenia, istniały również metody mniej innowacyjne. Ot, stare wiedźmińskie zabawy. Niekoniecznie mieczem.
Czekając na odpowiedź pomyślała, że w gruncie rzeczy nie miała niczego szczególnego do wykonania. Oręż w stanie dobrym był, to i napraw nie wymagał. Toż samo rynsztunek. Wierzchowiec podkuty, wyczyszczony. Zlecenie wykonane. Pewnikiem po drodze mogłaby zerknąć raz jeszcze na tablicę, co by upewnić się, że nikt więcej nie potrzebuje nagłej pomocy. W pamięci trzymała również obraz młodziaka zafascynowanego rzemiosłem łowcy potworów.
Dźwięcznie zachichotała na słowa Istki. Elfki miały swój niezaprzeczalny urok. Aż dziw, że tych dwóch skutecznie ignorowało wspomniane wdzięki. Z drugiej strony musieli widzieć równie wiele co sama Kaatarine, to znaczy — dużo. Obłędne czarodziejki o jędrnych piersiach, freski z zgrabnymi syrenami, okultystyczne orgie...Ah, nieistotne. Nowa koleżanka zapewne wyłapała wzrok Kos, ten sam, którym obdarzyła ją podczas rozmowy na temat gustów męskich i ich obyczajów (czy bardziej braku) względem płci pięknej.
— Chętnie skorzystam. Po pomocy, rzecz jasna. Priorytety. Jeśli nasi panowie mają lepsze rzeczy do wykonania, cóż, myślę, że zadowolimy się same tym tańcem. Czy innymi przyjemnościami — parsknęła Karri, delikatnie wzruszając ramiona. Uśmiechnięta, wręcz wesoła, upijała powoli wina. Absolutnie nie chciała ciamkać przy rozmowie, do której stopniowo włączała się w pewien sposób. Zresztą, należy zachować miejsce na deser.
— Ah, wzrok — mimowolnie przysunęła się, przekręcając głowę na bok.— Przeszedł mutację, oczywiście. Temu zawdzięczam ich barwę. Widzę więcej i lepiej. Szczególnie w ciemności. Robię to właściwie z marszu, bez zastanowienia. Źrenice dostosowują kształt i wielkość wedle wiązki światła, co by jak kot widzieć. I dostrzegać rzeczy niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Gdy jednak i to zawodzi, pod ręką miewam eliksiry, również do tego wyważone. Poprawiające znacznie widzenie w mrokach absolutnych, gdzie światło nawet błądzi. Jeśli masz ochotę, śmiało. Możesz przysunąć się i przyjrzeć — uśmiechnęła się, mrużąc przy tym pomarańczowe ślepia. Na propozycję gwinta odmówiła. Niegdyś grywała. Ba, ogrywała lwią część towarzystwa! Za to znacznie wolała poświęcić się zapoznaniu z resztą i strawie, na którą to oczekiwała w drugiej części - tej okraszonej słodkością.
— Bywałam w Dol Blathann. Piękne ruiny czasów zapomnianych. Za czasów świetności jeszcze piękniejsze —rzuciła w stronę elfki, jakby kompletnie nie naciskając na tematy związane z jej pochodzeniem. I tak przyglądała jej się z czystym i nieskrywanym zainteresowaniem, przyjacielskim i pozbawionym złych intencji.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
Gościna w gospodzie „Paprzyca” wielce odpowiadała Asteralowi, mimo początkowych delikatnych niedogodności, wynikających z obecności w ich towarzystwie elfki. Serwowane wino miało rzeczywiście bogaty aromat, nawet jeżeli zdarzyło mu się pić bardziej wyszukane trunki, czy takie bardziej odpowiadające jego gustom. Natomiast podane zapiekane w pomidorach bakłażany z serem trafiły idealnie w jego smaki. Od dawna nie miał okazji kosztować czegoś równie aromatycznego, soczystego i wartościowego. Przyrządzane przez niego prowizoryczne potrawy, przede wszystkim gotowane warzywa, jarzynowe wywary i kasze, zbrzydły nie tylko jemu. Nie omieszkał w odpowiednim momencie zachwalić kucharza za zmyślne dania.
Nie mógł się nie zgodzić z wywodem swojego ucznia, który w jasny i klarowny sposób opisał naturę klątwy ciążącej na dworku. Oddany przez nich amulet we właściwe ręce, mógł nie rozwiązać problemu, jeżeli jakieś magiczne zawirowania wpłynęły na energie w nim przepływającą, łączącą wolę zmarłego z jego widmem. Asteral dopatrywał się bardziej wpływu świadomego, takiego jak wykorzystanie magii lokalizacyjnej, niż zupełnego zbiegu okoliczności wynikającego z przypadkowego ułożenia konstelacji, czy wpływu warunków atmosferycznych. Nie zamierzał jednak dyskutować z młodzieńcem, ganiąc go za wykorzystywanie spekulacji szalonego czarodzieja. Cieszyło go, że adept magii poszerzał swoją wiedzę, poszukując mądrości w różnego rodzaju źródłach.
– Mamy w swoim towarzystwie specjalistkę od odczyniania klątw, choć nigdy nie byłem zwolennikiem siłowego rozwiązywania takich kwestii. – Spojrzawszy na Karri wziął niewielki łyk wina, pozwalając mu delikatnie spłynąć po przełyku. Trunek przyjemnie łagodził dolegliwości płynące z magicznej pylicy płucnej. Przynajmniej tak sobie tłumaczył. – Ta dusza, cokolwiek uczyniła za życia, zasłużyła na spokój i zadośćuczynienie. Mam nadzieję, że nie potrzebujemy już twojej pomocy, a sprawę zjawy możemy traktować jako byłą lub bliską rozwiązania. Zapraszam was jednak pod swój dach. W Vengerberg wasze usługi na pewno będą również przydatne.
– Darujcie Istko nadmiernego zamartwiania się o moje zdrowie. Moja przypadłość nie ma naturalnego pochodzenia, a stosowana kuracja uśnieżyła objawy wystarczająco. Jutro powinienem obudzić się jak nowonarodzony. Pod tym względem czarodzieje są dość podobni do wiedźminów – większość chorób się nas nie ima, a zdrowiejemy znacznie szybciej niż przeciętni ludzie.
Sprawę wywarcia wpływu, unicestwienie i egzorcyzmu nie roztrząsał za bardzo. Mogli dywagować na te tematy bez uzyskania żadnych owocnych wniosków. Póki nie dotrą do rezydencji, nie odnajdą odpowiedzi na swoje wątpliwości. Skupił się więc na najbliższych wydarzeniach, a więc zbliżającym się przesileniu.
– Auście czy mógłbym liczyć, że zaopiekujesz się naszymi kobietami, gdy w najkrótsza noc w roku udam się do lasu? Nigdy nie byłeś wielki zwolennikiem botaniki, a powinieneś odpocząć. Wykonałeś kawał dobrej roboty od początku naszego działania w sprawie klątwy. Czegoś Ci potrzeba?
Wykorzystując okazję, gdy przechodził obok nich salowy, Piołun poprosił o jakiś słodki deser dla każdego z obecnych przy ich stoliku towarzyszy. Każdy z nich wykonał kawał dobrej roboty, poczynając od znalezienia szkatuły z drogocennościami, przez stworzenie magicznego kompasu i uporaniem się z paskudnymi kretołakami, po oddanie medaliony prawowitej właścicielce. Poprosił również o polecenie domu gościnnego, w którym mogliby spędzić noc przed wyruszeniem w dalsza podróż.
Nie mógł się nie zgodzić z wywodem swojego ucznia, który w jasny i klarowny sposób opisał naturę klątwy ciążącej na dworku. Oddany przez nich amulet we właściwe ręce, mógł nie rozwiązać problemu, jeżeli jakieś magiczne zawirowania wpłynęły na energie w nim przepływającą, łączącą wolę zmarłego z jego widmem. Asteral dopatrywał się bardziej wpływu świadomego, takiego jak wykorzystanie magii lokalizacyjnej, niż zupełnego zbiegu okoliczności wynikającego z przypadkowego ułożenia konstelacji, czy wpływu warunków atmosferycznych. Nie zamierzał jednak dyskutować z młodzieńcem, ganiąc go za wykorzystywanie spekulacji szalonego czarodzieja. Cieszyło go, że adept magii poszerzał swoją wiedzę, poszukując mądrości w różnego rodzaju źródłach.
– Mamy w swoim towarzystwie specjalistkę od odczyniania klątw, choć nigdy nie byłem zwolennikiem siłowego rozwiązywania takich kwestii. – Spojrzawszy na Karri wziął niewielki łyk wina, pozwalając mu delikatnie spłynąć po przełyku. Trunek przyjemnie łagodził dolegliwości płynące z magicznej pylicy płucnej. Przynajmniej tak sobie tłumaczył. – Ta dusza, cokolwiek uczyniła za życia, zasłużyła na spokój i zadośćuczynienie. Mam nadzieję, że nie potrzebujemy już twojej pomocy, a sprawę zjawy możemy traktować jako byłą lub bliską rozwiązania. Zapraszam was jednak pod swój dach. W Vengerberg wasze usługi na pewno będą również przydatne.
– Darujcie Istko nadmiernego zamartwiania się o moje zdrowie. Moja przypadłość nie ma naturalnego pochodzenia, a stosowana kuracja uśnieżyła objawy wystarczająco. Jutro powinienem obudzić się jak nowonarodzony. Pod tym względem czarodzieje są dość podobni do wiedźminów – większość chorób się nas nie ima, a zdrowiejemy znacznie szybciej niż przeciętni ludzie.
Sprawę wywarcia wpływu, unicestwienie i egzorcyzmu nie roztrząsał za bardzo. Mogli dywagować na te tematy bez uzyskania żadnych owocnych wniosków. Póki nie dotrą do rezydencji, nie odnajdą odpowiedzi na swoje wątpliwości. Skupił się więc na najbliższych wydarzeniach, a więc zbliżającym się przesileniu.
– Auście czy mógłbym liczyć, że zaopiekujesz się naszymi kobietami, gdy w najkrótsza noc w roku udam się do lasu? Nigdy nie byłeś wielki zwolennikiem botaniki, a powinieneś odpocząć. Wykonałeś kawał dobrej roboty od początku naszego działania w sprawie klątwy. Czegoś Ci potrzeba?
Wykorzystując okazję, gdy przechodził obok nich salowy, Piołun poprosił o jakiś słodki deser dla każdego z obecnych przy ich stoliku towarzyszy. Każdy z nich wykonał kawał dobrej roboty, poczynając od znalezienia szkatuły z drogocennościami, przez stworzenie magicznego kompasu i uporaniem się z paskudnymi kretołakami, po oddanie medaliony prawowitej właścicielce. Poprosił również o polecenie domu gościnnego, w którym mogliby spędzić noc przed wyruszeniem w dalsza podróż.
Ilość słów: 0
Re: Gospoda „Paprzyca”
Aust jadł w milczeniu, ograniczając się już tylko do słuchania dalszej części rozmowy na temat dworku. Po tym, jak Istka nawiązała do jego wcześniejszej, rzuconej mimochodem i bez głębszego namysłu uwagi o egzorcyzmach, zdecydował się ograniczyć dalsze spekulacje do czasu, aż będą wiedzieli więcej. Zwłaszcza że w tym momencie przy stole pojawił się równie interesujący temat wiedźmińskich mutacji.
— Prawie na pewno może kontrolować swoje źrenice — odparł szybko, jeszcze zanim sama zapytana rozwiała ich wątpliwości. — Wątpię, by wyposażono ich w pełną termowizję, choć teoretycznie byłaby możliwa do uzyskania silnymi eliksirami na bazie magii… Istnieją przecież zaklęcia, które pozwalają rozszerzyć percepcję o dodatkowe spektrum…
Kiedy w ręku elfki pojawiły się karty, a ona sama zaproponowała wspólną rozgrywkę, wzruszył tylko ramionami. Znał reguły gry i może miałby ochotę na partyjkę, ale po odmowie wiedźminki nie mieli szans rozegrać jej we trójkę.
— Dol Blathanna — powtórzył za Karri, odkrawając sobie kawałek mięsa, a spoglądając ciekawie na wiedźminkę znad talerza. — W czasach świetności. Mówicie o tym nieledwie tak, jakbyście pamiętali owe czasy.
— Nie wyglądają mi na takie, które potrzebują opieki… — odparł zjadliwie na prośbę mistrza, lecz w porę zmitygował się i ugryzł w język. — To znaczy, tak. Oczywiście, możecie na mnie liczyć. Dziwię się tylko, dlaczego wybieracie się do lasu w nocy, bo jeżeli idzie o botanikę, to byłoby łatwiej rozejrzeć się za dnia.
Pomimo ochoty, Aust nie ośmielił się zadać żartobliwego pytania na temat tego, czy Asteral, wzorem niektórych magów i drapieżników dysponuje możliwością obserwowania otoczenia w podczerwieni.
— Chyba nie dajecie wiary gminnym bajaniom o kwiecie paproci? — Chociaż Austa nigdy nie trzeba było zachęcać do dodatkowego odpoczynku, wydarzenia ostatnich dni zdawały się odmienić go nie do poznania. Od czasu ustalenia przez nich źródła klątwy, z nieprzymuszonej woli interesował się tematem, a niecierpliwością reagował na każdą zwłokę, która oddalała ich od owej sprawy.
— Prawie na pewno może kontrolować swoje źrenice — odparł szybko, jeszcze zanim sama zapytana rozwiała ich wątpliwości. — Wątpię, by wyposażono ich w pełną termowizję, choć teoretycznie byłaby możliwa do uzyskania silnymi eliksirami na bazie magii… Istnieją przecież zaklęcia, które pozwalają rozszerzyć percepcję o dodatkowe spektrum…
Kiedy w ręku elfki pojawiły się karty, a ona sama zaproponowała wspólną rozgrywkę, wzruszył tylko ramionami. Znał reguły gry i może miałby ochotę na partyjkę, ale po odmowie wiedźminki nie mieli szans rozegrać jej we trójkę.
— Dol Blathanna — powtórzył za Karri, odkrawając sobie kawałek mięsa, a spoglądając ciekawie na wiedźminkę znad talerza. — W czasach świetności. Mówicie o tym nieledwie tak, jakbyście pamiętali owe czasy.
— Nie wyglądają mi na takie, które potrzebują opieki… — odparł zjadliwie na prośbę mistrza, lecz w porę zmitygował się i ugryzł w język. — To znaczy, tak. Oczywiście, możecie na mnie liczyć. Dziwię się tylko, dlaczego wybieracie się do lasu w nocy, bo jeżeli idzie o botanikę, to byłoby łatwiej rozejrzeć się za dnia.
Pomimo ochoty, Aust nie ośmielił się zadać żartobliwego pytania na temat tego, czy Asteral, wzorem niektórych magów i drapieżników dysponuje możliwością obserwowania otoczenia w podczerwieni.
— Chyba nie dajecie wiary gminnym bajaniom o kwiecie paproci? — Chociaż Austa nigdy nie trzeba było zachęcać do dodatkowego odpoczynku, wydarzenia ostatnich dni zdawały się odmienić go nie do poznania. Od czasu ustalenia przez nich źródła klątwy, z nieprzymuszonej woli interesował się tematem, a niecierpliwością reagował na każdą zwłokę, która oddalała ich od owej sprawy.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 374
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
— Aktualna — potwierdziła ostatecznie Istka, jako że żaden z towarzyszy nie spieszył się z określeniem ostatecznego stanowiska. — Nie znam się na duchach, ale wydaje mi się, że trzeba brać pod uwagę możliwość, iż nic się nie zmieniło. Skoro zrobiliśmy to co chciał, to teraz pora, żeby i on opuścił tamto miejsce. Dobrze mówię? — spojrzała się po konfratrach, ale przede wszystkim po wojowniczce. To w niej upatrywała poparcia wymienionego przez siebie stanowiska.
Comber rzeczywiście był smaczny, bo czego innego można się spodziewać po drogim lokalu, który specjalizuje się tylko i wyłącznie podawaniu jadła. Risteard rzeczywiście musiał się tu stołować, bo jasnym już było, że to „Paprzycą” inspirował swoje zaklęcia, co pewnie w języku czarodziejów uchodzi za nie lada komplement. Tak przynajmniej dziewczę sobie tłumaczyło.
Głośny mlask kobiety był pierwszą oznaką dezaprobaty jaką wyraziła wobec odrzucenia partyjki w legendarną krasnoludzką grę. Pierwszą, ale nie jedyną.
— Ciekawa to zależność. Elfki boją się potworów. Potwory — wiedźminek. A wiedźminki boją się przegrać w karty z elfkami. Koło się zamyka. Istny krąg życia — parsknęła wrednie, tylko po to by zaraz przejść w śmiech i schować talię z powrotem do sakwy. Nie chcą grać — ich strata. Przecież dałaby im fory...
— To nie tak, że mam coś przeciw opiece silnego, męskiego ramienia... — uśmiechnęła się grzecznie, choć bez podtekstu, do asteralowego ucznia, zanim nie przerzuciła wzroku na mistrza — ...ale Aust ma rację, Asteralu. Czasy takie, że łażąc samemu po lesie w nocy można co najwyżej oberwać pazurami od jakiego stwora, albo strzałą od Wiewiórek. O wilcach i innych zwierzętach nie wspominając. One wszystkie widzą w mroku, z elfami włącznie, ty zaś nie. Ekhem... — przerwała na chwilę, zdawszy sobie sprawę jak określiła własny gatunek, ale w moment kontynuowała. — Lepiej nam będzie razem iść za dnia, a przecież też się na tym znam i chętnie pomogę. Mówią, że w każdej bajce jest ziarno prawdy, ale zawsze uważałam, że akurat w przypadku kwiatu paproci tą „prawdą” jest raczej mylenie go z długoszem, podejźrzonem, albo nasięźrzałem właśnie — mało nie poplątała języka, próbując wymienić bezbłędnie miana kolejnych roślinek. Ktoś istotnie miał fantazję przy nazewnictwie. I ubaw po pachy, bez dwóch zdań. — Nie lepiej poszukać, bo ja wiem... mandragory? Albo czarnego lulka?
— A skoro jesteśmy przy widzeniu... mogę? — rzuciła pogodnie elfka, korzystając z oferty i przybliżając nieco swoją twarz do gryfinki, spojrzała jej prosto w oczy. Czy raczej w to co w tych oczach było. — Mhm... Soczewka jest zakrzywiona, jak u kotów. Może zmieniać kąt w zależności od natężenia światła. Zatem naturalna forma infrawizji... Choć nie wiem czy lepsza niż u elfów. Musisz mieć na pewno zwiększoną ilość receptorów odpowiedzialnych za widzenie w ciemności. Zakładam, że przy takim zakresie zmian mutacja musiała być bolesna...? — skrzywiła się delikatnie, wyobrażając sobie podobne uczucie, zanim nie odsunęła się w końcu od twarzy Breith. — Chętnie przeprowadziłabym parę testów środowiskowych. Nic inwazyjnego — po prostu chcę porównać mój wzrok z twoim. I może z którymś z panów — skinęła głową na męską część towarzystwa, bez wskazania o którego konkretnie jej chodziło. — Ale to później. Te eliksiry... pewnikiem coś ze świetlikiem? — zarymowała bez zamierzenia.
Wcześniej przemilczała sprawę Doliny Kwiatów. Teraz, gdy ponownie poruszyła ją Karri, a siedząc przy tym w bardziej przyjaznej atmosferze, zdecydowała się podzielić swoją opinią.
— Nigdy nie byłam w Dol Blathanna, jestem z Rivii — dodała to ostatnie na zaś, bo nie była w stanie sobie przypomnieć czy mówiła już o tym wiedźmince. — Ale jak już przy tym jesteśmy to chętnie się dowiem — jak tam teraz jest? Prawda to, co gadają niektóre elfy? Że to „dolina bezpłodnych starców”, a Francesca chodzi na smyczy cesarza, jak pies? To i tak jakiś cud, że skończyli jako lennik Aedirn, po tym co robili podczas wojny...
Comber rzeczywiście był smaczny, bo czego innego można się spodziewać po drogim lokalu, który specjalizuje się tylko i wyłącznie podawaniu jadła. Risteard rzeczywiście musiał się tu stołować, bo jasnym już było, że to „Paprzycą” inspirował swoje zaklęcia, co pewnie w języku czarodziejów uchodzi za nie lada komplement. Tak przynajmniej dziewczę sobie tłumaczyło.
Głośny mlask kobiety był pierwszą oznaką dezaprobaty jaką wyraziła wobec odrzucenia partyjki w legendarną krasnoludzką grę. Pierwszą, ale nie jedyną.
— Ciekawa to zależność. Elfki boją się potworów. Potwory — wiedźminek. A wiedźminki boją się przegrać w karty z elfkami. Koło się zamyka. Istny krąg życia — parsknęła wrednie, tylko po to by zaraz przejść w śmiech i schować talię z powrotem do sakwy. Nie chcą grać — ich strata. Przecież dałaby im fory...
— To nie tak, że mam coś przeciw opiece silnego, męskiego ramienia... — uśmiechnęła się grzecznie, choć bez podtekstu, do asteralowego ucznia, zanim nie przerzuciła wzroku na mistrza — ...ale Aust ma rację, Asteralu. Czasy takie, że łażąc samemu po lesie w nocy można co najwyżej oberwać pazurami od jakiego stwora, albo strzałą od Wiewiórek. O wilcach i innych zwierzętach nie wspominając. One wszystkie widzą w mroku, z elfami włącznie, ty zaś nie. Ekhem... — przerwała na chwilę, zdawszy sobie sprawę jak określiła własny gatunek, ale w moment kontynuowała. — Lepiej nam będzie razem iść za dnia, a przecież też się na tym znam i chętnie pomogę. Mówią, że w każdej bajce jest ziarno prawdy, ale zawsze uważałam, że akurat w przypadku kwiatu paproci tą „prawdą” jest raczej mylenie go z długoszem, podejźrzonem, albo nasięźrzałem właśnie — mało nie poplątała języka, próbując wymienić bezbłędnie miana kolejnych roślinek. Ktoś istotnie miał fantazję przy nazewnictwie. I ubaw po pachy, bez dwóch zdań. — Nie lepiej poszukać, bo ja wiem... mandragory? Albo czarnego lulka?
— A skoro jesteśmy przy widzeniu... mogę? — rzuciła pogodnie elfka, korzystając z oferty i przybliżając nieco swoją twarz do gryfinki, spojrzała jej prosto w oczy. Czy raczej w to co w tych oczach było. — Mhm... Soczewka jest zakrzywiona, jak u kotów. Może zmieniać kąt w zależności od natężenia światła. Zatem naturalna forma infrawizji... Choć nie wiem czy lepsza niż u elfów. Musisz mieć na pewno zwiększoną ilość receptorów odpowiedzialnych za widzenie w ciemności. Zakładam, że przy takim zakresie zmian mutacja musiała być bolesna...? — skrzywiła się delikatnie, wyobrażając sobie podobne uczucie, zanim nie odsunęła się w końcu od twarzy Breith. — Chętnie przeprowadziłabym parę testów środowiskowych. Nic inwazyjnego — po prostu chcę porównać mój wzrok z twoim. I może z którymś z panów — skinęła głową na męską część towarzystwa, bez wskazania o którego konkretnie jej chodziło. — Ale to później. Te eliksiry... pewnikiem coś ze świetlikiem? — zarymowała bez zamierzenia.
Wcześniej przemilczała sprawę Doliny Kwiatów. Teraz, gdy ponownie poruszyła ją Karri, a siedząc przy tym w bardziej przyjaznej atmosferze, zdecydowała się podzielić swoją opinią.
— Nigdy nie byłam w Dol Blathanna, jestem z Rivii — dodała to ostatnie na zaś, bo nie była w stanie sobie przypomnieć czy mówiła już o tym wiedźmince. — Ale jak już przy tym jesteśmy to chętnie się dowiem — jak tam teraz jest? Prawda to, co gadają niektóre elfy? Że to „dolina bezpłodnych starców”, a Francesca chodzi na smyczy cesarza, jak pies? To i tak jakiś cud, że skończyli jako lennik Aedirn, po tym co robili podczas wojny...
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
Nawet jeśli Asteral miał inne plany na noc letniego przesilenia, niż zbieranie roślin i grzybów skrywanych w zupełnym mroku leśnych zastępów, nie zamierzał swoim kompanom niczego zdradzić. Każdy czarodziej miał wiele swoich sekretów, więcej niż przeciętny człowiek stąpający po najciemniejszych zakamarkach Novigradu, a niekiedy więcej niż królewscy szpiedzy. Osobliwe zwyczaje nieakceptowane społecznie; unikatowe artefakty o potężnej mocy; niebezpieczne zaklęcia i zapomniane receptury; pakty z potwornymi siłami, których cena często bywała niewspółmierna do zysków. Czegokolwiek dotyczyła tajemnica Piołuna, jego twarz nie zdradziła żadnej złości, czy niepewności – zarówno na niezdyscyplinowanie swojego ucznia, jak i kpiny z legendy o kwiecie paproci.
Nawet jeśli nie wierzył, że istniał ten magiczny kwiat, który zakwitał tylko raz w roku, w czasie Midaëte, podczas najkrótszej nocy w roku, nie potrafił zrozumieć, że adept magii potrafił tak łatwo podważyć to. O zbyt wielu nieprawdopodobnych i niewpisujących się w kanony teorii magicznych słyszał wydarzeniach. O wielu wymarłych roślinach i zwierzętach czytywał, które później widział na własne oczy.
– Możecie być o mnie spokojni. Poradzę sobie w lesie nawet nocą. W swoim czasie mieszkałem między druidami, uczyłem się od samego Wąskolisa z kovirskiej głuszy, pomagałem również dziwożonom. Najbliższym z żywiołów jest mi Ziemia, potrafię uginać do swojej woli pogodę i roślinność. A co najważniejsze jestem pod opieką samej Wszechmatki. Nim wzejdzie słońce wrócę cały ze swojego badawczego wypadu. Wasze towarzystwo mogłoby niekorzystnie wpłynąć na efekty mojej pracy. Z całym szacunkiem Istko. – Zatrzymał się na moment, żeby zwrócić się do swojego podopiecznego. – Nawet jeśli to tylko gminne bajania, czasem trzeba ufać intuicji i badać świat na przekór zdrowemu rozsądkowi. Sprawdzać go na własne zmysły. Takie cuda, które widziałem w Kręgu Druidów, mogłyby być również uznane za zwykłe gminne bajanie. – Zbyt długa przemowa została przerwana przez ciężki kaszel. — I zapamiętaj, że nauka to wiara w ignorancję swoich mistrzów. Kiedyś sam będziesz czynić na opak do tego, czego Cię teraz uczę. Ale na razie uważaj na słowa i przestrzegaj zasad.
W dyskusję na temat specyfiki funkcjonowania wiedźmińskiego organizmu nie wtrącał się, kończąc bezmięsne dane. Może i był uzdrowicielem, uważnie badał ludzkie ciało, a zagadnienia anatomiczne przedstawicieli innych ras, również mutantów intrygowały go, ale obecnie myśli miał zaprzątane zupełnie czym innym. Zamiast tego poprosił o doniesienie jakieś słodkiej przekąski, która idealnie dopełni zamienicie przyrządzony posiłek.
Nawet jeśli nie wierzył, że istniał ten magiczny kwiat, który zakwitał tylko raz w roku, w czasie Midaëte, podczas najkrótszej nocy w roku, nie potrafił zrozumieć, że adept magii potrafił tak łatwo podważyć to. O zbyt wielu nieprawdopodobnych i niewpisujących się w kanony teorii magicznych słyszał wydarzeniach. O wielu wymarłych roślinach i zwierzętach czytywał, które później widział na własne oczy.
– Możecie być o mnie spokojni. Poradzę sobie w lesie nawet nocą. W swoim czasie mieszkałem między druidami, uczyłem się od samego Wąskolisa z kovirskiej głuszy, pomagałem również dziwożonom. Najbliższym z żywiołów jest mi Ziemia, potrafię uginać do swojej woli pogodę i roślinność. A co najważniejsze jestem pod opieką samej Wszechmatki. Nim wzejdzie słońce wrócę cały ze swojego badawczego wypadu. Wasze towarzystwo mogłoby niekorzystnie wpłynąć na efekty mojej pracy. Z całym szacunkiem Istko. – Zatrzymał się na moment, żeby zwrócić się do swojego podopiecznego. – Nawet jeśli to tylko gminne bajania, czasem trzeba ufać intuicji i badać świat na przekór zdrowemu rozsądkowi. Sprawdzać go na własne zmysły. Takie cuda, które widziałem w Kręgu Druidów, mogłyby być również uznane za zwykłe gminne bajanie. – Zbyt długa przemowa została przerwana przez ciężki kaszel. — I zapamiętaj, że nauka to wiara w ignorancję swoich mistrzów. Kiedyś sam będziesz czynić na opak do tego, czego Cię teraz uczę. Ale na razie uważaj na słowa i przestrzegaj zasad.
W dyskusję na temat specyfiki funkcjonowania wiedźmińskiego organizmu nie wtrącał się, kończąc bezmięsne dane. Może i był uzdrowicielem, uważnie badał ludzkie ciało, a zagadnienia anatomiczne przedstawicieli innych ras, również mutantów intrygowały go, ale obecnie myśli miał zaprzątane zupełnie czym innym. Zamiast tego poprosił o doniesienie jakieś słodkiej przekąski, która idealnie dopełni zamienicie przyrządzony posiłek.
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
— Zaraz siłowo — delikatnie odchrząknęła, dłonią zaczesując kosmyki włosów na tył głowy — istnieje wiele sposobów odczyniania uroków i klątwa. Siłowo to jedna z tych podstawowych. Wszystko zaś opiera się na istocie sprawy oraz, jak zapewne orientujecie się bowiem ludzie z was bystrzy, pojemności sakiewki. Niekiedy narażać swą skórę trza, by takowe zlecenia dopiąć w pełni rzetelnie, a tedy jeszcze ciężej. Efekty bywają nieobliczalne w swej naturze. Jak sami widzicie, zresztą. Przekonamy się na miejscu.
Dalej przysłuchiwała się temu, co rudzielec do powiedzenia miał, mimowolnie układając pewien obraz potencjalnego zlecenia. Kaatarine odpuścić nie mogła sposobności ku ponownego wejściu w buciory robocze. Te, rzecz jasna, umysłu. Z rzadka zmieniała odzienie na bardziej codziennego użytku człowieka, powiedzmy, prostego, gdy na szlaku przychodziło spędzić najbliższe miesiące. Słysząc to, co właściwie słyszeć chciała, kiwnęła potakująco głową uśmiechając się do towarzyszy.
— Chętnie skorzystam. Upewnimy się co do tego upiora. Cokolwiek z nią jest związane. — Kończąc tym samym temat powyższy, została obiektem testowym. Poniekąd bawiła ją ciekawość i ochoczość z jaką badali jej oczy. Skrępowania nie czuła. Rozluźnione mięśnie nie szykowały ataku. Na dobrą sprawę nawet te obolałe zdążyły zapaść w niepamięć. Z mutanckiego przyzwyczajenia do ignorowania bólu, a również przez specyfiki Istki, które jednak oddziaływały w innym tempie i nasileniem niż na czystym organizmie ludzkim. Pozwoliła na wszelkie snucia, pogodnie uśmiechając się. Kocie ślepia przyjaźnie świdrowały, a sama Karri nieco pogrążyła się w wspomnieniach z warowni. Kiedy to było...No właśnie. Stare dzieje.
— A i owszem, bywałam, za młodu. Nierzadko prawimy o tym, co było, z elfami rezydującymi w pobliżu Novigradu. Właściwie...Prawiliśmy. Nastały okrutne czasy. Dol Blathanna. Elficka architektura odbiega całkiem od tego, co widzimy tutaj. To niedocenione piękno. Rozbite, zrujnowane, osiadłe od ludzkiej ręki. Co tu dużo mówić, nie chcę nadto męczyć naszej towarzyszki. — Widząc jednak zaangażowanie ze strony Istki, w pewien sposób spoważniała. Mruknęła przeciągle, zakołysała się do przodu.
— Racja to. Ruiny. Urokliwe, ale ruiny. Obfita kraina stała się własnym cieniem, wraz z ich mieszkańcami. Polityka to okrutna suka, moja droga, a Francesca...Cóż...Nie mnie to oceniać. Winnam neutralna być. Sama rozumiesz.
— Tym zajmiemy się potem. Jeśli jesteś zainteresowana, ah, ty również Auście, mogę opowiedzieć więcej. I pokazać. — wtrąciła w temacie mutacji, pamiętawszy o wielu retorycznych pytaniach padających w powietrze, gdy siedziała nieruchomo czekając i obserwując. — Wydaje mi się, że to dobry moment by dokończyć posiłek i znaleźć nocleg. Z rana załatwię kilka rzeczy, nim się zbudzicie zapewne, a potem ruszymy. O ile będziecie w pełni sił. To jak?
Dalej przysłuchiwała się temu, co rudzielec do powiedzenia miał, mimowolnie układając pewien obraz potencjalnego zlecenia. Kaatarine odpuścić nie mogła sposobności ku ponownego wejściu w buciory robocze. Te, rzecz jasna, umysłu. Z rzadka zmieniała odzienie na bardziej codziennego użytku człowieka, powiedzmy, prostego, gdy na szlaku przychodziło spędzić najbliższe miesiące. Słysząc to, co właściwie słyszeć chciała, kiwnęła potakująco głową uśmiechając się do towarzyszy.
— Chętnie skorzystam. Upewnimy się co do tego upiora. Cokolwiek z nią jest związane. — Kończąc tym samym temat powyższy, została obiektem testowym. Poniekąd bawiła ją ciekawość i ochoczość z jaką badali jej oczy. Skrępowania nie czuła. Rozluźnione mięśnie nie szykowały ataku. Na dobrą sprawę nawet te obolałe zdążyły zapaść w niepamięć. Z mutanckiego przyzwyczajenia do ignorowania bólu, a również przez specyfiki Istki, które jednak oddziaływały w innym tempie i nasileniem niż na czystym organizmie ludzkim. Pozwoliła na wszelkie snucia, pogodnie uśmiechając się. Kocie ślepia przyjaźnie świdrowały, a sama Karri nieco pogrążyła się w wspomnieniach z warowni. Kiedy to było...No właśnie. Stare dzieje.
— A i owszem, bywałam, za młodu. Nierzadko prawimy o tym, co było, z elfami rezydującymi w pobliżu Novigradu. Właściwie...Prawiliśmy. Nastały okrutne czasy. Dol Blathanna. Elficka architektura odbiega całkiem od tego, co widzimy tutaj. To niedocenione piękno. Rozbite, zrujnowane, osiadłe od ludzkiej ręki. Co tu dużo mówić, nie chcę nadto męczyć naszej towarzyszki. — Widząc jednak zaangażowanie ze strony Istki, w pewien sposób spoważniała. Mruknęła przeciągle, zakołysała się do przodu.
— Racja to. Ruiny. Urokliwe, ale ruiny. Obfita kraina stała się własnym cieniem, wraz z ich mieszkańcami. Polityka to okrutna suka, moja droga, a Francesca...Cóż...Nie mnie to oceniać. Winnam neutralna być. Sama rozumiesz.
— Tym zajmiemy się potem. Jeśli jesteś zainteresowana, ah, ty również Auście, mogę opowiedzieć więcej. I pokazać. — wtrąciła w temacie mutacji, pamiętawszy o wielu retorycznych pytaniach padających w powietrze, gdy siedziała nieruchomo czekając i obserwując. — Wydaje mi się, że to dobry moment by dokończyć posiłek i znaleźć nocleg. Z rana załatwię kilka rzeczy, nim się zbudzicie zapewne, a potem ruszymy. O ile będziecie w pełni sił. To jak?
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
Re: Gospoda „Paprzyca”
— Mandragora! — Aust, jak dotąd wykazujący umiarkowane zainteresowanie ziołami, ożywił się na to słowo jak pacjent po lubczyku. — Sztuka ją wyszukać, tym bardziej że chętnych nie brak. To cenna roślina, zarówno pod względem właściwości, jak i kwotowo. Drachma świeżego ziela kosztuje…
Nie skończył. Urwał, przenosząc uwagę na wiedźminkę i dokonywane na niej przez Istkę oględziny. I chociaż nie zadawał żadnych pytań, pozwalając elfce robić to samej, nie potrzeba było infrawizji, by dostrzec, że bawiący się kompulsywnie sztućcami adept magii, żałuje, że nie ma na czym sporządzić notatek.
W milczeniu wytrwał do momentu dyskusji o polityce, co zaskoczyło zwłaszcza jego mistrza, znającego swojego ucznia na tyle, by wiedzieć, że na tematy oscylujące wokół sztuki rządzenia wypowiadał się równie skwapliwie, co typowy wiedźmin. Lub wiedźminka siedząca z nimi przy jednym stole.
— Jakie niektóre elfy? — zwrócił się był do Istki. I chociaż w ukrywaniu swych intencji był nieodrodnym uczniem swojego mistrza, brak wprawy dał o sobie znać niezamaskowanym w porę grymasem niesmaku i pogardliwą nutą w głosie. — Nie lenno, lecz alodium. Nie mają obowiązku płacenia daniny. Oficjalnie, bo zakazu też nie mają. W jaki sposób Stokrotka z Dolin miałaby chodzić na cesarskiej smyczy po zmianie suzerena?
Von Molauch zamyślił się, ocierając usta serwetą.
— Ale tak, z politycznego punktu widzenia potraktowano ich łagodnie. Kilkudziesięciu z oficerów w zamian za amnestię dla tysięcy bojowników to niezaprzeczalnie korzystny układ. Dla elfów.
— Sprawdzać na własne zmysły to empiryzm. — nie wytrzymał Aust. — Ufanie intuicji, aprioryzm. Te dwa kierunki są sobie przeciwstawne.
Wypowiadając te słowa, starał się nie uśmiechać, choć ochotę miał wielką. Inkaust musiał popracować nad przestrzeganiem zasad, jeszcze mocniej nad uważaniem na słowa. Ale wiarę w ignorancję swoich mistrzów miał bez wątpienia opanowaną.
Zanim doczekał się repliki, podłapał propozycję Karri o jak najszybszym uregulowaniu spraw w Aldersbergu — wstając od stołu bez dopijania wina, cisnął pomiętą serwetę na stół i ruszył zaprzęgać wóz. Spieszyło mu się do dworku. A poza tym nie chciał dawać mistrzowi okazji do ukarania go za epistemologiczną dygresję. Nawet kosztem ominięcia smażonych w cieście jabłek i orzechów z miodem, które zaserwowano na deser.
Nie skończył. Urwał, przenosząc uwagę na wiedźminkę i dokonywane na niej przez Istkę oględziny. I chociaż nie zadawał żadnych pytań, pozwalając elfce robić to samej, nie potrzeba było infrawizji, by dostrzec, że bawiący się kompulsywnie sztućcami adept magii, żałuje, że nie ma na czym sporządzić notatek.
W milczeniu wytrwał do momentu dyskusji o polityce, co zaskoczyło zwłaszcza jego mistrza, znającego swojego ucznia na tyle, by wiedzieć, że na tematy oscylujące wokół sztuki rządzenia wypowiadał się równie skwapliwie, co typowy wiedźmin. Lub wiedźminka siedząca z nimi przy jednym stole.
— Jakie niektóre elfy? — zwrócił się był do Istki. I chociaż w ukrywaniu swych intencji był nieodrodnym uczniem swojego mistrza, brak wprawy dał o sobie znać niezamaskowanym w porę grymasem niesmaku i pogardliwą nutą w głosie. — Nie lenno, lecz alodium. Nie mają obowiązku płacenia daniny. Oficjalnie, bo zakazu też nie mają. W jaki sposób Stokrotka z Dolin miałaby chodzić na cesarskiej smyczy po zmianie suzerena?
Von Molauch zamyślił się, ocierając usta serwetą.
— Ale tak, z politycznego punktu widzenia potraktowano ich łagodnie. Kilkudziesięciu z oficerów w zamian za amnestię dla tysięcy bojowników to niezaprzeczalnie korzystny układ. Dla elfów.
— Sprawdzać na własne zmysły to empiryzm. — nie wytrzymał Aust. — Ufanie intuicji, aprioryzm. Te dwa kierunki są sobie przeciwstawne.
Wypowiadając te słowa, starał się nie uśmiechać, choć ochotę miał wielką. Inkaust musiał popracować nad przestrzeganiem zasad, jeszcze mocniej nad uważaniem na słowa. Ale wiarę w ignorancję swoich mistrzów miał bez wątpienia opanowaną.
Zanim doczekał się repliki, podłapał propozycję Karri o jak najszybszym uregulowaniu spraw w Aldersbergu — wstając od stołu bez dopijania wina, cisnął pomiętą serwetę na stół i ruszył zaprzęgać wóz. Spieszyło mu się do dworku. A poza tym nie chciał dawać mistrzowi okazji do ukarania go za epistemologiczną dygresję. Nawet kosztem ominięcia smażonych w cieście jabłek i orzechów z miodem, które zaserwowano na deser.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 374
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
— Mhm. Używałam dziś trochę przy tym pestycydzie, który nie wyszedł — skomentowała krótko, pozwalając Austowi błyszczeć wiedzą, w czasie gdy większość swojej uwagi poświęcała oczom Kaatarine. Sama miała w zamiarze robić notatki przy nieco lepszym świetle dnia jutrzejszego, podczas podróży wozem, a nie miała przy tym nic przeciw, by zaprosić do tej czynności również von Molaucha.
Potem, jak to przy każdej porządnej nasiadówie w karczmie, przyszły tematy polityczne, automatycznie podkręcające temperaturę dyskusji. Co prawda, Istce wydawało się, że żadne z nich nie odkryło całkowicie swoich poglądów względem Doliny i osiadłych tam elfów — ona sama zasłaniała się usłyszanymi plotkami, Breith neutralnością, a Aust wyrażonym w drodze pytań sceptycyzmem — ale różnica zdań między całą trójką była bardziej niż namacalna.
— Niektóre — powtórzyła temu ostatniemu dziewczyna, z lekka poirytowana ledwie wyłapanym tonem chłopaka. — Zastanów się — przecież nie wszystkie elfy ciągną do Dol Blathanna, gdzie rzekomo ma nas czekać jakieś „lepsze jutro”. Nie mówię już nawet o bandytach, którzy miast tego idą w las, żeby dalej mordować ludzi, ale jest przecież też niemało takich jak ja. Jesteśmy jak stonki — siedzimy cicho, nie rzucamy się w oczy i wcinamy kartofle, żeby nie ująć dosadniej. I nie obchodzą nas obietnice gruszek na wierzbie od jakiejś czarodziejki, choćby miała szpiczaste uszy. Bez urazy, panowie, nie do ogółu czarodziejów piję... W każdym razie, co elf to powód, a większość z nich wynika z nieufności do Enid. Takem rzekła.
Niestety dla Austa, Istka nie miała jednoznacznej odpowiedzi na jego pytanie, które ostatecznie potwierdziłoby jej teorię. Podzieliła się tedy tą, którą uważała za najbardziej sensowną i składną.
— Przecież to cesarz utworzył Dol Blathanna. Potem Nilfgaard przegrał wojnę, Dolina Kwiatów przeszła pod Aedirn jako to całe... alodium o którym mówisz. Ale czy Francesca naprawdę zmieniła stronę? Na króla, który nieszczególnie lubi elfy, z tego co było mi dane słyszeć? — pytania były mniej retoryczne niż chciałaby przyznać, sugerując, że elfka tak naprawdę sama nie była pewna tego na ile ma rację.
— No, ale... dość tego politykowania. Przez moment wyglądałeś jakbyś miał mnie zaraz zjeść żywcem, a za tą przyjemność chyba podziękuję — nie omieszkała wypomnieć uczniowi, by zaraz odpowiedzieć Karri. — Mówisz, że byłaś tam lata temu. Teraz pewnie przynajmniej częściowo się odbudowali, albo dalej odbudowują, tak jak Aedirn, Sodden, albo Południowa Temeria... I wcale mnie nie męczysz. Nie jestem w stanie tęsknić za czymś, czego nigdy nie widziałam i co było ruiną już w dniu moich urodzin. Żal to mi może być mojej kamieniczki na Wiązowie...
Asteral, do tej pory podejmujący bystrą decyzję odcięcia się od dyskusji politycznej, uparł się z kolei na mniej bystrą, by powędrować nocą w las. Nie zmieniało to faktu, że kijem Pontaru nie lza zawrócić, więc dziewczyna skapitulowała dość szybko.
— Upartyś jak osioł, ale matką twoją nie jestem. Chcesz to idź. Nie przeczę, będę się martwić, może nawet nie zmrużę oka w nocy, ale widzę, że jest to poświęcenie na które jesteś gotów. W takim wypadku, przynajmniej pozwól sobie pomóc — zaproponowała, jednocześnie mówiąc ciszej o ton, by słyszeli ją tylko Breith i sam zainteresowany. Ewentualnie Aust, jeśli jeszcze nie wstał od stołu. — Mogę napisać ci list w starszej mowie. Pewności nie masz żadnej, ale może łucznicy z lasu nie zrobią ci od razu krzywdy, jak go odczytają. Warto spróbować, na wszelki wypadek. Musiałabym tylko zastanowić się co w nim zawrzeć... Masz może węgielek?
W przeciwieństwie do najmłodszego konfratra, elfka wcale zamierzała zostać na deser, chętnie robiąc użytek ze swojego metabolizmu, który na ogół nie pozwalał ciału gromadzić nadmiernej tkanki tłuszczowej. Potem w planach miała skorzystać z propozycji Breith, by znaleźć nocleg przed godziną, o której szanujący się ludzie i nieludzie już na ulicę nie wychodzili. Poza odbiorem swoich upranych szmatek, nazajutrz chciała jeszcze zrobić małe zakupy, nim wybędą z Aldersbergu na dobre. Potrzebowała kilku przedmiotów, które mogły przydać się w jej zawodzie lub prywacie, a których jakimś sposobem ciągle jej brakowało. Począwszy od brzytwy, zakupy miały objąć również mały zapas mydła, grzebień, butelkę spirytusu i kilka par czystych portek. Finalnie — lekką kuszę z około dziesięcioma bełtami u lokalnego łuczarza, powołując się na na brak przeciwwskazań dozorcy Jodoka, ludzkie towarzystwo... i miły uśmiech.
Potem, jak to przy każdej porządnej nasiadówie w karczmie, przyszły tematy polityczne, automatycznie podkręcające temperaturę dyskusji. Co prawda, Istce wydawało się, że żadne z nich nie odkryło całkowicie swoich poglądów względem Doliny i osiadłych tam elfów — ona sama zasłaniała się usłyszanymi plotkami, Breith neutralnością, a Aust wyrażonym w drodze pytań sceptycyzmem — ale różnica zdań między całą trójką była bardziej niż namacalna.
— Niektóre — powtórzyła temu ostatniemu dziewczyna, z lekka poirytowana ledwie wyłapanym tonem chłopaka. — Zastanów się — przecież nie wszystkie elfy ciągną do Dol Blathanna, gdzie rzekomo ma nas czekać jakieś „lepsze jutro”. Nie mówię już nawet o bandytach, którzy miast tego idą w las, żeby dalej mordować ludzi, ale jest przecież też niemało takich jak ja. Jesteśmy jak stonki — siedzimy cicho, nie rzucamy się w oczy i wcinamy kartofle, żeby nie ująć dosadniej. I nie obchodzą nas obietnice gruszek na wierzbie od jakiejś czarodziejki, choćby miała szpiczaste uszy. Bez urazy, panowie, nie do ogółu czarodziejów piję... W każdym razie, co elf to powód, a większość z nich wynika z nieufności do Enid. Takem rzekła.
Niestety dla Austa, Istka nie miała jednoznacznej odpowiedzi na jego pytanie, które ostatecznie potwierdziłoby jej teorię. Podzieliła się tedy tą, którą uważała za najbardziej sensowną i składną.
— Przecież to cesarz utworzył Dol Blathanna. Potem Nilfgaard przegrał wojnę, Dolina Kwiatów przeszła pod Aedirn jako to całe... alodium o którym mówisz. Ale czy Francesca naprawdę zmieniła stronę? Na króla, który nieszczególnie lubi elfy, z tego co było mi dane słyszeć? — pytania były mniej retoryczne niż chciałaby przyznać, sugerując, że elfka tak naprawdę sama nie była pewna tego na ile ma rację.
— No, ale... dość tego politykowania. Przez moment wyglądałeś jakbyś miał mnie zaraz zjeść żywcem, a za tą przyjemność chyba podziękuję — nie omieszkała wypomnieć uczniowi, by zaraz odpowiedzieć Karri. — Mówisz, że byłaś tam lata temu. Teraz pewnie przynajmniej częściowo się odbudowali, albo dalej odbudowują, tak jak Aedirn, Sodden, albo Południowa Temeria... I wcale mnie nie męczysz. Nie jestem w stanie tęsknić za czymś, czego nigdy nie widziałam i co było ruiną już w dniu moich urodzin. Żal to mi może być mojej kamieniczki na Wiązowie...
Asteral, do tej pory podejmujący bystrą decyzję odcięcia się od dyskusji politycznej, uparł się z kolei na mniej bystrą, by powędrować nocą w las. Nie zmieniało to faktu, że kijem Pontaru nie lza zawrócić, więc dziewczyna skapitulowała dość szybko.
— Upartyś jak osioł, ale matką twoją nie jestem. Chcesz to idź. Nie przeczę, będę się martwić, może nawet nie zmrużę oka w nocy, ale widzę, że jest to poświęcenie na które jesteś gotów. W takim wypadku, przynajmniej pozwól sobie pomóc — zaproponowała, jednocześnie mówiąc ciszej o ton, by słyszeli ją tylko Breith i sam zainteresowany. Ewentualnie Aust, jeśli jeszcze nie wstał od stołu. — Mogę napisać ci list w starszej mowie. Pewności nie masz żadnej, ale może łucznicy z lasu nie zrobią ci od razu krzywdy, jak go odczytają. Warto spróbować, na wszelki wypadek. Musiałabym tylko zastanowić się co w nim zawrzeć... Masz może węgielek?
W przeciwieństwie do najmłodszego konfratra, elfka wcale zamierzała zostać na deser, chętnie robiąc użytek ze swojego metabolizmu, który na ogół nie pozwalał ciału gromadzić nadmiernej tkanki tłuszczowej. Potem w planach miała skorzystać z propozycji Breith, by znaleźć nocleg przed godziną, o której szanujący się ludzie i nieludzie już na ulicę nie wychodzili. Poza odbiorem swoich upranych szmatek, nazajutrz chciała jeszcze zrobić małe zakupy, nim wybędą z Aldersbergu na dobre. Potrzebowała kilku przedmiotów, które mogły przydać się w jej zawodzie lub prywacie, a których jakimś sposobem ciągle jej brakowało. Począwszy od brzytwy, zakupy miały objąć również mały zapas mydła, grzebień, butelkę spirytusu i kilka par czystych portek. Finalnie — lekką kuszę z około dziesięcioma bełtami u lokalnego łuczarza, powołując się na na brak przeciwwskazań dozorcy Jodoka, ludzkie towarzystwo... i miły uśmiech.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Gospoda „Paprzyca”
Nie zareagował na słowa ucznia, ponieważ nie miał okazji. Ten po swoim krótkim wywodzie, wstał od stołu i odszedł, aby przygotować wóz do dalszej podróży. Ale nawet uprzedzając jego odejście, nie zareagowałby nazbyt surowo na jego przemądrzanie się. Chciał ochłonąć, a później w odpowiednim momencie znajdzie dla niego odpowiednią karę. Stosowną do przewinień. Pyszni ludzie sami sobie przyczyniają zgryzoty. Aust był adeptem chłonnym wiedzy, wiele czasu spędzającym w księgach, często jednak bezkrytycznie pochłaniając kolejne akapity atramentu, zapominając o mądrościach, przekazywanych mu przez mistrza. Niekiedy będąc przekonany, że wie więcej od innych, że pozjadał wszystkie mądre umysły. To często wpływało na konflikty z Asteralem oraz problemy w relacjach z innymi. Z pewnością to było powodem nieporozumienia między nim a Istką, jeszcze gdy byli we dworku.
Oczywiście mógł teraz przeprowadzić wykład na temat intuicji i wynikającej z niej zdolności do dochodzenia rozwiązań problemów bez udziału świadomości. O nagłych przebłyskach myślowych, w którym dostrzega się myśl, obraz, rozwiązanie problemu lub odpowiedzi na nurtujące pytanie. O nieodłącznym rozwijaniu intuicji przez doświadczenie, zmysły, wiedzę i talent magiczny. Jednakże zanudziłby tym swoich kompanów, a nie potrzebował udowadniać swojej wyższości nad uczniem. Było to prawo naturalne i niezaprzeczalne.
Nie można jednak zanegować, że przez moment poczuł złość, aż mu końcówki uszu poczerwieniały. Starał się jednak nie dać po sobie poznać i może tylko baczne oko wiedźminki, było w stanie zauważyć, że Piołunowi przez chwilę zrobiło się gorąco. Na szczęście na stole pojawiły się smażone w cieście jabłka i orzechy z miodem, które były balsamem dla jego zszarganych nerwów. Poświęcił im dłuższą chwilę, nie wdając się w ekscytującą dyskusję na temat polityki. Nie po to uciekł na wieś, aby przejmować się światem spisków, intryg, wojen, królów, szpiegów i Czarodziejski Rad.
– Będę wdzięczny, jeżeli uchroniłabyś mnie przed nieprzyjemnościami ze strony zbuntowanych nieludzi. Jak wrócimy do dworku, jestem ci winien w końcu wynagrodzić twoją pomoc i usługi.
Ostatecznie w towarzystwie Karri, którą z wielką chęcią zapraszał do swojej rezydencji i Issaen, nieodzowną partnerką po fachu , opuścił Gospodę „Paprzyca”, kierując się ku miejscu, gdzie będą mogli w spokoju spędzić noc, nim ruszą w drogę powrotną. Tym razem za noc i śniadanie zapłacił czarodziej.
Oczywiście mógł teraz przeprowadzić wykład na temat intuicji i wynikającej z niej zdolności do dochodzenia rozwiązań problemów bez udziału świadomości. O nagłych przebłyskach myślowych, w którym dostrzega się myśl, obraz, rozwiązanie problemu lub odpowiedzi na nurtujące pytanie. O nieodłącznym rozwijaniu intuicji przez doświadczenie, zmysły, wiedzę i talent magiczny. Jednakże zanudziłby tym swoich kompanów, a nie potrzebował udowadniać swojej wyższości nad uczniem. Było to prawo naturalne i niezaprzeczalne.
Nie można jednak zanegować, że przez moment poczuł złość, aż mu końcówki uszu poczerwieniały. Starał się jednak nie dać po sobie poznać i może tylko baczne oko wiedźminki, było w stanie zauważyć, że Piołunowi przez chwilę zrobiło się gorąco. Na szczęście na stole pojawiły się smażone w cieście jabłka i orzechy z miodem, które były balsamem dla jego zszarganych nerwów. Poświęcił im dłuższą chwilę, nie wdając się w ekscytującą dyskusję na temat polityki. Nie po to uciekł na wieś, aby przejmować się światem spisków, intryg, wojen, królów, szpiegów i Czarodziejski Rad.
– Będę wdzięczny, jeżeli uchroniłabyś mnie przed nieprzyjemnościami ze strony zbuntowanych nieludzi. Jak wrócimy do dworku, jestem ci winien w końcu wynagrodzić twoją pomoc i usługi.
Ostatecznie w towarzystwie Karri, którą z wielką chęcią zapraszał do swojej rezydencji i Issaen, nieodzowną partnerką po fachu , opuścił Gospodę „Paprzyca”, kierując się ku miejscu, gdzie będą mogli w spokoju spędzić noc, nim ruszą w drogę powrotną. Tym razem za noc i śniadanie zapłacił czarodziej.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław